Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Inni, tacy sami
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 5, 6, 7 ... 35, 36, 37  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 3:39, 30 Paź 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (25)

- Ty musisz tam jechać? - zapytał Romuald ubierając się w przedsionku. Marta nerwowo poszukiwała w torebce książeczki zdrowia syna.
- No przecież ją tu wkładałam... Tak muszę. Maciej!
- Tak, pani Marto? - zapytał chłopiec, zajęty sznurowaniem buta Mietka.
- Zostaw to wiązanie, ja to zrobię lepiej - nie chciała robić aluzji do jego braku staranności. - Skocz na górę, pewnie zostawiłam książeczkę w pokoju. Jak nie będzie, może być w nocnej szafce. Tylko pośpiesz się, bo już jesteśmy trochę spóźnieni.

Książeczki na stole nie było. Maciej, zgodnie ze wskazaniem otworzył szafkę nocną. Istotnie, przedmiot poszukiwań leżał na samej górze. Pod nim zaś była cała masa rzeczy, z których najbardziej rzucały się w oczy prezerwatywy. Zaczerwienił się, widząc stos srebrnych paczuszek z napisem Eros. Ani przez chwilę nie podejrzewał, że rodzice Mietka i Meli... W ogóle raczej do niego nie docierało, że ludzie mogą prowadzić życie seksualne. Nie zastanawiając się, co robi, porwał jedną prezerwatywę i wsadził do kieszeni. Od razu zawstydził się tego, co zrobił, ale nie odłożył jej z powrotem na miejsce, mimo że niemal fizycznie parzyła go w nogę.
- Proszę - podał Marcie książeczkę i zastanawiał się, czy zorientowała się, że coś jest nie tak. Marta nawet nie skierowała wzroku w jego stronę, podziękowała tylko, poprawiając synowi czapkę.
- Mela teź z wami jedzie?
- Tak, zostajesz sam na gospodarstwie. Poradzisz sobie?
- Będę musiał - powiedział niepewnie Maciej przypominając sobie przygodę z karpiami.
- Postaramy się wrócić jak najszybciej. No trzymaj się, zuchu - to powiedziawszy pocałowała Macieja w policzek. Mimo że nienawykły do takich pieszczot, przyjął to z przyjemnością.

- Możesz mi powiedzieć po co ten cały cyrk? - zapytał Romuald próbując po raz trzeci odpalić silnik łady nivy.
Marta nie za bardzo mogła go wtajemniczać w sprawę, zważywszy na obietnicę daną Maciejowi a także - a nawet przede wszystkim - obecność Melanii. Ujawnienie takiej sprawy mogło mieć nieobliczalne konsekwencje. Mela nie dałaby bratu pożyć przynajmniej przez pół roku. A może jej się tylko tak wydaje?
- Romek, nie będę ci teraz wszystkiego tłumaczyć. Zrobimy tak: ja zostanę z Mietkiem w przychodni a ty pojedziesz z Melą do miasta i kupicie te buty. Ja wcale nie muszę przy tym być.
Samochód wjechał już na drogę do Kamiennej Góry, przed nimi roztoczyła się malownicza panorama Kotliny Kamiennogórskiej . Mimo oślepiającej bieli, wzmacnianej jeszcze blaskiem porannego słońca, wyraźnie rysowały się okoliczne góry: posępny masyw Chełmca z lewej i Rudaw Janowickich z prawej, łącznie z charakterystycznym wzgórzem w kształcie kobiecego biustu a noszącym popularną nazwę cycków Bardotki. Siedzący z tyłu Mietek była mało podatny na te uroki; zajmował się głównie roztrząsaniem najbliższych godzin, puszczając mimo uszu uwagi Melanii, których w normalnej sytuacji by jej nie podarował.

Romuald jechał dość szybko, ale ostrożnie, co jednak nie wystarczyło na śliską drogę. W pewnym momencie, po wyjściu z niegroźnego wydawałoby się zakrętu, łada wpadła w poślizg. Romuald nie zdążył opanować nagłego dziwnego zachowania auta, rozpaczliwe zaciśnięcie hamulca nie na wiele się zdało i po chwili ciężka terenówka zakończyła swą drogę w przydrożnym rowie. Pisk Melanii, krzyk Mietka, złorzeczenia Romualda - to wszystko stało się w jednej chwili.
- Aaa, moja noga! - wrzasnął Mietek.
- Tata, mama, żyjecie? - pytała Melania, po czym wybuchnęła płaczem.
- Żyjemy, nic nam nie jest - odpowiedziała słabym głosem Marta. Romuald siedział bez słowa. Po kilkunastu latach kierowania sądził, że taki poślizg go nie zaskoczy.
- Wszyscy w porządku? Nic wam nie jest?
- Moja noga! Zaklinowała się między tymi cholernymi fotelami!
Romuald wyskoczył z samochodu, po czym, grzęznąc w śniegu otworzył tylne drzwi i w pierwszym odruchu próbował uwolnić Mietka z potrzasku.
- Mela, no rusz się, do cholery! Przytrzymaj go!
Po kilku minutach szarpania się w śniegu, zapadania się i ślizgania Romualdowi udało się wyciągnąć syna. Obejrzał krytycznie samochód.
- Chyba nic mu nie jest, tylko kto go stąd wyciągnie?
W tym momencie zatrzymał się czerwony maluch na wałbrzyskich rejestracjach.
- Pomóc panu? - zapytał kierowca, barczysty mężczyzna w średnim wieku.
- Przydałoby się ale... Maluch go nie uciągnie, szkoda pana wysiłku. Przydałoby się coś większego... Dokąd pan jedzie?
- Do Lubawki. W zasadzie mógłbym w Kamiennej poprosić o przysłanie pomocy drogowej.
Romuald pomyślał, czy nie poprosić go, aby zawiózł syna do przychodni, widząc jednak, że maluch ma komplet pasażerów, zrezygnował. Rzucał nerwowe spojrzenia to na lewą, to na prawą stronę drogi, która jak na złość właśnie teraz była pusta. Przejeżdżający kierowcy ignorowali znaki dawane ręką przez Romana.
- Patrz Marta, w teorii każdy z nich ma obowiązek zatrzymać się i zaoferować jakąkolwiek pomoc - zżymał się. - Nic tylko spisać numery i podać na milicję...
- Ty lepiej myśl jak stąd wyjechać - upomniała go Marta. - Mietek jest blady, noga zaczęła krwawić.

Wreszcie zatrzymał się jakiś samochód, polonez. Kierował nim młody człowiek, który widząc rodzinę na poboczu i terenówkę w rowie zatrzymał się z własnej inicjatywy. Przywitał się i Roman w skrócie wyłuszczył mu sytuację.
- Zabiorę pańską żonę i syna do Kamiennej Góry na pogotowie i ściągnę pomoc drogową. Mogę jeszcze jakoś pomóc?
- Na razie nie, jesteśmy panu bardzo wdzięczni - powiedział Romuald i razem przystąpili do przeniesienia Mietka do poloneza. Twarz chłopca była blada a nawet sina.
- Boli...
- Nie zemdlejesz mi tu? - spytała Marta.
- Nie.... Czemuśmy nie zabrali Macieja ze sobą?
- To chyba lepiej, że go tu nie ma - ucięła Marta, zastanawiając się, czy to nie są objawy szoku. Ale poza tym wszystko wydawało się normalne.
- Ale sama pani rozumie, że nie mogę jechać zbyt szybko, nawet jeśli dziecko cierpi.
- Nie jestem dzieckiem - zaprotestował Mietek?
- Ile masz lat?
- Prawie szesnaście - powiedział z godnością w głosie Mietek.
- A to przepraszam, ale wyglądasz dużo młodziej.
Mietek nie odezwał się już, walcząc z bólem i strachem. Jedno w tym wszystkim było pozytywne - cokolwiek by się stało, już nie zobaczy tego durnego babska. Ból stawał się nieznośny, zagryzając wargę, wyobrażał sobie, że obok siedzi Maciej. Przy nim nie wstydziłby się płakać, Maciej by wszystko zrozumiał. I może przytulił, tak jak wczoraj. Jeszcze raz przywołał to uczucie z nocy. W jednej chwili poczuł się bezpieczny. Do tej pory nie odczuwał gwałtownej potrzeby bezpieczeństwa.

Tymczasem niepomny niczego Maciej wytaszczył z półki opasły tom encyklopedii. Problem jest, pewnie nawet i opisany, ale jak tego szukać? Pedalstwo? Nic takiego nie będzie. To się chyba homoseksualizm nazywa czy jakoś podobnie - pomyślał. W szkole go o tym nie uczyli, w telewizji też się o tym raczej nie mówiło. Temat seksu zaczął sobie dopiero torować drogę do mediów, w czym pomogło zlikwidowanie cenzury i pojawienie się oficjalnych wolnych wydawnictw. Wśród kolegów mówiło się 'pedalstwo', choć na pewno nie było to formalne określenie zjawiska. Gdzieś z tyłu głowy kołatało mu słowo 'homoseksualizm' i ono poszło na pierwszy ogień. Niestety, poza suchą definicją, która upewniła go jedynie, że to jest to, czego szuka, nie dowiedział się wiele więcej. Przejrzał dokładnie półkę, na której znalazł jedynie Sztukę kochania Michaliny Wisłockiej. O tej książce słyszał wiele razy, że jest 'zbereźna', więc, na zdrowy rozum, powinno być tu to, o co mu chodzi. Przerzucił kartki. O seksie było dużo, nawet cała książka, ale wyłącznie męsko-damskim. Zrozumiał, że w tej chwili rozwiązanie problemu jest niemożliwe.

Nakarmił zwierzęta, pobawił się z kotem i zabrał się do wertowania wielkiego zbioru płyt pana Romualda. To była kolekcja, o której mógł tylko pomarzyć i której nie dorobi się nawet za dwadzieścia lat. Przed oczyma migały mu nazwy zespołów, o których nigdy nie słyszał, Zaintrygowała go płyta z wielką czarną krową na okładce - ciekawe, jak można grać o krowach? - myślał nakładając czarny krążek na talerz. Po chwili usłyszał coś, z czym, mimo że od dziecka siedział w muzyce, nie dane mu było się spotkać: orkiestra symfoniczna wspomagała zespół rockowy, grający trudną ale bardzo dobra kompozycję. Oglądając wyklejkę płyty dowiedział się, że słucha Atom Heart Mother zespołu Pink Floyd. Chłonął tę dziwną muzykę w skupieniu, wiedział, że muzycy chcą przekazać coś odbiorcy i nie było to takie trudne do odczytania. Druga strona nie przyniosła już takich emocji, zawierała kilka nawet niezłych piosenek i zakończyła się dziwną kompozycją, która nie przypadła mu do gustu. Postanowił poszukać innych płyt Pink Floyd, nie wiedział jednak, że ich płyty nie mają opisanych okładek. Zrezygnowany, nałożył na talerz Please Please Me Beatlesów.

Nuda - pomyślał i w tej chwili przypomniał sobie o tym, co rano schował do kieszeni. Na dobrą sprawę można się temu przyjrzeć. Otworzył opakowanie i rozwinął prezerwatywę. Była długa, dużo za długa jak na jego potrzeby. Na Mietka może byłaby dobra - pomyślał, lekceważąc lekką falę, która uderzyła mu do głowy, po czym rozpiął spodnie i wyciągnął członek. Mimo, że guma była pokryta talkiem, trudno mu było ją naciągnąć i sprawiało to ogromny ból, zwłaszcza na kołnierzu żołędzi. - Przecież nie może to być aż takie skomplikowane - pomyślał. Może członek trzeba czymś nasmarować? Tylko czym? Przypomniał sobie, że na półce w łazience stała butelka oliwki kosmetycznej. Przyniósł ją i naoliwił członek. To było coś, czego nie znał do tej pory, zupełnie inne doznania, przyjemniejsze. Rozkoszując się śliskim dotykiem prawie zapomniał, co tak naprawdę zamierza zrobić. Tym razem prezerwatywa nie stawiała oporu i dała się naciągnąć aż do samego końca, choć z drugiej strony dobre pięć centymetrów zwisało z członka. Mimo, ze wiedział, że dalej jest coś nie tak, jego organ był do tego stopnia pobudzony, że postanowił inne próby zostawić na zaś i rozkoszować się przyjemnym uciskiem.

W tym momencie rozległo się głośne pukanie do drzwi. Przerażony Maciej schował w pośpiechu członek w spodnie łącznie z prezerwatywą i pobiegł otworzyć drzwi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Czw 11:45, 30 Paź 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 14:44, 30 Paź 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (26)

- Nie zostanę w szpitalu! Mama, wybij to sobie z głowy. Jak mnie zostawisz to ucieknę, cokolwiek miałoby się stać.
Powiedział to z taką determinacją w głosie, że Marta nie musiała myśleć ani sekundy dłużej, by mu uwierzyć. Zresztą nie stałoby się to po raz pierwszy - pomyślała, mając w pamięci wydarzenia sprzed kilku lat. Wtedy był jednak zdrowy...
- Mietek, masz kość pękniętą w trzech miejscach, wiesz co to znaczy?
- Wiem a nawet czuję, w przeciwieństwie do mamy. Mama, nie chciałbym, aby taka durna baba jak tamta...
Sprawiedliwie Mietek musiał przyznać, że tym razem los obszedł się z nim łaskawie. Zajmował się nim starszy doktor, lekarz z powołania, a przy tym bardzo sympatyczny. Widząc opory Mietka, podczas zabiegów położył mu na genitaliach kawałek gazy, który odkładał tylko wtedy, kiedy było to naprawdę konieczne. Przez cały czas był uśmiechnięty i prowadził z nim rozmowę na neutralne tematy, starając się odciągnąć uwagę chłopca od zabiegu. No ale ten doktor jest z pogotowia, nie będzie go na pewno w szpitalu.
- Mietek, tu trzeba będzie zmieniać opatrunki, kąpać cię i tak dalej. Jak ty to sobie wyobrażasz? Kto ma się tym zająć?
- Maciej...
- I Maciej ma siedzieć przy tobie dwadzieścia cztery godziny na dobę? Oczywiście, że on się zgodzi. Już go nieźle wytresowano. A ty stuknij się w głowę i pomyśl: on ma teraz wakacje i przyjechał odpocząć a nie harować. Bądź choć przez chwilę mniej samolubny.
Mietek czuł podświadomie, że przegrywa tę walkę.
- Przecież ja mogę chodzić. Nie tak jak zawsze, ale mogę.
- Powinieneś leżeć, słyszałeś, co lekarz powiedział.
- lekarze mówią całą masę głupot. Tobie też lekarz powiedział, byś nie paliła... I co?
Mietek był zawsze trudnym partnerem w dyskusji a swojego zdania bronił zawsze konsekwentnie i do końca, niezależnie od konsekwencji. Teraz znów posunął się za daleko. Ważąc przez chwilę wszystkie za i przeciw, odkładała decyzję.
- Ale nie będziesz rozrabiał, szalał i Bóg wie co jeszcze?
- Przecież wiesz, że będę - z rozbrajającą szczerością i jakimś dzikim błyskiem w oku przyznał Mietek. - Tylko trochę mniej. I będę uważał na nogę.
- Ty i będziesz uważał... No dobra - powiedziała z lekkim wahaniem. - Pierwszy wygłup i odwozimy cię z powrotem do szpitala.
Straszenie... - pomyślał Mietek, zadowolony z takiego obrotu sprawy. Ważne, że Maciek, zamiast non stop siedzieć przy pianinie albo u zwierząt, będzie z nim. Z radości rzucił się Marcie na szyję.
- Mietek, ile nawet nie minut a sekund temu prosiłam, byś nie szalał? - spytała celowo zmuszając się do powagi w głosie. Ale cieszyła się z tej reakcji, bo dla niej, jako matki był to sukces.

Samochód okazał się sprawny, choć na masce było widać wgniecenie. Szczęście w nieszczęściu - pomyślała Marta, która już bała się, że będzie musiała wracać pociągiem.
- Będę cię straszył w domu, siostrzyczko - powiedział Mietek do Melanii tytułem przywitania. - I będę miał oko na to, co wyprawiasz z Maciejem...
- Oko może tak, ale nie ucho - odcięła siostra. - Bardziej głuchej osoby nie widziałam w całym moim życiu.
- Krótko żyjesz...
- I odczep się od Macieja, dobrze?
- Teraz to ja się do niego dopiero przyczepię. No chyba, że będziesz chciała mi zmieniać opatrunki co godzinę, kąpać i czytać bajki na dobranoc - błaznował Mietek. - Przynosić obiad do pokoju na srebrnej tacy...
- Tak, kaszankę z kiszoną kapustą. Mogę nawet co godzinę.
Kaszanka to była jedyna rzecz, której Mietek nie lubił, z czego najbardziej cieszyły się koty.
- Wiesz Mania, czytałem niedawno taki artykuł 'Anioł śmierci' w którymś z 'Detektywów'. Tam była pielęgniarka wykańczająca swych pacjentów śmiertelnymi zastrzykami, żeby się dorwać do ich fortuny. Nie chcę mówić, kogo mi przypominała...
- Tak, zabiję cię i dorwę się do twoich niewypranych skarpetek i wyświechtanych komiksów Kajko i Kokosz. Zrobię na tym fortunę...

Marta przysłuchiwała się tej wymianie zdań z rozbawieniem. Musiała przyznać, że stała na o wiele wyższym poziomie, niż te niedawne, w których rodzeństwo wymieniało kolejno pół zagrody i ogrodu zoologicznego. I gdzieś rozwiały się zacietrzewienie, nienawiść... Teraz raczej każdemu chodziło o to, by odciąć się efektownie a nie żeby pognębić. Niechęć przerodziła się w rywalizację, tylko o co oni rywalizują? Bo chyba nie o kogo? A może... - pomyślała. Mietek ma pierwszego w życiu prawdziwego przyjaciela, poza tym zawsze był zaborczy. Ale Melania? Wchodzi w okres dojrzewania, niedawno musiała odbębnić z nią rozmowę o podpaskach, tamponach i wszystkich tych kobiecych sprawach, bo u Melanii natura wołała o to wielkim głosem. Wysłuchując tej słownej przepychanki, przypomniała sobie swoje pierwsze miłości, wzdychania, spacery z chłopakami po Kamiennej Górze. Czyżby Melania i Maciej... Uśmiechnęła się tylko. Teraz wypadało tylko obserwować i umiejętnie nie przeszkadzać. O Mietka w tym kontekście była raczej spokojna, wkrótce znajdzie sobie jakąś pannę i problem sam się rozwiąże.

- Romek obiecał mi pomóc porżnąć drzewo. Dużo tego nie jest, ale sam nie dam rady - wściekał się gość w waciaku i czapce-uszatce. - Roboty zaledwie na godzinę ale musi być zrobione, bo tarasuje mi wjazd do domu. Powiedział, kiedy wróci?
Maciej popatrzył na zegarek. Na dobra sprawę już powinni być z powrotem...
- Nie wiem, ale pewnie na obiad przyjadą.
- Kawaler, a ty nie chciałbyś zarobić? Dużo ci nie dam, ale dwa tysiące...
Maciej pomyślał, że taka kwota przydałaby mu się, mieli jechać do Jeleniej Góry, a już go zaczęło denerwować wieczne siedzenie w kieszeni u rodziców Mietka. Nie zastanawiając się długo, odparł:
- No jeśli to ma być tylko godzina... A daleko to jest?
- Nic się nie bój, odwiozę cię z powrotem. To jak?
- Dobrze - zgodził się Maciej.
- To ubieraj się...
Wychodząc, usłyszał dźwięk telefonu już zza zamkniętych drzwi. Nie chciało mu się wracać, zresztą i tak nie będzie wiedział o co chodzi. Niech ten ktoś zadzwoni później.

Bale nie były grube, ale samo ich noszenie było uciążliwe. A do tego jeszcze dochodziło ładowanie na krajzegę, jak jego chwilowy pracodawca, pan Adam, nazywał piłę tarczową. Po Maćku zaczął ściekać pot. Byli już przy końcu roboty, gdy zorientował się, że od pewnego czasu coś boli go w kroczu. Dopiero teraz uświadomił sobie, jaki może być tego powód.
- Panie Adamie, mogę iść na chwile do toalety?
- Toalet u nas nie ma, jest sraczyk za tamtą szopą - machnął od niechcenia ręką. - Idź, tylko się pośpiesz.
Maciej jeszcze nigdy nie był w takim przybytku. Walczył z własnym nosem, by nie czuć tego zapachu, nie na wiele jednak się zdało. Uwolniwszy się ze spodni, ściągnął śliską prezerwatywę. - Co z tym zrobić? Przecież nie wyrzuci tego tutaj, nie ma nawet jak spuścić wody... - popatrzył z obrzydzeniem w kloaczny dół. Że tez ludzie muszą robić to w takim miejscu... Chciał wytrzeć sobie łono,śliskie i nieprzyjemne, tymczasem do dyspozycji były jedynie stare, pożółkłe kawałki gazet pokryte kurzem, nadziane na wbity w ścianę gwóźdź. Prezerwatywę wcisnął do kieszeni.
Robota skończyła się, kiedy słońce, świecące cały dzień, było już nisko nad horyzontem.
- Kawaler zje z nami obiad? - zaproponował pan Adam wręczając chłopcu pieniądze.
- Chętnie, ale chyba muszę być w domu...
- Głodny od nas nie wyjedziesz. Stara coś ugotowała - powiedział Adam i zaprowadził Macieja do kuchni. Pomieszczenie było zgrzebne i dawno nie widziało pędzla i farby. Nad garnkami stała starsza kobieta w kraciastej chustce na głowie.
- Nu ja wam obiad ugotowawszy - powiedziała z dziwnym, śpiewnym akcentem. Kawaler usiądzie i posili się - to mówiąc postawiła przed nim parujący talerz z grochówką. Maciej nie znał tej zupy. Nigdy nie jadał w stołówkach ani restauracjach ani nawet u kolegów a matka jej nigdy nie gotowała. Zapytana raz, dlaczego nigdy jej nie gotuje, odpowiedziała, że po to zarabia, aby stać ją było na coś więcej niż na pożywienie dla biedoty. - Widocznie biedocie też się należy coś od życia - pomyślał zajadając się zupą na wędzonce.

Gdy wyjeżdżali, poczuł się jak po odwiedzinach co najmniej w innym kraju. Ubóstwo nigdy go nie dotknęło i takie obrazy widywał jedynie na filmach. Przypomniał sobie 'Samych swoich' i stwierdził, że film wiele nie odbiegał od tego, co właśnie zobaczył. Aż głupio było mu brać te dwa tysiące. Było mu po prostu żal tych ludzi, mimo, że wyglądali na szczęśliwych.

- Gdzieś ty się podziewał? - zapytała pani Marta, gdy zjawił się w leśniczówce o w pół do szóstej. - Już myśleliśmy, że pojechałeś do domu, bez pożegnania. Romek chciał nawet zawiadomić milicję.
Maciej wyjaśnił powody tego nagłego zniknięcia.
- No tak... Mogłeś chociaż zostawić kartkę na stole. Przecież powiedzieliśmy ci, że możesz robić co chcesz, pod jednym tylko warunkiem - mamy wiedzieć, gdzie jesteś.
- Przepraszam... - spuścił oczy Maciej.
- Nic się nie stało, ale na przyszłość pamiętaj. Teraz już rozumiem, dlaczego nie odbierałeś telefonu.
- Tego za piętnaście pierwsza?
- No coś koło tego.
- Wychodziłem właśnie z domu i słyszałem go jak było już za późno. Pan Adam mnie trochę popędzał.
- Cały Troszczyński. Wszystko musi być na teraz a najlepiej na wczoraj. To pracownik leśnictwa, dusza człowiek, tylko trochę za dużo pije. Syn mu się kiedyś powiesił i od tego czasu... Panna go zdradziła i nie mógł tego ścierpieć.
- No a co z Mietkiem? - zapytał. O problemach Troszczyńskiego może dowiedzieć się później.
Marta opowiedziała w detalach, co się stało podczas ich wyjazdu. Maciej nie przerywał choć czuł dopadające go zmęczenie. Rżnięcie drzewa, teraz jeszcze to...
- Nie mam odwagi cię prosić, ale sam rozumiesz... Pomożesz Mietkowi? Trochę będzie trzeba przy nim robić i nie zawsze będzie to robota przyjemna. A jak będzie się sprzeciwiał, to szmatę i przez łeb - zakończyła już w lepszym nastroju. Mina chłopca mówiła jej, że niepotrzebnie zadała to pytanie.

- A ty co robiłeś? - zapytał Mietek, gdy Maciej wszedł do kancelarii. Mietek siedział na łóżku a tym razem opatrunek gipsowy był o wiele większy.
- Byłem pomóc koledze twojego tarty pociąć drzewo.
- Ja się pytam, co robiłeś w domu. Co znaczą te papierki po erosach na moim łóżku?
Czy na to w ogóle da się odpowiedzieć? - pomyślał Mietek.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 1:40, 31 Paź 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 22:28, 30 Paź 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (27)

- Kolacja gotowa, chłopcy do stołu! - zaprosiła pani Marta. Co się odwlecze to nie uciecze - pomyślał Maciej i pomógł Mietkowi zgramolić się z łóżka.
- Wyśpiewasz wszystko jak na świętej spowiedzi - pogroził Mietek jakby na potwierdzenie jego myśli. Coś między nimi pękło i to 'coś' było odczuwalne podczas kolacji i później - Mietek nie odezwał się do niego ani słowem, błaznując i dowcipkując z rodzicami, nawet dla Melanii był szarmancki, co w jego przypadku oznaczało jedynie delikatniejsze zaczepki.
- Maćku, czy wszystko w porządku? - zapytała pani Mela, gdy myli razem naczynia.
- Jakiś taki nie w sosie jestem - odparł wymijająco Maciej. - Ten wypadek, praca, Mietek... - odparł. Przynajmniej ostatnie słowo było prawdziwe, choć w nieco innym kontekście.
- To ja ci zaproponuję coś na poprawienie humoru. Zgoda?
- Zgoda - powiedział bez przekonania.
- Oj Maćku. Zapamiętaj jedną rzecz, zanim zaczniemy to, na co już się zgodziłeś, nie bardzo wiedząc, co to jest. Nigdy, pod żadnym pozorem nie zgadzaj się na coś, jeśli nie wiesz, co z tego może wyniknąć.
Maciej, który już różne rzeczy widział w ciągu tego tygodnia, zdziwił się mimo wszystko. Nikt mu jeszcze nie powiedział tego otwartym tekstem. Wręcz przeciwnie, pierwszą zasadą było posłuszeństwo, zwłaszcza wobec starszych i wyżej postawionych. Tu namawiano go do czegoś odwrotnego...
- Maćku, wiesz jak się bierze pożyczkę w banku?
- No mniej więcej.
- Najpierw wypełnia się długi formularz a na końcu pada pytanie, czy zgadzasz się na warunki zawarte w tej umowie. Podpisujesz od razu czy czytasz?
- To zależy. Jakby matka kazała mi podpisać, to bym podpisał, nawet bez czytania.
- No ślicznie... I nagle okazałoby się, że bank wymaga od ciebie spłaty dwa razy tyle co ci pożyczyli?
- To wolno tak? Ja zakładam, że bank jest uczciwy...
- O i tu cię mam. Widzisz, zakładasz od razu, że ktoś nie ma wobec ciebie złych zamiarów. Nawet ci się nie chce czytać umowy, ślepo ją wykonujesz.
- No ale przecież oni mogą wszystko. Będą chcieli mnie załatwić to załatwią i tak.
- Może masz i rację ale przecież dali ci szansę: prosili cię o przeczytanie umowy, nawet dali ci ją do ręki, prawda? A gdyby nie dawali, to musiałbyś o nią poprosić...
- No i widzisz, tak samo jest w życiu. Bądź odważniejszy, domagaj się szczegółów zanim się na coś zdecydujesz. Później już nie będzie odwrotu. Tak jak teraz. A ja miałam na myśli to, że upieczemy teraz ciasto.
- Coooo?
- Słyszałeś - i zgodziłeś się. Masz za swoje, więcej razy nie popełnisz tego błędu.
- Ale... Ja nie umiem...
- Nikt nie umiał, zanim się nauczył. Jakie wolisz, kakaowe czy cytrynowe?
Maciej zeżarłby jakiekolwiek, gdyby było na stole. Tu jednak ciasto znajdowało się w postaci pierwotnej: mąki, mleka, jajek, cukru, które pani Marta wynosiła ze spiżarni. Maciej patrzył na to z przerażeniem poplątanym z ciekawością.Matka nigdy nie piekła ciasta. Rzadko kupowali coś w cukierni, zawsze twierdziła, że na jego tuszę ciasto to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuje. A teraz...
- Ale zanim zabierzemy się do roboty, załóż to - podała mu biały fartuch i czepek.

Ubrany w zupełnie obce mu rzeczy, Maciej patrzył, jak pani Marta rozbija jajka. Po chwili dała mu wielką dzieżę z tłuczkiem.
- Wymieszaj najpierw żółtka z cukrem. Wiesz jak to robić?
- Nie...
- O, tak - zademonstrowała. Powoli ale silnie. Część cukru się rozpuści, ale część rozgniecie, a masa będzie przez to puszysta. No, spróbuj teraz ty.
Pierwsze ruchy były nieporadne, jednak po chwili Maciej wpadł w rytm. Gdy masa była już ubita, pani Marta dodała roztopione masło a następnie mąkę.

W tej chwili do kuchni przykuśtykał Mietek. Na widok Macieja w rynsztunku kucharskim uśmiechnął się. Podobał mu się w tej bieli, z wielką czapką na głowie i ze śmiertelnie poważną miną, w wielkim skupieniu mieszający z energią ciasto.
- Musze spróbować, czy mnie nie otrujesz - powiedział podchodząc do Macieja z wielką łyżką.
- Mietek! Sio mi stąd ale natychmiast! Przyjdziesz jak będzie gotowe.
- Nudzę się i jestem głodny...
- W lodówce jest kiełbasa, w spiżarni chleb. Chyba nawet w tym stanie możesz zrobić sobie kanapkę.
- Ale ja jestem głodny na ciasto. Kiełbasa jest nudna.
Tak naprawdę chodziło mu, aby być blisko Macieja, no i samo podbieranie ciasta i wyskrobywanie resztek było w jego żelaznym kuchennym repertuarze. Maciej spróbował zawartości dzieży łyżką, odłożył ja i, zawołany przez panią Martę, poszedł po blachę. Mietek skorzystał z okazji. Chwycił łyżkę korzystając z chwilowego zamieszania w kuchni, podszedł na taras i wpakował ją sobie do ust. Świadomość, że robił to przed chwilą Maciej ekscytowała go. Poczuł falę ciepła uderzającą go w okolice bioder. Już nie ukrywał pewnych rzeczy przed sobą, w myślach nazywał rzeczy po imieniu. Jest zakochany. Do tej pory wszystkie sprawy dotyczące miłości traktował z wyniosłością i lekceważeniem. Patrzył na Macieja coraz sprawniej uwijającego się między dzieżą, piecem i innymi akcesoriami i chłonął go centymetr po centymetrze. Jak śmiesznie wysunął język... Z jakim namaszczeniem dosypuje kakao do części masy... Taka niby głupia czynność jak pieczenie ciasta a w jego wykonaniu była frapująca. Ten ciężki, gorący oddech na granicy sapania, towarzyszący energicznemu ubijaniu piany...

Gdy ciasto piekło się już w piecu, dorwali się do dzieży i skwapliwie wylizali ją prawie do czysta.
- No, ja nie odpowiadam za wasze żołądki, to jest z proszkiem do pieczenia - śmiała się Marta. - W zasadzie nie powinno się tego jeść na surowo.
- Ale to są takie małe ilości, mikroskopowe... mikroskopijne - poprawił się Mietek.
- Wszystko jedno, niezdrowe to niezdrowe.
W tym momencie do kuchni wpadła Melania.
- O, Pokuta Aweryli - powiedziała.
- Możesz bardziej zrozumiale?
Melania, która była na etapie Ani z Avonlea, wytłumaczyła o co chodzi. Ania Shirley, bohaterka powieści, opisała pieczenie ciasta a opis ten, wbrew jej woli, został wykorzystany w kampanii reklamowej proszku do pieczenia.
- Wyglądacie jak z jakiejś reklamy.
Wraz z nastaniem nowego systemu w telewizji pojawiały się reklamy i te Melania lubiła oglądać, bardziej niż niektóre filmy. Zawsze ją zastanawiało, czy tak zachwalane produkty są rzeczywiście takie dobre. Rodzice narzekali, że przede wszystkim droższe.

Ciasto okazało się wielkim sukcesem i zniknęło prawie natychmiast.
- No młodzieży socjalistyczna, przygotowujcie się do łóżek. Dzień dla nas wszystkich był trudny, nie ma dziś siedzenia - zarządziła pani Marta. Jutro Sylwester, będziecie szaleli całą noc.
Maciejowi nie podobało się to z dwóch powodów. Po pierwsze, chciał dopytać pana Romualda o Pink Floyd. Tamta płyta tak rozpaliła jego muzyczną wyobraźnię, że z chęcią posłuchałby czegoś więcej. Po drugie - Mietek dalej będzie się czepiał tych nieszczęsnych erosów, co do tego nie miał wątpliwości i wiedział, że stanie się to prędzej czy później. Wolał później, choć w tym przypadku na zapomnienie liczyć nie mógł. A nie zdążył wymyslić nic sensownego, częściowo z braku czasu, częściowo dlatego, że zupełnie nic nie przychodziło mu do głowy.

Rozbierali się do snu. Maciej zdecydował, że zamiast czekać na nie wiadomo co, sam zamknie temat. Ciężko mu to przyszło, przejmowanie inicjatywy nigdy nie było jego mocną stroną.
- Mietek... Z tym erosem to było tak... Chciałem zobaczyć co to naprawdę jest i spróbować nałożyć, No wiesz, na prącie.
- Na co?
- No na siusiaka...
- No mów po ludzku. I naciągnąłeś?
- W sumie tak... Ale sporo mnie to kosztowało - to mówiąc opisał swoje niezdarne próby tak dokładnie jak się dało. Mietek, zrozumiawszy sedno sprawy, dusił się ze śmiechu.
- Eh... Przecież to się nie tak nakłada. Dobrze, że go nie złamałeś...
- A jak?
- Pokazać ci?
- No możesz. Ale skąd weźmiesz erosa?
- Przezorny zawsze ubezpieczony - powiedział Mietek. - Sięgnij do szuflady pod biurkiem, tam jest sporo. Masz? To weź dwie. Zsuń mi teraz spodenki. O popatrz - powiedział. Mietkowy członek wyskoczył w powietrze niczym sprężyna. Maciej poczuł ostry ale przyjemny zapach.
- Teraz, zanim zaczniesz zakładać, trzeba ściągnąć tę skórę na dół. Zupełnie, bo inaczej, później będzie bolało. I teraz trzeba ją trzymać, tu, u samego dołu. Przytrzymaj...
Z walącym w piersi sercem i drżącymi rękoma Maciej przejął uchwyt po palcach Mietka. Ucisk w dołku, krew szumiąca w głowie, suchość ust, męski, piżmowy zapach - zupełnie nie wiedział jak to nazwać.
- I teraz wyjmujesz erosa i patrz - zdecydowanym ruchem nasunął go. - Po zawodach.
Maciej obserwował tego ptaszka w kapturku i wszelkie dotychczasowe emocje ustąpiły fali śmiechu.
- A ja myślałem...
- No mistrzem techniki to ty nie byłeś, nie jesteś i nie będziesz. Teraz spróbuj ty...
Maciej zauważył, że Mietek wykazuje więcej inicjatywy w przytrzymywaniu, niż by należało. Jego palce eksplorowały całą sztywność, niemal po samą koronę Było to tak przyjemne, że z chęcią przerwałby te zajęcia praktyczne. Ręka z prezerwatywą zawisła w powietrzu.
- No dalej... Co się stało?
Czuł, ze przychodzi najważniejszy moment. Ale jak to będzie wyglądało przy Mietku? Co on na to powie? Do tej pory sam nie lubił na to patrzeć i robił to najczęściej pod przykryciem. A teraz... Nie, może jakoś opanuje... Za późno... Ekstaza spowodowała, że nie widział jak łapczywie chłonie ten widok Mietek. Gdy już było po wszystkim, starał się uciec oczyma od Mietka, przecież zachlapał mu rękę. Mietka ręka jednak nie cofnęła się i gładziła Maćkowe jądra, rozkoszując się ich rozmiarem, kulistością, niemal perfekcją. Nawet nie zastanawiał się czy chce zobaczyć, jak to wygląda u Mietka, po prostu zobaczył.

Zmęczenie niemal sklejało mu oczy. Ale inne zmęczenie, takie przyjemne. Nie zastanawiał się, co się stało, jeszcze będzie miał na to czas. Zasnął prawie natychmiast.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 1:43, 31 Paź 2014, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zibi74
Dyskutant



Dołączył: 29 Sty 2013
Posty: 125
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pią 0:39, 31 Paź 2014    Temat postu:

Witam
Część 25 chyba mało dokładnie przeczytałem, bo nic nie znalazłem, ale nadrobiłem w 27.
Jednak po kolei czyli część 26

"- Nie, ale pewnie na obiad przyjadą."
dałbym
"- Nie wiem, ale pewnie na obiad przyjadą."

"Bale nie były grube, ale samo ich noszenie było uciążliwe. A do tego jeszcze dochodziło ładowanie na krajzegę, jak jego chwilowy pracodawca, pan Adam, nazywał piłę tarczową. Po Mietku zaczął ściekać pot."
Pot raczej ściekał po Maćku

Część 27

"- Ale zanim zabierzemy się do roboty, załóż to - podała mu miały fartuch i czepek."
Maciek dostał raczej biały fartuszek.

W tej chwili do kuchni przykuśtykał Mietek. Na widok Macieja w rynsztunku kucharskim uśmiechnął się. Podobał mu się w tej bieli, z wielką czapka na głowie i ze śmiertelnie poważną miną, w wielkim skupieniu mieszający z energią ciasto.
Tu chyba ALT nie zadziałał, zamiast "wielką czapka" miało być "wielką czapką"

Gdy ciasto piekło się już w piecu, dorwali się do dzieży i skwapliwie Wyliczali ją prawie do czysta.
Tu w słowie "Wyliczali" to jakieś 120% normy masz. Wielkie "W" i jeszcze dodatkowe "c", chyba wystarczyłoby "wylizali" - sam często dopuszczam się takiego czynu piekąc ciasto.

Melania, która była na etapie Ani z Avonlea, wytłumaczyła o co chodzi. Ania Shirley, bohaterka powieści, opisała pieczenie ciasta a opis ten, wbrew jej chęcią, został wykorzystany w kampanii reklamowej proszku do pieczenia.
Słówko "chęcią" mi tu nie pasuje, proponuję "chęci", a nawet "woli".

"- No młodzieży socjalistyczna, przygotowujcie się do łóżek. Dzień dla nas wszystkich był trudny, nie ma dziś siedzenia - zarządziła pani Marta. Jutro Sylwester, będziecie szaleli całą noc.
Maciejowi nie poddało się to z dwóch powodów."
W ostatnim wierszu powyższego cytatu słówko "poddało" proponuję wymienić na "podobało"

"Zmęczenie niemal sklejało mu oczy. Ale inne zmęczenia, takie przyjemne."
W drugim zdaniu tego cytatu proponuję "zmęczenia" zamienić na "zmęczenie"

Pozdrawiam


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez zibi74 dnia Pią 0:42, 31 Paź 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 1:17, 31 Paź 2014    Temat postu:

Dziękuję. Nie wiem, gdzie miałem oczy... Może dobrym pomysłem będzie odpocząć od pisania na kilka dni. A może nie? Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 16:09, 31 Paź 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (28)

- Nie mam nic do powiedzenia - powiedziała zimno Anna i odłożyła słuchawkę. Ta rozmowa kosztowała ją wiele, i, w przeciwieństwie do prawie wszystkich rozmów w jej życiu, to nie ona była tu stroną atakującą. Opieka społeczna, psiakrew... Pytania były drobiazgowe, momentami upokarzające. Czy syn może odwiedzać kolegów? A co ich to obchodzi, do ciężkiej cholery? Ile czasu ona spędza z synem? Przecież to chyba jej sprawa? Ma czas to spędza, nie ma - to nie. A że zawsze jest zapracowana, musi zająć się wychowaniem dziecka a nie zapewnianiem mu jakichś luksusów. Niech zajmą się rodzinami alkoholików, narkomanów i inną patologią - myślała zaciskając palce ze złości.
O ile mogła się domyślać, kto za tym wszystkim stoi, niespecjalnie miała dojście do tych osób, i to takie, które załatwiłoby sprawę raz na zawsze. Chociaż... Ta baba nazywa się, zdaje się, Wiktoria Lisicka. No, to już coś jest.
- Czy mogę wykonać jeszcze jedną rozmowę? - zapytała dyżurnej pielęgniarki.
- W zasadzie kończę teraz dyżur ale, jeśli pani musi...
Anna nie zamierzała się tłumaczyć z tego, czy musi czy nie. Jej sprawa. Bez słowa sięgnęła za telefon i wykręciła numer, który znała aż za dobrze. Ten człowiek będzie gotów załatwić dla niej wszystko. Nie, żeby go lubiła, w jej życiu lubienie kogokolwiek nie było wartością, którą można by się kierować. Miała na niego haka, to było istotne. Wiedziała, jakimi kanałami uzyskał zezwolenie na budowę działki w Puszczy Zielonce, w Kamińsku, gdzie rezydowała połowa poznańskich bonzów. Wiedziała również, że takie zezwolenie nie powinno być w ogóle wydane: niegabarytowa konstrukcja, fikcyjny odbiór p-poż, takich nieścisłości można by mnożyć na pęczki w przypadku tamtego właśnie budynku. Anna wykorzystywała to bezwzględnie, na razie tylko dla potrzeb łóżkowych - ten gość był naprawdę dobry w te klocki, a ona na razie ograniczała się tylko do delikatnych perswazji. Był nawet moment, kiedy wydawało się jej, że jest w nim zakochana, a nawet teraz, w szpitalu, w momentach nasilenia pragnień seksualnych wspominała głównie jego. Dwudziestocentymetrowy członek penetrujący ją tak głęboko, że momentami zastanawiała się, czy jej nie pokaleczy. Spazmatyczne kurcze pochwy, kiedy już dochodziła. I jego krótkie ale zdecydowane pchnięcia... Wszystko to można było mieć za kilka informacji. A nawet jeszcze więcej. Dziś będzie dzień, w którym odniosę największe zwycięstwo w życiu - myślała wykręcając numer.
- Prokuratura rejonowa - odezwał się głos w słuchawce.
- Z prokuratorem Stankiewiczem poproszę.
- Kto będzie mówił?
- Nieistotne, proszę przekazać prokuratorowi, że w związku z pewną budową w Kamińsku.
- Nasza prokuratura nie zajmuje się tym rejonem, proszę pani.
Co za cipa - pomyślała Anna. Co ją obchodzi, kto dzwoni? Prokuratura jest urzędem publicznym a ona jako obywatel ma prawo do anonimowości. Poza tym... Lepiej niech nie będzie śladu tej rozmowy w książce podawczej. Ona tu w szpitalu i tak wpisze jakiś fikcyjny numer. Co prawda słyszała o nowości technicznej z ostatnich lat, jaką jest analiza bilingów, wątpiła jednak, czy ktokolwiek będzie się w to bawił.
- Proszę tylko to przekazać prokuratorowi, on będzie wiedział o co chodzi.
- Łączę - powiedziała urzędowym tonem sekretarka.
- O, Andrzej, dobrze, że jesteś - powiedziała. - Potrzebuję drobnej pomocy. Jest taka sprawa... - to powiedziawszy opisała w szczegółach ostatnie wydarzenia. - I ta baba nazywa się Wiktoria Lisicka. Pewnie będziesz mógł coś na nią znaleźć. Nie wiem, jak to mawiacie, dajcie człowieka, a paragraf już sam się znajdzie.
- Anna, czy wiesz, czego ty żądasz? - zapytał słabym głosem Andrzej Stankiewicz. Dopiero teraz zwróciła uwagę, że poza przedstawieniem się nie powiedział ani jednego słowa.
- Tak, żądam, żeby odczepiono się od mojej rodziny. Jakaś kretynka uparła się na mojego syna, bez mojej zgody wysłała go na drugi koniec Polski...
- Anno, to jest niemożliwe...
- Jak to niemożliwe? Zapomniałeś misiu, z kim rozmawiasz i co ja o tobie wiem.
- Czy dasz mi skończyć do jasnej cholery? - wrzasnął Stankiewicz. - Po pierwsze, jeśli dobrze kojarzę nazwisko, jej mąż pracuje w prokuraturze apelacyjnej a tu informacje rozchodzą się szybko. I na pewno on więcej może niż ja. Ja i tak już jestem tu pod obserwacją...
- Nie obchodzi mnie to - przerwała mu Anna. Masz trzy dni aby się za to zabrać, inaczej - wiesz...
- Jest jeszcze druga sprawa. Może to cię otrzeźwi. Otóż ktoś, nie mogę powiedzieć, kto - złożył zawiadomienie o przestępstwie. I to przestępstwie dokonanym w waszym biurze projektowym. Potwierdzenie nieprawdy, przyjmowanie korzyści majątkowych - zarzutów z tego może być kilka. I niestety, nie ja prowadzę tę sprawę a prokurator Ożóg, a to znaczy tylko jedno - nie odpuści zanim skończy. Niewykluczone, że tobie zostaną postawione zarzuty.

Anna słuchała tego wszystkiego z rosnącym przerażeniem. Nie było jej intencją doprowadzić do upadku tę mierną prokuratorzynę, a mieć na niego haka. Jak to śpiewali kiedyś Skaldowie, nie o to chodzi, by złapać króliczka, a o to, by gonić go.
W obliczu nadciągającej ostatecznej klęski Anna czepiła się ostatniego argumentu.
- To jak to, mogą ci tak bezprawnie zabrać dziecko? Wywieźć Bóg wie gdzie? I demoralizować?
- A zapewniłaś synowi opiekę, gdy brali cie do szpitala?
- Jak ty to sobie wyobrażasz? Ja jestem na zakaźnym, od momentu kiedy stwierdzili żółtaczkę z jakimiś powikłaniami, nie miałam w zasadzie nic do powiedzenia.
- Poinformowałaś szkołę?
- Szkołę? A w jakim celu?
- Aniu, w naszym systemie szkoła również sprawuje opiekę nad dzieckiem. I prawdę mówiąc, zrobili to co mogli - zapewnili twojemu dziecku wikt i opierunek, a także opiekę dorosłych. Ta droga nie prowadzi donikąd, przegrałabyś sprawę w każdym sądzie. I Lisicka i szkoła postąpiły jak najbardziej prawidłowo. Również informując cię o tym, co zrobili. I nie mów proszę, o braku opieki. Jak pieprzysz się ze mną godzinami to twój syn ma opiekę?
- Jest w szkole muzycznej - powiedziała zrezygnowana Anna.
- O jedenastej w nocy? Nie bądź bezczelna. Co wtedy oficjalnie robisz? W wersji dla syna? Konferencja? Kolacja z klientami?
- No najczęściej.
- Jak ja jestem klientem, to ty jesteś... No, kim? - świadomość, że Anna jest już skompromitowana, dodawała mu animuszu i poczynał sobie coraz śmielej. W zasadzie nie zależało mu na niej jako kochance, był raczej typem zdobywcy, towar przechodzony nie zagrzewał miejsca na jego półce. Ta żmijka wykorzystała kilka faktów, by go trzymać przy sobie, ale teraz posunęła się zdecydowanie zbyt daleko. Nawet jej pozycja, jako szefowej znanego biura projektów nie była aż taka silna, jakby się mogło wydawać.
- Tak więc pomyśl raczej, jak bronić własnej skóry - w ostatniej chwili zamienił 'dupę' na 'skórę'. Jednak używanie wulgarnych wyrazów miało w sobie coś ze spoufalania. Anna mogła być jego... Przyjaciółką? - nie, złe słowo, kochanką raczej, ale w tej chwili zaczynała być zwykłą obywatelką, do tego uciążliwą.
- Żegnam - powiedziała Anna., Chciało się jej płakać. Czy broniła syna? Broniła raczej jej własnego modelu wychowawczego, jej własnego sposobu na wychowanie porządnego człowieka, który będzie posłuszny jej aż do śmierci. A teraz, przez jedną głupią chorobę, wszystko się sypie. Nie, ona nie pozwoli, za żadne skarby świata, Choćby miała...

Właśnie, co? - myślała gorączkowo. Jak daleko może się posunąć? Jechać do Lisickiej i nałożyć jej po mordzie? Życie to nie 'Dynastia' a ona nie Kristel Carrington. To tylko w filmach było takie mało skomplikowane. Tu trzeba czegoś o wiele potężniejszego, ale czego? Poczuła się słabo, otuliła szlafrokiem i wróciła do pokoju. Nawet o jedynkę trzeba było walczyć...

- Pani Moszner-Maciejewska? - zapytała pielęgniarka, ale jakaś inna, nieznana jej do tej pory dziewczyna dopiero po dwudziestce.
- Nazwisko jest na drzwiach - powiedziała Anna oschłym tonem. - Wypadałoby nauczyć się czytać. I pukać, to nie obora.
Z miejsca głos pielęgniarki zmienił się na bardziej urzędowy, język ciała również. Stanęła prawie na baczność.
- Za chwilę odwiedzi panią doktor Wesołowski. Chce z panią o czymś porozmawiać.
- Proszę przekazać doktorowi Wesołowskiemu, kimkolwiek on jest, że miałam dziś ciężki dzień i nie mam ochoty na żadne rozmowy. Niech przyjdzie jutro. A teraz żegnam panią.
- Doktor Remigiusz Wesołowski jest naszym konsultantem z kliniki onkologicznej i jest u nas rzadko, tylko, kiedy zachodzi widoczna potrzeba. Widać to coś ważnego, skoro zdecydował się tu pofatygować - powiedziawszy to wyszła. Annie zdawało się, że dygnęła, prawie jak pensjonarka.

Klinika onkologiczna? Czy to znaczy, że... Kiedy ten koszmarny dzień się wreszcie skończy? Czego jeszcze się dowie?
Doktor Wesołowski, mężczyzna po pięćdziesiątce, był wyjątkowo lubiany przez pacjentów. Umiał sobie z miejsca zjednywać ich sympatię, co, w przypadku jego specjalności było atutem nie do przecenienia. Bezpośredniość, empatia, pomogły już wielu pacjentom a nawet niektórym uratowały życie, głównie tym, których trzeba było namawiać na wczesną terapię.
- No i jak, córko? - zapytał już od progu, uśmiechając się jowialnie.
- Nie jestem pańską córką, zgasiła go Anna - i albo pan się przedstawi, albo stąd wyjdzie. Natychmiast. Jeśli nie, zadzwonię po pielęgniarkę - powiedziała, choć i wiedziała, kto to jest i na pomoc pielęgniarek w tym przypadku raczej liczyć nie mogła.
- Oj, nie tak ostro. Jestem Remigiusz Wesołowski, ale o tym pani chyba już wie.
- Proszę powiedzieć o co chodzi. Prosto i bez wygłupów. W pana wieku stać już mężczyzn na powagę.
- Sprawa jest delikatna i trudno wydać ostateczną diagnozę...
- Czy może pan przestać kręcić? Jesteście tchórzami, wszyscy faceci...
To się dopiero okaże, kto jest tchórzem - pomyślał doktor. A głośno stwierdził:
- Pani wyniki nie wypadły zbyt dobrze. Obawiam się, że będziemy panią musieli jeszcze raz przebadać, zanim będzie można stwierdzić z wystarczającą pewnością...
- Pan nie ma jaj, doktorze. Co mi jest?
- Rak piersi. I są podstawy, by podejrzewać przerzuty.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 22:44, 31 Paź 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zibi74
Dyskutant



Dołączył: 29 Sty 2013
Posty: 125
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pią 22:31, 31 Paź 2014    Temat postu:

Homowy, pisać nie przestawaj!
Piszesz dobrze, ciekawie prowadzisz akcję, więc pisz.
Co do błędów, to uważam, że każdy piszący opowiadanie czy inny dowolny tekst ma prawo do niecelnego trafienia w klawisz i wciśnięcia przy okazji innego - zbytecznego lub naciśnięcia z niewystarczającą siłą na klawisz i niewstawienie jakiegoś znaku (litery).
Patrząc na błędy jakie dzisiaj znalazłem, Tobie częściej zdarzają się te z drugiej kategorii - za słabo wciśnięty klawisz.

"- O jedenastej w nocy? Nie bądź bezczelna. Co wtedy oficjalnie robisz? Wersji dla syna? Konferencja? Kolacja z klientami?"
W powyższej kwestii proponuję "Wersji dla syna?" zamienić na "W wersji dla syna?"

"- jak ja jestem klientem, to ty jesteś... No, kim?"
Tu nie wciśnięty SHIFT i na początku jest małe "j"

"- Tak więc pomyśl raczej, jak bronić własnej skóry - w ostatniej chwili zamienił 'dupę' na skórę'."
Brak "ucha" przed słowem "skórę"

"- pani wyniki nie wypadły zbyt dobrze. Obawiam się, że będziemy panią musieli jeszcze raz przebadać, zanim będzie można stwierdzić z wystarczająca pewnością... "
Najpierw SHIFT nie wciśnięty i na początku jest małe "p", potem ALT niewciśnięty i w słowie "wystarczająca" brakuje "ogonka" przy ostatnim "a".

Pozdrawiam

PS
Mam nadzieję, że nie masz mi za złe tych wszystkich uwag i sugestii. Ponadto to Twój tekst i nie masz obowiązku stosować się do moich sugestii. Zawsze Autor może mieć coś innego na myśli.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 22:37, 31 Paź 2014    Temat postu:

Sam wiesz, że to tylko durne literówki wynikające z mojego wrodzonego niechlujstwa (kilka cech Macieja jest, niestety, ode mnie i z życia) i nie ma tak, żebym lekceważył pracę innych i nie poprawił,. Dziękuję serdecznie Smile

PS. Przy takiej intensywności czasem przychodzi lekkie znużenie tekstem, to normalne zjawisko. Dlatego nie codziennie będzie odcinek., ale pisac nie przestanę Smile


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 22:40, 31 Paź 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Analog2
Wyjadacz



Dołączył: 02 Lut 2013
Posty: 157
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy

PostWysłany: Sob 1:41, 01 Lis 2014    Temat postu:

Pisać nie przestawaj, ale trochę zwolnij, bo nie idzie nadążyć , czytaniem.

Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 9:53, 01 Lis 2014    Temat postu:

Trochę zwolnię Smile Muszę cos przemyśleć.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 18:05, 01 Lis 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (29)

Rzężenie wydobywające się z krótkofalówki przywróciło go do pełnej gotowości. Przez chwilę zapomniał gdzie jest i po co. Sięgnął po radio, które trzymał w kieszeni kurtki.
- Jak nas słychać? Odbiór!
Cholera, co tu się naciska? Myślał Sebastian i nerwowo próbował wszystkich guzików po kolei a głos wujka z głośnika był coraz bardziej natarczywy. Widząc te starania Norbert wyjął mu urządzenie z ręki, włączył i bez słowa oddał. Sebastian uśmiechnął się w podziękowaniu.
- Jestem, odbiór!
- Sebastian, mamy dzika. Czysty strzał, dostał w szyjkę. Gdzie jesteście? Odbiór.
- Na polanie, tej na wschód od drogi, przy ambonie. Odbiór.
- Możecie podjechać? Trzeba to zebrać. Podaję współrzędne...
Sebastian odszukał miejsce na mapie i przetłumaczył treść rozmowy Norbertowi. Polowanie było bez nagonki, ale za to w towarzystwie chyba połowy klubu łowieckiego. Wczesnym rankiem, wyjechali, kiedy na dworze jeszcze szarzało. Nagły przeskok z domowych pieleszy w biel śniegu nie pomógł mu dojść do siebie, tłumaczył na wpół śpiący, dodatkowo jeszcze bolała go głowa po wczorajszej imprezie powitalnej. Nie, nie wypił za dużo, ale nienawykły do mocniejszych alkoholi, swoje i tak odcierpiał. Teraz przyszło mu się zmierzyć z kilkoma rzeczami naraz: bólem głowy, tłumaczeniem, mrozem i mobilnością. Co do jego klienta, nie miał na razie jakichś poważniejszych zastrzeżeń. Facet konkretny, jak to Niemcy, o rubasznym poczuciu humoru - to też nie dziwne w ich przypadku - a przy tym komunikatywny i, jak to określał Sebastian na własny użytek 'nie nawiedzony', bardziej socjaldemokrata niż chadek. No i, mimo niemłodego przecież wieku, mógł się podobać - wysoki, barczysty, mniej okrągły a bardziej muskularny, choć, jak to u Niemców, jego brzuch zdradzał upodobanie do piwa.
Sebastian nie byłby sobą, gdyby nie otaksował Niemca jako mężczyzny. Choć nie należał do tych, co żyją od wytrysku do wytrysku, a nad typowo zmysłowe rozrywki przedkładał mnóstwo innych, był normalnym facetem nie pozbawionym libido. I, tak jak każdy facet z jajami i jaja lubiący, ocenił miejsce, które często zaprzątało jego uwagę i umieścił go w kategorii 'niezły samiec', ale pewnie pochwiarz - jak to się nazywało w jego idiolekcie. Tak przynajmniej to wyglądało na pierwszy rzut oka. Nie miał wobec niego żadnych zamiarów, bynajmniej, choć gdyby tak nadarzyła się okazja...

Marzenie ściętej głowy - pomyślał, gdy Norbert, w kurtce kolorze khaki i - a jakże - bawarskim kapeluszu z nieodłącznym piórkiem, ładował się do mercedesa. Podane współrzędnymi miejsce było dość odległe, i jakiś kwadrans wlekli się po drodze pełnej wertepów i przykrytej śniegiem, a przez to zdradliwej. Parę razy Sebastian mało nie uderzył głową w dach samochodu.
- Mało fiuta mi nie urwało - skwitował Norbert z właściwą sobie zgrzebną wesołością. - jaja już pewnie mam odbite...
Zadaniem tłumacza na tego typu imprezach jest nie tylko tłumaczenie sensu stricto, ale przede wszystkim szeroko rozumiane dotrzymywanie towarzystwa. Coś wypadałoby powiedzieć, ale co?
- Mamy takie powiedzenie w języku polskim, 'do wesela się zagoi' - uśmiechnął się Sebastian.
- Nie wiem, czy akurat jest stosowne w moim przypadku. Takich ślubów, jaki mi się marzy, chyba nigdy nie będzie...
Auto podskoczyło znów i Sebastian nie miał czasu zastanowić się nad znaczeniem tej odpowiedzi, co nie znaczy, że umknęła jego uwadze.
- Verdammt noch mal - zaklął Norbert. - mam nadzieję, że podwozie jest całe.. Wolniej nie pojadę, bo się zagrzebiemy. Nie w tych zaspach...
Gdy dojechali do polany, grupka myśliwych stała kręgiem wokół padłego dzika. Biel śniegu była pokryta purpurową krwią, z rozdartej jamy brzusznej wystawały brunatno-zielonkawe jelita, niektóre uszkodzone i ich treść wypływała na zewnątrz. Niesamowity fetor gryzł nos, nie do zabicia nawet zimnymi, ostrymi podmuchami wiatru. Sebastianowi wydawało się, że jeszcze chwila i będzie musiał lecieć w krzaki.
- Jak to dostał w szyjkę? Przecież on jest rozwalony w trzy dupy?
- No w szyjkę macicy...
Jeden z myśliwych wyciągnął piersiówkę, golnął z niej sporego łyka, po czym puścił w obieg. Gdy dotarła do Sebastiana, ten, nie wahając się, mimo odczuwanych jeszcze dolegliwości - skutków poprzedniego wieczora, pociągnął sporego łyka, po czym oddalił się, by nie patrzeć na te masakrę. Zarobek zarobkiem, ale wszystko ma swoją cenę?
- Ej, chodź tu, przetłumacz - przywołał go wujek. Nie mogąc znaleźć stosownego wykrętu, wrócił na miejsce, ale stając tak, by widzieć możliwie najmniej. Najchętniej wróciłby do domu, jednak Norbert uparł się, aby jeszcze polować.

Ogłuszający huk strzału ze sztucera, ruch w gęstwinie krzaków pokrytych śniegiem, tuman białego puchu opadającego wolno na ziemię.
- Chodź, zobaczymy - zaprosił Norbert. W zasadzie Sebastian mógł odmówić, nie należało to do jego obowiązków, ale grzeczność nakazywała jednak wykonać polecenie. Na samą myśl, że mógłby zobaczyć jeszcze jedną taką rzeźnię jak niespełna pół godziny temu, zawartość żołądka podjechała mu do gardła.
Tymczasem w krzakach czekała go niespodzianka. Dzik postrzelony był w głowę, na wysokości potylicy. Norbert podszedł do niego, uchylił czapkę z tym śmiesznym piórkiem, po czym włożył dzikowi w pysk ostatnią gałązkę i obfotografował go ze wszystkich stron. Sebastian przyjął ten gest z szacunkiem dla myśliwego, nie był on z gromady tych, którzy do Polski przyjeżdżają głównie na tani alkohol i równie niedrogie dziwki.
- No, pakujemy go, i myślę, że fajrant na dziś. Podobało się?
W zasadzie jedyne co się mu podobało, to klasa tego Niemca, opanowanie, profesjonalizm. Cała reszta, jeśli o niego chodziło, mogłaby się nie odbyć. Wydukał kilka zdawkowych słów i zapadł w długie milczenie, zastanawiając się nad sensem polowań. Często się o to kłócił z wujostwem, jednak, gdy przyszło do konkretów, brał udział w tych polowaniach. Nie czynnie, ale jednak przykładał do tego palec. Rozmyślania przerwał mu dopiero widok znajomych zabudowań.

- Pojedziesz ze mną do banku do Łodzi? - zapytał Norbert podczas śniadania. Sebastian niespecjalnie miał ochotę na wyprawę, wiedząc, że rano czeka go następna wyprawa do lasu. Jednak poczucie obowiązku przeważyło. Ile to drogi, myślał. Nawet w takich warunkach pogodowych jak teraz, nie zapowiadało się na więcej jak godzinę. Poza tym cenił sobie nabywanie doświadczenia w rozmowie. Niemieckiego nauczył się zupełnie sam, od podstaw, i jeśli rozumiał bez problemu artykuły z gazet i co łatwiejsze książki, brak praktyki sprawiał, że musiał czasem myśleć nad wypowiedzią, zanim skonstruował ją w prawidłowy sposób.
- Kein Problem - odparł. - Jest jeszcze coś do załatwienia?
- Może coś się znajdzie. Ale o tym pogadamy po drodze - powiedział rzucając okiem na zegar ścienny, Była dziesiąta.

- Nie mogę panu wypłacić tych pieniędzy - powiedziała kasjerka. - Ten podpis nie należy do pana. I mimo, że Norbert wykonał podpis jeszcze kilka razy na kartce, nie udało mu się przekonać kasjerki, biuściastej blondyny o beznamiętnym, nawet tępym spojrzeniu.
- Verfluchte Fotze...
- To też mam przetłumaczyć? - zapytał Sebastian, głównie po to, by rozładować atmosferę.
- Nie, bez przesady... Zapytaj jej, czy możemy rozmawiać z jej przełożonym, a najchętniej szefem tego banku.
Okazało się to jednak niemożliwe - szef banku był na urlopie świątecznym a bezpośredni przełożony zapadł się pod ziemię. Kasjerka wróciła po dziesięciu minutach z pustymi rękoma. Sebastian mógłby się założyć, że nie szukała tak gorliwie, jakby należało, a upewnił go w tym zapach dymu tytoniowego dobiegający od kobiety. Było mu wstyd za tę sytuację, tym bardziej, że podpis Niemca nie bardzo odbiegał od tego, jaki był na oryginale.
- A w innym banku nie można? - zasugerował.
- Mogę wypłacać tylko w PeKaO S.A. Ale... Najbliższym dużym miastem stąd jest warszawa, nicht wahr?
Powiedział Warszawa a nie Warschau, duży plus. Ale czy on rzeczywiście zamierza...?
- Nie miałbyś ochoty na małą przejażdżkę? Mnie naprawdę zależy na tym banku. O ile wiem, to jakieś sto trzydzieści kilometrów, nawet nie godzina... No bo chyba zdążyli już uprzątnąć ten śnieg?
Sebastian nie podzielał optymizmu Norberta w sprawie szybkości odśnieżania dróg, a przede wszystkim w sprawie czasu przejazdu. Może na niemieckich autostradach to godzina, tu należy się liczyć z dwiema. Delikatnie zasugerował to Niemcowi.
- E... So schlimm wird's wohl nicht sein...
Było gorzej. Zaraz przy wyjeździe z miasta władowali się w długi korek, a później kawalkada pojazdów sunęła z prędkością nieprzekraczającą sześćdziesięciu kilometrów na godzinę. Wbrew obawom Sebastiana, Norbert nie narzekał na 'Polnische Wirtschaft', bo sam nie wiedziałby, jak ma bronić własnego kraju w sytuacji, kiedy sprawy brały w łeb jedna za drugą. Tłumaczyć się, że upadł właśnie komunizm? Który mieszkaniec Zachodu zrozumie, że niestarannie odśnieżona droga jest efektem wpajanego przez wiele lat stylu myślenia i zarządzania? Że kasjerka w banku czuje się i zachowuje jak królowa? To były rzeczy niewytłumaczalne, zwłaszcza w tak krótkim czasie. Rozmawiali zatem na neutralne tematy - o kulturze, niemieckiej telewizji, którą Sebastian znał trochę za sprawą dostępu do anteny satelitarnej, o życiu w Niemczech.

Tym razem kasjerka nie robiła żadnych problemów i pieniądze wypłaciła bez problemu, w markach zachodnioniemieckich i złotówkach i Sebastian nawet nie napracował się szczególnie, gdyż kasjerka mówiła całkiem dobrze po niemiecku. Zadowolony Norbert przeliczył pieniądze, schował je i, opuściwszy bank, skierowali się na parking. Ale samochodu tam nie było.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Sob 22:12, 01 Lis 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zibi74
Dyskutant



Dołączył: 29 Sty 2013
Posty: 125
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Sob 22:07, 01 Lis 2014    Temat postu:

Witam

Dziś tylko dwie uwagi.

"Okazało się to jednak niemożliwe - szef banku był na urlopie świątecznym a bezpośredni przełożony zapadł się w ziemię."
Lepiej mi brzmi "zapadł się pod ziemię."

"- Mogę wypłacać tylko w PeKaO S.A. Ale... Najbliższym dużym miastem stąd jest warszawa, nicht wahr?"
Tu SHIFT zawiódł i Warszawa wyszła z małej litery.

Co do dalszego pisania to może i słuszna jest koncepcja zmniejszenia tempa publikacji odcinków.
"Śladowe ilości" komentarzy pod kolejnymi odcinkami mogą świadczyć o byciu na bieżąco tylko nielicznych czytających.

Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smutny16
Adept



Dołączył: 23 Sie 2011
Posty: 39
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz

PostWysłany: Nie 2:48, 02 Lis 2014    Temat postu:

Wydałeś w życiu jakąś książkę? Przecież ty jesteś genialny.
To, co najbardziej u Ciebie cenię to niesamowita rzetelność i przygotowanie do pisania. Widać, że wiesz o czym piszesz, nic tu nie jest przypadkowe i starasz się oddać wszystko jak najbardziej realistycznie, mając na uwadze czas akcji.
"Gra szwajcarska" to mój osobisty klasyk i tutaj zanosi się na kolejny.
Dziękuję, że tutaj jesteś i chce Ci się pisać. Dobrze, że wróciłeś.
Pozdrawiam

A no i oczywiście nie zgadzam się z tym, że powinieneś zwolnić tempo. Korzystaj z weny i pisz jak najwięcej, sporo jest osób, które śledzą na bieżąco, ale się nie wypowiadają, dużo jest też takich, którzy czytają opowiadanie dopiero wtedy, kiedy ukarzą się wszystkie odcinki. Zresztą prawie 3 tysiące wyświetleń to nie przypadek

PS: Ale i tak moim najukochańszym pisarzem na tym forum jest PatrykX Wink (1) Wierzę, że to czytasz, może zdecydujesz się wrócić Smile


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez smutny16 dnia Nie 2:50, 02 Lis 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 13:28, 02 Lis 2014    Temat postu:

@Zibi
Dziękuję Smile

@Smutny16
Tak, napisałem książkę ale z literaturą nie miało to nic wspólnego. Na napisanie czegoś do czytania nie czuję się na siłach. Dziękuję za miłe słowa - będe się starał co najmniej trzymać poziom. Natomiast co do częstotliwości - umówiłem się ze sobą, że do 1-2 dni odcinek, dla namiętnych czytaczy, a reszta w brudniopisie.

Za wszystkie uwagi serdecznie dziękuję.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 18:01, 02 Lis 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (30)

- Pan Norbert Meier? - bardziej stwierdził niż zapytał funkcjonariusz, bawiąc się paszportem Niemca i obracając go w palcach. - Pański dowodzik też proszę.
Sebastianowi nawet nie przyszło do głowy zaprotestować, bo w końcu nie on był tu stroną. Posłusznie wyjął zieloną książeczkę i podał ją milicjantowi.
- Panowie pozwolą ze mną - powiedział urzędowym tonem. Obaj wstali i podążyli za funkcjonariuszem, który wprowadził ich do niewielkiego pokoju, pomalowanego na beżowo-żółty kolor, miejscami zmieniający się w rudobrązowy. Jedyne umeblowanie tej klitki stanowiły drewniane ławy bez oparcia i toporny stół na środku. Całości dopełniały niewielkie okienka szczelnie odgrodzone od świata zewnętrznego solidną kratą.
- Czuję się tak, jakbym to ja ukradł ten samochód - stwierdził kwaśno Norbert. - Mam nadzieję że go szukają...
- Akurat - mruknął Sebastian. Choć ze służbami porządkowymi nie miał większego kontaktu, wiedział co teraz nastąpi: procedura sprawdzania. I o ile jego załatwią do dwudziestu minut, góra pół godziny - czasem zatrzymywano go na wrocławskim dworcu i po takim mniej więcej czasie wypuszczano, nie mówiąc nawet 'przepraszam' - w przypadku Norberta mogło to być o wiele dłuższe: międzynarodowa kartoteka czy inny Interpol, straż graniczna...

A czas upływał. Ani Sebastian ani niemiecki myśliwy nie mieli specjalnie ochoty na rozmowę, raz jeden raz drugi nerwowo zerkali na zegarek.
- Już piąta - stwierdził z rezygnacją Norbert. - Zanim wypożyczę samochód będzie siódma. Możemy być w domu dopiero przed północą. Jakie to szczęście, że zostawiłem sztucer i wszytko inne na miejscu.
Milicjant, inny niż ten, który ich przyprowadził, przyszedł po dwóch godzinach.
- Z informacji posterunku granicznego w Świecku wynika, że przewoził pan broń, czy ona została również skradziona?
- Nie, jest w pensjonacie - odpowiedział Sebastian.
- Pana prosiłem jedynie o przetłumaczenie pytania...
Sebastian posłusznie wykonał polecenie. Norbert stracił resztki cierpliwości, wstał, i czerwieniejąc na twarzy i trzęsąc się z oburzenia, wrzeszczał:
- Do ciężkiej cholery, mnie ukradziono samochód, jedyne po co przyszedłem to zgłosić fakt kradzieży a przesłuchujący nawet nie raczył zapisać numeru rejestracyjnego. Czy wiecie chociaż, czego szukacie?
- Najpierw musimy ustalić kim pan jest, co robi pan w Polsce i co się stało z pańską bronią. Możemy przypuszczać, że ukradziono ją również.
- Ale przecież wy jej w ogóle nie szukacie, zacznijmy od tego! - zrezygnowany Niemiec osunął się na krzesło. - Czy to naprawdę jest policja?
- Milicja - poprawił tłumaczenie sierżant. - Pan wybaczy, ja naprawdę rozumiem pańskie problemy, ale my mamy własne procedury.
- Tak... Tylko dlaczego uniemożliwiają one ściganie przestępców i odzyskanie mojej własności?
Sebastian miał na końcu języka odpowiedź, że przecież nie po to istnieją by szukać przestępców ale w porę się powstrzymał. Po co to wszystko przeciągać? I tak nic nie zdziałają.

Gdy opuścili Pałac Mostowskich, było w pół do szóstej. Wszystkie budki telefoniczne w okolicy, z których można było wezwać taksówkę wykręcając numer dziewięćset dziewiętnaście - jedyna taka usługa w kraju - były uszkodzone, z niektórych telefonów smętnie zwisały zdemolowane słuchawki.
- Unglaublich - powiedział Norbert, gdy musieli odpuścić kolejna budkę - czy naprawdę Warszawa jest stolicą Polski?
- Naprawdę...
Biuro Orbisu na Alejach Jerozolimskich, gdzie mogli wypożyczyć samochód, było już zamknięte. Zdesperowany Sebastian zdecydował się, że spróbują znajdujący się nieopodal hotel forum, również orbisowska własność. Jednak recepcjonistka w eleganckim foyer bezradnie rozłożyła ręce.
- Samochodów nie mamy już nawet dla klientów naszego hotelu. Jeszcze zadzwonię do Victorii, ale oni chyba też mają problemy, państwo rozumieją, okres urlopowy, pojutrze sylwester... Państwo poczekają chwilę.
Ani Victoria, ani Vera nie dysponowały wolnymi autami i obaj mężczyźni podziękowali uprzejmie.
- Poczekaj Sebastian - po raz pierwszy Niemiec zwrócił się do niego po imieniu - chyba nie ma sensu wracać już dziś do Łodzi. Zanim tam zajedziemy, będzie północ, a ja już mam tego wszystkiego dość i jestem nieludzko zmęczony,. Zapytamy się, może są miejsca, zrelaksujemy się, prześpimy, a jutro weźmiemy samochód. Jedno polowanie i tak przepadnie.

W słownictwie Sebastiana nie było takiego wyrażenia jak 'spać w hotelu Forum". Zawsze gołodupiec, szukający wszystkiego co najtańsze, nie przyjmował do wiadomości wydawania pieniędzy na takie luksusy, jak noc w ekskluzywnym hotelu. Już chciał protestować, sugerować, że poszukają czegoś innego, ale Norbert skwapliwie wykorzystał okazję, że recepcjonistka znała niemiecki i to biegle. Wytłumaczył jej sytuację i po chwili podawali swoje dokumenty do zameldowania. Nie minęło kolejnych dziesięć minut, a już jechali elegancką windą na jedenaste piętro. Obaj mieli jednoosobowe pokoje na tej kondygnacji, i to nawet niedaleko siebie. Przy drzwiach przywitał ich lokaj w liberii i wskazał obu mężczyznom pokoje.

Sebastian stał przy oknie i rozkoszował się widokiem na najczęściej pokazywany w telewizji punkt w Polsce - skrzyżowanie Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich, pokrytych ciągle padającym śnieżnym puchem. W zasadzie nie było co robić, przed chwilą zadzwonił z pokoju do wujostwa i poinformował o sytuacji. Nie byli zachwyceni, to chyba oczywiste, na nic nie naciskali. Sebastian nie łudził się, że wujek przyjedzie ich odebrać - padał śnieg i ta podróż mogła się zamienić w jeszcze większy koszmar. Sebastian najchętniej by się przebrał, ale nie było w co, przecież wyjechali na godzinę.

Po jakimś czasie rozległo się dyskretne pukanie do drzwi.
- Chodź, zjedziemy na jakąś kolację. Przecież od śniadania nic nie jedliśmy. Nie wiem jak ty, ale ja mam ochotę zjeść podwójnie...
Podczas kolacji Sebastian zauważył, ze Norbert dyskretnie patrzy w jedno miejsce, niedostrzegalne z jego miejsca przy stole. Gdy korzystając z pojawienia się kelnerki, niezauważalnie odwrócił się. W miejscu na które najprawdopodobniej patrzył Norbert, siedział samotnie młody mężczyzna, blondyn, z falowaną fryzurą. Choć zupełnie nie w typie Sebastiana, ten musiał przyznać, że facet był przystojny i miał jakąś klasę. Sebastian zastanawiał się, w jakim charakterze ten mężczyzna tu jest - nie wyglądałoby, aby na kogoś czekał, hotel Forum nie był również miejscem, gdzie się po prostu przychodziło na kolację. I choć odpowiedź formowała mu się w mózgu, uparcie odrzucał ją od siebie.

Płacąc za rachunek, Norbert zamówił kilka butelek piwa do pokoju.
- Wykąp się i przyjdź na chwilę, należy nam się relaks po takim dniu. I do łózka, bo wracamy, kiedy tylko dostaniemy auto.
Sebastian przypomniał Norbertowi, że mieli skontaktować się z milicją, bo a nuż samochód odnaleziono, ale Norbert roześmiał się tylko.
- Taki duży chłopiec a wierzy w bajki...

Drzwi otworzył mu Norbert, ale jakiś inny, odmieniony. Na sobie miał nieco za duże szorty i podkoszulek w khaki.
- Chyba nie masz pretensji o ten strój? Obaj nie mamy co na siebie włożyć.
Sebastian nie tylko nie miał pretensji, ale nawet przyjął to z zadowoleniem, lubił zwartą budowę tego faceta, szerokie ramiona, masywne, męskie uda. Rozmowa przy piwie nie kleiła się, każdy był zajęty raczej zawartością własnej szklanki. W pewnym momencie Norbert odszedł do stołu i legł na plecach na łóżku.
- Dość na dziś...
Nieco za duże szorty odsłaniały mu jądra i główkę członka. Sebastian starał się nie patrzeć na to zbyt łapczywie, patrząc z ukosa zauważył, że Norbert poprawia ten element garderoby, jednak po tym zabiegu wszystko było jeszcze bardziej widoczne. Przy dyskretnym oświetleniu pokoju czerń włosów łonowych zlewała się z cieniami spowodowanymi przez zgięcia tkaniny, dając podniecający widok. Gest ten był tak oczywisty, że nawet jeśli Sebastian miał jakiekolwiek wątpliwości, w tym momencie pozbył ich się zupełnie.
Właściwie etyka zawodowa nakazywałaby, abym powiedział dobranoc i opuścił ten pokój - zastanawiał się szukając gorączkowo rozwiązania tej sytuacji.
- No nie bój się... - Norbert zapraszająco klepnął ręką w kolorową pościel. Sebastian wstał nieco stremowany i z ociąganiem podszedł do łóżka. Patrzył, jak członek powiększa się, odsuwając na bok tkaninę szortów.

Jestem zwykłą kurwą oddającą się w luksusowym hotelu - myślał z goryczą, gdy Norbert ściągał mu spodenki. Spokojny acz zdecydowany na co dzień Norbert zamienił się zupełnie - niczym zdziczały rzucił się na przygotowany już członek Sebastiana. Niemal siłą wciągnął go na łóżko i ułożył na brzuchu, gryząc jego ucho, jednocześnie penetrując palcami całe ciało. Szaleńczy taniec jego rąk ustał i Sebastian usłyszał tępy trzask rozrywanego opakowania. Gdy poczuł gorący drąg między swoimi pośladkami, zamarł z przerażania.

Nigdy nie próbował tego rodzaju seksu i nawet o tym nie myślał, wydawał mu się brudny, poniżający, zwłaszcza dla tego, który musi to odbierać. Kiedyś zastanawiał się, czy w końcu ktoś go do tego zmusi, jednak ufny w siebie, swoją umiejętność powiedzenia 'nie', uznał, że jest całkowicie bezpieczny. Tu zaś raczej należało powiedzieć 'nein', ale nie było jak. Przeszywający ból sparaliżował do od głowy aż po pięty. Czuł tylko jak mężczyzna przyciąga jego miednicę do siebie, zmuszając do klęczenia. Seria bolesnych skurczów zdawała się nie mieć końca. Co oni w tym widzą? - zastanawiał się w przerwach między kolejnymi spazmami bólu. A Norbert nie ustawał, dźgał, nacierał, atakował. Czasem narzędzie tej tortury, które Sebastian ocenił na siedemnaście centymetrów, wydostawało się z jego wnętrza i wtedy Sebastian zaciskał pośladki, by zagrodzić drogę intruzowi. Kiedyś słyszał, że tylko początkowy ból jest taki straszny, ale jego bolało coraz bardziej. Pod koniec wył w poduszkę, aby stłumić jakiekolwiek dźwiękowe ślady ich zachowania. Czuł tylko lepkość i nieznośne pieczenie, jakby świdrowanie. Wibracje staly się jeszcze silniejsze, wręcz nieznośne. I ta ulga, gdy Norbert padł na pościel, sapiąc ciężko. Sebastian zauważył tylko ogromną plamę krwi na pościeli i osunął się w miękkość.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 22:37, 02 Lis 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 5, 6, 7 ... 35, 36, 37  Następny
Strona 6 z 37

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin