Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Inni, tacy sami
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 32, 33, 34, 35, 36, 37  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
januma
Dyskutant



Dołączył: 22 Lip 2009
Posty: 84
Przeczytał: 8 tematów

Pomógł: 6 razy

PostWysłany: Nie 21:51, 15 Lut 2015    Temat postu:

Pewnie dzwonił do kogoś w sprawie Macka - badania robili chyba we Wrocławiu wiec może tam. W sumie to ważniejsze czy niemiecka policja w porę namierzy Norberta i uwolni Sebastiana. Napięcie się faktycznie podniosło. Czekamy na następne odcinki.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
chaserpl
Debiutant



Dołączył: 14 Sty 2015
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 22:19, 15 Lut 2015    Temat postu:

... a ja myślę, że do Pani Sławki.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 22:21, 15 Lut 2015    Temat postu:

Jedna z tych odpowiedzi jest poprawna

A co do następnych odcinkow - będzie już ich bardzo niewiele. Zresztą 140 to chyba dość przerażająca liczba...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 23:04, 15 Lut 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zibi74
Dyskutant



Dołączył: 29 Sty 2013
Posty: 125
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 0:46, 16 Lut 2015    Temat postu:

Moim zdaniem poprawnej odpowiedzi udzielił @chaserpl

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 0:48, 16 Lut 2015    Temat postu:

To tylko poboczny wątek Smile Ale tak... w sumie planowałem to na tom 2.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zibi74
Dyskutant



Dołączył: 29 Sty 2013
Posty: 125
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 1:11, 16 Lut 2015    Temat postu:

Co do opowiadania to przyspiesz ruchy Carowi, bo nie zdąży odwiedzić Norberta nim ten "nagrodzi" Sebastiana.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 1:17, 16 Lut 2015    Temat postu:

On na razie jest jak ten Stirlitz: nie wie, że wie Smile Wyjaśni się już na dniach.

Co do poniedzialkowego odcinka: może być dość późno, zalezy jak uda mi się oporządzić z programem dnia.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 1:27, 16 Lut 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 19:06, 16 Lut 2015    Temat postu: Inni, tacy sami (141)

141.

Witold Lisicki siedział w gabinecie majora Seweryna Zawalnego i kończył składanie formalnego zgłoszenia o zaginięciu. Cokolwiek będzie dalej, to musi być zrobione - pomyślał. Tylko co będzie dalej?
- Pójdzie kanałami dyplomatycznymi, ale to chyba wszystko co mogę zrobić, ewentualnie powiadomić Interpol, nic więcej się nie da. Nie poszukujemy go przecież.
Było w tym sporo sensu. Aby wystawić nakaz ekstradycji musiały zaistnieć podstawy prawne. Odkąd prokurator Szmidt odmówiła podpisania nakazu doprowadzenia, Markowski był jedynie obywatelem Rzeczypospolitej Polskiej podróżujący za granicą i zaginiony.
- Nic więcej nie mogę zrobić dla ciebie, przykro mi - odpowiedział Zawalny dając do zrozumienia, że właściwie sprawę uważa za zakończoną. Ale Lisicki nie zamierzał tak łatwo składać broni.
- Czekaj, musi być jakiś sposób, nie wierzę, że nie ma - powiedział marszcząc brwi. Zawalny miał jedną cechę będącą rzadkością wśród policjantów. Nie palił i nie tolerował palaczy w swojej obecności, a właśnie teraz organizm Lisickiego nachalnie dopominał się o należną dawkę nikotyny. Wyjął paczkę Golden American i znacząca zaczął się nią bawić.
- Nie pal tu... Witek, ja naprawdę chcę ci pomóc. Ale przy tych ustaleniach nie da się zrobić nic więcej, uwierz mi...
- Sranie w banię i jebanie - powiedział Lisicki i wyszedł do palarni. - Zaraz wrócę.
Widać nikotyna miała na niego rzeczywiście zbawienny wpływ bo po kilku machach poczuł jasność umysłu i zdolność popatrzenia na sprawę z zupełnie innej strony. Jak nie kijem go to pałą... Posunięcie było ryzykowne ale przecież, jak to się mówi w ich bełkocie, nosiło wszelkie znamiona prawdopodobieństwa! I, przedstawione stronie zachodnioniemieckiej w ten właśnie sposób, musiało wzbudzić czyjeś zainteresowanie. Dopalił papierosa, zgasił niedopałek energicznym ruchem i niemal biegnąc zameldował się w gabinecie Zawalnego.

- A ty co tak wyglądasz jakbyś... - zaczął Zawalny.
- Sewer, jest jedna metoda. Teraz słuchaj mnie uważnie. Nie mówię, że pewna ale...
- Ale? - Zawalny podniósł głowę. Wiele razy słyszał o 'genialnych planach' by wywołały w nim większe emocje. Ten też pewnie będzie można o kant tyłka rozbić...
- Ale przynajmniej ktoś z tym będzie musiał coś zrobić. Słuchaj mnie teraz uważnie. Otóż wystawiamy międzynarodowy list gończy nie za Sebastianem a za Norbertem Meierem.
- Podstawa?
- Taka jaka jest i ciut więcej. Nie da się ukryć, że Markowski był widziany z Meierem na chwilę przed jego zaginięciem. Również obecnie zaginiony wyraził chęć kontaktu z Meierem na terenie Republiki Federalnej.
- No i? Przecież może się spotkać z kim chce, prawda? Cienko śpiewasz, Witia.
Ale Witold nie dawał za wygraną.
- Rozmawiałem z prokurator Szmidt z Łodzi, tą, która odmówiła doprowadzenia Markowskiego. Oczywiście wcześniej zapoznała się z aktami. W tych aktach jest sporo ciekawych rzeczy, rzucających niezbyt ciekawe światło na tego całego Norberta. Przyjechał do Polski z całym zestawem zabawek z seks shopu, na których wykryto krew jego i inną, niezidentyfikowaną. Nie, nie Markowskiego. Krew Markowskiego w śladowych ilościach wykryto na rękawie marynarki Meiera. Mógł to być absolutny przypadek ale nas to nie obchodzi.
- No ale jeśli nawet podejrzewamy zabójstwo to stało się to w Niemczech, to ich sprawa nie nasza.
- My mamy podejrzanego, zaginionego i przesłanki świadczące o tym, że mógł być zabity, to dla ciebie jeszcze mało? Przecież chodzi o to aby ich zmusić do działania. Zgadza się, to wszystko są poszlaki, brakuje konkretu, czegoś decydującego ale to w tym momencie nieistotne. Meier jest u nas i tak od dawna poszukiwany jako zaginiony, teraz zacznie być poszukiwany jako podejrzany.
- Zdajesz sobie sprawę, że aby wydać go nam, potrzebny jest wniosek o ekstradycję, prawda?
- Ty dalej swoje - powiedział z irytacją w glosie Lisicki. - Ja mam tego całego Meiera głęboko w dupie, mnie wystarczy, żeby wpleść w to Sebastiana i żeby to jego znaleźli. To mniej więcej jak impas w brydżu: rzucasz waleta, by dorwać damę. Ja nie widzę większych przeszkód.
Zawalny wstał z miejsca, przeszedł się po gabinecie, otworzył okno, zamknął je, znowu usiadł.
- Ale wniosek musiałaby wydać Łódź, ta sprawa przecież nie należy do nas. Musielibyśmy przekonać prokurator Szulc czy jak tam się ona nazywa.
- Szmidt.
- Mniejsza z tym. My nie możemy tego wniosku wystawić. Jeśli uda ci się ją przekonać...
- Mnie? Wydawało mi się, że ty możesz więcej... - Lisicki już widział, że odniósł zwycięstwo i że Zawalny zrobi wszystko, by ruszyć sprawę z miejsca. Co prawda było jeszcze wiele znaków zapytania i niewiadomych ale to już nie był ten punkt wyjścia co jeszcze przed dwudziestoma minutami.
- To poczekaj, ja porozmawiam ze starym i zaraz zadzwonimy do Łodzi.

Gdy Ulrich Zarrentin przyszedł tego dnia do pracy, na biurku czekały na niego informacje dotyczące całej dwudziestki uczestników polowania w czechoslowackim Libercu. Nie były jeszcze kompletne, poza tym grupa policjantów, głównie w Hesji, zajęta była rozmowami z myśliwymi. Ponieważ kilku było z ich landu, w operację wciągnięte były również siły miejscowe. Na razie Zarrentin siadł nad stosem dokumentów i zaczął je przeglądać. Trzon wycieczki stanowiła niemiecka klasa średnia: nauczyciele akademiccy, lekarze, wyżsi urzędnicy bankowi, właściciele niewielkich firm. Średnia wieku około czterdziestu lat. Mimo formalnego braku punktu zaczepienia, już na pierwszy rzut oka jedni wydawali się ciekawsi i bardziej prawdopodobni niż inni. I tak wątpliwe, by mógł to być Jürgen Schneider, sześćdziesięciolatek, ojciec siedmiorga dzieci, nie więcej niż metr sześćdziesiąt wzrostu. By zatargać takiego faceta z drogi przez rowy, trzeba mieć jakąś krzepę. Jego siła polegała na czym innym, zwłaszcza w przeszłości.

Około jedenastej odłożył zajęcia i razem z Annelore udali się na przedmieścia Flensburga do mieszkania, w którym mieszkał Udo Kranz. Drzwi otworzyła im drobna kobieta w wieku około pięćdziesięciu lat. Po jej twarzy widać było, że dowiedziała się już najgorszego i Car odetchnął z ulgą, że nie jemu będzie dane przekazać tę wiadomość.
- Nie wiem, czy będę miała siły na rozmowę z państwem - powiedziała Gudrun, po przedstawieniu się z imienia i nazwiska.
- My chcielibyśmy raczej zobaczyć jego pokój, rzeczy osobiste. To jeszcze nie jest formalna rewizja, niemniej nie będziemy ukrywać, że liczymy na to, że znajdziemy coś takiego, co pomoże nam w identyfikacji sprawcy. A pani chyba chce nam pomoc, prawda? - powiedziała spokojnym, współczującym głosem Annelore. Car słuchał tej rozmowy i w myślach chwalił się, że przyjechał z partnerką. Jego cierpliwość dotyczyła głównie prowadzonych spraw, o wiele mniej rozmowy z ludźmi.
- Mnie jest wszystko jedno, życia i tak mu to nie zwróci - powiedziała Gudrun z rezygnacją w głosie. Państwo pozwolą za mną - powiedziała i wpuściła ich do małego, piętrowego domku a następnie przeprowadziła przez szeroki korytarz na sam jego koniec.
- Nie sprzątałam tam nic, sami państwo rozumieją, ciągle miałam nadzieję, że... - chlipnęła ale opanowała się szybko i otworzyła drzwi.

Pokój był niewielki, skromnie wyposażony i w niczym nie odbiegał od pokojów samotników. Łóżko, etażerka, stolik, na nim komputer Commodore, pudło z dyskietkami, krzesło. Na półce z książkami typowy zestaw filologa: słowniki, książki w różnych językach, pewnie po czesku i polsku - pomyślał Zarrentin i przebiegł wzrokiem grzbiety. Zazdrość i medycyna. Śmierć podróżowała stopem. Kazimiera Iłłakowiczówna... Przecież to jest nie do odcyfrowania - pomyślał w nadziei, że nie on będzie przeprowadzał inwenturę. Otworzył nieodzowną aktówkę i wyjął z niej parę lateksowych rękawiczek. Z reguły w takich przypadkach najwięcej skarbów kryje szuflada i od nich rozpoczął swoje poszukiwania.Po chwili przed nim leżała duża, szara, pękata koperta, W niej znajdowały się zdjęcia. Jeszcze przed ich obejrzeniem poprosił Gudrun o asystę i komentarze.
- Jeśli będę mogła panu pomóc... Wiele z nich to zdjęcia z wycieczek, wyjazdów służbowych. Nie znam tych ludzi.
Zarrentin odrzucił zdjęcia z młodości i czasów studenckich. Interesowały go w miarę aktualne, mniej więcej sprzed roku i późniejsze. Te znajdowały się na dole pokaźnego stosu. Jedno z nich, duże, ukazywało grupę ludzi odzianych głównie na zielono, z fuzjami, na dużej polanie. Udo stał z boku, obok starszego mężczyzny w kapeluszu z charakterystycznym piórkiem. Można przyjąć, że to zdjęcia z Czechosłowacji - pomyślał. Ci sami ludzie figurowali na innych fotografiach, głownie z pubów i polowań. Na jednym zdjęciu z pubu były czytelne nazwy czeskich piw na kranikach. I znów ten mężczyzna, tym razem w znacznym zbliżeniu. Twarz typowo niemiecka, nalana ale nie tłusta, poważne spojrzenie. I wreszcie jest! Ten sam mężczyzna i Udo, podczas rozmowy w jakimś lesie. Jeśli na innych zdjęciach nie było widać, że obu mężczyzn cokolwiek łączy, to było o wiele bardziej jednoznaczne. Obaj uśmiechnięci, była jakaś aura intymności, jakaś więź, która pozwalałaby przypuszczać, że nie jest to normalne spotkanie. Promieniał zwłaszcza Udo, choć i ten drugi nie wyglądał na obojętnego. Niby nic, żaden dowód ale na tle tego co wiedzieli do tej pory był to jednak jakiś ślad.
- Czy mogę zatrzymać te fotografie? - zapytał Gudrun, która tylko wzruszyła ramionami. - Oczywiście dostanie pani potwierdzenie.
- Mnie one niepotrzebne - odpowiedziała obojętnym głosem. Zarrentin spakował zdjęcia i dał Annelore dyskretny znak do opuszczenia domu.

Już w komendzie Zarrentin przejrzał wszystko co wpłynęło na temat uczestników polowania. Część z nich zawierała zdjęcia ale na żadnym z nich nie było tajemniczego mężczyzny. Car jeszcze raz obejrzał zdjęcia. Miał wrażenie, że tę twarz kiedyś już widział, tylko gdzie? Raczej we Flensburgu, to prawie na pewno. Odłożył na bok fotografie i jeszcze raz przeczytał nazwiska na liście. Większości raczej nie znał, kilka było pospolitych: Schmidt, Schwarz, Meier, Müller, Schneider... Jest tylko jedna szybka metoda - pomyślał, nałożył płaszcz i odmeldował się szefowi.

Po kilkunastu minutach siedział w biurze podróży nad stertą dokumentów zawierających odbitki kserograficzne z paszportów uczestników polowania. Nalana twarz należała do Norberta Meiera, urodzonego w Magdeburgu w roku 1932, zamieszkałego w Offenbach. Przepisał dane i nawet nie żegnając się z kierowniczką ekspozytury TUI, wskoczył do samochodu i łamiąc wszelkie przepisy ruchu a te dotyczące maksymalnej prędkości w obszarach zabudowanych zwłaszcza, pomknął do komendy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 23:35, 17 Lut 2015, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 18:12, 17 Lut 2015    Temat postu: Inni, tacy sami (142)

Wbrew początkowym obawom, nastawienie prokurator Schmidt nie było negatywne. Rozmawiał co prawda Zawalny, ale rozmowa była włączona w system konferencyjny i słyszalna w głośnikach. Pani prokurator nie tylko nie obraziła się za zabieranie jej cennego czasu, ale Lisicki nie mógł oprzeć się wrażeniu, że robi to z jakąś sadystyczną przyjemnością. Nie wnikał co się za tym kryje, choć pamiętał jej gorzkie uwagi o poziomie prowadzonego dotąd śledztwa w tej sprawie.
- Wniosek mogę sporządzić przez pół godziny natomiast kiedy zostanie przetłumaczony i pchnięty do Niemiec nie mam zielonego pojęcia - zastrzegła. - Zrobię co będę mogła, ale sami panowie rozumieją, musi przejść przez kilka gabinetów, tłumacza i tak dalej. Z waszej strony potrzebuję tylko faksu o zgłoszeniu zaginięcia Markowskiego.
- To przyjdzie faksem za pięć minut - zapewnił Zawalny.
- W porządku. Ja się postaram popchnąć gdzie się da, ale też na zbyt wiele nie liczcie. Poza tym to tylko wniosek o poszukiwanie, papiery na ekstradycję będą musiały być załatwiane jeszcze innym trybem
- Rozumiem - powiedział Lisicki, choć było to nieco na wyrost. Jego wiedza w tym zakresie pochodziła wyłącznie ze studiów i pewnie szczegóły zdążyły się w międzyczasie zmienić kilka razy, zwłaszcza po zmianie sytuacji politycznej. A biorąc pod uwagę zapowiadane zjednoczenie Niemiec, pewnie zmienią się jeszcze nieraz.
- Jeszcze jakieś uwagi, panowie? - zapytała. - Chciałabym to załatwić i mieć z głowy.
Seweryn Zawalny popatrzył na Lisickiego, który wydawał mu się zatopiony w myślach. Nie na tyle jednak, by nie odezwać się.
- Tak, pani prokurator. Jeśli odezwie się ktoś z Niemiec, niech pani poda mu mój numer telefonu, podejrzewam, że będą chcieli jakieś informacje o Sebastianie, których nie będą mogli znaleźć w papierach. Ja znam niemiecki na tyle, by się z nimi dogadać.
Prokurator Szmidt zapisała skwapliwie numer telefonu i pożegnała się. Teraz pozostało tylko modlić się i czekać. Ile? Dzień? Tydzień? Miesiąc? Wszystko było możliwe jak i to, że nie doczeka się żadnej odpowiedzi. Lisicki dokończył kawę, pożegnał się z Zawalnym i niechętnie wrócił do kancelarii.

Następny dzień, a był to piątek, komisarz Zarrentin zaczął od przejrzenia dokumentów, które napłynęły przez noc. Nie było to nic pilnego, w przeciwnym razie zostałby niezwłocznie poinformowany przez telefon. Jedną z zasad Cara było to, że informacje służbowe mają absolutny priorytet. Byłby nawet w stanie - i niejednokrotnie to robił! - zejść z żony tylko po to by odebrać telefon z pracy a następnie ubrać się i pojechać do komendy albo nawet bezpośrednio na akcję. To, że jeszcze się nie rozwiódł zawdzięcza chyba tylko temu, że poślubił anioła a nie kobietę, która była w stanie znieść wszystko, byle nie stracić ukochanego mężczyzny. Tym razem ta konieczność nie zachodziła i Car w świętym spokoju dokonał obowiązku małżeńskiego, który wraz ze stażem ich małżeństwa stał się rutyną, jednak ani jamu ani jej to nie przeszkadzało.

Niewiele tego - pomyślał ogarniając wzrokiem kilka teczek i stos faksów. Odłożył te oczywiste, poszukując jakiejkolwiek informacji o Norbercie Meierze. Zgodnie z wydanym nakazem, jeszcze wczoraj powinien się w jego miejscu zamieszkania pojawić patrol policji i przeprowadzić podstawowe rozpoznanie, jak u pozostałych dziewiętnastu uczestników polowania. Niestety, tej informacji nie było.
- Uli, jesteś? - zapytał jeden z funkcjonariuszy wtykając głowę między drzwi. Zarrentin nawet nie słyszał, czy to niespodziewane najście poprzedziło pukanie.
- A nie widać? - odpowiedział. Nienawidził marnowania czasu, nawet jeśli miałoby ono polegać wyłącznie na zadawaniu debilnych pytań, wkurzających na co najmniej dziesięć następnych minut.
- Mam coś dla ciebie, informację z biura zaginionych, bo i tam zapuściliśmy żurawia. Nikt nie zgłaszał zaginięcia nikogo z twojej dwudziestki. Ale to tylko część informacji. Było jedno zapytanie, z Polski, o niejakiego Norberta Meiera, który, jak wynika z logu biura zaginionych, zaginął w Polsce podczas polowania. Natomiast nikt, ani nikt od nas ani nikt z Polski nie złożył formalnego zawiadomienia o zaginięciu.
- Sprawdźcie Offenbach i tych policjantów, którzy odpowiadali na zapytanie. Zgodnie z procedurami powinni byli złożyć panu Meierowi wizytę i poinformować go o tym, że jest poszukiwany - odpowiedział i dał znak policjantowi, by wykonał o co go proszono. Informacja jak informacja, może i elektryzująca, ale przecież nie zadzwoni od razu do Polski. Co nie oznacza, że nie należy skontaktować się z polską stroną i dowiedzieć się dokładnie co się stało. Formalnie Polska była jeszcze członkiem Układu Warszawskiego, RFN natowska, były jakieś porozumienia dwustronne, ale nie znał ich szczegółów, jego dotychczasowa praca częściej dotyczyła Danii i Szwecji, a tu modus operandi był już dawno ustalony i egzekwowany.

Zanim to się wszystko prym przylegała do innych i nie zdążyła jeszcze wyblaknąć. Rzucił okiem na datę i numer. Rok tysiąc dziewięćset czterdziesty szósty. Ki czort? Co prawda w jego pracy zdarzało się, że nagle światło dzienne ujrzały stare dokumenty ale to przecież czterdzieści cztery lat temu! Teczka zawierała kilka informacji wypisanych ołówkiem przez policjantów i kilka protokółów przesłuchań. Przedzierając się przez niewyraźny, nadgryziony zębem czasu tekst układał w głowie historię. Pewnego jesiennego dnia na polu pod Flensburgiem znaleziony został czternastoletni chłopiec, Norbert Meier. Chłopca znalazł rolnik wykonujący ostatnie jesienne prace w polu. Obszar Szlezwika Holsztynu nie ucierpiał szczególnie podczas wojny, główne bombardowania przyjął Hamburg, toteż tu życie toczyło się względnie normalnie. Ponieważ chłopiec był w łachmanach, zapuszczony i w ogóle się nie odzywał, przyjął początkowo, że to jedno z dzieci wojny, szwendające się po Europie. Chłopaka nakarmił i zostawił na polu, przekonany, że gdy ten nabierze sił, wyruszy w dalszą drogę. Mógł to być Polak, Czech, Duńczyk, Francuz... Kilka miejsc wydawało się prawdopodobnych. Jednak gdy przyszedł następnego dnia, ze zwykłej ludzkiej ciekawości, chłopiec dalej tkwił w tym samym miejscu, a przez noc z błota, darni trawy i resztek słomy i łęcin wybudował prowizoryczny szałas. To zdziwiło rolnika do tego stopnia, że udał się na posterunek we Flensburgu. Przybyli policjanci zgarnęli go na komisariat. Chłopak był w szoku, ale mógł już rozmawiać. Tyle, że nic nie chciał powiedzieć. W tamtych czasach nie bawiono się w psychologów i podobne brewerie, a podobnych dzieciaków włóczyła się po kraju cała masa. W końcu podczas któregoś przesłuchania chłopak zdradził gdzie mieszkał i przy najbliższej okazji został tam ciupasem odesłany. I to mniej więcej tyle.

Do akt dołączona była wykonana ręcznie mapka miejsca znalezienia chłopca. Rzucił na nią okiem raz, drugi i już miał odłożyć na miejsce, gdy coś przyciągnęło jego uwagę. Sposób rozłożenia rowów i ich pozycja w stosunku do drogi. Gdzieś już to widział... Co prawda samo miejsce było mu nieznane, rysunek jakby bardziej. I on chyba wie, gdzie... Z rosnącym napięciem wstał, podszedł do stosu starych dokumentów dopiero teraz włączonych do operacji Rotes Band i wyciągnął szkice sytuacyjne miejsca znalezienia zwłok we wszystkich trzech sprawach. Nie od razu uwierzył w to, co odkrył. Może sporządzający szkic ponad czterdzieści lat temu policjanci popełnili błąd? Może przez ten czas zmieniła się topografia terenu? Ale nie, nawet drzewa wzdłuż drogi istniały, pewnie nie te a jeśli te, musiały być o wiele młodsze. Z innego stosu wygrzebał służbową mapę topograficzną rewiru i naniósł wszystkie trzy miejsca znalezienia zwłok. Nie były zbyt daleko oddalone od siebie, maksymalnie dwieście metrów i była w tym jakaś logika, której na razie nie był w stanie odgadnąć. Miejsca nie układały się liniowo, ale za to mogły być promieniami pewnego okręgu. Albo leżeć na bokach jakiejś figury. - Ponosi cię fantazje - upomniał siebie samego szeptem.
- Mówiłeś coś? - usłyszał nagle głos Annelore. Nawet nie słyszał, jak tu weszła...
- Patrz na to... - pokazał Annelore mapę i dokonał podstawowych objaśnień.
- Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z seryjnym mordercą - odpowiedziała. - jeśli do tej pory mogliśmy mieć jakieś wątpliwości... A może po prostu jesteśmy zmęczeni tą całą sprawą i zaczynają nas ponosić wodze fantazji?
Ale Car był innego zdania.
- Za bardzo regularnie to wygląda. Ja bym zbadał cały ten hipotetyczny okrąg, kawałek po kawałku. I nie chciałbym za wiele spekulować ale...

Dochodziło południe i Heidi Zimmerman kończyła powoli swoją zmianę w biurze poszukiwań. Jeszcze tylko kilka faksów, zaksięgować i będzie mogła iść na przystanek kolei podmiejskiej. Dziś piątek, cały weekend dla siebie. Dlatego, o ile z reguły pozwalała sobie na pewne luzy w robocie, lubiła kończyć weekend z twarzą, w błogim przeświadczeniu, że wszystko zostało zrobione. Ot, stara niemiecka tradycja dobrej roboty. Faksów nie było wiele, trzy, w tym jeden z nich z Interpolu, poszukujący obywatela Republiki Federalnej Niemiec, Norberta Meiera, w związku z możliwością dokonania zabójstwa na terytorium rzeczpospolitej Polskiej. To nie było wiele, na podstawie tylko takich dokumentów nie można było Norberta tak po prostu odesłać do obcego państwa, tu potrzebna była dokumentacja ekstradycyjna Takie rzeczy robi się głównie, by poinformować drugą stronę, że ich obywatel nie jest czysty i bywają bardzo pomocne. Jeszcze raz popatrzyła na nazwisko. Norbert Meier... Ależ przecież już dziś ktoś o niego pytał... Odsunęła pozostałe faksy i zajrzała do książki podawczej. Komenda we Flensburgu. Rzadko się zdarza taka zastanawiająca jednomyślność co do personaliów poszukiwanego. I choć dwie minuty temu powinna już przekazać zmianę koleżance, zdecydowała, że tak tego nie zostawi i poinformuje Flensburg.zegryzie, trzeba zająć się tym co jest pod samym nosem - pomyślał Car i chwycił pierwszą leżącą na wierzchu teczkę. Była kiedyś niebieska, ale z biegiem lat wypłowiała i o dawnej świetności świadczyły tylko bladoniebieskie plamy w miejscu, w którym przylegała do innych i nie zdążyła jeszcze wyblaknąć. Rzucił okiem na datę i numer. Rok tysiąc dziewięćset czterdziesty szósty. Ki czort? Co prawda w jego pracy zdarzało się, że nagle światło dzienne ujrzały stare dokumenty ale to przecież czterdzieści cztery lat temu! Teczka zawierała kilka informacji wypisanych ołówkiem przez policjantów i kilka protokółów przesłuchań. Przedzierając się przez niewyraźny, nadgryziony zębem czasu tekst układał w głowie historię. Pewnego jesiennego dnia na polu pod Flensburgiem znaleziony został czternastoletni chłopiec, Norbert Meier. Chłopca znalazł rolnik wykonujący ostatnie jesienne prace w polu. Obszar Szlezwika Holsztynu nie ucierpiał szczególnie podczas wojny, główne bombardowania przyjął Hamburg, toteż tu życie toczyło się względnie normalnie. Ponieważ chłopiec był w łachmanach, zapuszczony i w ogóle się nie odzywał, przyjął początkowo, że to jedno z dzieci wojny, szwendające się po Europie. Chłopaka nakarmił i zostawił na polu, przekonany, że gdy ten nabierze sił, wyruszy w dalszą drogę. Mógł to być Polak, Czech, Duńczyk, Francuz... Kilka miejsc wydawało się prawdopodobnych. Jednak gdy przyszedł następnego dnia, ze zwykłej ludzkiej ciekawości, chłopiec dalej tkwił w tym samym miejscu, a przez noc z błota, darni trawy i resztek słomy i łęcin wybudował prowizoryczny szałas. To zdziwiło rolnika do tego stopnia, że udał się na posterunek we Flensburgu. Przybyli policjanci zgarnęli go na komisariat. Chłopak był w szoku, ale mógł już rozmawiać. Tyle, że nic nie chciał powiedzieć. W tamtych czasach nie bawiono się w psychologów i podobne brewerie, a podobnych dzieciaków włóczyła się po kraju cała masa. W końcu podczas któregoś przesłuchania chłopak zdradził gdzie mieszkał i przy najbliższej okazji został tam ciupasem odesłany. I to mniej więcej tyle.

Do akt dołączona była wykonana ręcznie mapka miejsca znalezienia chłopca. Rzucił na nią okiem raz, drugi i już miał odłożyć na miejsce, gdy coś przyciągnęło jego uwagę. Sposób rozłożenia rowów i ich pozycja w stosunku do drogi. Gdzieś już to widział... Co prawda samo miejsce było mu nieznane, rysunek jakby bardziej. I on chyba wie, gdzie... Z rosnącym napięciem wstał, podszedł do stosu starych dokumentów dopiero teraz włączonych do operacji Rotes Band i wyciągnął szkice sytuacyjne miejsca znalezienia zwłok we wszystkich trzech sprawach. Nie od razu uwierzył w to, co odkrył. Może sporządzający szkic ponad czterdzieści lat temu policjanci popełnili błąd? Może przez ten czas zmieniła się topografia terenu? Ale nie, nawet drzewa wzdłuż drogi istniały, pewnie nie te a jeśli te, musiały być o wiele młodsze. Z innego stosu wygrzebał służbową mapę topograficzną rewiru i naniósł wszystkie trzy miejsca znalezienia zwłok. Nie były zbyt daleko oddalone od siebie, maksymalnie dwieście metrów i była w tym jakaś logika, której na razie nie był w stanie odgadnąć. Miejsca nie układały się liniowo, ale za to mogły być promieniami pewnego okręgu. Albo leżeć na bokach jakiejś figury. - Ponosi cię fantazje - upomniał siebie samego szeptem.
- Mówiłeś coś? - usłyszał nagle głos Annelore. Nawet nie słyszał, jak tu weszła...
- Patrz na to... - pokazał Annelore mapę i dokonał podstawowych objaśnień.
- Wszystko wskazuje na to, że mamy do czynienia z seryjnym mordercą - odpowiedziała. - jeśli do tej pory mogliśmy mieć jakieś wątpliwości... A może po prostu jesteśmy zmęczeni tą całą sprawą i zaczynają nas ponosić wodze fantazji?
Ale Car był innego zdania.
- Za bardzo regularnie to wygląda. Ja bym zbadał cały ten hipotetyczny okrąg, kawałek po kawałku. I nie chciałbym za wiele spekulować ale...

Dochodziło południe i Heidi Zimmerman kończyła powoli swoją zmianę w biurze poszukiwań. Jeszcze tylko kilka faksów, zaksięgować i będzie mogła iść na przystanek kolei podmiejskiej. Dziś piątek, cały weekend dla siebie. Dlatego, o ile z reguły pozwalała sobie na pewne luzy w robocie, lubiła kończyć weekend z twarzą, w błogim przeświadczeniu, że wszystko zostało zrobione. Ot, stara niemiecka tradycja dobrej roboty. Faksów nie było wiele, trzy, w tym jeden z nich z Interpolu, poszukujący obywatela Republiki Federalnej Niemiec, Norberta Meiera, w związku z możliwością dokonania zabójstwa na terytorium rzeczpospolitej Polskiej. To nie było wiele, na podstawie tylko takich dokumentów nie można było Norberta tak po prostu odesłać do obcego państwa, tu potrzebna była dokumentacja ekstradycyjna Takie rzeczy robi się głównie, by poinformować drugą stronę, że ich obywatel nie jest czysty i bywają bardzo pomocne. Jeszcze raz popatrzyła na nazwisko. Norbert Meier... Ależ przecież już dziś ktoś o niego pytał... Odsunęła pozostałe faksy i zajrzała do książki podawczej. Komenda we Flensburgu. Rzadko się zdarza taka zastanawiająca jednomyślność co do personaliów poszukiwanego. I choć dwie minuty temu powinna już przekazać zmianę koleżance, zdecydowała, że tak tego nie zostawi i poinformuje Flensburg.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 23:37, 17 Lut 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 18:27, 17 Lut 2015    Temat postu:

To już moment kulminacyjny. Jutro wieczorem pewnie wszystko będzie wiadome... Prawie wszystko Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pisarek666
Moderator



Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 659
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Skąd: Kraków

PostWysłany: Wto 19:50, 17 Lut 2015    Temat postu:

To dobrze, bo zaczynałem się już delikatnie mówiąc wkurzać. Jakoś dawniej nie przeszkadzało mi czytanie opowiadań ukazujących się w odcinakach, ale przy stu czterdziestu etapach dawkowania można zacząć tracić cierpliwość. Jak już skończysz tom pierwszy to siądę i przeczytam od początku do końca bo w niektórych wątkach lekko się pogubiłem (pomimo regularności, to jednak już czasu trochę minęło od początku publikacji).
Pozdrawiam, Piotr


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 22:42, 17 Lut 2015    Temat postu:

Pisarku, mnie się również ciężko pisze w odcinkach a jeszcze gorzej planuje. Gdy będ≥e opracowywał całość, trochę pozmianiam, trochę pomieszam, bo jednak teraz mam o wiele większe doświadczenie. Może coś spieprzylem pisząc, może trochę przynudziłem - nie wiem, na ostateczne oceny dopiero przyjdzie pora. Ale dopiero po oddechu, chciałbym trochę odpocząć i nabrać trzeźwego spojrzenia. A tu - do końca nie zostało więcej niż 4 odcinki.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 2:57, 18 Lut 2015    Temat postu: Inni, tacy sami (143)

Mimo środka dnia pokój tonął w półmroku. Norbert wszedł, rozejrzał się i, stwierdziwszy, że nie dzieje się nic ponad to co powinno, wycofał się i bezszelestnie zamknął drzwi. Popatrzył na zegarek, zupełnie niepotrzebnie, jakby chcąc skrócić czas dzielący go od czegoś bardzo ważnego. Ostatni etap, zbliżający go do absolutu. Już tylko dwie godziny dzieliło go od zamknięcia rachunku. Wtedy, w czterdziestym ósmym roku, bardzo niedaleko tego miejsca, zaczął się jego dramat. To znaczy zaczął się wcześniej, u wuja. Ale skąd mógł przypuszczać, że ten mężczyzna, który, wydawało się, wyciągnął do niego pomocną dłoń, zrobi dokładnie to samo co ten bydlak? A na koniec wydał go glinom. Było w tym coś strasznego, coś okrutnego, coś co za wszelką cenę musiało być pomszczone. I pomścił. Wybierał młodych chłopaków, takich około dwudziestoletnich, lubiących te rzeczy. Rzeczy do których jego zmuszano i które kazano mu robić, w strachu i poniżeniu. On chciał uwolnić świat od zła, które czaiło się w zbliżeniu cielesnym dwóch mężczyzn. Kiedy dorósł, kiedy już wiedział, że nie będzie w stanie kochać jak normalny człowiek, jedyne co mu zostało to pomścić swoje krzywdy. Wybrał magiczną liczbę, najbardziej magiczną ze wszystkich. Dwanaście. Tyle musiało być ofiar by odkupić jego przegrane życie, jego upodlenie, jego cierpienie. Każda ofiara miała przypiętą do piersi czerwoną wstążkę - znak, który miał sygnalizować, że nie żywi do swych ofiar żadnych osobistych animozji, że muszą zginąć w imię jego sprawy. A gdy już stanie się to co musi się stać, będzie pomszczony, stanie się absolutem. To już za godzinę i pięćdziesiąt minut. Ale ceremonię trzeba będzie zacząć jakieś pół godziny wcześniej. Czując podniosłość chwili, jeszcze raz sprawdził czy jest należycie przygotowany. Tamten w pokoju, naiwniak... Dobry chłopak ale miał pecha. Niby taki bystry, ale nie wyczuł, że pcha się wprost w otchłań. Teraz leży, uśpiony koktajlem środków, po którym nikt nie miał prawa obudzić się kilkanaście godzin. Dwie mu wystarczą, o drugiej dostanie tą ostatnią dawkę. Nawet nie była potrzebna, Norbert był pewien, że ciało jest tak zmaltretowane, że chłopak nie wykaraskałby się z tego nawet w lecznicy rządowej. Ale sprawiedliwości musi się stać zadość.

- Inaczej niż penetrując cały obszar się nie da - Car przekonywał swojego szefa.
- Człowieku, czy ty wiesz ilu ludzi do tego jest potrzebnych? Jakie środki? Nawet na poziomie całego landu nie jesteśmy w stanie tego przeprowadzić, tu trzeba by operacji federalnej. Poza tym ten twój Meier ci nie ucieknie, pracujesz nad zwłokami sprzed trzech miesięcy, skąd ten pośpiech?
Ulrich uznał, że nic więcej nie jest w stanie wydębić od swojego szefa poza dwoma, trzema patrolami. Tu faktycznie trzeba by operacji federalnej. Na razie podejrzany obszar zajmował kilka tysięcy hektarów, niemożliwych do szybkiego obskoczenia w sześciu czy nawet dwunastu w szybkim czasie. Wrócił do gabinetu i jeszcze raz skupił się nad mapą. Nawet jeśli by przyjąć, że ofiary są chowane w kręgu, w jego środku nie znajdowało się nic, co by zwróciło uwagę, to by było zbyt proste. Środek wypadał na polu, nawet nie w jakimkolwiek charakterystycznym miejscu.
Jego zmagania z mapą przerwał dzwonek telefonu. Niechętnie odłożył sztabówkę i sięgnął po słuchawkę. Dzwoniła linia wewnętrzna, czyli albo któryś z kolegów lub przełożonych albo rozmowa z miasta, która przeszła przez centralę. Podniósł słuchawkę i przedstawił się. Słuchał kobiecego głosu z coraz większym niedowierzaniem. Takich przypadków nie zdarza się wiele. Poszukiwany Norbert Meier jest również z utęsknieniem wyczekiwany w Polsce, gdzie zginął dziennikarz, prawdopodobnie jakoś związany z Meierem.
- To wszystko? - zapytał wyraźnie rozczarowany, gdy kobieta skończyła mówić. - Są jakieś namiary? Nazwiska z kim się kontaktować w Polsce?
- Jest numer telefonu do prokuratury w Łodzi i nazwisko Schmidt. Pewnie ten prokurator - odpowiedziała pracownica biura, przedstawiająca się jako Heidi Zimmerman i przedyktowała go.

Takie rzeczy załatwia się z marszu - pomyślał Car. Odłożona słuchawka drgała jeszcze na widełkach kiedy chwycił drugą, z telefonu obok, zewnętrznego. Cholera, jaki jest kierunek do Polski? - zastanawiał wpatrując się w numer, zaczynający się od zero – czterdzieści dwa. To pewnie ich kierunkowy wewnętrzny. Szczęściem na biurku leżała książka telefoniczna, w której kierunki międzynarodowe były wypisane na samym początku, chyba na czwartej stronie. Czterdzieści osiem. Zarrentin umiał opanowywać emocje, zwany był nawet Zimnym Carem, ale teraz zdenerwowanie udzieliło się i jemu a numer wybierał drżącymi palcami.
- Prokuratura Rejonowa Łódź Polesie, prokurator Szmidt - usłyszał i zrozumiał z tego tylko ostatni wyraz. Zgodnie z informacją z biura, tak się miał nazywać prokurator, tyle, że nie pomyślał, że to może być kobieta.
- Sprechen Sie Deutsch?
- English.
Cholera... Jego angielski daleko był od idealnego, ale teraz nie ma czasu na szukanie tłumacza. Najwyżej umówi się na później a w międzyczasie kogoś znajdzie. Na szczęście prokurator Szmidt mówiła wyraźnie, prostą angielszczyzną i nie musiał koncentrować się za bardzo na języku, by zrozumieć przekaz.
- Are you sure this journalist is in Germany? - zapytał i otrzymał odpowiedź twierdzącą.
- As for his whereabouts, all we know is that he attended a congress in Hannover and then he disappeared. But there is somebody else involved, who might know more...

Witold Lisicki czuł się tak zmęczony tygodniem, że jedyne, czego pragnął, to pojechać do domu i odespać cały tydzień. Była dwadzieścia po dwunastej. Z reguły opuszczał swoją kancelarię o trzeciej, ale dzisiaj nie miał już żadnych umówionych spotkań. Co do roboty papierowej, były tego całe sterty, dwie ekspertyzy prawne do napisania na wczoraj i jedna na zeszły tydzień. Jak tak dalej pójdzie, skończy na sprzedawaniu pietruszki na Rynku Łazarskim - pomyślał. Ale nie było sensu się męczyć, przy jego obecnym stanie nerwów obie ekspertyzy wyszłyby zupełnie do dupy a nie o to przecież chodziło. Nałożył płaszcz, poprawił poły i podszedł do okna by sprawdzić, czy nie pada. Ale za oknem było pogodnie, co stwierdził z zadowoleniem, nie cierpiał chodzić z parasolką po mieście. Jeszcze raz obrzucił gabinet wzrokiem i podszedł do drzwi wyjściowych. Gdy wyjmował klucze, usłyszał dźwięk telefonu. - Nie, nie i jeszcze raz nie - pomyślał. Z reguły dzwoniono z pilnymi sprawami i odebranie telefonu zwiastowało koniec marzeń o wypoczynku. W tym momencie uświadomił sobie, że przecież on czeka na telefon... Prawie biegiem znalazł się przy stole.
- Kancelaria prawna Witold Lisicki. Czym mogę panu służyć?
- Sprechen Sie Deutsch? - usłyszał. Z miejsca zapomniał o planach na popołudnie.

- I naprawdę nie zna pan jakiegoś szczegółu, który mógłby nam być pomocny? Przecież chyba robiliście rewizję u tego dziennikarza. Znaleźliście coś? - niecierpliwił się rozmówca. Witold jeszcze raz powtórzył, że jego udział w sprawie jest nieformalny, że wynika z pewnych zobowiązań rodzinnych i że z tego co wie, żadne prace poszukiwawcze nie zostały przeprowadzone choćby z tego względu, że zaginięcie zostało zgłoszone niecały dzień wcześniej a Polacy w takich sprawach zbytnio się nie spieszą. Na Markowskim nie ciążył żaden zarzut, więc nie było jakiegoś szczególnego pośpiechu.
- Pan z nim rozmawiał, prawda? Niech pan sobie przypomni... - Lisicki słyszał jak nadzieja ulatuje z rozmówcy. - Żadnej nazwy miejscowości, numeru telefonu, nic?
Rany Boskie... Jak on to mógł przeoczyć?
- Mam jeden numer telefonu, jego współlokatorzy, którzy się o niego martwią, znaleźli w jego notatkach na biurku. Niech mi pan da kilka sekund, mam zapisane w notesie...
Notes na szczęście był spakowany w aktówce i po chwili już mógł go przedyktować.
- Also, schreiben Sie: null, vier, sechs eins vier acht zwo drei neun neun...

Car wpatrywał się jak zahipnotyzowany w numer telefonu. Był spod Flensburga, podobne numery miały wioski, w pobliżu których... Z kartką w ręku wpadł do gabinetu starego.
- Przydałoby się zapukać - zauważył kwaśno szef. - Znowu jakieś rewelacje? - zapytał ale już bez ironii w glosie, gdyż z wyrazu twarzy Cara wynikało, że coś jest na rzeczy. Coś dużego. W takim stanie widział go tylko raz... Na godzinę przed jego największym sukcesem zawodowym.
- Mów tylko usiądź, na litość Boską. Może kawy?
- Podejrzewam, że na kawę nie będzie czasu - odpowiedział i bez większych wstępów zaczął relacjonować przebieg rozmowy z polską prokurator i polskim radcą prawnym. Streścił sprawę zaginięcia Sebastiana Markowskiego a na koniec zachował sobie numer telefonu.
- Tu nie ma co się pieprzyć, prawdopodobnie jest zagrożone życie ludzkie - powiedział ostrym tonem.
- Spokojnie, Uli, najpierw ustal, do kogo należy ten numer telefonu, kto jest właścicielem posesji, co ma do powiedzenia na ten temat urząd meldunkowy, księgi wieczyste...
- Numer stanika księgowej urzędu meldunkowego też potrzebny? - rzucił zjadliwie. - Niech chłopaki ustalą adres przez Bundespost i Deutsche Telekom, resztę mogą zrobić ci biuraliści - popatrzył niechętnie na dwóch młodych policjantów zanurzonych w jakichś aktach. Coraz mniej mu się podobało w jaki sposób młodych przygotowuje się do pracy w policji, dbając przede wszystkim o ich obycie z biurokracją. Skoro mają przestawiać papierki z kąta w kąt niech wezmą się do jakiejś konstruktywnej pracy...

Nie minęło dziesięć minut a ustalono miejsce, w którym powinien być telefon o uzyskanym z Polski numerze. Car zanotował adres i natychmiast zreferował go z mapą. Jeśli faktycznie przyjąć, że ofiary są chowane na obwodzie okręgu, dom nie był w środku, a dokładnie na okręgu. Że też nie pomyślał wcześniej... Ale co to miało to znaczyć? Że zabił albo zabije go w domu?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Czw 0:33, 19 Lut 2015, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 3:18, 18 Lut 2015    Temat postu:

Ten odcinekbył niejako 'nadprogramowy' i następny będzie jutro o zwykłej porze, koło piątej - szóstej polskiego czasu. ostatni z 'mocnych' ale nie ostatni, jeszcze kilka spraw jest do wyjaśnien ia...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
januma
Dyskutant



Dołączył: 22 Lip 2009
Posty: 84
Przeczytał: 8 tematów

Pomógł: 6 razy

PostWysłany: Śro 3:53, 18 Lut 2015    Temat postu:

Ale niespodzianka - nie spodziewałem się nowego odcinka o tej porze - atu jeszcze gorący tekst
Robi się nerwowo - do uratowania Sebastiana zostało bardzo mało czasu, no i co znaczy to zmasakrowane ciało ze nawet klinika rządowa by go z tego niewyciagnela - czy znaczy ze Sebastian nie przeżyje?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 32, 33, 34, 35, 36, 37  Następny
Strona 33 z 37

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin