Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Inni, tacy sami
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 16, 17, 18 ... 35, 36, 37  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Analog2
Wyjadacz



Dołączył: 02 Lut 2013
Posty: 157
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy

PostWysłany: Sob 21:18, 06 Gru 2014    Temat postu:

Nie rozumiem, dlaczego reagujesz na moje posty z taką złością. Zluzuj trochę, bo przesadzasz w tym momencie. Niczyim zakładnikiem nie jesteś, to bardzo brutalny wniosek. Napisałem pół żartem pół serio, może pora nauczyć się odróżniać co jest żartem, co ironią, a co prawdziwym tekstem. Bo to, że Radoslav89 nie zrozumiał tego, co napisałem i zaczął narzekać, wyjechał z tekstem po prostu chujowym, to nie znaczy, że ja tak samo.

Ja nie uważam, że piszesz odcinki bezsensu i nic one nie wnoszą. Nie wieje też żadną nudą. Być może umiem po prostu czytać te opowiadanie, w odróżnieniu od niektórych.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Analog2 dnia Sob 21:22, 06 Gru 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 21:21, 06 Gru 2014    Temat postu:

Ależ ja sie na was nie gniewam Smile Dajcie mi kilka dni na dojście do siebie, OK? Poza tym gdzieś w przyszłym tygodniu mam przeprowadzkę i jakby jeszcze było mało, żyję na walizkach. Przerwa i tak musi byc bo zrobi się taki burdel, że będę miał kłopoty ze znalezieniem łóżka w pokoju a co dopiero komputera. Poza tym czeka mnie zmiana providera bo sygnał O2 na nowyum miejscu jest prąciasty Sad

PS I nie kłóćmy sie Smile


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Sob 21:31, 06 Gru 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Analog2
Wyjadacz



Dołączył: 02 Lut 2013
Posty: 157
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 6 razy

PostWysłany: Sob 21:25, 06 Gru 2014    Temat postu:

Dodałem coś do poprzedniego postu. Po prostu za dużo nas pojechałeś, bo to, że jakiś ktoś pisze bezsensu o Twoim opowiadaniu, to nie znaczy, że pozostałe 99% tak samo myśli. No zlituj się. Krótka formuła poprzedniego odcinka była zamierzona i nie mam nic do tego, że o te kilka linijek była mniejsza. Bardziej chodziło mi o to, że mnie, jako czytelnika Twojego cały czas intryguje jakie są dalsze losy. Opowiadanie po prostu czyta się tak, jakbym poruszał po maśle: płynnie, ślisko, szybko. To bardzo pozytywne, bo jak mam czytać coś krótkiego, ale ze wstrętem, to ja dziękuję bardzo.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pisarek666
Moderator



Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 659
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Skąd: Kraków

PostWysłany: Nie 0:11, 07 Gru 2014    Temat postu:

homowy seksualista napisał:
... bo sygnał O2 na nowyum miejscu jest prąciasty Sad


Ch...wy - takie określenie już często słyszałem, ale żeby był prąciasty - to po raz pierwszy i niezwykle mnie to rozbawiło. To pierwsze jest chamskie, Twoje określenie jest wręcz subtelnie, a przecież obydwa znaczą dokładnie to samo.

Na marginesie czytam sukcesywnie, też mnie martwią krótkie odcinki ale nie narzekam, w zamian podziwiam za niezwykłą regularność i wręcz nie potrafię sobie wyobrazić jakim cudem potrafisz się tak zmobilizować.

Serdecznie pozdrawiam, Piotr

PS Witam w gronie sercowców z niewydolnością wieńcową. Wiem niestety czym to jest i współczuję.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez pisarek666 dnia Nie 0:19, 07 Gru 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 1:22, 07 Gru 2014    Temat postu:

Nowy odcinek sie pisze choć idzie mi to jak po trzech setkach wódki Hrm Jesli nie pojawi się w nocy, wrzucę jutro. A później naprawde będzie przerwa
techniczna.

@ Pisarek
A mawiają, że co nie zabije to wzmocni Smile Co do jakości połączenia - mam taką grubą książkę - słownik slangu i wyrażeń wulgarnych - gdzie jest sporo wyrazów określających jakość internetu na moim nowym mieszkaniu. Szkoda, że większość z nich jest taka, że uszy więdną...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 1:24, 07 Gru 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 2:35, 07 Gru 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (67)

To jest odcinek niedzielny. I nic nie wnosi, bez kitu Tongue out (1)

- Chłopcy mają tylko jedno łóżko? - zapytała Wiktoria Lisicka, lustrując uważnie pokój. - Wątpię, by w czymś takim dało się wyspać, zwłaszcza że Mietek jest przecież w gipsie.
- Jakoś nie narzekają - odparła Marta - a jak wyjadę, najwyżej jeden z nich przeniesie się do tego drugiego małego pokoju. Tu są naprawdę spore przestrzenie, chyba to nawet lepiej, że nie będą sobie wchodzić w drogę. Gorzej z ogrzewaniem tej chałupy.
- Pani wystosuje jakiś wniosek do komitetu rodzicielskiego a ja go po prostu pozytywnie zaopiniuję, tak będzie najlepiej. Tyle, że najpierw trzeba załatwić inne palące sprawy...
W tym momencie w zamku rozległ się chrobot klucza a po chwili obaj chłopcy w pełnym rynsztunku pojawili się w pokoju.
- Dzień dobry, pani profesor - powiedział Maciej. Jak się pani podoba?
- Podoba się, cześć Maćku. Nie rozumiem tylko, dlaczego w tak dużym domu gnieździcie się we dwóch w takim małym pokoju. To łóżko nie jest dla was za małe?
O cholera - pomyślał Maciej. Różne rzeczy przewidywał, przygotowywał się na najgorsze, ale nawet przez chwilę nie przyszło mu do głowy, że Lisicka może przyczepić się do łóżka. A jeśli jeszcze Łaciaty będzie dalej robił takie uwagi... Sytuacja z wolna stawała się niewesoła.
- Jak Mietek nie kopie w nocy to nie jest - powiedział siląc się na wesołość. - Na razie tak naprawdę z gipsu w brzuch dostałem tylko raz.
- Jak będzie trzeba, przyłożę następny - rozległo się od drzwi. Mietek już zdążył uwolnić się z kurtki i zrobić błyskawiczny przegląd lodówki i spiżarki.
- Jak ja ci przyłożę - skontrowała Marta. - Mietek, te drożdżówki są na podwieczorek i to dla wszystkich. Mógłbyś tak łaskawie pamiętać, że w tym domu są jeszcze inni?
- Jakie drożdżówki? Ja jem tylko sznekę z glancem.
- Jaką znowu sznekę? - zirytowała się Marta.
- To drożdżówka z lukrem w tutejszej gwarze - objaśniła profesor Lisicka.

Maciej patrzył bezradnie to na matkę Mietka, to na nauczycielkę. Ciągle jeszcze sądził, że jakimś cudem uda mu się uniknąć wizyty w szpitalu, w tej chwili jednak jego nadzieje uleciały zupełnie w niebyt.
- Naprawdę nie ma się czego bać a wiele rzeczy się wyjaśni - przekonywała nauczycielka. - Rozmawiałam z nią dzisiaj, jest przygotowana na waszą wizytę w tym tygodniu. Już jest przeniesiona na Strusia.
- A... Czy mówiła coś... No, o Mietku?
Wiktoria zaczynała rozumieć, czego Maciej bał się najbardziej. Nie samotności, nawet nie ewentualnego pójścia do internatu lub innej placówki opiekuńczej. Jego zasadniczy lęk koncentrował się wokół jednej osoby - Mietka. W gruncie rzeczy ten nieprzenikniony Maciej, klasowy milczek, nie umiał ukrywać swych odczuć, i gdy już się odezwał, był czytelny jak otwarta książka. Zdecydowanie między chłopcami doszło do powstania silnej więzi, o czym może świadczyć zamieszkanie w jednym pokoju i nawet dzielenie łóżka. Tu będzie musiała interweniować - pomyślała. Ale jak? I jeszcze ta dziwna książka, z którą przyłapała Macieja w bibliotece. Mógł to być przypadek, istotnie w programie przysposobienia do życia w rodzinie był taki temat ale równie dobrze Maciej mógł na własną rękę szukać rozwiązania jakichś problemów. Bo może być tak - myślała - że między nimi zaczynało dochodzić do powstania jakiejś głębszej zażyłości, możliwe że o podłożu seksualnym albo mającej ujście w zachowaniach seksualnych. Choć z drugiej strony, niekoniecznie tak musiało być. Wiktoria zawsze deklarowała się jako osoba postępowa, liberalna, nielubiąca wchodzić z butami w cudze życie. Teraz przyszedł czas weryfikacji poglądów. Jak by nie było, są to jej wychowankowie, za których jest w jakimś sensie odpowiedzialna. Jednak na razie trudno było powiedzieć cokolwiek więcej o tej dwójce, może poza tym, że ich zażyłość wydawała się nieszkodliwa.
- Tak - powiedziała po chwili milczenia, jakby przerwano jej jakieś odległe myśli - życzy sobie byście nie wysadzili tej chałupy w powietrze i podlewali kwiatki. I jak przyjdzie wiosna, skopali ogródek przed domem.
- Jak przyjdzie wiosna? - zaniepokoił się Maciej. - To ile ona zamierza tam być?
- Jej samej trudno na to odpowiedzieć - Wiktoria starała się brzmieć możliwie przyjaźnie i neutralnie - ale to może się nieco przeciągnąć. Maćku, naprawdę nie ma na razie powodów do paniki. Mieszkasz z przyjacielem, który na pewno pomoże ci, jeśli miałoby być ciężko, na panią Martę możesz liczyć, na mnie również. Nie zostaniesz sam.
- Sam? Zaraz, co chce pani powiedzieć? - zdenerwował się Maciej.
- Maćku, będziesz pojutrze rozmawiał z mamą, myślę, że dowiesz się więcej, ja sama nie wiem nic ponad to, co mi powiedziała. Maćku, musisz pamiętać o jednym. Osoby, których stan jest poważny, często wpadają w huśtawkę nastrojów, jednego dnia widzą wszystko w czarnych kolorach, później, gdy nadchodzi czas remisji, czyli chwilowego odwrotu choroby, czują się tak silni, że mogliby przenosić góry. Dlatego trudno jest ocenić to, co mówiła twoja mama, tu potrzeba naprawdę fachowca. Albo syna. Ja zawsze wiem, kiedy jest coś złego z moimi dziećmi, nawet kiedy pozornie są zdrowe i nic im nie jest. Sam pojutrze zobaczysz...
Lisicka westchnęła ciężko i zapaliła papierosa. Nie była zadowolona z siebie ale jak tu być zadowolonym, kiedy jest się posłańcem przynoszącym złe wieści? Kiedyś zastanawiała się, jeszcze przed podjęciem pracy jako nauczycielka, czy kiedykolwiek będzie musiała przekazywać złe wiadomości. Teraz problem pojawił się zupełnie realnie i chyba nie dała sobie rady.
- Pani Marto, pani w czwartek rano zadzwoni do szpitala i umówi nas na wizytę. Zawsze lepiej przyjść zapowiedzianym, jak by nie było będą nas cztery osoby. A w pozostałych kwestiach będziemy w kontakcie. Przede wszystkim trzeba załatwić te wszystkie finanse, ogrzewanie, rachunki. A na radzie dziękuję za kawę i muszę już lecieć do domu, tam też problemy...

- Ten tramwaj na Lampego jedzie? - zapytała Wiktoria stojącej obok kobiety, starszej, wzbudzającej zaufanie.
- To się teraz Gwarna nazywa - odpowiedziała kobieta. - Po co to komu? Nie ma już Czerwonej Armii, nie ma Lampego, nie ma Marchlewskiego, nie ma Dzierżyńskiego. Parku Kasprzaka też nie ma. To już powoli nie jest moje miasto...
Wiktorię korciło, by zapytać tej kobiety, czy wie, kim był ten Alfred Lampe, którego pozbawili ulicy, ale daleko jej dziś było do wchodzenia w dyskusje natury politycznej. Jej samej odpowiadały zmiany, jakie błyskawicznie przechodziło miasto, dążąc od komunistycznego skansenu w stronę nowoczesnego miasta w środku Europy. Żeby jeszcze tylko tramwaje mniej trzęsły i były bardziej punktualne...
Wysiadła na Gwarnej i przez chwilę bezradnie rozglądała się wokół siebie. Dawno już nie robiła zakupów w centrum i nie była pewna, czy sklep, który ją interesował, był ciągle w tym samym miejscu. Skręciła w Święty Marcin, jeszcze raz podziękowała w duchu, że już nie ma nic wspólnego z Czerwoną Armią i uważnie przypatrywała się mijanym sklepom w ciągu domów towarowych Alfa. Interesujący ją sklep był cały czas na miejscu, prawie przy Ratajczaka. Kupujących było niewiele i mogła w spokoju przyglądać się towarowi.
- Mogę wiedzieć, po ile ta? - zwróciła się do sprzedawcy.
- Dwa dwieście z dowozem.
- To ja zapłacę i podam adres...
- Ale z tym musi pani się udać do kasy.
Załatwiwszy formalności Wiktoria schowała rachunki i opuściła sklep meblowy.

- Mietek, zostaw, proszę cię...
- Co cię ugryzło?
- Nic. Proszę cię tylko, abyś nie dotykał mnie w to miejsce.
Ręka Mietka zatrzymała się, choć nie odstąpiła od miejsca, wciąż spoczywając na pośladku Macieja.
- Weź tę łapę... Naprawdę nie chcę.
Ale Mietek nie zamierzał tak łatwo odpuszczać.
- Łaciatego się przestraszyłeś? Może nam nagwizdać.
- Nie tylko Łaciatego. To wszystko jest takie jakieś... No, nienaturalne. Nie powinniśmy tego robić. Już nawet Lisicka się pytała czy śpimy w jednym łóżku i widziałem, że jej to się nie podobało. Jeszcze cię stąd wezmą...
- Maciora... Słuchaj mnie. Czy ja cię w jakiś sposób krzywdzę? Czy cię do czegoś zmuszam?
- Nie, to nie to... Sam nie wiem. Ja po prostu mam wrażenie, że tak nie powinno być. A z drugiej strony...
- Co z drugiej strony?
- Z drugiej strony jest mi tak dobrze, kiedy tu jesteś, leżysz koło mnie i w ogóle kiedy tylko mogę cię widzieć. Sam już nie wiem... Tylko że to co my robimy, powinno się robić z dziewczynami. Wiesz o co mi chodzi. Ja nie chcę, no, być zboczony.
- Ale o co ci chodzi? Chcesz tego, prawda? Ja też tego chcę. A powiem ci nawet, że chcę cię dosiąść. No wiesz, to co wczoraj próbowałem w łazience.
- Przecież to pedalstwo jest.
- Ale powiedz, chciałbyś czy nie? - naciskał Mietek. - Ale powiedz na serio, szczerze.
Maciej nie odzywał się. Jeśli powie prawdę, to co chce, cholera wie do czego to zaprowadzi. Od wczoraj tych kilka ruchów rozpalało jego wyobraźnię, nawet dzisiaj na nudnej lekcji wyobrażał sobie, co by było, gdyby tak Mietek wczoraj zrobił trochę więcej - i bynajmniej nie były to myśli nieprzyjemne.
- Szczerze? Poczekajmy z tym.
- A więc nie mówisz 'nie'?
- Ani tak ani nie. Ja się po prostu boję, że wszystko się wyda, to raz a że to będzie mi bardzo przeszkadzać w życiu - to dwa. Może kiedyś będę chciał się ożenić, mieć dzieci...
- Naprawdę podobają ci się dziewczyny? - nie dowierzał Mietek.
Maciej wolał nie mówić Mietkowi, zwłaszcza Mietkowi, która dziewczyna mu się podoba. Mietek chyba niespecjalnie wierzył, że Maciej byłby na serio zainteresowany jego siostrą.
- A jakbym powiedział że Melania? - przekornie zapytał, w taki sposób, by było to odebrane jako żart.
- To bym...
- Co byś?
- To bym z nią o ciebie walczył, oczywiście gdybyś ty się jej też podobał. A chyba tak jest... A będę walczył jak lew, do ostatniej kropli krwi.
- Ty? O mnie?
- Nie, o wolność i niepodległość. I o pokój rzecz jasna. Z kuchnią. Oczywiście że o ciebie, Maciora. Już teraz zacznę - powiedział i jego ręka znów ożyła.
Maciej tym razem nie protestował.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 1:34, 08 Gru 2014, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Radoslav89
Adept



Dołączył: 09 Lut 2011
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Skąd: Gdynia

PostWysłany: Nie 19:21, 07 Gru 2014    Temat postu:

Analog nie napisałem, ze opowiadanie jest bezsensu Smile naucz się czytać komentarze skoro tak dobrze Ci idzie czytanie opowiadania.

z kitem czy bez - Homowy dużo zdrówka Ci życzę i spokoju! Tongue out (1)


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Radoslav89 dnia Nie 19:24, 07 Gru 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 23:40, 07 Gru 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (68)

Ciężarówka zwolniła po czym zatrzymała się przed samym domem tak blisko okna, że w kuchni momentalnie zrobiło się ciemniej. - Ciekawe, dlaczego tak dziwnie zaparkowali - pomyślała Marta. Po chwili usłyszała ostry dźwięk dzwonka u drzwi wejściowych. Omawiając szczegóły z Lisicką, zdecydowały, że jednak nie ma się co wygłupiać i trzeba, przynajmniej w dzień, otwierać drzwi każdemu kto przyjdzie. Zdjęła kuchenny fartuch i otworzyła drzwi, przed którymi stali dwaj mężczyźni w średnim wieku.
- Czy tu mieszka pan Mieczysław Rudzki?
Marta popatrzyła na nich zdziwiona. Mietek mieszkał tu wszak od dwóch dni i wiedzieli to doprawdy nieliczni.
- Tak, chwilowo tu mieszka. A o co chodzi? - zapytała grzecznie.
- Chcielibyśmy rozmawiać z panem Rudzkim, potrzebujemy jego podpis.
- Ale to niemożliwe, pan Rudzki, a tak naprawdę mój syn Mietek, jest uczniem ogólniaka i właśnie jest w szkole.
- Ale mieszka tu? - zniecierpliwił się ten niższy.
- Tak, a o co chodzi?
- Wczoraj pan Rudzki kupił w sklepie meblowym w domu towarowym Alfa wersalkę i zapłacił gotówką. Przywieźliśmy ją ale zanim wyładujemy, potrzebujemy jego podpis.
Mietek? Wersalkę? W domu towarowym? Przecież całe popołudnie nie wychodził z domu a poza tym jest to ostatnia osoba, którą by podejrzewała o zakup mebli. Zresztą za co?
- Panowie są pewni, że to nie jest pomyłka?
- Adres się zgadza a pana Mieczysława Rudzkiego, jak pani sama twierdzi, zna pani i to od dawna - powiedział ten niższy, bardziej elokwentny.
Marta przypomniała sobie wczorajszy dzień i powoli zaczynała rozumieć, że to musi być sprawa profesor Lisickiej lub szkoły, w tej chwili wszystko jedno czyja.
- Chyba już rozumiem, co się stało. Ale, jak powiedziałam, Mietka nie ma i przyjdzie najwcześniej o trzeciej.
- Ważne, żeby był podpis tego, kto tu mieszka... Pani podpisze a my ją wniesiemy. Gdzie mamy ja postawić?
- W pokoju chłopców pewnie...

Im bliżej było do odwiedzin u matki, tym Macieja tłamsiło coraz większe napięcie. Zupełnie nie wiedział, co myśleć o tej wizycie i bał się jej. Lista grzechów była bardzo długa: od nieuprawnionego wyjazdu na święta przez sprowadzenie do domu ludzi. Matka na pewno nie będzie tego aprobować i należy się liczyć z nieprzyjazną o ile nie jawnie wrogą sytuacją. Na dodatek ta wpadka przy Lisickiej... Pojawienie się w domu nowej wersalki, według niego bardzo drogiej a już zupełnie niepotrzebnej, odczytywał jako oczywisty znak dany im przez profesor: wiem o co wam chodzi, macie zacząć się porządnie zachowywać, o ile jeszcze nie jest za późno. A najgorsze, że zmianę jego nastroju zauważyła i Marta i Mietek. Maciej zaczynał powoli mieć dość tej troski, pytań o samopoczucie, czy nie jest przypadkiem chory, choć wiedział, że wypływają one wyłącznie z dobrego serca.
- Maciora, weź w końcu powiedz o co ci chodzi - zapytał Mietek przed angielskim. Wracasz do starych zwyczajów, znikasz gdzieś na przerwach, nawet nie wiem, gdzie cię szukać.
Maciej zbył milczeniem tę natrętną indagację, zwłaszcza, że już wchodzili do klasy. Mietek zamiast uważać na lekcji, w kółko spoglądał na Macieja.
- Rudzki, czy możesz przestać się wiercić? - spytała profesor. - Może masz jakieś pytania?
- Jakieś by się znalazło - powiedział Mietek. - No to takie pierwsze z brzegu. Przed chwilą powiedziała pani profesor, że końcówka -able oznacza możliwość, wykonywalność, prawda?
- Tak, jest odpowiednikiem naszej końcówki -alny.
- No to jak pani profesor wyjaśni słowo pochwalny? Możliwy do wykonania pochwą? Bo jeśli ściśle stosować tę regułę....
Klasa ryknęła śmiechem. Błaznowanie Mietka było zawsze inteligentne, choć nierzadko na granicy dobrego smaku. Mietek popatrzył na Macieja, dla którego zresztą ten test wykonał: nie drgnął mu ani jeden mięsień na twarzy.
- Ta reguła dotyczy tylko czasowników, Rudzki - odparła zimno nauczycielka. - Zobaczymy czy będziesz równie twórczy na najbliższej klasówce...

Angielski był tego dnia ostatnią lekcją i, zgodnie ze środowym rozkładem, Maciej miał jechać do szkoły muzycznej.
- Pojedziesz ze mną? - zapytał Maciek, kiedy wyszli już z szatni i szli w stronę przystanków tramwajowych.
- Maciora, ja nie chcę być za bardzo natrętny, ale powiedz, szczerze, byłeś na obiedzie? Nie widziałem cię na stołówce.
- Nie jestem głodny - odparł wymijająco Maciej. To pojedziesz ze mną?
- Na mój gust powinieneś olać dziś szkołę i jechać prosto do domu. Jesteś blady jak ściana. Ja ekspertem medycznym nie jestem, ale po mojemu ty jesteś zwyczajnie chory.
- Nic mi nie jest - odparł Maciej, choć nie wyglądało to przekonująco. - jedziesz ze mną czy nie?
- Jadę. I tu masz trochę pieniędzy - wyciągnął z kieszeni dwieście złotych - i wrócisz do domu taksówką. I nie ma żadnych protestów, rozumiesz? Chyba że mam po ciebie przyjechać, choć nie jest mi to na rękę, mam do zaliczenia całą biologię na cztery. Ale jak muszę...
Biologia była piętą achillesową Mietka. Był umysłem ścisłym i brylował z matematyki i fizyki, resztę przedmiotów traktował jako zło konieczne. No może z wyjątkiem historii i angielskiego, które zdecydowanie lubił. Natomiast pogardliwie odnosił się do geografii i biologii, z których dla odmiany dobry był Maciej. Jego nienawiść do tego przedmiotu zaczęła się w drugiej klasie podstawówki, kiedy, przy okazji jakiegoś remontu, musieli się uczyć w sali biologicznej, gdzie przy katedrze stał model szkieletu. Nauczycielka, która zauważyła w zachowaniu chłopca błyskawiczną przemianę, myślała nawet, że zachorował... Długo z nim rozmawiała, zanim dowiedziała się prawdy. Podobnie alergicznie reagował na preparaty w formalinie i szybko stało się jasne, że Mietek nie będzie ani lekarzem, ani leśnikiem ani nie będzie specjalistą w żadnej dziedzinie przyrodniczej. Zadania z biologii zawsze spychał na sam koniec i bywało, że zmęczony, nie robił ich w ogóle. Na koniec pierwszej klasy biologia była jedynym przedmiotem, z którego był zagrożony i nauczycielka, która generalnie szła uczniom na rękę, zgodziła się postawić mu trójkę na semestr, jeśli zaliczy materiał z pierwszego półrocza co najmniej na cztery. Ultimatum kończyło się w piątek i taka propozycja ze strony Mietka świadczyła o tym, że jednak są dla niego inne, wyższe wartości, choć ambicji w szkole nie sposób mu było odmówić.
- Dam sobie radę. A jak wrócę, powtórzę z tobą całą biologię. Tylko mnie odwieź...

Maciej myślał, że obecność Mietka odciągnie go od głównego powodu zmartwienia, jednak przeliczył się i to zdrowo. Nie mógł się skoncentrować na graniu, grał bez zaangażowania, aż zdenerwował się jego nauczyciel.
- Chyba nic z tego nie będzie dzisiaj. Mógłbyś przyjechać na następną lekcję lepiej przygotowany? Ja rozumiem, że macie w szkole półrocze i sporo roboty, ale ty w ogóle nie ćwiczyłeś, nie zagrałeś tego utworu ani razu od poniedziałku, słyszę to.
Maciej nie chciał wchodzić w polemikę. Nuty przegrał dwa razy i nawet mu to wychodziło. Jego nauczyciel, profesor Szterenberg, był wymagający i nie lubił u swych uczniów zaległości. A nie zamierzał opowiadać o swojej sytuacji rodzinnej. Co to kogo obchodzi? Do końca lekcji wegetował, nie przejawiając żadnej inicjatywy. Przed oczyma przewijały mu się dziwne obrazy, wymizerowanej matki, domu dziecka, Łaciatego stawiającego kolejne żądania.
- Maciej, a może ty po prostu jesteś chory? - zapytał Szterenberg, gdy Maciej w oczywisty sposób zafałszował prostą frazę. - Takie rzeczy to ty grywałeś z zamkniętymi oczyma i to jeszcze w poniedziałek, niemożliwe, żeby w ciągu dwóch dni...
- Możliwe - odpowiedział, nie chcąc kontynuować tematu.

- Maciora, chodź tu do mnie - powiedział Mietek, widząc, że Maciej kładzie się na nową wersalkę, najnowszy nabytek, którego obaj szczerze nie cierpieli.
- Nie dziś, Mieciu, ja naprawdę nie mam siły.
- Jakbyś nie wywalił tej jajecznicy w tajemnicy przed matką do kibla, pewnie byś miał - odpowiedział Mietek. Myślisz, że tego nie widziałem? Obiadu nie jadłeś, kolacji też nie. To jak masz się dobrze czuć?
- Boję się - powiedział Maciej siadając bez przekonania na łóżku Mietka. - A poza tym naprawdę mam dość waszej opiekuńczości, tych wszystkich pytań.
- Przestań się zadręczać. Ty myślisz, że ja się nie martwię jak na ciebie patrzę? Połóż się. No daj marchewkę...
- Mietek! Widzisz, że nawet nie drgnie, odpuść sobie...
- Co tam nie drgnie. Połóż się wygodnie na plecach i o niczym nie myśl. Albo pomyśl, że pierwotniaki nie mają nawet połowy tej przyjemności, robiąc takie rzeczy. Widzisz, a mówiłeś, że nie drgnie...
Mietek pracował powoli, delikatnie wytrwale. Od tej strony Maciej go jeszcze nie znał, do tej pory atakował albo tylne rejony, które w oczywisty sposób go fascynowały, albo pieścił jądra, drugi jego ulubiony obszar. Widząc mizerię, w jakiej znajduje się przyjaciel, poświęcił się robiąc rzecz, która raczej nie dawała mu satysfakcji. Jednak spazm ciała Macieja, odczuwalny gdy cały członek zniknął w ustach Mietka, wyzwolił w nim podniecenie. Z coraz większym przekonaniem odkrywał językiem nieznane fałdy, zagłębienia, kontemplując jak wykończony i spięty przyjaciel coraz bardziej wraca między żywych. Jego druga ręka lekko ściskała jądra i powoli, od dołu przesuwała się w ulubione rejony. Czując mimowolne skurcze członka, na moment zastygł i w ostatniej chwili uniknął gorącego strumienia.
- Mietek?
- Co?
Cisza.
- Już nic...
Poczekał aż Mietek sam dojdzie do spełnienia, nie miał siły, żeby mu w tym pomagać.
- Wracam na tę cholerną wersalkę. Pani Marta przyjdzie nas rano budzić, lepiej niech będzie jak trzeba.
Mimo deklaracji, dalej siedział na krawędzi łóżka.
- Mietek...
- No co?
- Nie wiem... Boję się, cholernie.
- Nie myśl o tym. Postaraj się zasnąć.
- Ciężko będzie. Mogę jeszcze przy tobie posiedzieć?
- Pewnie... Głupio pytasz. Choć ja naprawdę wolałbym, abyś już spał. Miałeś ciężki dzień.
- Coś ci powiem, ale...
- Ale? Mówisz albo nie.
- Żaden dzień nie jest ciężki, jak ty jesteś koło mnie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 2:19, 09 Gru 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
zibi74
Dyskutant



Dołączył: 29 Sty 2013
Posty: 125
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 7 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 1:38, 08 Gru 2014    Temat postu:

Radoslav89 napisał:
bez kitu, są coraz krótsze i mnie wnoszące do całego opowiadania.


Ty najpierw naucz sie pisać tak, żeby dało się zrozumieć.
Z cytatu wynika, że to ty trafiłeś do opowiadania, a jakoś o żadnym Radosławie w opowiadaniu Homowy nie pisał.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez zibi74 dnia Pon 1:39, 08 Gru 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Radoslav89
Adept



Dołączył: 09 Lut 2011
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Skąd: Gdynia

PostWysłany: Pon 14:16, 08 Gru 2014    Temat postu:

faktycznie, literówka MNIEJ !

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 14:27, 08 Gru 2014    Temat postu:

Kończcie ten hejt, bo robi się z tego druga gazeta.pl. (nie żebym miał coś do nich politycznie, ale te komentarze...)

Nowy odcinek dziś albo jutro. Pozdrav.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 2:16, 09 Gru 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (69)

Maciej zawsze lubił jeździć tramwajami. Czasem robił to dla zwykłej przyjemności, bez konkretnego celu, bywało, że jechał dwa, trzy przystanki, kiedy czas go nie gonił i mógł tę odległość przejść piechotą. Matka nie przepadała za jego wyprawami, jednak Maciej nauczył się jeździć tak, żeby zminimalizować niebezpieczeństwo wpadki. Wypracował nawet specyficzny zbiór zasad, w myśl których nielegalne wycieczki należało zawsze kończyć na Grochowskiej lub, jeśli wracał z Junikowa, przy stadionie Lecha. Dziś jednak nadszedł dzień, kiedy dużo by oddał, by całą odległość do samego szpitala przejść na piechotę. Wjazd trzynastki na przystanek powitał spojrzeniem spode łba i grobowym milczeniem. Nawet Mietek, który wolałby na siłę wprowadzić przyjaciela w lepszy nastrój, odpuścił i, jakby szanując jego wolę, odzywał się kiedy naprawdę musiał. Usadowił się na najbliższym wejścia miejscu, nawet nie obserwując, co robią Marta i Mietek i tępo obserwował zza brudnej szyby jeszcze brudniejszą Grunwaldzką z jej rachitycznymi drzewami, szarymi budynkami i nieśpiesznie idącymi przechodniami. Nie zwracał nawet uwagi na szczegóły, które normalnie nie umknęłyby jego wzrokowi. Żółty gmach Collegium Chemicum, który zawsze uważał za najciekawszy na całej ulicy, dziś raził go brudem i zaciekami. Trzynastka wjechała w Święty Marcin i zaczął się ostatni etap jego męki. Na chwilę ożywił się przy budynku Zamku, ponurej pruskiej budowli, gdzie ojciec prowadził go na jego pierwszy konkurs. Wręcz marzył, by tramwaj nie ruszył z tego przystanku, zatrzymał się tam do końca dnia. Westchnął głęboko, kiedy po dzwonku drzwi się zamknęły i ciałem wstrząsnęło nagłe szarpnięcie. Im bliżej szpitala, tym bardziej wyobrażał sobie matkę, jak wygląda, co powie i z czego go będzie rozliczać. Gdy mijał pawilony domów towarowych Alfa, przypomniał sobie jakąś scenę ze wczesnego dzieciństwa, kiedy opierał się, a matka ciągnęła go za rękę. Ile mógł mieć wtedy lat? Pięć? Może sześć? Tak zastanawiając się zauważył, że tramwaj już wjeżdża w Podgórną a z lewej widać pokraczny, neonowy zegar, jakich pełno w Poznaniu. Wskazywał swoimi czerwonymi cyframi jedenastą trzydzieści siedem.
- Maćku, już wysiadamy - dobiegł do niego z oddali głos Marty. Z oddali? Stała przecież tuż koło niego, bacznie wpatrując się w jego twarz. Musi naprawdę kiepsko wyglądać - pomyślał. Teraz już tylko odliczać sekundy do dwunastej.

Przed bramą szpitala czekała już na nich Wiktoria, która była zmuszona zwolnić się z dwóch lekcji.
- Jak nastrój, Maćku? - zapytała pogodnym głosem.
- Dziękuję, dobrze - odparł, nie chcąc wgłębiać się w szczegóły.
- To ile już nie widziałeś mamy? - ciągnęła niezrażona nauczycielka.
- Trzy tygodnie...
- Głowa do góry - pocieszyła go, choć równie dobrze mogłaby powiedzieć 'wesołych świąt' lub 'wyciągnijcie karteczki', pomyślał Maciej. Nauczycielka musiała jednak zauważyć jego nastrój, gdyż od tego momentu odzywała się prawie wyłącznie do Marty.

Zapach szpitala podziałał na Macieja jeszcze bardziej przygniatająco. Mieszanka lizolu, jakichś środków medycznych i dezynfekcyjnych, bielizny i sam Bóg wie czego jeszcze spowodowała u niego mdłości. Od wczoraj rana nie miał niczego w ustach, nie licząc kilku kubków herbaty i drożdżówki wmuszonej w niego przy śniadaniu przez Mietka. Jeszcze raz przypomniał sobie poranną scenę, mało się wtedy nie pobili... Tak zdecydowanego, zawziętego i zdeterminowanego Mietka jeszcze nie widział. W pewnym momencie miał nawet ochotę rzucić mu tę drożdżówkę w pysk. Nie liczył się tylko z tym, że Mietek, widząc pierwsze zwiastuny gwałtownej reakcji, zastosował łagodne metody perswazji, którym on, Maciej, przyzwyczajony do suchości i arbitralności poleceń, nigdy nie mógł się oprzeć.
- Kapcie - powiedział portier i musieli kupić niebieskie ochraniacze, nowość, którą od niedawna wprowadzali we wszystkich szpitalach. Marta i nauczycielka tymczasem dowiadywały się o drogę na oddział.
- Na ginekologii? Jest pan pewien?
Portier jeszcze raz sprawdził księgę pacjentów.
- Tak mam tu zapisane. A ten młody dżentelmen - pokazał palcem na Mietka - ma już czternaście lat?
- Nawet trochę więcej - odpowiedziała Marta - szesnaście niedługo skończy.
- Legitymacje proszę - zażądał portier. - Dzieci do lat czternastu mogą co Najwyżej odwiedzać swoich rodziców i to tylko za zgodą ordynatora.
Szczęśliwie Mietek dokument miał przy sobie i już bez większych problemów weszli do czeluści pamiętającego jeszcze pruskie czasy szpitala.

- To tu - powiedziała biało ubrana pielęgniarka w obowiązkowym czepku, gdy zatrzymali się przed jedną z sal.
- Może najpierw wejdziesz sam? - zapytała Marta jednak przez ściśnięte gardło Maciej nie mógł wypowiedzieć ani słowa toteż Wiktoria skinęła głową i weszli razem tak, żeby Maciej wszedł jednak pierwszy.
Matka leżała w jednoosobowym, skromnym pokoju, gdzie oprócz łóżka, szafki nocnej i kilku nieznanych mu urządzeń nie było niczego. Maciej stał i wpatrywał się w matkę, walcząc ze łzami, zdenerwowaniem, zmęczeniem i słabością. Milczenie trwałoby dłużej, gdyby Anna nie odezwała się pierwsza.
- Dzień dobry, Maćku.
Maciej skinął głową, nie wiedząc jak się zachować. Nie czuł żadnej chęci przytulenia tej bladej, lekko trzęsącej się kobiety, nie pragnął żadnego fizycznego kontaktu. Wpatrywał się w nią niewidzącymi oczyma. Nie wyglądała dobrze, mimo iż zawsze była szczupła, wyglądała teraz wręcz na wychudzoną.
- No pocałuj mamę na przywitanie - szepnęła z tyłu Marta. Maciej zbliżył się wolno i walcząc z niechęcią pocałował matkę w policzek i możliwie szybko wrócił do poprzedniej pozycji.
- Może byś mi przedstawił moich gości - powiedziała Anna z przyganą w głosie i Maciej, chcąc niechcąc, musiał dokonać prezentacji.
- To jest moja wychowawczyni, pani Wiktoria Lisicka. Nie byłaś mamo na wywiadówce, zobaczyłabyś ją wcześniej. To jest pani Marta Rudzka, która zaprosiła mnie na święta do Kamiennej Góry, a to mój kolega, Mietek, jej syn.
- Dużo młodszy? - zapytała Anna.
- Technicznie biorąc on jest starszy - odpowiedział Maciek.
- Bardzo narozrabiał mój syn na tych wakacjach? - zapytała Anna.
- Maciej? Skądże... To przesympatyczny i bardzo mądry chłopiec. Pracowity, uczynny... Wszyscy bardzo go polubiliśmy. Tylko bardzo nieśmiały i zamknięty w sobie. Choć to powoli się zmienia.
- Widzę, że poznała pani dobrze mojego syna, sama nie opisałabym go lepiej. Muszę pani bardzo podziękować za zajęcie się chłopcem. Wie pani, na początku miałam to pani za złe i przepraszam za mój napastliwy ton w naszych rozmowach telefonicznych. Ale sama pani rozumie, zdrowych tu nie zamykają... Ja jestem coś winna za te wakacje Macieja?
- Pani Anno, to był dla nas ogromny zaszczyt gościć Macieja w leśniczówce i, za pani zgodą, chciałabym, aby u nas spędził ferie zimowe, bo, jak rozumiem, pani zostanie tu na dłużej...
- Maćku, czy ja mogłabym prosić ciebie i tego młodego kawalera, abyście pozwolili nam spokojnie porozmawiać? Na dole jest kawiarnia, dam wam pieniądze, kupcie sobie herbaty i zjedzcie coś.

Siedzieli z Mietkiem w kawiarni dla pacjentów i Maciej pod nadzorem Mietka musiał wmusić w siebie kilka kanapek.
- Nie wygląda wcale na taką ostrą - powiedział Mietek, kiedy ocenił, że Maciej powoli wraca do siebie i może wydusić z siebie kilka sensownych zdań.
- Zdziwiłbyś się... Ale ona strasznie wygląda. Wiesz, Mietek, do tej pory się jej nie przyglądałem, matka to matka, masz na co dzień i w ilościach które są w stanie zatruć każde życie. Ale teraz... Te oczy, te zapadnięte policzki...
- Masz jej zdjęcie przy sobie?
- Nie... Pokażę ci na Grunwaldzkiej. Nigdy jakoś nie wpadło mi do głowy mieć zdjęcia swoich rodziców przy sobie.
Siedzieli jakiś czas w milczeniu. Jeśli Maciej obawiał się jakichkolwiek konsekwencji samowolnego wypadu do Kamiennej Góry, teraz jego myśli krążyły zupełnie gdzie indziej. Takiego spotkania z matką się nie spodziewał. Już na pewno nie tego, że lód zacznie powoli kruszeć, topnieć... A jeszcze niedawno widział jak ojciec marnieje w oczach, by odejść w nieskończoność. Teraz chyba matka... Nawet on mógł ocenić, że nie wygląda to dobrze. Nie miał prawie żadnego doświadczenia w tych sprawach. Ale tez czuł zimno policzka, na którym składał pocałunek. Jakże inaczej to wyglądało, gdy całował policzek tego, który w tej chwili siedzi i filuternie patrzy na niego zza szklanki herbaty.
- Myślisz, że możemy już wrócić?
- Myślę, że tak, zbieramy się - zarządził Mietek.
- Pamiętasz, którędy się szło?
- Mniej więcej.

- To my już w zasadzie wszystko mamy załatwione - powiedziała Wiktoria widząc chłopców w drzwiach. - Maćku, mama chciałaby z tobą porozmawiać na osobności. To my się już pożegnamy i będziemy czekali na ciebie w kawiarni. Mietek nas zaprowadzi.
Maciej zwrócił uwagę, że było powiedziane z przesłaniem 'nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze'. Niemniej jednak, gdy drzwi się zamknęły, jedyne co odczuwał to strach i samotność.
- Masz szczęście Maciek - przerwała milczenie matka. - Trafiłeś na dobrych ludzi. Nie schrzań tego, tylko o to cię proszę.
- Podobali się mamie?
- Nie lubię o tym mówić, ale dość powiedzieć, że trafisz naprawdę w dobre ręce.
- Co mama chce powiedzieć? Przecież mama wróci?
- Nie wiem. Na razie jak choroba będzie w remisji, zawiozą mnie na operację w Niemczech. Nie ufam polskim lekarzom. Ale...
Maciej nawet nie wiedział jak zapytać, co jej naprawdę jest. Nie wiedział, czy lekarze powiedzieli jej prawdę; gdzieś słyszał, że lekarze nigdy nie mówią pacjentowi, że ma raka. Nawet nie wie, gdzie to słyszał, rozmowy starszych? Telewizja? Nieważne.
- A ta dziewczyna? Słyszałam, że już interesują cię panny?
- E tam... - zbagatelizował Maciej. - To siostra Mietka.
- Rezolutnie wygląda ten twój kolega. Zawsze zastanawiałam się, czy będziesz miał kiedyś przyjaciół...
... i robiłam wszystko byś ich nie miał - dodał w myślach Maciej.
- Nie wiedziałam, że trafisz na dobrych ludzi. Coś ci powiem, Maciek. Moje środowisko, środowisko architektów jest bardzo specyficzne. Tam musisz rękami i nogami walczyć, by coś znaczyć. Od samego początku. Jak pierwszy raz przyszłam do firmy... To wiesz co usłyszałam? Że kobieta-architekt jest jak świnka morska, ani z niej świnka ani morska. Przyjaźń, bezinteresowność... nie istniały. Coś za coś. Chciałeś by dali ci pracę na konkurs - musiałeś to jakoś kupić, opłacić odpowiednie osoby. Raz pieniędzmi, raz czym innym. Młody jeszcze jesteś, nie wszystko zrozumiesz. Kiedy tylko się urodziłeś, chciałam jednego - żebyś nigdy nie wpadł w takie towarzystwo, przypadkowych ludzi, którzy będą chcieli ciebie wykorzystać. Wolałam, byś lepiej był sam. Sądziłam, że to dla ciebie będzie najlepsze. Twój ojciec oczywiście był innego zdania, wiele razy sprzeczaliśmy się o to. On zresztą też miał swój krzyż, ale wolałabym teraz o tym nie mówić. A ty przez zupełny przypadek wpadasz w towarzystwo ludzi, którzy naprawdę cię lubią i chcą dla ciebie dobrze. Wiesz, nie sądziłam, że to kiedykolwiek będzie możliwe.
Przerwała, wyczerpana zbyt długim monologiem. W tym momencie do pokoju zajrzała pielęgniarka.
- Pani Anno, koniec wizyt, zaraz będą roznosić obiad. A pan, ordynator chciał z panem rozmawiać.
Maciej nie od razu zorientował się, że to chodzi o niego. Chyba po raz pierwszy ktoś odezwał się do niego przez pan.
- Mamo... Będzie można mamę odwiedzić jeszcze przed Niemcami? Na przykład w weekend?
- Maciek... Nie zrozum mnie źle... Nie wiem, czy będę miała na to siły. Zadzwoń może w sobotę.
Maciej stał wpatrzony w matkę. Nie, nie podejdzie i nie przytuli się, zwyczajnie nie potrafi. Czy chce? Nie umiał sobie odpowiedzieć na to pytanie.
- No, zmykaj...

Jeśli Maciej obiecywał sobie cokolwiek po rozmowie z ordynatorem, rozczarował się dokumentnie. Lekarz nie chciał rozmawiać z nim o stanie zdrowia matki, zasłaniając się brakiem wyników jakichś badań, o których istnieniu Maciej słyszał po raz pierwszy. Właściwie jedynym celem ich rozmowy było upewnienie się, czy jest rzeczywiście synem Anny. Widząc, że ma do czynienia ze smarkaczem, po prostu go zlekceważył. Maciej pożegnał się z lekarzem i, nie oglądając się za siebie opuścił szpital. Dopiero na ulicy zorientował się, że ma na nogach szpitalne kapcie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Śro 0:08, 10 Gru 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 2:32, 10 Gru 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (70)

Poznański dworzec główny nigdy nie był zbyt przyjazny dla podróżnych. Przede wszystkim ciężko było pod niego podjechać jakimkolwiek środkiem komunikacji miejskiej, poza autobusem z Dębca. Dodatkowo nigdy nie miał jednego budynku a trzy: główny, zachodni i letni, co zawsze dezorientowało zamiejscowych. Nawet jeśli podjechało się tramwajem na dworzec zachodni, dostać się na niektóre perony nie było łatwo, jako że nie wszystkie znajdują się na jednej wysokości, niektóre są wysunięte na południe, niektóre na północ. Z trójki wchodzących wejściem zachodnim tylko Maciej znał tę pokrętną logikę poznańskiego węzła, ale też nie do końca, jako że nie miał w swoim życiu zbyt wielu okazji by z niego korzystać.
- Dworzec zachodni? - zdziwiła się Marta. - Mieliśmy przecież odjeżdżać z głównego.
- To jest dworzec główny - usiłował ją przekonać Maciej - tyle, że inne wejście. Na pewno dobrze idziemy.
- Bilet jeszcze trzeba kupić - upomniała go Marta. Maciej rozejrzał się po kasach. Na sześć była czynna tylko jedna, przed którą stała długaśna kolejka. Zdecydował, że szybciej załatwią sprawę w głównym budynku dworca. Mieli o tyle szczęście, że, czekając w jednej kilkunastometrowej kolejce, Mietek zauważył, jak otwiera się kasa obok i przytomnie zajął miejsce. Maciej wpatrywał się w wielką tablicę odjazdów, na której panował nieopisany bałagan: napisy zmieniały się, tabliczki trzepotały, trudno było cokolwiek wyczytać z tego rozgardiaszu.
- Zorientowałeś się, z którego peronu? - zapytała zrezygnowana Marta, która, mimo że na poznańskim dworcu była od niespełna dziecięciu minut, już go szczerze nie cierpiała, zwłaszcza od momentu, kiedy na schodach prowadzących do budynku głównego musiała przedzierać się przez grupę młodzieży, niezważającą na przechodzących pasażerów, nierzadko z ciężkim i niewygodnym bagażem. Zdenerwowanie spowodowane koniecznością zostawienia dwóch zupełnie niedoświadczonych żółtodziobów na łaskę i niełaskę losu, zwiększało się z każdą chwilą i każdym mimowolnym kuksańcem. Chyba nigdy nie czuła się równie niekomfortowo.

- Pociąg pośpieszny z Poznania Głównego do Szklarskiej Poręby Górnej, przez Kościan, Leszno, Rawicz, Wrocław Główny, Wałbrzych Główny, Jelenią Górę odjedzie z toru przy peronie czwartym a - rozległo się z głośników.
- Jak to - zdenerwował się Maciej - na tablicy jak byk jest że z czwartego...
- A to nie to samo?
- Niestety nie, na czwarty a trzeba będzie jeszcze podejść...
- Wiesz, którędy - zapytała Marta z nadzieją w głosie.
- No pewnie, chodźcie za mną - powiedział Maciej - na szczęście nie musimy znowu iść tym tunelem.
Wychodząc z budynku przypomniał sobie, że będą mijali toaletę, a jemu zaczynało już być pilno do tego przybytku. Wymówił się na chwilę i wszedł do środka. Przywitał go fetor moczu i silnego środka dezynfekującego. Toaleta była prosta w konstrukcji, z lewej strony znajdowały się pisuary, z prawej kabiny na grubsze potrzeby. Przy wejściu siedziała babcia klozetowa i inkasowała złotówkę od każdego wchodzącego. Maciej wrzucił monetę, która z brzękiem spadła na talerz. W zasadzie nie korzystał z publicznych toalet i starał się trzymać od nich z daleka, po pewnej pogadance, przeprowadzonej kilka lat temu przez ojca. Nie korzystać z pisuarów, jeśli są kabiny, nie siadać gołym tyłkiem na deskę klozetową, starać się możliwie niczego nie dotykać - te zasady znał na pamięć. Tym razem jednak śpieszyło mu się no i pęcherz zaczął dawać coraz pilniejsze sygnały, toteż z miejsca zrezygnował z kabin i, dorwawszy się do pisuaru, szybko rozpiął rozporek. Rzucił spojrzenie na boki. Obok niego stał mężczyzna w starszym wieku, ocenił go na jakieś pięćdziesiąt lat, masywnej budowy, ze staranną fryzurą i gładko wygoloną twarzą. Maciej zauważył od razu, że brak mu strużki moczu, natomiast nie robi żadnych wysiłków aby schować swojego członka. Bezwiednie spojrzał w to miejsce. Widocznie facet zauważył zainteresowanie sąsiada, bo dyskretnie odsłonił narząd. Był długi, jeszcze dłuższy niż Mietka, ciemniejszy i zakończony dużą, prawie fioletową żołędzią, którą tamten muskał końcówkami palców. Maciej poczuł natychmiastowa reakcję, chyba jeszcze nie był tak szybko sztywny. Ostatnie kropelki spadały do podłużnego rowu, biegnącego wzdłuż wszystkich stanowisk. Korciło go, żeby tamtemu też pokazać. Stałby tu jeszcze dłużej, gdyby nie czekająca Marta z Mietkiem, już się pewnie niecierpliwią, dlaczego tak długo... Maciej dyskretnie odsłonił swojego członka dając tamtemu popatrzeć. Facet uśmiechnął się i skinieniem głowy pokazał wyjście. Maciej nie do końca domyślił się o co tamtemu chodzi, jednak sama świadomość, że mogą wyjść razem i mogą to widzieć Mietek i Marta otrzeźwiła go, szybko doprowadził się do porządku i prawie biegiem wypadł z toalety, nawet nie oglądając się za siebie. Na szczęście jego towarzysze stali u szczytu budynku i trzeba było podejść kawałek, co dawało mu szansę na szybkie ogarnięcie emocji. Jeszcze idąc czuł napór niedbale schowanego członka na tkaninę spodni, co dawało mu wcale nie nieprzyjemne sensacje w kroczu.

- Już wiemy, gdzie ten peron - powiedziała Marta pokazując przed siebie. - Faktycznie dziwnie położony i można się pomylić.
Pociąg stał już na peronie i przeszli dwa razy wzdłuż, aby znaleźć odpowiednie miejsce, w drugiej klasie, dla palących, zgodnie z kierunkiem jazdy.
- To i tak niewiele da, bo we Wrocławiu zmieniają lokomotywę i będziesz jechała do tyłu - powiedział Mietek, który już raz tego doświadczył.
Do odjazdu pociągu było jeszcze piętnaście minut, weszli do przedziału, ulokowali małą walizkę - jedyny bagaż Marty, na stelażu i wyszli na peron.
- Dzwońcie codziennie, najlepiej wieczorem. Jak nie zadzwonicie to i tak was dopadnę, a wtedy... - udzielała ostatnich wskazówek pani Marta. - Jedzenie na cały tydzień macie przygotowane w lodówce, w zasadzie macie tylko pamiętać o świeżym pieczywie. W tym sklepie, no Maciej, jak się nazywa ta ulica...
- Grochowska?
- O właśnie. Tam mają lepszy chleb niż ten z centrum. Kłaść się wcześnie spać, nie szaleć po nocach, nie oglądajcie za dużo telewizji nocami. Maciej, pamiętaj o kwiatkach bo Mietek oczywiście zapomni już jutro. Nie spaźniać się do szkoły, dwa razy sprawdzać, czy drzwi są zamknięte...
Maciej jednym uchem słuchał rad dawanych przez panią Martę a prawie cały jego umysł zaprzątał niedawny widok z toalety. Po lekkim spadku podniecenie znów wypełniło jego ciało i najchętniej dokończyłby w ubikacji w pociągu. A tu nawet nie mógł dotknąć członka, który wręcz wydzierał się o dodatkowe bodźce.
- To co, Maćku, zobaczymy się za trzy tygodnie, jeśli...
- Jeśli? - powtórzył mechanicznie Maciej.
Marta popatrzyła na niego smutnym wzrokiem. Od chwili wyjścia ze szpitala unikała tego tematu jak tylko mogła a Maciej pomagał w tym o tyle, że starał się go nie podejmować. Dała chłopcu otrząsnąć się trochę z szoku jakim był widok było nie było najbliższej mu osoby w naprawdę poważnym stanie. Rozmawiali na ten temat może dwa, trzy razy i zawsze w ogólnikach, bez zbędnych spekulacji. Marta przygarnęła chłopca do siebie i mocno przytuliła w odpowiedzi. Maciej poczuł się jak wyrwany z jednego wiru w drugi.
- Mama, pociąg ci odjedzie - przywołał ją Mietek. Widząc mokre oczy u obojga, nie silił się na żadne uwagi.
- I pani koniecznie pozdrowi Melanię i przekaże jej to, co pani wczoraj dałem - powiedział Maciej, zupełnie zapominając, że zrobił to w tajemnicy przed Mietkiem. A inkryminowanym przedmiotem była maskotka kociaka, którą Maciej wypatrzył w Okrąglaku i kupił ją specjalnie dla niej.
- No proszę, jakieś prezenty dla Melanii... Mogę wiedzieć co to jest?
- To jest dla Melanii - powiedziała z naciskiem Marta. - Czy ty zawsze musisz być aż tak zazdrosny? Oczywiście Maćku, że przekażę. Zaraz jak przyjadę.
Na peronie pojawił się dyżurny ruchu z ogromnym biało-zielonym lizakiem. Marta odebrała to jako ostatni sygnał, wyściskała Mietka ale, jeszcze wchodząc do wagonu swe spojrzenia kierowała na Macieja.

Chłopcy obserwowali wagon tak długo, aż prawie zupełnie zniknął im z pola widzenia.
- No to witaj, złota wolności szlachecka - powiedział Mietek, który nie cierpiał pożegnań i podobnych cyrków. - Jedziemy do miasta czy od razu do domu? Prawdę mówiąc nie chce mi się tam siedzieć.
- Pani Lisicka będzie dzwonić, powiedziała przecież - przypomniał mu Maciej.
- Racja. To co, wracamy?
Przechodząc koło toalet, Maciej oświadczył Mietkowi, że musi tam wejść jeszcze raz.
- Przecież dopiero byłeś?
- Znów mi się chce. Masz złotówkę? - zapytał uświadomiwszy sobie, że ostatniej monety pozbył się przed chwilą.
- Całą stówę, nic z tego, będziesz musiał jakoś wytrzymać do domu.
Maciej już chciał kombinować jakieś zakupy w kiosku, gdy nagle stała się rzecz niespodziewana. Z toalety wyszedł ten właśnie mężczyzna w towarzystwie milicjanta w mundurze. Trudno było powiedzieć, czy mężczyzna był aresztowany czy nie, nie miał na rekach żadnych kajdanek a milicjant szedł tuż obok niego. Minęli obu chłopców i zniknęli w dworcowym komisariacie, który znajdował się tuż zaraz, następne wejście od toalet.
- Aresztowali jakiegoś zboka - skwitował Mietek.
- Jak to zboka?
- Pewnie robił coś, czego nie powinien.
Maciej streścił mu, co zobaczył kilkanaście minut temu. Darował sobie szczegółowych opisów, ograniczając się do suchej relacji. Zresztą nie umiał rozmawiać o tych sprawach. Nawet z Mietkiem bardzo rzadko mówili o tych rzeczach, a jeśli już, używali jakiegoś dziwnego języka, opartego głównie na skojarzeniach.
- A, to dlatego chciałeś do tego kibla...
Maciej nie czuł się na siłach aby zaprzeczyć.
- To pokazałeś mu swojego? - nacierał dalej Mietek a po jego tonie Maciej zrozumiał, że dobry nastrój i zrozumienie uleciały, może na długo.
- No tak... Trochę.
- A dotykał ci?
- Nie, coś ty.
- A dałbyś mu dotknąć gdyby wyciągnął rękę?
Maciej z miejsca zwietrzył dla siebie szansę. Nie bardzo wiedział jak by się rzeczywiście zachował, podniecenie było tak wielkie i tak bardzo domagało się rozładowania, że może by rzeczywiście dał mu nie tylko dotknąć a wykonać całą robotę.
- Ee, chyba nie...
- Chyba czy na pewno?
- Na pewno.
Powiedział tak głównie, by pozbyć się natręctwa Mietka, już nie pierwszy raz zauważył jego tendencje do zazdrości. Melania, Uszatek... Ale, czy nie miał racji? Czy mając chłopaka - chwilę bawił się samym tym sformułowaniem, wspinali się właśnie schodami na dworzec zachodni i Maciej wolał nie mówić i dyszeć jednocześnie - może tak sobie dać zwalić członka jakiemuś innemu facetowi? Tylko zwalić, bez całowania się czy tego co robił Mietek. Musi go kiedyś zapytać o to, ale nie teraz, kiedy tamten jest prawie wściekły i jeszcze sporo będzie trzeba zrobić, by go jakoś udobruchać.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 19:13, 26 Gru 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 2:48, 11 Gru 2014    Temat postu: Inni, tacy sami (71)

Nie tak wyobrażał sobie Maciej pierwsze chwile w mieszkaniu, w którym będą wyłącznie on i Mietek. Ciągle stała miedzy nimi strawa incydentu na poznańskim dworcu. Napięcie towarzyszące tamtej chwili przechodziło powoli w zniechęcenie, do tamtego miejsca, do Mietka, do całej tej sytuacji. Zaraz po powrocie do domu Mietek schował się za książkę, Maciej chodził z kąta w kąt szukając dla siebie jakiegokolwiek zajęcia. Na dobrą sprawę powinien zmusić się do ćwiczeń na fortepianie, ale nie miał nastroju. W końcu, przesuwając bezmyślnie rzeczy na półce w salonie, tylko po to, by znaleźć jakiekolwiek zajęcie, jego wzrok padł na przywiezione z Marciszowa płyty Pink Floyd. Wybrał tę, której jeszcze nie słuchał, o czarnej okładce z pryzmatem i tęczowym paskiem, nastawił gramofon i zaczął słuchać. Nawet nie pamiętał, w którym momencie stracił jakikolwiek krytyczny osąd muzyczny, a sekwencje dźwięków zaczęły przywoływać obrazy z niedawnej przeszłości. Przy mocnym gitarowym wstępie do Time, z doskonale ascetyczną perkusją ujrzał matkę. Ale pierwszy raz patrzył na nią spokojnie, bez negatywnych uczuć, tylko przywołując do pamięci jej słowa. Coraz bardziej docierało do niego, że to już ostatnie chwile, kiedy może z nią rozmawiać jak z normalną osobą, ostrzegano go o tym, jak będzie wyglądał koniec, przygotowywano go do niego delikatnie. A co dalej? Jak by nie było zostanie sam. Z prawie czterema latami nauki, bo na studia raczej nie pójdzie, za co? Obrazy zaczęły się zlewać z innymi, bielą śniegu, ostrym zapachem zimnego, górskiego powietrza, uśmiechem Melanii. Chciał, aby była teraz przy nim. Gdy zaczęło się miękkie saksofonowe solo w Us and Them, zaczął jawnie płakać.

Z odrętwienia wydobył go łomot dobywający się z kuchni. Chwila dekoncentracji wystarczyła, by przenieść się z powrotem na ziemię. Ściszył gramofon i poszedł zobaczyć co się stało. Pierwsze co zauważył, to stół zastawiony prawie całą zawartością szafek - mąką, cukrem, jajkami, mniejszymi i większymi miskami i innymi przyrządami. Na taborecie stał Mietek i zawzięcie szukał czegoś na górze wiszącej szafki. Biały fartuch i poważna mina sprawiły, że mimo wisielczego nastroju, Maciej uśmiechnął się.
- Mogę wiedzieć, co ty robisz?
Mietek popatrzył na niego z niewinną miną.
- To miała być niespodzianka... Chciałem ci upiec ciasto. Wiesz, żebyś nie gniewał się na mnie... Chciałem to zrobić w tajemnicy, po cichutku.
- Niezbyt ci to wyszło. I, na litość boską, zejdź stamtąd, bo z tym gipsem się zabijesz. Co tak rąbnęło?
- Nic szczególnego. Blaszana tortownica spadła na podłogę. Jest cała.
Maciej podszedł do Mietka i pomógł mu zejść na podłogę. Jeśli w ogóle gniewał się na niego, chyba już przestał, choć z reguły długo nosił w sobie urazę.
- To jak już tu jestem, zrobimy to razem. Ale...
- Ale co?
- Daj pyska na zgodę.
Dopiero teraz Mietek zwrócił uwagę na twarz przyjaciela, czerwoną, zapuchniętą. Podejrzewał, że to on jest przyczyną, ale nie skomentował tego ani słowem. Po prostu własnym rękawem otarł łzy i zbliżył usta. Tę chwilę przerwał dzwonek do drzwi. Odskoczyli od siebie jak oparzeni.
- Trzeba by otworzyć - powiedział Mietek. - W zasadzie to powinieneś zrobić ty, bo jesteś tu gospodarzem.
- No niby tak - zgodził się Maciej - ale w niedzielę o piątej po południu raczej nigdy nie było żadnych gości, zwłaszcza że już ciemno. Mówiąc szczerze, po prostu się boję. I jeszcze jestem w takim stanie...
Dzwonek u drzwi odezwał się jeszcze raz, chyba jeszcze bardziej natarczywie.
- Może to jacyś włamywacze czy inni przestępcy - powiedział Maciej. - Najgorsze, że drzwi są usytuowane tak, że nie idzie zobaczyć, kto za nimi stoi. A światło nad drzwiami się zepsuło więc przez judasza i tak nie zobaczę.
- To zróbmy tak - myślał na głos Mietek - ty idź otworzyć a ja stanę za drzwiami do kuchni z kijem od szczotki. Jak to będzie jakiś bandyta i da ci w ryj, to dostanie ode mnie miotłą przez łeb. Tak z zaskoczenia. A jeszcze lepiej, tą doniczką - chwycił stojącą na oknie doniczkę z jakąś rośliną. Maciej chciał zaprotestować, ale w tym momencie dzwonek odezwał się po raz trzeci i jeszcze bardziej natarczywie. Maciej gestem nakazał Mietkowi milczenie i poszedł otworzyć drzwi.

Na progu stała profesor Lisicka, w płaszczu ze sztucznych futer.
- Można? Dobry wieczór w ogóle. Wracam z Junikowa z cmentarza i tak sobie pomyślałam, że zobaczę, jak sobie dajecie radę po wyjeździe pani Marty.
W tym momencie jej wzrok padł na Mietka, który zapomniał odłożyć doniczkę, ale rozpoznał głos i uznał, że zagrożenie minęło.
- Nie przesadzacie z tymi porządkami w niedzielę? - zapytała. Już prowadząc Lisicką do salonu, zmuszeni byli przejść przez kuchnię. Maciej z nerwów zapomniał, w jakim stanie się znajduje.
- Jakaś katastrofa wam się przydarzyła?
- Skądże, pieczemy ciasto. To znaczy piecze Mietek, ja mu na razie kibicuję.
- No ale mama chyba wam zostawiła coś do jedzenia?
- Tak, na całe trzy tygodnie. Z tym, że niewiele słodkiego. Poza tym...
- A umiecie w ogóle piec ciasto? - zainteresowała się nauczycielka.
- Ja czysto teoretycznie, ale Maciora już raz piekł - wyręczył go w odpowiedzi Mietek. - Ale tyle razy widziałem jak mama z siostrą pieką, że nie powinno być problemu. To może ja skończę kręcić te żółtka z cukrem a Maciej pani potowarzyszy.

Lisicka przypatrywała się chłopcom w akcji i równolegle prowadziła rozmowę. Szybko zwróciła uwagę na niemal idealne zgranie, obaj rozumieli się w lot, nie wchodzili sobie w drogę i odgadywali swoje intencje. W zasadzie miała wpaść na krótko, dowiedzieć się co słychać i wracać do domu, ale postanowiła zostać dłużej dla samej przyjemności obserwowania ich w akcji. Jak na fakt, że tak naprawdę obaj dopiero się poznają, to co obserwowała było zdumiewające ale i zastanawiające, do tej pory nie spotkała się z czymś takim w swojej praktyce pedagogicznej. Przyszło jej do głowy, że ten team mógłby naprawdę wiele osiągnąć, gdyby tak udało ich się zmusić do robienia czegokolwiek razem. Tylko czego? Zanotowała w pamięci i obiecała sobie, że się nad tym zastanowi. Inną, pocieszającą myślą było to, że gdyby matce Macieja coś się stało, a było to raczej kwestią 'kiedy' a nie 'czy', ten układ powinien spokojnie istnieć do samej matury i zapewnić chłopcom spokój i bezpieczeństwo. Jeśli tylko wyprostuje się kilka problemów, które istniały i które przeszkadzały patrzeć na przyszłość z taką nadzieją, jaką by chciała. Na razie nie mówiła o nich chłopcom, a były one jedynie przedmiotem dyskusji w szpitalu, wtedy, kiedy udało się na trochę pozbyć ich obu. Ale to na później, na razie przyglądała się jak chłopakom udało się pogodzić ognisty temperament Mietka ze stoickim spokojem Macieja.
- Ty to trzymaj, ale mocno, a ja będę ucierał. Nie za dużo tego cukru?
- W przepisie jest trzysta pięćdziesiąt gram, półtorej szklanki, powinno starczyć.

- Nie zostanie pani profesor na degustacji? - zapytał rozczarowany Maciej kiedy ciasto powędrowało już do piekarnika.
- Przepraszam was najmocniej, wiem, że powinnam, ale jak wiecie, mam też dwójkę dzieci, które czekają na mamę a ich ojciec nie umie w kuchni zrobić połowy tego co wy. A wkrótce kolacja. Ale, jak widziałam, wszystko było prawidłowo i, o ile nie spalicie go, powinno wyjść wspaniale.
Wiktoria ruszyła do hallu, gdy zatrzymał ją Maciej.
- Pani profesor, jeszcze jedna mała prośba. Ale... - pokazał głową kierunek ich pokoju.
Weszli i pierwszą reakcją Wiktorii było sprawdzenie, czy nowa wersalka jest używana. Trudno było jednak cokolwiek powiedzieć.
- Co się stało, Maćku?
- Dwie rzeczy. Jedną mógłbym przedyskutować przy Mietku, ale tej drugiej wolałbym nie. Zacznę od tej drugiej. Czy, jeśli... No wie pani... Mama, no wie pani...
- Tak, wiem - powiedziała spokojnie Wiktoria.
- To czy dalej będę mógł zostać z Mietkiem?
Wiktoria modliła się, by to pytanie nie padło, gdyż przy obecnym stanie rzeczy jakakolwiek odpowiedź na nie była niemożliwa. Wymagało to sporo zabiegów prawnych, które dopiero się zaczęły. Trzeba to jakoś rozegrać tak, aby go nie wystraszyć...
- Mam dwie wiadomości. Jedną dobrą, drugą taką, którą na razie trudno ocenić. Od której mam zacząć?
- Może od tej gorszej.
- No dobrze. Jest trochę przeszkód natury prawnej, dlatego, że do osiemnastego roku życia musisz mieć opiekuna prawnego, inaczej się nie da. Ktoś musi za ciebie podejmować decyzje w najważniejszych sprawach a nawet nie podejmować a je firmować. W to również wchodzi sprawa mieszkania, chyba najtrudniejsza, bo tych rzeczy nie załatwia się od ręki. Samo ustanowienie opieki prawnej też trochę trwa.
- A ta dobra wiadomość?
- I tu cię zdziwię, bo to naprawdę dobra wiadomość. Twoja mama nie widzi przeszkód aby opiekunem prawnym została pani Marta Rudzka i jest gotowa podpisać każdy prawny dokument w tej sprawie. Prawdziwy problem wiesz jaki jest, prawda? Musi to być zrobione szybko. Ale tym ja się zajmuję. Z twoją mamą nie jest jeszcze źle...
- Nie wiem, dzwoniła wczoraj i prosiła, żebym nie przyjeżdżał na weekend a wpadł w tygodniu i to z Mietkiem.
Wiktoria uśmiechnęła się, to akurat dało się wytłumaczyć nie powodując niepotrzebnej paniki.
- Tu akurat niepotrzebnie się martwisz. Mama po prostu musi się oswoić z tym, że już jesteś nieco inny. Ta cała sytuacja jest dla niej bardzo męcząca, ona sama wielu rzeczy nie rozumie. Powiem ci, że tamta nasza rozmowa w szpitalu była bardzo trudna dla nas wszystkich. I niewiele brakowało, by się źle skończyła. A ta druga sprawa? - Wiktoria dyskretnie popatrzyła na zegarek. Zabawiła tu trzy razy dłużej niż planowała. `
- Czy może pani, pod absolutnie żadnym pozorem, nie mówić w klasie, że już jesteśmy sami? I może przekazać innym profesorom, by tego unikali?
Wiktoria zdziwiła się tą prośbą, poza tym przecież zapowiedziała klasie, że będą sami. O co więc tym razem chodzi?
- Maćku, oczywiście że mogę, to w końcu wasze prywatne życie. Natomiast nie ukrywam, że brzmi to dla mnie co najmniej niepokojąco. Czy mógłbyś podać powód tej prośby?
Maciej nie odzywał się przez moment. Zrozumiał, że zagalopował się i popełnił błąd w sztuce, bo przecież takiego pytania należało się spodziewać. Zresztą, miał w planie przedyskutować to po południu z Mietkiem, ale akurat w grę wszedł facet z długim fiutem w dworcowej ubikacji.
- Czy jest coś, o czym powinnam wiedzieć? - naciskała Wiktoria.
- Nie wiem, pani profesor. Może po prostu martwię się na zapas - odpowiedział Maciej i widział, że wychowawczyni nie jest za bardzo usatysfakcjonowana ta odpowiedzią. Jednak powiedzenie prawdy mogłoby doprowadzić do nieobliczalnych skutków, łącznie z tym, że musiałby rzucić przynajmniej snop światła na ich wzajemne układy. A to się mogło różnie skończyć.

Wsiadając do samochodu i jadąc wyludnionymi i oblodzonymi ulicami Poznania, Wiktoria zastanawiała się nad tą dziwną prośbą. Na logikę wychodziło, że koledzy z klasy molestują ich o urządzenie imprezy - taka gratka jak wolna chata nie zdarza się zbyt często. Może obawiali się, że wiadomość rozkolportowana w niewłaściwe miejsce może spowodować zainteresowanie złodziei? A może jeszcze co innego? Jadąc koło przystanku na Rondzie Rataje zauważyła kłócącą się parę, chyba małżeńską, w każdym razie oboje wyglądali na mocno po trzydziestce. I w tym momencie dotarło do niej, że to, co zauważyła dziś u Mietka i Macieja obserwowała wyłącznie u bardzo zgranych małżeństw. Żadne rodzeństwo, żadni przyjaciele nie rozumieli się tak doskonale.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 19:16, 26 Gru 2014, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smutny16
Adept



Dołączył: 23 Sie 2011
Posty: 39
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz

PostWysłany: Czw 3:17, 11 Gru 2014    Temat postu:

Czekam na ciąg dalszy Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 16, 17, 18 ... 35, 36, 37  Następny
Strona 17 z 37

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin