Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Hej gamle man!
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 14, 15, 16 ... 35, 36, 37  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
blask12345
Wyjadacz



Dołączył: 07 Cze 2015
Posty: 957
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 18 razy
Skąd: zewsząd

PostWysłany: Pon 23:58, 06 Lip 2015    Temat postu:

możesz troche wprowadzić przeszłości Szymona, ale dla równowagi tez może troche o Magnusie? napiszesz jakaś zajawkę (i moze zrób sobie więcej przerwy Wink (1) zasłużyłes!!!!)?

edit: nie zmieniłeś w wersji PDF półpauz na pauzy przy dialogach i nie chce cię denerwować ale znalazłem troche błędów na początku, czy chcesz zeby ich poszukać i wypisać ci wszystkie (głownie interpunkcja)? nie będzie to od razu i na jutro ale w ciagu tygodnia pewnie bym sie wyrobił Smile


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez blask12345 dnia Wto 0:47, 07 Lip 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 9:25, 07 Lip 2015    Temat postu:

Oki, wiem, że na początku jest spory bajzel. Nie śpiesz się Smile

Nie, półpauz jeszcz enie zmieniłem, zmienię przy następnym wydaniu.

O przeszłości magnusa już jest, tyle że w omówieniu. W ogóle po napisaniu zastanowię się co do początku. Może będzie prolog. Na razie mam rozkminę z pożenieniem wszystkiego w II części Smile
Pozdro.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 20:09, 07 Lip 2015    Temat postu: 52.

CZĘŚĆ DRUGA

Pociąg ekspresowy "Odra" wtoczył się na Dworzec Centralny w Warszawie i Magnus z matką wysiedli wraz z tłumem podróżnych. 'Jak na ekspres to wlókł się jak cholera' - pomyślał Magnus, dźwigając oprócz plecaka ciężką walizkę swej matki. Za kilka godzin będzie w Sztokholmie, w swoim pokoju i będzie mógł to wszystko jeszcze raz na spokojnie przemyśleć. Na razie kluczył z matką po jakichś korytarzach. Nie wiedział gdzie idzie i wcale go nie obchodziło. Od piątkowej próby porozmawiania z matką nie odezwał się do niej ani słowem. Komunikacja następowała wyłącznie w jedną stronę, kiedy już trzeba było odpowiedzieć, Magnus kiwał głową albo kręcił nią w przeczącym geście. Matka co prawda odgrażała mu się, że popamięta i tak dalej ale kto by się tym przejmował? Zresztą, co ona może zrobić? Te i inne myśli nachodziły Magnusa podczas rozpaczliwego szukania wyjścia, z którego można by dojechać na Okęcie. Magnus mógłby powiedzieć matce, że w tym miejscu już byli a piktogram z samolotem minęli jakieś pięć minut temu ale po co? Jak taka mądra to niech sama znajdzie.
- Postój, popilnuj tych walizek a ja pójdę popytać - poprosiła matka i nawet nie czekając na zgodę zniknęła za załomem. Magnus stał teraz sam, pod ścianą, naprzeciwko toalet. Jak na zatłoczony dworzec, to miejsce było wyjątkowo puste. W pewnym momencie z toalety wyszedł starszy mężczyzna, na oko ponad czterdziestoletni, elegancko ubrany, w białej koszulce polo i spodniach od garnituru. Magnus otaksował jego męskość, trochę z czystej ciekawości a trochę z tego powodu, że było to najbardziej odznaczające się miejsce na jego figurze. I na pewno był naprężony. Facet obejrzał się dyskretnie dokoła, po czym, widać stwierdziwszy, że jest bezpiecznie, podszedł do Magnusa. Jeszcze raz otaksował okolicę i powiedział coś do Magnusa.
- Nie rozumiem - odpowiedział Magnus po polsku. Dużo by dał żeby wiedzieć, o co temu mężczyźnie chodziło. Mógł się jedynie domyślać, nie znał Polski, nie znał Warszawy, ani przez moment nie mógł podejrzewać, że znajduje się w najbardziej znanym miejscu spotkań pedofilów, amatorów innych kwaśnych jabłek ale też i chętnych chłopaków, młodych męskich dziwek czy zwykłych uciekinierów z domu, którzy za nocleg czy obiad zrobią to i owo.

Dwie rzeczy wydarzyły się w tym samym momencie. Z lewej strony, od ulicy, pojawiła się matka, rozglądając się nerwowo i już miała się cofnąć gdy w jednym z mężczyzn rozpoznała własnego syna, u nóg którego stała jej kraciasta torba. W tym samym momencie od strony peronów wyłonił się dwuosobowy patrol policyjny, idący konsekwentnie i coraz szybciej.
- Zmywaj się - syknął mężczyzna i oddalił się w stronę wyjścia. Magnus co prawda intuicyjnie wyczuwał o co mu chodzi, ale matka okazała się ważniejsza.
- Co to był za facet? - zapytała.
- Nie wiem - wzruszył ramionami Magnus, odpowiadając tylko dlatego, że policjanci byli na jego wysokości. Jeśli do tej pory nie wiedział, co tu jest grane, ta sytuacja była teraz czytelna.
- To pani syn? - stwierdził raczej niż zapytał jeden z policjantów.
Ewa poświadczyła.
- To niech pani będzie łaskawa go stąd zabrać, to nie jest bezpieczne miejsce, zwłaszcza dla takich młodych chłopaków - powiedział policjant. - Daleko się państwo wybierają? - zapytał taksując wzrokiem bagaże.
- Do Sztokholmu - odpowiedziała Ewa z godnością.
- Państwo pozwolą dowodziki - powiedział drugi policjant. Długo oglądał paszporty zanim oddał je z powrotem.
- Ten chłopiec jest na pewno pani synem? Nazwiska się nie zgadzają - indagował.
- Nosi nazwisko ojca, Nylander. Ja zostałam przy swoim polskim, Rusinek.
- To się chwali - powiedział policjant oddając Ewie paszport z trzema koronami. Obaj zasalutowali i ruszyli w stronę wyjścia.

Na lotnisko zdążyli prawie w ostatniej chwili, za dziesięć minut kończyła się odprawa dla ich lotu. Przez całą drogę na Okęcie nie odzywali się do siebie, Magnus patrzył na Ewę z ukosa, jakby chciał zanegować jej obecność. Ewa zadała mu po drodze kilka pytań, na które nie doczekała się odpowiedzi. Później nastąpił amok z walizkami, kontrolami i na pokład weszli w ostatniej chwili, zmęczeni i zniechęceni.
- Czego chciał tamten facet? - zapytała Ewa kiedy już byli w powietrzu.
- Jaki facet? - zapytał Magnus obojętnie.
- Nie udawaj durnia. Tamten na dworcu. Czego od ciebie chciał?
- A skąd ja to mogę wiedzieć? - obruszył się Magnus. - Jakbym znał polski to bym wiedział.
- Nie chciał ci zrobić nic złego? - powiedziała Ewa z nagłą troską w głosie.
- Może chciał - odpowiedział Magnus z nagłym błyskiem w oczach. - Na pewno nie byłoby to o wiele gorsze niż to, co mi robi własna matka...
Ewa już od jakiegoś czasu dostrzegła w Magnusie talent polemiczny który, niestety, szedł w złą stronę. Mówiąc prosto, objawiał się pyskowaniem, niegrzecznymi odpowiedziami i arogancją. Jest matką jaka jest ale chyba na takie coś sobie nie zasłużyła? Za tego chłopaka musi się w końcu ktoś wziąć. Początkowo liczyła na dziadka, wysłanie Magnusa do Polski było de facto wysłaniem go do tresury. Jej ojciec słynął z ciężkiej reki, schrzanił jej dzieciństwo, ale po latach musiała przyznać, że wychował ją na porządną kobietę. Męska ręka to właśnie to, czego Magnus potrzebował najbardziej. On jeszcze nie wie najważniejszego...
- Coś do jedzenia? Kawa czy herbata? - zapytała stewardessa.
- Jedna kawa i jedna herbata.
- Dziękuję - powiedziała stewardessa i oddaliła się.
Magnus zanurzył się w lekturze jakiegoś czasopisma, właśnie teraz kiedy chciała z nim porozmawiać. A trzeba było to wyjaśnić teraz, zaraz, bo dotyczyło to najbliższych godzin.
- Magnus - powiedziała. Chłopak nawet nie zareagował.
- Magnus, mówię do ciebie - powtórzyła już bardziej zdecydowanym tonem. Chłopak niechętnie skierował wzrok w jej stronę.
- Możesz odłożyć tę gazetę? Mówię do ciebie.
- Ale ja wcale nie chcę słuchać - powiedział i wrócił do lektury lub raczej demonstracyjnego udawania.
- Gówno mnie to obchodzi - powiedziała zirytowana Ewa. Najchętniej zapaliłaby papierosa ale od kilku lat palenie na pokładzie samolotów było zakazane. Podczas lotu do Ameryki radziła sobie gumami Nicorette, miała jakieś w torebce ale nie zamierzała jej teraz rozbebeszać.
- Teraz słuchaj. Dolatujemy do Sztokholmu i jeszcze nie powiedziałam ci, co będzie dalej. Zajmie się tobą mój dobry kolega, Bertil Malmgård, psycholog z naszego uniwersytetu.
- Jak znam ciebie to prędzej jakiś psychopata - odpowiedział Magnus patrząc się bezczelnie w jej oczy.
- Nie czas teraz na dyskusje - ucięła Ewa. - Będziesz u niego mieszkał, masz mu być bezwarunkowo posłuszny i bez żadnych wygłupów. Rozumiemy się?
- Nie - odpowiedział Magnus. - Po prostu nie będę mieszkał u pana Malmgårda.
- Będziesz.
- Nie. Mam dość twoich fagasów. Wiesz co, matka? Tobie, to tak jak na stadionie, trzeba by kołowrotek przy cipie postawić do liczenia klientów.

Trzask ręki o policzek, pojawienie się stewardessy z tacą z napojami, wzrok mężczyzny siedzącego po przeciwnej stronie przejścia - to wszystko stało się jednocześnie.
- Jak śmiesz! - krzyknęła matka.
- Zabolało, prawda? - Tak jak mnie boli, jak jedną decyzją spierdoliłaś wszystko, co miało dla mnie jakąkolwiek wartość.
- Pani się opanuje - powiedziała zimno stewardessa stawiając na stolikach napoje. - Pani wybaczy ale będę musiała o incydencie zameldować obsługę lotniska - powiedziała na odchodnym.
- To są sprawy rodzinne - powiedziała Ewa patrząc na oddalającą się stewardessę w charakterystycznym granatowym żabocie. Faktycznie, zapomniała się. W zasadzie, jeśli chodzi o Magnusa to zapominała się od dobrych kilku lat, nie mając pojęcia jak on będzie interpretował jej zachowanie. Nigdy nie pytała się go o zdanie, przyprowadzając tego czy innego kolegę. W końcu jej życie seksualne to nie jego sprawa. On też jej nie mówił co o tym myśli, a ona brała to za dobra monetę. Raz tylko... Było to może rok temu, byli w wesołym miasteczku z jej ówczesną sympatią i robili sobie dla zabawy zdjęcia polaroidem. Jakiś czas sprzątając pokój Magnusa znalazła wycięte zdjęcie tego faceta przyczepione do szubienicy zbudowanej z klocków LEGO. Nie pytała go co to znaczy, głównie dlatego, aby nie tłumaczyć się głupio ze swojego życia. A teraz... Oddaje go na przechowanie swojemu najnowszemu chłopakowi, facetowi, którego nie zna zbyt dobrze, mimo że pracują na tym samym uniwersytecie już kilkanaście lat. Ta twarz dyndająca na szubienicy w zestawieniu z tymi słowami, ostrymi, chamskimi, raniącymi ale mimo wszystko prawdziwymi, powinny być dla niej ostatecznym ostrzeżeniem, że coś może pójść źle. A ona nawet nie wie jak jej syn spędził ostatnie dwa tygodnie... Coś tam się stało, chciał jej opowiedzieć tyle że ona nie chciała słuchać teraz już za późno aby to zmienić... Poczuła jak samolot ostrym szarpnięciem dotknął pasa startowego na sztokholmskim lotnisku Arlanda.
- Pani i syn będą łaskawi przeczekać aż wszyscy opuszczą samolot - powiedział drugi pilot. - Musimy wyjaśnić ten incydent na pokładzie.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 21:10, 07 Lip 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blask12345
Wyjadacz



Dołączył: 07 Cze 2015
Posty: 957
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 18 razy
Skąd: zewsząd

PostWysłany: Wto 21:00, 07 Lip 2015    Temat postu:

1) 'Dworzec Centralny w Warszawie i Kornel z matką wysiedli wraz z tłumem podróżnych'
Kornel i Magnus z matką

2) 'czasu dostrzegła w Magnusie talent polemicznym który, niestety, szedł w złą stronę'
polemiczny (bez m)

3) 'Wiesz co matka'
przecinek, 'Wiesz co, matka?

to tak po pierwszym sczytaniu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 21:27, 08 Lip 2015    Temat postu: 53.

Kornel wyłączył telewizor i bezradnie rozejrzał się po pokoju. Wieczór zawsze był tym okresem, kiedy relaksował się przy dobrym filmie czy książce. Jednak od kilku dni ani film ani niezła lektura nie były w stanie go odprężyć. W tym domu czegoś brakowało i to brakowało coraz bardziej. Trzy lata i dwa tygodnie zajęło mu rozwiązania tej zagadki. Brakowało życia. "Nawet kot oklapł" - pomyślał Kornel nalewając mleka do miski. Makaron, słysząc że coś się dzieje w okolicach jego umownej stołówki, przybiegł i natychmiast zajął się zawartością miski. Kornel popatrzył się na niego krytycznie. Czyżby nawet kot wymagał wymiany? W nim też nie było życia, kiedyś był o wiele bardziej ruchliwy.

Nakarmiwszy kota, Kornel przemierzył salon i, po namyśle, otworzył drzwi małego pokoju, tego w którym jeszcze tak niedawno spał Magnus. Łóżko było niepościelone, nie wszystkie drzwi od szafek domknięte nawet okno było odsłonięte niechlujnie, z częścią firanki zahaczającą o kaloryfer. "W zasadzie cały pokój wymaga posprzątania" - pomyślał i jeszcze raz otaksował go wzrokiem. Nie, zostawi, jak Magnus wróci, zrobi tu porządek własnoręcznie. A wróci, musi wrócić. Kornel nawet nie zastanawiał się czy to nastąpi - a kiedy. I choć sposób, w jaki się rozstali, bulwersował go prawie cały następny dzień, nigdy nie miał wrażenia, że widzi tego nie do końca zgrabnego, nieco pucołowatego chłopaka o zadziornym, upartym wzroku po raz ostatni. Jeszcze raz przemierzył wzrokiem pokój, zamknął cicho drzwi i uśmiechnął się.

Zegar pokazywał już północ a Kornel dalej nie miał ochoty na spanie. Ostatnie wydarzenia aż prosiły się o jakieś podsumowanie, wnioski i plany na przyszłość. Podszedł do regału aby wybrać odpowiednią muzykę do przemyśleń. Nigdy nie myślał na sucho, zawsze przy jakiejś kawie i nastrojowej muzyce. Przeglądał swoja płytotekę, dziesiątki płyt winylowych i kompaktowych ale nic nie odpowiadało jego nastrojowi. Operę odrzucił od razu, Mozarta i Chopina uznał za zbyt przybijających, w końcu otworzył szufladę, gdzie składował niechciane prezenty, w tym także płyty. Dużo tego nie było, kilka płyt długogrających z muzyka rockową i popową, której nie znosił. The Moody Blues - przeczytał nazwę zespołu, która mu kompletnie nic nie mówiła. Skład jeszcze mniej. "A niech tam" - pomyślał, kładąc czarny krążek na talerz gramofonu. I od razu rozpoznał dźwięki utworu, który słyszał wracając z Magnusem do Wrocławia.

I am a very lonely man, doing what I can
All the world astounds me and I think I understand
That we're going to keep growing, wait and see...


"Prawie jak recepta na najbliższy czas" - pomyślał gorzko Kornel. Gdy utwór skończył się, podszedł do gramofonu, podniósł ramię i nastawił utwór jeszcze raz. Prawie fizycznie czuł obecność Magnusa, jak siedzi koło niego, jak liczy na niego, jak go potrzebuje. I pewnie w tej chwili jest tak samo, tyle, że on nie może mu pomóc. Teraz widział z całą ostrością swój największy błąd w życiu. Swój i żony. Brak dzieci. Magnus obudził w nim, i to lawinowo, wszystko co świadomie, półświadomie, podświadomie i nieświadomie tłamsił i niszczył w sobie ostatnie kilkanaście lat. Ostatnio swoje uczucia przelewał na kota... Adoptować dziecka - nie adoptuje, wątpił czy sąd przyzna opiekę nad dzieciakiem staremu kawalerowi. Kiedyś z nudów w pociągu czytał gazetę, w której natrafił na tekst o tym jak w Polsce trudno jest adoptować dziecko i to normalnym małżeństwom. To co dopiero samotnym... Sam nigdy nie powierzyłby dzieciaka samotnemu starszemu facetowi. Taki układ jak miedzy nim a Magnusem może się zdarzyć raz na trzydzieści, może czterdzieści skojarzeń, generalnie będzie tylko gorzej. Dzieci, które przeszły przez piekło w domu a później w domu dziecka nie będą dobrym obiektem do adopcji. Magnus był może i źle wychowywany i pod wieloma względami zaniedbany, ale miał dom, był przystosowany społecznie, rozbudzony intelektualnie.

Płyta dobiegła końca, profesor otrząsnął się z niewesołych myśli, podszedł do gramofonu i zmienił stronę, po czym wrócił na kanapę do swojej niedopitej kawy. Na dobrą sprawę mógłby zacząć wszystko od początku: poznać kobietę, zrobić jej dziecko i wychowywać je od zera. Ma pięćdziesiąt lat, ludzie takie rzeczy robili i po sześćdziesiątce, nie byłby wcale taki oryginalny, zwłaszcza teraz, kiedy rewolucja obyczajowa nabrała przyśpieszenia. Kilku jego kolegów, z innych co prawda wydziałów, 'zaciążyło' po pięćdziesiątce, o innym po kątach nucono przebój ostatnich lat 'był sprawcą wielu ciąż jako mąż i nie mąż', co dziwnie zgadzało się z rzeczywistością. Kornel gotów był nawet na takie rozwiązania, gdyby nie drobny szczegół a mianowicie ostatnie wydarzenia, które odsłoniły prawdę o jego rzeczywistej orientacji płciowej. Teraz mógł sobie powiedzieć prosto w twarz stojąc przed lustrem 'jesteś pedałem' i była to najświętsza prawda.

Jego myśli z Magnusa przeskoczyły na Miłosza i tę koszmarną noc na Lipowej, zresztą nie tak daleko stąd, trzy przystanki dziewiątką. Ten jego długi, gruby członek, którego początkowo bal się nawet wziąć do ręki. Teraz by z chęcią go pościskał a nawet coś więcej. Teraz dopiero żałował, że nie odciągnął napletka żeby podziwiać całą główkę. Szkoda... Kornel czul krew nadciągającą w okolice lędźwiowe i już wiedział jak się ten wieczór skończy. "A może by tak zadzwonić do niego?" pomyślał, kiedy erekcja stawała się nieznośna i mocno uciskała dresowe spodnie. Zwyciężyły resztki przyzwoitości, przynajmniej jeśli chodzi o telefon. Wstał, wyłączył gramofon, wypędził kota z pokoju po czym zamknął drzwi, uwolnił się od spodni i rozpoczął pobudzanie. Jeszcze do niedawna robił to ze wstydem, nawet nie patrząc na to to robi, z akcją za zwałami materii koca lub kołdry. Tym razem odkrył, że sam widok działa na niego podniecająco, wyobrażał sobie, że to nie on sam a Miłosz. I po raz pierwszy od dawna, nawet kilku lat, widział własny wytrysk. Jeszcze niedawno uznawał taki widok za bez mała nieprzyzwoity a już na pewno mało estetyczny. Obserwując obfitość wydzieliny ściekającej po łonie i nogach stwierdził, że nie jest to takie złe, jak poprzednio sądził. Wstał nagi i, tym razem nie wstydząc się własnego kota, pognał pod prysznic.

Następne dni mijały mu na rozliczeniu kongresu i egzaminowaniu zerowych terminów przed sesją, która nadciągała. Telefon w jego mieszkaniu milczał jak zaklęty, nie odzywał się ani Magnus, ani Szymon ani - co gorsza - Miłosz. Zaczynał być powoli zły na Magnusa, w końcu zawsze go uczono, że ten, który wyjeżdża zaraz po przyjechaniu na miejsce powinien dać znać jak dojechał, jak się czuje i tak dalej. Magnus co prawda zostawił swój numer sztokholmski, ale Kornel, nie wiedząc jak rozwinęła się historia z jego matką, wolał tam nie dzwonić. Niedawno doszedł do wniosku, że jeśli tylko będzie miał z nią kontakt, obojętnie jaki, powie jej kilka przykrych słów. "jednak coś trzeba z tym zrobić" - pomyślał i zanotował w kalendarzu: skontaktować się z Magnusem. Co do Mleczaków, Szymona i Teresy, nawet nie oczekiwał od nich kontaktu, bo niby z jakiej racji? Po powrocie wysłał grzecznościową kartkę z podziękowaniem za gościnę i opiekę nad chłopcem - i to powinno wystarczyć. Jeszcze w Karpaczu zostawił swoją wizytówkę, jeśli Teresa będzie chciała to się z nim skontaktuje.

Najbardziej gnębiła go sprawa Miłosza. Kornel był wyznawcą zasady 'no news is good news' ale bez przesady, tu był on sam umaczany niemal po łokcie, sam nadstawiał głowę i ma chyba prawo dowiedzieć się jak mają się sprawy? I to nie on powinien dzwonić do Miłosza a Miłosz do niego? Tak jak to było mówione? Tymczasem po tamtej tragicznej nocy nie odezwał się. Minęło już pięć dni, co on sobie myśli, do cholery? Toteż pod adnotacją o telefonie do Magnusa pojawiła się druga, o Miłoszu. Głupio tak dzwonić po tym blamażu w łóżku, niemniej jednak...

Kornel przyjął ostatniego studenta, kiepsko przygotowanego, choć nie miał serca odsyłać go z dwóją w indeksie. Był jednym z nielicznych wykładowców, którzy przedtermin traktowali jak pierwszy - nie udało się, trudno, zapraszam na poprawkę. Regulamin studiów dawał mu tę możliwość, z której skrupulatnie korzystał.
- Niech pan przyjdzie za tydzień, lepiej przygotowany - powiedział oddając studentowi indeks bez oceny. Cóż, na starość traci te ostre pazurki, z których był słynny. Gotów był się założyć, że stosowna informacja, pewnie ozdobiona jakąś legendą, już krąży wśród studentów. Uśmiechnął się, ogarnął wzrokiem gabinet i już prawie gotowy był do wyjścia, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Nikogo nie zapraszał, pewnie jakiś student przyszedł umówić się na egzamin.
- Proszę!

Na progu gabinetu stał prodziekan Mendychowski. Kornel nie był zwolennikiem popularnej tu i ówdzie teorii 'mówiących nazwisk' ale nieraz musiał przyznać, że w tym przypadku doskonale charakteryzowało dziekana. Jeśli tylko miał możliwość do czegoś się przyczepić - przyczepiał się, jeśli można było komuś podłożyć świnię - podkładał. Był docentem, jeszcze z komunistycznego nadania, na tytuł profesorski nie miał szans i udało mu się zaczepić jako prodziekan. Jego obecność nie wróżyła nic dobrego.
- panie profesorze...
- Tak, słucham? - powiedział Kornel sucho a spokojnie.
- Musimy sobie wyjaśnić kilka rzeczy, pan pozwoli do mojego gabinetu, jeśli można...
Na upartego obowiązywała hierarcha tytułów i to on powinien zdecydować gdzie ta rozmowa się odbędzie, ale wolał nie dawać docentowi Mendychowskiemu jakiegokolwiek powodu do czepiania się.
- Dobrze, będę za dziesięć minut - odpowiedział sucho.
- Zapraszam - odrzekł Mendychowski i zamknął drzwi.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Śro 21:50, 08 Lip 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blask12345
Wyjadacz



Dołączył: 07 Cze 2015
Posty: 957
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 18 razy
Skąd: zewsząd

PostWysłany: Śro 22:20, 08 Lip 2015    Temat postu:

a jednak profesorowi brak Magnusa. coś czuje że Magnus jednak wróci do pokoju i będzie sprzątanie (mógłby wyciągnąć matce kasę z konta, paszport z szuflady i pociągiem, promem, znowu pociągiem, taksówką...).

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 22:32, 08 Lip 2015    Temat postu:

Mógłby i w tym wieku takie rzeczy się robi - ale on jest Szwedem, nie ma takiej awanturniczej żyłki jak Polacy, Polak nagiąłby od razu, bez zastanowienia, natomiast młody Szwed jest przekonany, że obroni go prawo - i nie chcę na razie rozwijać tematu bo jeszcze o tym będzie. W każdym razie masz rację, nasza polska dusza nakazywałaby rozwiązanie na skróty Smile

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Śro 22:33, 08 Lip 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
blask12345
Wyjadacz



Dołączył: 07 Cze 2015
Posty: 957
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 18 razy
Skąd: zewsząd

PostWysłany: Śro 22:45, 08 Lip 2015    Temat postu:

matka i jej fagas-psychiatra do ciupy? no, no, no, jestem pod wrażeniem Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 20:48, 09 Lip 2015    Temat postu: 54.

"Jak w szkole średniej" - pomyślał Kornel idąc na rozmowę do prodziekana. Na razie nie denerwował się, to mogło być wszystko i nic a sroga mina pryncypała była taka jak zawsze; Mendychowski znany był z tego, że nigdy się nie uśmiechał, co nie znaczy, że miał twarz Bustera Keatona, najczęściej malowały się na niej różne negatywne odczucia. Gdy już znaleźli się w pokoju prodziekana, ten wskazał Kornelowi krzesło, sam zasiadł za biurkiem, tak, że odgradzał ich stół. Kornel domyślał się, że i to zostało zaplanowane, dodatkowa bariera żeby wykreować dystans. Pod względem kariery naukowej dzieliła ich przepaść, jakoś trzeba było ją zniwelować.
- Panie profesorze - zaczął prodziekan Mendychowski, nie rezygnując z poważnego, a mimo to lekceważącego rozmówce wyrazu twarzy. - dzisiejsze nasze spotkanie nie będzie należało do najprzyjemniejszych...
"..tak jakby któreś należało" - dokończył w myślach Kornel i ocenił że jest gorzej, niż przypuszczał. Mendychowski rzadko bawi się w elaborowane wstępy.
- Ostatnio pozwoliłem sobie przejrzeć wyniki pana pracy, zwłaszcza z ostatniego czasu. Poza tym, krążą plotki, że spoufala się pan ze studentami. Panie profesorze, nieraz ustalaliśmy, co wolno a czego nie. Korzystanie z pomocy studentów w tak zwanych życiowych sprawach nie jest tym, co powinno cechować pracownika naukowego.
Kornel doskonale wiedział do czego pije Mendychowski, gorzej byłoby ze zidentyfikowaniem 'życzliwych', którzy mu o tym donieśli. Grupa poinformowanych nie była aż tak wielka, natomiast wiadomość mogła zostać powtórzona jako ciekawostka bądź plotka, gdyż opisywała Kornela, jakiego jeszcze nikt nie znał.
- Pozwoliłem sobie sprawdzić jakie oceny pan wystawia ostatnio i tu spotkała mnie dość niemiła niespodzianka, panie profesorze - ciągnął mentorskim głosem Mendychowski. - Czyżby obniżył pan wymagania w stosunku do studentów?
"Jeśli tak zaczyna to strach pomyśleć, co będzie dalej" - zauważył w myślach Kornel. A głośno powiedział:
- Możliwe. Może też je dostosowałem do możliwości studentów. Nie bierze pan tego pod uwagę?
- Brałbym gdybym widział w tym jakiś sens, jakiś cel... - Mendychowski wstał i zaczął chodzić po gabinecie, co jakiś czas obciągając poły swojej eleganckiej marynarki. Kornel, który w ważnych sytuacjach potrzebował skupienia, zmarszczył brwi, ale Mendychowski nie dostrzegł tej reakcji.
- Rad bym wiedzieć, co to za młody człowiek narodowości szwedzkiej pomagał panu podczas wykładu w Karpaczu - powiedział patrząc gdzieś w kierunku okna, jakby z góry lekceważył odpowiedź.
- Pomocnik - odrzekł Kornel i streścił historię dysku z nagraniem ścieżek dźwiękowych do wykładu.
- Ja wszystko rozumiem - żachnął się Mendychowski - ale chyba nie załatwił sobie pan szwedzkojęzycznego lektora i to najwyżej trzynastoletniego z sekundy na sekundę?
Kornel błogosławił chwilę, w której odrzucił naturalny pomysł zamieszkania z chłopakiem w hotelu kongresowym. Niemniej jednak ktoś tu był i bluznął na niego jadem, bo powoli przestawało to wyglądać na jakiś zbieg okoliczności a przypominać zaplanowaną akcję.
- Miałem wizytę dalszej rodziny - objaśnił Kornel, zadowolony, że Mendychowski dalej spacerował po gabinecie i nie mógł widzieć jego wzroku.
- Nie wiedziałem, że pan ma dalszą rodzinę - odparł dziekan, zatrzymując się na chwilę. - Według posiadanych przeze mnie informacji...
- To niech pan te informacje czym prędzej zweryfikuje, panie docencie - nie mógł sobie odmówić przypomnienia prodziekanowi kto tu jest kim - a najlepiej niech pan w ogóle przestanie je zbierać. Będzie to z pożytkiem nie tyle dla mnie, ale przede wszystkim dla pana.
Mendychowski zatrzymał się w pół kroku, jakby to co usłyszał, było dla niego obraza najwyższej próby, a następnie obrócił się w stronę profesora i powiedział nieco ściszonym głosem.
- Pan wie, profesorze, co o panu mówią? Że panu odbiło i przerzucił się pan na chłopaków. A ten młody jedenastolatek...
- Przed chwilą był to trzynastolatek - przypomniał mu uprzejmie Bartnik. - Wie pan co, panie docencie? Marnuje pan niepotrzebnie czas na szukanie haków na pracowników bo wali pan jak kula w płot i kompromituje pan nie mnie ale siebie. Po pierwsze, chłopak ma piętnaście lat, mówię panu po to by zaoszczędzić pański niewątpliwie cenny czas na bieganie po maglach w sytuacji kiedy nawet kredy brakuje na tablicach podczas wykładów.

Mendychowski przestał, krążyć w końcu po gabinecie i usiadł przy biurku. Kornel wiedział, że wygrał tę rundę, przeczuwając jednocześnie, że najlepsze prodziekan zostawił sobie na koniec. Był to niezły gracz i trudno było liczyć na to, że popełni jakiś błąd. Na razie jego informacje opierały się głównie na plotkach, domysłach i niesprawdzonych faktach.
- Panie profesorze, ale bijatyce przed pewnym karkonoskim schroniskiem pan nie zaprzeczy?
A więc jednak. Kornel z grubsza wytłumaczył prodziekanowi, o co poszło starając się w pamięci zlokalizować źródło przecieku, co nawet nie było takie trudne. Nawet jeśli zna fakty z policji, to ktoś musiał te machinę uruchomić i zaczynał podejrzewać powoli, kto to mógł być.
- Czy mógłbym znać źródło pańskich informacji? - zapytał Kornel choć wiedział, że nie doczeka się odpowiedzi.
- Panie profesorze - zaczął Mendychowski. - Z pańskiej pozycji to nieistotne. Istotniejsze jest to, że pan wszczął burdę...
- Że ja? - Kornel nawet nie musiał udawać osłupiałego.
- I zachował się pan w sposób nielicujący z godnością profesora naszej uczelni - zakończył Mendychowski wyświechtanym sloganem obliczonym na przestraszenie przeciwnika. - Może zróbmy tak. Niech pan przedstawi choć jednego świadka, który potwierdzi pańską wersję wydarzeń...
- Zapomina się pan - wpadł mu w słowo Kornel. - Bawi się pan w sąd kapturowy? Czy ja w ogóle jestem przedmiotem jakiegokolwiek postępowania dyscyplinarnego?
Mendychowski zaczął niecierpliwie wiercić się w swoim fotelu.
- Nie ale rozumie pan, w imię dobrze pojmowanego pańskiego dobra...
- Pan wybaczy, ale o własne dobro będę troszczył się sam a jeśli uznam, że pan mi jest do tego w jakiś sposób potrzebny, wtedy pana upoważnię. A takie różne 'wiecie rozumiecie' odeszły wraz z partią, której, jeśli mnie pamięć nie myli, był pan wielkim fanem. Panie dziekanie, wezwał pan mnie po to by sobie do mnie postrzelać a na razie rzuca pan jedynie poduszkami i to z dalszej odległości.
- Taki pan pewny? - Mendychowski wychwycił moment, kiedy Kornel przeszedł do ofensywy. Wiedząc, że profesor traci rezon kiedy on chodzi po gabinecie, wstał i natychmiast podszedł do okna.
- Przede wszystkim - Kornel tym razem nie dał się wybić - proszę o jakikolwiek dokument o wszczęciu postępowania dyscyplinarnego w mojej sprawie. Wtedy odniosę się do pańskich zarzutów w statutowej formie - najpierw na piśmie a następnie ustnie przed komisją.
Mendychowski parsknął cicho i odezwał się ostrym głosem.
- Ostro pan pogrywa, profesorze, ale nie wiem, czy skutecznie. Niech pan pamięta gdzie i z kim pana widziano...
Byłbym zapomniał - uśmiechnął się dobrodusznie profesor - te zarzuty, które mi pan przedstawi na piśmie mają obowiązywać również te pierwsze dwa, pan je pamięta czy mam powtórzyć?
- Niech pan nie żartuje - Mendychowski zreflektował się, że popełnił gruby błąd. - Nasza rozmowa była, że tak powiem, nieoficjalna...
- I nieoficjalnie, w koleżeńskiej atmosferze wezwał mnie pan, by mnie
zgnoić bazując na plotkach, pomówieniach i półprawdach? Pan będzie spokojny, panie dziekanie, że tak tego nie zostawię.
Kornel wstał, poprawił ubiór zastanawiał się przez chwilę, czy nie podać ręki, ale wolał nie kopać leżącego, po czym z godnością opuścił gabinet.

Mimo że w swym mniemaniu dobrze rozegrał tę rozmowę, nie czuł triumfu a złość graniczącą z wściekłością i przygnębienie. Sporządził notatkę z rozmowy, sprawdził terminarz i naocznie stwierdziwszy, że nie czekają już na niego żadne inne obowiązki, wyszedł przed budynek Instytutu Filologii. Popołudniowe słońce i wczesnoletnia zieleń aż zachęcały do spaceru. Na upartego mógłby pojechać na cmentarz, ale od kiedy poznał Magnusa, jego ochota przebywania wśród zmarłych zmalała niepomiernie. W domu nie czekał nikt oprócz wiecznie głodnego kota, poza tym Kornel był tak wzburzony, że jakakolwiek praca była niemożliwa. Stał przed samochodem patrząc w stronę nadodrzańskich bulwarów. "Właściwie co szkodzi, żebym się trochę przeszedł zanim wrócę do domu?" - pomyślał, otworzył auto tylko po ro by schować w nim teczkę i za minutę był już po drugiej stronie, przy hali Nankiera. Postanowił, że przejdzie wzdłuż Odry, do Wzgórza Polskiego, potem Mostu Pokoju, później koło Muzeum Śląskiego i wróci pod instytut od rotundy i placu Nowy Targ.

Mimo pogodnego, ciepłego popołudnia, ludzi na bulwarach nie było dużo. Trochę dziatwy wracającej ze szkół, studentów Akademii Sztuk Pięknych, rozłożonych na trawie przed uczelnią, jak zwykle trochę emerytów i okolicznej żulii. Był już przy Wzgórzu Polskim, kiedy zauważył młodego człowieka wchodzącego do publicznego pisuaru. Był to jeden z tych przybytków, o które miejscowi włodarze nie zatroszczyli się jeszcze i z zewnątrz robił przygnębiające wrażenie. Kornel pomyślał, że chyba by mu musieli zapłacić, żeby tam wszedł... Stał przy balustradce nad Odrą i obserwował obdarty z kilku warstw farby budynek. Jak na kogoś, kto poszedł tylko oddać mocz ten chłopak był tam zdecydowanie za długo. Kornela zżerała ciekawość i domysły. Z jednej strony miejsce było oddalone od uczelni o jakieś dwieście pięćdziesiąt metrów, prawdopodobieństwo spotkania kogoś znajomego było spore. Poza tym jeszcze dźwięczały mu w uszach słowa , plotki i domysły Mendychowskiego. Z drugiej strony - w pobliżu nie było żadnej żywej duszy, zawsze będzie mógł wyjść na dźwięk kroków. To już profesorowi wysikać się nie wolno? Nieraz był zmuszony robić to w powszechnie dostępnej ubikacji, stojąc obok tego, którego za chwilę odprawi z dwóją w indeksie. Toaleta to jedyne miejsce gdzie każdy jest tylko człowiekiem i robi dosłownie to samo co wszyscy. Doszedłszy do tak odkrywczych wniosków rozejrzał się dokoła i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę budynku.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 17:49, 12 Lip 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 20:17, 10 Lip 2015    Temat postu: 55.

W pomieszczeniu panował półmrok i zanim Kornel przyzwyczaił oczy, jego nozdrza zaatakował smród wiekowej uryny, wilgoci i chloru, którym kilka razy usiłowano 'wywietrzyć' wnętrze tego przybytku. Jeśli jeszcze przy wejściu słyszał jakieś odgłosy, na dźwięk jego kroków umilkły. Kornel zawahał się chwilę, jakby rozważając czy nie wyjść, ciekawość i powoli tlące się pożądanie wzięły górę. Pisuar, jak wiele podobnych budowli pamiętających lata pięćdziesiąte a nawet i przedwojenne, skonstruowany był z centralnego stojaka, wysokiego na dwa metry i podzielonego na cztery przegródki. Ci, którzy byli w środku, ustawili się tak, by być niewidoczni od strony wejścia. Kornel podszedł do stojaka i zrobił dokładnie to, co każdy mężczyzna robi w tym miejscu. Gdy rozległ się już znajomy szum, zaraz dołączył do niego szelest stąpania a po chwili z przegródki obok wyłoniła się głowa. Chłopak nie mógł mieć więcej niż siedemnaście, osiemnaście lat. Kornel upominał się w myślach, by nie patrzeć się w tamtym kierunku, lecz obraz raz zarejestrowany kątem oka budził w nim coraz większą ciekawość. Za chwile trzeba będzie zasunąć rozporek i opuścić to miejsce, powód jego pobytu powoli się kończył i manifestował się w postaci ostatnich kropel. Tymczasem chłopak wykonał pół kroku w tył i jeśli czarna, na wpół zardzewiała ścianka do rej pory cokolwiek zasłaniała, teraz mógł widzieć wszystko. Chłopak stał z wyciągniętym, sztywnym członkiem, którym zabawiała się ręka niewidocznego dla niego mężczyzny. Kornel poczuł ogromną falę krwi uderzającą do głowy i przypływ podniecenia, nad którym nie mógł zapanować. Moment zahipnotyzowania spowodował szybką reakcją chłopaka, który, widząc rosnący w oczach narząd Kornela, wyciągnął rękę i chwycił nim Kornel zdążył wykonać jakikolwiek ruch. Dotyk chłopaka był miękki, ciepły i zupełnie inny niż to wszystko, czego zaznał do tej pory razem wzięte.

Nie wiadomo jakby się to skończyło, gdyby nie nagły ostry stukot butów o chodnik. Kornel wyszarpnął członka z ręki chłopaka, błyskawicznie schował go, zapiął szybko rozporek i nie myśląc wiele wyszedł z toalety. Alarm okazał się fałszywy, teraz to widział, mężczyzna poszedł dalej, w stronę rotundy panoramy Racławickiej. Kornel zdecydował się, że nie będzie tam wracał, czuł nieznajomy ucisk w klatce piersiowej, pewnie z nerwów i szum w uszach. Pierwsze kroki chodnikiem wprawiały w ruch jego odzież, bokserki drażniły pobudzoną żołądź co przekładało się na nieprzyjemne dreszcze atakujące nieregularnie całe ciało. "Przystanąć gdzieś, odpocząć" - myślał gorączkowo, czując się zupełnie wybity z rytmu.Nerwy, pożądanie, ból w klatce, wszystko to walczyło w jego organizmie o pierwszeństwo. Na dobrą sprawę najsensowniejszym wyjściem był powrót na parking przed wydziałem neofilologii i błyskawiczny powrót do domu. Tyle, że nie czuł się na siłach, by prowadzić. Chwile postał przy murku odgradzającym wzgórze od Odry i wolno ruszył w kierunku poczty głównej, przez park. "Trochę głupio iść ze stojącą fujarą, która bardzo wyraźnie rysuje się na spodniach" - pomyślał krytycznie spoglądając na swą postać.

- Kornel!
Zanim zlokalizował kierunek a następnie źródło głosu, przeżył kilka sekund absolutnego paraliżu. Kto to? Co widział? Jak wiele? Jeszcze raz spojrzał w dół czy przypadkiem za wiele nie widać. Dopiero teraz był w stanie ogarnąć wzrokiem okolicę. Na ławce od strony Akademii Sztuk Pięknych siedział mężczyzna, którego rozpoznał od razu. Wacław Zagórski, jeden z profesorów na którejś z filologii słowiańskich. Nie znali się za dobrze, ale była między nimi jakaś nić sympatii, ich rozmowy nie wykraczały poza standardowe uwagi o pogodzie, polityce i sytuacji na uczelni, ale gdyby ktoś obserwował ich z daleka, powiedziałby, że mężczyźni się lubią. I że uzupełniają - wysoki, postawny, masywny i poważny Kornel był niemal idealnym przeciwieństwem niskiego, niewysokiego mężczyzny o pogodnej twarzy.
- Wyglądasz jakbyś ducha zobaczył - przywitał go wesoło Wacław. - Coś nie tak ze zdrowiem?
- No niezbyt - chwycił się ostatniej deski ratunku Kornel. - Poza tym jakoś zmęczony jestem. Na szczęście rok się kończy i będą dwa miesiące spokoju.
- Mówię ci, ożeń się - powiedział Wacław. - Spokoju może nie będziesz miał ale przynajmniej uregulowane inne potrzeby...
Kornela oblał w tym momencie zimny pot. Do czego on pije? Ten pisuar co prawda był z tego miejsca doskonale widoczny ale przecież nie każdy, kto tam wchodzi jest zboczeńcem? Dopiero po chwili przypomniał sobie, że Wacław był jedną z osób z uczelni, która była na pogrzebie jego żony. Chwilę jeszcze pogadali na neutralne tematy, zapalili po papierosie, powspominali stare dobre czasy i Kornel pożegnał się o wiele spokojniejszy. Nie było żadnej aluzji, uwagi, nic. Nawet jeśli Zagórski coś widział, to pewnie założył, że Kornel przebywał tam zgodnie z przeznaczeniem tego budynku. Powoli miał dość tego spaceru, ale i czuł się już lepiej, toteż doszedł do rotundy i przez plac Nowy Targ wrócił pod uczelnię.

Otwierając drzwi kluczem słyszał dźwięk telefonu. Przyśpieszył to otwieranie na ile mógł, zręcznym susem i slalomem dokoła kota dopadł do telefonu, ale dzwoniący zdołał się rozłączyć. Żeby poprawić sobie humor zrobił szybko pierwszy prawdziwie letni obiad, młode ziemniaki z masłem i koperkiem, jajko sadzone i mizerię. Magnus by go pewnie objechał za brak owoców. Magnus wprowadził prawdziwą rewolucję w jego odżywianiu się; Kornel co prawda nie stał się z dnia na dzień wegetarianinem, ale znacząco ograniczył mięso, zwiększył ilość warzyw i owoców w posiłkach i musiał przyznać, że czuł się o wiele lepiej. Po obiedzie przypomniał sobie, że musi koniecznie dowiedzieć się co się dzieje w sprawie Miłosza, a w zasadzie coraz bardziej jego własnej. Rozmowa z Mendychowskim uświadomiła mu, że ktoś celowo rozpuszcza nieprawdziwe wiadomości na temat wydarzeń w Samotni. Teraz nazywa się to, że on, Kornel, wszczął awanturę... Powinien co prawda zadzwonić do znajomego z Głogowczyka, którego odwiedził tydzień temu, jednak lepiej byłoby wiedzieć najpierw jak się sprawy mają na końcu tej linii, bo dotychczas najbardziej na tym ucierpiał Miłosz. Nawet nie zauważył, jak Makaron wskoczył mu na kolana i zwinął się w kłębek. "nawet kot chce mnie zmusić do siedzenia na d... i rozwiązania tej sprawy" - pomyślał. Na logikę, to co powiedział prorektor było najbardziej zbliżone do opowieści Miłosza, która pochodziła od jego dziekana, Jerzego Rymsa. To już coś ale dalej nie widział powodu. Bez rozmowy z Miłoszem będzie stał w miejscu. Niechętnie popatrzył na telefon, który akurat teraz milczał jak zaklęty. W końcu, zrezygnowany, przełożył śpiącego kota na tapczan i podszedł do aparatu.

- Miłosz Mazur, słucham? - usłyszał w słuchawce i przez moment stracił wątek. Coś musi powiedzieć ale od czego zacząć? Od pytanie o sytuację, przeprosin za nieudany wieczór? Chyba jednak najlepiej będzie jak się przedstawi...
- Kornel Bartnik.
- Cieszę się, że pan dzwoni, jakoś nie mogę pana złapać - powiedział Miłosz a Kornel w jego głosie usłyszał autentyczna radość. - mam panu trochę do powiedzenia, nawet sporo ale...
- No to niech pan zacznie - wypalił Kornel. Ten jeden jedyny raz wolał, jak inicjatywa należała do drugiej strony. Sam mógłby za wiele schrzanić.
- Dziś jest czwartek - powiedział niezbyt odkrywczo Miłosz - spotkajmy się w weekend, chyba że pan profesor wyjeżdża.
- Nie, jestem na miejscu - powiedział z pewnym roztargnieniem Kornel, gorączkowo myśląc o miejscu spotkania,. Tym razem gdzieś w publicznym miejscu, nawet bardzo publicznym. Nawet lepiej będzie, jak go kilka osób obejrzy, to powinno wytrącić kilka argumentów z reki prodziekana, gdyby przyszło co do czego.
- Proponuję sympatyczny wieczór u Spiża - powiedział Kornel. Spiż to modna piwiarnia w Rynku, w której zawsze są tłumy, piwo stamtąd ma świetne recenzje więc czemu by nie spróbować? Sam był tam raptem dwa razy, zawsze jako osoba towarzysząca jakiemuś gościowi uczelnianemu, i nawet mu się tam podobało.
- Spiż? - zapytał Miłosz z rozczarowaniem z głosie. - Dlaczego by nie wyjechać za miasto?
Dlaczego? Na tak postawione pytanie Kornel nie był w stanie odpowiedzieć.
- Co pan proponuje?
- Mały, cichy pensjonat w Jugowicach, niedaleko Wielkiej Sowy i schroniska Zygmuntówka. Można sobie pochodzić po górach, nieźle się zrelaksować...
Wyobraźnia Kornela zaczęła natychmiast pracować na pełnych obrotach. Zatem nie wszystko jeszcze stracone. A już myślał, że może go pogrzebać na wieki.... Jeszcze teraz czuł ten delikatny, jakby dojący uścisk ciepłej dłoni sprzed godziny i w zasadzie decyzja była już podjęta.

Umówili się na trzecią po południu przed hotelem Wrocław. Była już piętnaście po drugiej a Kornel zmagał się z instalacją automatycznej sekretarki, którą kupił jakąś godzinę temu. Zdecydowanie za dużo telefonów go omija a teraz, kiedy wokół jego osoby sporo się dzieje, tym bardziej nie może sobie pozwolić na brak kontaktu. W końcu sekretarka została uruchomiona, zielona dioda, która zgodnie z instrukcją powinna była się zapalić, w końcu rozbłysła i Kornel mógł dokończyć pakowanie.

Był już przed samochodem, kiedy jego urządzenie zarejestrowało pierwszą rozmowę. 'Cześć, Kornel, tu mówi Tadeusz. Tak jak prosiłeś, śledzę tę historię i jest coś bardzo dziwnego. Na wszelki wypadek weź ty się zupełnie od tego odizoluj, nie rozmawiaj z żadnym ze świadków a zwłaszcza z tamtym chłopakiem. I uważaj na siebie. Mam podstawy, żeby się o ciebie niepokoić. Jak to odsłuchasz to koniecznie oddzwoń."


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 17:47, 12 Lip 2015, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 21:43, 11 Lip 2015    Temat postu: 56.

Gdy wyjeżdżali sprzed hotelu Wrocław była punktualnie dwunasta, Kornel przed odpaleniem silnika zmienił stację, bo 'zwierzę mariackie' wyjątkowo go irytowało. Zazwyczaj słuchał dwójki, ale ostatnio muzyka klasyczna go coraz bardziej irytowała, jej dźwięki niosły za dużo złych, przykrych skojarzeń. A on przecież wybiera się rozerwać się gdzieś w górach. Przeleciał skalę ale nie znalazł nic ciekawego, drażniły go głupie teksty prowadzących wrocławskiej eski, w końcu trafił na jakąś stację grającą rocka. Uśmiechnął się. Gdyby ktoś ze znających osób złapał go na słuchaniu muzyki rockowej... Ale musiał przyznać, że ma coś w sobie, że go ożywia i odmładza. Nigdy nie będzie się czuł tak młodo jak Magnus... Dziś po raz pierwszy o nim pomyślał i od razu zrobiło mu się dziwnie, niby ciepło na sercu ale z drugiej strony na samą myśl o tym chłopaku coś go gryzło. Jakby coś było nie tak, nie w porządku... Kornel nie wierzył w zjawiska nadprzyrodzone, nie tylko dlatego, że zabraniała tego jego religia i system wartości, ale jego rzadko co ruszało, czego nie dało się naukowo udowodnić. Już ze swoją religijnością miał nieraz problemy i wątpliwości, natomiast okultyzm, parapsychologia i podobne próby wytłumaczenia natury świata traktował jako brednie. Dlatego szybko otrząsnął się z niewesołych myśli o Magnusie i skoncentrował na prowadzeniu. Radio grało właśnie Raiders on the Storm, utwór, który Kornel kiedyś tam słyszał ale nie miał pojęcia kto to śpiewa. Muzyka na jego gust rewelacyjnie współgrała z jego nastrojem, zbierającymi się chmurami i perspektywą dwóch dni zupełnie bez planu.

Na horyzoncie pojawiły się pierwsze góry nie licząc nachalnej, zewsząd widocznej Ślęży i myśli o Magnusie znów wróciły. Z tego wszystkiego zapomniał nawet zapisać jego sztokholmskiego numeru telefonu. A może nie? W ciągu tych dwóch tygodni wydarzyło się tyle, że niepodobna to wszystko spamiętać. Kiedy mijał kępę drzew, do której planował zaciągnąć Magnusa, uśmiechnął się. Dobrze się stało. Gorzej, że jakoś nie może doczekać się spełnienia. Ale może już za kilka godzin... Wyobraził sobie siebie z Miłoszem w pokoju gdzieś w górach. To już zaczęło być realne, do tego stopnia, że na samą myśl jego członek drgnął w spodniach. Oderwał rękę od kierownicy, pogładził go, stwierdził, że poziom oczekiwań erotycznych skoczył u niego w górę jakieś dwa razy i skupił się na drodze, zbliżali się bowiem do Świdnicy a tu mieli odbić na Jedlinę i Nową Rudę.

Pensjonat w Jugowicach okazał się piętrową willą, zbudowaną pewnie niedawno, dość niezgrabnie nawiązując do stylu zakopiańskiego. Trzeba było jednak przyznać, że właściciel się postarał, dom był utrzymany na wysokim poziomie, przed nim porobione drogi wjazdowe, wysypane żwirkiem. "Nareszcie idzie nowe" - pomyślał Kornel, który z całej komuny najbardziej nie lubił bałaganu, niechlujstwa i bylejakości.
- To jesteśmy na miejscu - powiedział Miłosz, kiedy Kornel wysiadł ze swojego auta. - I od razu umawiamy się, ja pana zaprosiłem ja płacę. W końcu to ja jestem sprawcą tego całego zamieszania...
Trudno było się z tym nie zgodzić i Kornel odpuścił sobie niepotrzebną polemikę. Wyjął z bagażnika mały neseser, w którym spakował wszystko co najpotrzebniejsze i po chwili weszli przez wąskie, trochę niepasujące do reszty drewniane drzwi do wnętrza.
- Witam pana, panie Miłoszu - uśmiechnęła się na jego widok dziewczyna w recepcji. - Przyjechaliście państwo prawie co do sekundy - dodała.
- Powiedziałem przy rezerwacji, że będę o drugiej - powiedział wyjaśniająco Miłosz, widząc dość spore zaskoczenie na twarzy profesora. - To mały hotel, a właściwie pensjonat, obsługa nie pracuje tu non stop.
"Raczej pretensjonat" - pomyślał Kornel. Nazwa "Orzeł" nie zdziwiła go jakoś specjalnie, nie oczekiwał niczego bardziej odkrywczego. Nazwa miała zresztą uzasadnienie, oglądał niedawno w telewizji program o orłach, z którego wynikało, że tu, w Górach Sowich jest ich sporo, głównie za sprawą planowej odbudowy populacji.

Tymczasem Miłosz chwycił jego walizkę i zaprowadził do pokoju. Z nieco mieszanymi uczuciami Kornel przyjął do wiadomości, że będą jednak spali oddzielnie. Trochę szkoda, bo jego apetyt seksualny nie potrzebował nawet górskiego powietrza, by wzrosnąć, z drugiej strony pozwoli to mu na dalsze zachowanie dystansu. Mieszkając razem to jest dość trudne.
- Niech się pan oporządzi, odpocznie, może nawet prześpi, później pojedziemy do Dzierżoniowa na kolację. Albo do Nowej Rudy, jak pan woli. Tam i tam są fajne knajpy.
- Świetnie zna pan ten teren - zauważył Kornel.
- Moje matka urodziła się w Srebrnej Górze a wychowała w Nowej Rudzie. Mieszka tu sporo naszej rodziny. Kiedyś każde wakacje tu spędzałem. No ale do rzeczy. Jak pan chce, za godzinę możemy podskoczyć do Srebrnej Góry obejrzeć forty a później do Nowej Rudy na kolację. Zgoda?
- Jak pan tak uważa... - uśmiechnął się Kornel. Najchętniej przystąpiłby od razu do wyjaśnień ale Miłoszowi z nieznanych powodów się nie śpieszyło.
- Aha, i niech pan ubierze się jakoś bardziej turystycznie, garnitur i krawat będą racz<ej przeszkadzać...
Miłosz zniknął a profesor po rozpakowaniu się i umyciu uświadomił sobie, że nawet nie zapytał, w którym pokoju mieszka. Ile zresztą tu mogło być pokojów? Dziewięć? Dziesięć? Jakoś się znajdą.
Przyzwyczajony do miejskiego zgiełku Kornel od razu zwrócił uwagę na ciszę, jaka panowała i w pensjonacie w okolicy. "Orzeł" znajdował się nieco na uboczu od głównej drogi do Nowej Rudy, dźwięk samochodów był przygłuszony, prawie niesłyszalny.

Spacer wokół fortów w Srebrnej Górze nie był długi, jednak znakomicie wpłynął na apetyt. Gdy dojeżdżali do Nowej Rudy, Kornela wręcz skręcało z głodu. Minęli kilka lokali, a srebrny saab Miłosza ciągle się nie zatrzymywał. "Wreszcie" - pomyślał Kornel, kiedy zobaczył upragnione czerwone światła na tyle auta przed nim. Restauracja okazała się lokalem drogim ale Kornel nie pozwolił Miłoszowi na dalsze opłacanie jego pobytu.
- Pan pozwoli, kolację ja biorę na siebie - powiedział Kornel zza podłużnej karty dań.
- To może każdy za siebie - zaproponował Miłosz i tak zostało. Młoda, elegancka kelnerka pojawiła się wkrótce by odebrać zamówienie i szybko zniknęła na zapleczu przyciemnionego nastrojowo lokalu. Kornel uznał, że dość już tej ciuciubabki, pozorów i pięknych słówek.
- Panie Miłoszu, załatwmy to teraz i będziemy do niedzieli mieć święty spokój - powiedział.
- W sumie niewiele jest do opowiadania - Miłosz odezwał się dość niechętnie. - Wróciłem na uczelnię tak jak pan powiedział i do tej pory nikt mnie nie tknął. Dostałem wszystkie zaliczenia, zupełnie bezproblemowo, podszedłem już do pierwszego egzaminu, jeśli go nie zdam to tylko i wyłącznie z mojej winy.
- Nie zauważył pan niczego podejrzanego wokół siebie? Jakichś nowych znajomych? Nietypowych propozycji?
- Nie - odpowiedział nieco zdziwiony Miłosz. - Wszystkie propozycje były typowe...
- To znaczy? - zaniepokoił się lekko Kornel.
- Na przykład ta, żebym zdał zaległe kolokwium zanim przyniosę indeks po zaliczenie.
Kornel uśmiechnął się. Jednak w porównaniu z tym zdenerwowanym, wręcz roztrzęsionym Miłoszem sprzed tygodnia postęp był spory. Kornel podejrzewał, że chłopak nie mówi mu całej prawdy, coś za lekko i za gładko szła ta rozmowa jak na ładunek niebezpieczeństw jaki niosła. No i, o czym przekonał się wczoraj, zataczała coraz większe kręgi.
- Miał pan zadzwonić i mnie poinformować - powiedział z wyrzutem, nie tyle udawanym co celowo nieco hamletyzowanym.
- Jak to mawiają, no news is good news - odpowiedział bez wahania Miłosz. - Zresztą dzwoniłem do pana kilka razy, za każdym razem nie było pana w domu.
Kornel mógł łatwo sprawdzić, ale postanowił na razie brać odpowiedzi za dobrą monetę. Zwłaszcza że atmosfera trochę się rozluźniła, kiedy kelnerka przyniosła trochę zbyt długo wyczekiwane potrawy. Kornel przyznał w myślach, że wybór knajpy okazał się wyśmienity.

Spojrzał na zegarek, była już nieco po dziesiątej. Miłosz poszedł na chwilę do toalety i nie było go już od jakiegoś czasu. Kornel chciał nawet pójść zobaczyć co się z nim dzieje, jednak obaj mieli ze sobą teczki, których wolał nie zostawiać przy pustym stoliku. Gdy powoli decydował się wziąć je ze sobą, w drzwiach wejściowych pojawił się Miłosz, na gust profesora z dość niewyraźną i zafrasowaną miną.
- Przepraszam za spóźnienie, musiałem zadzwonić - powiedział usprawiedliwiająco. - Pierwsza czynna budka jest jakieś trzysta metrów dalej a w Jugowicach nie będzie okazji.
- To jak, płacimy i wracamy? - upewnił się Kornel.
- Nie inaczej - powiedział Miłosz. - Jutro wybierzemy się na Wielką Sowę, jeśli będzie pan chciał.
- Czemu nie? - odpowiedział Kornel. - Po to przyjechałem w góry. Inaczej siedzielibyśmy u Spiża i żłopali piwo...

Wjeżdżali już do Jugowic, kiedy przed Kornelem znienacka pojawił się czerwony świetlny znak zatrzymania się. Dopiero teraz zauważył radiowóz policyjny na drodze.
- Dobry wieczór panu. Pan pozwoli dokumenty - powiedział policjant. Kornel posłusznie podał dowód, prawo jazdy i dokument rejestracyjny.
- Piło się? - zapytał policjant.
Kornel uśmiechnął się, rzadko spotykał się z taką formą zadawania pytań.
- Kiedyś tam tak... - odparł melancholijnie. - Ale jak pije to nie prowadzę.
- Zobaczymy - powiedział policjant podając Kornelowi alkomat. - Czysty. To jeszcze tylko światła...

Kontrola zupełnie wybiła Kornela z rytmu, a co gorsze, zgubił prowadzącego Miłosza, który widać nie zauważył co się stało. Było już dobrze po dziesiątej, ciemno i nieprzyjemnie, Kornel pamiętał gdzie mieszkali, w dzień nie byłoby żadnego problemu z trafieniem, w nocy, zgodnie z zasadą że wszystkie koty są szare, sprawdził ze trzy boczne uliczki zanim znalazł pensjonat "Orzeł". Przed willą stał już wóz Miłosza. Kornel miał własny komplet kluczy, nie potrzebował chłopaka do tego by dostać się do własnego pokoju. Wszedł, rozebrał się, umył i liczył na to, że za moment, za chwilę usłyszy pukanie do drzwi. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Robiło się coraz później i o tej godzinie nawet elementarna przyzwoitość nie pozwalała ludziom na włóczenie się po obcych pokojach. Mógłby poszukać go i znaleźć ale... Nie był to szczęśliwy pomysł. Lepiej poczekać do jutra.

Kiedy zasypiał usłyszał warkot samochodu, który oddalał się szybko. Nawet nie myślał o tym, tylko po prostu zasnął.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
waflobil66
Wyjadacz



Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 505
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy

PostWysłany: Nie 17:07, 12 Lip 2015    Temat postu:

To może tym razem ja trochę wspomogę z korektą

Odc.54.
"...Poza tym, krążą plotki, że spoufala się ze studentami."
Proponuję: "...spoufala się pan ze studentami."

"- Panie profesorze, ale nie bijatyce przed pewnym karkonoskim schroniskiem pan nie zaprzeczy?"

"- I zachował się pan w sposób nielicujący godności profesora naszej uczelni"
Proponuję: "...nie licujący z godnością..." choć ostatecznie "nielicujący" można by tu uznać za przymiotnik.

"...otworzył auto tylko po ro by schować w nim teczkę i za minutę był już pom drugiej stronie..." Takie tam drobne literówki.

Odc.55.
"Chwile postał przy murku odgradzającego wzgórze od Odry i..."
Proponuję: "...przy murku odgradzającym..."

"Nie myło żadnej aluzji, uwagi, nic."
"Na logikę, to co powiedział prorektor było najbardziej zbliżone go opowieści Miłosza..."
Drobne literówki.

"- Spiż? - zapytał Kornel z rozczarowaniem z głosie." To chyba była kwestia Miłosza?

Miałem się jeszcze przyczepić do pisuaru jako budynku, bo zawsze mi się wydawało, że pisuar to tylko to urządzenie sanitarne przy którym się stoi, a budynek to szalet, ale popytałem wujka google i doedukowałem się w tej kwestii. To nie pierwszy raz kiedy dzięki Twoim tekstom uczę się czegoś nowego o otaczającym mnie Świecie


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez waflobil66 dnia Nie 17:11, 12 Lip 2015, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 17:58, 12 Lip 2015    Temat postu:

Dzięki serdeczne. Co do pisuaru - pewnie nie mieszkasz we Wrocławiu Smile gdzie tego typu wygódek było sporawo i tak się je właśnie określało. Z pamięci (lata 70/80):

- park Hanki Sawickiej  (za pedetem),
- Podwale przy Nowotki, opisany w Lubiewie Witkowskiego
- Jedności Narodowej (zaraz za mostem)
- pl. św. Marcina przy przy Jedności Narodowej,
- Szczytnicka naprzeciw XIV LO,
- Wzgórze Polskie (opisywany),
- pl. Bema,
- Pl. Wróblewskiego (dawna pętla zerówki)
- Poniatowskiego (naprzeciw I LO)
- park Szczytnicki (Kochanowskiego)

W innych miastach - nie wiem, wiadomo mi tylko o pisuarze na Pl. Trzech Krzyży w Warszawie (naprzeciw Pagedu). Byłem osobiście ponadto jest opisany w książkowej wersji "Psów". Podobne urządzenia były w przedwojennym (i powojennym) Berlinie, widziałem taki jeszcze w latach 80. w Berlinie Zachodnim, także w Paryżu. Zapewne nazwa pisuar w odniesieniui do budynku występuje tylko tam, gdzie istniały i były (w pewnych środowiskach Smile ) popularne.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 15:26, 13 Lip 2015, w całości zmieniany 7 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 20:07, 12 Lip 2015    Temat postu: 57.

Chwilę trwało zanim obudzony pukaniem Kornel pozbierał się i poszedł otworzyć drzwi. Na progu stał uśmiechnięty Miłosz, ubrany w turystyczne spodnie koloru khaki, koszulkę polo i z chlebakiem przewieszonym przez ramię.
- Dzień dobry, panie profesorze - powiedział z uśmiechem. - Nie obudziłem pana? - zapytał choć wyraz twarzy Kornela zdradzał jedyną i natychmiastową odpowiedź.
- Jeśli powiem panu, że jestem już od pół godziny na nogach to pan mi, rzecz jasna, nie uwierzy - odpowiedział Kornel usiłując wyczytać coś ze wzroku chłopaka. Jedyne, co mógł to stwierdzić, że prawie bez żenady wpatruje mu się w podbrzusze. Dopiero teraz zauważył, że ma na sobie bokserki, które nie ukrywają wzwodu. Mimo wszystko poczuł się dość niewyraźnie.
- To co, panie profesorze, dalej reflektuje pan na małą wspinaczkę?
Po wczorajszym wieczorze i niezbyt wesołych myślach Kornel najchętniej zrobiłby sobie całe przedpołudnie wolne od jakichkolwiek zobowiązań. Z drugiej strony jak już jest w górach... Zwłaszcza że Miłosz promieniał, emanował chęcią towarzystwa i w ogóle takim Kornel widział go tylko raz. Czyżby wracały te dobre i nie tak znowu odlegle czasy?
- Pewnie, pan pozwoli, ze jakoś się ubiorę.
- Jeśli o śniadanie chodzi, jest w jadalni - poinformował Miłosz. - Kończą wydawać o dziewiątej. Niestety jest to jedyny posiłek, na jaki można tu liczyć. Obiad zjemy gdzieś w schronisku albo knajpie.
"Uparty" - zauważył w myślach Kornel gdy wzrok Miłosza tkwił dalej poniżej jego pasa. - "Ale przecież nie zaproszę go do pokoju na strip tease..."
- To za pół godziny w jadalni - powiedział profesor dając tym samym do zrozumienia, że rozmowa jest zakończona.

Góry Sowie nie są jakoś specjalnie wysokie, choć Kornel zawsze uważał, że mają w sobie wiele czaru i tajemnic. Co do tych drugich, każdy chyba słyszał o projekcie Riese, próbie wybudowania podczas II wojny światowej podziemnej fabryki wyrzutni rakiet V2. Zdążono tylko wykuć tunele, do których wejścia znajdowały się z różnych stron masywu: Świerków Kłodzkich, Walimia czy Świerków Kłodzkich. Kiedyś nawet korciło go aby się tam wybrać, jednak na planach się skończyło. Zaś co do uroków - czasem przyjeżdżali tu z zoną, kiedy zbrzydła im Ślęża. Nie ma tu jakichś ostrych podejść, uważane są za góry dla emerytów, w sam raz dla jego żony. To wszystko sprawiało, że Góry Sowie nie były dla niego jakimś anonimowym masywem a zawsze niosły jakiś ładunek emocji i zawsze wyróżniał je, kiedy mówił o Sudetach. I choć dziś ochotę na chodzenie miał taką sobie, przeważyła stara miłość.

Zaparkowali swoje samochodu w Świerkach Kłodzkich, podjechali przystanek pociągiem do Ludwikowic, tak żeby po zejściu z gór od razu dostać się do aut. Pogoda była jak wymarzona, słoneczko, wiaterek, wszystko co może oferować początek czerwca. Rzecz jasna obaj wzięli zapasowe ubrania na wypadek deszczu ale nie zanosiło się na jakieś gwałtowne załamanie pogody.
- Góry Sowie to nie Tatry - śmiał się Miłosz. - W ogóle niepotrzebnie bierzemy te szmaty.
Ale Kornel wiedział swoje. Ruszyli raźno, pierwsza część trasy prowadziła pod górę. Początkowo szli w milczeniu. "O czym mam z nim rozmawiać" - zastanawiał się Kornel. Ciągle jeszcze przeżywał wczorajszą rozmowę w noworudzkiej knajpie, dalej był przekonany, że nie usłyszał szczerych odpowiedzi na swoje pytania. Jeśli chciał na jakiś temat porozmawiać, to wyłącznie na ten.
- To co, popas? - zapytał profesor, gdy mijali Jugów. - Może dostaniemy gdzieś kawę...
Kawę dostali w jakimś przydrożnym barze, jakich sporo powstało po upadku komuny. Ten miał nawet ogródek na zewnątrz, złożony z dwóch stolików z parasolami.
- Strach to pić - zauważył Kornel przyglądając się szklankom. - Mogłyby być lepiej umyte.
- Co nie zabije to wzmocni - odpowiedział Miłosz. Profesor widział, że chłopak starał się czynić wysiłki, żeby nie wypadło to sztucznie. Coś niepokoiło go w tym chłopaku, coś nie do końca mu grało. Sztuczność? Źle maskowane zdenerwowanie? A może dalej onieśmielenie rangą swojego partnera? A może po prostu chłopięcą nieśmiałość? Wszak już dziś zdradził się, że ma na coś ochotę...
Do bufetu nadciągnęła wycieczka rozbrykanej młodzieży w wieku trzynastu i czternastu lat i Kornel pospiesznie dopił herbatę, której smak zapomni już za kilka minut. Cenę - mniej.
- Co do jedzenia to wolę na trawie niż tu, wszystko się tu lepi, strach cokolwiek zamówić - powiedział profesor. - Za pół godziny powinniśmy być na Przełęczy Jugowskiej, o wiele przyjaźniej niż tu, no i bez tych wrzeszczących dzieciaków.
Profesor już od jakiegoś czasu szukał pretekstu do jakiegoś izolowanego, oddalonego od ludzi miejsca. Poranne zachowanie Miłosza dało mu nadzieje na przeżycie czegoś ciekawego, nawet przebierając się przy samochodach Miłosz niespecjalnie krępował się swoją nagością, co prawda głównie od pasa w górę, ale uważny obserwator, jakim był Kornel dostrzegł coś więcej, i to coś więcej wykonane było jak najbardziej celowo. Może rozmowa bezpośrednia nie układała im się zbyt dobrze, natomiast było kilka znaków innej natury, na które Kornel jeszcze nie odpowiedział ale już szukał okazji by je zdyskontować.

Miłosz wyniósł ze schroniska dwie kawy w papierowych kubkach.
- Chyba znów nie będziemy siedzieli z ta dziczą? - Zapytał pokazując ruchem głowy nadciągającą wycieczkę, pewnie tę samą, która spotkali w Jugowie. Schronisko jest otoczone łąkami i tam właśnie skierowali się obaj mężczyźni. Kornel rozłożył koc i po chwili wyciągnęli zapasy z chlebaków. Słońce zaczęło przypiekać jeszcze mocniej.
-Właściwie to można by się opalać - zauważył Miłosz. - Przyjemna odmiana po tej wspinaczce.
- Aleśmy się nawspinali - Kornel widział, że Miłosz ma problemy z podejściem i zwalał je na karb jego budowy. Nie każdemu dane jest dźwigać ponad sto kilo po górach. Tymczasem Miłosz przyjął te słowa za dobrą monetę i bez skrępowania ściągnął podkoszulkę a następnie spodnie dresowe, by zostać w samych slipkach. Na ten widok profesor zapomniał się i popełnił ten sam błąd co Milosz rano, wpatrując się w prawie białe włosy obrastające pępek. Nie tylko zresztą tam.
- Panie profesorze, tu mało kto nas widzi, jeśli chce się pan popalać... - zachęcał Miłosz. Kornel czul już znajomy uścisk , toteż rozejrzał się jeszcze raz dokoła.
- Nikogo nie ma a tamci - machnął ręką w stronę schroniska - nas nie widzą, My ich też z ledwością.
Profesor uznał rację chłopca i zdjął koszulę a następnie spodnie i skarpetki. Tak jak przewidział, Miłosz zareagował natychmiast i to nie tylko skierowaniem wzroku w odpowiednią stronę. Kornel obserwował powiększającą się apetyczną górkę. Wiedział również, że nic się nie stanie jeśli wyciągnie rękę i ją pogłaszcze. Tyle że dalej czuł się jak w miejscu publicznym.
- Gdyby nie ta szarańcza spod schroniska, można by się nawet nago opalać - powiedział Miłosz. Kornel gorączkowo zastanawiał się jak odpowiedzieć na ten tekst. Opalanie się nago! Prawie na oczach innych ludzi...
- Nigdy nie próbowałem - powiedział wymijająco. - Co nie znaczy, że kiedyś bym nie chciał. Tyle że to musiałoby być jakieś super bezpieczne miejsce.
- Może by się takie znalazło - powiedział Miłosz. - W końcu jutro też jest dzień, chyba się panu nie spieszy do tej metropolii za dychę?
"Cholera, czemu on nie powie wprost, że ma na mnie ochotę" - wściekał się w duchu Kornel. Już powoli zaczęły go drażnić te podchody. W tym momencie obrócił się za siebie, szukając powodu nagłego hałasu. To grupa chłopców wtargnęła na łąkę i zaczęła grac w piłkę, to znaczy wykłócać się, gdzie postawić bramki.
- To chyba dobry pomysł z tym lepszym miejscem - zauważył Kornel. - Zwijamy się.

Pierwsze uczucie Kornela na Wielkiej Sowie to zdziwienie pomieszane z radością. Szczyt był porośnięty młodymi sosnami i świerkami, niektóre były samosiejkami, większość jednak wyglądała na planowy zasiew. Ostatnio, kiedy byli tu z Sabiną, szczyt pokrywały umarłe, prawie białe pnie drzew, efekt ogromnej katastrofy ekologicznej. Kwaśne deszcze wymordowały całe połacie Gór Izerskich, Karkonoszy i właśnie Gór Sowich, przy czym tu specjaliści ocenili straty na największe. Czegoś tak przygnębiającego Kornel jeszcze w życiu nie widział. Przemiana polityczna, upadek NRD i jej niszczącego i nieliczącego się z nikim i niczym przemysłu spowodowały, że Sudety odetchnęły z ulgą i powoli acz konsekwentnie zaczęły się regenerować. Tu, na Sowie, było to aż nadto widoczne, choć nie wszędzie jeszcze usunięto wykroty.
- Jak to? Nikt nie zapłacił żadnej kary? - zdziwił się Miłosz, któremu Kornel opowiedział przyczynę takiego a nie innego wyglądu okolicy.
- Kary? W RWPG? A kto by ich do tego zmusił? Związek Radziecki? Nie żartujmy - powiedział zniecierpliwiony Kornel. Ile razy wracał myślami do tamtych czasów, reagował emocjonalnie.
- Już trzecia - powiedział Miłosz. - Dość się nasiedziałem. A Wieczorem musimy być w pensjonacie...
- Musimy? - zdziwił się Kornel. - Pan jest z kimś umówiony?
- Nieee - powiedział Miłosz. - Ale chyba chcemy się wyspać w łóżkach, prawda?
- Nikt nie mówi, że nie wrócimy do pensjonatu - powiedział Kornel. - Mnie się w każdym razie nie spieszy. Nawet jeśli będę po północy, nie będę miał do nikogo pretensji - powiedział patrząc badawczo na Szymona. Czy mu się tylko wydawało?
- Ależ oczywiście - zgodził się Miłosz odwracając wzrok i szukając czegoś w chlebaku. - Pan patrzy - powiedział wykonując ręką ruch w stronę nieba, gdzieś w kierunku nad Wałbrzychem. Na horyzoncie pojawiła się czarna, ołowiana chmura. - To co pan proponuje?
- Zejść do Sokolca, tam są bary, pensjonaty i takie rożne. Zanim to tu dojdzie to minie jeszcze godzina, i tak będziemy szybsi.
- Jak pan uważa - odparł Miłosz.


Post został pochwalony 1 raz

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 22:09, 12 Lip 2015, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
muniek24
Debiutant



Dołączył: 12 Lis 2009
Posty: 7
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz

PostWysłany: Nie 21:46, 12 Lip 2015    Temat postu:

jestem urzeczony, co wieczór sprawdzam czy jest nowy rozdział Smile
zarwałem też chyba trzy noce żeby przeczytać Innych, dwie następne na Grę szwajcarska i sam się teraz zastanawiam dlaczego dopiero teraz natrafiłem na twoje teksty Wink (1)


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 14, 15, 16 ... 35, 36, 37  Następny
Strona 15 z 37

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin