Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Inni, tacy sami
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, ... 35, 36, 37  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 22:41, 20 Paź 2014    Temat postu:

Dzięki za miłe słowa. Staram się jak mogę...
Jednocześnie przepraszam za mały błąd techniczny w odcinku 5. Naprawiony, zapraszam do lektury.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 23:24, 20 Paź 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 0:19, 21 Paź 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (9)

Odległy gwizd pociągu przerwał na chwilę ciszę, zakłócaną tylko rytmicznym, spokojnym oddechem Mietka. Zero szesnaście na czerwonym wyświetlaczu. To już dziś - pomyślał Maciej. Wieczór, którego obawiał się najbardziej. Oni będą całą rodziną, on sam jeden i nic tego nie jest w stanie zmienić, żadne czułe słówka, udawanie. Był, jest i będzie tu obcy. Co prawda u nich w domu wieczór wigilijny nie był jakoś specjalnie celebrowany, ot karp i śledzie zamiast zwykłego obiadu, a później prezenty, które były Maciejowi doskonale obojętne: koszula albo kosmetyki. Nie, nie miał jakichś specjalnych wymagań i nie marzył o czymś konkretnym. Ale nawet w tych prezentach, sposobie wręczania, była jakaś sztuczność. Wypadało rozwinąć, pochwalić i jak najszybciej zapomnieć. I na dobrą sprawę nigdy nie było inaczej. On sam nigdy prezentów nie dawał, głównie dlatego, że właściwie nie miał żadnych własnych pieniędzy. Owszem, kiedyś była propozycja, by dostawał kieszonkowe, trwało to może trzy tygodnie. Później za karę - oczywiście - mu je zabrano i do sprawy nikt już nie wracał. Nie miał też naturalnych źródeł dofinansowania, jakim zwykle byli dziadkowie i wujostwo. Nawet to go różniło od wszystkich kolegów i koleżanek.

A teraz? W trzy dni jego dotychczasowy świat został wywrócony do góry nogami. Jak lawina, poszczególne kamienie wprawiały w ruch następne. Nie tylko obserwował inne życie, ale został jego czynnym uczestnikiem. Na razie trudno mu było określić, czy to mu się podobało. Było mniej nerwowo, milej, bardziej na luzie - to prawda. Ale też żywiej, bardziej niespodziewanie. Teraz Maciej wyraźnie widział, że jego dotychczasowy świat to była rutyna: poranne śniadanie, w ośmiu przypadkach na dziesięć takie samo, szkoła, szkoła muzyczna, lekcje, fortepian, łóżko. W sobotę i niedzielę więcej czasu na ćwiczenie, w niedzielę kościół. Jeśli rodzice, a później sama matka, gdziekolwiek wychodzili, on zawsze zostawał w domu. Na dobrą sprawę nie znał dobrze nawet własnego miasta: wywieziony gdzieś na Rataje czy Górczyn zgubiłby się na drugiej przecznicy. Cała jego wiedza pochodziła z klasowych wycieczek do kina, parków czy podobnych okazji. Trzy dni temu po raz drugi w życiu jechał pociągiem - pierwszy raz był kilka lat temu podczas klasowej wycieczki do Gniezna. Pierwszy raz w życiu się przesiadał - i od razu z niespodziankami. Dzisiejszy wyjazd do Jeleniej Góry też był sporym wydarzeniem, choć cały czas czuł skrępowanie, że rodzice Mietka kupują mu rzeczy za ich własne pieniądze. Irytowały go te ciągłe pytania "Może być?", "Podoba się"? Mieli co prawda jechać do Marciszowa, ale, jak się wyraziła pani Marta, tamtejsze sklepy były 'do dupy' i koniec końców pojechali do Jeleniej Góry. Przez cały wyjazd walczyły w nim skrajne uczucia: był zachwycony miastem, zwłaszcza rynkiem i gustownymi brązowymi kamieniczkami. Po raz pierwszy widział w życiu góry - panorama białych Karkonoszy zaimponowała mu tak, że wpatrywał się w nie kilkanaście minut, zapominając o całym świecie. W myślach nawet szukał utworu, który by to oddał - najbliższy majestatem był chyba Grande Polonaise Chopina.
- Maćku, zaraz nam pozamykają sklepy - musiała go przywołać do porządku pani Marta. Jednak widząc niemy zachwyt na twarzy Macieja, dodała: Naprawdę nic nie stoi na przeszkodzie, byście tu przyjechali między Gwiazdką a sylwestrem, i tak nie macie nic specjalnego do roboty.

Tak po prawdzie, dotąd Maciejowi nigdy nie rwało się w wielki świat. Od zawsze był inny, i nieprzyjemności z powodu wyglądu dopadały go już od pierwszej klasy podstawówki. Do przezwisk takich jak 'świnia', 'prosiak' czy 'tucznik' zdążył się przyzwyczaić. Nic przyjemnego co prawda, ale jak to się słyszy po raz pięćdziesiąty, nie robi już wrażenia. Bywały i bardziej wyszukane, 'spaślak', 'sumo'... Sumo mu się nawet podobało, kilka razy w życiu widział w telewizji migawki z pojedynku japońskich zapaśników i brzuch brzuchem, ale dysponowali oni siłą i sprytem. Eh... Maciej wyciszył na chwilę galopadę myśli, jednak sprawa prezentów nie dawała mu spokoju. Najchętniej by obdarował wszystkich: panią Martę za jej serce i bezpośredniość, pana Romualda za nerwy i cierpliwość, Melę - bo ją lubił no i świetnie się z nią rozumiał przy fortepianie. Ta dziewczyna będzie kiedyś doskonale grała, ona ma dopiero dwanaście lat a już techniką przewyższa co najmniej kilku jego kolegów ze szkoły muzycznej. No i na pewno obdarowałby Mietka. Tego nawet pierwszego, ale za co? Za tę bezradność i coś jeszcze, kiedy siedzi na łóżku a on mu zmienia spodnie... Dziś wieczorem już nie było tak strasznie, udało mu się nie odwrócić głowy i nawet nie zareagować z odrazą. Stało się coś jeszcze, przypadkowo, niechcący, dotknął tego miejsca. Miękkie, ciepłe, lekko wilgotne, miłe w dotyku, jakieś takie aksamitne. Nie zastanawiając się, co robi, przytknął tę część ręki do nosa. Nic, żadnego zapachu. Później do policzka. Jeszcze przyjemniej. Później, już zupełnie nie kontrolując się, do brzucha i, stopniowo coraz niżej. Wierzchem dłoni zaczął uciskać nabrzmiałe, sztywne wybrzuszenie, coraz szybciej i szybciej. Wstrząs, który go przeszył, był nagły i najsilniejszy, jaki kiedykolwiek mu się przydarzył. Jakieś resztki świadomości powstrzymywały go przed okrzykiem i zbyt głębokim oddechem. Po chwili leżał pokryty potem, z odkrytą kołdrą.

W takim stanie nie mogę zasnąć - stwierdził krytycznie badając skutki tego, co przed chwilą się stało. Miał szczęście o tyle, że cały dom pogrążony był we śnie i mógł przejść przez kuchnię i salon nie wzbudzając podejrzeń. Gdy już uporał się ze wszystkim, wrócił do pokoju i, szczęśliwie nie budząc Mietka, niemal natychmiast zasnął. Problem prezentów pozostał nierozwiązany.

Cały wigilijny ranek i przedpołudnie w leśniczówce panował rozgardiasz, którego nie powstydziłby się żaden reżyser filmów katastroficznych. Co raz to do domu wpadali pracownicy leśnictwa i znajomi państwa Rudzkich, głównie, aby złożyć życzenia, przełamać się opłatkiem ale także by coś załatwić. Telefon wręcz urywał się, tak samo radio. Maciej wiedział, że nikt nie będzie w takiej sytuacji miał dla niego czasu i, uzyskawszy zgodę pani Marty, wybrał się na spacer do lasu. Nie zapuszczał się specjalnie daleko, jego wyjście miało raczej charakter ucieczki przed nadmiarem ludzi, gwaru i dymu tytoniowego. Zarówno pani Marta jak i pan Romuald palili papierosy, Maciej nie znosił zapachu dymu tytoniowego, choć uczciwie musiał przyznać, że już powoli się do niego przyzwyczajał. Dopiero gdy był w lesie zauważył, że ma towarzysza - foksterier Trop szedł w bezpiecznej odległości za nim aż ujawnił się dopiero, gdy już wiedział, że nie zostanie odesłany do domu. Maciej nie miał pojęcia, że była to taktyka, którą ten pies opanował do perfekcji.

Głęboko oddychając wchłaniał świeże, nasączone żywicą i mroźnymi igiełkami powietrze. Długo wsłuchiwał się w ciszę. Nie wiedząc, że mowa lasu zimowego różni się od innych pór roku, chłonął ją zupełnie bezkrytycznie. Jako muzyk wiedział, że jest kilka rodzajów ciszy, i że nie ma ciszy absolutnej. Nawet tu gdzieniegdzie dał się słyszeć suchy trzask gałęzi, świst wiatru chłoszczącego gałęzie, skrzypienie śniegu. Mimo, że jego wrażliwość słuchowa by la o wiele lepsza, niż wizualna, dostrzegał surowe niespokojne piękno lasu, rytm drzew i grę kolorów, od kłującej w oczy bieli po złowrogą zbutwiałą czerń pni. Lasy na Pogórzu Karkonoskim nie są specjalnie atrakcyjne, a niekiedy nawet nudne, jednak dla Macieja był to pierwszy prawdziwy las, którego sekrety wydzierał mu samodzielnie, bez obecności rozwrzeszczanych kolegów. Teraz miał to wszystko dla siebie.
Chyba trochę za długo miał - gdy popatrzył na zegarek, zdał sobie sprawę, że przesiedział w lesie ponad dwie i pół godziny - i spiesznym krokiem ruszył w stronę domu. Początkowo nawet bał się, że się zgubi, na szczęście ślady na śniegu były wystarczająco czytelne, a i Trop gnał przed siebie na pamięć.
- Nareszcie - przywitała go pani Marta. - Już baliśmy się, że coś się stało. Chyba niewiele miałeś dotąd do czynienia z lasem?
- Niewiele... Będę jeszcze mógł pójść?
- Ależ przecież nikt ci tego nie zabrania. Maciek, nie pytaj o rzeczy oczywiste, jesteś na tyle dorosły, że sam możesz zacząć decydować o tym, jak spędzasz czas. Gdybyś na przykład chciał się zamknąć na cały dzień na górze i nie oglądać nikogo, proszę bardzo, nic i nikt nie stoi na przeszkodzie. Uprzedź tylko, żebyśmy się o ciebie nie martwili. To jak, umowa stoi?
- Stoi - uśmiechnął się Maciek.
- Aha, i jeszcze jedno. Ale to delikatna sprawa. Chodź na werandę, nie będę krzyczeć na cały dom.
Marta wzięła ze stołu paczkę klubowych w wyszła na werandę, do której z kuchni prowadziły bezpośrednie drzwi. Maciej podążył za nią lekko zdenerwowany. O co może jej chodzić?
Marta zapaliła papierosa, zaciągnęła się głęboko dymem. Widać ta sprawa była dla niej również trudna.
- No i jak ci jest u nas?
Maciej zjeżył się lekko. Chyba nie wyciągnęła go tu na ten ziąb pytać, jak się bawi? Był tylko w swetrze i powoli już dopadał go chłód.
- Naprawdę wspaniale.
- Widzę, że już z Mietkiem rozumiecie się coraz lepiej. Nie gniewaj się, ale na początku poważnie zastanawiałam się, dlaczego on cię zaprosił. Byliście jak z zupełnie różnych planet. Ale to dobrze. - przerwała na chwilę. - Ty go co rano ubierasz?
Maciej poczuł się jak złapany na jakimś straszliwym przestępstwie. Przyznanie się do tego, że patrzy na gołego chłopaka nie przyjdzie mu łatwo, jednak żadne kłamstw w tym momencie nie przychodziło mu do głowy.
- Tak, prosił mnie. Ciężko mu jest samemu.
- Wiem i jestem ci za to ogromnie wdzięczna. To nie jest przyjemna robota. Ale... Miałabym do ciebie prośbę. Jak już przełamaliście się do tego stopnia... - znów zaciągnęła się dymem. Papieros skurczył się niebezpiecznie, żar był już blisko filtru. Jednak pani Anna była zbyt skoncentrowana na zadaniu, które ją czekało.
- Widzisz, za dwie godziny jest kolacja wigilijna a Mietek przez tę nogę już trzy dni się nie kąpał., jeśli nie więcej, sam pan Bóg nie wie, co on robił w Poznaniu. Sam nie da rady, z Romualdem nie chce. Mówi, że będzie w takim razie jadł sam. Oczywiście to nie wchodzi w grę i to nie tylko dlatego, że nie on tu rządzi a dlatego, że jest to jedyny moment, kiedy ludzie naprawdę są razem.
- To znaczy, że mam go wykąpać? - maciek pragnął, żeby ta rozmowa skończyła się jak najszybciej, nawet za cenę kąpania kolegi.
- Jeśli byłbyś tak dobry... Z tą nogą wanna jest wykluczona. Po prostu pomóż mu wziąć prysznic. To jak, da radę?
Na tak postawione pytanie odpowiedź mogła być wyłącznie jedna, choć Maciej najchętniej nie zgodziłby się na to, mimo, ze pamiętał jeszcze siłę nocnego doznania. Mimo, że przyjemne, było mu to zupełnie obce i całkowicie burzyło wewnętrzny spokój. Już samo naruszenie intymności okupi silnym podnieceniem, którego bardziej jednak bał się i pragnął.
- Da, oczywiście - usłyszał własny głos.
- Wiesz, mnie jest też ciężko ciebie o to prosić. Cieszę się, że mamy sprawę z głowy. Zresztą przecież wy koledzy jesteście.

Mietek stał w wannie a Maciej przy pomocy dużej płachty folii chronił gipsowy opatrunek przed wodą. To, na co nie chciał patrzeć było tuż tuż, jakieś trzydzieści centymetrów dalej i Maćkowy zmysł powonienia wyczuwał ostry, specyficzny zapach. I znów zawsze rozbrykany Mietek był spokojny, skupiony, milczący, pokorny.
- Podaj mi mydło - poprosił. Gdy Maciej podawał mu białą kostkę, Mietek, tracąc chwilowo równowagę, oparł się ciężarem bioder na twarzy kolegi. Trwało to może dwie sekundy, ale Maciej czuł dokładnie każdy detal, długość, kulistość, zaokrąglenia. I ten samczy zapach, złagodzony nieco wonią szamponu i mydła ale dalej wyczuwalny. Później wszystko odbyło się już bez zgrzytów, nie licząc prośby Mietka, by umyć mu plecy. Gładząc ręką miękką, ciepłą skórę pleców Maciej walczył z wzrastającą falą podniecenia. Kończyć to, kończyć natychmiast - ganił w duchu sam siebie. Nie chciał już tej walki, chciał po prostu skończyć sprawę i zniknąć choć na chwilę w bezpiecznym miejscu.
Z uczuciem ogromnej ulgi zarzucił na plecy Mietka ogromny miały ręcznik.
- Wytrzeć sam chyba się potrafisz. Jeszcze ci tylko pomogę nałożyć galoty i koniec tego.
Stali już przy drzwiach gotowi do wyjścia, gdy nagle Mietek przyciągnął gwałtownie głowę kolegi do ust i wyszeptał:
- Dziękuję...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 2:07, 21 Paź 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 13:00, 21 Paź 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (10)

W salonie panował półmrok. Większość światła dawała dawała choinka i zapalone białe, smukłe świece. Cała rodzina ubrana była odświętnie: Romuald i Mietek w garniturach, Marta w wieczorowej granatowej sukni, Melania w białej plisowanej bluzce i czarnej spódniczce. Wszyscy skupieni i z uroczystym wyrazem twarzy. Jedynie Maciej ubrany był w granatowy sweter o norweskim wzorze i czarne spodnie - efekt wczorajszego wyjazdu do Jeleniej Góry. Wodząc wzrokiem po zgromadzonych, Maciej dostrzegał w nich zupełnie innych ludzi, niż jeszcze godzinę temu w domowym harmiderze. Zwłaszcza Melania zyskiwała w tej uroczystej atmosferze, Maciej musiał przyznać, że jest najładniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widział. Natomiast Mietkowi powagi nie dodałby nawet garnitur od Armaniego czy Bossa, z lekko odstającymi uszami, dołkami w policzkach i łobuzerskim uśmieszkiem dalej wyglądał jak złośliwy urwis. Złośliwy ale dalej sympatyczny.
Gdy senior domu odczytał już fragment ewangelii o narodzeniu Chrystusa, odłożył Biblię z namaszczeniem i wziął do ręki opłatek.
- Co ja wiele będę mówił... Spotykamy się na pewno w lepszym nastroju niż rok temu. Komuna odeszła i oby nigdy nie wróciła, nikt z nas nie stracił pracy, przynajmniej na razie, dzieci są w dobrych szkołach i świetnie się uczą. I, jak widać - tu skierował wzrok na Macieja - nie wpadły w złe towarzystwo. Nadleśnictwo obiecało naprawić dach w leśniczówce, więc jest szansa, że w przyszłą wigilię będzie nie tylko milej, ale też cieplej. Poza tym jesteśmy zdrowi i - przeniósłszy wzrok na Mietka zmarszczył nieco brwi - w zasadzie cali. Daj Boże, abyśmy za rok spotkali się w podobnym nastroju. Wesołych Świąt! - to mówiąc przełamał opłatek na pół i podszedł do żony.

Nastała chwila, która, jeśli chodzi o Macieja, mogłaby nigdy nie zaistnieć. Wszyscy wstali, on zaś skorzystał z okazji, by nikomu nie przeszkadzać i dyskretnie przesunął się w kąt pokoju. Obserwował szczęśliwą rodzinę i to ich szczęście, gorzkie, niepełne, ale jakże ludzkie, przepełniało dodatkową goryczą. Pomyślał o matce na zakaźnym oddziale w szpitalu i nie był pewny, czy w tej chwili chciałby ja zobaczyć. Gdy tak błądził myślami i nieobecnym wzrokiem wodził po pokoju, zdał sobie sprawę, że nikt nie udaje, że nawet Mela i Mietek potrafili na chwilę zapomnieć o animozjach.
- Maciek, co z tobą? Dlaczego uciekasz? - zapytała Marta i dopiero teraz zauważyła, że oczy chłopca są czerwone a on sam wygląda na przybitego.
- Maciek, wiem, że tęsknisz za domem, jakikolwiek by on był. To normalne, w takich chwilach każdy chce być ze swoimi bliskimi. I nawet wszystko im wybaczyć, nawet, jeśli ma to trwać tylko kilka godzin.
To mówiąc przytuliła Macieja, który płakał już oficjalnie. Czy tęsknił? Bardziej zazdrościł. Pełnej rodziny, solidarności, nawet miłości, choć nie wszyscy się tu bardzo kochali.
-Wesołych świąt, Maćku. Będzie dobrze.
- Wesołych...
Trzask przełamywanego opłatka, pocałunek w policzek.
- No, bohaterze pracy socjalistycznej, co tak uciekasz? - powiedział Romuald odczekawszy matczyne gesty Marty. - Nie będę cię chwalił, choć moje dzieciaki powinny patrzyć na ciebie i się uczyć. Wesołych świąt!
Życzenia od Meli ograniczyły się do przełamania opłatkiem i pocałunku w policzek. Tak naprawdę pierwszego pocałunku od dziewczyny. No, w sumie drugiego, ale tamten... Maciej bardzo chciał się zrewanżować i już nawet wyciągał ręce, by chwycić ją za głowę, kiedy, przerażony tym co robi, zatrzymał je w połowie. Pocałować dziewczynę przy jej rodzicach? Nawet jeśli to jest zwykła, nakazana zwyczajem czynność, najzwyczajniej nie wypada. Wiedział, że dorośli w takich sytuacjach nie szczędzą gorzkich uwag i wolał nie ryzykować. Choć z dużą chęcią musnąłby ja wargami w policzek. Niech ona stoi przy mnie jak najdłużej - pomyślał.

Dopiero teraz zrozumiał, że tak naprawdę czeka na jedne życzenia, te, których jeszcze nie było i poczuł ogromne rozczarowanie, gdyż Mietek stał w drugim kącie pokoju, pogrążony w cichej konwersacji z panią Martą. Zapomniał? Celowy afront? Składanie sobie życzeń dobiegało końca i nikt tego nie zauważył, a jeśli nawet, to nie dał po sobie poznać. Składanie życzeń nawet w takiej chwili nie jest obowiązkiem... Maciej zapomniał zaobserwować, czy i jak to zrobiło rodzeństwo, aczkolwiek mógłby to być nawet fajny widok.
- No to zabierajmy się do kolacji, zanim karpie wystygną. Ale najpierw kolęda, żeby tradycji stało się zadość - powiedziała energicznie pani Marta, kiedy wszyscy już wrócili do stołu. I zaintonowała 'Wśród nocnej ciszy'.
Poszli, znaleźli dzieciątko w grobie...
Mietek przechodził właśnie mutację i jego, nieco jeszcze piskliwy głos, był najwyraźniejszy. Wszyscy przerwali śpiew, Melania zaczęła chichotać.
- Mietek, w jakim grobie? W żłobie!
- Nie wymagajcie ode mnie, abym znał na pamięć piosenkę, którą śpiewa się raz w roku. Śpiewam w przybliżeniu. Pasuje? Pasuje.
Romuald pominął tę drobną scysję milczeniem. Nie takiego Mietka pragnął, synowi jakby słoń nadepnął na ucho. Rodzina Rudzkich dzieliła się po połowie na muzykalnych i głuchych. Melania od dzieciństwa grała na fortepianie, choć Romuald wolał, by robił to Mietek, który nie przejawiał najmniejszych talentów muzycznych. Był za to doskonały w myśleniu abstrakcyjnym: matematyce, fizyce, chemii. Marta lubiła ABBĘ, ballady i muzykę pop, choć dla Romualda było to nieco za mało. Za to świetnie tańczyła, co ją usprawiedliwiało.

Mimo, iż wieczerza była na bardzo wysokim poziomie kulinarnym, Maciej nie odczuwał większej przyjemności w jedzeniu, zraniony zachowaniem Mietka. Ten jakby go nie dostrzegał i szalał przy stole.
- Mela, wiesz, że te karpie jeszcze dziś rano ruszały ogonami? - drażnił siostrę, która mięsa nie lubiła i jadła z obowiązku. A duch tego karpia unosi się nad stołem i będzie cię męczył do końca twych dni...
- Mama, powiedz mu coś, żeby się zamknął.
- No popatrz, one są jeszcze nie do końca zabite...
- Mietek, my sobie chyba będziemy musieli poważnie porozmawiać - zirytował się Romuald. - Czy ty nie możesz przestać nawet w takim momencie?
- No ale ona stroi fochy. Dlaczego ma być inna niż wszyscy i jeść co innego? Księżniczka się znalazła...
Złość na Mietka kumulowała się w Macieju od początku wieczoru. Choć obiecał sobie siedzieć cicho, tym razem nie mógł się opanować.
- Mietek, przestań. To zawsze lepiej niż w wigilię siedzieć samemu w kuchni i jeść zimne kanapki. Naprawdę twoim problemem jest to, że Mela nie lubi mięsa? One jest z nami, jest razem i to się liczy. Daj jej spokój.
Macieja mało obchodziło, jak na tę perorę zareagują inni, zrobił po prostu coś zgodnie ze swoim sumieniem. I podziałało...
- Przepraszam... - bąknął wyraźnie zawstydzony Mietek.

Nieuchronnie zbliżała się największa atrakcja dnia i moment, który burzył wszelki spokój Macieja - wręczanie prezentów. Nie liczył na nic i raczej nie chciał być świadkiem scen, które musiałby obserwować z ubocza. Jeszcze gorzej, gdy będzie musiał coś przyjąć... I nie omylił się, był chyba najhojniej obdarowaną osobą. Dostał porządną puchową kurtkę od Romualda i Marty i radiobudzik. O tym, że ten radiobudzik mu się podobał, wiedział tylko Mietek, a zatem wystąpiła jakaś niewidzialna dla niego komunikacja. O radiobudzik molestował matkę już od dawna, niestety nieskutecznie. Anna uznawała to za niepotrzebny zbytek i luksus. - Budzik masz i działa jak należy - argumentowała. Jedyne w domu radio znajdowało się w dużym pokoju i było zawsze ustawione na jedynkę, jakakolwiek zmiana fali była duszona w zarodku. A Maciej jedynki nie znosił, wszyscy słuchali trójki albo lokalnego radia z Poznania. Jedyne ustępstwo matki to możliwość posłuchania Blubrów Starego Marycha, wygłaszanych poznańską gwarą. Sama też lubiła ten wyjątkowy w skali kraju program i mistrzowską interpretację Mariana Pogasza. Na tym jednak kończyły się ustępstwa. Nieco inaczej było z gramofonem, który traktowany był jako pomoc naukowa - koniec końców Mietek miał być muzykiem. Sprzęt miał w pokoju, Mister Hit Unitry, pochodzący jeszcze z lat siedemdziesiątych i sporą kolekcję płyt z muzyką poważną, rzadko jednak kupowanych przez rodziców, większość to nagrody z konkursów i przypadkowe prezenty. Muzyką rozrywkową w jego zbiorach reprezentowały wyłącznie Rubber Soul Beatlesów i Oxygene Jeana Michela Jarre'a, przywiezione przez ojca z jakiegoś międzynarodowego sympozjum i album Lady Pank, który dostał na klasowe mikołajki. Rubber Soul głównie dlatego, że ojciec Macieja bardzo lubił piosenkę 'Run for Your Life'. Możliwość o wiele mniej skrępowanego dostępu do muzyki - i to przez co? Przez głupi radiobudzik! - wprawiły Macieja w humor zgoła szampański. Odczekał stosowną chwilę, kiedy wszyscy nacieszyli się już prezentami i udał się chyłkiem do kancelarii, by kontemplować trofeum.

- Można? - w drzwiach pojawiła się głowa Mietka.
- No pewnie, że można... Twoje mieszkanie przecież.
- Maciek... Przepraszam, że nie złożyłem ci życzeń, tam, przy stole. Wiesz, to by było jakieś głupie... Nie lubię tego momentu. Niby wszyscy chcą jak najlepiej, ale ja widzę w tym jakąś sztuczność.
- Ja też, nie przejmuj się... U mnie w domu nie odprawiało się nigdy takich ceregieli. Wesołych świąt i cześć pieśni.
- Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent. Jakoś głupio było mi go dawać przy wszystkich i nawet głupio mi teraz... - to mówiąc wyjął z szafki niewielki pakunek i wręczył go koledze. Maciej z ociąganiem oderwał się od radiobudzika i z niepewnością w ruchach rozpakował prezent. Jak się wkrótce okazało, pakunek zawierał pięć par majtek, skarpetki, maszynkę do golenia Gillette, piankę i drogą wodę kolońską.
- Co prawda kupili to rodzice ale na moją prośbę i za moje własne pieniądze. Nawet nie chciałem, aby się dokładali, choć bardzo chcieli. Maciek, zacznij dbać o siebie, proszę.
- Niewiele mi z tego przyjdzie... Popatrz jak wyglądam. Wieprz nawet ubrany w garnitur będzie wieprzem.
- Nie gadaj bzdur. Nie chciałem ci tego mówić, ale...
- Ale?
- Nie, już nic...
-Zacząłeś to dokończ.
- Ale nie powtórzysz tego nikomu?
Maciej nie lubił takich szczeniackich obietnic, przysiąg i podobnych metod wymuszania lojalności. Z reguły, jeśli cokolwiek obiecywał, dotrzymywał zobowiązania.
- Nie. Mów.
Milczenie, długie milczenie. Wreszcie z widocznym wysiłkiem, po długiej walce, wykrztusił z siebie:
- Jesteś bardzo fajnym chłopakiem...
Maciej słyszał o sobie wiele, w tym przypadku poraziła go szczerość i odwaga. Czy chłopcy mówią sobie coś takiego? I nagłe odkrycie, eureka, coś, co podświadomie męczyło go od jakiegoś czasu - przecież on właśnie na to czekał! Tyle, że nie mógł zdobyć się na odwagę, by powiedzieć to samo.
W tym momencie rozległo się pukanie i do pokoju weszła Melania. Uśmiechnęła się, bo Maciej z majtkami w rękach wyglądał wyjątkowo głupio.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 10:27, 24 Paź 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Radoslav89
Adept



Dołączył: 09 Lut 2011
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Skąd: Gdynia

PostWysłany: Wto 15:56, 21 Paź 2014    Temat postu:

jestem bardzo ciekawy co będzie dalej Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 16:26, 21 Paź 2014    Temat postu: Chwila oddechu

Nie mogę zdradzić. Jedno, co napiszę - będzie inaczej i na krótko pożegnamy gościnną leśniczówkę, rozmemłanego Macieja i diabełka w ludzkiej skórze. Czytelnicy muszą odpocząć od takiej mieszanki piorunującej.

Na osłodę - tak wygląda Trójgarb, u podnóża którego działy się dotychczas opisane wydarzenia.
[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 16:29, 21 Paź 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 17:57, 21 Paź 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (11)

Rozpędzony ekspres minął Zduńską Wolę i zbliżał się do Łodzi Kaliskiej. Sebastian sięgnął po plecak i zaczął się pakować. To, co się stało dwie godziny wcześniej przed dworcem głównym, nie dawało mu spokoju. Ten młodszy i niższy powinien był od razu jechać na pogotowie. Trzeba tylko mieć nadzieję, że w domu odpowiednio się nim zajmą. Ale prawdziwą zagadką był ten większy i grubszy. Sebastian znał ten wyraz oczu i nigdy nie wróżył on nic dobrego. Tak jakby były bez życia, wyrażały rezygnację i poczucie beznadziejności. A może tylko zmęczenie? Nieważne w tej chwili, trzeba się było zainteresować wcześniej. Teraz pozostało jedynie gryzące sumienie, zwłaszcza w przypadku niechybnie skręconej nogi. Utratą kaset nie przejął się specjalnie, wspomnienie kurczaka wywołało u niego jedynie uśmiech. Na zdrowie. Poza tym są poważniejsze sprawy na głowie. Dwa miesiące temu obronił pracę magisterską i jeszcze nie mógł znaleźć pracy. Od czasu upadku komunizmu minęło dopiero pół roku, a już poważnie zaczynało się mówić o bezrobociu. Komunistyczne molochy, sztucznie podtrzymywane przy życiu przez poprzedni system, zostały szybko sprowadzone na ziemię i na razie tylko ograniczały zatrudnienie, choć dla myślących realnie było oczywiste, że zaczną upadać. Prywatny sektor jeszcze nie zdążył się rozwinąć i szukanie w nim pracy było sporym ryzykiem. Na razie utrzymywał się z prywatnych lekcji języków obcych. Do szkoły pójść nie chciał. Bał się po prostu. Powód był jeden i ten sam od początku, a w zasadzie od czternastego roku życia, kiedy to wszystko się zaczęło.

Fakt, że jest gejem, odkrył przypadkowo i nigdy go do końca nie zaakceptował. Na początku był basen... Leżąc na kocu, obserwował siedzącą naprzeciwko rodzinę. On był wyjątkowo dobrze zbudowany, ona nie budziła w nim zainteresowania. To co przyciągało go, to slipki mężczyzny, z dobrze zarysowaną zawartością. Facet dopiero wyszedł z wody i mokra tkanina tylko podkreślała szczegóły, które budziły w nim zainteresowanie. Wspomnienia tamtej chwili nie mógł się pozbyć przez kilka dni. Później jakoś wszystko wróciło do normy. Do czasu.

Kiedyś, już następnego lata, przed pójściem do liceum, umówił się z kolegami na kąpiel nad Bajkałem. To jeziorko, a w zasadzie starorzecze Odry, położone jest na południowy wschód od Wrocławia, w Kamieńcu Wrocławskim. Sebastian mieszkał trochę na uboczu, zatem nikt nie raczył się pofatygować, aby powiedzieć mu, że wyjazd jest odwołany, a telefonu jeszcze wtedy nie mieli, ich osiedle na razie miało jedynie dwie rzadko działające budki telefoniczne. Na przystanku też nikogo nie zastał, toteż, uznawszy, że inni już tam są, pojechał sam. Kolegów nie było, i w ogóle cała dzika plaża, porośnięta bezładnie samosiejkami i bezładnymi krzakami, wydawała się dzika. Trochę kluczył po dzikich ścieżkach z resztkami nadziei na znalezienie swojego towarzystwa, kiedy pośród krzaków, na starannie rozłożonym kocu leżał on. Mężczyzna słusznej budowy ciała, po czterdziestce, o jowialnej i budzącej zaufanie twarzy. Facet leżał na plecach i był nagi. Sebastian, zaskoczony, stanął w miejscu, zamiast od razu wiać, gdzie pieprz rośnie. Tu już nie było miejsca na domysły, jak wtedy na basenie na Ślężnej, a w odległości niecałych dwóch metrów miał przed sobą to, co chciał zobaczyć. Z wrażenia zaschło mu w gardle i niczym sparaliżowany, nie mógł wykonać żadnego ruchu.
- Dzień dobry - powiedział niczym niezrażony facet. Odpowiedź Sebastiana była prawie niesłyszalna, z trudem przeciśnięta przez zasznurowane gardło.
- Co tak stoisz, gołego faceta nie widziałeś?
- Nie, nic - bełkotał bez sensu chłopiec. - ja nie chciałem...
- Wiem, że nie chciałeś. Jak byś chciał, to byś mnie podglądał zza krzaków. Czasem tacy tu się kręcą. A w ogóle, jak ci nie przeszkadza, to siadaj - wykonał zapraszający gest ręką.

W latach siedemdziesiątych, których końcówka właśnie się zbliżała, temat zboczeńców i podobne były starannie unikane w telewizji i gazetach. Nikt nie przestrzegał przed nawiązywaniem ryzykownych znajomości, ich skutki, jeśli takie istniały, raczej nie przedostawały się do mediów, zainteresowanych głównie rozwojem socjalizmu i przyjaźni ze Związkiem Radzieckim. Jeden, jedyny raz, ojciec dał mu do przeczytania artykuł z Gazety Robotniczej, który opisywał, jak jakiś człowiek uprowadził chłopaka, o imieniu Borys i go zgwałcił. Było to jedyne słowo w artykule, którego nie zrozumiał.
- Tatusiu, co oznacza zgwałcił?
- Pobił dotkliwie - odpowiedział ojciec a Sebastian po jego zbolałej minie rozszyfrował, że nie mówi całej prawdy. Poza tym nigdy nie lubił imienia Borys i trudno mu było zdobyć się na współczucie dla tamtego chłopaka.
Sebastian, mając w pamięci tylko tamto doświadczenie, zamiary faceta ocenił na pokojowe i zdecydował się przyjąć zaproszenie. Z jednym, niewypowiedzianym zresztą zastrzeżeniem - nie będzie się rozbierał do naga, ograniczając się do zdjęcia dżinsów i koszuli. Rozbierając się starał się tak manewrować ciałem, by tamten nie zobaczył okazałej erekcji, która pojawiła się w kilka sekund.
Rozmowa toczyła się na neutralne tematy, choć poza imieniem mężczyzny - Czesław - nie dowiedział się o nim wiele więcej a tamten dość starannie unikał tematu. Sebastian na początku leżał na brzuchu w wiadomym celu, aż słońce zaczęło go parzyć w plecy. Odwróciwszy się, szybko narzucił na biodra koszulę.
- Nie musisz się tak krępować - zaśmiał się mężczyzna. - Ale jak tak wolisz...
Rozmawiali jeszcze jakiś czas, kiedy Sebastian postanowił zaryzykować i odsłonić to, co przysporzyło mu tyle skrępowania. Obserwując reakcję mężczyzny. Miał wrażenie, że tamten patrzy się w to miejsce częściej, co Sebastianowi dało pewną przyjemność.
- Już piąta, muszę się zbierać - powiedział zerkając na zegarek. - Obiecałem że o w pół do siódmej będę w domu.
- Jak jutro będzie pogoda, przyjedź znów.
- jak mi starsi pozwolą...
Pogoda dopisała a rodzice pozwolili. Sebastian nawet nie zastanawiał się specjalnie czy jechać, dla niego było to oczywistością. Gdy dotarł na miejsce, mężczyzna już leżał na swoim miejscu zaczytany w Słowo Polskie. Sebastian dalej odczuwał opory przed rozebraniem się zupełnie do naga, choć już z o wiele mniejszym skrępowaniem patrzył na mężczyznę. Tamtemu zupełnie to nie przeszkadzało, nawet jeśli w oczywisty sposób na dłużej zatrzymał wzrok na tym, na czym nie powinien.

O tego typu mężczyznach słyszał już wcześniej w rozmowach kolegów, ale w momencie, kiedy ten temat nie wywoływał u niego większego zainteresowania. Czy Czesław też jest taki? Obrączka na lewym palcu raczej nie pomogła mu w rozszyfrowaniu zagadki. A jeszcze poprzedniego dnia wieczorem uświadomił sobie, że naprawdę nie miałby nic przeciw. Od kiedy się pojawił, prześladowała go myśl, aby dotknąć go właśnie w tym miejscu. Ale jak? Przecież nie chwyci go bezceremonialnie za fiuta, to nie wchodziło w grę. Sprzyjający moment nadarzył się, gdy mężczyzna przykrył twarz białą, plażową czapką i wydawało się, że zasnął. Dotyk był miękki i prawie nieodczuwalny. Mężczyzna niezrażony spał dalej. Sebastian postanowił zaryzykować i zrobił to, przed czym dotychczas skutecznie się wzbraniał, czyli zrzucił z siebie ostatnią część odzieży. Był ciekaw, jak mężczyzna zareaguje na ten widok, zwłaszcza na wzwód, którego nie potrafił się pozbyć. Nikt go jeszcze w takim stanie nie widział i to jeszcze bardziej go podniecało. Nie mógł się co prawda pochwalić choć zbliżonymi rozmiarami, to jednak nie było w tym momencie najważniejsze.
Gdy mężczyzna się obudził, nawet słowem nie skomentował tego, co się stało podczas jego snu.
- Nie przeszkadza panu...?
- Mnie? Skądże. Też kiedyś byłem młody i na każdą kusą spódniczkę czy goły tyłek reagowałem tak samo. Już nie te lata... Ale przyjemnie popatrzeć, że ktoś ma taki temperament. Już byłeś z dziewczyną?
- Ekhm... Nie... Nie śpieszy mi się.
- A będziesz miał czym panny zaganiać. I nie tylko panny pewnie - mówiąc to przymrużył filuternie oko.
- Co pan ma na myśli? - zapytał tylko aby podtrzymać rozmowę, doskonale znał odpowiedź, ale był ciekaw, co z tego wyniknie, a od wczoraj poczynał sobie coraz śmielej. Uczył się z minuty na minutę.
- Pewnie to samo, co ty - roześmiał się, niby przypadkiem poprawiając członek, który krzywo oparł się o koc.
- Wie pan, jak pana zobaczyłem, wczoraj, po raz pierwszy, to...
- To? Śmiało, przy mnie nie musisz się krępować.
- Podobało mi się to... No wie pan.
- To ma swoją nazwę. O członku mówisz?
Sebastian chyba jeszcze nigdy nie wypowiedział tego słowa na głos. I nie było potrzeby, i raczej nie przeszłoby mu przez gardło.
- Tak... Ma pan bardzo ładnego.
- Moja żona też tak mówi. Ale... Z tym już koniec, było, minęło. Tylko dzieci pozostały.
Sebastian zaczynał już tracić nadzieję, że z tego cokolwiek będzie. Zwykły facet, który zapragnął się poopalać nago, nawet niespecjalnie prosił go o towarzystwo., jakby popatrzeć na trzeźwo, to on, Sebastian sam się przyłączył do niego. Jego zysk to tyle, że nasycił ciekawość, nawet nie podniecenie, a to było coraz większe. Niby obojętnie chwycił członka w rękę i ścisnął końcówkę. Po chwili zrobił to raz jeszcze i oba te zabiegi zostały zarejestrowane przez mężczyznę.
- Jak ci się podoba, to się baw - powiedział. - Mnie to nie przeszkadza. A jak ja ci przeszkadzam, to leć w krzaki, bo widzę, że ledwie wytrzymujesz. Zresztą czekaj...
To był pierwszy wstrząs, eksplozja, kiedy masywna, gorąca dłoń najpierw przejechała mu po biodrze a później jęła prawie bolący od erekcji członek.
- Ale ty jesteś twardy... Jak ja dwadzieścia lat temu - powiedział i rozpoczął powolne, rytmiczne ruchy.
Sebastian przenosił wzrok z reki na genitalia mężczyzny, jakby nie mogąc się zdecydować, który widok lepszy. Gdy czul nadchodzący konie, złapał gwałtownym ruchem członek mężczyzny, prawie sztywny. Takiej eksplozji jeszcze u siebie nie widział, płyn zachlapał nie tylko całe łono i dobroczynną rękę, sporo polało się na koc i kolano mężczyzny.
- Ale ty strzelasz, moje uznanie! I puść mi już siusiaka, bo prawie go oberwałeś.
- Przepraszam...
- Nie przepraszaj, w uniesieniu robi się różne dziwne rzeczy.
- Ale ja nie powinienem...
- Młody jeszcze jesteś, zapamiętaj sobie na przyszłość. W seksie jest dozwolone wszystko to, na co pozwala druga strona. No ty, jako niespełna szesnastolatek, mogłeś jeszcze tego nie wiedzieć. Robiłeś to już z kimś?
- Nie...
- Ostatni raz, kiedy waliłem z chłopakami to było w internacie. Byliśmy w twoim wieku. A ja też miałem wtedy temperament. Ciągle mi było mało. I dziewczynę wtedy miałem, i to taką ze wścieklizną macicy, a po przyjściu z randki waliłem z kolegami - mówiąc to troskliwie wycierał skutki powodzi.

Przez jakiś czas leżeli w milczeniu. Sebastian popatrzył na zegarek - w pół do czwartej. Już niedługo trzeba będzie się zbierać, a w tym momencie wstąpiły w niego nowe siły.
- Proszę pana...
- Tak?
- Mogę jeszcze trochę pooglądać?
- No przecież cały czas patrzysz. Od wczoraj. Ale patrz sobie, tylko mi nie oberwij...
- Mogę o coś zapytać?
- No przecież ci powiedziałem, pytaj bez skrępowania.
- Ila pan ma centymetrów? No jak panu stanie?
- Było dziewiętnaście. Teraz nie wiem. No i po zawale mi już nie staje tak często.
Pozostała część popołudnia nie przyniosła wiele nowego w tej materii . Sebastian doprowadził mężczyznę do pełnego wzwodu, ale tamtan na resztę się nie zgodził. Nie po zawale, choć w innych okolicznościach... Jak się później okazało, był to przedostatni raz, kiedy go widział. Ostatni raz był w telewizji, na jakimś ważnym zebraniu partyjnym. Z tego, co mówili, wynikało, że był wysokim urzędnikiem z Warszawy. Nic zatem dziwnego, że Sebastian nigdy nie widział go w mieście, choć z początku usilnie wypatrywał.

Opuszczając nadodrzańskie krzaki nie wiedział również, że to jego ostatni seks przed długa przerwą. Śmierć ojca, stan wojenny, intensywna nauka sprawiły, że jeśli miał ochotę, to nie miał czasu, jeśli miał czas to znów nie wiedział, jak się zabrać do poszukiwania partnera.

- Panie, już Łódź Kaliska! Ten pociąg dalej nie jedzie!
Sebastian otrząsnął się z zamyślenia, nałożył plecak i w pośpiechu wyszedł na peron.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 18:24, 21 Paź 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 0:31, 23 Paź 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (12)

Czekając na mroźnym placu Wolności na autobus, Sebastian, szczękając zębami z zimna, obserwował wymarłą Łódź. Znając przemysłowy charakter miasta, zawsze uważanego za najbrudniejsze w Polsce (no, może poza Śląskiem) nie spodziewał się, że biel świeżo spadłego śniegu, oświetlone choinki przed gmachem teatru, wreszcie sama jego marmurowa bryła mogą stworzyć tak odległy od rzeczywistości obraz. Wyrwany z półsnu w przegrzanym pociągu, trząsł się i dygotał, kontemplując ten niezwykły widok. Na autobus nikt nie czekał, pojedynczy ludzie mijali go na przystanku, patrząc na niego, jak na jakieś dziwadło. Wszyscy w ciepłych płaszczach i futrach, tymczasem Sebastian w jesiennej, lekkiej kurtce, sięgającej ledwie do pasa.

Autobus przyjechał w końcu i Sebastian wsiadł w niego pospiesznie, licząc na jakieś resztki ciepła. Perspektywa dwukilometrowego marszu od krańcówki w Nowosolnej przerażała go , zwłaszcza, że śnieg nie dawał za wygraną. Jednak na myśl o krańcówce uśmiechnął się, było to słowo używane prawie wyłącznie w Łodzi. Jeśli Sebastian był na cokolwiek wrażliwy i cokolwiek go interesowało, musiało to dotyczyć języka, przy czym mogło to być cokolwiek: regionalizm, język obcy, idiom... Szybko jednak wrócił do niespokojnych myśli, obserwując przez zaparowane, powoli zamarzające okno zabudowę zgrzebnych łódzkich przedmieść. W pociągu rozmarzył się przypominając sobie tamte chwile znad jeziora - jedyny porządny, naprawdę podniecający seks w jego życiu. Jego myśli oscylowały wokół tematu coraz częściej, w momentach i miejscach zbyt niespodziewanych, by można to było uznać za normalne. Zaczął powoli podejrzewać siebie, że jest zboczeńcem... W gazetach zaczął pojawiać się temat seksoholizmu i Sebastian zdiagnozował siebie jako seksoholika - marzyciela, bo swych fantazji raczej nie wprowadzał w życie. Nie miał z kim. Miejsc takich jak nadbajkalskie szuwary nie znał zbyt wiele, gdy przeprowadził się do Poznania, długo nie miał pojęcia i wiedzy, że tam istnieją takie też. Przypadkowo odkrył Łęgi Nadwarciańskie na Dębinie, ale szybko ocenił to miejsce jako mało bezpieczne i nie bywał. Szlajanie się po miejskich kiblach odpuścił sobie od razu. Wiedział, gdzie się zbiera interesujące go towarzystwo: Plac Wielkopolski, Stary Rynek, Rondo Kopernika, przemianowane niedawno na popularną nazwę Kaponiera. W każdym z nich czaiło się jakieś niebezpieczeństwo a na to nie mógł sobie pozwolić, jeśli chciał dbać o reputację. Czasem wybrał się do sauny w hotelu Poznań, czy na basen na Ratajach, choć musiał się liczyć ze stratą pieniędzy - i tak było najczęściej. Stałego partnera nie miał nigdy, bo skąd go znaleźć?

Autobus dojechał już do pętli na Nowosolnej. Śnieg, który przestał padać, znów prószył, i w miarę, gdy szedł pustą drogą, zaczął sypać coraz gęściej. Sebastian minął ostatnie zagrody wsi i znalazł się w szczerym polu. Skończyły się też latarnie uliczne i marsz zaczynał przypominać zgadywankę - prosto? Skręcić? Śnieg jest biały tylko wtedy gdy odbija światło, przy jego braku jest tak samo szary, jak wszystko dokoła. Aby się nie nudzić, zaczął myśleć o idealnym chłopaku, którego pragnął. Wysokim, barczystym, nawet kilka kilogramów nadwagi by nie zaszkodziło, a może nawet pomogło? Lubił mężczyzn z ciałem, sam był raczej niewielkiego wzrostu i przeciętnej budowy ciała. Co nie pomagało w walce ze śniegiem, zamieniającym się powoli w zaspy...

Ta walka przypominała mu jego życie, w którym o wszystko musiał walczyć, wszystko wydzierać losowi. Każdy sukces - o ile jakikolwiek odniósł... Innym wszystko przychodziło o wiele łatwiej, większość jego kolegów ze szkoły i studiów była już urządzona, zakładali rodziny. Powoli wypadał poza orbitę znajomych, imprez, wycieczek i rajdów. Nikt po prostu nie miał na to czasu, osiągnięciem było kilka godzin wspólnego brydża. I o ile brak życia prywatnego rekompensował sobie towarzyskim, w pewnym momencie o to zdechło. Był praktycznie sam jak palec. A nawet jeśli spotkał się w jakimś gronie, byli sobie coraz bardziej obcy. Nie było wspólnych tematów, towarzystwo było zajęte bardziej piciem piwa niż rozmową. Tematy stawały się coraz bardziej ogólne - polityka, sport, czasem brydż, no i oczywiście masa plotek i aktualności - kto z kim się ożenił, kto wyjechał na Zachód i tak dalej, Po kilku takich musowych spędach Sebastian zaczął odmawiać zaproszeń na takie imprezy. Teraz był już naprawdę sam.

Jak teraz, w tej śnieżycy, chłoszczącej twarz, wciskającej powietrze do piersi, kaleczącej skórę ostrymi igłami. Sebastian miał wrażenie, że w zasadzie będzie obojętne, gdzie pójdzie, wszędzie wyglądało tak samo. Tylko stojące gdzieniegdzie słupy mówiły mu, że jednak porusza się wzdłuż drogi. Zatrzymał się na chwile i zgrabiałymi rękami wyjął z plecaka termos, w którym została resztka ciepłej kawy. Ciepła by la ona jeszcze w pociągu, teraz zaledwie letnia, choć podziałała jak należy. Z ulgą odkrył, że coś, co jeszcze przed chwilą mogło uchodzić za zaspy, jest w istocie mostkiem, który był mu znany. Jeszcze jakieś pół kilometra i będzie na miejscu. Trzysta metrów... Światła zabudowania, do którego zmierzał, były już widoczne i stanowiły świetny drogowskaz, który prowadził go, słaniającego się już z wycieńczenia do samego końca.

- Sebastian! - przywitała go ciotka Krystyna, siostra matki. - Jak ty wyglądasz... Skrzyżowanie bałwana z trupem... Miałeś przyjechać jutro...
- I chyba dobrze, że przyjechałem dziś. Jutro chyba bym tu w ogóle nie dotarł...
- Ale stało się coś?
- I tak i nie, ale o tym pogadamy, jak dojdę do siebie.
- O Sebastian przyjechał - odkryła Kinga, jego chrześniaczka, będąca w poważnym wieku uczennicy klasy zerowej. - Przywiozłeś mi coś?
- A jak myślisz? - Sebastian uwielbiał się droczyć z chrześniaczką.
- Myślę, że taki był twój obowiązek - powiedziała z powagą w głosie. - Jesteś w końcu moim ojcem chrzestnym.
- I dlatego mam cię obsypywać prezentami?
- No jeden malutki prezencik... - Kinga udała bardzo zasmuconą.
- Zgubiłem w tej śnieżycy. Jak ci się chce to idź poszukaj...
- Kłamiesz! Masz w plecaku!
Uparta bestia... - pomyślał Sebastian i w końcu wręczył jej prezent, Dzieci z Bullerbyn, ulubioną książkę swojego dzieciństwa. Kinga, mimo swych sześciu lat, czytała płynnie i zapowiadała się znakomicie.
- A o czym jest ta książka?
- A o takich nieznośnych dzieciakach jak ty...
Kinga, zaaferowana książką zniknęła w pokoju. Sebastian z chęcią poszedłby z nią i zaczął jej czytać, co mała bardzo lubiła. W ogóle miał rękę i cierpliwość do dzieci i znany był z tego w całej rodzinie. Czy lubił? Od pewnego czasu zauważył, ze pojawiają się u niego instynkty ojcowskie. Jeśli kiedyś opieprzyłby jakiegoś dzieciaka, teraz wolał z nim porozmawiać, wytłumaczyć, pokazać właściwą drogę.

Po gorącej herbacie i kieliszku wódki, wmuszonym wręcz przez ciotkę Krystynę, Sebastian poczuł, że zaczyna wracać między żywych.
- A gdzie Michał i wujek?
- Kombinują coś w warsztacie. Mogliby już skończyć i przyjść na kolację... A w ogóle dobrze, że przyjechałeś, kiedy wracasz?
W zasadzie Sebastianowi było to obojętne. W Poznaniu musiał być na Trzech króli, kiedy skończą się już ferie dla młodzieży. Szukając pracy utrzymywał się głównie z korepetycji i sezon świąteczno-noworoczny był dla niego martwy.
- Nie wiem... Mogę u was zostać na Sylwestra?
- Głupie pytanie. A ja pytam, bo po świętach przyjeżdżają Niemcy polować na dziki i na razie nie mogą się dogadać z Orbisem co do tłumacza. Powiedziałam, że nie muszą się wysilać, bo poradzimy sobie bez niego... Oczywiście miałam na myśli ciebie. Zawsze to kilka marek w kieszeni. Mam nadzieję, że się nie gniewasz?
- Co też ciocia... Jestem spłukany prawie doszczętnie. Każdą propozycję zarobku przyjmę z dziką przyjemnością.
Sebastian nie był zaskoczony tą ofertą. Wuj Henryk był przewodniczącym koła łowieckiego i tym samym odpowiedzialny za polowania dewizowe na ich terenie łowieckim. Nie było to jego podstawowe zajęcie, prowadził dużą pieczarkarnię i gospodarstwo rolne, zresztą z samego łowiectwa nie dawało się specjalnie wyżyć, nawet jeśli wynajmował pokoje na polowania dewizowe. Dwa lata temu Sebastian, odwiedzając wujostwo znienacka i niezapowiedziany - jego standardowy sposób składania wizyt - napatoczył się na takie właśnie polowanie. Szybko okazało się, że doskonale radzi sobie z przyswajaniem terminów łowieckich, o wiele lepiej niż zatrudniona przez Orbis tłumaczka, no i może uczestniczyć bezpośrednio w łowach, do czego tłumacza już zmusić nie można. Sebastianowi ta praca odpowiadała, raz miał tylko nieprzyjemną przygodę, kiedy myśliwy zażyczył sobie, by wszedł z nim na ambonę. Skończyło się to rozdartymi spodniami, kilkoma zadrapaniami i sińcami.
- Jak mnie nie będą ciągali po ambonach to czemu nie?
- No to jedno mamy załatwione. Sezon się kończy, mizerny w tym roku, jedynie na pieczarkach wyszliśmy w miarę do przodu. A ty co? Pracujesz już?

Sebastian wolałby, żeby ten temat w ogóle się nie pojawił, nie za bardzo miał się czym pochwalić. Ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, rozległ się od drzwi tubalny głos wujka.
- No, kogo ja tu widzę. Sebastian, jak zwykle sam. Kiedy z jakąś dupą przyjedziesz? To już chyba czas najwyższy?
- Oj wujku, przecież moje nogi są do czegoś przymocowane... Na razie własna musi mi wystarczyć.
- Ale zanosi się na coś?
- Tak, na to że będę miał przeziębienie od tego arktycznego marszu z Nowosolnej. Gdybym wiedział, że tak to będzie wyglądać, w ogóle bym się nie ruszał... A gdzie Michał?

Michał, starszy brat Kingi, był w trzeciej klasie łódzkiego ogólniaka. Wśród licznego kuzynostwa Sebastian wyraźnie go preferował, w zasadzie od zawsze. Rozmowy z Michałem zawsze były ciekawe, zawsze wynosił z nich coś nowego - i z wzajemnością. Jeśli Sebastian decydował się na wyjazd do Łodzi, robił to głównie dla Kingi i Michała.
- Zaraz tu będzie, prosiłem go by wysprzątał warsztat.
Sebastian w jakichkolwiek gościach miał żelazną zasadę - zawsze tak manewrował, by mieć własny pokój i nie być zdanym na niczyje towarzystwo. Jedynym wyjątkiem był Michał, zawsze spali w jego pokoju. Spali to za dużo powiedziane, gdyż najczęściej kończyli rozmowy około czwartej nad ranem.
Michał objawił się za chwile i cały wieczór przebiegał w miłej atmosferze, nikomu nie chciało się poruszać niebezpiecznych tematów. Około północy wszyscy pochowali się już po pokojach, Sebastian z Michałem dopijali wieczorną herbatę.
- Śpimy oczywiście razem?
- Jak sobie życzysz.
- Chce się ciebie coś poradzić...
- Jeśli będę mógł pomóc to nie ma sprawy. Wal śmiało...
- Nie tu, nie będę krzyczeć na cały dom. Jak już będziemy w pokoju.
- Nie bądź szuja i zdradź przynajmniej jakiej natury ma być ta porada.
- Wszystkiego dowiesz się na górze. I nie pal tyle - powiedział Michał widząc, że Sebastian wyjmuje kolejnego papierosa.
- Mógłbyś puścić farbę... - Sebastian zawsze lubił konkretne postawienie problemu.
- O seks chodzi. Ale teraz ciiii....


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Czw 2:17, 23 Paź 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 0:55, 23 Paź 2014    Temat postu: Who is who

Przypominam, odcinki w formacie .txt /UTF-8/ są do pobrania na mój transfer pod adresem
[link widoczny dla zalogowanych]

Ponieważ opowieść będzie (mam nadzieję) się rozwijać, krótkie who is who, aby się w tym nie pogubić. W jej trakcie wystąpi kilka niespodzianek (planowanych, a są pomysły na jeszcze więcej), lista ta będzie aktualizowana na bieżąco, o ile czytelnicy i zainteresowanie dopiszą, bo na razie jest, szczerze mówiąc, średnio Hrm

Rodzina Rudzkich, Marciszów (woj. wałbrzyskie, od 1999 r. dolnośląskie)
Romuald Rudzki (ur.1951) - leśniczy
Marta Rudzka (ur. 1953) - urzędniczka
Mieczysław Rudzki (ur. 1974) - syn Romualda i Marty, obecnie mieszkający w Poznaniu
Melania Rudzka (ur. 1977) - córka Romualda i Marty

Rodzina Maciejewskich - Poznań
Anna Moszner - Maciejewska (ur. 1941) - architekt
Karol Maciejewski (ur. 1937, zm. 1989) - pracownik naukowy, chemik
Maciej Maciejewski (ur. 1974), ps. Maciora - syn Anny i Karola

Rodzina Markowskich - Wrocław
Jadwiga Markowska (ur. 1939) - nauczycielka, siostra Krystyny Nowickiej
Szczepan Markowski (ur. 1937, zm, 1980) - nauczyciel, mąż Jadwigi
Sebastian Markowski (ur. 1964) - syn Jadwigi i (prawdopodobnie) Szczepana, lingwista, mieszkający obecnie w Poznaniu

Rodzina Nowickich - Nowosolna (woj. łódzkie miejskie, od 1999 r. łódzkie)
Henryk Nowicki (ur. 1950) - rolnik, myśliwy
Krystyna Nowicka (ur. 1952) - pielęgniarka, obecnie niepracująca
Michał Nowicki (ur. 1972) - syn Henryka i Krystyny
Kinga Nowicka (ur. 1983) - córka Henryka i Krystyny

Pozostali (na razie)
Adrian Łata, ps. Łaciaty, Poznań - kolega z klasy Mietka
Wiktoria Lisicka, Poznań - nauczyciel chemii, wychowawczyni Mietka i Macieja


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Czw 10:24, 23 Paź 2014, w całości zmieniany 12 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Ci53K
Debiutant



Dołączył: 29 Sie 2014
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Czw 2:07, 23 Paź 2014    Temat postu:

Dobrze napisane opowiadanie... Smile Czekam na kolejne części Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pablogay
Adept



Dołączył: 10 Sty 2014
Posty: 14
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Czw 16:33, 23 Paź 2014    Temat postu:

Super jest,też czekam niecierpliwie na dalszy ciąg,pozdrawiam

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 17:02, 23 Paź 2014    Temat postu:

Za miłe słowa dziękuję. Nowy odcinek postaram się wrzucić jeszcze przed północą, muszę coś przemysleć.

Natomiast bardzo chciałbym wiedzieć, czego oczekujecie, toteż wszelkie uwagi i sugestie są mile widziane. Przecież to można napisać na masę sposobów... Nie ukrywam, że właśnie teraz zdecydowałem się na przelanie tej opowieści na komputer również dlatego, by w desperackiej próbie rozruszać to forum. Odeszły świetne pióra, odeszły dobre, ale nie wszystko jeszcze stracone. Możemy jeszcze jakoś uratować to miejsce, zwłaszcza że nie ma sensownej alternatywy i wiele osób wciąż tu przychodzi w nadziei na nowy tekst. Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 1:57, 24 Paź 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 19:40, 23 Paź 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (13)

- Kinga, na miłość Boską, już prawie pierwsza! Zgaś to światło i natychmiast spać!
- To kupuj mi na przyszłość nudniejsze książki - powiedziała stanowczym głosem dziewczynka. - Tej się nie da odłożyć.
- Ej, mam pokazać, że się da? Jutro będziesz czytała.
- Jak tylko się dowiem, ile razy Lisa i Anna będą musiały wrócić do sklepu w Wielkiej Wsi. One chyba jeszcze nie kupiły tych trzech kawałków kiełbasy obsuszonej, o której śpiewały przez całą drogę...
Chcąc nie chcąc Sebastian musiał wybaczyć winowajczyni i roześmiał się szczerze.
- Uważną czytelniczką jesteś. Istotnie nie kupiły tej kiełbasy. To wiesz co? Ja ci powiem coś ciekawego o tej kiełbasie a ty pójdziesz spać, umowa stoi?
- No... Ale jak to będzie naprawdę ciekawe.
Sebastian usiadł na łóżku.
- Widzisz Kinga, tę książkę napisała pani Astrid Lindgren i, ponieważ była Szwedką, napisała ją, no?
- Po szwedzku?
- Widzisz, jaka jesteś mądra. Miałem okazję czytać tę książkę po szwedzku właśnie. I wiesz co? One wcale nie kupowały kiełbasy dobrze obsuszonej?
- jak to? Tłumaczyciel oszukuje?
- Nie tłumaczyciel, tylko tłumacz, a nawet tłumaczka, pani Irena Szuch-Wyszomirska - Sebastian uwielbiał językowe wynalazki Kingi. - One kupowały inną kiełbasę, która po szwedzku nazywa się falukorv, podobna do naszej mortadeli.
- No to dlaczego pani tłumaczka tego nie napisała?
- Nie wiem... Może jej bardziej pasowało. Potrafiłabyś zaśpiewać "Kawałek kiełbasy dobrze obsuszonej'?
- No pewnie - odpowiedziała Kinga. To się da zaśpiewać.
- A falukorv, najlepsza, jaka jest w sklepie - bo o to naprawdę prosiły mamy dziewczynek?
- A jak to jest po szwedzku?
- Falukorv, av den bästa...
- No, po szwedzku to może się da zaśpiewać - zgodziła się Kinga.
- To co, było ciekawe?
- Nawet bardzo. A w jakich książkach jeszcze oszukują?
Sebastian zdał sobie sprawę, że Kinga mogłaby tę rozmowę ciągnąć jeszcze z godzinę. A gdyby się dowiedziała jakie oszustwa są w jej ukochanym Kubusiu Puchatku, nie spałaby pewnie do rana...
- Jutro ci powiem Miało być ciekawie, sama przyznałaś, że było, a teraz dawaj książkę i spać.
Kinga książki pozbyła się z ciężkim sercem, ale dotrzymała umowy. Sebastian poczekał, aż zgasi światło, na specjalne żądanie pocałował małą w policzek i poszedł na górę, gdzie Michał przygotowywał już polowe łóżko. To też należało do tradycji i Sebastian, który generalnie cenił wygodę, przystawał na to nawet z ochotą. A zwłaszcza dziś, po pełnym przeróżnych atrakcji dniu było mu doskonale obojętne, na czym będzie spał.

- Ty masz zdrowie... Przyłożyć raz a nie dyskutować. Ona musi wiedzieć, co wolno a co nie.
- Ej Michał... Nie pamięta wół jak cielęciem był? To było raptem kilka lat temu... Kto z tobą łaził po polach i cię uspokajał, jak wujek Heniu ci dał do wiwatu?
Istotnie, po jakiejś większej awanturze Michał potraktował Sebastiana jako odgromnik. Całe popołudnie wałęsali się bez celu po polach, zbierali pieczarki, a Sebastian usiłował poprawić humor Michała. Nie przeszkodził im nawet deszcz.
- Masz rację. Wycofuję się.
Sebastian podczas tej rozmowy usiadł na łóżko polowe w niewinnym zamiarze zdjęcia skarpetek. W chwilę później metalowy stelaż pękł z trzaskiem, tępo uderzając po podłogę.
- O cholera...
- Nie mów że rozwaliłeś łóżko.
- No się rozwaliło...
- Się? - pokpiwał Michał.
- Ja tylko na nim usiadłem - bronił się Sebastian. Może zardzewiało?
- Tak, aluminium... - drwił dalej Michał.
- A o tlenku glinu nie słyszałeś? Skądś się musi brać - nie dawał za wygraną Sebastian, choć droczył się bez przekonania, byle tylko zatrzeć jakoś nieprzyjemne zdarzenie.
- mam nadzieję, że nie pobudziłeś całego domu. Poczekaj, zobaczę, czy to się da naprawić.
Łóżko okazało się nienaprawialne, przynajmniej w tej chwili. Pękła metalowa rura stelaża, co prawda dom dysponował małą spawarką ale Michał zdecydowanie odmówił spawania o pierwszej w nocy.
- To co, mam iść spać na dół?
- Dlaczego? Jakoś się przekimamy na moim, jest wystarczająco szerokie. I raczej go nie jesteś w stanie rozwalić.
- ja chyba jestem w stanie rozwalić wszystko i w dowolnej chwili - westchnął z rezygnacją Sebastian. A w ogóle co to za tajemnicza sprawa o seksie, o której chciałeś ze mną pogadać?

Sebastian nie zdziwił się ani na moment, kiedy usłyszał, o czym mają rozmawiać. Nie było między innymi w zasadzie tematów tabu, choć, rzecz jasna, Sebastian jak ognia unikał najważniejszego. Kiedyś chciał mu nawet powiedzieć. Byłby to jego pierwszy w życiu 'coming out', jednak prawie w ostatniej chwili zreflektował się i do wyznania nie doszło. Uznał, że Michał jest po prostu zbyt młody na taką wiadomość i kto wie, jaki mogło mieć to na niego wpływ na przyszłość i na ich przyjaźń - bo obaj w tych kategoriach, bardziej niż rodzinnych, traktowali wzajemne stosunki.
- Sporo się tego zebrało... I wszystko jest takie skomplikowane. Nawet nie wiem od czego zacząć.
- Najlepiej od początku... Od Adama i Ewy. Możesz od jajka i kury, obojętnie, byle bym wiedział o co chodzi, bo inaczej sobie nie poradzimy.
Sebastian był świadom, że kuzyn może mieć jakieś zahamowania i wolał nie naciskać, nie przeginać, nie gonić niepotrzebnie do przodu.
- To zaczęło się na wycieczce do Zakopanego, na zakończenie drugiej klasy. Byliśmy pod prysznicami...
- Całą klasą?
- nie, we dwójkę, z kumplem. To było po jakiejś imprezie, kilka piwek wcześniej wypiliśmy i byliśmy w dobrych humorkach. Kąpaliśmy się w gaciach, i tak, od słowa do słowa, zdjęliśmy je. I wtedy, wiesz, co się stało. Zesztywniał mi. Kumpel, który był jeszcze bardziej pijany niż ja, zaczął si najpierw śmiać, a później podszedł do mnie i zaczął mnie onanizować.
- Powiedziałeś mu, żeby przestał?
- Nie... Trochę się wstydziłem, ale ogólnie było mi przyjemnie. Tylko bałem się, że ktoś wejdzie.
- No to w sumie nie możesz mieć do nikogo pretensji... Nie gniewaj się, Michał, ale tak to jest jak smarkacze ruszają coś, czego nie powinni. Na trzeźwo to by się nigdy nie stało. Przede wszystkim nie robilibyście tego idiotycznego striptizu... No ale cóż, stało się.
- Poczekaj, bo to jeszcze nie koniec, a, na dobra sprawę, dopiero początek...
Sebastian chrząknął, trochę, by udać surowego, trochę z rozbawienia, które dopadło go mimochodem.
- Następnego wieczora, kumpel zaczął mi grozić i mnie szantażować. Że mamy to zrobić jeszcze raz, bo inaczej on wszystko wypapla.
- Bezczelny typ - wysyczał z oburzeniem Sebastian. Nie dość, że cię wykorzystał...
- No zgodziłem się, co miałem zrobić. Poza tym, Seba... Jest jeszcze jedna rzecz. Ale najpierw ja zapytam, jak to robisz?
- A co to ma do rzeczy? - zdziwił się Sebastian.
- Ma.
- No chyba normalnie... - Sebastian miał pewną zasadę w prowadzeniu rozmów - zawsze odpowiadał na pytanie. Obojętnie, czy prawdą, czy kłamstwem, ale był zdania, że po to rozmówca pyta, aby uzyskać jakąś odpowiedź. Uważał, że w taki sposób szanuje czas i energię rozmówcy. - Dość szybko.
- No widzisz, ja to robie zawsze bardzo wolno. A tamten zrobił to zupełnie inaczej, i to jeszcze ręką całą w szamponie. Pod koniec kwiczałem z rozkoszy, choć już po wszystkim było mi bardzo głupio. Następnego dnia poszliśmy na Rysy. Cały dzień, nawet na najcięższych podejściach, myślałem tylko o jednym. O tym, co się stało i czy nie zostałem... wiesz. No... pedałem.
- Od jednego razu trudno by było, choć historia zna i takie przypadki... - Sebastian zaczynał odczuwać już znużenie po ciężkim dniu i wolałby, aby ta rozmowa nabrała szybszego tempa.
- Ale ja to postanowiłem sprawdzić od razu.
- Jak to: sprawdzić? - Sebastiana tknął niepokój. Ten spokojny, opanowany, zrównoważony Michał. Co on takiego wywinął?
- Jest u nas w klasie taka dziewczyna, Paulina. Już od dość dawna wiem, że ja się jej podobam. Wiesz, kwiatki, liściki, wywracanie oczu, cały repertuar podrywaczki. I intrygi, w które mnie próbowała wplątać, na szczęście się nie dałem. I tego wieczora była dyskoteka...
- Zaraz, przecież powiedzieliście, że byliście na Rysach?
- No byliśmy. A co ma jedno z drugim wspólnego?
- Na przykład to, że jak ja zszedłem z Rysów, to nie wiedziałem, którym, za przeproszeniem, członkiem mam ruszyć żeby nie bolało...
- No to weź poprawkę na to, że czasy się zmieniły. Mniejsza z tym. Na dyskotece chciałem zobaczyć, czy ona mnie będzie podniecać, Tańczyłem tylko z nią, dotykało się tego i owego...
- Tego i owego? Kiedyś, w tych niezmienionych jeszcze czasach po prostu łapało się za cycki.
- Też. W każdym razie wylądowaliśmy u niej w pokoju, koleżankę jakoś spławiła i... stało się.
Sebastian słuchał tego wszystkiego z przerażeniem, gdyż to właśnie był cały Michał. Po prostu, jeśli coś nieprzewidzianego się stanie, sprawdzić doświadczalnie, czy nie nastąpił błąd systemowy czy zwyczajny wypadek przy pracy. Do tej pory ta metoda obejmowała zadania z matematyki i ćwiczenia laboratoryjne z chemii, jednak, jak widać, znalazła zastosowanie praktyczne.
- Zabezpieczyliście się przynajmniej jakoś?
- Tak, ona miała prezerwatywy.
- Siedemnastolatka jadąca na wycieczkę klasową z prezerwatywami... Nie dało ci to nic do myślenia, mój ty analityku? Przecież to zwykłe kurwiszcze jest.
- No jest... Ale na tamta chwilę uznałem, że nic mi nie jest. Nie podobało mi się zbytnio, było zbyt nerwowo, strasznie skrzypiały schody zaraz za drzwiami, wydawało się, że za chwilę ktoś wejdzie.
- No to problem z głowy.
- Nie bardzo. Od tamtego czasu i Lodówa, to znaczy ten mój kumpel, uważał, że powinniśmy sobie zrobić dobrze - no i Paulina. Zdaje się, że nawet wygadała coś koleżankom. Śmichy, chichy... Ale szybko przeszło.
- Śpicie jeszcze ze sobą?
- jak ona chce. Lodówa jakoś ostatnio się uspokoił. Niby powinienem się cieszyć. ale... czegoś mi brakuje. I jeszcze jedno - z nim na onanizowaniu się nie skończyło.
- To znaczy? Coście jeszcze wywinęli?
- No ostatnim razem prosił mnie, żebym mu dał possać. Prosił to za dużo powiedziane. Lodówa nigdy nikogo o nic nie prosi. Powiedział, że mi - jak to się wyraził - obciągnie - i to zrobił. Nie powiem, fajne to było. Teraz mi to chodzi po głowie.
Sebastian nie bardzo wiedział na jaką pomoc liczy Michał.
- No dobra. Popełniłeś kilka błędów, to jasne i oczywiste. Gdzie twoje zdecydowanie, stanowczość, której ci nigdy nie brakowało?
- No nie opieprzaj mnie tak, bałem się. A teraz nie wiem, co ze mną będzie.
- A co ma być? Przede wszystkim musisz się odpieprzyć od tego towarzystwa, jeśli naprawdę nie chcesz. Znaleźć sobie dziewczynę, taką, która nie będzie cię traktowała jak żywego wibratora...
W tym momencie Michał zaczął chichotać. - Jaki on jeszcze mimo wszystko niedojrzały - pomyślał Sebastian. I zapytał:
- To wszystko?
- To najważniejsze.
- Możemy o reszcie pogadać jutro? Mam dość mocnych wrażeń na dziś. Nawet aż za mocnych. Mnie już się kleją oczy.
- A mój mały doprasza się o swoje - powiedział nieskrępowany Michał.
Sebastian pomyślał, że może jest i pedałem, ale własny kuzyn, nawet chłopak w jego typie, barczysty i lekko misiowaty, to już lekka przesada. Nic do niego nie czuł i nawet nie odebrał ostatniej uwagi jako zaczepki.
- To mu daj co jego, mną się nie przejmuj. Ja odpływam... - to mówiąc zamknął oczy i otworzył je dopiero rano.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 10:41, 24 Paź 2014, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 1:33, 24 Paź 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (14)

Anna wpatrywała się w ekran telewizora choć jej myśli krążyły wokół zupełnie innego miejsca, jakieś dwieście metrów dalej. Co robi, jak sobie daje radę Maciek? W ten dzień,kiedy poszła do przychodni po to, by bezpośrednio z niej zostać zabrana na oddział zakaźny szpitala na Przybyszewskiego, nawet nie zdążyła pożegnać się z synem. Wyszedł rano do szkoły, krzycząc niemal pożegnanie od drzwi. I na tym ich bezpośredni kontakt się urwał, później były tylko rozmowy telefoniczne. Z bólem i obawą wskazała mu, gdzie w domu znajdują się pieniądze - chłopak musiał przecież z czegoś żyć.

Z rodziną nie utrzymywała kontaktu; była jedynaczką a dalsza rodzina wypięła się na nią już dawno. Nie potrzebowała ich pomocy, ich udawanej życzliwości, była na tyle zamożna, że dawała sobie radę sama. Nawet Karol, jej mąż, który okazał się już po ślubie safandułą i zwykłym nieudacznikiem, jednak z bardzo dobrą profesją, nie wniósł do ich domu tyle wartości materialnych co ona, z jej pozycją wziętego architekta. W<zasadzie mogłaby się z nim rozwieść już dawno i wychowywać syna w pojedynkę. Nawet rozmawiali na ten temat, kiedy pierwsze uczucia wygasły i miłosne porywy zastąpiła proza życia. Karol był świetny w łóżku, to prawda, ale to nie jest żadna polisa na przyszłość. Zresztą ich życie łóżkowe nie trwało do końca życia Karola. Dawniej jęczała z rozkoszy przy każdej nowości, wprowadzanej w ciemności sypialni, później stopniowo ich seks stawał się rzadszy, coraz bardziej schematyczny, aż zanikł zupełnie. O tym, że było to wynikiem choroby, która co najmniej rok działała podstępnie, dowiedziała się później i, przy wypaleniu się jakichkolwiek uczuć, niewiele już ją to obchodziło. Całą swoją egzystencję skoncentrowała na życiu zawodowym i wychowywaniu Macieja.

Sama wychowana w reżymie, była zdania, że jest to najlepsza metoda wychowawcza w wychowywaniu chłopców. Jak najmniej wolności, zamiast tego obowiązki i nauka,ścisłe rozliczanie z każdej minuty i złotówki. Niestety, zawsze była zdania, że Maciej jej się nie udał. Polecenia wykonywał co prawda bez większego problemu, jednak po pierwsze - był chorowity, po drugie - niestaranny, czasem na granicy niechlujstwa i wraz z upływem czasu te wady się pogłębiały, a do tego doszło jeszcze roztargnienie, odziedziczone pewnie po Karolu. Jego chorowitość powodowała, że musiała pójść na pewne ustępstwa, które nie były w jej stylu a nawet wbrew jej żelaznym zasadom. Po pierwsze - musiał być zwolniony z wuefu i niektórych innych zajęć. Na początku Anna nie respektowała tego zalecenia lekarza, aż w końcu została wezwana przez wuefistę, który wprost jej powiedział, że przy tej wadzie kręgosłupa i alergii na pył odmawia prowadzenia zajęć z jej synem. Anna odebrała to jako osobista porażkę i, nie mogąc liczyć na szkołę, zaaplikowała synowi dodatkowe rygory i ograniczenia. Telewizja dwa razy w tygodniu po godzinie, codzienne sprzątanie mieszkania i dodatkowy, prywatny angielski.

Około szóstej klasy została znów wezwana do szkoły. Tym razem nauczycielka skarżyła się, że Maciej nie angażuje się w jakiekolwiek relacje międzyludzkie w klasie, nie ma kolegów, z nikim nie rozmawia. Próbowała tłumaczyć sytuację nauką w szkole muzycznej, ale wychowawczyni nie uznała tego za wystarczające wytłumaczenie. Nawet straszyła koniecznością wizyty dziecka u psychologa, gdyż - jak to powiedziała - żywiła obawy, czy dziecko rozwija się prawidłowo i czy w domu ma wystarczające warunki. Rozmowa zakończyła się awanturą z krzykami i wygrażaniem sądem. Groziła Anna, nauczycielka wysłuchiwała wszystkiego w udawanym spokoju. Dopiero pod koniec Anna zreflektowała się, że w tej chwili nie poprawia ani swej pozycji ani tym bardziej syna i spotkanie skończyło się udawanym kompromisem. Anna zaprowadzi dziecko do psychologa a nauczycielka przyjmie, że Maciek jest z natury milczący i wyizolowany, głównie z powodu swej tuszy.

Oczywiście Anna Macieja nigdy do psychologa nie wysłała, licząc, że sprawa rozejdzie się po kościach, co tez istotnie się stało. Maciej był świetnym uczniem, poza małą komunikatywnością nie sprawiał większych problemów, to i przyczepić się nie było czego. Występował w konkursach, zdobywał nagrody - a czy zarzyna się kurę znoszącą złote jaja? Zresztą, wraz z końcem roku nauczycielka zmieniła szkołę i problem umarł śmiercią naturalną. Następnej było to doskonale obojętne a spokojna natura Maćka bardzo na rękę.

Później przyszedł okres dojrzewania. Anna nie zauważyła większych zmian u syna, zresztą nie miała wtedy czasu, bo ich pracownia startowała w kilku ważnych konkursach i całą swą energię skierowała na sprawy zawodowe. Owszem, widziała zmiany w budowie ciała syna. Kiedyś z ciekawości podpatrzyła go w łazience i z rozgoryczeniem stwierdziła, że nawet członka nie odziedziczył po Karolu. A pewnie przydałby się mu w życiu. Może to i lepiej - Anna starała się wyrobić w synu przekonanie, że seks jest rzeczą złą i dopuszczalny jedynie w małżeństwie. O tej dziedzinie życia syna nie miała pojęcia, choć bardzo chciała. Odkrywała co prawda plamy nasienia na pościeli i była nawet gotowa zrobić mu awanturę o masturbację, doszła jednak do wniosku, że lepiej nie rozbudzać dodatkowo wyobraźni syna, bo może zadziałać to na zasadzie zakazanego owocu. W tajemnicy przed synem przeglądała jego książki i zeszyty w poszukiwaniu liścików od dziewczyn czy innych objawów tego, że interesuje go nie to co powinno. Nie znalazła jednak nic, co wcale jej nie uspokoiło.

- Pani Anna Moszner-Maciejewska? - zapytała młoda pielęgniarka, którą Anna musiała już ochrzanić dwa razy, raz za niezmieniony basen, później za fatalne jedzenie. Wiedziała, że to nie jej wina, ale ktoś, do ciężkiej cholery, musi za to ponosić odpowiedzialność. Na dźwięk swojego nazwiska zareagowała gęsią skórką. Nie lubiła go nigdy. Chłopcy w jej otoczeniu szybko wychwycili, że kojarzy się z woreczkiem jądrowym i było to przyczynkiem do głupich dowcipów w rodzaju "ty się powinnaś Pochwer nazywać" Jedynym powodem, dla którego została przy nim było to, że w momencie wyjścia za mąż była już architektem ze sporym dorobkiem i musiała jakoś zachować ciągłość.
- Telefon do pani na dyżurce.
Anna domyśliła się, że to od syna, bo kto inny mógł dzwonić?
- Maciej? - ledwie rozumiała syna, połączenie było kiepskiej jakości. Mów głośniej, bo słabo słychać.
- Więc słuchaj mnie uważnie. Pieniędzy ma ci starczyć do kiedy wyjdę ze szpitala, więcej nie mam (była to nieprawda, ale niech się uczy oszczędności) i nie będzie. Dom posprzątany? Umyj jeszcze podłogę. Teraz tak:nieistotne, że masz wakacje, masz się uczyć i ćwiczyć. W lutym masz konkurs i masz być idealnie przygotowany. Z matematyki przerobisz program do marca i rozwiążesz wszystkie zadania z podręcznika. Lektury mają być przeczytane i z każdej napisane streszczenia. Następnie... - wydawała kolejne rozkazy.
- Wszystko jasne? - zapytała, gdy skończyła już wyliczankę. - Co? Nie słyszę... Co za cholerne połączenie...
Anna nie była pewna, czy Maciej wysłuchał wszystkiego co ma do powiedzenia. Słysząc ciszę w słuchawce, odłożyła telefon i poszła do pielęgniarki wpisać rozmowę do książki.
- To do pani była ta Kamienna Góra?
- Nie, ja rozmawiałam z Poznaniem - powiedziała z godnością Anna i wyszła z dyżurki.
Pielęgniarka odetchnęła z ulgą, nie chciała się z nią kłócić. Anna należała do pacjentek kłopotliwych i tylko należało ubolewać, że będzie na oddziale co najmniej do dwudziestego stycznia. Wpisała do książki rozmowę z Kamienną Górą, zamknęła ją z westchnieniem i poszła na oddział.

Po godzinie przyszła inna pielęgniarka i wzięła Annę do gabinetu zabiegowego. Badania ślimaczyły się ponad godzinę. Gdy odtransportowano ją z powrotem na oddział, znów pojawiła się pielęgniarka.
- Pani Moszner-Maciejewska, prawda?
- Przecież zna pani moje nazwisko, wiec po co to pytanie?
- Rozmowa telefoniczna do pani była. Dzwoniła pani przedstawiająca się - tu zajrzała do notesu - Wiktoria Lisicka.
- Nic mi to nazwisko nie mówi - odparła sucho Anna. Pewnie jakaś pomyłka.
- Nie może być mowy o pomyłce, wyraźnie podała pani nazwisko.
- Nie znam nikogo o takim imieniu i nazwisku odpowiedziała sucho. - Proszę opuścić mój pokój, jestem zmęczona.
Mimo to nazwisko nie dawało jej spokoju, była przekonana, że już gdzieś je słyszała.

Jedynym objawem świąt na oddziale zakaźnym szpitala na Przybyszewskiego była choinka w hallu. Smakowite zapachy nie rozchodziły się po korytarzach, a na wigilijną wieczerzą podano gotowanego karpia i barszcz bez smaku. Jak to dla wątrobowców. Zjadłszy, Anna pomyślała, że może warto by złożyć życzenia świąteczne synowi. Wezwana pielęgniarka zapisała numer i powiedziała, że kiedy się połączy, poprosi ją do dyżurki. Po kilku minutach przyszła jednak i powiedziała, że numer nie odpowiada. Annie nie dało to wiele do myślenia, pewnie jest u sąsiadów. Sąsiedzi z willi obok, małżeństwo dyrektorów, wpadali czasem do niej w sąsiedzkich sprawach i służyli drobną pomocą. Pewnie zaprosili Macieja na wieczerzę. W sumie to nawet dobrze - skonstatowała - nie będzie musiała składać życzeń świątecznych, Bo co powie? Wesołych świąt? Święta bez matki na pewno nie będą wesołe a poza tym akurat najmniej jej zależało na tym, żeby syn dobrze się bawił. Ma się uczyć i rozwijać.

Z uczuciem ulgi położyła się spać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Radoslav89
Adept



Dołączył: 09 Lut 2011
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Skąd: Gdynia

PostWysłany: Pią 2:08, 24 Paź 2014    Temat postu:

za krótkie Tongue out (1)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Bimax45
Wyjadacz



Dołączył: 13 Lis 2012
Posty: 296
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 23 razy
Skąd: Stare i ładne

PostWysłany: Pią 9:17, 24 Paź 2014    Temat postu:

Homowy bardzo dobre opowiadanie, takie jak lubię. Realizm, narracja i dialogi na wysokim poziomie.
Miło się to czyta.

Teraz wypada wpadać tu częściej, żeby doczytać do końca o przygodach bohaterów tego fajnego opowiadania. Very Happy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, ... 35, 36, 37  Następny
Strona 2 z 37

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin