Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Inni, tacy sami
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 31, 32, 33 ... 35, 36, 37  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
timikrak
Debiutant



Dołączył: 29 Sty 2013
Posty: 2
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Kraków

PostWysłany: Czw 19:09, 12 Lut 2015    Temat postu:

czy to zakończenie?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 19:13, 12 Lut 2015    Temat postu:

Nie Smile
tzn ma się ku końcowi ale jeszcze przecież niewiele wiadomo. Ten truposz to NIE Sebastian. Nie mógłby się tak szybko rozlożyć (bezlistne drzwea wskazują wczesną wiosnę, w powieści koniec marca)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lotosKryś
Wyjadacz



Dołączył: 23 Sie 2011
Posty: 378
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 21:06, 12 Lut 2015    Temat postu:

jeszcze z pięćdziesiąt stron i będzie koniec pierwszego rozdziału... Robercik jest niepokonany Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 21:10, 12 Lut 2015    Temat postu:

No nie Mogłbym to teraz skończyć dwoma odcinkami - ale wyjdzie więcej. Chyba że was już smiertelnie zanudziłem - to napiszcie, będe miał na uwadze pracując nad końcówką.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Czw 21:11, 12 Lut 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
kropa
Wyjadacz



Dołączył: 14 Cze 2012
Posty: 504
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Skąd: Wrocław

PostWysłany: Czw 21:26, 12 Lut 2015    Temat postu:

Znudziłeś chyba żartujesz sobie.
Jakie kończyć pisz pisz to się tak dobrze czyta.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zibi74
Dyskutant



Dołączył: 29 Sty 2013
Posty: 125
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 23:30, 12 Lut 2015    Temat postu:

Ja myślę, że dobrze będzie jak napis "Koniec rozdziału pierwszego" bedzie ostatnim wersem postu zatytułowanego "Inni, tacy sami (150)"

Co inni czytelnicy o tym myślą?

Pozdrawiam
Zbyszek


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez zibi74 dnia Czw 23:39, 12 Lut 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 23:38, 12 Lut 2015    Temat postu:

Nie wiem, ile mi to zajmie. Ja nie planuję w odcinkach a modułach (skończonych sekwencjach wydarzeń w jednej lokacji, po 1-2 sceny na moduł). Przykładowo dziś są dwa: Maciej i Mietek szukają śladów i znalezienie zwlok w Niemczech + zaanonsowanie Ulli Zarrentina, choć planowane były trzy (dodatkowo jeden z Lisickim), niestety nie nie wszedł bo chciałem naturalne przejście w pierwszym. 150 chyba nie dam rady, ale okrągłe 144 pewnie będą - choć jak nie, to nie miejcie do mnie pretensji.

Dziękuję za wszystkie uwagi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Czw 23:48, 12 Lut 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zibi74
Dyskutant



Dołączył: 29 Sty 2013
Posty: 125
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 23:45, 12 Lut 2015    Temat postu:

Mimo, iż gros (dla nieznających tego systemu miar - 144) brzmi ładnie to 150 jest bardziej okrągłe (to 10 mendli)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 23:51, 12 Lut 2015    Temat postu:

Jeśli zdecyduję się na drugi i trzeci to to numeracja będzie szła dalej, tek więc jest szansa na wysokie numery Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
waflobil66
Wyjadacz



Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 505
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy

PostWysłany: Pią 9:01, 13 Lut 2015    Temat postu:

Ja tam prawie nie patrzę na numery odcinków, byleby jak najdłużej móc cieszyć się Twoją, Roberto, twórczością. Już wiem, że w przerwie między pierwszym, a następnym tomem będę tęsknił za Maćkiem, Mietkiem, Sebastianem i całą resztą, chyba po prostu bardzo się z nimi zżyłem.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez waflobil66 dnia Pią 12:53, 13 Lut 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 14:21, 13 Lut 2015    Temat postu:

Przerwa musi być bo muszę to wszystko rozkminić. Od koncepcji do ostatecznej wersji jest daleka droga a - już opo fakcie musze przyznać, że okazalo się, że jestem niezbyt dobrze przygotowany do tego zadania. Prawdę mówiąc nigdy nie wierzyłem, że wytrwam do końca, A w efekcie jutro miną cztery miesiące od czasu kiedy ukazał się pierwszy odcinek. Tylko jednego dnia nic sie nie pojawiło (ale za to zaraz po północy), a musze przyznać że uzależniłem się od pisania tak, że nawet kiedy nie miałem czasu na napisanie kolejneog odcinka, nawet przed snem znajdowałem trochę czasu, żeby rzucic to na klawiaturę.

Mam nadzieję, że w tak zwanym międzyczasie będą się ukazywać inne opowiadania inncyh autorow i będzie co czytać i nie będą to tylko zapowiedzi kolejnych odcinków (to żadna wycieczka osobiosta a raczej powszechne zjawisko, jedna taka zapowiedź wisi od października).


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 14:24, 13 Lut 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 15:49, 13 Lut 2015    Temat postu: Inni, tacy sami (138)

Witold Lisicki pojawił się w swym gabinecie radcy prawnego punktualnie o ósmej z silnym zamiarem wzięcia się wreszcie porządnie do pracy. Ostatnio zajmował się rzeczami, które nie mieściły się w jego służbowych obowiązkach a wynikały ze starych zależności i porachunków. Kiedy przyszła okazja zemsty na człowieku, który w brutalny sposób zablokował jego karierę prawniczą, nie wahał się długo i rozegrał sprawę tak dobrze jak mógł. Nie sam rzecz jasna, ale przy użyciu swoich przyjaciół ze studiów pracujących obecnie w innych instytucjach, głównie milicji i służbie bezpieczeństwa. Nie miał jakichś specjalnych wyrzutów, choć uważał obie instytucje za zdemoralizowane do szpiku kości. Z tym że jeśli chodzi o Rogalewicza, to po pierwsze, gotów był nawiązać pakt z samym diabłem by wyrównać stare rachunki, po drugie, dysponował wiedzą nieznaną służbom a wyjątkowo pomocną. Wreszcie, trafił na właściwy czas i miejsce. Rogalewicz naraził się komuś wysoko w hierarchii i było na niego, jak się mówi w tamtych kręgach, zapotrzebowanie. Zadanie wykonane, wczorajsze posiedzenie sądu dyscyplinarnego zawiesiło immunitet sędziowski i nareszcie stary cap będzie musiał zapłacić za swoje grzeszki - pomyślał Lisicki nie bez mściwej satysfakcji.

I wszystko byłoby pięknie a nawet wspaniale, mógłby zabrać się za rosnącą górkę akt domagającą się pilnej interwencji od co najmniej tygodnia, gdyby nie dwie przeszkody. Obie na marginesie sprawy Rogalewicza. Choć sam Rogalewicz był już niegroźny, uruchomiona przez niego sprawa Sebastiana i jego domniemanego udziału w zabójstwie dewizowego myśliwego wcale nie została zakończona a jedynie zażegnana na jakiś czas. To, że na razie milicja nie była w stanie znaleźć nic obciążającego nie znaczyło bynajmniej, że nie są w stanie tego zrobić. Lisicki znał ten typ: uparty, zawzięty i zacięty do samego końca. Rogalewicz, z immunitetem czy bez, dalej będzie mógł zza zasłony pociągać za odpowiednie sznurki, to raczej miało małe szanse na zmianę. Chyba że mu się te sznurki skutecznie odetnie, a to znaczyło tylko jedno. Trzeba jakoś udowodnić że ten Niemiec żyje. Tylko dlatego nie sprzeciwił się wyjazdowi Sebastiana do Niemiec, bo wierzył, że jemu jednak się uda. Wiele w tej sprawie było dla niego niejasne, na przykład jaki rodzaj zależności istniał między Norbertem a Sebastianem. Raczej nie tylko ściśle służbowa, on sam, gdyby coś takiego się zdarzyło, miałby sprawę głęboko gdzieś. Tymczasem Sebastian wręcz pałał żądzą odnalezienia tego myśliwego. Logiczne więc, że kryło się za tym coś dodatkowego. Ale co? Raczej nie znali się wcześniej, coś musiało się zdarzyć podczas tych kilku dni polowania. Mogła to być sprawa natury czysto kryminalnej: Sebastian zauważył, że Norbert zrobił coś kompromitującego. Albo na odwrót. Już samo zniknięcie Niemca sugerowało, że nie jest to postać czysta jak ta źródlana woda, więc coś takiego mogło zaistnieć. Ale co mógł zrobić Sebastian? Ukraść coś? Grozić? A może Norbert zobaczył go w jakiejś niedwuznacznej sytuacji? Na przykład z małą dziewczynką? Nonsens, choć nie do końca. Sebastian nie wyglądał na jakiegoś zboczeńca, mieszkał nawet z dwoma bardzo młodymi ludźmi, którzy byli nim oczarowani. No i sam był w jakimś związku. Nie, to nie tak - pomyślał Nie ten typ osobowości. W drugą stronę to nie działało, chyba że na przykład Sebastian zobaczył coś kompromitującego i zabrał się za szantaż. To prędzej. Chłopak nie śmierdział groszem, mógł połasić się w sytuacji, kiedy forsa sama pchała się do rąk. Ale z drugiej strony Wiktoria zawsze podkreślała, że Sebastian wygląda jej na kryształowo uczciwego, widziała, jak rozlicza się z chłopcami nawet z dziecięciu złotych. Taki człowiek raczej nie wpadnie na pomysł zdobycia pieniędzy szantażem, choć kto wie? Nie takie przypadki dyskutowali na zajęciach na studiach.

Najgorsze jednak było to, że Sebastian jeszcze nie wrócił z Niemiec. Początkowo nie przejmował się tym, jednak, kiedy wczoraj wieczorem żona opowiedziała mu o atmosferze w domu na Grunwaldzkiej, coś zaczęło mu zgrzytać. Na dobrą sprawę nikt go nawet nie szuka, bo wątpliwe, żeby ktokolwiek zgłosił milicji zaginiecie. Chyba że jego szef z gazety. Witold popatrzył niechętnym wzrokiem na stertę akt, zmagał się nieco ze sobą, w końcu chwycił gruby czerwony notes z telefonami. Niestety, w redakcji również nikt nie wiedział gdzie jest Sebastian, a Ratuszny był gdzieś w terenie. Co w takim razie? Ktoś musi zgłosić zaginięcie, to oczywiste. Nawet on może to zrobić, kontaktując się ze swym człowiekiem w komendzie, majorem Sewerynem Zawalnym, który popchnie to dalej. A tu już nie obejdzie się bez kontaktów międzynarodowych a nawet Interpolu.

Sam szukać nie mógł i nie miał nawet zamiaru. Jedynie liczył na bilingi z Łodzi, może w taki sposób da się dojść do numeru telefonu, z którego prawdopodobnie dzwonił myśliwy. Dotychczas nic takiego nie wpłynęło, przynajmniej Zawalny mu nic nie mówił a w tej sprawie byli ze sobą szczerzy, przynajmniej na to wyglądało. Cóż, w takiej sytuacji nie ma co zwlekać - westchnął i chwycił za słuchawkę.

Gdy zmagał się z telefonem, by dodzwonić się do komendy, między jedną próbą a drugą telefon odezwał się sam z siebie. Chcąc mieć to jak najszybciej za sobą, zirytował się nieco ale nie rozłączył tępo rozmowy, jak to czasem robił.
- Cześć kochanie - usłyszał. To Wiktoria. O tej porze powinna być w szkole, rzadko stamtąd dzwoniła, chyba że stało się coś nieprzewidzianego.
- Cześć. Stało się coś? - zapytał żeby nie przedłużać sprawy.
- Tak i nie - odpowiedziała a jej glos był poważny. - Pana Sebastiana dalej nie ma, natomiast chłopcy wczoraj przejrzeli jego notatki i znaleźli jakiś dziwny numer telefonu. Wiem, że to drobiazg, ale jeden z nich naciskał, by ci go podać. Zanotujesz?
- W tej sytuacji nawet kawał przesuniętego kamienia może być pomocny - odpowiedział i chwycił za ołówek. Faktycznie numer był dziwny, w Polsce czwórka w kierunkowym oznaczała Łódź i nie było trzycyfrówek. Mógł to być numer w RFN, ale nawet jeśli, to co z tego? Podziękował małżonce i odłożył słuchawkę, by po chwili chwycić ją znowu i próbować szczęścia w dodzwonieniu się do Zawalnego.

Komisarz Ulrich Zarrentin zwany był w komendzie we Flensburgu Carem, nie tylko z uwagi na swe nazwisko, które samo w sobie było nazwą enerdowskiej miejscowości granicznej. Nawet nie z powodu postury, potężnego mężczyzny, o wzroście ponad metr osiemdziesiąt, aczkolwiek nie grubego, z gęstą brodą. Swój przydomek zawdzięczał głownie pozycji, jaką wypracował sobie przez ponad piętnaście lat pracy w służbach, a zwłaszcza w Kripo. Jego rozległej wiedzy towarzyszyła niesamowita intuicja a jego lista sukcesów była zaiste imponująca. Zdarzały się również porażki, jak każdemu, jednak nie było ich wiele, a poza tym, nawet porażkę potrafił po jakimś czasie przekuć w zwycięstwo. To głównie swojej nieustępliwości. Dla Cara nie było spraw niezakończonych, jeśli przestępca nie usiadł na ławie oskarżonych. Przynajmniej raz w miesiącu, pod wieczór, kiedy już wszyscy poszli do domu, zamykał się w gabinecie i wyjmował teczki ze sprawami, które były niezakończone. Próbował na te tajemnicze sprawy popatrzyć w innym świetle, co czasem się udawało. Częściej współczesne wydarzenia pozwalały mu połączyć je ze sprawami nierozwiązanymi. Car bowiem wyznawał zasadę, że przestępcą jest się do końca życia. Rozwiązywał już sprawy, w których przestępca objawiał się po kilkunastu latach by kontynuować bądź dokończyć swe dzieło.

Jedna z takich spraw oznaczona była kryptonimem Rotes Band, czerwona wstążka. Dziesięć lat temu postawiła na nogi pół zachodnioniemieckiej policji. Na polach pod Flensburgiem znaleziono zwłoki mężczyzny, młodego chłopaka. Po pierwszych ustaleniach przyjęto, że było to przedawkowanie narkotyków. W jego organizmie laboratorium wykryło zarówno popularne narkotyki jak i substancje, które nie są wcale łatwe do zdobycia. Początkowo nikt nie zwrócił uwagi, że chłopak miał do klapy marynarki przypiętą czerwoną wstążkę, taką jakiej się używa by obwieścić światu swoje poparcie dla jakiejś sprawy. Nikt nie zastanawiał się nad jej znaczeniem. Ponieważ zwłoki znaleziono późno, dość trudno było ustalić, czy chłopak zginął na miejscu czy zwłoki porzucono. Trudno było znaleźć jakiekolwiek ślady ingerencji osób trzecich. Sprawę szybko odłożono ad acta. Gdy po pół roku znaleziono na polach Szlezwiku Holsztynu kolejne męskie zwłoki z czerwoną wstążką, również ofiarę substancji odurzających, obie sprawy połączono. Żadnej osoby nie zidentyfikowano aczkolwiek w drugim przypadku było prawie oczywiste, że ofiarą jest obcokrajowiec, najprawdopodobniej Jugosłowianin. Chłopak miał południowe rysy a jego kurtka i spodnie nosiły metki jakiejś fabryki w Lublanie. Nie udało się jednak ustalić, czy ofiara pochodziła z kręgów imigracyjnych, dość licznych odkąd Josif Broz Tito zgodził się na emigrację swoich owieczek niemających ochoty wykuwać jugosłowiańskiej wersji socjalizmu, czy też był to ktoś przyjezdny. Penetracja środowisk imigranckich, bardzo hermetycznych i niechętnych policji, nie przyniosła nic. Sprawdzano przez Interpol listy zaginionych Jugosłowian, jednak bezskutecznie. Nie było dosłownie nic: tożsamości, motywu, sprawcy. Sprawa przez jakiś czas traktowana była priorytetowo, siłą rzeczy zainteresowanie nią osłabło, tyle że chyba każdy posterunek w RFN był wyczulony na czerwoną wstążkę.

Zarrentin znał akta prawie na pamięć i zaglądał do niej często, budując własne wizje wydarzeń. Cała komenda we Flensburgu wiedziała o jego fiksacji i wszyscy szczerze życzyli mu szczęścia. Często przekazywano mu sprawy, które tylko z pozoru przypominały Rotes Band, licząc na to, że pod bystrym okiem Cara wszystko się wyjaśni. On sam zaczął do tego przywykać, toteż nawet niespecjalnie się zdziwił, kiedy do jego gabinetu zastukał szef z informacją.
- Chłopaki mają coś co może ciebie zainteresować.
- W porządku, jak będę wolny niech wpadną i podzielą się spostrzeżeniami. Teraz nie mam czasu, pracuję.
- Ale oni są na polu nad zwłokami z czerwoną wstążką...
Tego już Zarrentinowi nie trzeba było powtarzać. Natychmiast poderwał swoje sto piętnaście kilo żywej wagi z miejsca.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Sob 0:32, 14 Lut 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 17:09, 14 Lut 2015    Temat postu: Inni, tacy sami (139)

Ulrich Zarrentin, w przepisowym mundurze niemieckiej policji, stał na skraju rowu, grzęznąc prawie po kostki w ni to ziemi, ni to błocie o silnym drażniącym torfowym zapachu. Wokół kończyli pracę policyjni fotografowie, ekipa zabezpieczająca i inni specjaliści. Oni już tu powiedzieli swoje ostatnie słowo, on nawet nie wymówił pierwszego.
- Co o tym sądzisz? - zapytał stojącego w pobliżu specjalistę od scen zabójstw. - Na miejscu czy przywleczony?
- Jeśli przywleczony, to co najmniej dwa miesiące temu, jeszcze podczas śniegów. Stąd ciało będzie bardziej zakonserwowane niż gdyby to się stało latem. No ale chwilowo nic więcej nie wydumamy - powiedział sceptycznie i skinął ręką na policjantów czekających z czarnym plastikowym workiem.
- Brać go panowie i prosto do policyjnego prosektorium do Hamburga.
Czterech umundurowanych policjantów uzbrojonych w gumowe rękawice podeszło do zwłok, otoczyli je kręgiem i, prawie jak na komendę, pochylili się.
- Bereit?
Odpowiedzią było skinienie głów i prawie równoczesne pochylenie się. Pierwszym fragmentem ciała, który się poruszył, była głowa, do tej pory spoczywająca w dół. Teraz po raz pierwszy widać było twarz. Mrozy a później ułożenie ograniczające dostęp tlenu spowodowały, że jej rozkład nie był tak znaczny jak oczekiwał tego Car i jego asystenci.
- Panowie, poczekajcie trochę - poprosił wcale nie służbowym tonem i przyjrzał się twarzy, sponiewieranej grudkami ziemi ale nawet w takim stanie ukazującej oblicze młodego mężczyzny, bruneta, o pociągłej twarzy, bez zarostu. Na lewym policzku dało się rozróżnić charakterystyczna szramę.
- Verdammt noch mal - zaklął Zarrentin. - Przecież my wiemy kto to jest. Oczywiście formalna identyfikacja jest konieczna ale... To wygląda tak, jakbyśmy dostali los na loterii. Po raz pierwszy nie pusty.

Zazwyczaj spokojny i opanowany, komisarz Zarrentin wpadł niczym bomba do flensburskiej komendy, w taki sposób, że nawet strażnicy popatrzyli na siebie ze zdziwieniem. Ale cara niewiele obchodziły zdumione spojrzenia, już w pokoju dyspozytora rzucił krótko do interkomu:
- Przynieście mi akta zaginionego Udo Kranza. Aber Augenblick, bitte! - rzucił aby nie było wątpliwości. Niepotrzebnie, bo w komendzie wszyscy już przywykli do tego, że cokolwiek, o co prosi Car, jest na wczoraj, jeśli nie na zeszły tydzień i nikt nie ośmielił się na przykład powiedzieć, że chwilowo to niemożliwe. Jest tylko jedna rzecz niemożliwa, rozłożyć parasol w dupie - odpowiadał w takich przypadkach i raczej nikt nie chciał tego słyszeć ponownie.
Za dziesięć minut siedział w swym gabinecie, który dzielił z partnerką, komisarz Annelore Weiß. Była uznawana za piękność komendy i miss flensburskiej policji, choć dla Zara mogłaby równie dobrze mieć fiuta na czole i być czarownicą z Zauberberg. Zarrentin był szczęśliwie ożeniony od prawie dwudziestu lat i do przesady wręcz monogamiczny. Natomiast Annelore była świetną policjantką i to liczyło się dla niego najbardziej.
- Zrobić ci kawy? - zapytała Annelore, znając swego partnera na tyle, że wiedziała, że było to jedyne pytanie, na które mógł w tej chwili odpowiedzieć.
- Czarną bez cukru.
Nie czekając na kawę przeglądał akta, na które składały się zaledwie dwie niezbyt grube teczki. Udo Kranz był młodym, dwudziestosześcioletnim mężczyzną z tak zwanego dobrego domu. Urodzony we Flensburgu, studia językowe na Wolnym Uniwersytecie w Berlinie Zachodnim, ostoi wszelkiego rodzaju lewactwa, pomyślał ze wstrętem. Studiował języki słowiańskie, czeski i polski. Po ukończeniu studiów znalazł bez problemu pracę w biurze turystycznym TUI, gdzie zajmował się obsługą wycieczek za granicę. W ciągu ostatniego roku wyjeżdżał głównie do Czechosłowacji i Polski. Zaginięcie zgłosiła matka, na początku grudnia. Syn wyszedł z domu, mówiąc, że jest umówiony i wróci, za dwa, góra trzy dni. Zgłoszenie nastąpiło po pięciu dniach od chwili wyjścia z domu. Poza tym przesłuchanie matki nie wnosiło nic do sprawy. Był jeszcze protokół krótkiego wywiadu środowiskowego, z którego wynikało, że Udo był spokojny, niestwarzający problemów, raczej stroniący od towarzystwa i alkoholu. - Wzorowy obywatel, do cholery - wymamrotał Car. - Tacy są najgorsi.
- Czyżbyś zamierzał zejść ze ścieżki prawa? - figlarnie zapytała Annelore.
- Na razie nie - odpowiedział, szukając innych możliwych powiązań. - Nigdzie nie znajduję żadnych informacji o jego partnerce, partnerkach, życiu osobistym, a w takich przypadkach jest to klucz do sprawy, bo wątpię, by była to jakaś zemsta źle obsłużonego turysty. Cóż, jedyne co nam w tej chwili pozostaje, to zrobić jeszcze raz wywiad środowiskowy, tym razem o wiele dokładniejszy. Ty, Annelore, zajmij się jego życiem prywatnym, ja powęszę trochę w tym TUI, w oczekiwaniu na sekcję zwłok. Będziemy to mieli z głowy.

- Wie pan, niewiele tak naprawdę mogę powiedzieć - pokręciła głową dyrektorka lokalnego biura agencji turystycznej we Flensburgu. - Pracował u nas zaledwie rok, nie było na niego skarg, wszyscy uważali go za wzorowego pracownika i raczej lubili.
- Czy był ktoś, kto miał z nim jakieś szczególne kontakty? Kobieta? A może facet?
Dyrektorka bezradnie rozłożyła ręce.
- Nikt taki, z kim widziałabym go więcej niż trzy razy. Wie pan, nasza praca nie jest stadna, piloci, tłumacze działają indywidualnie, spotykają się głownie na zebraniach. Chociaż... Pan poczeka - odpowiedziała a Car widział, że usilnie stara się coś przypomnieć. - Wie pan, raz słyszałam... Jest u nas pilotka, o której mówiono, że łączy ją z Udo coś więcej niż tylko miejsce pracy, ale to było raz i później nikt tego nie potwierdził. Może faktycznie, raz widziałam jak on się do niej uśmiechnął na jakiejś odprawie... Nazywa się Anja Lemke i ma pan o tyle szczęście, że będzie tu jeszcze dzisiaj.
Zarrentin popatrzył na zegarek. Była w pół do czwartej, za pół godziny powinien ogłosić fajrant i umówić się z tą Lemke, ktokolwiek to jest, na jutro. A najlepiej wcisnąć ją Annelore, dość ma jednego babska w domu...
- To je na nią poczekam - powiedział wbrew własnym intencjom.

Anja Lemke, wczesna trzydziestka, jak ja określił w myślach Zarrentin, nie wydawała się zaskoczona propozycją rozmowy i załatwiwszy bieżące sprawy zaprosiła komisarza do pokoju na tyłach niewielkiego biura.
- Udo? Nie, nic mnie z nim nie łączyło - odpowiedziała na bezpośrednie pytanie Zarrentina. A nawet nie mogło, wie pan... On nie lubił kobiet.
Wreszcie jakiś konkret - pomyślał Zarrentin. Po dziesięciu latach... Co prawda nie należało od razu wyciągać zbyt pochopnych wniosków, ale była to chyba najbardziej przełomowa informacja od początku tej ponurej sprawy. Jego prywatny stosunek do homoseksualistów był zdecydowanie negatywny, jak każdego porządnego wyborcy CDU, do których siebie zaliczał. Służbowo traktował ich jako normalnych ludzi i nie robił z tego większego problemu. Miał nawet kilku kolegów, których podejrzewał, że nie z kobiecej dziury czerpią radość, ale starał się o tych nie myśleć i swe kontakty z nimi określiłby jako poprawne.
- To znaczy był homoseksualistą, tak?
- Tak, ale nie wpływało to na jego pracę ani związki z innymi ludźmi. Mnie lubił jakoś szczególnie, co nie znaczy, że się zwierzał. Ot, tu kilka słów, tam kilka następnych... Czasem szliśmy razem na kawę i rozmawialiśmy o tym i owym.
Zarrentin zauważył, że to ostatnie było powiedziane nieco innym tonem, jakby czulszym, z sercem. Postanowił kuć żelazo, póki gorące, pieprzyć konwenanse...
- Ale dla pani nie był wcale taki obojętny, prawda? - powiedział to zaostrzając nieco ton.
- To są moje prywatne sprawy... A w ogóle to jeszcze nie wiem, dlaczego pan mnie o to pyta. Jestem podejrzana, czy co?
Jak na bystrą babkę dość późno się spostrzegła - zauważył Car.
- Jeszcze nic pewnego ale z dużym prawdopodobieństwem możemy powiedzieć, że Udo Kranz nie żyje.
Jeśli spodziewał się jakiegoś typowego napadu damskiej histerii, normalnego w takich momentach, przeliczył się, nic takiego nie nastąpiło. Anja przyjęła wiadomość mężnie.
- Rozumiem, że został zabity?
- Na razie nie możemy nic powiedzieć i błagam, niech pani nie pyta. Będę wdzięczny za jakiekolwiek informacje mogące mi przybliżyć postać Kranza.
- Cóż, Udo był człowiekiem nieszczęśliwym - powiedziała zapalając nerwowo papierosa lekko trzęsącą się ręką. - Nie tylko z powodu tej koszmarnej szramy na policzku, będącej efektem jakiegoś napadu w Berlinie. Miał kłopoty ze znalezieniem kogoś, kto chciałby być z nim na dłużej. Wie pan, partnera, męża, czy jak oni to mówią. Tak było mniej więcej do czerwca. Później wydawał mi się jakiś milszy, bardziej otwarty, bardziej przystępny. Kiedyś nawet wspomniał, że jego koszmar już się chyba skończył. Pan się domyśla, nie byłam za bardzo szczęśliwa, bo ciągle miałam nadzieję...
- Czy dokładnie pani wie co się stało? Zna pani tego człowieka?
- Nie, Udo się nie pochwalił a ja nie pytałam. Po co sobie bardziej ranić serce? Jedyne co wiem, to, że zmiana nastąpiła po jego wyjeździe w czerwcu na polowanie do Czechosłowacji. Wie pan, wyjazd grupowy. Spotkaliśmy się jakieś dwa dni po jego przyjeździe, zupełnie przypadkowo, na flensburskim rynku. Udo wręcz promieniał, nawet zaprosił mnie wtedy na kawę.
- Ten wyjazd organizowało to biuro?
- Tak. To znaczy nie. Dostaliśmy obsługę od biura w Offenbach, które z jakichś powodów nie mogło znaleźć pilotów. Czasem świadczymy sobie takie grzeczności. To była duża grupa, jakieś dwadzieścia osób, sami mężczyźni. Wiem, bo sama byłam tym trochę zainteresowana, znam dość dobrze czeski, moi rodzice są Niemcami sudeckimi, którzy zostali przesiedleni zaraz po wojnie. Ale już raz sparzyłam się na wyjeździe z myśliwymi. To zazwyczaj bardzo nieciekawe towarzystwo.
- Cóż, na razie pani dziękuję. Lista uczestników jest gdzieś do zdobycia? - Zarrentin popatrzył na zegarek i stwierdził, że jak na dziesięć lat śledztwa, decydujących może okazać się dwadzieścia pięć minut, bo tyle trwała rozmowa. Jeszcze dziesięć minut minęło, kiedy już z listą uczestników polowania pod Libercem w Czechosłowacji opuścił biuro TUI.

Mężczyzna rozejrzał się dyskretnie i, stwierdziwszy, że nie widzi niczego niepokojącego, wszedł do niewielkiego sklepu w centrum Hamburga. Wcześniej usiłował to kupić w jednym z wielkich magazynów ale jak na złość nikt tego nie miał, a to w sumie taki drobiazg... Tam rzucałby się o wiele mniej w oczy. Jedyne co mógł zrobić, to dokonać zakupu w Hamburgu, milionowym mieście, gdzie szanse zapamiętania obcego są niewielkie. Delikatnie uchylił drzwi wejściowe i rozległ się dzwonek. Mężczyzna wzdrygnął się nieco, przerwało to mu jego stan skupienia, w jakim miała się dokonać pierwsza część tego misterium. Zanim sprzedawczyni wyszła zza zaplecza, rzucił okiem na ulicę widoczną zza mlecznej szyby. Spokojnie.
- Sie wünschen? - zapytała starsza, niska kobieta w starym acz schludnym fartuchu.
Mężczyzna jeszcze raz rzucił ukradkowe spojrzenie i cichym, ale wyraźnym głosem powiedział:
- Poproszę pół metra czerwonej wstążki.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Sob 23:53, 14 Lut 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 17:08, 15 Lut 2015    Temat postu: Inni, tacy sami (140)

Jeszcze tylko matma i kolejny dzień z głowy - pomyślał Mietek idąc do kuchni po coś do przegryzienia. Odkąd zabrakło Sebastiana, ich posiłki stały się chaotyczne, kupowało się cokolwiek byle zażegnać głód. Maciejowi wystarczył kawał placka, on sam kupił przedwczoraj pięć kilo parówek w postaci długiego sznurka, z którego odrywał kolejne kiełbaski, gdy tylko przycisnął go głód. Po drodze do domu kupowało się świeże bułki i mleko i na tym kończyła się ich aprowizacja. Nawet nie zauważyli, kiedy skończyła się sól a i torebka z cukrem zaczęła powoli pokazywać dno. Grzebiąc po szafkach w poszukiwaniu czegokolwiek, co nadawałoby się do zjedzenia i nie przypominało parówek, Mietek zauważył, że wszystkie zapasy, skrzętnie uzupełniane najpierw przez jego matkę a później przez Sebastiana, skończyły się. Na nic słodkiego nie mógł liczyć, to wszystko Maciej zdążył już wykończyć. - Trzeba będzie koniecznie uzupełnić - zanotował w pamięci sięgając po pudło, które obiecywało krakersy. Niestety w środku znalazł tylko plastikowy, zmięty woreczek. Gdy odkładał pudełko na miejsce - po cholerę wyrzucać? Zawsze może się na coś przydać... - usłyszał głośny rumor dochodzący gdzieś z tylnej części domu. Niewiele zastanawiając się i mało nie przewracając przez kota, ruszył do pokoju.

Na podłodze przy półce leżał Maciej w dziwnie zgiętej pozycji, jakby tułów był obrócony względem nóg o dziewięćdziesiąt stopni. Głowa chłopca musiała potrącić niedbale ustawione krzesło, gdyż z czoła ściekała wąską strużką krew, przebiegając przez oczy i prawy kącik ust. Mietek otrząsnął się szybko z szoku i rzucił się na ratunek. Ale co robić najpierw? Pewnie sprawdzić tętno - pomyślał łapiąc za przegub lewej ręki, która nie była przyciśnięta przez ciało. Żyje - pomyślał z ulgą. Tętno było słabe ale regularne. - Co teraz? Z ogromnym trudem przesunął ciało pod ścianę, o którą oparł głowę. Dopiero teraz zauważył, że Maciej nie oddycha. Wystraszył się ponownie, po czym błyskawicznie otworzył okno i trzaskając drzwiami wpadł do łazienki, porwał pierwszą szmatę, która mu się nawinęła pod rękę i obficie namoczył ją wodą, po czym, nie zważając, że pozostawia strużkę wody, wrócił do pokoju. Nie zastanawiając się, walnął z całej siły szmatą o twarz Macieja, po czym zauważył z uczuciem ulgi, że chłopak usiłuje złapać powietrze. Trzeba go cucić inaczej ale jak? Pobiegł do kuchni i znalazł apteczkę, ale nie było w niej nic sensownego, woda utleniona, jodyna, jakieś bandaże, z tego wszystkiego pasował mu tylko kawałek ligniny do przemycia krwawiącego miejsca. - To musi być coś, co nim wstrząśnie - pomyślał i rozglądał się bezradnie po kuchni. Czuł na sobie oddech goniącego go czasu. We wszystkich opiniach o nim przewijało się stwierdzenie, że jest kreatywny. Nie lubił go, kojarzyło mu się raczej z kreaturą, ale ze słownika dowiedział się, że to na szczęście nic strasznego. Jednak teraz, kiedy musiał, po prostu musiał tę kreatywność okazać, wszystko zaczęło zawodzić. - Myśl! - upomniał się. Jego wzrok padł w tym momencie na kuwetę dla kota. Nie była sprzątana już kilka dni, kto by w takiej sytuacji miał do tego głowę... Ale, pewnie na nieszczęście dla Macieja, była to jedyna rzecz, która była w stanie wywołać jakiś wstrząs. Walcząc z obrzydzeniem, chwycił kuwetę i zaniósł ją do pokoju.

Po kilku oddechach Maciej zaczął się krztusić i łapczywie czerpać powietrze. Widząc to Mietek odstawił kuwetę i uklęknął przy chłopcu.
- Halo, tu Ziemia! Maciora, żyjesz? - zapytał, co było o tyle niepotrzebne, że Maciej właśnie otworzył oczy.
- Jeszcze tego środka cucącego? - zapytał rozglądając się za kuwetą.
- Co to za świństwo? - zapytał Maciej.
- Kocie gówno. Jak widać, jest to substancja w pewnych warunkach pożyteczna. Choć raz ten cholerny kot na coś się przydał. Powtórzyć kurację?
- Wywal to z pokoju - powiedział Maciej o wiele pewniejszym głosem. - I zamknij to cholerne okno bo piździ jak za cara.
- O nie, bratku, ty jeszcze jesteś blady jak ściana. Zaraz przyniosę ci coś do picia - przypomniał sobie, że powinien to już dawno zrobić. - Na razie będzie zimna oranżada, jeszcze jedna butelka powinna być w lodówce. Nastawię wodę na herbatę. Ty w ogóle masz jeszcze te lekarstwa od Hurwicza?
- Wyszły i jakoś nie pomyślałem...
Mietek już chciał urządzić nieziemską awanturę, kiedy zrozumiał że tak naprawdę winni są obaj. Przecież miał się nim opiekować a teraz, kiedy zabrakło Sebastiana, daje ciała na wszystkich frontach. A w ogóle to powinien zadzwonić po pogotowie. Tyle że pogotowie w ich przypadku nie wróżyło niczego dobrego. Szpital, stwierdzenie braku opieki a to dopiero mogło prowadzić do komplikacji. I Lisicka i Sebastian przestrzegali ich, żeby przed procesem możliwie nie rzucali się w oczy, siedzieli cicho i robili swoje. Jakiekolwiek zainteresowanie nimi, zwłaszcza urzędowe mogło doprowadzić do nieprzewidywalnych konsekwencji a żadna z nich nie byłaby przyjemna. Tyle że trzeba coś z tym zrobić, nie można tego tak po prostu zostawić. Zrobić i to teraz. Popatrzył na zegarek. Piętnaście po dziesiątej. Nie jest to pora, o której dzwoni się po ludziach, ale umiera się piętnaście po dziesiątej? Umiera. To dzwonić też można.

Jeden długi sygnał, drugi, trzeci, czwarty... Wreszcie tak bardzo oczekiwany trzask na linii.
- Hurwicz, słucham.
Nie bawiąc się w formy grzecznościowe, Mietek opisał co się stało, pomijając takie drobne szczegóły jak zaordynowaną terapię. Słyszał jak Hurwicz głośno oddycha, choć kilka sekund nie odezwał się ani słowem.
- No dobrze, a Sebastian?
Tu musiały pójść dodatkowe wytłumaczenia. Mietek plątał się, jego opowieść była chaotyczna, ale podprowadzany pytaniami doktora, dobrnął do końca. Hurwicz był na tyle w temacie, że nie musiał tłumaczyć niechęci do publicznej służby zdrowia.
- Jeśli jest tak, jak mówisz, bezpośrednie zagrożenie minęło i raczej nic nieprzewidzianego nie powinno się zdarzyć - powiedział. - Niektórzy astmatycy w sytuacjach stresowych tak właśnie reagują. Nie jest to przyjemne ale jeśli się nie bierze regularnie lekarstw... Coś wymyślę, ale daj mi trochę czasu. Na razie dbaj o to, by się za bardzo nie denerwował...
- W tej sytuacji? To co mam robić?
Hurwicz zamilkł na chwilę.
- To przecież ty jesteś jego chłopakiem, prawda? Wiesz, raczej nie pochwalam jak robią to szesnastolatki ale... W tej sytuacji i przy waszych możliwościach to całkiem dobry środek a ja byłbym hipokrytą, gdybym udawał, że nic nie wiem.
Mimo tak zawoalowanego przekazu Mietek perfekcyjnie zrozumiał co ma zrobić. Jeszcze raz przeprosił za późną porę, pożegnał się i wrócił do pokoju do Macieja, który oddychał już normalnie choć nie stracił jeszcze bladości. Nie wiedział, bo i skąd, że doktor Hurwicz bezpośrednio po tej rozmowie nie pójdzie do łóżka a podniesie słuchawkę z widełek i wykona następną.

Leżeli w salonie na sofie, przytuleni do siebie, przykryci cienkim kocem. W pokoju zrobiło się tak zimno, że nie dało się wytrzymać, więc gdy Maciej zaczął zgrzytać zębami z tego ziąbu, przenieśli się do salonu. Żaden z nich nie miał ochoty na rozmowę. Mietek delikatnie gładził całe ciało Macieja, ale nie było w tym nic zmysłowego, nic płciowego. Jego własny wojownik leżał w stanie zasłużonego spoczynku i w ogóle nie sygnalizował gotowości, co mu się niezbyt często zdarzało. Tak samo Maciej, luźny, zrelaksowany, o ile w takiej sytuacji można było w ogóle marzyć o luzie i relaksie. Z każdym dotknięciem zimnego ciała Mietek czuł, że Maciej jest coraz bardziej jego, cały, aż po najgłębsze zakamarki wnętrza. Mimo iż gładził włosy łonowe, jądra, pośladki, nie przywodziły mu na myśl tych dzikich chwil, które spędzili razem. Mietek spokojnie, systematycznie kosztował jedności i zespolenia, którego nie dane mu było jeszcze nigdy zaznać. Maciej żył, oddychał i to się liczyło. Tylko i wyłącznie to.

Nagle Maciej wstał, zdecydowanym ruchem odciągnął koc i podszedł do fortepianu.
- Będziesz grał? - zapytał zdumiony Mietek. - Maciora, już dwadzieścia po jedenastej, na litość Boską...
Ale Maciej nie słuchał go, otworzył klapę, wykonał kilka szybkich palcówek i zaczął grać. Z każdym taktem czuł się pewniej, swobodniej, bliżej muzyki. Zaczął od One of These Days Pink Floyd, później Please Mr Postman w jakiejś dziwnej wersji, nie Bitlesów a bliższej The Carpenters, później Radio Gaga Queen... Mietek zauważył szybko, że Maciej gra te utwory, które podobały się Sebastianowi, w tym improwizowanym koncercie Sebastiana było więcej niż ich dwóch razem wziętych. Sebastian był zwierzęciem muzycznym, to widzieli obaj, miłośnikiem bluesa, godzinami dyskutował o tym podczas ostatniej wizyty jego ojca. Często na długie godziny Maciej z Sebastianem zaszywali się w salonie, słuchali płyt a Maciej grał różne kawałki. Mietek otrząsnął się z zadumy dopiero, gdy Maciej przeszedł do Bullfrog Blues, utworu, który w jakimś sensie ich zjednoczył. Ale grającego z takim zaangażowaniem Mietek jeszcze go nie widział, to brzmiało tak, jakby Maciej wyrzucał z siebie całą historię ostatnich miesięcy, jego palce na klawiaturze były prawie niewidoczne, poruszały się w takim tempie, że trzeba było szybko mrugnąć oczyma by je dostrzec... Mietek, posiadacz najbardziej gumowego ucha w Sudetach, jak sam siebie z dumą określał, również dał się ponieść i na początku ncham - Sebastian słyszał ten głos jak przez mgłę. Nawet nie zastanawiał się co takiego zrobił, by zasłużyć na karę, w ogóle świadomość wracała do niego coraz rzadziej, zwykle w obecności Norberta. Dziwna to była świadomość, rozjechana, niepozwalająca mu ogarnąć całości. Już nawet nie do końca pamiętał gdzie się znajduje, pewnie w Niemczech, skoro słyszy niemiecki i odpowiada po niemiecku.
- Jeszcze nie jesteś gotowy na nagrodę. A nagroda czeka, śliczna czerwona wstążka - powiedział Norbert i uniósł w ręku strzykawkę. Sebastian nawet nie poczuł bólu tylko zobaczył za sobą tunel, świetlisty, jasny... Jeszcze zdążył spojrzeć na zegar, zobaczyć że jest kwadrans po jedenastej ale czy rano? Czy w nocy? Zresztą tak naprawdę kogo to obchodzi? W tunelu było tak cicho, spokojnie. Jakby wyłożony był dźwiękoszczelnym tworzywem. Ale w tej ciszy nagle rozległ się dźwięk instrumentu. Pewnie fortepianu. Sebastian skądś znał tę melodię, lubił nawet, ale skąd? Nieważne, ważne że grają - pomyślał i słuchał. Następnym razem będzie musiał poszukać, co to takiego, bo pewnie będzie następny raz. Takich melodii się nie zapomina.awet nie zauważył, jak Maciej zamyka klapę klawiatury i odchodzi od instrumentu.

- Niedobry, coraz gorszy, znów trzeba będzie cię ukarać. A ja cię tak kocham - Sebastian słyszał ten głos jak przez mgłę. Nawet nie zastanawiał się co takiego zrobił, by zasłużyć na karę, w ogóle świadomość wracała do niego coraz rzadziej, zwykle w obecności Norberta. Dziwna to była świadomość, rozjechana, niepozwalająca mu ogarnąć całości. Już nawet nie do końca pamiętał gdzie się znajduje, pewnie w Niemczech, skoro słyszy niemiecki i odpowiada po niemiecku.
- Jeszcze nie jesteś gotowy na nagrodę. A nagroda czeka, śliczna czerwona wstążka - powiedział Norbert i uniósł w ręku strzykawkę. Sebastian nawet nie poczuł bólu tylko zobaczył za sobą tunel, świetlisty, jasny... Jeszcze zdążył spojrzeć na zegar, zobaczyć że jest kwadrans po jedenastej ale czy rano? Czy w nocy? Zresztą tak naprawdę kogo to obchodzi? W tunelu było tak cicho, spokojnie. Jakby wyłożony był dźwiękoszczelnym tworzywem. Ale w tej ciszy nagle rozległ się dźwięk instrumentu. Pewnie fortepianu. Sebastian skądś znał tę melodię, lubił nawet, ale skąd? Nieważne, ważne że grają - pomyślał i słuchał. Następnym razem będzie musiał poszukać, co to takiego, bo pewnie będzie następny raz. Takich melodii się nie zapomina.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 1:20, 16 Lut 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 18:10, 15 Lut 2015    Temat postu:

Nerwowo się zrobiło... Dlatego pytanie na rozluźnienie dla stałych czytelników:

Do kogo dzwonił doktor Hurwicz?

W powieści nie ma bezpośredniej odpowiedzi ale jest coś, co pozwala zgadnąć. Można rownież snuć własne teorie Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 31, 32, 33 ... 35, 36, 37  Następny
Strona 32 z 37

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin