Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Zabójczy trójkąt
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 8, 9, 10, 11  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Nowości / Opowiadania niedokończone
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 1:16, 12 Lis 2014    Temat postu: Zabójczy trójkąt (76)

76.
King's Nympton

Rory Callaghan nie był mięczakiem. W dzieciństwie ojciec nie szczędził mu pasa, z kolegami też rozmawiał raz na słowa, raz na pięści. Taki był klimat Dumbarton, zdecydowanie nie było to miejsce dla grzecznych chłopców o lordowskich manierach. A on sam nieraz lubił chrzęst trzeszczących kości. Później, już w szkole policyjnej i w pracy, po dupie bili go już nie koledzy, a życie. Zawsze wyznawał zasadę, że należy być twardym i się nie poddawać. Wymagał tego od siebie i od kolegów. Kiedy usłyszał, że będą mieli w komendzie jawnego geja, bał się, że będzie to wymoczek o manierach 'sissy'. Jego obawy zresztą częściowo się sprawdziły i musiał w stosunku do swego kolegi Johna De'ath zastosować kilka koszarowych metod, łącznie z tym, co się stało w hotelu w Milton Keynes. Formalnie to nadawało się do wywalenia go ze służby a nawet na proces o molestowanie w pracy. I w tym wypadku nie mógł liczyć na łagodny wyrok, brytyjskie sądy lubowały się w poniżaniu tych, którzy zdecydowali się na kariery w zawodach, w których chodziło o niesienie dobra ludziom: polityków, dziennikarzy, policjantów, lekarzy. O ile zwykły śmiertelnik mógł w takim wypadku liczyć na wyrok w zawieszeniu, funkcjonariusz publiczny z miejsca dostawał bezwarunkowe więzienie. Sąd nie wahał się nawet zamknąć pisarza o światowej sławie, jakim bez wątpienia jest Jeffrey Archer.

Ale John na pewno nie poleci z językiem do przełożonych ani nigdzie indziej. On aż prosił się o potraktowanie go męską ręką i to przyniosło skutek, nawet jeśli ta ręka w jego wypadku trzepała kutasa. Efekty są prawie natychmiastowe. Tyle, że on sam wykonał krok w zupełnie innym kierunku, dokładnie odwrotnym. Leżał na łóżku, popijając laphroaig - whisky prawdziwych detektywów i wpatrywał się to w zdjęcie Tregenny, to w plamy zostawione przez niego na prześcieradle. Gdzieś tam w oddali słychać było stukot kół pociągu do Barnstaple, od otwartych drzwi na taras dochodził przyjemny chłód sierpniowego poranka, idealnie kojący rozgrzane alkoholem ciało. Ciągle wracał do ich schadzki w Ivybridge, momentu, kiedy dosiadał chłopaka, który oddawał mu się każdym calem swego ciała.

Podszedł do kranu, odkręcił go maksymalnie i wsadził podeń głowę. Trzeba myśleć, a nie tęsknić, do jasnej cholery! Rano mało nie dostał zawalu serca, czytając gazety po konferencji prasowej i słuchając BBC. Takiego nawału bzdur dawno nie słyszał. Każdy dosiadł swojego ulubionego konika, jedni jechali na masowym zagrożeniu rzekomym trucicielem, Daily Mail straszył emigrantami i domagał się wyjaśnień od samego Camerona. W zasadzie tylko relacja BBC miała ręce i nogi, ale poza lokalnym BBC Devon mało kto ją usłyszy. Stary jeszcze nie wezwał go na dywanik, ale to była kwestia chwili. A oni gdzie są? W ciemnej, głębokiej dupie. Trzeba skończyć chlanie i zabrać się do konstruktywnej roboty.

Wychodząc z kuchni, zauważył, że na blacie kredensu zostawił swoją komórkę, tę do prywatnych rozmów z Danny Tregenną. Odblokował ekran i odkrył dwie nieudane próby połączenia. Zastanawiał się chwilę, czy jest na tyle trzeźwy by oddzwonić, w końcu stwierdził, że nic się nie stanie, jeśli zrobi to nieco później. Może nawet poświntuszą trochę przez telefon... Temperament Rory'ego wyszedł z głębokiego uśpienia i coraz natarczywiej domagał się interwencji. Znów wziął do ręki zdjęcie. W zasadzie, działając według instrukcji, każdy pojawiający się w śledztwie powinien być sprawdzony w systemie HOLMES i Tregenna nie powinien być od tego żadnym wyjątkiem. On zaś chronił go przed głównym nurtem śledztwa niemal jak własnego syna, nawet nie zadał sobie trudu pogooglować na jego temat. Toteż nieco chwiejnym krokiem podszedł do komputera i odpalił przeglądarkę. Nic. Samo nazwisko o kornijskim brzmieniu nie było zbyt popularne toteż przeleciał wszystkie strony w kilka minut.

Niepokojące było również milczenie z Polski. I o ile zmysłowy młodziak mógł poczekać, do Johna i Wojciecha należało zadzwonić natychmiast. Nie dzwonił z komórki a ze swojego telefonu, bo sygnał dalej potrafił być niestabilny. Wzgórza Dartmoor skutecznie utrudniały kontakt z masztem w pobliskim Okehampton, sygnał z Barnstaple dochodził, paradoksalnie, jakąś milę za jego domem. I o ile w przypadku rozmów prywatnych nie było większego problemu, o tyle nie cierpiał niestabilności połączenia w rozmowach służbowych, konsekwencją których mógł być natychmiastowy wyjazd.
Za drugim razem telefon odebrała jakaś kobieta i przywitała go w języku, który nawet na trzeźwo byłby nie do powtórzenia. Przedstawił się po angielsku, i rozmówczyni łamaną angielszczyzną poinformowała go, że zaszła pomyłka. Bad number, mister... Składając błąd na karb swojego stanu, wystukał numer telefonu jeszcze raz. Poczta głosowa. Niech to szlag...

Nic więcej nie mógł zrobić, więc wrócił na rozgrzebane łóżko kontemplować ostatnie wyczyny. Dźwięk telefonu wyprowadził go ze stanu przyjemnego odrętwienia i wytrącił własny nabrzmiały członek z rąk. Dzwoniła komórka Tregenny.
- Miło, że dzwonisz - powiedział, siląc się na głos na tyle słodki, żeby tamten wiedział, że tęskni, i przy tym na tyle ostry, by nie zabrzmieć zbyt pedalsko.- Moje dolne serduszko tęskni za tobą.
- Mówi Daniel Tregenna - głos chłopaka brzmiał oficjalnie i nie nastrajał do erotycznych wynurzeń.
- Pan Rory Callaghan?
- No przecież wiesz, misiu, że to ja...
- Mówi hotel Minerva w Newlyn. Przepraszam, że dzwonię na prywatny numer, ale stało się coś, co myślę, że pana zainteresuje. Jedna ze sprzątaczek, sprzątając pomieszczenie gospodarcze, znalazła niewielką walizkę. Inna rozpoznała ją jako należącą do Alicji.
Cholera... Sposób, w jaki została przeprowadzona ta rozmowa wskazywał, że Danny dzwonił najpewniej z biura szefa. Szybko zapisał podstawowe dane i zaczął myśleć. Walizki sam odebrać nie mógł, nawet jeśli to ta sama jurysdykcja, Devon and Cornwall Police. Nie może tak po prostu wpieprzyć się w sprawy Penzance. Trzeba zadzwonić do Conwaya, który nada sprawie biegu urzędowego, walizka zostanie przetransportowana do Bideford i dopiero wtedy będzie mogła być przebadana. Jak na rzecz, która pośrednio może doprowadzić do zakończenia najważniejszego dochodzenia na ich terenie, dość to wolne i skomplikowane. W zasadzie do Conwaya powinien zadzwonić teraz ale w takim stanie? Conway-Crapp był abstynentem a przy tym wojującym z piciem u innych. Zebrał się w sobie, podszedł do telefonu i nacisnął jedynkę. Wolny sygnał.
- John, nie teraz, do kurwy nędzy... - i natychmiastowe rozłączenie. Głos Johna, cholera, co on nacisnął? Jak ma zadzwonić do szefa, kiedy nawet nie panuje nad telefonem? Podszedł do zlewu i jeszcze raz powtórzył zabieg. Ale Neila nie było ani na komórce, ani na służbowym telefonie, ani na prywatnym, nigdzie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 23:39, 14 Lis 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 12:26, 12 Lis 2014    Temat postu: Zabójczy trójkąt (77)

77.
Northampton


Pociąg wyjechał już z Rugby i pewnie zmierzał w stronę Northampton. Jeden dzień poza Midlands starczy, by odwyknąć od miejscowego akcentu - pomyślała Ainslie wsłuchując się w głos z wagonowego głośnika, zapowiadający tyle ze swadą, co potwornym akcentem Brummie kolejne stacje. To jedyne, co ją rozbawiło od czasu, kiedy wsiadła do pociągu w Barnstaple, jej podróż składała się z koszmarnych przesiadek: w Exeterze, Bristolu i Birmingham New Street, najkoszmarniejszą stację kolejową, z jaką miała do czynienia. Gdy już ją rozgryzła, uciekły jej dwa pociągi do Northampton i mało nie wsiadła w pendolino jadące dokładnie w drugą stronę, do Liverpoolu. Nienawykła do podróży kolejowych, nie bardzo wiedziała jaka firma aktualnie obsługuje poszczególne linie a pod tym względem sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. A tamten czerwono-złoty pociąg Virgin Trains wyglądał tak zachęcająco... No i stał na jej peronie. Tyle, że nie na tej części toru. Została wyprowadzona z błędu przez przypadkowego pasażera na kilka sekund przed zamknięciem drzwi. Jak na policjantkę powinna wykazać się o wiele większą czujnością.

Dlatego, mimo że sobie obiecała przejrzenie dossier już w pociągu, po tych makabrycznych przygodach odeszła jej jakakolwiek ochota. Tępo obserwowała radiowe wieże w Droitwich, z których nadawany jest program BBC na falach długich - niezawodny znak, że zbliżają się do domu. Cieszyła się umiarkowanie, bo cały materiał z Bideford i z Northampton trzeba było przejrzeć jeszcze raz i tym razem bardzo dokładnie. Tę całą wycieczkę do Devonu trzeba było sobie darować, a materiały przesłać mailem, faksem albo kurierem. Na razie myślała o posterunku w Bideford i jego atmosferze. Wydawało się, że tworzyli zgrany zespół - żadnych tarć, wszystko układało się jak w dobrze naoliwionej maszynie. No i było tam kilku przystojniaków, z tym starszym Szkotem na czele. Ale, mimo że zrobił na niej wrażenie od samego początku, było w nim coś takiego, co nie pozwoliłoby jej iść z nim do łóżka. Surowość? Nie, to nie to, lubiła ostry seks i nie przeszkadzali jej dominujący partnerzy. Było to tak nieuchwytne, że nie potrafiła tego nazwać. Tak samo było z PC Sweeney. Atrakcyjny, przystojny, ale nie dla niej - choć tu akurat umiała dość precyzyjnie określić powód. Po prostu nie chodzi się do łóżka z bydlakami, no chyba że pracuje się w seksualnej Armii Zbawienia. Nieudane małżeństwo zrewidowało jej młodzieńcze poglądy odnośnie mężczyzn. A ten Rory... Na samą myśl, że miałby jej wsadzić, poczuła się dziwnie. Ponoć kobiety wyczuwają, kiedy z facetem jest coś nie tak i ona to właśnie wyczuwała. Jeden szczegół - przez cały czas, od jej przyjazdu, przez konferencję, aż do wyjścia z komisariatu, Rory nie wykonał ani jednego gestu, którym mężczyzna stara się zrobić wrażenie na kobiecie. Był jakby ponad to...

W domu przywitało ją migocące światło automatycznej sekretarki i kilka e-maili, które przeczytała jedząc spóźnioną kolację. Nie lubiła komputerów i czytania na ekranie i przynajmniej u siebie mogła z czystym sumieniem drukować wszystko co do niej przyszło. W pracy bezwzględnie tępiono każdego bezmyślnie wydrukowanego e-maila. Na szczęście mogła wydrukować dossier bohaterów tej ponurej historii i, umywszy naczynia, siadła na kanapie, włączyła jakiś powtórkowy program o gotowaniu na ITV i otworzyła przywiezioną z Bideford teczkę.

Zaczęła od dokładnego przeczytania protokołu przesłuchania Wojciecha, człowieka, który pętał się wokół tej sprawy, na początku jako podejrzany, później świadek, aby skończyć jako wolontariusz pomagający policji gdzieś w Polsce. Z akt jawił się jej jako sympatyczny, nieco zagubiony ale inteligentny człowiek. Jego zeznania były spójne, logiczne, jedynie przesłuchujący mógłby się bardziej wysilić. 'Czy to, co pan podejrzewał wcześniej, zanim zaczął pan podejrzewać to, co podejrzewał pan później, dalej pana niepokoi?' Co to za bałwan?

Można się zastanawiać, czy, gdyby nie nagły dźwięk dzwonka telefonu, który zastał Ainslie z filiżanką kawy nad dokumentami, ta sprawa byłaby w ogóle rozwiązana. Może tak, może nie. Dzwoniła Muriel, której prośbę o oddzwonienie, nagraną na automatyczną sekretarkę, Ainslie nieco zlekceważyła. Po tak pełnym różnych wrażeń dniu nie miałaby nawet ochoty na randkę, a co dopiero na ploty z psiapsiółką.
- Co ty mówisz? Sweeney zawieszony? A jednak jest jakaś sprawiedliwość na tym świecie. No, kochana, dałaś mi niezbędny zastrzyk energii, bym mogła skończyć czytać te dokumenty z Bideford... Tak, fajnie, ale nie pojechałam tam na wczasy, przeszłam się trochę po mieście i tyle mojego... Tak, będę w pracy... Papa.

Gdy odłożyła słuchawkę, dostrzegła plamę z kawy na aktualnie czytanym arkuszu. Była amatorką expresso, plama była ciemna, choć tekst pod nią widoczny. Wydruk z drukarki laserowej uratował tę część tekstu przed zamazaniem. Przeczytała to zdanie jeszcze raz. 'Nazywał się Roman Kujawa, ale ta sprawa skończyła się dobrych kilka lat temu, nie ma co do tego wracać... Nie, to nie ma sensu' Język polski jest bardzo trudny i Ainslie miała kłopoty z zapamiętaniem polskich nazwisk, ale była pewna, że to gdzieś już widziała, choć, gdyby nie ta nieszczęsna kawa, nigdy nie zwróciłaby na nie uwagi. Przeszyta lekkim dreszczykiem emocji, odłożyła jedną teczkę by otworzyć następną, z listą pracowników firmy. Istotnie, niejaki Roman Kujawa był zatrudniony w spółce. Jego nazwisko nie pojawiało się w związku z aferą z laptopami, mógł być to zupełny przypadek, w końcu nazwiska są powtarzalne. Będąc nieźle zaprawiona w odróżnianiu kolejnych Davisów, Smithów czy Jonesów - w Anglii powtarzalność nazwisk przybiera rozmiary plagi - przyjęła, że dziwny kraj nad Wisłą może być zaludniony Kujawami różnej płci i wieku.
Trzeba go sprawdzić przez Interpol - pomyślała i skorzystała z chwilowo jedynego dostępnego narzędzia, wyszukiwarki Google. I choć polski tekst był dla niej zupełnie niezrozumiały, są jednak słowa międzynarodowe, podobne prawie we wszystkich językach świata. Tu też było takie słowo. Na tyle mocne i bezpośrednio dotyczące sprawy, by wzbudzić w niej niepokój.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 23:41, 14 Lis 2014, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
tomeck
Wyjadacz



Dołączył: 02 Paź 2010
Posty: 367
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Skąd: Łódź

PostWysłany: Śro 23:57, 12 Lis 2014    Temat postu:

Homowy miło Cię znowu widzieć po tak długiej nieobecności na forum.
Cieszę się że zdecydowałeś się skończyć "Zabójczy Trójkąt" bardzo wciągnęło mnie to opowiadanie.
A tak na marginesie to z kolegą Pisarkiem zastanawialiśmy się co się z Tobą dzieje?
Pozdrawiam i czekam na dalsze części Twoich klasyków Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 0:13, 13 Lis 2014    Temat postu:

To ja powinienem zadać to samo pytanie Smile Trochę masz na mailu, więcej powiem, jak będzie interesować. Są tu tacy, którzy cos wiedzą...

Co do Trójkąta - w zasadzie nie chiałem go konczyć. Powiem więcej - przeznaczyłem go na straty. Trochę rpzez przypadek, pracując nad Grą szwajcarską (upieram się to wydać...) ściągnąłem Trójkąt by coś sprawdzić (wątek kontynuacyjny). Tak jakoś przeczytałem i doszedłem do wniosku, że nie jest taki najgorszy, a co najmniej trzy rozdziały wyszły mi tak jakbym chciał Smile i po prostu konczę bo itak to już było tak mniej więcej w 3/4.

Teraz jestem bardziej skupiony na Innych - zamarzyło mi się napisanie gay sagi, choć jak to z odcinkami - niebezpiecznie skręca w stronę telenoweli Hrm Co gorsza, rozpracowane mam wszystko w drobiazgach ale od slubu... (nie, nie dowiecie się czyjego) i teraz sztukuję resztę. Tak więc, ponieważ pisanie jest wyłącznie hobby, musze dzielić czas z zajęciami, które przynoszą jakiś dochód i idzie to jakos niespecjalnie.

Dzięki za pamięć


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 2:27, 13 Lis 2014    Temat postu: Zabójczy trójkąt (78)

78.
Kraków


- Czy wiesz, gdzie jesteśmy? - zapytał John, gdy zbliżali się do centrum, klucząc po krakowskich ulicach.
- Bardzo mniej więcej - odparł wymijająco Wojciech. - Kraków to nie za bardzo moja parafia. Gorzej, to miasto, w którym znam może trzy ulice i dojście z rynku do dworca kolejowego. Musimy improwizować.
- A wiesz przynajmniej gdzie jest ta Złota Cipa?
- Tak, bez sensu bym się nie umawiał. A czy jesteś pewien, że zgubiłeś naszych opiekunów?
- Od jakiegoś czasu ich nie widzę, co nie znaczy, że się nie zmaterializują wtedy, kiedy będą najmniej potrzebni. Ile jest do tej knajpy.
- Nie mam zielonego pojęcia - Wojciech był coraz bardziej zirytowany. - Tak na wyczucie, jakieś piętnaście minut spacerem.
John nie odpowiedział, myśląc intensywnie i Wojciech, widząc skupioną twarz policjanta, nie ważył się wychodzić z jakimikolwiek sugestiami.
- Będziemy musieli tu zostawić samochód i dalej iść pieszo, to chyba najlepsze wyjście. Wmieszać się w tłum, wziąć taksówkę, cokolwiek. Jest szansa, że nie wiedzą, jak wyglądamy. Jak już dotrzemy do pubu, przejmiemy ojca Szymona i wrócimy do auta. Najważniejsze, żeby te cholerne dyski tam były.
- A co dalej? Przypominam ci, że nasz samochód jest w Opolu, ten samochód musimy odwieźć mniej więcej w to samo miejsce.
- Hmmm... Dobra, zrobimy tak. Ja pojadę do Opola, zostawię ten dziwny samochód na tym parkingu, gdzie stoi nasz. Ty wyślesz kluczyki pocztą i zadzwonisz do kuzyna, żeby pojechał po auto do Opola. Ja już wrócę. Ty tymczasem pojedziesz w Krakowie na lotnisko i z tymi dyskami załadujesz się w pierwszy samolot do Londynu a nawet do Bristolu, jeśli będziesz miał szczęście.
Wojciech słuchał tego z przerażeniem, obserwując Johna kluczącego po uliczkach, które widział pierwszy raz w życiu.
- Wykluczone, wybij to sobie z głowy. Po pierwsze i najważniejsze - nie mogę latać. Do samolotu nie wsiądę ci nawet pod karabinem, równie dobrze możesz mnie zastrzelić.
- Jakaś fobia?
- Kilka rzeczy naraz, bo i fobia, i niedomknięcie zastawek i arytmia. Jak to wszystko nałoży się na siebie, to może to się skończyć naprawdę nieciekawie. Poza tym znając polską pocztę, wysłanie czegokolwiek jest ryzykiem. Albo dojdzie po dwóch tygodniach albo nie dojdzie w ogóle.
- A masz jakiś inny pomysł?
- Na razie nawet nie wiem, gdzie jesteśmy...

Zostawili malucha i powoli zmierzali w stronę centrum.
- Będziesz wiedział jak dojść, skoro miasto znasz po łebkach? Może kupimy gdzieś jakąś mapę?
- Nie będzie nam chyba potrzebna - odparł Wojciech. - Ścisłe centrum Krakowa otoczone jest ze wszystkich stron wąskim pasem parku, nazywa się to Planty. Idąc do centrum, musisz na nie trafić, wcześniej czy później. Dalej, jeśli przetniesz Planty i będziesz szedł pod kątem prostym do ich osi w danym miejscu, musisz wyjść na Rynek Główny, ewentualnie na Grodzką. Dalej już sobie dam radę.
- To już trzecie miasto, w którym widze tramwaje - zauważył John, kiedy minął ich tramwaj oznaczony numerem 24 z wypisaną trasą Bronowice - Kurdwanów. Dla Wojciecha nazwy te brzmiały jak zaklęcie, o Bronowicach słyszał na polskim przy okazji omawiania Wesela, nazwa Kurdwanów zaś mu się zdecydowanie nie podobała.
- Tak... Wyście się waszych tramwajów pozbyli w latach sześćdziesiątych, kiedy był boom na samochody. Tu ludzie biedni, to i tramwaje zostały. I zdaje się, że jest to jeden z nielicznych plusów tego zapóźnienia.
- Nigdy nie jechałem tramwajem - rozmarzył się John. Może tak byśmy podjechali do centrum? Zwłaszcza, że czasu mamy już bardzo niewiele.

To raz - pomyślał Wojciech. Widział jak John walczy z zadyszką, której dostał już po jakichś trzystu metrach szybkiego marszu. Niestety, z pierwszego przystanku musieli zrezygnować, gdyż nie znaleźli miejsca, w którym można by kupić bilety. Na następnym znaleźli czynny kiosk i z trudem władowali się do załadowanej ósemki.
- Możliwie unikaj mówienia po angielsku w tramwaju - pouczył Wojciech. - Tu jest masa kieszonkowców, tylko polują na takich jak ty... Żeby przeżyć w Polsce, musisz mieć oczy na plecach.
Z niewyjaśnionych powodów w tramwaju panował potworny ścisk. Stali naprzeciwko siebie stykając się brzuchami. Wojciech do tłoku w tramwaju miał stosunek ambiwalentny - kiedyś w podobnych warunkach i tez w niebieskim tramwaju - tyle, że we Wrocławiu, wymacał go jakiś facet. Od tamtego czasu przeżywał podniecenie, ale i strach, ile razy znalazł się w ścisłym tłumie ludzi. Zaczął się pocić a serce zaczęło wyprawiać dziwne harce. W pewnym momencie czuł, że za chwilę zabraknie mu powietrza.
John widział, że coś jest nie tak. Powoli tracił kontakt wzrokowy z oczyma Wojciecha, który z jakichś niewyjaśnionych powodów właśnie teraz uciekał z głową na boki. Niewiele myśląc, znalazł w ścisku rękę Wojciecha i ścisnął ją mocno, kciukiem szukając pulsu. To co znalazł, było słabe i nieregularne a sama ręka - chłodna i wilgotna. Niemal irracjonalnie zaczął ją ni to masować ni pieścić, starając się tchnąć trochę życia w Wojciecha. Tramwaj tymczasem zbliżał się do przystanku.
- Wszystko OK? - szepnął.
- Tak - odpowiedział po polsku Wojciech i wykonał ruch głową w stronę wyjścia.

Długo stał i łapał powietrze, dopiero po jakimś czasie doszło do niego, że są przy Plantach.
- Ty potrzebujesz lekarza...
- Nic mi nie jest, po prostu boję się tłumu - powiedział zdecydowanie Wojciech.
- To wyglądało tak, jakby cię ktoś w tym momencie krzywdził. Byłeś śmiertelnie przestraszony.
- Skrzywdził, tylko nie dziś. Od tamtego czasu... Boję się. I teraz się boję. Nic nie chcę, tylko odzyskać te cholerne dyski i wracać do Anglii. A nawet tych dysków nie chcę, życia Szymonowi to nie wróci. Jedyne czego chcę teraz, to położyć się i o niczym nie myśleć.
Determinacja, z jaką Wojciech wypowiedział te słowa, przeraziła Johna. Dzień był istotnie długi i męczący, a wszystko wskazywało na to, że jeszcze trochę będzie to trwało. Tymczasem Wojciech wykazywał zupełną niechęć do współpracy, wystraszony - jak rozumiał John - przez własne upiory z przeszłości. Do tego doszedł stres...
Patrząc na Wojciecha, zastanawiał się gorączkowo, jak wyjść z tej sytuacji. Tamten chyba siedzi już w tej Złotej Piździe, czy jak to się nazywało i jeszcze gotów jest dać sobie spokój. Gorzej, cały czas nie wiedział, ile wiedzą ich przeciwnicy i czego dowiedzieli się z podsłuchu.
- Wojtek...
- Tak?
- Do tej pory nie prosiłem cię o wiele. Ale teraz poproszę, tylko o jedną rzecz. I więcej nie poproszę cię już o nic. Może nawet do końca życia, jak będzie trzeba.
- Wal.
- Zrób to dla mnie. Tak po prostu dla mnie. Wiem, że tamtemu już nic życia nie wróci. Że padasz na pysk. Ja też.
Na twarzy Wojciecha pojawił się pierwszy od długiego czasu uśmiech.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 0:29, 17 Lis 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 2:55, 14 Lis 2014    Temat postu: Zabójczy trójkąt (79)

79.
Kraków


- Nie teraz, kiedy indziej sobie popatrzysz - powiedział Wojciech, kiedy John poprosił go, by na chwilę przystanęli koło Sukiennic.
- Podoba mi się tutaj, a na dodatek nic nie jedliśmy od jakiegoś czasu. Mamy jeszcze jakieś dziesięć minut do szóstej -John zerknął na zegarek.
- Ty naprawdę chcesz tu jeść? To chyba najdroższe miejsce w Polsce, głównie dla zagranicznych turystów. Ostatnio płaciłem za filiżankę kawy funt pięćdziesiąt, nie zdziwiłbym się, gdyby była za dwa.
- Ty to nazywasz drożyzną? To taniej niż Starbucks czy Costa.
Wojciech dał sobie spokój z tłumaczeniem niuansów polskich cen i zwyczajów gastronomicznych. Ich budżet na tę wyprawę jakoś by wytrzymał dwie kawy pod Sukiennicami, ale Wojciech miał zwyczaj nie dokarmiania cwaniaków, nawet za cenę międzynarodowej kompromitacji. Minęli więc kuszące kawiarenki z markizami i weszli we Floriańską. Wojciech pamiętał, że knajpa znajduje się po lewej stronie idąc od rynku w stronę dworca i to wystarczyło.

Janusz siedział przy jednym z bocznych stolików, dość dyskretnie usytuowanym, z dala od bufetu. Mimo wczesnej jak na lokal tego typu, pub był wypełniony więcej niż w połowie. Przywitanie i prezentacja były krótkie i mało wylewne. Wojciech, mimo iż z ojcem swojego partnera utrzymywał stosunki co najmniej poprawne, odczuwał jako dużą niezręczność konfrontację twarzą w twarz. Tym bardziej, że było dla niego widoczne, że utrata najpierw żony, później syna, wywarły na nim piętno. Zawsze imponującej postury, wydawał się słaby i stłamszony. Wojciech dodatkowo bał się o pytania dotyczące okoliczności śmierci. Nie wszystko mógł powiedzieć, mimo że formalnie nie był niczemu winny. Janusz nie wiedział o ich związku, dla niego Wojciech był tylko bliskim przyjacielem syna i nic więcej. Opowiedzenie całej tej historii wymagałoby kilku dodatkowych szczegółów. Jak na przykład wyjaśni sprawę w tym pedofilem i szantażystą, jak mu tam, Kujawą czy Kujawskim? Pełny obraz sytuacji wymagał przywołanie Trzebnicy i doktora Besserta, a już na pewno sprawy tych nieszczęsnych badań.

Wojciech zaś miał to do siebie, że nie kłamał. Programowo. Nie dlatego, by był święty, wynikało to ze względów czysto pragmatycznych. Był roztargniony, a przy tym obdarzony dość wybiórczą pamięcią i w młodości nieraz tracił kontrolę nad swoimi słowami i konsekwencją w dosztukowywaniu ciągu dalszego. Dlatego pewnego pięknego dnia, gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych powiedział: dość! - i słowa jak na razie dotrzymał. W ostateczności, kiedy prawda mogła go zbyt drogo kosztować, po prostu przemilczał ją. Tu jednak w grę wchodziły dodatkowe wartości, które Wojciech cenił jeszcze bardziej niż prawdę, w tym przede wszystkim szacunek dla Szymona.

Długo nad tym myślał, niestety, nie doszedł do konstruktywnych wniosków. Jak daleko należy chronić związek, który wygasł z przyczyn naturalnych - no, prawie naturalnych, bo śmierć była jednak gwałtowna i nieprzewidziana. Co ma prawo w takim wypadku wiedzieć najbliższa rodzina? Czy mają prawo do prawdy? Nawet takiej, która narusza jego własne interesy? Czy szacunek dla zmarłego nie wymaga jednak poinformowania najbliższych o stanie faktycznym? Wojciech wypaczał niepoinformowanie Jana, jak się mają rzeczy jeszcze za życia Szymona, mimo że ten przez większą część ich przyjaźni był już dorosły. Natomiast mówienie tego wszystkiego teraz, po tym, co się stało, miało dla Szymona coś z psychicznego sadyzmu, a już na pewno stosunku do rodziców. Takie w stylu 'robiłem was w bambuko i nic mi nie mogliście zrobić. A teraz zostawiam was z problemem, który nigdy nie będzie rozwiązany, co złego to nie ja. Cześć!' Tu zaś dodatkowo zachodziła możliwość, że Szymon zginął z przyczyn, które on znal i był w nich ubabrany po łokcie - nawet, jeśli w tym, co się stało, zupełnie nie ma jego winy...

Na razie jednak, ku wielkiej uldze Wojciecha, nie było czasu na drążenie tej historii. W skrócie przedstawił sytuację, skupiając się na bezpiecznym dla niego kryminalnym aspekcie sprawy.
- Wojciech, ja wszystko rozumiem, ale Szymon jeszcze nie pochowany, to już ponad tydzień od śmierci.
- Na razie koroner trzyma łapę na Szymonie i nie wyda zwłok... No, jego ciała tak długo aż zakończą się wszystkie badania. Załatwimy to wszystko w Anglii i postaram się pomóc na tyle, na ile będę w stanie. Przede wszystkim odpracuję konsulat i tamte formalności, oczywiście jak pofatygujesz się ze mną na dwa - trzy dni albo dasz mi pełnomocnictwo potwierdzone notarialnie i przetłumaczone przez biegłego. Podejrzewam, że jedno i drugie będą kosztować mniej więcej tyle samo.
Załatwiwszy wstępnie sprawę zwłok, Wojciech mógł się skupić na tym, co go interesowało najbardziej.
- No dostałem dziwną przesyłkę, fakt. Na nazwisko Szymon Izdebski. Miałem ją nawet odesłać do Anglii, ale coś mnie powstrzymało.
- Co, dokładnie? - zapytał Wojciech, tłumaczący równolegle tę rozmowę na angielski.
- Nazwisko nadawcy.
- Które brzmiało?
- Właśnie jakoś dziwnie. Anna Maria Kurwowaty czy jakoś podobnie. Przesyłkę włożyłem do szafy i nie myślałem o niej więcej. Pomyślałem, że jak Szymon przyjedzie na święta, odbierze ją sobie.
Wojciech uśmiechnął się, dobrze wiedząc, kim jest wymieniona przez niego osoba. Tak nazywali w rozmowach między sobą żonę pewnego senatora, która swojego czasu mocno namotała w życiu Wojciecha i - jego zdaniem - nie zasługiwała na jakiekolwiek bardziej przyzwoite określenie. To był rodzaj kodu, który istniał miedzy nimi i w tym konkretnym wypadku stanowił informację dla niego - Wojciecha: to jest ode mnie. Tylko dlaczego, jeśli bał się na tyle, że maskował swoje działania, nie dał w żaden sposób znać swojemu ojcu, że to przesyłka od niego samego? Nawet przy użyciu klucza semantycznego, podobnego jak dla Wojciecha? Żeby ojca trzymać od tego z daleka? Żeby tego nie otwierał, mimo, że adresowane do syna?
Wojciech wyjaśnił, co jest w tej przesyłce i dlaczego Szymon przesłał ją w taki dziwny sposób. Że jedynym powodem wysłania tego było schowanie w bezpiecznym miejscu.
- Chcesz mi powiedzieć, że przewidywał, że coś się z nim złego stanie?
- No właśnie tego nie rozumiemy - w tym momencie Szymon tłumaczył odpowiedź Johna. - To zupełnie nie pasuje do reszty. Wygląda na to, jakby to była przesyłka do Wojciecha, tyle, że z bliżej niewyjaśnionych powodów nie mógł jej wysłać do Bridgwater.
- To co chcecie teraz zrobić?
- Odebrać ją, to chyba oczywiste. I to jak najszybciej, możliwie nawet dzisiaj. Tyle, że z jakichś powodów kilka osób o tym wie. Ci sami, którzy wożą się za nami przez pół Europy. Wiedzą, że my wiemy, gdzie jest. Ja przepraszam, że to brzmi jak ze Stirlitza, ale... Zresztą, nieważne. Ponieważ w tej doborowej ekipie jest co najmniej jedna osoba ze Strzyżowa, możliwe, że oni cię znają również i zależy nam - przynajmniej przez kilka godzin - żeby nikt nie wiedział, że się znamy i że jedziemy do Nowego Targu. Inaczej po prostu nas uprzedzą i będziesz miał rewolucję w chacie. Podejrzewam też, że w tej chwili co najmniej kilka osób szamocze się po Krakowie i szuka naszego samochodu i nas samych.
- A gdzie macie samochód?
-Zaparkowany w jednej z bocznych uliczek od Królewskiej, na Konarskiego. I wolałbym, żeby on tam był... Ja mój mam na parkingu niedaleko stąd, na Długiej, jakieś pięć minut spacerkiem stąd.
Wojciech już miał zgodzić się, gdy powstrzymał go John.
- Poczekaj, nie tak szybko. Oni są przekonani, że będziemy jechać samochodem. Przy tym najpewniej nie wiedzą, gdzie jesteśmy teraz. Oczywisty wniosek - nie jechać samochodem.
- Tylko?
- Chyba macie tu jakieś pociągi?
Na temat polskich pociągów Wojciech mógłby mówić godzinami, tyle że wcześniej czy później doszedłby do ostatecznego wniosku, że prawie nie istnieją, a jeśli już istnieją, to podróż nimi jest bezcelowa.
- Są owszem...
- Tylko jest jeszcze jeden problem. Niewykluczone, ze oni tez myślą i obstawili dworzec. Duża to stacja?
- Największa w tej części kraju.
- Tym bardziej nie. A są jakieś stacje po drodze? Tak aby nie pchać się na centralny dworzec? Takie jak na przykład Bedminster w Bristolu?
- Nie wiem, którędy ten pociąg jedzie, ale chyba jest taka, Borek Fałęcki się nazywa. Ale tam nie zatrzymują się żadne... - chciał powiedzieć 'pociągi pośpieszne', ale uświadomił sobie, że w realiach angielskich nie ma czegoś takiego. Są, owszem, pociągi dużych szybkości, zwane tu HST, ale nie obowiązuje na nie jakaś oddzielna taryfa. - No, HST - zakończył i uśmiechnął się, rozbawiony tym oczywistym dysonansem.
- Trudno...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 0:30, 17 Lis 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 1:18, 15 Lis 2014    Temat postu: Zabójczy trójkąt (80)

80.
Northampton

Ainslie wparowała do pokoju, niemal zderzając się z superintendentem Kenem Caseyem.
- Widzę, że pracujemy od samego rana - przywitał ją szef. - jak udał się wyjazd do Devonu?
Plan na dzień zawierał zbyt wiele pozycji, by skupić się na relacji z wyprawy, choć wiedziała, że i tak jej to nie ominie. Na razie zdała zdawkową relację z konferencji i z rozmów z kolegami, nie mogąc sobie odmówić drobnej uszczypliwości pod adresem Rory'ego.
- faceci przystojni acz zimni i nieczuli na kobiece wdzięki.
- Już ty masz tyle tych kobiecych wdzięków - zakpił Sweeney, który przyszedł na komisariat w sprawie swojego zawieszenia. - Słup telegraficzny ma więcej...
- Słup telegraficzny nie jest męską szowinistyczną świnią - odcięła się Ainslie.
Światopogląd Sweeneya w zarodku dusił wszystko, co nie pasowało do jego torysowskiej wizji świata. Złośliwi żartowali, że na prawo od niego jest tylko ściana. Jego rasistowskie, homofobiczne i antyfeministyczne teksty często i niepotrzebnie zaogniały sytuacje w zespole.
- Słyszałem, że ta cała komenda w Bideford jest pełna pedryli, naprawdę się spodziewałaś, że któryś zwróci na ciebie uwagę? No, chyba, gdybyś sobie wsadziła w gacie fiuta z sex shopu...
Sweeney korzystał szczodrze z faktu zawieszenia. Nikt mu nie może nic zrobić, w końcu formalnie nie jest na służbie.
- popędziłbym tę hołotę, gdzie pieprz rośnie. No jak można facetowi wsadzać w odbyt...
- A co, proponował ci ktoś? - zapytała Ainslie z wyraźnym zainteresowaniem w głosie. - Bo jeśli tak za tym tęsknisz, wystarczy, że ustawisz się pod pierwszą lepszą latarnią - Ainslie również umiała skorzystać z faktu, że Sweeney jest zawieszony. Już kilka razy świerzbił ją język, by mu dopiec, jednak zawsze miała świadomość, czym to się może skończyć. Teraz, kiedy parasol ochronny nad Sweeneyem zniknął, mogła sobie używać do woli. De facto nie miał on prawa być na terenie komisariatu, a stawiać się wyłącznie na żądanie szefa i komisji dyscyplinarnej. - Te twoje wydęte wargi miałyby szansę przyciągnąć sporo klientów. Tylko wątpliwe, by wiedzieli, jaki z nich toczy się gnój...

Ken Kasey stał w korytarzu i przysłuchiwał się tej nad wyraz ciekawie zapowiadającej się dyskusji. Chyba był już najwyższy czas interweniować, Ainslie wyraźnie się zagalopowała. Nie mógł jednak nie pozwolić sobie na odrobinę satysfakcji. Dni Sweeneya w tym miejscu były i tak policzone, gdyby komisja dyscyplinarna zdecydowała się zostawić go w pracy, lub gdyby wygrał odwołanie, i tak jako szef placówki będzie wnioskował o przeniesienie. Ale do tego jeszcze daleka droga. Z drugiej strony nie mógł tak po prostu zmaterializować się w pokoju, jeszcze ten bałwan gotów jest go wziąć za świadka... Wszedł do swojego gabinetu i wybrał numer pokój oficerów dochodzeniowych. Odebrała Ainslie, choć w duchu zaklinał, by zrobił to Sweeney, który nie miał prawa tego zrobić.
- Ainslie, przyjdź do mnie do gabinetu. I daj już spokój tej kreaturze, na pochyle drzewo wszystkie kozy skaczą...
Nim Ainslie weszła do gabinetu, zadzwonił jeszcze do dyżurki, prosząc o sprowadzenie Sweeneya na dół i zamkniecie go w jakimś pokoju. Tak prewencyjnie, by nie starli się na schodach...
- Może daj mu już spokój, prawdziwe schody dla niego zaczną się za chwilę.
- Szef coś słyszał - zaniepokoiła się.
- Formalnie nic - uśmiechnął się Casey, rozpinając koszulę pod gardłem. - Jedyne, czego od ciebie teraz oczekuję, to krótkiej relacji z tego, co zamierzasz robić w związku z informacjami pozyskanymi w Bideford.

Ainslie zreferowała konferencję, naradę z kolegami z Devonu i swoje refleksje z nocnej lektury akt.
- Jak mówisz? Cooyavah? - usiłował wymówić nazwisko. - Zaraz, zaraz... Jak to się pisze?
Ainslie napisała nazwisko na żółtej kartce post-it, których bloczki zalegały biurko i podała szefowi.
- Hmmm. Nie pytam bez powodu. Gdzieś mi to nazwisko mignęło, ale gdzie... I to całkiem niedawno. Poczekaj...
Opuścił gabinet, by wrócić ko kilku minutach z grubą księgą aresztowanych. Był policjantem starej daty i nie fascynował się komputerami. Co napisane, to napisane. Chwilę wertował ostatnie zapisane strony.
- Roman Kujawa... Jest. Aresztowany cztery dni temu, nakaz aresztowania wystawiła Metropolitan Police, zarzut - pobicie. Odtransportowany więźniarką firmy SERCO do więzienia HMP Wandsworth w Londynie. Na tym nasze informacje się kończą. A jaki dowód konkretnie masz?
- No właśnie na razie żadnego. Jedynie to, że w zeznaniach pojawia się jako osoba szantażująca ofiarę, prawdopodobnie również dopuścił się na nim gwałtu.
- To nie wytrzymuje krytyki. To nie starczy nawet na aresztowanie, a co dopiero obronę w sądzie. Dobry adwokat zmiażdży nas w pięć minut.
- Ależ ja nie mówię, że należy go natychmiast przewieźć do Northampton i postawić zarzuty. To dopiero trop. Trzeba ściągnąć jego dane o karalności z Polski, dokonać okazania kierowcy i tym pasażerom, których udało się ustalić, przebadać DNA. Zdaje się, że jakieś obce DNA zabezpieczono na ubraniu denata?
- DNA możemy ustalać już teraz, mamy wymaz.

Każdy, kto przechodzi procedurę zatrzymania przez brytyjską policję, ma obowiązkowo pobierany wymaz z jamy ustnej. Tak zebrany material jest przez nieokreślony czas przetrzymywany w zbiorach policji. Procedura ta jest coraz bardziej wątpliwa zwłaszcza w przypadku osób, którym nie postawiono żadnego zarzutu bądź zostały uniewinnione. Przeciwnicy tego rozwiązania oskarżają już kolejny rząd o nieuzasadnione gromadzenie danych osobowych, jednak do tej pory niczego nie udało im się wywalczyć. Zaskarżenie procedury do Strasburga na razie również nie przyniosło żadnych efektów. Zwolennicy argumentują, że dane przyśpieszają pracę policji, a kto jest bez winy, i tak nie musi się niczego obawiać.
- Ty w takim razie pojedź jeszcze raz do tej firmy i dowiedz się, co oni mają na temat tego Kujawy. Ja zorientuję się, czy jest możliwość przesłuchania go w Wandsworth, bo na razie jeszcze zbyt wcześnie, by go sprowadzić tutaj. Muriel, jak przyjdzie, zajmie się sprawami związanymi z identyfikacją pod kątem obecności w autobusie. No to leć.
Gdy była przy drzwiach, superintendent zatrzymał ją na chwilę.
- Ainslie, i jeszcze jedno.
- Tak?
- Dziękuję. Za Sweeneya - powiedziawszy to uśmiechnął się i natychmiast obrócił wzrok w kierunku okna.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 0:32, 17 Lis 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 2:57, 16 Lis 2014    Temat postu: Zabójczy trójkąt (81)

81.
Pociąg Kraków - Zakopane, Chabówka


Żółto-niebieski pociąg wjechał na tor stacji Kraków Borek Fałęcki i nieliczni pasażerowie zgromadzili się przy drzwiach. John, mimo krótkiego stażu pracy w policji, nabył już umiejętności rozglądania się i gubienia ewentualnych ogonów. Z miejsca wytypował trzy osoby, mogące nie być przypadkowymi pasażerami jadącymi spędzić resztki urlopu w Tatrach. Wszyscy trzej to mężczyźni w średnim wieku, niespecjalnie rzucający się w oczy i o równie tępym wyrazie twarzy. Żaden nie zachowywał się na tyle nieostrożnie, by zwrócić na siebie uwagę, ale John wiedział swoje. Bardzo często najbardziej niewinnie zachowująca się osoba jest podejrzaną, właśnie z uwagi na ową nieskazitelność. Normalny człowiek potrafi zrobić jakiś błąd, potknąć się, strzelić gafę - cokolwiek. Osoba niechcąca przyciągnąć niepożądanej uwagi zrobi wszystko, by takich błędów się wystrzegać. Już nieraz ludzie wpadali przez tę hiperpoprawność.

- Ale ten pociąg mógłby być czystszy - powiedział, gdy już zajęli miejsca i wpatrywał się w krajobraz za szybą, a właściwie na to, co dało się jeszcze dostrzec. O angielskich pociągach można by mówić wiele złego, jednak rzadko można im zarzucić taki stopień niechlujstwa jak w tym dziwnym żółto-niebieskim pojeździe, który najlepsze lata miał za sobą a porządnej szczotki nie widział co najmniej od miesiąca. Brudna szyba miała jednak swoją zaletę, dość dokładnie odbijała wnętrze pociągu, bez potrzeby rozglądania się dokoła.

Pozostali dwaj pasażerowie - Jan i Wojciech, siedzieli w milczeniu, ten drugi naprzeciw niego, przy oknie. Widać było, że walczy ze zmęczeniem, że ma kłopoty ze skoncentrowaniem wzroku na czymś konkretnym. Wyjął kupioną naprędce na dworcu gazetę, przeczytał może dwa artykuły i odłożył ją, to samo zrobił z magazynem krzyżówek, nie wpisał więcej niż pięciu haseł. Zmęczenie? Przygnębienie? Stres? Obecność ojca swojego byłego partnera? A może wszystko naraz? John miał już wystarczająco dużo materiału poglądowego, by wiedzieć, jak Wojciech jest postrzegany w rodzinie. Lubili go raczej młodsi, starsi, tak jak ta ciotka w leśniczówce, trzymali pewien dystans. Za to kuzyn za nim przepadał, no i Iza. Musi być jakaś przyczyna tego, choć na razie nie miałby odwagi o to zapytać. To, że coś dzieli Wojciecha z dużą częścią rodziny było dostrzegalne, na granicy namacalności. Czy Wojciech zrobił coming out? Na pewno wie o tym kuzyn, no ale ich stosunki wyglądały na dość szczególne, John podejrzewał, że coś musiało stać się między nimi w młodości. Coś, co ich odblokowało.

Zaczęło się robić ciemno i włączono światło. Johnowi nie spodobało się to, światło było jarzeniowe, nieprzyjemne, agresywne, nie sprzyjało koncentracji i myśleniu. A miał nad czym myśleć, choć jego myśli co rusz odbiegały od głównego tematu i koncentrowały się na śpiącym naprzeciw niego Wojciechu. Myśli coraz mniej abstrakcyjne a coraz bardziej cielesne. Jeszcze do niczego między nimi tak naprawdę nie doszło, mimo, że obaj mieli na to ochotę. Z jego strony było to dość zrozumiałe, oficjalnie Wojciech był zaangażowany w tę sprawę jako świadek i każde tego typu zachowanie, gdyby wyszło na jaw, mogłoby mu zniszczyć karierę. Zresztą seks w policji był jednym z najświętszych tabu, o tym się nie rozmawiało, wszyscy zachowywali się w pracy niczym niczego nieświadome dziewice, choć John wiedział, że prawda jest inna i kilka osób ze sobą spało. Daleko szukać, on i Rory... Uśmiechnął się na wspomnienie hotelu w Milton Keynes i Rory'ego znęcającego się nad jego członkiem. Ma facet chwyt, to trzeba przyznać. Niby pewny, męski ale jednocześnie jakiś aksamitny...

Jeszcze chwila a zrobię coś głupiego - pomyślał i zdecydował się pójść do toalety. W korytarzu, który mijał, jeden z jego podejrzanych stał i palił papierosa. Szczęśliwi ludzie, którzy mogą palić w pociągu - pomyślał. Było w spojrzeniu tego faceta coś, co mu się nie podobało, jakiś chłód, przenikliwość i arogancja. Wszedł do toalety i zamarł. W zasadzie powinien natychmiast z niej wyjść. Toaleta śmierdziała a przy tym była niewyobrażalnie brudna, na desce sedesowej nie usiadłby nawet, gdyby mieli mu za to płacić grube pieniądze. Zlew pokryty był kurzem i było oczywiste, że z kranu nie poleci ani kropla wody. Gdyby nie nagła, natychmiastowa potrzeba relaksu, wyszedłby natychmiast. A tak, starając się oddychać najrzadziej jak to tylko możliwe - okna, rzecz jasna, nie dało się otworzyć - uwolnił się od spodni, majtek i chwycił nabrzmiały członek. Nie lubił tego robić skrępowany odzieżą, choć tu nawet powinien... Czuł dyskomfort, gdy szarpany członek pociągał za sobą jądra uwięzione w bokserkach czy slipach. W takich warunkach jeszcze nigdy się nie onanizował. Dodatkowo pociąg trząsł się i telepał, czyniąc potrzebę trzymania równowagi równie pilną co koncentrowanie się na osiąganiu przyjemności. W końcu przyszedł długo wyczekiwany orgazm, słabszy niż się spodziewał. Naciągnął spodnie i opuścił pośpiesznie cuchnącą toaletę.

Wiele razy później zastanawiał, czy nie był to moment decydujący dla całej sprawy. Zanim wszedł na korytarz, gdzie nieznajomy, a właściwie już nie taki nieznajomy palił papierosa, dostrzegł odbicie tego korytarza w brudnej szybie, w taki sposób, że tamci go nie zdążyli dostrzec. Tamci, bo było ich trzech, wszyscy bezbłędnie wytypowani jeszcze na stacji w Borku Fałęckim. Jeden stal przy drzwiach prowadzących do dalszej części pociągu, dwóch pozostałych - przy otwartych drzwiach wejściowych pędzącego pociągu. John podjął natychmiastową decyzję odwrotu, i już po chwili był w innym ustępie, chyba jeszcze brudniejszym niż poprzedni. Zamknął drzwi na dość niepewnie wyglądającą zasuwę i wyciągnął telefon komórkowy.
- Wojciech? Mówi John.. Nie mów nic tylko słuchaj... - streścił pokrótce sytuację. Ubikacja nie zapewniała komfortu rozmowy, hałas sprawiał, że niektóre rzeczy musiał powtarzać dwa, a nawet trzy razy. - A ty, zorientuj się, gdzie jesteśmy, i wyślij esemesa do tego twojego kuzyna, policjanta. Może mu się uda zorganizować jakąś pomoc. I nie ruszajcie się stamtąd, tam jest kilkoro ludzi. Zresztą, oni chyba wiedzą kto tu jest kto, przynajmniej tak mi to wygląda. Ja sobie jakoś dam radę...

W tym momencie do drzwi rozległo się głośne pukanie. John postanowił nie reagować. Jego ręce pociły się, pierwsze krople wystąpiły na czoło. Drugiemu pukaniu towarzyszyło wypowiedzenie czegoś, co mimo bariery językowej był w stanie przynajmniej częściowo zrozumieć. Konduktorowi może się chyba pokazać? Wyszedł z toalety, zaprezentował bilet, a gdy otrzymał go z powrotem, wrócił do toalety. Zaczął bać się o Wojciecha. Bo o ile było jasne i oczywiste, że Wojciech ma ich doprowadzić do dysku, o wiele mniej pewne było, że będzie mógł liczyć na jego pomoc. A co dalej?

Pociąg zatrzymał się na kolejnej już stacji., Ile on już siedzi w tym kiblu? Jakieś pół godziny. Chyba powoli się zbliżają do celu. Popatrzył przez okno. Na peronie stało trzech mundurowych policjantów. Weszli do pociągu i po jakichś dwóch minutach John widział, jak wyprowadzają dwie osoby w kajdankach. Ich sylwetki znał aż za dobrze. Zwłaszcza jedną...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 0:40, 17 Lis 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 0:35, 17 Lis 2014    Temat postu: Zabójczy trójkąt (82)

82.
Nowy Targ


Aspirant Janusz Leśniak miał powody do zadowolenia. Trzech przestępców siedzi tej nocy na dołku. I to międzynarodowa grupa - jeden Brytyjczyk, młody ale wyglądający na niezłego bandziora, jeden Polak z brytyjskim paszportem, i miejscowy, z Nowego Targu. Na razie nieważne, co nawywijali, polecenie zatrzymania przyszło z góry. Jeszcze raz przeżywał udaną akcję: telefon z komendy wojewódzkiej, później wariacką jazdę na sygnale do Chabówki wraz z kolegami, wreszcie zatrzymanie w pociągu. Rzucali się trochę, zwłaszcza ten gruby, ale przyłożyło się dwa razy w ten tłusty brzuch, raz przez pysk to i przestał. Tak, policja to jest potęga - pomyślał aspirant Leśniak i z błogością wspominał tę chwilę, kiedy zdecydował, że pójdzie do policji. Aż żonkę ruchnę dwa razy z tej radości - pomyślał. Służba kończy się za sześć godzin, jakoś to przetrzyma. Nie on ich będzie przesłuchiwał, z tego co zrozumiał, to jakaś międzynarodowa sprawa i zatrzymani będą odtransportowani do Krakowa.

Reszta nocki zapowiadała się mało ciekawie, toteż aspirant Leśniak wziął klucze i poszedł na obchód aresztu. Trójka kryminalistów była jedynymi mieszkańcami cel. Porozsadzał ich zgodnie z regulaminem, tak, aby się nie kontaktowali, więc nie powinno być problemu. Ten gruby, chyba ich szef, leżał na pryczy i chrapał. Najniższy z nich leżał odwrócony twarzą do ściany. Aspirant Leśniak, gdyby mógł, obu by urządził tak, by popamiętali Nowy Targ na długo. Obsesyjnie wręcz nie cierpiał grubych osób i nie miał do nich za grosz zaufania. A ten niski był jeszcze gorszy, dwujęzyczny! Aspirant Leśniak po angielsku nie rozumiał ani słowa i zupełnie nie pojmował, jak można opanować jakikolwiek język obcy. Tymczasem ten dupek nie tylko mówił dwoma językami, ale w ogóle się nie zastanawiał, nie tłumaczył, tak jakby myślał jednocześnie w obu językach. Aspirant Leśniak był przekonany, że takie rzeczy są możliwe jedynie w telewizji. Tylko tego miejscowego by oszczędził. Przypadkiem coś o nim wiedział, w końcu Nowy Targ to nie warszawa ani Kraków. A Izdebski był człowiekiem szanowanym i do tej pory w żadne takie awantury się nie wdawał. W ogóle dziwne, że się obraca w takim towarzystwie. Jak on się nazywa? Jan Izdebski, racja. Czy to nie ten Izdebski, z którego synem chodził do jednej szkoły? Możliwe. Za Szymonem Izdebskim nie przepadał, bo był gruby, pyskaty i diabli inteligentny, czasem nawet nie potrafił zrozumieć, o czym tamten mówi. Zresztą nieważne. Narozrabiał, będzie siedział.

Minęła północ, kiedy zadzwonił telefon.
- Aspirant Janusz Leśniak, słucham?
- Tak, mam trzech zatrzymanych. Już podaje ich personalia: Janusz Izdebski, zamieszkały w Nowym Targu, Wojciech Kołodziejski, legitymujący się paszportem brytyjskim i polskim, bez zameldowania oraz legitymujący się paszportem brytyjskim Jo... John Death - odcyfrował aspirant, wymawiając imię i nazwisko zgodnie z pisownią.
- Nie, żaden z nich nie nazywa się Piotr Gapiński. Może mają fałszywe dokumenty.

Z drugiej strony przerwało połączenie. Ostatnim poleceniem z krakowskiej komendy było, by czekał na telefon, który miał zadzwonić za chwilę. Gapiński, Gapiński... - aspirant Leśniak był pewien, że gdzieś, przy jakiejś okazji słyszał już to nazwisko, jednak nie potrafił przyporządkować go do żadnej konkretnej osoby, do żadnego wydarzenia. W końcu tylu ludzi tu się przewija, kto by ich spamiętał... Później sprawdzi w komputerze. Nie teraz, aspirant Leśniak komputerów nie cierpiał szczerze i z wzajemnością. Miał co prawda komputer w domu, kupił synowi na komunię, ale nawet go nie dotykał. Mały był o wiele lepszy od niego. Z własnej inicjatywy był na internecie może ze trzy razy, raz na stronie lokalnej parafii, dwa razy na You Tube, które zresztą włączył mu jego syn. Słyszał od kolegów, że można pooglądać ciekawe obrazki i filmiki, ale nawet nie próbował. Sam by nie znalazł, a prosić syna? Jasiczku, pokaż mi jakieś gołe baby... Dziecko w wieku ośmiu lat nie ma prawa wiedzieć, co to jest goła baba!

Wyszedł przed komendę, zapalił papierosa i pogrążył się w myślach. Coś mu nie do końca grało. Dwóch funkcjonariuszy obserwowało jakąś willę i robili to na wyraźne zlecenie starego i jego informowało o wynikach. W razie czego miał wysłać do nich nocne patrole, bez wnikania kto, jak i dlaczego. Nazwisko Izdebski chyba dziś słyszał, ale nie zwrócił na to uwagi, nie miał do tego siły, czyżby chodziło o tę willę? Za dużo ostatnio myśli. Zgasił papierosa i wrócił do dyżurki.
To chyba ten obiecany telefon z Krakowa - pomyślał i podniósł słuchawkę. - Aspirant Leśniak...
Słuchał z coraz większym zdumieniem, zażenowaniem, przerażeniem. Jego rozmówca nie przebierał w słowach, gorzej, momentami jego mowa zamieniała się w potok bluzgów. I wszystkie pod jego adresem, aspiranta Leśniaka. Po chwili bluzgi skończyły się a zaczęła cała litania poleceń, które zapisywał na kartce. Zwolnić aresztowanych, zawieźć ich nieoznaczonym wozem w asyście nieumundurowanych funkcjonariuszy do willi, wreszcie zezwolić na wejście tylko w wypadku braku jakiegokolwiek realnego zagrożenia. Łatwo powiedzieć, ale jak to zrobić? Ale nie zapyta, by nie wyjść na jeszcze większego idiotę.

W celi Wojciecha Kołodziejskiego czekała na niego niespodzianka. Aresztowany odmówił wyjścia z celi, żądając przyjazdu lekarza i oględzin. Owszem, on i jego koledzy potraktowali go dość obcesowo, ale żeby od razu oględziny? Kto by się tym przejmował? Policja musi czasami przyłożyć, dla przykładu. Tymczasem ten mały rzucał się jak wesz na grzebieniu. Gorzej, że miał zagraniczny paszport, aspirant Leśniak słyszał o tym, że tak naprawdę powinien poinformować ambasadę brytyjską o zatrzymaniu, zwłaszcza, że mały gruby na to nalegał, ale... W środku nocy? Zrobiłby to ktoś w dzień. Teraz sytuacja komplikowała się dodatkowo. Mały gruby odmawia pojechania gdziekolwiek, zanim zobaczy go lekarz. I co zrobić teraz, jak się z nim ułożyć? Cala trójka ma poparcie komendy wojewódzkiej, zdaje się, że ten gruby tez jest policjantem, tylko nie tu, a w Anglii... Ale gnój! - zaklął i poszedł dzwonić na pogotowie. Na razie wydał całej trójce wszystkie rzeczy osobiste a mały gruby dorwał się do komórki i zaczął gdzieś wydzwaniać. Aspirant Leśniak próbował nadstawić ucha, ale Wojciech, zorientowawszy się, że jest przedmiotem zainteresowania, ściszył głos. Zresztą po chwili komisariat zaludnił się funkcjonariuszami wezwanymi w trybie pilnym przez starego.

Kolejny telefon. Znów Kraków.
- Nie, jeszcze tu są... Nie mogę, odmawiają wyjścia... Ten Polak z angielskim paszportem, Kołodziejski... Żąda przyjazdu lekarza i oględzin... Nic, rzucał się to dostał z liścia, nic groźnego, nawet za bardzo nie widać... Policja jest od tego, aby utrzymywać porządek... Nie, nie pouczam, panie komendancie.... Agresywny? Nie, krzyczał, że jakaś pomyłka, a że zakłócał cisze nocną... Kto, ja?... Ależ ja nie zrobiłem nic nieregulaminowego...
- Kurwa mać - powiedział cicho, gdy już odłożył słuchawkę.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Śro 1:59, 19 Lis 2014, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 22:41, 18 Lis 2014    Temat postu: Zabójczy trójkąt (83)

83.
King's Nympton, Bideford

Rory Callaghan otworzył oczy i w pierwszym odruchu powiódł oczyma po pokoju. Nie bardzo mógł przypomnieć, co robił poprzedniego wieczora, a głowa pękała mu od nadmiaru wypitego alkoholu. Otworzył lodówkę, gdzie znalazł prawie pustą butelkę lemoniady. Na myśl o otworzeniu butelki piwa - jedynej w miarę pełnej - odczuł mdłości. Świadomość wracała mu powoli a odkrycia, których dokonywał, nie były krzepiące. Dopiero po kilku minutach sprawdził telefony komórkowe. Kilka prób dodzwonienia się z numerów, których nie znał. Nacisnął 'oddzwoń' ale wskaźnik sygnału nie pokazywał żadnej kreski. Sprawdził czas - piętnaście po siódmej, zdąży się wykąpać, zanim pojedzie do komisariatu do Bideford i zorganizuje przekazanie tej walizki. Najpierw musi jednak wypić coś, obojętne co, byle byłoby zimne i mokre. Wskoczył szybko pod prysznic. Łupanie nieco przeszło, jednak nie na tyle, by poczuć się rześko. Z samochodu do pracy musi zrezygnować. Limit alkoholu we krwi u kierowcy według prawa brytyjskiego wynosi osiem dziesiątych pro mille i jest on najwyższy w Europie i Rory nie sądził, że ma więcej, jednak nie czuł się na tyle dobrze, by prowadzić. Wymięty wewnętrznie i zewnętrznie, z wypisanymi na twarzy śladami wczorajszego szaleństwa, poszedł na stację kolejki w King's Nympton.

Telefon odblokował się już na stacji, jednak Rory nie lubił rozmawiać o sprawach służbowych w towarzystwie cywili, toteż zaczekał do przyjazdu pociągu i znalazł puste miejsce, bez ciekawskich uszu podsłuchujących rozmowy. Pierwszy telefon był jako 'private number', mógł sobie darować oddzwonienie. Drugi był od Johna, zadzwonił, włączyła się poczta głosowa. Sprawdził godzinę połączenia - czwarta trzydzieści. Miedzy Wielką Brytanią a Polską jest godzina różnicy, telefon wykonano o wpół do szóstej... I na co on liczył, że odbierze o tej godzinie? Normalni ludzie o tej godzinie śpią. To znaczy, że... Że to było coś bardzo pilnego. Będzie musiał zadzwonić później, na pocztę głosową się nie nagra, bo po co? Nie ma nic do powiedzenia. Pomedytował i oddzwonił na kolejny numer. Jak się wkrótce okazało, należał on do Ainslie, policjantki z Northampton, która wczoraj była w Bideford w sprawie, którą prowadzili.

- Rory Callaghan... Tak, to ja. Cześć, Ainslie. Jak minęła podróż? ... Cieszę się. Nie, u nas nic nowego... Oficjalnie mają być w sobotę, niewiele więcej mogę powiedzieć... Tak, mogę podać numer, ale to bezcelowe, nikt nie odbiera, próbowałem się dodzwonić.... Przesłuchać Wojciecha?... Wszystko jest w aktach... Przecież to już zostało wyjaśnione... No i co z tego, że był?... Ainslie, moje kochanie, dowody, tylko dowody. Żaden sąd nie wsadzi go tylko dlatego, że kiedyś znali się w przeszłości... To za mało nawet na przesłuchanie, daj spokój... Nie nadużywaj słowa przeczucie, ja mam przeczucie, że uczepiłaś się jakiejś zupełnie marginalnej rzeczy... Najpierw DNA a później cala reszta. ... Że jak mówisz? Sweeney? Ja myślałem, że to jakiś wasz policjant? Tak, dzwonił, mówił, że jest w zespole prowadzącym dochodzenie? Przecież chyba nawet mi go ktoś przedstawił u was, w Northampton? No, moja droga, jak macie burdel u siebie to ja mam wiedzieć, kto ma jaki zakres kompetencji? Że nie miał prawa? Na czole wypisanego tego nie miał... Oj, Ainslie, coś mi się wydaje, że gonicie w piętkę... Przypominam ci po raz nie wiem, który, ze sprawę prowadzimy my, wy tylko robicie boki dotyczące magazynu, który, jak rozumiem, jest odrębną sprawą?..., Że zawieszony? A co mnie to??? ... Dobrze wiedzieć, choć pewnie czeka mnie wyjazd do Penzance... Pewnie na jakiejś kawie, jak jeszcze będzie okazja... Nie, nie lecę na pierwszą lepszą laskę... Bye.

No to ładnie... - pomyślał Rory, przygotowując się do wyjścia. Był pedantem pod każdym względem, na granicy zaburzenia obsesyjno-kompulsywnego, zwłaszcza pod względem wyglądu. Teraz, również, stwierdził, że jego członek za bardzo rysuje się na spodniach i poszedł do toalety go poprawić. Nieraz łapał ludzi obojga płci, wpatrujących się u niego w to miejsce, zwłaszcza, że właśnie u niego mogło się prezentować o wiele bardziej okazale niż w każdym innym wypadku. A nie cierpiał tego, jak również ganił się za każdy własny wzrok skierowany nie tam, gdzie trzeba. Dokonał poprawki machinalnie, myśląc o czym innym. Więc jest i kret. Kretem nazywa się w brytyjskiej policji, a pewnie i w wielu innych tego typu służbach na świecie, osobę, która będąc w policji jest jednocześnie związana z grupą przestępczą i, co ważniejsze, w tom konkretnym dochodzeniu działa na ich korzyść. Odnalezienie takiego kreta jest ogromnie trudne, jako że policja wykonuje wiele operacji na styku ze światem przestępczym i jest prawie niemożliwe udowodnić działanie na niekorzyść oficjalnych sił. Coś, co jest spotkaniem gliniarza z bandziorem na peryferiach miasta, na jakimś parkingu czy w innym podejrzanym miejscu, może być równie dobrze działaniem operacyjnym, jak zwykłym cynkiem - i nikt nie może udowodnić, czym było w rzeczywistości. Jednak telefon policjanta do innej komendy, tej, która prowadzi główny trzon dochodzenia i pytanie o podejrzanych to już zupełnie inna sprawa. Sweeney najprawdopodobniej skorzystał z bałaganu kompetencyjnego, który powstał w tej sprawie.

Rory wysiadł na końcowej stacji w Barnstaple, kupił puszkę coli i przeszedł na przystanek autobusowy. Jeszcze raz, po raz chyba trzeci, dyskretnie otaksował swoje krocze, no, teraz może być. Autobus miał przyjechać za dziesięć minut i, korzystając z tego, że chwilowo przystanek był pusty, znów próbował się dodzwonić do Polski, znów bezskutecznie. Co tam się mogło stać? - myślał gorączkowo.

W drzwiach wejściowych komisariatu zderzył się z Neilem Conway-Crappem, przełożonym.
- Mam do ciebie sprawę a w zasadzie dwie.
- Wychodzę i nie będzie mnie cały dzień. Coś pilnego?
- Tak, ale wolałbym o tym nie rozmawiać w drzwiach. I najlepiej nie przy ludziach.
- Mamy jakieś tajemnice? - zapytał Conway i spojrzał na zegarek. - Dziesięć minut najwyżej, za godzinę muszę być w Exeter. Chodźmy więc do gabinetu.

- Pierwsza sprawa jest względnie prosta - powiedział Conway po wysłuchaniu Rory'ego. - To nie nasz interes.
- To rzeczywiście proste...
- Nie w tym sensie. Jeszcze przed wyjściem wydam zakaz informowania o czymkolwiek w związku ze śledztwem i powołam łączniczkę, która będzie odpowiedzialna za kontakty między komórkami policji w tej sprawie. Ona będzie też znała nazwisko Sweeney. Co do drugiej sprawy - wybacz ale czegoś nie rozumiem. Potrzebujesz kierowcy tylko dlatego, że wczoraj pochlałeś?
- Jestem przynajmniej szczery... - odciął Rory. Jemu też brak samochodu krępował ręce i nie tylko ręce, bo liczył na jakieś pozaregulaminowe spotkanie z przystojnym kelnerem.
- Niech ci będzie, sprawa jest wyjątkowa a tobie zdarza się to po raz pierwszy.
- Jedź z Rogerem Duttonem, chyba tylko on jest dziś jako tako wolny. A pełnomocnictwo podpiszę. No, ale na mnie już czas.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Śro 2:03, 19 Lis 2014, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 22:44, 19 Lis 2014    Temat postu: Zabojczy trójkąt (84)

84.
Bude


- Szczerze mówiąc, mam już dość tej całej sprawy - powiedział Rory, beznamiętnie obserwując jak bezleśne wzgórza Devonu powoli zamieniają się w równie bezleśne wzgórza Kornwalii po przejechaniu granicznego miasteczka Holsworthy.
- Jak jedziemy, dołem czy górą? - spytał Roger.
- Byle szybciej, możesz górą, może nie będzie takiego tłoku.
Droga krajowa A-39 łączy Kornwalię z Bristolem i zwana jest szumnie Autostradą Kornwalijską, mimo, że nawet nie jest czteropasmowa. Łączy za to miejscowości nad Atlantykiem, popularne i znane turystom, takie jak Bude, Boscastle, Tintagel, Newquay i St. Just, z tego powodu zwłaszcza latem jest zatłoczona i potrafi nieźle zdenerwować nawet najspokojniejszego kierowcę.
- Jakieś postępy? - zapytał Roger, luźno związany ze sprawą. Jego działką były narkotyki, pijana młodzież i podobne atrakcje, których zwłaszcza latem nie brakowało w nadmorskich kurortach.
- A gdzie tam - żachnął się Rory. Kręcimy się jak pies dookoła własnej osi. Niby trzech podejrzanych, ale żadnego punktu zaczepienia, nic, kompletnie. No i motyw niejasny - każda z tych trzech osób mogła zabić, tyle że dokładnie nie wiemy z jakiego powodu. Alicja - bo Szymon ją rzucił...
- Sądzisz, że w Polsce się mordują z takich powodów?
- Cholera ich wie, ale jako naród to oni są raczej krewcy i wyrywni. Podobno są dobrymi szermierzami no i mają dobrych bokserów. Naród z jajem. Mamy w śledztwie jednego Polaka, kochanka tego zabitego. Chłopie, nigdy nie powiedziałbyś, że ten gość jest homo.
- No po dyskotekach tez się biją, potwierdzam. Kogo jeszcze macie na tapecie?
- Takiego jednego, co w młodości zgwałcił naszego klienta. Dziwnym trafem po wielu latach zatrudnił się w firmie, w której pracował Izdebski. Przypadek?
- Jak liczna jest ta polska emigracja?
- Mówi się o dwóch milionach, dlatego dość trudno uwierzyć w przypadek. Choć to wcale takie niemożliwe. Z tego, co dowiedziałem się o polskiej emigracji z dokumentów Home Office, wielu z nich po osiedleniu się w Anglii zaprasza swoich znajomych, sąsiadów, przyjaciół, krewnych. Stąd profil emigracji na przykład w Northampton jest inny niż w Bideford. I niewykluczone, że nasz podejrzany przyjechał do Anglii kanałami zbliżonymi do ofiary. Ale tak długo, jak go nie mamy, trudno powiedzieć.
- A ten trzeci? Mówiłeś, że jest trzech?
- Opowiem, jak się zatrzymasz w Bude przy jakimś pubie. Suszy mnie jak jasna cholera, i kawę by się wypiło, bo dalej mi się chce spać...

Stanęli blisko nadmorskiej plaży i pierwsze, co Rory zrobił, zanim zamówił kawę i wodę mineralną, to zapalił papierosa. Wprowadzona trzy lata temu ustawa antynikotynowa zabraniała, między wieloma innymi, palenia w służbowych samochodach i tych autach prywatnych, które były w danej chwili wykorzystywane do celów służbowych. Jednak Dutton był przeciwnikiem palenia, słynnym z tego na cały komisariat, toteż Rory nie marudził o zatrzymanie się po drodze na 'fajeczkę'.
Siedzieli na tarasie kawiarni usytuowanej przy samym oceanie, który był jakieś dziesięć metrów dalej. Był przypływ. Fale roztrzaskiwały się z szumem o wystające, postrzępione skały. Mimo, że sierpień się już kończył i pogoda nie była rewelacyjna, w morzu było sporo ludzi
- Tę twarz skądś znam - powiedział cicho Rory na widok jakiegoś półnagiego mężczyzny, który przeszedł przez taras i podszedł do bufetu.
- Taki biznes, że widuje się ludzi - odparł Roger. - Zboczenie zawodowe, w każdym widzimy podejrzanego. A właśnie, miałeś mi powiedzieć, co z tym trzecim...
- To nie jedna osoba a cała doborowa grupa, w zasadzie nie wiemy, kto tam jest kim. Wszyscy Polacy, zatrudnieni w tej samej firmie, w której pracował Izdebski. Prawdopodobnie kradli laptopy z magazynu i wszystko nagrało się na CCTV. Następnie taśma zginęła i teraz najpewniej jest w Polsce - to właśnie sprawdzają John i ten Polak, przyjaciel zamordowanego.
Rory niby obserwował mężczyznę, który wydał mu się podejrzany, tymczasem wpatrywał się w innego, jeszcze młodszego, którego atrybuty męskości wyraźnie rysowały się na obcisłych slipkach i usiłował sobie wyobrazić jak ten facet wyglądałby bez tego w gruncie rzeczy zbędnego strzępu materiału.
- My tam jedziemy po jakąś walizkę? Do kogo ona należała?
- Do Alicji, z czasów, kiedy jeszcze mieszkała i pracowała w Penzance.
- I co tam spodziewasz się znaleźć? Cyjanek i strzykawki? - ironizował Roger. Dla niego sama myśl, że można zamordować kogoś z miłości, była wręcz paranoiczna. Sam należał do kolekcjonerów, cynicznie wyhaczających kobiety, a jeszcze lepiej dziewczyny, do krótkotrwałych flirtów, nawet takich na jedną noc. Naturalnie był kawalerem.
- Przestań sobie robić jaja - odpowiedział Rory, dla którego cyjanek i strzykawki byłyby zjawiskiem wymarzonym, wyjaśniającym sprawę raz na zawsze. - Cokolwiek, co mogłoby być dowodem, że Alicja miała złe zamiary wobec Wojciecha.
- Bzdura. Przecież ona tam mieszkała o wiele wcześniej. Ty myślisz, że kto to jest? Lady Macbeth?

Rory nie odpowiedział, bo właśnie w tej chwili zadzwoniła komórka.
- Rory Callaghan... Tak, to ja... Hi, Ainslie, stęskniłaś się? Co? Rozpoznali? Jak to na osiemdziesiąt procent, to jacyś matematycy? A DNA? Ile, dwa dni? Nie można kopnąć ich w dupę, by się pośpieszyli?... A to z Conwayem... Podejrzany mieszka na waszym terenie, wy wystąpcie, najwyżej ktoś przyjedzie... Ale i tak to wasza jurysdykcja, my możemy wyłącznie towarzyszyć, chyba znasz przepisy, prawda? Że gdzie jest? Aha... To już nie ja a Conway, mówiłem, nie, nie ma go dziś w pracy, jest na konferencji grubych szych w Exeterze... Przez Somerset and Avon police w Bristolu... Że co, to już dwie kawy? Dobra... No możemy. Pa.

No to jest przełom - powiedział Rory, chowając telefon do kieszeni. - Jeden z pasażerów, z tych, których udało się ustalić, rozpoznał na zdjęciu Kujawę, tego zboczeńca. Teraz trzeba przesłuchać kierowcę, sprawdzenie krzyżowe. I wystąpić o sprowadzenie podejrzanego...
- A gdzie on jest?
- HMP Wandsworth.
- To jak mógł zamordować Szymona? Przecież sprawa nie ma jeszcze dwóch tygodni?
- On w Wandsworth jest od trzech dni.
- To jak, jedziemy jeszcze do tego Penzance, czy wracamy do Bideford? Wykąpałbym się...
- Przecież sprawa nie jest jeszcze rozwiązana, rozwija się tylko jeden z wątków, i to, moim zdaniem, ten najbardziej wątpliwy. Najpierw go zgwałcił a teraz zabija?
- A może Izdebski go szantażował? Albo tamten Izdebskiego? On był biseksem, prawda? I chciał sobie ułożyć życie z tą naszą Lady Macbeth - uśmiechnął się.
- Nie znaleźliśmy nic, co potwierdzałoby tę lub podobną teorię. MAAało prawdopodobne. Poza tym Wojciech, chłopak Szymona, jednoznacznie twierdzi, że Szymon nie posunąłby się do szantażu. Mówi, że był kryształowo uczciwy.
- Zakochani są ślepi... O to chyba niezależnie od płci.
- Wygląda mi na realistę. Poza tym nie stwierdziliśmy jakichś lewych dochodów, niejasnych pieniędzy i tym podobnych. W skarbówce jest czysty, konta bankowe bez zarzutu.
- No anioł, można by powiedzieć... To, co, jedziemy?
- Jedziemy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Czw 0:37, 20 Lis 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 0:04, 20 Lis 2014    Temat postu:

Widok z tarasu tej jnajpki w Bude był następujący:
https://www.youtube.com/watch?v=6BWVvSMOtq8
https://www.youtube.com/watch?v=83nWQ-Jx08k

Dla tych, którzy chcą przeczytać wszystkie odcinki w postaci e-booka (pdf, txt)
[link widoczny dla zalogowanych]
Transfer na mój koszt.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Czw 11:35, 20 Lis 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 23:47, 20 Lis 2014    Temat postu: Zabójczy trójkąt (85)

85.
HMP Wandsworth


Powoli wciągał się w więzienne życie, choć to nawet nie był początek. Wciąż siedział na skrzydle E, na którym trzymano wszystkich więźniów w pierwszym okresie pozbawienia wolności. Na razie miał pieniądze z własnych zapasów, ale później zaczną się problemy. Co prawda jego konto na wolności nie było puste, kto mu prześle kasę na konto więzienne? W Anglii był sam, do znajomych, którzy ewentualnie mogliby wykonać drobną przysługę, wolałby się nie przyznawać. Co więcej, właśnie po to tu jest, żeby chwilowo nie mieć z nimi nic wspólnego. Jakoś się dorobi, zawsze są takie możliwości, trzeba się tylko dyskretnie rozejrzeć i zorientować w potrzebach.

Nie będzie trudno, zwłaszcza że, mimo iż Wandsworth jest zakładem zamkniętym, tak zwanym zamkiem, dyscyplina jest jednak bardziej rozluźniona niż w Polsce. Przede wszystkim nie są zamknięci dwadzieścia cztery godziny na dobę. Codziennie po pracy jest pół godziny otwarcia cel, gdzie w obrębie skrzydła można przenieść wszystko i wszędzie. Rano jest możliwy kontakt z więźniami z innych skrzydeł, przy wyjściu i powrocie z pracy. Do tego cotygodniowe wyjścia do biblioteki... Naprawdę nie jest źle. Wiadomo, że najlepszy będzie handel narkotykami. Trzeba się tylko upewnić, kto sprzedaje i kto kupuje.

Co do innych potrzeb, szału nie ma ale też da się coś zrobić. Na przykład wczoraj. Jeszcze do dziś wspominał, co stało się wczoraj pod prysznicem. Tak jak sobie obiecał, pilnował tego młodego chłopaka o prawie dziecięcej urodzie i przyuważył go, jak idzie z ręcznikiem pod prysznice. Pojawił się w chwilę później, oprócz nich dwóch nie było nikogo. Młody trochę skrępowany był, pewnie nigdy nie kąpał się z innymi mężczyznami i szybko doszedł do wyraźnego półwzwodu. Zanim zdążył się zorientować, jego członkiem zajęła się obficie namydlona ręka. Tamten nie protestował, był zbyt zaskoczony, no i niebezpieczeństwo było zdecydowanie zbyt blisko. Jego własny członek też nie odmówił mu posłuszeństwa i już leżał oparty na pośladkach tamtego, kiedy drzwi otworzyły się z trzaskiem. Na szczęście to tylko klawisz, który, zachowując prawo do intymności, poinformował, że za trzy minuty zamyka. Zdążył tylko wydoić tamtego i tyle co przeżył. A ciągnęło go bardzo, jeszcze przed snem ze cztery razy zaspokoił się na konto tamtej przygody.

Oby go nikt dzisiaj nie przyfilował - myślał, biorąc ręcznik i tak sytuując się na długim więziennym korytarzu, by mieć dobry widok na celą młodego i wejście do łazienki. Jak mu się podobało, to powinien przyjść i dziś - pomyślał. Ale młodego nie było, ani pod prysznicami, ani na korytarzu. Poszedł się kąpać sam, ale szybko musiał zrejterować, bo pod prysznicami było trzech dżihadów, takiego towarzystwa raczej nie pragnął.
- Pan Roman Kujawa? - zapytała przechodząca strażniczka.
- Tak. O co chodzi? - zapytał łamaną angielszczyzną, błyskawicznie sporządzając rachunek sumienia.
- Proszę iść do celi i spakować swoje rzeczy.
- Dlaczego?
- Nie wiem, takie mam polecenie. Prawdopodobnie przeniesienie.
- Przeniesienie? Dokąd? - zdziwił się. - O co tu chodzi?
- Mówiłam, że nie znam żadnych szczegółów. Dowie się pan na miejscu.
- A można chociaż wiedzieć dokąd?
Strażniczka wymieniła nazwę, którą usłyszał po raz pierwszy. Nie zna wszystkich ciup w Anglii, prawdę mówiąc nie słyszał o żadnej. Może o HMP Belmarsh, więzieniu o najostrzejszym rygorze, ale ta nazwa nie padła.
- Gdzie to jest?
- Na północy. No już, niech pan nie dyskutuje, za piętnaście minut ma pan być spakowany. No już, do celi.

Tego się nie spodziewał. Jeszcze w przelocie spytał współtowarzysza celi, starego angielskiego garusa, ale chyba przekręcił nazwę, bo tamten pierwszy raz słyszał o takim więzieniu. Niechętnie wyciągnął swój biały plastikowy worek i zaczął ładować swoje rzeczy. Nie było tego dużo, jeszcze nie zdążył się wzbogacić a cała reszta była w więziennym depozycie. Cała czynność nie zajęła mu więcej niż pięć minut, po czym pojawił się inny strażnik.
- Pan Kujawa?
- Tak.
- Nastąpiły pewne zmiany. Otóż nie będzie pan przewieziony, przynajmniej nie dzisiaj. Na razie zostanie pan przeniesiony na inne skrzydło, zwane tu C.

C, A, D - wszystko jedno, pomyślał. Uprzedzali go, że po kilku dniach zabierają więźniów stąd i przenoszą na tak zwane skrzydła rezydencyjne. Nie wiedział jednak, że każde skrzydło ma swoje przeznaczenie. Skrzydła A i B służą więźniom ogólnym, skazanym za przestępstwa pospolite, choć można tu również spotkać więźniów z wyrokiem dożywocia, zabójców i podobnych. Skrzydło D gości osoby z problemem narkotykowym, wyjątki stanowią ci, którzy pracują na skrzydle: łącznicy religijni, kilku słuchaczy - więźniów wyszkolonych do słuchania innych w potrzebie - i pracowników radia Wanno. Natomiast skrzydło C...

Ale nie myślał o tym, kiedy opuścił już długi korytarz, zakończony podwójnymi kratami i czymś w rodzaju śluzy między nimi. Budynek wiezienia wybudowany był na planie gwiazdy i wszystkie skrzydła zbiegały się w jednym miejscu, czymś w rodzaju holu czy też wewnętrznego sześciokątnego placu. Ażurowa podłoga zbudowana była z klepek tworzących coś w rodzaju gwiazdy. Podobno jeszcze do niedawna tę gwiazdę trzeba było obchodzić, a droga na skróty traktowana była jako ciężka niesubordynacja i karana co najmniej degradacją statusu do podstawowego.

Minęli już gwiazdę i po chwili był już w śluzie skrzydła C.
- pan tu zaczeka - powiedział strażnik, niski pulchny mężczyzna w średnim wieku, z bardzo wyraźnie zarysowanymi narządami płciowymi na czarnych spodniach. Roman nie przepadał za takimi, ale same rozmiary pobudzały jego fantazję. Może jest gejem? W sumie, czemu nie? Kilka strażniczek wyglądało tu na stuprocentowe lesby, to może działa to też w drugą stronę? A w twarzy tego strażnika było coś niewinnego, młodego, pociągającego, Tylko szkoda, że miał obrączkę na lewym palcu...

Strażnik wrócił w towarzystwie innego, starszego gościa o hinduskim wyglądzie, z długą, siwą brodą.
- Pan Kujawa?
- Tak, ile razy mam powtarzać?
- Pan pokaże kartę więźnia.
Roman niechętnie wydobył z plastikowej torby plastikową kartę ze zdjęciem i numerem więźnia i podał ją strażnikowi.
- Czy ja mogę wiedzieć, co się tu dzieje?
- Za chwile ktoś to panu wyjaśni. A na razie proszę ze mną.
Roman posłusznie spełnił polecenie. Zauważył, że lewa część cel wzdłuż długiego korytarza w niczym nie różniła się od skrzydła E, na którym był do niedawna, prawa zaś była szczelnie zasłonięta płytami z pleksiglasu. Z narastającym niepokojem zauważył, że jest prowadzony właśnie do tej tajemniczej części. - Ki diabeł? - pomyślał. - Czyżby blok karny? Ale on miał być przecież na skrzydle E, tam, skąd przychodzi, ale w podziemiach. Minęli drzwi wejściowe z wielkimi literami VPU, które nic mu nie mówiły. Także rozwinięcie tego skrótu, widoczne na tablicy ściennej: Vulnerable Prisoners' Unit również nie wywoływało żadnych skojarzeń.
- Pan poczeka tutaj - wprowadzono go do pustej, zaniedbanej celi bez jakiegokolwiek wyposażenia. Musiał usiąść na podłodze. Czekał dobrą godzinę, zanim zjawił się strażnik ubrany na czarno.
- Pan Roman Kujawa?
Jeszcze chwilę a dam w mordę - pomyślał Roman. A głośno odpowiedział - Tak.
Część więzienia, w której pan się znajduje, to, jak pan zdążył się już dowiedzieć, blok dla więźniów szczególnie narażonych na szykany ze strony innych. Pan, jako podejrzany o gwałt na współwięźniu, spełnia wszelkie warunki, aby zostać tu umieszczony. W zasadzie powinien pan być przetransportowany do więzienia w Midlands na życzenie sądu w Northampton, ale przed chwilą wypłynęła ta sprawa. Przeniesienie i tak nastąpi, ale po przejściu procedury zwanej adjudication, czyli procesu wewnętrznego, a niewykluczone, że również w sądzie karnym. Trwa to mniej więcej do miesiąca.

Roman rozumiał z tego monologu piąte przez dziesiąte. Gdzieś go chcą a tu zarzucają mu gwałt. Jaki gwałt? Co oni, kurwa, pieprzą? Ten w Polsce? A niby skąd mają wiedzieć? Tu w Anglii nikogo nie zgwałcił.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 1:16, 21 Lis 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 23:35, 21 Lis 2014    Temat postu: Zabójczy trójkąt (86)

86.
Nowy Targ

Nieoznaczony renault zatrzymał się na jednej z bocznych uliczek nieopodal domu Izdebskiego. Był to murowany dwupiętrowy dom w udawanym stylu góralskim, pokryty brązowo-czarnym drewnem i ogrodzony drewnianym, stylizowanym na góralszczyznę płotem.
- Na razie wolałbym, abyście tu poczekali - powiedział ubrany po cywilnemu policjant. - Coś nie jest do końca tak, jak być powinno.

Wojciechowi było doskonale obojętne co stanie się za chwilę. Bolało go jeszcze ciało po zbyt obcesowym potraktowaniu przez policjanta, w celi nie spał za dobrze, budzony co chwilę zimnymi podmuchami od strony małego, zakratowanego okienka. Oględziny, do których doszło na jego życzenie również nie przyczyniły się do poprawienia nastroju. A temu gliniarzowi nie daruje, nie ma w ogóle takiej możliwości. Z reguły był dość układny, ale każde nadepnięcie na odcisk tępił z całą stanowczością. A tamten, pożal się Boże aspirant, nie pozwolił mu nawet zacząć tłumaczyć sprawy. Arogancja władzy, jakakolwiek by była, zawsze doprowadzała go do szewskiej pasji. Jeszcze za komuny wpisywał się do każdej książki skarg i wniosków, później składał skargi dokąd się dało. Decyzja o emigracji zapadła również z powodu nieprzystawalności standardów życia w Polsce do oczekiwanych. A jeśli wiązało się to z naruszeniem nietykalności cielesnej, to był w zasadzie grób dla tego, kto się tego dopuścił. A teraz? Jedyne, czego pragnął to porządnie się wyspać, załatwić tę całą sprawę i tak szybko, jak to tylko możliwe, wrócić do Bridgwater.

John tymczasem spał wciśnięty w głęboki kąt samochodu. Właściwie nie miał teraz nic do roboty, nie był na swoim terytorium i, w sensie czysto operacyjnym, miał zupełnie skrępowane ręce. Mógł jedynie służyć wiedzą na temat całości sprawy i powinien przywieźć do Anglii feralne dyski, o ile oczywiście nie zabezpieczy ich polska strona. A wcale nie musiała i to w jego interesie było, aby przestępcy nie położyli na nich łapy - tak długo pozostawały poza zainteresowaniem polskich władz śledczych. Bo przecież każdemu wolno mieć prywatną własność i dysponować nią według swojego życzenia. A w chwili obecnej paczka z Anglii była formalnie własnością Jana Izdebskiego. Może nie do końca, ale polskie gliny przecież nie muszą wszystkiego wiedzieć.

Ciszę wewnątrz samochodu przerwał nagły huk wystrzału. Jest teoria, która mówi, że trudno zlokalizować kierunek, z którego dochodzi pierwszy wystrzał, z następnymi jest prościej. A jeszcze gorzej, kiedy dźwięk ten odbiera się w zamkniętym pomieszczeniu. Wystrzał spowodował nagłe ożywienie, Wojciech próbował dobudzić Johna, siedzący za kierownicą policjant w pośpiechu otworzył drzwi, wydał krótką komendę 'zostańcie tu!' i pośpiesznie opuścił auto. Nie pobiegł jednak w kierunku domu, lecz zaczaił się za samochodem od strony teoretycznie niewidocznej dla przeciwnika.

Wojciech sobie w zasadzie nic nie pomyślał, nie poczuł strachu ani nic podobnego, gdy rozległ się drugi wystrzał i kilka dziesiątych sekundy później przednia szyba z przezroczystej stała się mlecznobiała.
- Janusz, żyjesz?
- Tak... Nic mi nie jest.
- Ostrożnie wysiadać i chować się za samochodem - rozkazał szeptem policjant. - Strzelają z drugiej strony, z tej będziecie bezpieczni. I nisko głowy!
Akurat ta uwaga była średnio potrzebna, gdyż strzaskana szyba uniemożliwiała jakąkolwiek ocenę sytuacji z zewnątrz. W tej samej chwili rozległo się jeszcze kilka strzałów od strony domu i niemal jednocześnie cała okolica zaroiła się od kolorowych, głównie niebieskich świateł. Zewsząd wybiegali ludzie, co najmniej dziesięciu, cywilów i mundurowych, pędząc w stronę domu.
- Zostać tu. Jeszcze nie po wszystkim - warknął policjant i w tym momencie stracili go z oczu.

Nagle John poczuł silne pociągnięcie za nogę. Ponieważ był najbliżej kierownicy, w mig zrozumiał, że napastnik atakuje go aby utorować sobie drogę do auta. Bez oceny sytuacji, wiedziony instynktem, wykonał szybki półobrót i całym swoim studwudziestokilogramowym ciężarem rzucił się na przeciwnika. Tamten, mimo że wygimnastykowany, padł pod nawałem takiej masy i wierzgał wszystkimi kończynami. John był w położeniu, w którym nie bardzo mógł uderzyć przeciwnika w twarz, więc postanowił zastosować jeden z najstarszych manewrów - cios w jądra. Przyłożył mocno i nagle zdał sobie sprawę, że nie tak to powinno wyglądać, coś było zupełnie inaczej niż zwykle. Nie minęło pół sekundy, gdy powietrze przeszył potworny krzyk:
- Aaaaaaaa! Moja pizda!
Wojciech nigdy w życiu się nie bił, nikogo nie uderzył, wolał raczej wojny słowne. Jednak oceniwszy sytuację na tyle, na ile pozwalała mu ciemność i bezładna kotłowanina ciał tuż przed nim, rzucił się na głowę przeciwniczki i zdarł jej czarną kominiarkę.
- O Alicja... Cieszę się, że cię widzę. Cóż, nawet najbardziej zagorzałej feministce chuj na żądanie nie wyrośnie. I nie chwal się swoją cipą, bo na nikim to nie robi wrażenia, tu większość woli chłopaków. Tak, twojego byłego narzeczonego również.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 0:50, 24 Lis 2014, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 0:44, 23 Lis 2014    Temat postu: Zabójczy trójkąt (87)

87.
Nowy Targ

- Ale dlaczego nie mogę wejść do własnego domu - wściekał się Janusz, gdy rosły policjant zagrodził mu drogę do furtki.
- W tej chwili jest to scena przestępstwa i musi być przebadana przez fachowców od kryminalistyki. Nic panu na to nie poradzę, takie są przepisy.
- Ale ja tu mieszkam, dociera to do pana? Poza tym mam gości z Anglii, pomagających mi załatwiać sprawy związane z pogrzebem syna - nie była to do końca prawda, ale policjant pilnujący domu był zwykłym krawężnikiem, nie musiał znać szczegółów.
- Cóż, będzie pan musiał przespać się w hotelu, jak i pana znajomi - ciągnął niewzruszony policjant. - Najwyżej może pan wystąpić o refundację kosztów. Na pańskiej posesji zabito człowieka, dociera to do pana?
- Ja go nie zabiłem, jeśli panu o to chodzi. A czy mogę choć zobaczyć dom w środku? Nie będę nic zabierał, niczego dotykał, ale jedna rzecz mnie interesuje.
- Obawiam się, że to wykluczone. Oczywiście przysługuje panu skarga w trybie administracyjnym, ale podejrzewam, że zanim zostanie ona rozpatrzona, będzie pan już mógł wejść na teren własnej posesji.

Problem noclegów nie był taki istotny. Kilka temu Szymon kupił tanią kawalerkę na nowym osiedlu i dorabiał sobie wynajmując mieszkanie licealistom i turystom. Obecnie stała pusta a lokatorzy mieli pojawić się dopiero za dwa tygodnie. Jan doglądał biznesu zatem miał komplet kluczy, na szczęście przy sobie.
- Wolałbym jednak, aby pan zostawił adres, pod którym będzie można pana zastać - powiedział policjant, widząc, że cała trójka po krótkiej konsultacji zbiera się do odejścia.
- Czy pan jest w ogóle przygotowany do pracy? - zapytał Wojciech. - Najpierw żąda pan, byśmy się wynieśli do jakiegoś hotelu a następnie prosi pan o adres. Dowcipy o policjantach jednak miały coś w sobie.
- Niech pan zostawi chociaż numer telefonu komórkowego - policjant zorientował się, że palnął gafę. - Musimy mieć z panami jakiś kontakt. Poza tym poinformujemy panów, kiedy mieszkanie będzie już wolne. Niech się panowie spodziewają trzech - czterech dni.

- Nie możemy czekać trzech dni - wściekał się John, kiedy taksówka wyrzuciła ich na osiedlu czteropiętrowych bloków położonych z dala od centrum. - Gorzej, nie możemy czekać nawet dwóch dni - dodał zakładając plecak. - W zasadzie powinniśmy się zbierać na samolot, to znaczy ja na samolot a ty, Wojtek, na pociąg.
- Najpierw chodźcie do mieszkania, odpocznijcie trochę, ja skoczę kupić coś do jedzenia, a później będziecie myśleć. Jakaś kąpiel by się wam przydała po tej ciupie, to nie ulega wątpliwości. A później będziecie mogli jechać na Balice.
- Tylko nic nie załatwiliśmy - powiedział Wojciech. - Poza tym jest kilka drobiazgów do zrobienia, musimy skontaktować się z wojewódzką komendą policji
Jan położył plecak, wziął torbę na zakupy i podszedł do drzwi.
- Mogę pana o coś prosić? - powiedział John, wyciągając banknot tysiączłotowy. - Może pan kupić tej kiełbasy, jak się ona nazywała, Wojtek?
- Śląska.
- No właśnie, tej? Tak ze dwa funty.
- Kilo - przetłumaczył Wojciech.
- Pan schowa te pieniądze, po prostu będzie kiełbasa na śniadanie.
- Ale John potrzebuje odpowiednich ilości - powiedział Wojciech. - Tak z pięć, sześć sztuk...

- No i co teraz? - zapytał Wojciech, gdy Jan zszedł na dół do sklepu. Walczył z sennością, jednak podświadomość mówiła mu, że nieprędko położy się do łóżka. Problem, który przyjechali rozwiązać, dalej był nierozwiązany, choć byli już tak blisko, kilka, najwyżej kilkanaście metrów.
- Sądzisz, że oni będą tam cały czas? To znaczy wasza policja?
- Szczerze wątpię, dobrze wiem, jak się w Polsce pracuje. Teraz zjadą tam wszyscy święci, technicy, kryminolodzy, chuje muje dzikie węże, popracują do trzeciej po czym punktualnie o trzeciej wszyscy pojadą w długą, nie zostawiając nawet pojedynczego policjanta do pilnowania tego całego cyrku. Może pojawi się tam ktoś jutro rano, po czym wszyscy zapomną o tym mieszkaniu na mniej więcej tydzień i oddadzą dopiero, jak Janusz zacznie się upominać o prawo wejścia. Przynajmniej tek się dzieje w większości przypadków.
- O trzeciej mówisz? To dobrze. Jest szansa, że jeszcze dziś będziemy mieli to, o co nam chodzi.
- To znaczy, że...
- No, chyba dobrze myślisz.
- Zamierzasz popełniać przestępstwa w Polsce?
- A mam jakieś inne wyjście? Przecież jak zaczniemy się o te dyski upominać, to jest spora szansa, że przepadną. Polska policja zacznie nimi być bardzo zainteresowana, choć to zupełnie nie ich sprawa i nic się z nich nie dowiedzą. A nawet jeśli, to nie mają jurysdykcji by się tym zająć. Oni nic nie zrobią, a nam przepadnie ważny materiał dowodowy. Wojtek, ja naprawdę wolałbym działać zgodnie z prawem, w końcu jestem policjantem. Ale jak widzę profesjonalizm waszej policji...
- Nie musisz kończyć, mnie szlag trafia mniej więcej tak samo. Na razie wykąpmy się i odpocznijmy, może w międzyczasie coś się wyjaśni. Poza tym musimy się liczyć z tym, że polska policja będzie chciała z nami porozmawiać. A właśnie, miałem zadzwonić do Olkusza i do Leszna, może uda mi się czegoś dowiedzieć od moich ludzi.

- Umyjesz mi plecy? - zapytał John, stojąc przed drzwiami łazienki z wielkim białym ręcznikiem, dopiero co wyjętym z plecaka.
- No pewnie. Idź się rozbierz i napuść wody do wanny, bo prysznica tu nie ma, już sprawdzałem.
Wojciech mył starannie plecy, z każdą chwila zapuszczając się coraz niżej, najpierw w rejony brzucha a później jeszcze niżej.
- Rozbierz się i wskocz też - kusił John, wygodnie leżąc na plecach.
- Nie... Zaraz przyjdzie Jan, nawet nie zdążę się rozebrać. Nawet nie wiem, czy jest sens zaczynać...
- Masz rację. Chyba w końcu wszyscy zostawią nas w spokoju?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 0:52, 24 Lis 2014, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Nowości / Opowiadania niedokończone Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 8, 9, 10, 11  Następny
Strona 9 z 11

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin