Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Zabójczy trójkąt
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 5, 6, 7 ... 9, 10, 11  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Nowości / Opowiadania niedokończone
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 12:07, 27 Kwi 2011    Temat postu:

48.
Nowy Targ

Szymon od jakiegoś czasu czuł się nie najlepiej. Budził się zlany potem, po męczących go koszmarach. Następnie przyplątało się złośliwe zapalenie oskrzeli. Długo się z niego leczył, jednak suchy kaszel pozostał, mimo, że teoretycznie był już zdrowy. Wzmagał się zwłaszcza gdy matka zapaliła papierosa, ale niekoniecznie, czasem wystarczył większy wysiłek, by zaczął się dusić. Do tego wszystkiego przyplątały się długie, uporczywe biegunki. Co wieczór kładł się do łóżka coraz bardziej zmęczony, raz czuł, że bliski był utraty przytomności.
- Szymon, ty fatalnie wyglądasz dziecko - powiedziała kiedyś matka. - Zmierz temperaturę.
- Nic mi nie jest - powiedział bez przekonania.
- Jesteś blady jak ściana, język masz obłożony na biało. Nie wmawiaj mi głupot, tylko bierz termometr.
Pomiar wykazał trzydzieści siedem i pięć. Stan podgorączkowy powtórzył się za kilka dni. Gdy już wydawało się, że minął, nabawił się sporego czyraka na nosie, którego okupił prawie miesięcznym zwolnieniem ze szkoły.

Początkowo nie kojarzył faktów. Podczas siedzenia w domu z olbrzymim kompresem na pół twarzy z nudów rozpoczął sprzątanie biurka. Tak trafił na ulotki dotyczące HIV i AIDS. Zaczął je czytać, początkowo ze zwykłej ciekawości. W miarę lektury zaczynał być coraz bardziej przerażony. A więc chyba się stało. Przez kilka dni starał się pogodzić z tym faktem. Postanowił, że na razie nie pójdzie do lekarza, zobaczy co będzie dalej. Przy pomocy internetu zdobywał wiedzę na temat choroby. Nie wszystko mu się do końca zgadzało, ale internetowe źródła zaznaczały, że w indywidualnych przypadkach przebieg może być różny. Na razie postanowił się swymi wątpliwościami podzielić z Wojciechem.
- Sam nic nie wymyślisz, musisz skonsultować się z jakimś lekarzem, zrobić testy - przekonywał Wojciech. - A najgorsze to wmawianie sobie, że się jest śmiertelnie chorym.
- Tak, ale najpierw będę musiał powiedzieć wszystko rodzicom. Nie zapominaj, że mam siedemnaście lat, jeszcze nie jestem pełnoletni.
- Wcześniej czy później będziesz musiał. Żal mi, że to wszystko tak się za tobą wlecze, ale... naprawdę nie wiem, jak cię pocieszyć.
- Masz jakieś dojścia do lewych badań? - nie dał za wygraną Szymon. - Takich, żeby odbyły się bez informowania rodziców?
Wojciech długo myślał nim odpowiedział.
- Tak. Ale po pierwsze, musiałbym najpierw porozmawiać. I nie u mnie w Lesznie a we Wrocławiu. Mam zaprzyjaźnionego lekarza, który jest co prawda chirurgiem, ale sporo może. I sporo dla mnie zrobi.
- Też jest gejem?
- Nie, wdowcem. To długa historia, kiedyś ci wszystko opowiem. Dasz radę wyrwać się z Targu?
- Bez problemu, do ciebie mnie puszczą. Nie muszę od razu mówić, że jadę do Wrocławia, gorzej jak ojciec będzie chciał mnie podwieźć. A właśnie, masz kontakt z tym facetem? czy chociaż informację, co robi?
- Wyszedł w więzienia. I znów pojawia się na IRC-u, tylko że pod innym nickiem, widuję go na czacie onetu. I dalej szuka małolatów. Ale to dla ciebie nieistotne - uciął. - Do zobaczenia we Wrocławiu. Aha, i przygotuj się na to, że zostaniesz robaczkiem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Śro 12:09, 27 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 12:50, 27 Kwi 2011    Temat postu:

49.
Northampton

PC Chesney Sweeney opuszczał biuro superintendenta Caseya wściekły. Jeszcze dobrze nie zaczął prowadzić sprawy, już wpłynęła na niego skarga. Ten młody spaślak z jakiejś devońskiej dziury śmiał się przyczepić do niego tylko za kilka niewinnych zdań.
- To nie jest praca dla wrażliwych panienek - przekonywał Caseya. - Jak mu się nie podoba, to niech nie wyściubia nosa ze swojej dziury. Zresztą, on mi też wygląda na pedryla. Trafił swój na swego...
- Kimkolwiek jest, takiego zachowania nie będę tolerował. Jeszcze tego brakowało, by fatalna opinia o nas wykroczyła poza hrabstwo. Pokaż mu, że jesteś lepszy, ale pokaż merytorycznie. A potrafisz i to nieźle. Tylko dlatego cię tu jeszcze trzymamy. Masz najgrubszą teczkę personalną w całej komendzie. Jeszcze to ciebie niczego nie nauczyło? Długo nie dam rady ciebie bronić. Albo poważnie bierzesz się do roboty albo...
Sweeney zmiął niesłyszalne przekleństwo w ustach.
- Ainslie bierze na tapetę firmę Izdebskiego, ty masz się zająć znalezieniem tej dziewczyny, Alicji Barańskiej. Możesz liczyć na jednego detektywa do pomocy. I daję ci alternatywę: albo spotykamy się następnym razem w tym gabinecie dyskutując o tym, czego się od niej dowiedziałeś, albo w tymże gabinecie wręczam ci notice. Jasne?

Sweeney głupi nie był, wiedział, że w przypadku postępowania dyscyplinarnego nie ma większych szans, nawet przy dość łagodnym systemie, dającym możliwość odwoływania się w nieskończoność, protestów i tym podobnych. O zmianie zawodu na razie nie myślał, ten satysfakcjonował go w zupełności. Zatem chcąc nie chcąc wsiadł w samochód i podjechał pod mieszkanie denata. Dla pewności zapukał, jednakże bezskutecznie. Ustawił samochód w boczną uliczkę, tak, aby mieć widok na bramę wyjściową i włączył radio. Do wieczora nic się nie działo. Około ósmej do bramy zbliżył się młody człowiek i nacisnął domofon. Otworzono mu. Po niecałej minucie w mieszkaniu zapaliło się światło. Był pewien, że było to mieszkanie Izdebskiego, specjalnie przestudiował wcześniej układ okien, w mieszkaniu był i łatwo mógł dociec do tego, które okna są czyje. Serce zabiło mu mocniej. Podszedł do domofonu, zadzwonił. Nie doczekał się odpowiedzi. Z bramą poradził sobie bez większego problemu, co prawda stosując dość niekonwencjonalne metody, jednak wyszedł z założenia, że nikt nie będzie go z nich rozliczał. Po chwili stanął przed drzwiami mieszkania. Zapukał. Znów odpowiedziała mu cisza. Miał ochotę wejść do mieszkania najprostszym możliwym sposobem, jednakże nie po ostatniej rozmowie z superintendentem Caseyem. Wyjął komórkę i zadzwonił po ekipę interwencyjną.

Policjanci przybyli po kilku minutach w sile dwóch osób, mężczyzny i kobiety, młodszych członków zespołu.
- Nie ma się co cackać, wchodzimy.
Po sforsowaniu drzwi do mieszkania wszedł i niecierpliwie przejrzał wszystkie pokoje. Mieszkanie było puste. Dla pewności sprawdził wszystkie schowki, miejsca pod łóżkami, szafy. Na próżno.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Śro 12:51, 27 Kwi 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 18:38, 27 Kwi 2011    Temat postu:

50.
Lynton i Lynmouth

Wojciech czekał na Johna przed hotelem, w rosnącym napięciu obserwując z góry zatoczkę. Było wczesne popołudnie, do przystani wpływały nieliczne żaglówki, które urwały się na morze korzystając z tego, że deszcz przestał padać a utrzymywała się wietrzna pogoda. Pytał sam siebie, czego oczekuje po tym spotkaniu. Pośpiech Johna go nie zastanowił, w trakcie dochodzenia różne rzeczy mogą się zdarzyć. Bardziej intrygował go sposób, z jakim ten młody angielski policjant się z nim obchodził. Powaga i służbistość nie do końca przykrywały jakieś inne ukryte intencje, które Wojciech zdawał się dostrzegać. Albo wydaje mi się, że dostrzegam - zganił sam siebie. Całodzienne wspominanie tamtego dnia pozostawiło w nim uczucie nadziei, dość ostro kontrastujące z chłodem i zacinającym wtedy deszczem. Nad tym miejscem tak wyraźnie unosił się duch Szymona, że był wręcz namacalny.

Wreszcie przed hotel zajechał sfatygowany niebieski vauxhall a po chwili wygramolił się z niego John, ubrany po cywilnemu. Coś za elegancko - pomyślał Wojciech. Uścisk ciepłej dłoni. Męski, zdecydowany.
- Przepraszam, że niepokoję, ale to chyba dość istotne.
- Ależ nic się nie stało, powiedziałem, że będę do dyspozycji.
- Gdzie idziemy? Pub? czy będziemy siedzieć w hotelu? Tak w ogóle udało mi się tu klepnąć miejsce przez internet, poczekaj, tylko się zamelduję.
- Zależy, na czym polega ten twój interes - odpowiedział Wojciech, gdy John powrócił z recepcji.
- Po pierwsze, pomożesz mi z kilkoma rzeczami, wymagającymi znajomości języka polskiego. Później chciałbym się, nieoficjalnie rzecz jasna, dowiedzieć kilku rzeczy o Szymonie. Ale nie tych oficjalnych czy tych, które nam już powiedziałeś w śledztwie.
- To znaczy? - wyraził wątpliwość Wojciech. Nie zabrzmiało mu to zbyt dobrze.
- Nie bój się, nie będę pytał o wasze sprawy intymne - roześmiał się John. - Chodzi mi raczej o jego sposób myślenia, zachowanie, później ci powiem, do czego zmierzam.
- Dobra, to może zaczniemy od hotelu, jak ci mam tłumaczyć, pub mnie rozprasza. Ale poczekaj chwilę, napalę się na zapas.
Po wprowadzeniu w pomieszczeniach publicznych zakazu palenia, często dochodziło do nadinterpretacji i za takie pomieszczenia właściciele hoteli uznawali również pokoje. W tym, w którym mieszkał Wojciech, zakazy palenia straszyły w każdym pomieszczeniu, z ubikacją włącznie. I o ile żaden zakaz nie jest przyjazny, te były wyjątkowo wrogie, groziły pociągnięciem do odpowiedzialności i tak dalej. Przygotowując się do długiej rozmowy wypalił dwa papierosy, łudząc się, że na jakieś dwie godziny powinno starczyć.

John wyjął z aktówki stos kartek i położył przed Wojciechem. Ten chwycił jedną, spojrzał i z pietyzmem odłożył na bok. Po czym ukrył twarz w dłoniach i zaczął płakać. Siedzieli przy stole wpasowanym w kąt pokoju, obok siebie, tak jak uczniowie w ławce.
- Przepraszam - powiedział cicho John i położył rękę na ramieniu Wojciecha.
- Nie, to ja... Za mało czasu minęło.
Siedzieli tak jakąś minutę. Wojciech uspokoił się szybko. Poczuł, że nieruchoma ręka spoczywająca na jego ramieniu powoli zaczyna głaskać jego szyję. Przypadek? Forma pocieszenia? Nie dowiedział się więcej, gdyż John, widząc iż Wojciech wraca do równowagi, zajął się na powrót kartkami i notatkami.
- Kupić cukier, zapłacić za abonament tv, facet od licznika 16.00 - przetłumaczył Wojciech. - To chyba nic takiego istotnego?
- Jedziemy dalej. A tu?
- To chyba Piotrek, sprawdzić. Stróżówka, on i jeszcze jeden luj, jeden na pewno ze Strzyżowa. Ale jak?
- Piotrek to nazwisko?
- Imię i to zdrobniałe, od biedy wasz Pete.
- To by nawet pasowało... A ta reszta? masz jakieś uwagi? Mówi ci coś ten tekst?
- Z tym lujem to jest problem. To słówko w różnych częściach Polski ma różne znaczenie. W mojej oznacza po prostu ciula, skurwiela czy jak tam chcesz. W innych częściach kraju ograniczone jest do języka homoseksualistów i oznacza heteroseksualistę dającego dupy dla pieniędzy. Trochę mi to nie pasuje, bo Szymon nie należał do tak zwanego środowiska.
- Jeśli to ten Piotrek, to chyba pierwsze znaczenie - uspokoił go John. St... Szcz... Zżżżż.... fuck, jak to się wymawia?
- Strzyżów - zachichotał Wojciech. - A to takie miasteczko niedaleko miejsca, w którym w Polsce mieszkał Szymon.
- Zaczynam cholernie wiele rozumieć. Jedziemy dalej.
Kilka następnych kartek było neutralnych w treści, zawierały listy zakupów, notatki z jakichś zebrań z pracy czy inne o charakterze służbowym. Przedostatnia kartka była nieco inna. Obok listy zakupów był dopisek miękkim ołówkiem, następnie zmazany niedbale gumką. Co dawało się odczytać, to: Al... ..ojut... 21.15 Silver.... z Euston. prze..ć, wys..., PO ... ...ojci... ...ater
- Masz jakiś pomysł? Ja i tak tego nie rozszyfruję. Wątpię, by zrobili mi to jacyś specjaliści, poza tym mogą to być rzeczy o których wiedział tylko Szymon, tu potrzebny jest jego styl myślenia.
- Al to chyba Alicja, jego baba. Ojut. Kojarzy mi się tylko z pojutrze. nawet by pasowało. Silver to Silverlink, linia kolejowa do Londynu. Razem to ma sens. Dalej gorzej.
- Masz czas, spokojnie. Może przerwa?
- Poczekaj. PO ma w polskim wiele znaczeń ale żadne nie pasuje. Przysposobienie obronne, Platforma Obywatelska, pełniący obowiązki, program operacyjny, Politechnika Opolska - wszystko bez sensu. Jeśli zaś przyjmiemy to za angielskie post office, to wys będzie niechybnie początkiem wyrazu wysłać. prze...ć - tu nie mam pomysłu, sporo wyrazów zawiera człon prze. Mogę później?
- Spokojnie.
- ojc... albo moje imię, Wojciech albo ojciec. to ater kojarzy mi się z Bridgwater, zwłaszcza koło mojego imienia. Pewnie chciał do mnie zadzwonić albo mnie poinformować. Albo mi coś wysłać...
- Właśnie. Tu powinniśmy zacząć tę drugą rozmowę. Ale to po przerwie, nie sądzisz? Jakiś spacer?
Szli doliną rzeki Lyn, w miejscu, gdzie za kilka chwil rzeka wpadnie do morza. Gdzieś na końcu oceanu chmury przerzedzały się, pokonywane przez nieśmiałe, słabe promienie słońca, które triumfująco postanowiło przypomnieć ludziom o swojej obecności przed samym zachodem. Mijali biały budynek pubu, przystrojony kolorowymi kwiatami i flagami brytyjskimi.
- Wdepniemy na piwo? - zapytał John.
- Może jak będziemy wracać... przejechałbym się kolejką. Reflektujesz?
Kolejka kursująca w górę i w dól klifu między Lynotn a Lynmouth była największą atrakcją miasta. Zbudowana w czasach wiktoriańskich, napędzana była tym, czego wokół było najwięcej, czyli wodą. Dwa współpracujące ze sobą, połączone liną wagony wprawiane były w ruch przez zmianę masy, którą powodowała wylewająca się woda. Gdy jeden jechał w górę, drugi wracał do przystani. Niezależnie od pory roku i dnia, w kolejce zawsze panował tłok. Odstali swoje w kolejce po bilet i wcisnęli się do środka. Kolejka ruszyła. Tłum spowodował, że stali naprzeciw siebie, stykając się brzuchami, wchodząc w bezpośredni kontakt całymi ciałami. Pierwszy uśmiechnął się John. Niewinnie, prawie nieznacznie, acz radośnie. Wojciech niemal instynktownie odwzajemnił uśmiech. Domyślał się, że napór ciała Johna jest nie tylko spowodowany fizyką i bezwładnym ruchem ludzi w wagoniku. Ich twarze były blisko ich oddechy wzajemnie owiewały się. Wojciech z ogromnym żalem przywitał końcową stację. John zdaje się też. Ale gdy już wysiedli, długo nie odzywali się do siebie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Śro 21:32, 27 Kwi 2011, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
tomeck
Wyjadacz



Dołączył: 02 Paź 2010
Posty: 367
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Skąd: Łódź

PostWysłany: Śro 20:59, 27 Kwi 2011    Temat postu:

A jednak dobrze kombinowałem coś się zaczyna...
Po za tym domyślam się kto jest mordercą Szymona.
Homowy czekam na więcej, mam nadzieje że jak rano się obudzę to będą następne części.
Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 21:05, 27 Kwi 2011    Temat postu:

No nie wiem czy będą Sad Idę na piwo.
A oto zdjęcie kolejki:
[link widoczny dla zalogowanych]
A to słynne maszkary w lyntońskich ogródkach...
[link widoczny dla zalogowanych]
... i na łodziach
[link widoczny dla zalogowanych]
Słynna lyntońska koza:
[link widoczny dla zalogowanych]
Centrum Lynmouth:
[link widoczny dla zalogowanych]
W tym pubie będzie się toczyć akcja:
[link widoczny dla zalogowanych]
Ujście Lyn. Fajne miejsce na pocałunek...
[link widoczny dla zalogowanych]
Szli doliną Lyn, w miejscu, gdzie rzeka za kilka chwil wpadnie do morza...
[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Czw 5:52, 28 Kwi 2011, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 0:52, 28 Kwi 2011    Temat postu:

51.
Wrocław, Trzebnica

Pociąg nagle zanurzył się w ciemności peronu wrocławskiego dworca. Wojciech popatrzył na zegarek. Chwalić Boga, był o planie. Za pól godziny powinien przybyć pośpieszny z Krakowa, wiozący Szymona. A za godzinę miał podjechać doktor Bessert. Wszystko było omówione do ostatniego szczegółu. Szczęście, że Szymon wybił ojcu z głowy absurdalny pomysł zawiezienia go do Leszna. Straciliby co najmniej dzień. Szymon faktycznie przybył o czasie i Wojciech zauważył, że chłopak wygląda mizernie. Ocenił to na chłodno; łączyły ich więzy przyjaźni i Wojciech nigdy nie uważał, że z tego coś się wykluje. Nie pragnął już niczego stałego, po epoce zakochiwania się w kim się da, jednym burzliwym związku doszedł do wniosku, że nie potrzebuje dodatkowych emocji. Swe potrzeby załatwiał albo ręcznie albo znajdując kogoś, kto bez zobowiązań mógłby mu poruszać trochę skórką - i chętnych zawsze znajdował.
- Kiedy te badania? - zapytał Szymon, kiedy już przywitali się jak na przyjaciół przystało.
- Zaraz przyjedzie doktor Bessert, może chodźmy przed dworzec...

- Zatem to jest twój nowy chłopak? - zapytał doktor Bessert, kiedy przywitali się obcałowując się i przytulając. Szymon stał z boku i patrzył na tę scenę z odrobiną zazdrości. Nie przewidział jednego.
- Cześć robaczku. To ty jesteś tym przyjacielem Wojtka? nawet w jego typie jesteś, on lubi takich trochę cięższych.
- On nie jest moim chłopakiem, panie doktorze - pośpieszył z wyjaśnieniem Wojciech.
- Ale będzie, wcześniej czy później. Wspomnisz słowa starego doktora... Tak w ogóle, gdzie śpicie do czasu wyników?
- Myślałem, że u mamy. Jeszcze jest średnio przygotowana ale...
- To nie przygotowuj jej bardziej. Śpicie u mnie. I tak wyniki będą nie wcześniej niż w poniedziałek, dziś jest piątek. A ty, robaczku, do kiedy masz czas?
- Do wtorku...
Szymon, wiedząc, że to pytanie do niego, odpowiedział, choć trochę nie w smak mu była jowialność i bezpośredniość doktora. Zwykł odnosić się do innych z większą rezerwą i tego samego oczekiwał od innych. Doktor burzył powoli i konsekwentnie jego podhalański system wartości.

- Ten doktor najwyraźniej na ciebie leci - powiedział Wojciechowi przy pierwszej sposobności, gdy tylko znaleźli się sami.
- Bzdura. To typowy pochwiarz - to znaczy chciałem powiedzieć heteroseksualista. To naprawdę długa i trudna sprawa i później ci ją wytłumaczę. A na razie proszę, rób co on powie. Dużo od niego zależy.
- I będziemy u niego spali? Nie podoba mi się to.
- Tak, w pokoju jego syna. Ale darowanemu koniowi... chyba że wolisz moją mamę, zakaz palenia i Oświęcim w wersji light. Poza tym sto razy bardziej wolę spać w pokoju Maćka niż moim własnym.

Doktor Robaczek badania załatwił w makiaweliczny sposób. Otóż formalnie Szymon miał być gościem Wojciecha we Wrocławiu - w którym na szczęście Wojciech miał stały meldunek - i poczuć się źle.
- Ale mi się wydaje, robaczku, że ty masz co innego - powiedział po przebadaniu Szymona. - Jeszcze zrobimy kilka innych badań i się zobaczy - powiedział i zawlókł Szymona w inny kąt przychodni, podczas gdy Wojciech siedział w poczekalni i gryzł palce ze strachu. Na Szymona gust to trwało zbyt długo. Po serii badań, pobierania krwi i innych nie do końca przyjemnych czynnościach najpierw odwiedzili matkę Wojciecha, która była trochę rozczarowana, że syn nie chce spać w domu, w którym się wychował. Niemniej podjęła ich obiadem.
- Dobrze patrzy z oczu temu Szymonowi - powiedziała na stronie. - To twój nowy chłopak?
- Matka, daj spokój, nie słyszę dziś tego pytania no raz pierwszy. Nie, nie i nie. Jestem sam i jak w piosence Steni Kozłowskiej, nie tęsknię za nikim i nie kocham nikogo, robię to na co właśnie mam ochotę, noszę z wiśni kolczyki...
- Nie pajacuj. No dobrze, jedź do doktora Besserta. Ty sobie nie wyobrażasz, jakie masz szczęście spotykania osób odpowiedniego formatu. Całe życie. I ten Szymon jest w porządku, tak jak Michał i Jarek... Nawiasem, wiesz że Jarek obronił się na doktora? I za mną się podzielił pierwszą...
- Cieszę się, choć co było i nie jest... Poza tym, Szymon to żaden mój chłopak. Mama wbij to sobie do głowy i powtarzaj w charakterze modlitwy.
- Może jeszcze tego nie czujesz. Ale pasujecie do siebie jak rzadko kto. Jak go poznałeś?
- Na necie.
- Wy będziecie ze sobą aż do końca życia. Jest między wami coś takiego...
- Chrzanienie. Nic między nami nie było i nie będzie.
- Z Moniką też nic nie miało być i mało nie zostałeś ojcem. Dobra, jedźcie już...

Szymon powoli przyzwyczajał się do dziwactw doktora Robaczka, a wieczorem zdał sobie sprawę, że go polubił. Do tego stopnia, że nie protestował, kiedy doktor powiedział:
- Będziecie spali obaj u Maćka w pokoju. Są protesty? Nie słyszę.
- Ale tam jest jedno łóżko... - stwierdził Szymon.
- No i?
- Nic...
To stało się następnej nocy. Szymon przytulił się do Wojciecha, ten zaś po lekkim głaskaniu jego brzucha odważył się zejść nieco niżej. Ostrożnie szarpnął za gumkę od spodni piżamy, co nie uszło uwadze Szymona.
- Nie boisz się?
- Nie. Wiem, że jesteś zdrowy jak rydz. No rozluźnij się...
- Wojtek, nie. Owszem chce mi się, sterczy mi, ale się boję...
- To przestań. Nic ci nie jest. No nie bądź taki napięty... Mówiąc to chwycił go za gorący i rozedrgany członek i bawił się jego czubkiem, jeżdżąc palcem po wilgotnej i śliskiej powierzchni.
- Co robisz? Zwariowałeś?
- Nie. Zaufaj mi... i uwierz w siebie. I czerp przyjemność.
Szymon po chwili poczuł, że zanurza się w czymś gorącym i ciasnym. I wszystko inne nagle przestało się liczyć.

To była dziwna noc. Wojciechowi powoli udało się przełamać strach Szymona i niejako zmusić go do uległości. W poniedziałek, kiedy miały być wyniki, Szymon nie mógł przełamać się, by zjeść śniadanie. Bez przekonania grzebał widelcem w jajecznicy aż Wojciech, widząc w jakim stanie znajduje się jego przyjaciel, zjadł resztę.
- No robaczki, o jedenastej w przychodni. Tu macie pieniądze na przyjazd do Wrocławia. I na coś do zjedzenia w międzyczasie.

Kilka minut po jedenastej drzwi gabinetu doktora otworzyły się. Po minie lekarza Wojciech znał już rezultat. Do Szymona nie od razu docierała radosna prawda. Dopiero po krótkiej rozmowie zrozumiał o co chodzi.
- Masz poważną astmę, robaczku. i to nie są żarty. Muszę porozmawiać z twoim rodzicami.
Ale teraz Szymonowi było wszystko idealnie obojętne. Przytulił się do doktora i płakał mu w kołnierz. Doktor nie protestował, to dla niego też był piękny moment. Obaj byli na swój własny, prywatny sposób szczęśliwi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Czw 6:41, 28 Kwi 2011, w całości zmieniany 12 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
tomeck
Wyjadacz



Dołączył: 02 Paź 2010
Posty: 367
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Skąd: Łódź

PostWysłany: Czw 5:51, 28 Kwi 2011    Temat postu:

Dzięki Homowy....

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 14:57, 28 Kwi 2011    Temat postu:

52.
Lynton i Lynmouth

Już szarzało, kiedy weszli do pubu znajdującego się przy samym ujściu Lyn do oceanu. Jak zawsze w sobotę, tak i tym razem pełny był gości, wśród których przeważali turyści. Obserwując klientelę, John usiłował odgadnąć, którzy są miejscowi, którzy przyjezdni. Wojciech tymczasem uzbrojony w garść jednofuntówek podszedł do szafy grającej wybrać muzykę.
- Jakieś życzenia?
- E tam, ja mam pierwszy stopień umuzykalnienia, słyszę, jak grają. Może być stary dobry rock, Status Quo, Slade, Queen.
Po chwili rozległy się dźwięki "Private Investigations" Dire Straits. Aluzja do sytuacji była oczywista.
- Zawsze tak starannie dobierasz muzykę? - zapytał John, kiedy Wojciech pojawił się z piwami przy stole.
- Chyba tak... Długo pracowałem w radio, byłem nie tylko reporterem, ale i DJ-em. Można powiedzieć, że weszło mi w krew....
Sączyli piwo nie odzywając się do siebie a jedynie obserwując się wzajemnie. Półmrok, rosnący dramatyzm muzyki dodawał odpowiedniego dreszczyku sytuacji.
- Nie wiem, jak to jest być policjantem - odezwał się w Wojciech, gdy Straits ustąpili "Samotnikowi" The Moody Blues. - Natomiast zawsze chciałem napisać jakiś kryminał, już jako dzieciak. Chwilowo mi przeszło...
- Jak potrzebujesz fabuły, to nie ma sprawy. Ale najpierw załatwmy drugą część naszej rozmowy. Co prawda nie do końca mogę, ale w tym wypadku muszę cię zapoznać z dotychczasowymi ustaleniami w dochodzeniu. Może to pomoże ci myśleć. Bo wygląda na to, że przynajmniej dla nas jesteś w tym momencie kluczem do zagadki.
John pokrótce zreferował dotychczasowe efekty śledztwa, pomijając wygłupy Sweeneya i pewne szczegóły wyjazdu do Northampton.
- I teraz pozostaje pytanie: komu on to mógł wysłać. U ciebie szukali, ale przecież nie znaleźli, chyba że listonosz wrzucił po prostu przesyłkę przez otwór w drzwiach.
- To raczej odpada. Mam swoje ustalenia z listonoszami. Ponieważ na górze mieszkają lokatorzy i już nieraz ginęła mi korespondencja, przesyłki do mnie albo wręczane są do rąk własnych albo awizowane.
- Możesz się na chwilę postawić w jego miejscu i zastanowić, komu byś wysłał? Taka mała projekcja.
- Ojcu, to na pewno. Jednak to chyba zbyt oczywiste rozwiązanie, to zrobiłaby połowa ludzi, przynajmniej Polaków. Szymon miał bliskiego kumpla w Nowym Sączu, chyba to ktoś z jego rodziny. Mógł jemu, zwłaszcza, że odwiedzał go ilekroć jechał do Polski i łatwo mógł odebrać. Dalej, mamy wspólnego znajomego w Trzebnicy. Taka dziura pod Wrocławiem. Starszy lekarz, wdowiec, zaprzyjaźniony z nami. Szymon nie miał zaufania do ludzi, a byle komu nie wysłał, to pewne. Zwłaszcza tego. Skoro, jak przypuszczacie, w grę wchodzili jego znajomi z Nowego Targu i Strzyżowa, wątpię, by jego zaufanie do ludzi stamtąd było aż tak wielkie. Tam prawie każdy każdego zna. Ślepo wierzył tylko matce, niestety...
Przerwał. Przed oczyma stanął mu Szymon z czasów, kiedy umierała jego matka. Nie jest pewien, czy kiedykolwiek w życiu widział kogokolwiek bardziej załamanego czy zdesperowanego. Szybko starł obraz z pamięci i wrócił do rozważania.
- Właśnie mógł wysłać mnie. Tyle, że do mnie nie dotarło. Poza tym większa szansa, że ktoś mógłby to znaleźć w Anglii niż w Polsce.
- Masz jakieś adresy czy chociaż telefony?
- Do Trzebnicy. Paradoksalnie, nie mam telefonu do starego mieszkania Szymona. Kiedyś, już w Anglii ukradli mi portfel, tam był. A na pamięć nie znałem. W książce telefonicznej nie będzie, bo zastrzeżony. Co do kumpla - znam nazwisko i optycznie pamiętam, gdzie mieszka, bo kiedyś nawet u niego byłem. Może przy pomocy Google Maps da mi się ustalić jego adres.

Temat był wyczerpany, przynajmniej na razie, toteż w ich rozmowie zaczęło pojawiać się coraz więcej elementów prywatnych, niezwiązanych ze sprawą. John usiłował rozgryźć nastrój Wojciecha. Przygnębienie, powaga, to oczywiste. Ale było też coś innego, dodatkowy akcent, jakaś obawa, zdenerwowanie, lekka irytacja. Zagadnął o to dopiero, gdy już wracali do hotelu.
- Nie wiem, może jestem przewrażliwiony, może przemęczony. Ale miałem wrażenie, tam w pubie, że ktoś nas obserwuje.
- Ktoś konkretny? Możesz go opisać?
- Właśnie nie. Czułem na siebie czyjś wzrok. Tylko tyle. Nie rozglądałem się zbyt nachalnie, a już na pewno nikogo nie rozpoznałem.
John słyszał to już niejednokrotnie w trakcie swojej pracy w policji, jednak jemu samemu nigdy nie dane było zaznać tego uczucia. Dyskretnie obejrzał się za siebie. Kilka osób spacerowało wzdłuż wybrzeża i brzegiem rzeki. Za ciemno, by dostrzec wyraźne sylwetki. Gdy już dotarli do hotelu, Wojciech odezwał się niespodziewanie:
- Przed snem wpadnij jeszcze do mnie pogadać. Jakoś pewniej się czuję w twoim towarzystwie.

Oczywiście nie rozmawiali na sucho, na stole szybko zmaterializowała się butelka polskiego jarzębiaku.
- Coraz bardziej smakują mi wasze alkohole...
- A co wcześniej piłeś?
- Śliwowicę.
- Dobry wybór - pochwalił Wojciech - choć dla mnie trochę za mocne.
Rozmowa dryfowała od tematu do tematu, kiedy Wojciech, nieźle już zmorzony alkoholem, stwierdził:
- Teraz już do końca życia będę sam - i rozkleił się jak dziecko. Czy było to efektem zmęczenia, czy ostatnich przeżyć, było to tak silne, że długo nie mógł dojść do siebie. John podszedł do niego i przygarnął go delikatnym ruchem.
- Spać. Wykąp się i do łóżka.
- Zostań ze mną... Możesz spać na tym drugim łóżku.
- W tym stanie na pewno cię nie zostawię. Tylko skoczę do pokoju po piżamę.

Było już późno w nocy. Wojciech spał, ale nie był to spokojny sen, rzucał się, mamrotał coś do siebie. John obserwował go i bił się z różnymi myślami. Kilka nocy wcześniej Rory jednym nieodpowiedzialnym wybrykiem zburzył jego spokój seksualny, stan uśpienia, do którego celowo latami się doprowadzał. To było tak silne, że następnego dnia, korzystając z możliwości urwania się do toalety, trzy razy w ciągu dnia musiał się sam zaspokoić. Teraz niespełna dwa metry dalej leżał mężczyzna, z którym nie wahałby się tego zrobić. Obserwował go w mroku pokoju i napawał się sylwetką śpiącego na boku. Wcześniej, korzystając z upojenia alkoholowego Wojciecha próbował podejrzeć to i owo, niestety bezskutecznie. Zresztą starał się kontrolować i w ostatniej chwili zrezygnował z wtargnięcia do łazienki pod byle pozorem. Teraz walczył z prawie bolesnym wzwodem, który nie pozwalał mu zasnąć. Gdy już był blisko spełnienia, usłyszał, że ktoś próbuje sforsować zamek od drzwi. A więc Wojciech miał rację. Cicho wstał i skradał się w stronę drzwi by zaskoczyć przeciwnika. Już dzielił go niecały metr, gdy poczuł, że zaplątał się w coś nogą. W tym momencie rozległ się łoskot uderzającego o podłogę ciężkiego przedmiotu. Zapalił światło i bez trudu ustalił, że był to niedbale położony plecak Wojciecha.
Co on tam ma, do cholery, kamienie? - pomyślał kładąc plecak w inne miejsce. Naturalnie po nieproszonym gościu nie było już ani śladu.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 5:31, 29 Kwi 2011, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 17:50, 28 Kwi 2011    Temat postu:

Kilka spraw, powiedzmy, porządkowych.
- Za pozdrowienia dziękuję i odwzajemniam. I czekam na kontynuację niektórych utworów Smile
- Teraz będzie znów mniej intensywnie. Jesteśmy mniej więcej w środku, myślę, że do końca maja (a nawet wcześniej) się wyda.
- @Tomeck Jeśli wiesz, kto zabił, to znaczy, że jest błąd konstrukcyjny. Nie mogę go znaleźć, ale jak znajdę to naprawię. Jeszcze nie wszystko wiadomo o bohaterach, będzie kilka szoków Smile Mam to wszystko mniej więcej poukładane, ale oczywiście błędy mogą się zdarzyć. Jeszcze nigdy nic takiego nie pisałem (choć czytałem masę kryminałów, ale to nie to samo)
- Dla chcących w jednym kawałku - najnowsza wersja w PDF jest tu:
[link widoczny dla zalogowanych]
- Jeśli ktoś woli wersję txt w kodowaniu UTF-8 (i czytać np. w wordzie, open office czy kindle'u) - niech da znać, tu albo na priva. Nie wrzucam na chomika, bo powoli się gubię w tym, co jest co. Sam piszę wyłącznie w txt i tych plikach mam największy bajzel Sad
- Cały czas jest do ściągnięcia Gra szwajcarska w e-booku
[link widoczny dla zalogowanych]
- Przypominam o licencji - cc-by-sa-3.0. Można dowolnie dysponować utworem pod warunkiem podania autora i źródła.
- Zastanawiam się, czy nie wywalić sygnowania poszczególnych sekcji nazwami miejscowości. Będzie bardziej tajemniczo Smile


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Czw 19:03, 28 Kwi 2011, w całości zmieniany 10 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 3:56, 29 Kwi 2011    Temat postu:

53.
Northampton

Następnego dnia Sweeney postanowił rozegrać rzecz metodycznie i przeprowadzić rozmowy z sąsiadami na klatce schodowej. Niewiele dały. W kilku mieszkaniach nie zastał nikogo, w jednym przygłuchą staruszkę, która rzadko opuszczała dom, a zakupy robił jej ktoś z opieki społecznej, skutkiem czego rzadko opuszczała mieszkanie.
- Tak, tę panią nawet tu widziałam.
- Kiedy ostatnio?
- Nie wiem, może ze trzy tygodnie temu. Bo ja, wie pan, rzadko wychodzę gdziekolwiek.
Tu nastąpiła wyliczanka przyczyn od Adama i Ewy począwszy, tak że Sweeney zmarnował dobry kwadrans na wysłuchanie wszystkiego. W innym mieszkaniu też nie osiągnął zbyt wiele.
- Policja? macie konkretne zarzuty? Jak nie to piss off - powiedział młody przypakowany dryblas, który otworzył mu drzwi ubrany tylko do pasa i pokryty prawie w całości kolorowymi tatuażami.
- Zbieram informacje o sąsiadach - powiedział mało pewnie Sweeney.
- A co mnie to, kurwa, obchodzi? - odpowiedział drab i zatrzasnął drzwi.
Jak niepyszny Sweeney wrócił do swego punktu obserwacyjnego. Przysiągł sobie nie popełniać tego błędu ponownie i na następne door-to-door iść w towarzystwie.

Wieczorem, znudzony sieczką z Radio 1 i lekturą Daily Sport, w którym znalazł ogłoszenia kilku nowych i wcale obiecujących prostytutek i fascynującą historię o potworach w londyńskim metrze, powoli zbierał się do opuszczenia posterunku. Złożył gazetę, którą kupił na stacji benzynowej, gdyż większość kiosków i supermarketów odmawiało jej dystrybucji, zapalił papierosa i już zapuszczał silnik. Wtem dostrzegł sylwetkę postaci zmierzającej do klatki schodowej. Z dużym prawdopodobieństwem była to ta sama osoba co poprzedniego dnia. Tym razem zadziałał błyskawicznie. Przygotował odpowiednio drzwi na klatkę schodową by w razie czego uniknąć długiego forsowania zabezpieczenia domofonem i obserwował okna. Istotnie, po kilku minutach prostokąt okna w kuchni zmienił kolor na mdłożółty. Zaczaił się w załomie między schodami a drzwiami wejściowymi i czekał. Za niedługi czas drzwi otworzyły się i mieszkanie opuścił mężczyzna, sądząc po sylwetce od tyłu. Niewiele myśląc Sweeney, lekceważąc przepisowy sposób zatrzymania zablokował wychodzącą osobę od tyłu a następnie, zakładając dźwignię powalił na podłogę. Po czym wyjął telefon komórkowy i zażądał posiłków.

- Klucze mam od pani Alicji Barańskiej - tłumaczył młody człowiek, emigrant z polskim akcentem, kiedy przewieziono go już do komendy. - Wyjechała na dwa tygodnie do Polski i prosiła, bym zaopiekował się jej mieszkaniem.
- Czy zna pan adres pani Alicji w Polsce?
- Nie. Wiem tylko, że mieszka w Strzyżowie.
- Proszę przeliterować.
Mężczyzna, po którym było jeszcze widać ślady interwencji, drżącymi z resztek emocji rękami zapisał nazwę drukowanymi literami na kartce w wersji z polskimi znakami i bez. Widząc, że więcej niczego się nie dowie, Sweeney nie znalazł podstaw do zatrzymania Polaka i dość niechętnie puścił go z powrotem.

Nie wiedział, że mężczyzna studiuje na miejscowym koledżu nauki społeczne i ma dość dużą wiedzę o tym, jak powinna funkcjonować policja.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 5:24, 29 Kwi 2011, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 4:42, 29 Kwi 2011    Temat postu:

54.
Bideford

Niedziela mijała Johnowi ponuro. Po powrocie z Lynton i Lynmouth, skąd zabrał również Wojciecha, poinformował Rory'ego o tym, co udało mu się dowiedzieć a nadto co zdarzyło się w nocy. Uczynił to nader niechętnie, ciężko było mu się wytłumaczyć z tego co tak naprawdę robił w pokoju Wojciecha późną nocą.
- No to romans kwitnie - skwitował Rory z dość lubieżnym uśmieszkiem.
- Wypchaj się. Nie ma żadnego romansu.
- Spędziłeś z nim noc w pokoju i nic? Nie uwierzę.
- Upił się.
- Tym bardziej nie wierzę...
- Wierz w co chcesz - żachnął się John. - W każdym razie rano obejrzałem sobie ten hotel. Plecak Wojciecha również.
- Co w nim miał?
- Spam, chyba ze cztery puszki, słoik z jakąś polską potrawą, poza oczywiście standardowym ekwipunkiem turysty. Nic dziwnego, że tak gruchnęło, dobrze przynajmniej, że nic się nie zbiło.
Rory uśmiechnął się.
- Zadbaj przy okazji, by lepiej jadł, weź go na jakąś kolację. Na tych puszkach długo nie pociągnie. Ja ci mam mówić, jak to dalej rozgrywać? A hotel?
- Tam słonia by wprowadził bez wiedzy portierni. Jest boczne wejście na poziomie pierwszego piętra, do którego prowadzi pochyła ścieżka z dołu, poza tym inna droga kamiennymi schodami z ulicy z drugiej strony budynku. Nie zapominaj, że hotel położony jest na klifie, tam jest wyjątkowo nieciekawe ukształtowanie terenu. I to jeszcze tak perfidnie, że można tam wejść niezauważonym przez kogokolwiek, obie drogi są wysadzane gęstymi krzakami i roślinami.
Rory zasępił się.
- Ciała dałeś. Pamiętasz przynajmniej kogoś z tego pubu? Nic ci się nie rzuciło w oczy?
- Klientela raczej młoda i głównie przyjezdni. Podejrzewam też że sporo imigrantów, dało się słyszeć różne języki. Nikt nie siedział sam przy stoliku, przynajmniej ja nie zauważyłem.
- Masz jakieś typy?
- Trzy. Gapiński, ten pedofil i Alicja. Przynajmniej z tego, co dotychczas ustaliliśmy. Zdziwiłbym się, gdyby to był ktoś spoza tej trójki. A właśnie, czy wpłynęła odpowiedź na zapytanie z poczty?
- Tak. Że nie zarejestrowano przesyłki od nadawcy o tym nazwisku. Wcale nie musiano, nie ma obowiązku podawania prawdziwych danych przy nadawaniu, w ogóle nie wiem czy podaje się jakiekolwiek, a wpisać na druczek możesz cokolwiek, nikt tego nie sprawdza. Ale mówiłeś, że namierzyłeś jakieś nazwiska.
- Tak. Poza tym Wojciech miał do mnie zadzwonić po telefonach do Polski.
John spojrzał na zegar na ścianie. Była siódma wieczór, wrócili w południe. Jeśli by to zrobił, dawno by go o tym poinformował. Wybrał z książki telefonicznej numer Wojciecha. Bezskutecznie. Spróbował jeszcze raz, również na próżno.
- Nie podoba mi się to.
- Może śpi po waszej upojnej nocy.
- Rory, jeszcze słowo... Zwijaj się, jedziemy.
Niemal biegiem opuścili kawalerkę Johna. Pół Bidefordu przejechali łamiąc wszelkie możliwe przepisy i modląc się, by nie namierzyli ich koledzy z drogówki. Angielscy policjanci rzadko są lojalni wobec siebie nawzajem i jeśli któryś namierzyłby vauxhall Johna mknący z prędkością dźwięku, nie omieszkałby z tego zrobić grubszej sprawy. Co prawda w tym przypadku okoliczności usprawiedliwiałyby takie zachowanie kierowcy, niemniej wyjaśnienie tego trwałoby tygodniami, dostarczając nieprzyjemnego smrodu. Gdy dojechali na miejsce, John lekceważąc wszelkie formy grzeczności, wpuszczony przez gospodarza wpadł do pokoju Wojciecha. Ten siedział przy stole ze słuchawkami na uszach i płakał.
- Dlaczego nie odbierasz telefonu?
- Bo nie dzwonił.
- Sprawdź.
Po dłuższym szarpaniu się z telefonem okazało się, że nastąpił pad ogólny. Urządzenie nie reagowało na nic, żadne zaklęcia, potrząsanie, podłączenie ładowarki, restart systemu.
- Dupa zimna. A ja jestem odcięty od świata. Telefon to pół biedy, akurat mam upgrade i za dwa dni mogę mieć nowy, gorzej, że całą książkę adresową szlag trafił. Nic nie mam zapisane na karcie SIM.
- Sprawdź czy ją w ogóle masz.
John zdjął tylną pokrywę. Karta była na miejscu. W tym momencie odezwał się Rory.
- Nie wiem czy w tej sytuacji bezpiecznie jest go zostawić samego na noc, bez żadnej łączności ze światem - powiedział głośno, lekceważąc obecność Wojciecha. Jednak John szybko zorientował się, jaki podtekst zawiera ta uwaga.
- Podrzucę mu na dwa dni moją starą Nokię. Cudów w niej nie ma, ale na razie starczy.

- Ty nigdy nie będziesz miał chłopaka jeśli nie będziesz korzystał z tak oczywistych okazji - stwierdził Rory, gdy już opuścili pokój Wojciecha, uprzednio przeprowadziwszy rozmowę z gospodarzem, w której poprosili o dyskretne zwracanie uwagi, na to, co się dzieje w pokoju Wojciecha.
- Przede wszystkim jestem w pracy.
- Niedługo chyba będziesz miał okazję połączyć przyjemne z pożytecznym - odpowiedział Rory i wyjawił Johnowi swój plan.
- Jeszcze tylko jedna przeszkoda - przekonać Conwaya. Jutro zrobimy odprawę i się tym zajmę. A ty przekonasz Wojciecha...
John nie dał po sobie do zrozumienia, jak bardzo przypadł mu do gustu ten pomysł.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 4:52, 29 Kwi 2011, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 15:13, 30 Kwi 2011    Temat postu:

55.
Nowy Targ

Dzisiejsza poczta przyniosła mu list z Anglii. Angielskiego nie znał ni w ząb, z pobieżnego przejrzenia urzędowego pisma wynikało, że dotyczy jego syna. Zastanawiał się, kto wśród jego znajomych może znać język w stopniu, który pozwoli na zrozumienie treści korespondencji. Z tłumaczeniem słowo po słowie dał sobie spokój już po piątym wyrazie, mały, stary słownik angielsko-polski nie zawierał większości słów. Słyszał, że do tego można wykorzystać internet, lecz nie miał pojęcia jak. Zdawał sobie sprawę, że należy do grona komputerowych analfabetów. Jedyne co w miarę opanował na internecie to e-mail i allegro i to z wydatną pomocą Szymona, który przygotował mu na pulpicie odpowiednie ikonki korzystając z programu prism, tak, że nie musiał się nawet logować. Poza tym był tradycjonalistą, w głębi duszy uważał, że komputer nie jest mu potrzebny do szczęścia i unikał go jak ognia. Teraz usiadł przed tą znienawidzoną maszyną, aby odszukać przyjaciela syna. Komputer należał do Szymona, który zresztą regularnie opłacał internet i używał go intensywnie gdy był w Polsce, więc jeden problem miał z głowy.

Zupełnie nie wiedział, jak się za to zabrać, słyszał o wyszukiwarce internetowej, ale nie miał pojęcia jak to uruchomić. Co prawda umiejętność poruszania się w sieci jest obecnie na tyle powszechna, że mógł poprosić któregoś ze znajomych, jednak do żadnego z nich nie miał na tyle zaufania. Jedyne na co się zdobył, to na telefon do kolegi, którego zapytał o adres wyszukiwarki.
- Takich podstawowych rzeczy nie wiesz? - zadrwił znajomy. - Człowieku, gdzieś ty się uchował?
- W Nowym Targu - odpowiedział.
Pierwszych kilkanaście minut testował wyszukiwarkę i badał jej reakcję na różne wpisywane słowa. Oczywiście nie mógł sobie darować haseł "seks", "gołe baby" i podobnych, przez co jego poszukiwania uległy znacznemu opóźnieniu. Mimochodem zauważył, że dotychczas minęło go sporo dobrej rozrywki. Przywołał się do porządku i szukał dalej. Z trudem przypomniał sobie jak nazywa się internetowy pamiętnik, który pisał Wojciech. Do tego stopnia opanował już google, że bez większego trudu dowiedział się, że to blog. Wreszcie, po godzinie wyszukiwania osiągnął sukces. Tak, to było na pewno to miejsce. Ale co dalej? O nawigowaniu na stronie nie miał zielonego pojęcia, z ledwością przypominała allegro. Długo przyglądał się stronie, wreszcie znalazł to czego szukał, a mianowicie zachętę: dodaj komentarz. Kliknął w nią i jego oczom ukazał się prostokąt w który - jak domniemywał - należało wpisać wiadomość. Nieporadnie wklepał ją i wysłał. Dopiero teraz zauważył, że była widoczna dla wszystkich. Przeczytał ją jeszcze raz, doszedł do wniosku, że i tak pewnie nikt jej nie przeczyta po czym beztrosko wrócił do tego, co w dwugodzinnym zetknięciu z siecią spodobało mu się najbardziej.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 16:36, 01 Maj 2011, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 16:18, 30 Kwi 2011    Temat postu:

56.
Bideford

- Czy wyście już totalnie powariowali? - Neil Conway-Crapp popatrzył w zdumieniu na Rory'ego Calaghana, gdy ten skończył referować pomysł.
- Nie, skądże. To jedyny sposób, aby się czegoś dowiedzieć a jednocześnie postarać się znaleźć dysk.
- Jesteśmy w kontakcie z polską policją - przekonywał superintendent.
- No i? na jakiej podstawie odbiorą dysk i komu? Najpierw musieliby otworzyć dochodzenie u siebie, przejąć materiały - to wszystko wymaga czasu. A są dowody, że ktoś nam depcze po piętach. Nam, a właściwie Wojciechowi.
Conway powstrzymał go gestem ręki.
- A jego sprawdziliście?
- Lepiej się nie dało - przejął rozmowę John.- Ma stuprocentowe alibi, nasi koledzy z Avon and Somerset Police ustalili to ponad wszelką wątpliwość. Najpierw był w pracy, widziało go ponad trzydzieści osób, później kolega odwiózł go na dworzec autobusowy, gdzie chwilę później widział go kierowca, jak gonił autobus. Poza tym nie pasuje do portretu psychologicznego.
- Naprawdę wiecie już tyle, że sporządziliście portret psychologiczny? - ironizował Conway.
- Typ zbrodni. Wojciech, cokolwiek by o nim powiedzieć to raptus, człowiek niecierpliwy, nerwowy, działa z pierwszej piłki. Na pewno nie ścigałby swojego chłopaka pół Anglii by dziabnąć mu igłą w ucho. Już pomijając to, że prawie na pewno nie było go w autobusie. Poza tym, o ile się zdążyłem zorientować, nie miał motywu a raczej antymotyw. Kto pozbywa się ukochanego na dwie godziny przed pójściem z nim do łóżka? I to po raz pierwszy od roku? On był w nim zakochany w sposób, jaki rzadko się spotyka u facetów.
Conway patrzył się zdziwiony na Johna. Rory uśmiechał się niedostrzegalnie.
- Sporo o nim wiesz... No ale nie wnikam skąd. Aha, kolejne meldunki od służb granicznych i Immigration Office nie przyniosły żadnych nowości. Żadna z podejrzanych osób nie przekraczała granicy. Jednak nie radziłbym wam tego traktować zbyt serio. Nasi przyjaciele mogą być wszędzie i nigdzie.
Miało to sens. Co prawda Wielka Brytania nie jest w strefie Schengen, jednak kontrolę obywateli Unii Europejskiej przeprowadza się wyrywkowo i nawet jeśli celnik lub pogranicznik weźmie paszport do ręki, to najczęściej celem pobieżnego ustalenia autentyczności dokumentu i odda go podróżnemu bez wczytywania do systemu komputerowego.

- To może wrócimy do naszego pomysłu - powiedział Conway. Rory uśmiechnął się. Znał ten modus operandi szefa. Tak długo, jak pomysł okaże się skuteczny, będzie "nasz" a Conway przypisze sobie wszelkie możliwe zasługi. Z chwilą, gdy zacznie się sypać, szybko znajdzie się rzeczywisty autor, a wtedy nie będzie zmiłuj się.
- Przede wszystkim jedziecie jako dwaj cywile - ciągnął Neil. - Za późno by załatwić ci jakikolwiek status. Oczywiście poinformuję kogo trzeba, jednak działacie prywatnie i na własny rachunek - podkreślił zimno. - Jak się coś rypnie, to, znając ludzi, Wojciech nie omieszka ci wytoczyć procesu. Jesteś podwójnie w dupę bity. A nawet potrójnie.
Rory ostatkiem rozsądku powstrzymał się od uwagi.
- Jak chcecie jechać?
- Samochodem, tylko i wyłącznie - odpowiedział John. - Będę potrzebował auta, z tego co wyczytałem na mapie, w grę mogą wchodzić spore odległości. Polska to nie Anglia, na pociągi i autobusy specjalnie bym nie liczył.
- Podobno mają liche drogi. A wóz zawsze możesz wypożyczyć - podsunął Conway.
- Tak, i materialnie odpowiadać. Nie, dziękuję, tak to mogę jechać na ryby.
- Daję wam tydzień i ani sekundy dłużej. Wojciech wie?
- Zaraz się dowie...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Sob 16:56, 30 Kwi 2011, w całości zmieniany 6 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 7:56, 01 Maj 2011    Temat postu:

57.
King's Nympton

Odprawiwszy kolegę, Rory udał się do gabinetu Conwaya, gdzie oficjalnie na tydzień przejął dochodzenie. Obładowany dwoma ciężkimi skoroszytami wpakował się do samochodu i ruszył do domu. Jak na dotychczasowe ustalenia w śledztwie, ilość papierów była imponująca. Miał dwa dni na przejrzenie wszystkiego i opracowanie jakiejś w miarę sensownej teorii. Dotychczasowe ustalenia były dziurawe i trudno było z tego sklecić coś, co w miarę trzymałoby się kupy.

Już w domu wrzucił do kuchenki mikrofalowej jakieś na wpół upieczone udka z kurczaka i nalał sobie szklankę wina. Nigdzie się nie wybierał, toteż mógł sobie pozwolić na nieco luzu. Mieszkał dość daleko od pracy, jakieś dwadzieścia mil w niewielkiej wiosce położonej między peryferyjną linią kolejową a lokalnymi drogami. Poczucie mieszkania na odludziu rekompensowała mu panorama wzgórz Dartmoor, którą mógł obserwować nie wstając nawet z łóżka. Poza tym ten dom wybrał z rozmysłem, z pełną świadomością, że mieszka daleko od ludzi a tym bardziej miejsca pracy. Nie chciał przyjaźnić się z ludźmi, których później będzie trzeba przesłuchiwać jako podejrzanych, być nagabywany przez sąsiadów i znajomych o postępy w głośnych śledztwach. Cenił sobie spokój i prywatność do tego stopnia, że nikt nie wiedział, czym detektyw inspektor Rory Calaghan zajmuje się w czasie wolnym, kogo spotyka, z kim się przyjaźni.

Ten styl życia narzucił sobie świadomie już dawno temu, kiedy tylko zorientował się, że nie wszystko u niego jest takie, jak u innych. Owszem, lubił kobiety i z nimi sypiał, jeśli się nawinęły, zwłaszcza, że w pewnych damskich kręgach publiczną tajemnicą było, że jest dość niespotykanie uzbrojony jak na faceta. Jednak już młodym chłopakiem będąc interesował się również mężczyznami. Dorastał w latach siedemdziesiątych, kiedy w brytyjskich szkołach obowiązywało wychowywanie rózgą, do pubów nie wpuszczano kobiet a wszelka inność traktowana była co najmniej z pogardą, jeśli nie z odrzuceniem. Dlatego swą inicjację męsko-męską przeszedł dość późno, nie licząc okazyjnego onanizowania się z kolegami z drużyny rugby, z którego i tak szybko się wycofał. Nie związał się też z nikim na stałe, mimo, że raz był poważnie zakochany w jednej ze swych koleżanek, a swoje potrzeby załatwiał z dala od domu i pracy. W latach osiemdziesiątych odkrycie jego homoseksualizmu wiązałoby się najpewniej z wyrzuceniem z policji, oczywiście pod jakimś pozorem. I mimo, że później przyszła rewolucja końca lat dziewięćdziesiątych, gdy odpuszczono sobie prześladowanie gejów, a później nawet całkiem oficjalnie zaczęto ich przyjmować do pracy w policji, nie ujawnił się. Wolał budowany wokół niego mit o jego aseksualności i zupełnym braku zainteresowania erotyką.

Wyszedł do ogródka z aktami pod pachą, w ręku trzymając szklankę z winem. Powinien zabrać się do roboty, ale coś go rozpraszało i nie był to bynajmniej stan ogrodu, który rozpaczliwie domagał się łopaty i kosiarki. Ciągle przeżywał tamtą noc w hotelu, kiedy dobrał się do Bogu ducha winnego kolegi. Coraz bardziej docierało do niego, że za rubasznymi uwagami i końskimi zalotami kryje się nieco więcej. Nie owijając sprawy w bawełnę - ten młody policjant nie był mu obojętny. Nawet, jeśli miał dość krótkiego. Oczywiście wiedział, że na jakikolwiek związek nie ma szans, choćby dlatego, że był to kolega z pracy. Gdzie jak gdzie, ale w policji taka kombinacja raczej nie była możliwa. Z drugiej strony żal mu było patrzeć, jak młodziak marnuje sobie życie dokładnie w sposób, który on sam przerabiał dwadzieścia kilka lat temu i byłby zadowolony, gdyby John ułożył sobie życie z tym Polakiem. Właśnie to lubił u Johna - nieporadność w tych sprawach, jakiś irracjonalny lęk.

Dość tego - zganił się i przystąpił do lektury dokumentów. Niewiele tego było, oficjalne raporty, zapisy rozmów, dwie ekspertyzy. Przede wszystkim w ich poczynaniach na razie nie wykluła się żadna myśl przewodnia. Dlaczego został zabity? Sposób, w jaki opuścił ten padół wskazywał na to, iż zabójstwo było starannie zaplanowane, przemyślane w drobiazgach. Gorzej było z motywem. Może za dużo wiedział. Trafił przypadkiem na dysk, na którym nagrane było, jak jego pracownicy okradają firmę. Postanowił jednak z jakiegoś powodu nie doprowadzać do wywalenia złodziei z pracy a wykorzystać nagranie inaczej. Ale jak? Szantaż? Dyscyplinowanie pracowników? Z najlepszego opisu, jakim dysponowali, zdobytego od Oli wynikało, że potrafił być bezwzględny. W pewnym momencie zaczął wymagać zbyt wiele, to się go pozbyto.

Wstał, rozprostował plecy i niechętnie poszedł po łopatę. Może przy pracy fizycznej będzie mu się lepiej myślało. Istotnie, po przekopaniu kawałka ziemi zaczął się zastanawiać, jak można przypadkiem wpaść na coś takiego jak twardy dysk. Przypadkowe znalezienie raczej należało wykluczyć, dysk to nie niedopałek papierosa, nie może ot tak sobie gdzieś leżeć. Wykopać też się nie da. Mógł uzyskać go od kogoś ze stróżówki, komu z jakichś względów nie podobało się rozkradanie firmy. Mógł sam poprosić o nagranie i koledzy ze stróżówki będący w zmowie ze złodziejami poinformowali kogo trzeba a dowody zastąpili duplikatem niewinnego nagrania. W końcu kupić dysk to nie sztuka. Po pół godzinie kopania w popołudniowym słońcu marzył już tylko o kąpieli. Relaksując się w wannie puścił nieco wodze wyobraźni. Ktoś podchodzi do niego, wkłuwa mu strzykawkę w ucho a on odpływa w wieczność. Tak, ale by wbić strzykawkę, trzeba przynajmniej wiedzieć w które miejsce, jak ma być ułożona głowa. Dodatkowo należało się liczyć z tym, że autobusem mogło zatrząść, nawet gładkie jak stół autostrady nie są wstanie wyeliminować tego czynnika do zera. Można więc przyjąć, że robiący zastrzyk musiał się znać na rzeczy.

W tej chwili zorientował się, jak mało wiedzą o podejrzanych a jak wielką uwagę przyłożyli do rzeczy nieraz zupełnie drugorzędnych.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 16:44, 01 Maj 2011, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 16:49, 02 Maj 2011    Temat postu:

58.
Calais

Tak jak powiedział jeszcze tego samego dnia rano Neil Conway-Crapp, na kontynent wjechali nie niepokojeni przez nikogo, bez żadnej kontroli. Dotychczasowa podróż przebiegła im spokojnie, Wojciech większość czasu przespał, na promie John przegrywał kolejne jednofuntówki w jednorękich bandytach, Wojciech siedział na decku i tęsknym wzrokiem żegnał białe klify w Dover, jeden z jego ulubionych pejzaży angielskich, pozwalając sobie na wspomnienia z pionierskich czasów, kiedy przyjechał do Anglii stopem i z pięćdziesięcioma euro przy duszy i namiotem. Pierwszą noc spędził rozbity na dziko na klifach i przyrzekł sobie, że już nigdy więcej. Porcja wiatru, którą otrzymał, starczyłaby na rok mieszkania w namiocie, a obudził się splątany mokrą sztuczną materią. Namiot trzymał się już tylko na jednym śledziu... Teraz jedzie na kilka dni do Polski w towarzystwie sympatycznego faceta, co prawda w okolicznościach, o jakich nie śnił w najstraszniejszych koszmarach, niemniej dziękował losowi za przynajmniej częściową osłodę tej największej w życiu goryczy. Jeszcze nie zdążył zastanowić się, co będzie w Polsce, John powiedział, że precyzyjny plan ułożą później.

Wyjechali w sznurze samochodów i skierowali się na autostradę.
- Cholera - zaklął John. - Wiedziałem, że czegoś zapomniałem.
- To znaczy?
- Nawigacji. Będzie ciężko....
- Nie musi - pocieszył go Wojciech. - Do Polski droga nie jest zbyt skomplikowana a dalej mogę wziąć na siebie przewodnictwo. Byłeś kiedyś za granicą?
- Wstyd przyznać ale nie. Rodzice byli zbyt biedni a za dorosłego jakoś nie wpadło mi to do głowy. Nowa praca, nowe obowiązki, na brak wrażeń i bez tego nie mogłem narzekać. Znasz francuski?
- Znam.
- To tłumacz mi z łaski swojej co ważniejsze znaki i napisy.
- Kierowco, pamiętaj, jeździmy po prawej - to ten pierwszy najważniejszy.
- Powinni to napisać po angielsku, przecież to komunikat skierowany przede wszystkim do Brytyjczyków.
Wojciech puścił uwagę mimo uszu. Podobne spostrzeżenia bardzo często doprowadzały do długich, zażartych acz bezproduktywnych dyskusji pod hasłem: dlaczego Anglicy są językowymi analfabetami. Wojciech temperament polemiczny posiadał, ale solennie przyrzekł sobie, że nie będzie go używał w rozmowach z Johnem. Na razie.

W tym momencie zadzwonił telefon. Dzwonił Rory, lecz sygnał był słaby, rozmowa urwała się szybko.
- Włącz roaming - upomniał Wojciech, zauważając, że John popełnia wszystkie błędy, którymi może być obciążony pierwszy pobyt za granicą. Nie zmartwił się, rola opiekuna pasowała mu bardzo, zmniejszała dystans i dawała niejaką przewagę w niektórych sytuacjach. Po raz pierwszy od długiego czasu popatrzył przed siebie z nadzieją. Telefon zadzwonił ponownie.
- Northampton przesłał mi pierwsze wyniki ich dochodzenia. Na razie nie mogą ustalić, gdzie mieszka Gapiński. Jego adres podany firmie jest fikcją. To znaczy jest to adres kolegi z pracy i służy wyłącznie do korespondencji, którą tenże kolega przynosi mu do pracy. A gdzie naprawdę mieszka, nikt nie wie. W ogóle trudno się czegokolwiek o nim dowiedzieć. Wszyscy nabrali wody w usta.
- A z Home Office przyszła już odpowiedź? Musiał się zarejestrować jako pracownik.
- Przyszła i tyle dobrego można o niej powiedzieć. Tyle, że przysłali nam jego ksero z paszportu, nawet zdjęcie jest nieczytelne.
- No to wiesz co masz robić...
- A ty zjedź do najbliższej stacji i kup prezerwatywy...
John zaklął i bez pożegnania rozłączył rozmowę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 16:58, 02 Maj 2011, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Nowości / Opowiadania niedokończone Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 5, 6, 7 ... 9, 10, 11  Następny
Strona 6 z 11

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin