Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Inni, tacy sami
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 19, 20, 21 ... 35, 36, 37  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 21:03, 22 Gru 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (83)

- Skąd wy się tak dobrze znacie? - zapytał Hurwicz, gdy już cała rodzina zasiadła do stołu. Zauważył, że Mietek, po początkowym onieśmieleniu zaczyna powoli wracać do siebie, dowcipkując z Jasiem a nawet z młodszym Miłoszem, który na razie odnosił się z rezerwą do gościa.
- Olimpiada matematyczna, rajd Liczyrzepy... Wpadaliśmy kilka razy na siebie. Zresztą ja już tacie opowiadałem, to ten chłopak, który w nocy usiłował wejść po drabinie na dach Strzechy Akademickiej.
- O ile pamiętam, ty też brałeś udział w tej awanturze? - zapytał Hurwicz widząc, że Mietek gwałtownie skulił się w sobie.
- No... Trochę. Na szczęście wszytko dobrze się skończyło a wszystkiego tata i tak nie wie...
- I nie mam zamiaru się dowiadywać... Chyba że chcesz aby to dla ciebie się źle skończyło.
- A ty gdzie chodzisz teraz do szkoły? - zapytał Jasiek. - Myślałem, że cię spotkam gdzieś w Jeleniej, może nawet w naszym ogólniaku.
- Do ogólniaka w Poznaniu.
Jasiek gwizdnął z wrażenia.
- A mówiłem tacie, żeby też mnie wyrwał z tej dziury, choćby do Wrocławia, do trójki lub czternastki, to są porządne szkoły. Poznań też mógłby być fajny, zawsze to mniejsza dziura.
Lidia Hurwicz, drobna, szczupła blondynka, do tej pory nie odzywała się poza zdawkowymi słowami przywitania. Mietek zauważył, że jeśli w tym domu ktokolwiek ma cokolwiek wiążącego do powiedzenia, to musi to być ojciec, dokładnie w przeciwieństwie do jego własnego domu, gdzie rządziła matka a ojciec w rodzinne sprawy mieszał się niechętnie i tylko pod przymusem.
- Przecież tłumaczyliśmy ci tyle razy... - przypomniała Lidia. - Może i nas stać na lepszą szkołę ale co z twoim zdrowiem? Astma, skrzywienie kręgosłupa, okulary. Ciebie musi ktoś przypilnować bo ty chłopie sam zginiesz. A ty - zwróciła się do Mietka - przypomnij mi twoje imię...
- Mietek.
- O tak, racja. A ty Mietku dajesz sobie radę z dala od rodziny, rodziców, obiadów w domu? Mieszkasz w internacie?
Mietek pokrótce opowiedział jak się sprawy mają, nie wchodząc za bardzo w szczegóły. Ale o samodzielnym mieszkaniu z Maciejem i okolicznościach w jakich do tego doszło opowiedział.
- I widzi mama? Mieszkają sami, bez rodziców i żyją. I nic złego im się nie dzieje. Dlaczego ja tak nie mogę? - w Jasia wstąpiła nowa porcja energii. - Jaką będziesz miał średnią na półrocze? - zwrócił się do Mietka.
- Cztery siedem. Tylko biologię zawaliłem, reszta mi jakoś idzie.
- A ten twój kolega? - zapytała Lidia, w widoczny sposób zaskoczona.
- Coś koło cztery zero, ale on chodzi jeszcze do szkoły muzycznej i dzieli czas między kucie a bębnienie w klawisze, nieraz dwie godziny dziennie... - Mietek nie dodał trzeciego, jego zdaniem najważniejszego elementu wypełniającego pozaszkolny czas Maćka. Ale to przecież nie powinno ich obchodzić...
Hurwicz miał na końcu języka kilka uwag o najbliższej przyszłości Mietka i Macieja ale w ostatniej chwili powstrzymał się, to było coś, czego nie wolno mu było powiedzieć. Skutki mogły być naprawdę nieobliczalne. Ograniczył się do pochwalenia obu chłopców.
- I widzi mama - atakował dalej Jasiek. - Ludzie nawet w tak trudnych sytuacjach dają sobie radę. Co by mi się stało, gdybym mieszkał we Wrocławiu? Albo nawet w Poznaniu? Mama się martwi o moje zdrowie ale to nie ja a ten kolega Mietka wylądował w szpitalu. Tato, co mu jest?
- Jasiek, tyle razy ci mówiłem, że obowiązuje mnie tajemnica lekarska. Jak na dziecko doktora powinieneś to mieć we krwi. A jak skończysz medycynę...
- Nie skończę medycyny - powiedział zimno Jasiek. - Skończę matematykę albo informatykę. Nie będę tak jak tata grzebał się w czyichś flakach. Miłosz jak chce to może, ja siebie tam nie widzę.
Mietek zauważył, że i Stanisław i Lidia posmutnieli, ale nie odezwali się. Domyślił się szybko, że podobne awantury muszą być w tym domu na porządku dziennym. Jasiek pewnie odziedziczył po ojcu determinację i niezależność a wyglądało na to, że Lidia nie bardzo chciała się mieszać w konflikt między synem i ojcem, biorąc ślepo stronę męża, który, jak mówią Francuzi, nosił w tym domu spodnie. Tymczasem sam władował się w środek domowej awantury i obie strony usiłowały go rozegrać na swoją korzyść.
- A ty, Mietku, co chcesz studiować? - zapytała Lidia.
- Prawo - odpowiedział.
- Niech strzegą się ci, dla których będzie prokuratorem - powiedział Hurwicz po to, by rozładować atmosferę. - Marny ich los.
- A co, dał tacie już popalić? - nie bez złośliwości w głosie zapytał Miłosz, który do tej pory odzywał się z rzadka, głównie przysłuchując się rozmowie.
- Można to tak powiedzieć. Ale dość już tego, Mietek jest zmęczony, nie męczcie go, miał naprawdę ciężkie dwa dni.

Hurwicz opuścił kuchnię i wyszedł na papierosa. Nie palił w domu i sam uważał, żeby nie palić przy dzieciach. W telewizji coraz więcej mówiło się o biernym paleniu i te wszystkie teorie przekonywały go, gdyż miewał pacjentów niepalących a uzależnionych od nikotyny tylko dlatego, że wszyscy naokoło kopcili. Na razie jednak miał inny problem do rozwiązania i to na gwałt. Pomysł sprowokowania Mietka odłożył na potem, wyjdzie to wyjdzie, nie wyjdzie, też dobrze, zresztą w tej sytuacji, kiedy zna się z jego synem, było o wiele więcej zagrożeń. Natomiast Jasiek napraszał się już całkiem oficjalnie, by Mietek mieszkał w jego pokoju. Problemem było jedno łóżko, szerokie ale zawsze to jedno. Wiedząc o inklinacjach Mietka trudno mu było przejść nad tym do porządku dziennego. Jakieś macanki, szturchanie się siusiakami w nocy... Mietek wygląda na zdeterminowanego, cholera wie co też mu odpali w głowie, nie znał go na tyle by mieć do niego całkowite zaufanie. A Jasiek? Mimo że był ojcem, nie wiedział zbyt wiele o tej sferze życia swego syna, a on nie kwapił się, by o tym opowiadać. Nie wiedział czy Jasiek ma dziewczynę, jak i w którą stronę się to u niego realizuje. Ciągle tylko książki i książki, kółka matematyczne, na które - sprawdził to - chodził, w zasadzie nawet nie wiedział, z kim Jasiek się przyjaźni. Miłosz, młodszy, był jego zupełnym przeciwieństwem, już teraz mógł przyjąć, że wszystko u niego normalnie, że interesowały go dziewczyny, jeśli w słuchawce usłyszał jakiś piskliwy głosik, to w ciemno mógł założyć, że telefon będzie do Miłosza. No i Miłosz miał za sobą pierwszą, jeszcze cielęca miłość, z której mu się zwierzył. Natomiast Jasiek był jak zamknięta księga, i to jeszcze zamknięta na średniowieczny łańcuch i kłódkę. Co do swoich ciągotek homoseksualnych, przyjął kiedyś, jak się okazało, zbyt lekkomyślnie, że to już za nim i nigdy nie wróci. Gołych chłopów w każdym wieku miał aż za nadto i żaden, no, prawie żaden nie wzbudził w nim pożądania. Natomiast Mietek... To był wybryk i jako wybryk to traktował, choć myśli o nim wracały do niego wręcz obsesyjnie. Pocieszył się, że jednak Jasiek odbiega typem urody i sylwetką od Macieja i postanowił zaryzykować. Lidka do tej pory się nie odzywała, zresztą ona rzadko miała coś do powiedzenia. Zgasił papierosa, wygrzebał w kieszeni szał ostatnich kilku miesięcy - odświeżacz do ust tic-tac, i wrócił do domu i zamiast pójść od razu do kuchni, wszedł po schodkach na górę do swojego gabinetu, do którego nikomu - było to najostrzej przestrzegane domowe prawo - nie wolno było wchodzić bez uprzedniego zaproszenia. Otworzył teczkę i wyjął notes, w którym notował potrzebne numery telefonów.

- Mietek dalej nic nie wie - powiedziała Marta streszczając rozmowę telefoniczną z doktorem. - A tak w ogóle to śpi dziś u doktora.
- I tyś się na to zgodziła? - zapytał zaniepokojony Romuald. - Szczerze mówiąc, nie podobał mi się ten człowiek.
- Mnie też nie, już to mówiłam - dorzuciła Melania. - Obleśny jest...
- Dziwne, że gruby Maciek ci nie przeszkadza, wręcz przeciwnie - dogryzła Marta, która od czasu przyznania się Melanii wpadła w szatański humor. Nie chciała jej dogryzać a po cichu akceptowała wybór córki ale... Postanowiła w specyficzny sposób przywitać ją w świecie kobiet, gdzie złośliwości i podobne uwagi są na porządku dziennym. Nieraz marzyła, aby córka podrosła i stała się bardziej partnerką do damskich rozmów i w końcu działo się to na jej oczach.
- To nie to samo, ten typ jest po prostu nieprzyjemny, jakiś taki... Nie chciałabym żeby mnie leczył.
- No i cię nie leczy - uciął Romuald, zły, że przeszkadza mu się grać na gitarze. A planował sobie cichy, spokojny wieczór. - Mnie też w nim coś zastanawia. Wiesz, może lubi młodych chłopców albo coś takiego... Coraz więcej się o tym słyszy.
- Miał obrączkę a z tego co mówił, ma dwóch synów w wieku naszych pociech - odpowiedziała Marta. - Ja tam jestem spokojna o to, że mu się nic nie stanie, o wiele mniej o to, że czegoś głupiego nie palnie czy nie narozrabia. Wiecie jaki on jest. I tak ostatnio trochę spuścił z tonu, chyba dzięki Maciejowi.
- A właśnie, co z Maciejem? - zapytała Melania. - Mówił coś?
- Wszystkie wyniki mają być znane jutro. Astma i podobne. No Mela, opanuj się - powiedziała, widząc, że córce łzy napływają do oczu.

Mietek buszował w plecaku szukając piżamy i innych nocnych akcesoriów. Normalnie nie pozwoliłby sobie na taki bałagan, ale poranne pakowanie przebiegało w warunkach dalekich od normalności. Jasiek leżał już w łóżku, czytając książkę.
- A nie dałoby się tak was raz odwiedzić w tym Poznaniu? Na przykład na Wielkanoc? Fajnie musi być tak mieszkać we dwójkę, bez głupiego gadania, pilnowania, czy już wziąłeś tabletki, które są mi zupełnie niepotrzebne, sprawdzania czy masz czyste uszy i tak dalej.
- No tego rzeczywiście nie mamy - odpowiedział Mietek zza sterty ubrań, ręczników i innych przyborów.
- Można wiedzieć, po co ci ten mały młotek?
- Może się przydać. Bez narzędzi nigdzie się nie ruszam. A jeśli chodzi o odwiedziny - pewnie że możesz, jak cię tylko puszczą. Połazimy po Poznaniu... Byłeś?
- Jeszcze nie, tylko we Wrocławiu. Ojciec nie bierze mnie na swoje wyjazdy, zresztą matka by się nie zgodziła. Wiesz, oni są wręcz uczuleni na punkcie mojego zdrowia. Dziwne, że z Miłoszem się tak nie pieszczą, ma wszystko, czego chce...
Mietek zgromadził już wszystkie potrzebne akcesoria.
- Do łazienki którędy?
- Prosto i w lewo, tak jak na główny korytarz za kuchnią tylko w drugą stronę. Zaprowadzić cię?
- Nie, sam znajdę.

Gdy otworzył drzwi do łazienki, światło było zapalone. Naprzeciw, pod prysznicem, stał Hurwicz, zupełnie nagi. Mietek w pierwszym odruchu cofnął się i opuściłby pomieszczenie, gdyby wcześniej nie obrzucił całej postury doktora uważnym wzrokiem i nie otaksował tego, co od samego początku chciał zobaczyć. A było na co patrzeć. Mietek nie widział w swym życiu wielu członków, a z tego co widział, jego był największy. Teraz musiał się uznać za pokonanego, do Hurwicza brakowało mu co najmniej pięciu centymetrów, a przecież nie był jeszcze w całkowitym wzwodzie.
- Nie krępuj się - powiedział Hurwicz. - Zdaje się, że to chciałeś zobaczyć?
Mietek nie wiedział, czy ma to poczytywać za zachętę ale podszedł bliżej. Teraz już widział, na czym polega obrzezanie i nie podobało mu się to, aczkolwiek poddał się silnej fali podniecenia.
- I to w ogóle nie boli?
- Nie...
Mietek bardzo pragnął dotknąć ale coś go powstrzymywało. Pomyślał o Macieju i swojej własnej reakcji na opowieść Macieja o tym co widział w męskim kiblu na dworcu. Ciekawe, czy doktor by na to pozwolił... Ale nie będzie się pytał, czynił żadnych prób. Popatrzy sobie jeszcze i pójdzie.
- To ja poczekam, aż pan się wykąpie i przyjdę za chwilę - powiedział, czyniąc krok w stronę drzwi.
- Ja już kończę - powiedział Hurwicz, zakręcił prysznic, wytarł się pobieżnie wielkim kąpielowym ręcznikiem i zarzucił niebieski szlafrok frote. Mietek z chęcią rozebrałby się przy nim ale chyba nie wypada pokazać tego imponującego wzwodu. W końcu ten facet ma żonę i dwójkę dzieci, nie ma co liczyć na to, że jest taki jak on. Rozebrał się dopiero gdy doktor opuścił łazienkę, wskoczył pod prysznic i rozpoczął od ulżenia sobie po szoku, jaki spowodował niedawny widok.

Obudziło go szarpanie w ramię. Otworzył oczy i nieprzytomnie rozejrzał się dokoła. Światło było zapalone a nad nim stał Hurwicz ubrany jak do wyjścia, w swój stalowoszary płaszcz.
- Mietek wstawaj, będziesz mi potrzebny. Maciej w nocy zniknął z oddziału.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Sob 1:33, 27 Gru 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Analog2
Wyjadacz



Dołączył: 02 Lut 2013
Posty: 157
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy

PostWysłany: Wto 1:58, 23 Gru 2014    Temat postu:

Powinno byc "obudzilo go", a nie do. A tak w ogole ciekawie sie zzapowiada.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 2:05, 23 Gru 2014    Temat postu:

Dzięki, poprawione. A ta część powoli dobiega konca... Jeszcze zobaczymy co u Sebastiana, jak potoczy się sprawa przysposobienia i koniec tomu I. Później najchętniej pisałbym trzeci, ale jeszcze trzeba drugi...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lolek001
Adept



Dołączył: 08 Cze 2011
Posty: 27
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 2 razy

PostWysłany: Wto 6:28, 23 Gru 2014    Temat postu:

... a tu mnie zaskoczyles Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 10:17, 23 Gru 2014    Temat postu:

No bo właśnie to opowiadanie jest dziwne i powstawało niejako w różnych czasach. Tom III, czyli dzieje bohaterów we współczesności (2012) było najpierw. Stąd w tomie I równolegle prowadzony jest wątek Sebastiana i Macieja. Później dopiero powstał tom I jako retrospekcja i w zamierzaniu miał być o wiele krótszy... Natomiast tom II jest na razie najsłabszym ogniwem, znam tylko główne założenia potrzebne do tomu III i na pewno będzie najkrótszy. Być może go pominę i załatwię retrospekcjami ale tak nie lubię Sad bo się robi straszny bałagan (vide jedno z najpopularniejszych opowiadań w tym miejscu zamordowane właśnie retrospekcjami).

Mogę jeszsze zdradzić, że wydarzenie, które zaczyna tę opowieść (to już trochę wyszło poza ramy opowiadania) czyli przejście z Głównego na Świebodzki miało początkowo dotyczyć czegoś innego, ale tu pasowało jak ulał.

I jeszcze jedna ciekawostka: pomysł powstał już dawno, podczas pisania opowiadań Leśniczówka i Wiedza to połowa sukcesu (w którym występują postaci z tomu III) zamieszczonych w zbiorku 'Opowiadania'.

Ten tom miał rozruszać część zasadniczą, ale dość szybko wyewoluował. Nie planowałem na początku większej roli dla Dzika i Hurwicza ale jakoś mi się spodobali Smile Zresztą Hurwicz jest tematem samym w sobie i chyba będzie początkiem czegoś większego, jak zdrowie jeszcze pozwoli. Zawsze zastanawiałem się, gdzie kończą się dobre intencje i respektowanie drugiej osoby w naszym homoseksualnym życiu a zaczyna zło i tak wyszedł mi Hurwicz, do tej pory najmniej jednoznaczna postać.

Pozdrawian.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 10:20, 23 Gru 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 21:12, 23 Gru 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (84)

Nie od razu dotarła do Mietka waga tego przekazu, zmęczenie dwoma ostatnimi dniami ciągle brało górę.
- Jak to zniknął?
- Wiem mniej więcej tyle co ty - odpowiedział Hurwicz. - Miałem telefon od pielęgniarek, nawet nie wiadomo o której już go nie było.
- A która teraz jest? - spytał Mietek, nie mogąc zlokalizować zegara.
- W pół do piątej. Ubieraj się migiem, do kuchni, przygotowałem ci herbatę, powinna już trochę przestygnąć, wypij i jedziemy.
- Ja też? - zapytał nieprzytomny głos dochodzący z drugiej połowy łóżka. Nikt do tej pory nie zwrócił uwagi na Janka.
- Ty śpij, Mietka biorę tylko dlatego, że, po pierwsze, wierzę, że pomoże nam jego intuicja. Po drugie, może być nam pomocny inaczej, w końcu to jest jego najlepszy przyjaciel.
Hurwicz nie dodał, że nie wyklucza sytuacji, w której będzie potrzebny ktoś do negocjacji a, jego zdaniem, Mietek poradziłby sobie z tym znakomicie. Zresztą nie było jeszcze czasu pomyśleć nad przyczynami, choć jedna już na pierwszy rzut oka wydawała się bardziej prawdopodobna niż inne. Mniejsza z tym, zastanowi się później, może będzie w samochodzie czas na obgadanie tego z Mietkiem, którego, chcąc nie chcąc, będzie musiał traktować jak partnera. Zszedł na dół, zajrzał do kuchni gdzie Mietek kończył herbatę i kilka kanapek przygotowanych mu naprędce po czym poszedł uruchamiać samochód, gorączkowo myśląc nad planem poszukiwań. Nie miał w tym jakiejkolwiek praktyki, wszystkie jego dotychczasowe próby, łącznie z poszukiwaniem rodziców po wojnie, kończyły się sromotnymi klęskami.

- Na razie prosiłem o nieinformowanie rodziców i milicji - powiedział, kiedy Mietek zamknął drzwi auta. - Nie ma sensu robić paniki. Ale musimy być szybcy - powiedział Hurwicz włączając silnik i startując z piskiem opon. Po chwili mknęli drogą ze Szklarskiej Poręby, opustoszałą i pokrytą zimową, nieprzyjemną szadzią. Gorąca herbata powoli zaczynała przywracać Mietka do rzeczywistości. Pierwszą myślą, która przyszła mu do głowy było przeświadczenie, że Maciej nie mógł tak po prostu uciec. W jego sytuacji cokolwiek, co szło do papierów było zupełnie niewskazane. Już sam pobyt w szpitalu grzebał jego szanse na adopcję a co dopiero ucieczka. To było prawie kryminalne zachowanie. Poza tym - co on chciał takiego tą ucieczką osiągnąć? Zapytał o to Hurwicza.
- Jedyne co mi przychodzi do głowy to ustalić prawdę o matce. Sam mówiłeś, że bardzo się napraszał o to by albo z nią porozmawiać przez telefon albo poinformować go o jej stanie.
- Wątpię - powiedział Mietek. - Nie znam go aż tak dobrze, ale to nie w jego stylu. On nawet nie zapyta nikogo obcego.
- Może szuka jakiejś budki telefonicznej by zadzwonić do Poznania? Wszystko jest możliwe.
- No ale to Maciej, on nie zrobi niczego zakazanego a nawet jeśli się na coś zdecyduje to będzie wcześniej rozważał to przez dwa dni.
Zielony citroen zbliżał się już do centrum Jeleniej Góry. Hurwicz zwolnił nie tylko z powodu ograniczenia prędkości, na upartego jakoś by się z tego wytłumaczył, miejscowa milicja znała go i pozwalała na wiele, raz nawet złapali go prowadzącego pod wpływem alkoholu. Skończyło się na ukręceniu sprawie łba. Powód był inny, na chodnikach zaczynali pojawiać się pierwsi przechodnie i zawsze była szansa, że jednym z nich będzie Maciej.
- Myślę, że powinniśmy zacząć od dworca - powiedział Hurwicz i skręcił w drogę prowadzącą na stację kolejową. O tej porze na peronie zaczęli gromadzić się pierwsi pasażerowie czekający na pociągi do Wrocławia i Węglińca. Maćka wśród nich nie było. Hurwicz wszedł do zaniedbanej poczekalni dworca. Zastał w niej jedynie kilku bezdomnych śpiących na ławkach, nakrytych brudnymi kurtkami czy kocami - w tym stanie trudno było rozróżnić. Wszystko to byli mężczyźni po pięćdziesiątce. Hurwicz już miał wychodzić, kiedy jeden z nich obudził się i popatrzył na niego.
- Daj pan na piwo - powiedział bełkotliwie.
- Nie widział pan może młodego mężczyzny, w miarę wysoki, dobrze zbudowany? - zapytał Hurwicz.
- A jak panu powiem że widziałem da pan na piwo?
- Nie - odpowiedział Hurwicz.
- To nie widziałem nikogo takiego - burknął rozczarowany żul i uwalił się na ławce.
Rozpytywanie w kasie również nie przyniosło żadnych rezultatów. Na nocny pociąg do Warszawy bilety kupowało sporo ludzi, żaden jednak nie odpowiadał opisowi.
- Masz jakieś zdjęcie Maćka? - zapytał Hurwicz, kiedy już opuścili niegościnny budynek dworca.
- Po co mi zdjęcie jak mam go na żywo? - odpowiedział Mietek i zdał sobie sprawę, że palnął głupstwo. Możliwe, że na żywo nie zobaczy go jakiś czas a może wcale? Obrzucił raz jeszcze niechętnym wzrokiem budynek dworca. - A może w tym parku na górze? Małe prawdopodobne ale...
- To może sprawdź sam. Ja z tym sadłem... - popatrzył wymownie na swój brzuch i dopiero teraz zauważył jak niedbale jest ubrany: w rozpiętym płaszczu, nawet koszula nie wyglądała świeżo. No ale tak jest jak się ubiera o czwartej nad ranem.

Jeleniogórski dworzec położony jest na krańcu szerokiej kotliny, zamkniętej od południa skarpą na szczycie której znajduje się park, znany z geologicznego modelu Karkonoszy. Park był popularny zwłaszcza popołudniami i wieczorami, kiedy można było poczekać na pociąg w znacznie milszym otoczeniu niż zapuszczony dworzec no i popijać piwo. Mietek wdrapał się po stromych schodach i biegiem spenetrował główne aleje. O tej godzinie spotkał tylko dwie osoby wyprowadzające swe psy na poranny spacer, poza tym park był pusty. Jak niepyszny wrócił do auta, w którym Hurwicz palił kolejnego papierosa.
- Pekaesy wyjeżdżają dopiero koło szóstej, więc jeśli nie wyjechał na gapę nocnym pociągiem, raczej nie opuścił Jeleniej - powiedział.
Mietek dopiero teraz zaczął zastanawiać się, w jaki sposób Maciej mógł opuścić szpital w ten mróz. Odwilż już się skończyła i temperatura była na pewno ujemna, o czym świadczyły ścięte lodem kałuże. Na jednaj z nich mało się nie wyłożył jak długi. Aby wyjść na zewnątrz nie wystarczył szpitalny szlafrok a Maciej był zwierzęciem ciepłolubnym, o temperaturę w pokoju sprzeczali się przy każdej próbie otworzenia okna przez Mietka.
- Park na Zamkowej Górze? - rzucił Hurwicz. Liczba miejsc, w których mogli go znaleźć kurczyła się coraz bardziej.
Kiedy jednak penetracja Góry Zamkowej, niewielkiego parkowego wzgórza na wschodzie miasta również zakończyła się niepowodzeniem, Mietkowi puściły nerwy i rozpłakał się, początkowo kryjąc się z łzami, później już całkiem jawnie. Rozum odmawiał mu myślenia, serce znów biło jak oszalałe, zwłaszcza po ostatnim wspinaniu się pod górę. Noc powoli ustępowała i poranna szarówka dobijała go jeszcze bardziej, gdyż zdawał sobie sprawę, że szanse na odnalezienie Macieja maleją. Odjechały już pierwsze autobusy, może minęli go w drodze na stację...
- Jeszcze nie wszystko stracone, nie rozpaczaj tak - powiedział Hurwicz, przygarniając ojcowskim gestem Mietka do siebie. Ten nie stawiał żadnych oporów, lgnąc do ciała doktora. Hurwicz odczekał aż minie pierwsza fala złości i rozpaczy, po czym zaczął delikatnie głaskać chłopca po twarzy, mokrej i gorącej, ale to nie miało dla niego w tej chwili żadnego znaczenia.

Mietek przytulił mocno głowę do piersi, wsłuchując się w serce. Ból sprzed chwili topniał, ulatywał w nicość zastępowany przez ciepło, zapach bielizny, pewien komfort, którego łaknął teraz najbardziej od kilku dni. Już uspokoił się, ale chwilowo nie zamierzał rezygnować z przyjemności, coraz bardziej wypełniającej jego wnętrze. Nie przeszkadzało mu to, że Hurwicz trzyma rękę na jego brzuchu i to rękę wcale nie spokojną, a badającą grubą tkaninę swetra. To było coś innego niż tulenie Macieja, nie to że lepsze czy gorsze ale dawało zupełnie inne doznania, które podobały mu się coraz bardziej. Najchętniej wsunąłby ręką pod niedokładnie zapiętą koszulę ale czy nie będzie to jednak za daleko? Na razie zmienił nieco pozycję na siedzeniu na bardziej rozprostowaną, dając ręce doktora większe pole manewru. Bo te ruchy palcami po jego brzuchu nie były chyba przypadkowe? Teraz ręka znajdowała się już na wysokości pępka i wyczuła jego istnienie, kciuk penetrował go delikatnie, podczas gdy mały palec był już oparty o jego sztywny członek, chyba jednak niewyczuwalny przez grubą tkaninę rozporka.

Postać, która znienacka pojawiła się na szczycie ulicy i nieuchronnie zbliżała się w stronę samochodu spowodowała, że Hurwicz odtrącił łagodnie chłopca i poprawił się na siedzeniu.
- Musimy już jechać - powiedział - i najlepiej będzie, jeśli pojedziemy prosto do szpitala. Może tam mają jakieś wiadomości.
Po tym nagłym i niespodziewanym zastrzyku energii Mietek gotów był ponowić szukanie, jednak Hurwicz odmówił.
- Szanse są niewielkie a ja i tak mam być na ósmą w pracy, to jeszcze tylko godzina - powiedział zapinając pasy i uruchamiając silnik. Poza tym może tam się coś wyjaśniło...

Gdy podjechali pod budynek szpitala, nie wyglądał on jak miejsce, z którego w nocy ktoś uciekł - pomyślał Mietek. Na parkingu stały samochody nocnej zmiany i kilka z porannej, poza tym wszystko było po staremu. Mimo tego spokoju czuł się jak sparaliżowany, gdy wychodził z samochodu. Świadomość, że zobaczy puste łóżko Maćka paraliżowała każdy jego krok i im bardziej zbliżał się do budynku, tym jego zdenerwowanie nasilało się. Zdał sobie sprawę, że nigdy dotąd nie denerwował się tak bardzo, wszystko zmieniło się ostatniej Gwiazdki...
- Dzień dobry panie doktorze - przywitała go portierka. - A ten chłopiec, co niby się zgubił w nocy, znalazł się.
- Jak to się znalazł? - nie rozumiał Hurwicz.
- Ano poszedł siku czy coś i pomylił pokoje. Położył się do pustego łóżka w sali, która nie jest używana, zdaje się trzysta dwanaście i spał. Nikomu zdaje się nie przyszło do głowy tam go szukać...
Obu mężczyzn wypełniały skrajnie różne uczucia: Mietek był szczęśliwy, Hurwicz wręcz przeciwnie, nie podobało mu się to wszystko.
- Przecież z ubikacji do jego pokoju jest prosta droga, nie rozumiem, jak się można było pomylić. A do trzysta dwanaście nie dość że idzie się w druga stronę, to trzeba jeszcze przejść załom. To co, on lunatykuje?
- Nie wiem - odpowiedziała portierka - myślę, że na oddziale powiedzą panu doktorowi więcej.
Idąc schodami na górę zastanawiał się nad ta całą historią. Pacjenci gubili się czasem, choć szpital nie należał do zbyt skomplikowanych, ale znajdowali się dość szybko. Sale z różnych powodów zamknięte - do dezynfekcji, po remontach czy po prostu nieobłożone zwykle były zamykane na klucz, zwłaszcza po ostatnich aferach z zaginięciem cennych rzeczy pacjentów. Nadto w szpitalu było kilku narkomanów gotowych spenetrować wszystko w poszukiwaniu leków i strzykawek.

- Książka leków - rzucił Hurwicz do pielęgniarki. W jego głowie zaczęła kiełkować idea, prosta i wyjaśniająca wszystko. Szybkimi ruchami otworzył ją, przeleciał ostatnie zapisy i przy nazwisku Macieja znalazł zapis 'salbutamol, dwie łyżeczki'. Lek zaordynował jego nieprzejednany wróg, doktor Zawacki.
- No ślicznie - powiedział sam do siebie ze złośliwą satysfakcją. - Mamy winnego.
Hurwicz już od dawna szukał haka na Zawackiego, który przewodził jego opozycji w szpitalu. Był to jednak zbyt duży profesjonalista, by złapać go na jakimś oczywistym błędzie. Dla formalności sprawdził kartę pacjenta - tam również był wpisany salbutamol, obok uwagi o nieregularnym oddechu. Nie bacząc na obecność Mietka w gabinecie zgarnął dokumenty i poszedł do dyrektora. Ten przyjął go bez zbędnych ceregieli.
- Tylko pan się streszcza, panie kolego.
- Co za kretyn, bo nie powiem morderca, ordynuje lek nie zapoznawszy się z historią choroby? Przecież to jest podstawowy błąd lekarski, z tego żadna izba lekarska nie wybroni. Jak można zapisać salbutamol przy zastawkach i podejrzeniu niedokrwienia mięśnia sercowego? Tu nie trzeba być nawet lekarzem, wystarczy przeczytać ulotkę... To nie jest soczek truskawkowy, do kurwy nędzy, choć może tak smakuje! Chłopaka zamroczyło, obudził się z pełnym pęcherzem i mamy efekty. Czy pan dyrektor byłby łaskaw się tym zainteresować? Bo ja tego tak nie zostawię. Mniejsza z tym, że wstałem o czwartej i spędziłem cztery urocze godziny na poszukiwaniu kogoś, kto smacznie spał w łóżku. Ale przecież chłopak mógł dostać zapaści...
- Pan zostawi te papiery - powiedział dyrektor. Hurwicz pożegnał się i wyszedł. Zahaczył o palarnią, zapalił papierosa i wrócił do gabinetu. Dopiero teraz sobie przypomniał, że zostawił tu Mietka. Ten siedział z drugiej strony jego biurka i wpatrywał się w notatkę o śmierci Anny Maciejewskiej, którą wczoraj sporządził wraz z numerem telefonu do Poznania.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 3:19, 30 Gru 2014, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Analog2
Wyjadacz



Dołączył: 02 Lut 2013
Posty: 157
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy

PostWysłany: Śro 1:50, 24 Gru 2014    Temat postu:

Zawsze ucinasz to w takich momentach gdzie czlowiek chcialby czytac dalej... ;d

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 1:59, 24 Gru 2014    Temat postu:

To sie nazywa 'budowanie napięcia', tego tricku nauczyli mnie na studiach i stosuję go z lubością Smile A tak swoją drogą, siedze i tłukę 'Mojego przyjaciela' bo jakoś nagle zapałałem do tamtego nieskonczonego tekstu. Jest po sąsiedzku w 'Opowiadaniach mix'.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 20:56, 24 Gru 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (85)

- Pan mnie oszukał, panie doktorze - powiedział smutno Mietek. Jeśli jeszcze przed chwilą miał ochotę na zobaczenie Macieja, przeszła ona nieodwołalnie. Nawet nie chciało mu się płakać, czuł zmęczenie i obrzydzenie. Do doktora, do siebie... No i bał się o Maćka, który niczego nie wie i odsypia szaloną noc.
- To zupełnie nie tak - powiedział Hurwicz. - Nikogo nie oszukiwałem.
Mietek wymownie spojrzał na kartkę z notatką.
- Widzisz, czasem inaczej po prostu się nie da, uwierz mi, ja jestem lekarzem od dwudziestu lat. Jest w języku angielskim takie wyrażenie 'white lie'. Rozumiesz?
- Białe kłamstwo - powiedział mechanicznie Mietek.
- O właśnie. To takie kłamstwo, które, najogólniej biorąc, ma służyć dobrej sprawie. Twój przyjaciel nie może na razie znać prawdy. Tak długo jak nie wiemy, co naprawdę powoduje te zasłabnięcia, omdlenia i kłopoty z oddechem. Gdyby był chory na cokolwiek innego - nie ma problemu. Ale nie na serce.
- Dobrze - argumentował Mietek - ale kiedyś trzeba będzie mu to powiedzieć. A jak się okaże, że faktycznie z jego sercem jest źle? To co, będziemy go okłamywać do końca życia? Ja rozumiem, panie doktorze, że czasem nie wszystko można powiedzieć. Ale przecież on i tak wróci do Poznania i dowie się prawdy, więc takie oszukiwanie w końcu musi wyjść na jaw.
- Na razie dajmy sobie trochę czasu, wyniki będą dzisiaj i wtedy się zadecyduje. Nie ukrywam, że liczę tutaj na ciebie i to bardzo.
- To znaczy?
Hurwicz uspokajał się powoli, Mietek przyjął tę całą sprawę łagodniej niż to się mogło wydawać, choć niebezpieczeństwo nie zostało do końca zażegnane.
- To znaczy, że chyba będziesz najbardziej odpowiednią osobą, żeby mu to wszystko powiedzieć. Nie myśl, że spycham najmniej przyjemną rzecz w medycynie na ciebie, nie wolno ci tak myśleć. Choć to jest rzeczywiście najbardziej wredna rzecz, którą medyk musi zrobić. Samo wypisanie aktu zgonu, choć też przynosi sporo negatywnych emocji, nie jest aż takie straszne. Najgorzej jest stanąć oko w oko z najbliższymi i powiedzieć im, że to jest koniec. Nie ma takiego twardziela, który zrobiłby to bez emocji. Milicjanci, lekarze po trzydziestu lat praktyki zawodowej mają z tym cholerny problem, często robią to źle, bezsensownie i nawet okrutnie. Możesz pomyśleć, że to okrucieństwo kazać to zrobić szesnastoletniemu chłopakowi. Powiem wprost: też mam wyrzuty. Ale to jest moja decyzja, i mam nadzieję, że się zgodzisz.
- A jak nie?
- To powiem mu ja, twoja mama, twoja siostra, ktokolwiek.
Mietek nie od razu odpowiedział na to zawoalowane pytanie. Musi najpierw przemyśleć wszystkie dobre i złe strony. Dobre wydawały mu się dwie. Po pierwsze, jakkolwiek Maciej zareaguje, to na pewno jakoś ich zwiąże, bardziej niż dotychczas. To jest takie... Niemal jak wtedy, kiedy po raz pierwszy wchodził do jego wnętrza. To też jest jak wejście do wnętrza, tyle że nieoczekiwane, bolesne. Ale pierwsze reakcje będą tylko dla niego, nikt tego nie będzie widział, z nikim tego nie będzie dzielił. Drugą dobrą stroną jest to, że nie będzie się musiał dowiedzieć tego od kogoś, kto może go źle zrozumieć, nawet obrazić. O złych wolał na razie nie myśleć.
- Niech będzie - powiedział ciężko.
Hurwicz odetchnął z widoczną ulgą.
- Nie zostawię cię samego, bądź tego pewien. A na razie i tak jest niedostępny, jeszcze ma elektrokardiografię, jeszcze raz spirometr i kilka innych badań. To się może skończyć późnym popołudniem, może nawet wieczorem. Nie lepiej, żebyś po prostu pojechał do mnie do domu albo nawet do swojego?
- Zaryzykuję i zostanę w Jeleniej. Po południu do pana zadzwonię i powie mi pan jak to wyszło.
- Niech będzie - zgodził się Hurwicz. - A ty masz co robić w Jeleniej?
- Coś się wymyśli.

Mietek wykorzystał czas wolny miedzy innymi po to, by zadzwonić do domu i powiedzieć, że już nie muszą wygłupiać się z trzymaniem tajemnicy.
- A tam u ciebie wszystko w porządku? - zapytała matka z wyraźną troską w głosie. - Ten doktor...
- Bardzo mądry facet, a okazuje się, że jego syna to ja dobrze znam. Melania też powinna go pamiętać z Rajdu Liczyrzepy. Naprawdę nie macie się czego obawiać - zakończył, choć wiedział, że nie mówi całej prawdy. Ten poranek w zimnym samochodzie... Ale niech to ich nie obchodzi, nie ich życie.
- No to dobrze. Ja zresztą do doktora później zadzwonię, jak już będą znane te wyniki i data wypisania. Aha, i z Poznania mam informację, że pogrzeb w przyszłą środę. Może do tego czasu uda się wam wrócić, choć tak naprawdę nie do końca jestem przekonana.
Dopiero na dźwięk słowa 'pogrzeb' Mietek w pełni zrozumiał co ma przekazać Maciejowi. Pożegnał się i poszedł połazić po mieście, nic innego nie przychodziło mu do głowy. Miał do zagospodarowania cztery godziny i sam nie wiedział czy chciał żeby minęły one jak najszybciej czy też najlepiej by się nigdy nie skończyły. Dopiero gdy jego czas skurczył się do godziny, zaczynał odczuwać coraz większe zdenerwowanie. Z trudnością skoncentrował się na Nowinach Jeleniogórskich, które przeglądał w barze mlecznym, najchętniej zadzwoniłby do doktora już teraz. Ale trzecia była trzecia. Jeszcze nie nauczył się walczyć z najtrudniejszym przeciwnikiem - czasem. Pod koniec wyjął notes, wypisał wszystkie minuty dzielące go od telefonu i skreślał. Na wszelki wypadek rozpracował budki telefoniczne w pobliżu rynku, sprawdził czy działają i zaopatrzył się w kilka żetonów telefonicznych. Ale to wszystko zajęło mu raptem kwadrans.

- Szpital miejski. Słucham pana?
- Z doktorem Stanisławem Hurwiczem proszę - powiedział. Telefonistka rozłączyła się i usłyszał trzaski charakterystyczne dla starej, niekonserwowanej łącznicy. Wreszcie głos:
- Hurwicz, słucham?
Opanowując drżenie rąk i przyciskając słuchawkę do uszu zdecydowanie mocniej niż wystarczyło, przedstawił się.
- A to ty, Mietek. Przyjedź. Już właściwie po wszystkim. I nie denerwuj się tak, z Maciejem wszystko jest dobrze. Ale porozmawiamy jak przyjedziesz. Potrzebujesz taksówki?
- Nie, poradzę sobie, dziękuję.
Dobra wiadomość... Tyle że w tym wypadku nie było dobrej wiadomości, z której strony by nie ugryzł. Albo Maciej jest naprawdę chory i to jest wiadomość zła sama w sobie, albo jest w miarę zdrowy i trzeba będzie przekazać tę wiadomość. Tak źle i tak niedobrze.

- No to teraz twoja kolej - powiedział Hurwicz gdy zapoznał Mietka z wynikami badań. W zasadzie potwierdziły wszystkie poprzednie przypuszczenia i nie zapowiadały nowych kłopotów. - Ja będę w sali obok, jeśli coś będzie nie tak, po prostu wyjdź. Ale nie powinno się zdarzyć nic niepokojącego. Oczywiście jeśli chodzi o reakcje - sam wiesz, że mogą być różne.
Maciej leżał na łóżku, bledszy niż zwykle, ale na widok Mietka uśmiechnął się, co zaniepokoiło go jeszcze bardziej. - On ode mnie oczekuje czegoś przyjemnego a ja... Przywitał się i usiadł na brzegu łóżka.
- Maciej... Twoja mama...
- Nie żyje, wiem - powiedział spokojnie Maciej. - Była się pożegnać.
Mietek nie wiedział co to znaczy i wolał nie zadawać pytań. Tyle, że to milczenie... Ile ono może trwać? Minutę? Pięć? Dziesięć? I o czym mają później rozmawiać? Mietek liczył, że po przekazaniu tej wiadomości poczuje ulgę, nic takiego jednak nie nastąpiło.
- Dowiedziałeś się kiedy pogrzeb?
- W przyszłą środę, tak przynajmniej Lisica mówiła mojej mamie.
- Przyszła do mnie we śnie, jeszcze nigdy nie śniła mi się tak wyraźnie. Powiedziała, żebym się nie martwił, że wszystko będzie dobrze. To do niej zupełnie niepodobne, jeszcze nigdy nie pocieszała mnie. Cóż...
Mietek gryzł dolną wargę czując łzy napływające do oczu. W myślach przywoływał wszystko, co mogłoby zahamować jego płacz ale wszystko zawodziło, rozpływało się, roztrzaskiwało o niewidoczne przeszkody. Nawet nie wiedział, kiedy opadł na łóżko.
- Mietek, wszystko w porządku?
- Tak...
W tym momencie do sali zajrzał Hurwicz.
- Co mu się stało?
- Opłakuje śmierć mojej matki. Ja już się z tym pogodziłem, panie doktorze, ojciec odszedł niecałe cztery miesiące temu... Bardziej przeżywałem jednak tamto. Poza tym... Jakby panu powiedzieć, ja już się z tym pogodziłem kiedy byłem ostatni raz w szpitalu. Pan jest lekarzem, pewnie słyszał pan od rodzin pacjentów, że wiedzą, że to się stanie. To się po prostu czuje, miałem czas się do tego przygotować.
Hurwicz słuchał go ze zdumieniem. Albo ten chłopak w ogóle nie miał nerwów, co raczej nie wchodziło w rachubę, albo jego stosunki z matką były dalekie od prawidłowych. Z reguły informacjom o śmierci towarzyszył szloch, histeria, załamanie... Tyle że tu szlochał nie ten co powinien. Ujął rękę Mietka i w lekarskim odruchu zbadał jego tętno. Było zdecydowanie za szybkie i za mocne, coś tu było nie tak. Chociaż te emocje ostatnich dni, dzisiejsza poranna robinsonada po jeleniogórskich ulicach mogły walnie przyczynić się do tej reakcji.
- Panie doktorze, gdzie Mietek będzie spał dziś w nocy? U pana czy pojedzie do domu?
- Myślę, że jeszcze u mnie. Ciebie wypiszemy już za dwa dni, w piątek. Pogrzeb jest w środę i jeszcze zastanowimy się, czy powinieneś na niego pojechać, w każdym razie nawet jak pojedziesz, nie powinno się stać nic złego.
- A... - nie skończył zdania, jedynie palcem wskazującym pokazał Mietka ciągle szlochającego w pościel.
- Zbadam go jeszcze w gabinecie. Aha, i jeszcze jedno. Ten syrop, który dostałeś od doktora Zawackiego, salbutamol się nazywa, unikaj go na razie. Na twoją astmę znajdziemy coś, co nie koliduje z sercem.
- Zapamiętam ten smak do końca życia, panie doktorze...

- No ja tu nie słyszę niczego podejrzanego - powiedział Hurwicz chowając stetoskop a jednocześnie kątem oka obserwując rozebranego do połowy Mietka. Patrz na siebie stary zbereźniku - powiedział w myślach - tak wygląda zakazany owoc... Mietek był w spodniach, które podkreślały jego słuszne rozmiary. I znów mógłby pod jakimkolwiek pozorem zobaczyć, dotknąć... Choć mimo różnych pokus, które ma każdy lekarz z praktyką, był ślepym wyznawcą etyki lekarskiej. Dopuszczał możliwość poderwania byłego pacjenta lub pacjentki i pójście do łóżka, natomiast zdecydowanie nie godził się na praktyki, stosowane nie tylko przez ginekologów ale różnych innych specjalności, czerpania dodatkowych erotycznych profitów, nawet jeśli miałoby to polegać tylko na oglądaniu. I jako szef wywaliłby na zbity pysk jakiegokolwiek lekarza, którego by na tym przyłapał. Natomiast jeśli zdobędzie go w równej walce to czemu nie? Choć na razie złożył broń, pewnie będzie jeszcze okazja, bo Mietek nie jest z rodzaju tych, o których szybko się zapomina.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 1:40, 26 Gru 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (86)

Sebastian wszedł do swojego pokoju i cisnął plecak w kąt. Po dwóch tygodniach w o wiele lepszych warunkach powrót do jego nory na obrzeżach Górczyna nie był żadną przyjemnością, wprost przeciwnie. Jego pokój znajdował się przy forcie, z jednej strony ulicy był rząd domków, z drugiej - ponury i zapuszczony park, w którym znajdował się poniemiecki fort, pozostałość systemu umocnień Poznania. Dzielnica należała do bogatszych, choć nie była wcale wygodna do mieszkania a i dojazd do centrum był dość trudny, do pętli na Górczynie szło się dziesięć minut, nieraz przez błoto. Teraz, zimą, wszystko było na szczęście zamarznięte. Jego mieszkanie znajdowało się w piętrowej willi, z oddzielnym wejściem i dostępem do kuchni. Nie było szczególnie drogie ale też i nie tanie w jego sytuacji, gdy musiał się utrzymywać wyłącznie z prywatnych lekcji. Na dodatek ostatnie dwa tygodnie były klęską finansową a szansa zarobku na polowaniu zaprzepaszczona wraz ze zniknięciem Norberta. Trzeba będzie coś wymyślić...

Na razie był wieczór i szanse uporządkowania życia a zwłaszcza finansów trzeba było odłożyć co najmniej do następnego poranka. Trzeba by było się położyć... Ale jak tu spać, skoro ostatnio tyle się wydarzyło? Przede wszystkim poznanie Tomka. Już na samą myśl o nim czuł przyjemne piknięcie w jądrach. Czyżby się zakochał? Zamiast myśleć jak wyjść z nędzy, on rozpamiętuje ich ostatnie chwile spędzone razem. Na pytanie Tomka o kontynuację związku nie odpowiedział ani pozytywnie ani negatywnie, po prostu zostawił sprawę w zawieszeniu. Jaka przyszłość mogłaby ich czekać? Jeżdżenie z Poznania do Łodzi i z powrotem? Nie ma na to pieniędzy, ani u niego ani u Tomka. A może rzeczywiście poszukać pracy w Łodzi? To miasto ma prawie milion mieszkańców i na pewno potrzebują ludzi ze znajomością języków obcych, zwłaszcza po transformacji. A co z mieszkaniem? Na początku mógłby mieszkać kątem u ciotki lub nawet u Traczyków i dojeżdżać z Andrzejowa kolejką podmiejską, później by się coś wymyśliło. Na szczęście nie zamknął za sobą żadnych drzwi, Tomek nie odrzuci go, gdy będzie chciał do niego wrócić. Bo tak szybko ten chłopak sobie nikogo nie znajdzie, za wiele u niego zahamowań. Zanim ktokolwiek zaskarbi sobie u niego zaufanie, trochę czasu musi minąć. A ludziska stały się coraz bardziej niecierpliwe. Tomek zdecydowanie nie nadawał się na te czasy.

Następne dni upłynęły Sebastianowi na pracy. Na szczęście żaden z klientów się nie wycofał, wiec jeździł po Poznaniu od mieszkania do mieszkania. Czy lubił te pracę? Średnio, czuł, że rozmienia się na drobne i nie wykorzystuje swej wiedzy. Był tani a przy tym fachowy, więc zarabiał nie tyle wiedzą, ile katorżniczą pracą, która polegała głównie na uczeniu ludzi w różnym wieku podstaw języków obcych. Już go nudziły te same zdania, te same podręczniki, te same problemy. Z chęcią zabrałby się za coś porządniejszego. Nic jednak nie pojawiało się na horyzoncie.

Gdzieś tak tydzień po powrocie z Łodzi wybrał się do sauny na osiedlu Piastowskim. Tajemnicą poliszynela było, ze spotykają się tu homoseksualiści i było to to, o co Sebastianowi chodziło. Jakiekolwiek emocje związane z Tomkiem już powoli opadały, w końcu ile można onanizować się do zdjęcia? Sebastian takie miejsca odwiedzał rzadko, dopiero wtedy kiedy przycisnęły go wiadome potrzeby i pozwalał na to stan portfela. Tym razem pozwalał a sauna nie była droga. Co prawda istniało niebezpieczeństwo, że będzie pusta albo tym razem będą sami heterycy, ale w praktyce zdarzało to się rzadko i najczęściej znajdował się ktoś, kto wspomógł ręką potrzebującego, a bywało nawet lepiej. Gdy wszedł, przebieralnia była pusta, jak też wszystkie haki i wieszaki na ubrania. Cóż, pewnie to jeden z tych dni. Rozebrał się i wszedł do sauny. Jeszcze nie była dobrze nagrzana, co wskazywało, że był pierwszym klientem tego dnia. - Przynajmniej nie minęła mnie żadna okazja - pocieszył się. Gdy wygrzewał swe kości po łódzkim mrozie, usłyszał jak drzwi się otwierają i ktoś wchodzi do poczekalni. Nie, nie pójdzie od razu sprawdzić kto to jest, nie będzie zbyt nachalny. Zawsze to lepiej, gdy ten ktoś pojawi się, kiedy on będzie w środku. Miało to sens, gdyż jeśli to był heteroseksualista, zawsze można było ukryć swe prawdziwe zamiary. Sebastian poznał tu kilkoro ludzi, którzy dotąd nie wiedzieli kim on tak naprawdę jest. A bywało, że co bardziej negatywnie nastawieni heterycy informowali personel i taki klient miał później zakaz wstępu. Choć, po prawdzie, zdarzało się to bardzo rzadko.

Drzwi od sauny odchyliły się i do środka wszedł mężczyzna powyżej średniego wieku, przepasany ręcznikiem. Był rosłej sylwetki, niezbyt szczupły i odznaczał się zdecydowanie przyjemną twarzą. Sebastian nie miałby nic przeciw, by okazał się gejem. Facet rozłożył ręcznik na dolnej ławie i położył się na plecach. Sebastian, który w międzyczasie przeniósł się na górę, miał świetny widok na to, co lubił obserwować najbardziej. Zwykle na tym etapie następowało rozpoznanie przeciwnika. Leżący na dole zwykle poprawiał członek i obserwował reakcje tego na górze. Później ponawiał zabieg. Jeśli ten na górze akceptował te zaloty, wypadało przy schodzeniu niby przypadkowo zawadzić o członek a później po prysznicu czekać na ciąg dalszy. Był to oczywiście schemat podstawowy z licznymi wariantami i odstępstwami i działał prawie zawsze, pod warunkiem, że w komorze sauny znajdowały się dwie osoby, choć tylko rzadko bywało więcej.`

Sebastian powoli zaczynał mieć dość. Pot lał się z niego ciurkiem a przystojniak na dole dalej leżał nieruchomo. Nie miał już ochoty bawić się w przetrzymywanie, wyskoczył z komory sauny, wziął prysznic i przeszedł do szatni, która pełniła jednocześnie funkcję pokoju wypoczynkowego. Wyciągnął z torby najnowszy numer Spiegla, kupiony za potworne pieniądze w empiku i zaczął czytać. Jakieś pięć minut później w pokoju pojawił się jego towarzysz.
- Pan zna niemiecki? - zapytał widząc że Sebastian odkłada czasopismo.
- A tak się jakoś stało, że tak.
Towarzysz usiadł na fotelu obok i wdał się w rozmowę. Po jakichś dziesięciu minut przelecieli bieżącą politykę a Sebastian streścił artykuł o perspektywach zjednoczenia Niemiec, który przed chwilą przeczytał.
- To co, wracamy? - zapytał mężczyzna. - W ogóle jeszcze się panu nie przedstawiłem. Zygmunt jestem.
- Sebastian. Miło mi.
W komorze kontynuowali dotychczasową rozmowę, tym razem w odwróconych rolach - Sebastian na dolnej półce, Zygmunt na górnej, co pozwalało na danie dyskretnych sygnałów. Sebastian najpierw podrapał się po łonie, później, po jakimś czasie poprawił napletek. Gorąco nie pozwoliło mu na natychmiastowy wzwód - kolejny sygnał dla tego z góry. Wystarczy, że będzie powoli rósł - pomyślał Sebastian i zaczął przywoływać w pamięci momenty z Tomkiem. Członek zareagował po pewnym czasie.
- Może starczy już tego dobrego - powiedział Zygmunt zwlekając się z górnej półki. - Może pan zejdzie pierwszy, nie chciałbym pana kopnąć albo nic takiego - powiedział Zygmunt, rozwiewając tym samym ostatnie nadzieje Sebastiana na jakąkolwiek akcję. Starannie kryjąc wściekłość spełnił prośbę Zygmunta, wskoczył pod prysznic, wypluskał się i pognał do przebieralni, gdzie osuszywszy się starannie ręcznikiem sięgnął po torbę i wyjmował poszczególne części odzieży.
- Już pan idzie? - zapytał Zygmunt, kiedy tylko wszedł do przebieralni.
- Tak... Chyba mam dość na dzisiaj. Zygmunt usiadł na białym plastikowym fotelu opasany ręcznikiem. Sebastian, który już był przygotowany do ubierania się, zauważył, że mężczyzna manipuluje ręką pod ręcznikiem. - Czyżby moja reakcja była przesadzona? - pomyślał i postanowił wykonać ostatni test - przypadkowe potrącenie członkiem przy przebieraniu. Przebieralnia była malutka i coś takiego mogło od biedy ujść za zupełnie przypadkowe.
- Ja chyba wejdę jeszcze raz - powiedział Zygmunt, wstał i zrzucił ręcznik z bioder ukazując silny wzwód. - No i co teraz? Zrobiłem z siebie idiotę - pomyślał Sebastian. Wzwód wyglądał wyjątkowo apetycznie i - Sebastian był przekonany - był wywołany specjalnie dla niego. Co zrobić?
Tymczasem mężczyzna stanął naprzeciwko niego.
- No cóż, miło było, panie Sebastianie. Szkoda, że już pan musi lecieć. Miałbym jeszcze do pana kilka pytań.
- No na upartego... - powiedział Sebastian - w sumie tak naprawdę mi się nigdzie nie spieszy. - Tyle że i tak na razie mam dość, będę w poczekalni - powiedział nie spuszczając wzroku z członka.
Zygmunt dalej stał, tym razem składając ręcznik w kostkę. Sebastian wyciągnął rękę i chwycił narząd, wyjątkowo twardy i gorący. Po chwili obejmował go ustami, pieszcząc śliską, lepką główkę.
- Na razie starczy, teraz moja kolej - powiedział Zygmunt - chyba, że pan nie lubi.
- Lubię, czemu nie? - odpowiedział i za chwilę tulił krótko ostrzyżoną głowę Zygmunta i przyciskał ją do swojego łona. Zygmunt lubił brać bardzo głęboko, prawie do samego gardła i Sebastian szalał z rozkoszy.
- Ja już zaraz jestem gotowy - ostrzegł.
- To zmiana... - zaproponował Zygmunt.
Powtórzyli to kilka razy zanim zdecydowali się na zakończenie zabawy i wytrysk.
- No i nie warto było zostać? - podsumował Zygmunt. - Ja nie lubię tam w środku, jest za gorąco. Lepiej szanować swoje serce. A tak naprawdę to w ogóle tu nie lubię ale sam pan rozumie, żona, dwójka dorosłych dzieci. To jedyne miejsce, gdzie się mogę pojawić nie budząc podejrzeń. Ale tak naprawdę powód dla którego pana zatrzymałem, jest zupełnie inny, choć oczywiście obu nam było całkiem fajnie.
Podszedł do krzesła na którym wisiały jego spodnie, pogmerał w kieszeni i wyciągnął prostokątny kartonik.
- Pan wspomniał mi, że robi tłumaczenia z niemieckiego na zamówienie. Tak się stało, że potrzebowałbym kogoś i to już zaraz, najlepiej jutro. Da pan radę? - zapytał.
- Powinienem, jeśli nie będzie to późnym popołudniem.
- Raczej do południa. To niech się pan z nami skontaktuje - powiedział podając wizytówkę. Sebastian rzucił na nią okiem i z miejsca rozpoznał logo dużej warszawskiej gazety z oddziałem w Poznaniu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 3:22, 30 Gru 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 22:40, 26 Gru 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (87)

- Dzień dobry. Jestem umówiony na spotkanie z redaktorem Zygmuntem Ratusznym - powiedział Sebastian do znudzonej sekretarki, czytającej Głos Wielkopolski.
- Pan poczeka - odpowiedziała, oglądając sobie paznokcie. Leniwie sięgnęła po słuchawkę i wykręciła trzycyfrowy numer telefonu.
- Zyga? Masz gościa, mówi, że umówiony.
Odpowiedź musiała być pozytywna gdyż chwilę później sekretarka, teraz jawiąca się jako długonoga, zaprowadziła go do drzwi opatrzonych wizytówką Zygmunt Ratuszny - redaktor naczelny i wprowadziła do środka.
Niezłą szychę musiałem poderwać - pomyślał Sebastian wchodząc do gabinetu. Pomieszczenie niczym nie różniło się od zwykłego biura, choć dodatkowo zawalone było rocznikami gazet.
- Cześć - powiedział Zygmunt wstając i podając rękę Sebastianowi. Ten musiał przyznać, że w garniturze, nieskazitelnie białej koszuli i eleganckim krawacie wyglądał jeszcze bardziej pociągająco. Nie przyszedłem tu na podryw - zganił się w myślach Sebastian.
- W ogóle proponuję od razu przejście na ty, takie są zwyczaje w naszej redakcji - powiedział Zygmunt.
- Tak, tylko ja tu nie pracuję - odpowiedział Sebastian - ale propozycję przyjmuję. Chyba nie musimy się przedstawiać ponownie...
Zygmunt pominął wszelkie konwenanse i przystąpił do rzeczy. Wyjął jakąś gazetę z biurka, znalazł artykuł i podał go Sebastianowi.
- Tu jest artykuł o perspektywach współpracy nadgranicznej Ziemi Lubuskiej i pośrednio Wielkopolski w nowej sytuacji politycznej. Nie potrzebuję dosłownego tłumaczenia a omówienie, główne tezy i co się za nimi kryje. Artykuł długi, mnie wystarczy trzy tysiące sześćset znaków.
- Czyli dwie strony znormalizowanego maszynopisu? - upewnił się Sebastian.
- No, widzę, że na głupiego nie trafiło. Ile byś nad tym siedział?
Sebastian pomyślał, Dziś jest wtorek, do piątku powinien się wyrobić.
- No, powiedzmy do czwartku.
- Ja bym to potrzebował dzisiaj. To jest dziennik a nie tygodnik, my mamy inny rytm. Na, powiedzmy, piątą, dasz radę?
Sebastian miał lekcję na piątą i gorączkowo myślał co zrobić. Te pieniądze, nieważne ile, spadłyby mu niemal z nieba.
- Na wpół do czwartej, później jestem zajęty.
- Jeszcze lepiej - ucieszył się Zygmunt. - Wpadnij o wpół do czwartej.
- Może być rękopis? Nie mam maszyny.
- Pewnie, sekretarka przepisze.
Pożegnali się i Sebastian zamiast do domu pojechał do czytelni uniwersyteckiej. Zawsze to bliżej i wszystkie pomoce pod ręką. Zastanawiał się nad Zygmuntem. Facet o takiej pozycji pojawia się w takich miejscach? Zawsze wydawało mu się, że ludzie ustosunkowani, jeśli już są gejami, mają własne tajne kluby i spotykają się z dala od ciekawskich oczu. Tymczasem redaktor naczelny, fakt, że tylko lokalnej mutacji, ale w sumie jednej z największych gazet, chodzi do jakiejś zapuszczonej sauny na Ratajach... Nie wdając się w szczegóły zmierzał do Biblioteki Raczyńskich.

- To jest profesjonalny tekst - powiedział Zygmunt, gdy już skończył lekturę. Trochę trzeba będzie go skrócić, nie masz jeszcze tego wyczucia ale nabierzesz już szybko. Kokosów nie obiecuję, wbrew pozorom jesteśmy ubogą firmą, powiedzmy tysiąc pięćset, może być? Tyle płacimy za reportaże i tłumaczenia.
Sebastianowi było wszystko jedno co stanie się z tym tekstem a za te pieniądze był w stanie całować po nogach. Co jeszcze bardziej go cieszyło, to zawoalowana oferta współpracy.
- Z pocałowaniem ręki - powiedział szykując się do wyjścia.
- Nie idź jeszcze - poprosił Zygmunt. - Jest jeszcze trochę do pogadania. Po pierwsze, zachorował mi sportowiec a jutro koszykarskie derby kobiet Lech - AZS. Czujesz się na siłach zrobić to? Na tysiąc dwieście znaków, więcej nie zmieszczę.
Sebastian lubił koszykówkę i na mecze damskiego kosza chodził jeszcze we Wrocławiu, kiedy Ślęza zdobywała mistrzostwo Polski. Gorzej, uciekł z domu do Krakowa na finałowy mecz z Wisłą. Propozycja była kolejnym prezentem niebios.
- Tak, ale będę musiał poprzesuwać kilka zajęć - powiedział. Jednak tego meczu nie miał w planie.
- I jeszcze jedno, w czwartek o dziesiątej w siedzibie Wielkopolskiego Parku Narodowego w Puszczykowie jest konferencja prasowa o stanie walki z brudnicą mniszką. Nie mam tam kogo wsadzić. Z tego możesz napisać cztery i pół, da się do magazynowego.
Propozycje padały niemal jak z rękawa. Sebastian ujrzał oczyma wyobraźni górę forsy i zupełnie bez namysłu zgadzał się na wszystko. Co prawda nie pisał nigdy dla żadnej gazety ale czytał je namiętnie i nie wydawało mu się, że to wymaga jakichś szczególnych zdolności.
- Zygmunt, ja jeszcze nigdy nie pisałem w gazecie i boję się, że to schrzanię. Oczywiście spróbuję, mam finansowy nóż na gardle, ale...
Zygmunt nie wydawał się szczególnie przejęty.
- Spokojnie, styl masz, warsztat też, poradzisz sobie. Tylko nie pisz poezji, nie wysilaj się na jakiś górnolotny styl, to mają być zwykłe informacje a z WPN tekst analityczny, mniej więcej tego typu jak ten co przyniosłeś. Aha, mnie jutro nie będzie, wpuszczą cię do sali maszyn i wystukasz ten tekst z kosza na maszynie. A my spotkamy się w czwartek - to mówiąc podszedł i podał rękę.

Pełny profesjonalizm, jakby ten facet w ogóle nie wiedział kim jestem i co robiliśmy - myślał Sebastian jadąc na Winogrady na zajęcia. Zastanawiał się przez całą drogę tramwajem, czy to, co było miedzy nimi w saunie, ma jeszcze okazję się powtórzyć. Nie miał do siebie pretensji czy wyrzutów o Tomka, tamto pewnie się skończyło choć dalej ściskało serce. Koniec, nie ma i nie będzie - myślał, przywołując wśród tłumu pasażerów obraz ich pierwszego zbliżenia w trzaskającym mrozie, na ośnieżonej polanie. Gdyby ci ludzie wiedzieli o czym myślę... - pomyślał dochodząc na końcu do wniosku, że pewnie połowa myśli o tym samym. Trochę dręczyło go, że tak prosto oderwał się od Tomka, do którego czuł coś więcej niż tylko powinowactwo narządów i w niecały tydzień znalazł sobie innego faceta. Na szczęście dla niego tramwaj podjechał na pętlę na Serbskiej i musiał wrócić do prozy życia w postaci roztopów na osiedlu, które, co prawda płaskie, ale dumnie nosiło niedawno nadaną nazwę Wichrowego Wzgórza. Najbardziej płaskie wzgórze jakie widziałem - wściekał się Sebastian przeskakując przez kałuże.

- Ty jesteś urodzonym dziennikarzem - powiedział Zygmunt po przegryzieniu się przez tekst o walce z motylem - szkodnikiem w parku narodowym. Jeszcze nie wiedział, że ochrona przyrody i obszary chronione to konik Sebastiana, ale ten nie zamierzał na razie mu tego tłumaczyć. Po prostu korzystał z okazji, by podreperować budżet a w zasadzie ratować się przed katastrofą finansową.
- Jak żyję tych pięćdziesiąt lat, coś takiego widze drugi raz w życiu - powiedział. - Etatu na razie nie mogę ci dać ale mogę cię zatrudnić jako współpracownika, z wierszówki też da się wyżyć i to nieźle.
Sebastian przynosząc teksty wcale nie liczył na żadne stałe zajęcie więc propozycję przyjął z wdzięcznością.
- Mówiłeś, że udzielasz lekcji, postaram się wsadzać cię tam, gdzie nie będzie to kolidowało z twoimi prywatnymi zajęciami - ciągnął Zygmunt. - To jak, umowa stoi?
Sebastian musiałby to wszystko przemyśleć, choć wielkimi krokami zbliżały się ferie zimowe i dwa tygodnie lekcji tylko z dorosłymi - połowę zarobków trafiał szlag. W tej sytuacji nie było co myśleć, tylko brać póki dają.
- To w takim razie proponuje jakoś uczcić naszą współpracę - powiedział Zygmunt. Sebastian zrazu pomyślał, że Zygmunt wyciągnie z szafy za sobą jakieś wino, jak to się działo na filmach, tymczasem nic takiego nie nastąpiło.
- Moja ślubna jest u siostry w Lesku, nie przewiduję wizyty synów i wnuków, zapraszam do siebie.

Jadąc na Piątkowo rachityczną skodą favorit swojego nowego szefa zastanawiał się czy w tej całej sprawie jest jakieś drugie dno. Czy bardziej tu rzeczywiście chodzi o pracę dziennikarza czy raczej o niego jako faceta a praca jest - przynętą? Prezentem? - W co ja się kurde władowałem? - pomyślał obserwując chlapę na chodnikach. Czy będzie to zwykłe wypicie pół litra czy też pretekst do seksu? Tak czy inaczej cieszył się z tego, że dzisiejsza uczennica mu zachorowała.
Przez całą drogę rozmawiali głównie na tematy zawodowe, Zygmunt wprowadzał go w podstawowe tajniki zawodu, ważne o tyle, że zajął mu cały weekend. Rozmowa była bardzo rzeczowa, bez czczych obietnic, gruszek na wierzbie i zamków na lodzie, co Sebastian sobie bardzo cenił. Czuł, że będą się dobrze rozumieć. O ile... Właśnie. O ile życie prywatne nie zacznie kolidować z życiem zawodowym. A jak będzie chciał wrócić do Tomka to co, przestanie pisać w gazecie? Wyrzuci go? Przecież on nawet na etacie nie jest, tylko na wierszówce. Dopiero w prasie ukazały się dwa jego teksty, jeden podpisany pełnym imieniem i nazwiskiem Sebastian Markowski, drugi krótkim nickiem smar, a już wyłaniają się problemy. Wyłaniają się czy on sobie sam je stwarza?

- Sebastian, będę miał do ciebie jedną prośbę - powiedział Zygmunt, kiedy butelka dobiegała końca i atmosfera zmieniła się na o wiele luźniejszą. - Oddzielmy sprawy zawodowe od życia prywatnego. Możesz pisać tak długo jak zechcesz, niezależnie czy będziemy razem czy nie. Na razie spotkało się dwóch ludzi, jest im w jakimś sensie dobrze razem i niech tak będzie. W momencie przekroczenia progu redakcji zmieniasz się w redaktora Markowskiego a ja w redaktora Ratusznego, rozumiemy się?
- Oczywiście - powiedział Sebastian rozpinając szeroki pas spodni Zygmunta i sycąc oczy pokaźną górką, która za chwilę zamieniła się w gorącego od pożądania członka. Sebastian wziął go do ust i w jednej chwili zapomniał, że jeszcze przed chwilą był redaktorem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smutny16
Adept



Dołączył: 23 Sie 2011
Posty: 39
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz

PostWysłany: Sob 0:53, 27 Gru 2014    Temat postu:

nie mogę się doczekać aż wreszcie połączą się losy obu bohaterów, bo dziwnie się tak czyta jak musisz przerywać jedną historię, żeby kontynuować drugą

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 0:54, 27 Gru 2014    Temat postu:

Juz jest dobrze bo mieszkają w tym samym mieście Smile ale doczekacie się.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 21:29, 27 Gru 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (88)

Nie minął tydzień a Sebastian szybko odnalazł się w pracy dziennikarza. Jeszcze nie dostał pierwszej wypłaty ale jego górka rosła i zaczął powoli zastanawiać się, czy nie zrezygnować z części lekcji. Coś za coś, jednak dziennikarstwo to bardzo czasochłonny zawód. Jego dni składały się z konferencji prasowych, umówionych rozmów, chodzenia na sesje rady miejskiej, a weekendy to głównie wydarzenia sportowe. Oddział liczył cztery osoby na etacie i sekretarkę, resztę robili współpracownicy i wolni strzelcy, których, wbrew pozorom, nie było wcale tak wielu. W każdym bądź razie na brak tematów Sebastian nie mógł narzekać. Odpuścił sobie chwilowo szukanie innej pracy, te go w zupełności zadowalała i nawet była czymś więcej niż sobie wymarzył, szczytem jego ambicji nie było siedzenie w szkole i powtarzanie 'This is a dog' a taką pracę znalazłby najszybciej. Żyć nie umierać - myślał.

Zygmunta polubił i to nie tylko dlatego, że dobrze im było razem w łóżku. Rozumieli się nawet lepiej w sprawach zawodowych i nie było miedzy nimi żadnych tarć, kłótni czy niesnasek. Nawet nie rozmawiali o tym co ich łączy w kontekście zachowania tajemnicy w pracy, to było zrozumiałe. Zresztą, żaden z nich nie miał jakichś wygórowanych potrzeb i nie musieli tego robić w pracy.

Tym razem spotkali się na działce u Zygmunta, która okazała się całkiem miłą izolowaną daczą na graniczy Suchego Lasu i Moraska.
- Właściwie nikt cię stąd nie wypędza i mógłbyś zostać na noc. Jutro sobota więc mniej pracy, ponadto nie masz lekcji bo zaczynają się ferie. Masz jakiś sport?
- Szczypiorniaka, Grunwald gra z Wybrzeżem a poza tym nic.
- No to... Balujemy - powiedział Zygmunt i wytaszczył z szafki karafkę nalewki. Jego nalewki były słynne na cały Poznań, zwłaszcza z czeremchy i tarniny. Sebastian spróbował i był zmuszony przyznać, że ich sława nie była wcale przesadzona, smakowały fantastycznie, wytrawnie, prawie sucho a przy tym w perwersyjny sposób aromatycznie. Sebastian miał już trochę w czubie.
- Zlizałbym ci to z członka...
- No to na co czekasz?
Co za perwera - myślał podczas tych igraszek. Ale z drugiej strony pierwszy raz w życiu uprawiał seks bez strachu, wyrzutów sumienia, obaw... Zygmunt nie był ani młody, ani nowicjuszem, kochali się w zupełnie bezpiecznym miejscu a nie w krzakach nad Wartą. Co prawda był żonaty, ale przecież to jego własny wybór. Jak rzadko nie było pośpiechu czy obaw, że zostaną przyłapani; mimo swych dwudziestu pięciu lat Sebastian z takim radosnym seksem nie miał jeszcze do czynienia.
- Opowiedz mi coś o sobie - poprosił Zygmunt, gdy zmęczeni leżeli i dyszeli na wersalce.
- No a co chciałbyś wiedzieć? Bo tego jest i dużo i bardzo mało.
- No na przykład jak spędziłeś święta i Sylwestra.
Rozmowa wkraczała na śliski grunt i Sebastian musiał rozważyć, co może powiedzieć a co nie. Sprawę Norberta opowiedział z detalami, również o tej nocy w hotelu Forum, o której nigdy nie opowiedziałby na trzeźwo. O Tomku mówił zdecydowanie mniej i bez żadnych pikantnych szczegółów. Zresztą... Miejsce w którym się spotkali po raz pierwszy jednoznacznie sugerowało, że żaden z nich nie jest prawiczkiem. Jeśli Sebastian głównie milczał w sprawie Tomka, to głównie z tego powodu, że chciał go zostawić dla siebie.
- I tak zupełnie bez śladu? - dziwił się Zygmunt. - O ile wiem, w Łodzi, w przeciwieństwie do Poznania, są jakieś kluby gejowskie. Może tam zawędrował.
- Nawet jeśli, nie zamierzam go szukać. A co mnie to wszystko obchodzi? Jeśli się czegoś boję to tych cholernych śladów krwi i prześcieradła, które się zdematerializowało. Żebyś ty widział minę tego gliniarza jak trzymał moje zakrwawione gacie... Ale boję się, boję jak cholera.
- Zupełnie niepotrzebnie się tym przejmujesz - powiedział Zygmunt. - Olać to, jak mówią moi synowie a nawet wnuki. A... Jak już zacząłeś temat... Wziąć cię, no wiesz, od tyłu?
Sebastian wahał się trochę. Jeszcze czuł psychiczny ból po tamtej nocy, obiecał sobie że już nigdy. Ale Zygmunt nie wyglądał na takiego troglodytę seksualnego jak Norbert. Do tej pory był we wszystkim delikatny, na granicy czułości. Drugie zmartwienie Sebastiana to Zygmuntowy członek, duży a przede wszystkim twardy, takiego twardego narzędzia nie widział jeszcze u nikogo. Tomek był obdarzony olbrzymem ale on był jakiś miękki,plastyczny, bał się, że przy Zygmuncie będzie się czuł tak, jakby jakaś skała rozrywała go od środka.

Ale było o wiele lepiej niż się spodziewał, może pomógł mu tamten trening? A Zygmunt mógłby być profesorem seksu na dobrej uczelni, zwłaszcza w seminariach jak należy traktować partnera w łóżku. Nad ranem byli ze sobą już bardzo blisko. Nikt jeszcze nie mówił o uczuciach, ale Sebastian był pewien, że coś się lęgnie. Pożegnali się o wiele czulej niż zwykle. Dopiero w tramwaju na Górczyn przypomniał sobie o Tomku. Nie to, by go zdradził, ale coś było wyjątkowo nie tak. Było tak jakby niewidzialny cień Tomka nie pozwalał mu odczuwać radości poznawania Zygmunta. Właściwie powinien do niego zadzwonić i spytać jak się ma rodzina ale po czymś takim chyba nie miałby czelności spojrzeć mu prosto w oczy. Im bliżej był Górczyna, tym większą nienawiść do siebie odczuwał. Sobotni ranek był wyjątkowo zimny. Sebastian wysiadł na pętli górczyńskiej i poszedł do automatu pod wiaduktem. Żaden nie był czynny, jeden po prostu milczał jak pień, drugi padł ewidentnie ofiarą lokalnych wandali. Do następnego, mimo wczesnej pory, stała już całkiem spora kolejka. Trzeba odłożyć tę rozmowę na później - pomyślał i poszedł do domu.

Doprowadził się do porządku i doszedł do wniosku, że skoro mecz jest po południu, może sobie pospać po tej szalonej nocy. Jeszcze do tej pory czuł pobudzony członek i różne mniej przyjemne efekty reszty nocy. Nastawił budzik i zasnął.
Obudziło go głośne pukanie w drzwi.
- Panie Sebastianie!
Sebastian zwlókł się, spojrzał na zegarek i zarzuciwszy szlafrok poszedł otworzyć drzwi.
- Słucham - powiedział zaspanym głosem.
- Panie Sebastianie, ma pan gościa - powiedział tubalnym głosem pan Heniu, gospodarz. - Nie wiedziałem, czy pan sobie życzy i poprosiłem, by zaczekał na zewnątrz budynku.
Gościa? Sebastian był zdziwiony ubierając się najszybciej i najprościej jak mógł. Nikogo nie zapraszał, do niego rzadko kto przychodził i raczej sam nie lubił wizyt. We wszystkich sprawach spotykał się z ludźmi na mieście, najczęściej w knajpach. Lekcji udzielał w domu klientów. Oczyma wyobraźni widział dwóch mundurowych z kajdankami, czekających na Sebastiana. Był nawet taki moment, że chciał zawrócić, ale twardo szedł przed siebie, uważając, żeby nie drażnić za bardzo pobolewającego odbytu.

Przed furtką stał Tomek. Ubrany w swą nieśmiertelną niebieską kurtkę, z plecakiem, który Sebastian rozpoznał od razu jako własność Michała, dość się napatrzył na niego, plecak wisiał w kącie pokoju.
- Cześć - powiedział po prostu Tomek a jego twarz z miejsca zajaśniała na widok przyjaciela.
- Tomek, święci Pańscy, czemu nie dałeś jakiegokolwiek cynku, że przyjeżdżasz?
- Próbowałem - powiedział przepraszająco. - Wysłałem kartkę, pewnie nie doszła.
- A kiedy wysłałeś?
- W środę,
- Miała prawo nie dojść.
- Liczyłem na to, że zadzwonisz w tygodniu, ale jakoś nie mogłem się doczekać.
- Miałem zadzwonić dziś rano, ale wszystkie budki w pobliżu są rozpieprzone. Przynajmniej wyjechałbym po ciebie na pociąg. Nie miałeś kłopotów z dostaniem się tutaj?
- Najmniejszych, wystarczyła mapa miasta.
- A na ile przyjechałeś?
- No na ferie, tak jak było mówione - powiedział niewinnie Tomek.
Sebastian nie chciał go wyprowadzać z błędu i zarzucać nadinterpretacji, bo wszystko było obwarowane licznymi 'może', 'pogadamy' i podobnymi. Teraz to wszystko zmaterializowało się w ułamku sekundy.
- A gospodarz nie będzie miał pretensji? - zapytał Tomek, kiedy wchodzili na piętro.
- Nie, mam prawo bezpłatnie do jednego gościa dwa tygodnie na pół roku. Jeszcze nikt z tego nie korzystał, więc będziesz pierwszy. Tylko muszę iść do Henia i cię przedstawić, żeby wiedział kogo ma wpuszczać. Natomiast...
Weszli do pokoju i Tomek rozglądał się ciekawie.
- Ładnie tu u ciebie ale ciasno. Cholernie ciasno.
- Nie pozagryzamy się - zaśmiał się Sebastian. Jakie szczęście, że w piątek dostał wypłatę w gazecie i to najobfitszą w jego życiu. Będzie za co przynajmniej wyżywić gościa.
- Głodny? - zapytał.
- No jak z podróży, zjadłoby się coś.
- Mogę poratować jajecznicą, resztę będzie trzeba kupić.

Smażąc jajecznicę Sebastian zastanawiał się co zrobić z Tomkiem, kiedy on będzie w pracy. Chłopak zanudzi się na śmierć a on nie będzie miał czasu go niańczyć. Lepiej w nocy, pozostaje tylko sprawa Zygmunta. No i jego własnego życia prywatnego, przy takich układach zarucha się na śmierć. Bo w jakim celu przyjechał tu Tomek, nie miał żadnych wątpliwości. Że też wszystko musiało się tak skomplikować, diabli nadali. Trzeba będzie poinformować Zygmunta o Tomku, ale jako kuzynie. Zobaczymy czy kupi tę historię - pomyślał zgarniając jajecznicę z patelni na talerzyk i posypując obficie wyhodowanym na parapecie szczypiorkiem.

Gdy wszedł do pokoju, Tomek był już przebrany i umyty w wiszącym w kącie pokoju zlewie.
- No wcinaj, serduszko - powiedział Sebastian. Sam widok tej pucołowatej twarzy byłby ekwiwalentem tygodniowej kuracji odstresowującej. A i Tomek promieniał widząc Sebastiana. Posiłek minął im we wspaniałej atmosferze i Sebastian chwilowo porzucił myślenie o zdradzie i podobne.
- Masz jakieś plany na popołudnie? Zapytał Tomek. - Stęskniłem się za tobą.
Sebastian doskonale znał rzeczywistą wartość tego zdania, musiał jednak zastopować zapędy Tomka.
- Zaraz muszę jechać na mecz koszykówki a później do redakcji. Ale nie bój się, wezmę cię ze sobą.
- Pracujesz w gazecie? Czemu mi nic nie powiedziałeś?
- Bo sam nie wiedziałem. Dopiero od niedawna. A co u was?
- No jak zwykle, ojciec wraca do siebie, Dzik jak Dzik, tęskni za tobą i przysyła ci swoje rysunki, a mama się pyta kiedy przyjedziesz. Aha, i wczoraj znaleźli jakiegoś trupa w lesie, kiedy rozpoczęły się roztopy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 3:25, 30 Gru 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 10:39, 28 Gru 2014    Temat postu:

Tych, którzy zastanawiają się, kiedy oba wątki się połączą, zapraszam dziś późnym wieczorem.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 19, 20, 21 ... 35, 36, 37  Następny
Strona 20 z 37

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin