Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Pogotowie seksualne
Idź do strony 1, 2  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
pisarek666
Moderator



Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 659
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 16:43, 28 Mar 2012    Temat postu: Pogotowie seksualne

Opowiadania wracają na forum, teraz kolej na Pogotowie seksualne, wcześniej publikowane pod nickiem bochniaczek23. Przed usunięciem odcinki wyznaczone były długością tekstu, teraz opowiadanie zostało podzielone inaczej, na dłuższe odcinki tematyczne. Opowiadanie cieszyło się popularnością, przed usunięciem, o czym świadczy ponad 47500 wyświetleń i 270 komentarzy.


„Pogotowie seksualne”

Część 1. Mateusz.

Powoli szedłem przez rynek, myślami byłem związany jeszcze z imprezą, z której ulotniłem się kilka minut wcześniej, z zamyślenia wyrwał mnie głos.
- Cześć Piotr, co Ty tutaj o tej porze robisz?
Spojrzałem w stronę, z której dobiegły mnie słowa, rozpoznałem właściciela głosu.
- Cześć Mateusz, idę właśnie do samochodu. Wracam do domu z imprezy, rzeczywiście jak na mnie, to trochę się zasiedziałem.
- Musiała być świetna impreza, skoro tak późno wracasz, coś podejrzanie trzeźwy jesteś? Jakaś oficjalna gala sądząc po stroju, garnitur, krawat. Ledwo cię poznałem – dodał Mateusz.
- Tak, mnóstwo znajomych, nastrojowe miejsce, dobry program artystyczny, rewelacyjny catering, sporo trunków, chociaż było dosyć oficjalnie, świętowaliśmy dziesięciolecie lecie firmy, w której dawniej pracowałem, stąd i ten strój – odpowiedziałem, wskazując na garnitur.
- A Ty co tu robisz o tej porze? – dodałem.
- Trochę łaziłem po spacerniaku, posiedziałem w kafejce przy internecie, a teraz łażę bez celu, a może masz ochotę…?
- Mateusz wyluzuj! Możemy wstąpić gdzieś na piwo, pogadać, ale dzisiaj nic więcej – powiedziałem, chociaż tak naprawdę chciałem szybko wrócić do domu i położyć się spać.
- Równie dobrze możemy pogadać u ciebie – nie ustępował Mateusz.
- Dobrze, możemy jechać do mnie i pogadać, z naciskiem na pogadać, ale uprzedzam, że później nigdzie nie będę cię odwoził – skapitulowałem, stawiając warunek.
- Dobrze zgadzam się na jedno i na drugie Piotrek – odparł z szelmowskim uśmiechem.

Mateusza znałem od kilku miesięcy, coś około pół roku. Poznaliśmy się wiosną w dosyć dziwny sposób. Numer telefonu Mateusza wpadł mi w ręce przez pomyłkę, miał to być numer do kogoś innego, a był do niego.
Wysłałem smsa
„Cześć. Podobno jesteś niezły w oralu, chcę się z tobą spotkać. Odpowiedz.”
„Znamy się? Skąd masz mój numer?” – szybka odpowiedź.
„Nie, nie znamy. Twój numer mam od D…” – kolejny sms z mojej strony z wyjaśnieniem.
„Ok. Możemy się spotkać, ale dopiero jutro. Zadzwoń koło 18.” – sms z odpowiedzią.
Zadzwoniłem, konkretna rozmowa, co do zakresu usługi i jej kosztów, krótkie negocjacje ceny i ustalenie godziny i miejsca gdzie mam podjechać.
Na umówione miejsce dotarłem punktualnie i wysłałem smsa „Już jestem”, żadnej reakcji, po 10 minutach czekania miałem się już zbierać wkurzony, że ktoś zrobił sobie żart, wtedy zadzwonił telefon od niego „Gdzie dokładnie stoisz”, wytłumaczyłem „Na parkingu od strony parku, mam włączone światła”. Po chwili do samochodu podszedł młody chłopak, szczupły, średniego wzrostu (teraz wiem dokładnie - 175 cm), włosy średniej długości, ładny blondyn, o czym przekonałem się, gdy wsiadł do samochodu i zsunął z głowy kaptur.
- Cześć jestem Mateusz - powiedział, wyciągając rękę.
- Cześć… Piotr… - co jest grane, myślałem gorączkowo, mimowolnie uścisnąłem jego wyciągniętą do powitania dłoń.
- To… nie z tobą jestem umówiony! – powiedziałem, dumny z siebie jakbym co najmniej odkrył Amerykę.
Zupełnie nie pasował do opisu, który dostałem wraz z numerem telefonu, rozumiem, że włosy można przefarbować, rozumiem, że można urosnąć, przytyć albo wyszczupleć, ale do cholery nie można zmaleć i to o ponad 10 cm w niecały tydzień. Musiałem mieć bardzo idiotyczną minę, bo Mateusz przejął inicjatywę.
- To Ty do mnie dzwoniłeś na numer…
Skrupulatnie sprawdziłem wybierany numer, cholera wszystko się zgadza, dla pewności wcisnąłem przycisk łączenia, zadzwonił trzymany w ręce Mateusza telefon.
- No i wszystko się zgadza, dzwoniłeś do mnie! – skwitował z uśmiechem Mateusz.
- Ale… nie jesteś brunetem i… miałeś być wyższy i to dużo… i wiesz, w jakim celu…? - wyjąkałem, gorączkowo przeczesywałem pamięć, szukając kulturalnego określenia na płatny seks.
- Fakt, nie jestem brunetem, jestem blondynem, ale to można szybko zmienić… ale dużo i szybko nie urosnę, nie umiem, interesował cię oral w moim wykonaniu, o ile dobrze pamiętam, tak się umawialiśmy – sytuacja najwyraźniej go bawiła, sądząc z uśmiechu na jego twarzy.
- To jak, decydujesz się?
- Na co? – byłem dalej zdezorientowany sytuacją.
- Na spotkanie ze mną – powiedział i ironicznie dodał - Takim, jakim mnie widzisz.
- Tak… jasne! – może i byłem zdezorientowany sytuacją, ale nie przeszkadzało mi to w uważnym zlustrowaniu wyglądu chłopaka, bardzo mi się podobał.
- No to jedźmy do ciebie, jak było ustalone – zadecydował za nas dwóch.

Zawsze, kiedy miałem ochotę na seks, to pisałem sms lub dzwoniłem do niego i się umawialiśmy. Nasze spotkania nie były częste, średnio raz na tydzień, czasem częściej, czasem rzadziej. Natomiast były coraz dłuższe i to bynajmniej nie ze względu na seks, dla jasności dodam, że taryfa była stała i niezależna od długości spotkania. Nigdy nie nocował u mnie. Dużo rozmawialiśmy, był świetnym rozmówcą, umiał słuchać, tematy rozmów były różne, a to aktualna sytuacja polityczna, czasem temat stanowiły osoby, które znaliśmy z tzw. środowiska, muzyka, filmowe aktualności. Okazało się, że lubi te same filmy co ja, nie były to komercyjne aktualności i głośne hity kinowe. Temat płatnego seksu bardziej mnie krępował niż jego w rozmowie. Był jednak temat, którego nie lubił poruszać, tym tematem był on sam. Jedyne co udało mi się wydusić to, to że mieszka z rodzicami i rodzeństwem, żadnych szczegółów nie zdradził. Pewnego dnia przy okazji takiej rozmowy powiedział, a raczej wygłosił oświadczenie: jest biseksem, nie wyobraża sobie siebie w związku z facetem, a jego kontakty z facetami są tylko dla kasy. Ten monolog nie zabrzmiał naturalnie, wręcz przeciwnie, ale nie wnikałem zbyt głęboko, w to, co powiedział. Rzeczywistość trochę przeczyła temu, nie były to zachowania chłopaka świadczącego usługę, bo potrzebuje kasy, takie zachowania dobrze znałem. Normą w tego typu kontaktach jest odwalanie pańszczyzny, problemy ze wzwodem, profesjonalne lub partackie, ale zawsze sztuczne zachowania w łóżku i upragniony moment - nie orgazm, tylko otrzymanie upragnionej kasy. Mateusz był inny, pomimo że nie wyszliśmy poza strefę oralu, to widać było, że seks z facetami sprawia mu przyjemność, żywo reagował na każdą nawet najdelikatniejszą pieszczotę, bez skrępowania i żywiołowo zachowywał się w łóżku, we wszystkie sytuacje bardzo się angażował. Pocałunki, delikatne pieszczoty i przytulanie się, nie stanowiły jedynie elementu gry wstępnej, ale było jego zwykłym zachowaniem, gdy tylko wchodził do mnie i zamykał za sobą drzwi wejściowe (za pierwszym razem tak nie było, ale każde następne spotkania już tak). Chodził skromnie ubrany, znoszone rzeczy, ale zawsze czyste, lubił nagość, przy okazji rozbierał się i chodził nago po mieszkaniu. Polubiłem go, powściągliwe zachowanie na zewnątrz mieszkania, zawsze na miejscu, grzeczny i uprzejmy, uśmiechnięty, nie pozował na kogoś innego i za ten brak skrępowania własną nagością w czterech ścianach. Nie mogłem się zdecydować, czy lubię go za to proste i naturalne zachowanie, czy za zaangażowanie w seksie, pewnie za to wszystko razem. Spokojnie, bez domysłów na wyrost, cały czas pamiętałem, że łączył nas tylko seks za kasę, takie krótkie sprowadzenie na ziemię dla romantyków. Ostatnio miałem sporo zajęć i wyjazdów poza Kraków, gdy ja znajdowałem wolny wieczór, to okazywało się, że Mateusz nie ma akurat czasu. Trudno, takie jest życie. Miejsce Mateusza zajął chłopak z ogłoszenia w dziale „Komercyjne” jednego z gejowskich portali. Profesjonalne podejście, wizyta, seks, kasa, brakowało mi jednak w tych spotkaniach naturalności i rozmów, pomyślicie seks za kasę i naturalność – dwie sprzeczności, a jednak i tak może być.
Teraz to przypadkowe spotkanie z Mateuszem na rynku.
W domu przyjrzałem się Mateuszowi uważnie, zmizerniał przez te ostatnie dwa miesiące, na twarzy widoczne było zmęczenie, ubranie w nieładzie. Atmosfera była jakaś niezręczna, wyczuwałem, że jest skrępowany. Zrobiłem herbatę i usiedliśmy razem.
- Jakoś nie mieliśmy szczęścia się spotkać przez ostatnie dwa miesiące, mów co tam u ciebie słychać? – przerwałem milczenie.
- Ostrzygłem się.
- Tak to widzę – odparłem zaskoczony – A tak na poważnie.
- Ostatnio nie układa mi się najlepiej, same problemy, jeszcze do tego wszystkiego ta jesienna plucha, wszystko pod górkę… nie obraź się… mam do ciebie Piotrek prośbę, wiem, że nie powinienem w ogóle zawracać ci głowy moimi problemami, ale… - zawiesił głos.
- Wydukaj wreszcie, o co chodzi – ponagliłem.
- Potrzebuję dachu nad głową przez dwie, może trzy noce, miejsca gdzie mógłbym się przespać… wykorzystałem już wszystkie dostępne możliwości… odwdzięczę się, jak się nie zgodzisz, to ja rozumiem – wypluł z siebie szybko.
- Mateusz, w co Ty się wpakowałeś, zawsze uważałem cię za inteligentnego chłopaka – odparłem zaskoczony prośbą.
- Przepraszam, że postawiłem cę w głupiej sytuacji, zawsze byłeś w porządku i nie traktowałeś mnie z góry, jak cię spotkałem na rynku… miałem nadzieję, że… Zaraz dopiję herbatę i wychodzę.
Powiedział to smutnym głosem, aż mnie coś w środku ścisnęło. Faktem jest, że rozliczałem się z nim za każdym razem i nie miałem w stosunku do niego żadnych zobowiązań, ale… no właśnie to ale. Nie lubię takich sytuacji, dziwnie mnie krępowały, z reguły reagowałem wtedy dosyć nerwowo, bo traktowałem jako jednostronne naciąganie i naginanie ustalonych zasad. W tym przypadku jednak wiedziałem, że ewidentnie źle mu się układa, od pierwszego, pamiętnego spotkania miałem do niego zaufanie. To nie ten typ, że może wywinąć jakiś głupi numer i sądząc z jego zmieszania, nie było mu łatwo prosić mnie o przysługę.
- Mateusz nie chcesz mówić, w czym problem twoja sprawa, dwie, trzy noce dobrze, ale nie dłużej – sam się dziwiłem, że to powiedziałem.
- Dzięki, nie będę ci siedział na karku, przekimam się tylko i spadam, pojawię się, jak będzie ci pasowało… dostosuję się, jeszcze raz dziękuję – nieśmiały uśmiech na twarzy.
- Swoją drogą to niezły manewr z tą rozmową u mnie – powiedziałem.
- Ja proponowałem coś innego, to Ty zaproponowałeś rozmowę, z naciskiem na rozmowę – przypomniał mi.
- Tak, rzeczywiście, słuchaj, jestem zmęczony i chcę już iść spać. Przyniosę pościel i pościelisz sobie tutaj, jak jesteś głodny, to zrób sobie kanapki, wiesz co i gdzie jest w kuchni. Ja idę do łazienki i później spać. Dobrej nocy – pożegnałem się, wychodząc z pokoju.
- Dobranoc. Naprawdę dziękuję Piotrek – usłyszałem, wchodząc już do łazienki.
W drodze pomiędzy łazienką a sypialnią usłyszałem pytanie:
- Mogę skorzystać z pralki?
- Tak. Zaraz przyniosę koszulkę i bokserki na zmianę, czyste ręczniki są w łazience w…
- Tak pamiętam – przerwał mi.
Wróciłem do pokoju z pościelą, koszulką i bokserkami dla niego, zaskoczony stanąłem w progu, Mateusz był już rozebrany, podszedł do mnie, z rąk wyjął mi rzeczy, które przyniosłem i odłożył je na bok, objął mnie i pocałował.
- Wrzucę tylko rzeczy do pralki, wezmę prysznic i przyjdę do ciebie do sypialni.
- To może jutro, bo dzisiaj chce mi się tylko spać – skwitowałem jego zapędy.
- Kiedy tylko zechcesz – odparł z uśmiechem.
Zasypiając, słyszałem jak kręci się po łazience i puszcza wodę pod prysznicem.

Obudził mnie dźwięk dzwonka telefonu, zapewne budzik - pomyślałem, ale przypomniałem sobie, że dzisiaj niedziela, …rwa mać, kto o tej porze może dzwonić w niedzielę? Kocha to zadzwoni jeszcze raz. Telefon ponownie zadzwonił po dziesięciu minutach (pomimo że nie kochał), z zaproszeniem na obiad, wymówiłem się wcześniejszym zaproszeniem od siostry - wygodna ściema. Prawie dziewiąta, zwlokłem się z łóżka i ułożyłem ambitny plan poranka, najpierw zrobić kawę, później łazienka, a jeszcze później... nie, tak daleko nie byłem w stanie planować, bez wypicia kawy. W kuchni czekając na zagotowanie wody, nasypałem do kubka kawy i cukru, czarna i mocna, tego mi trzeba, czekając na wodę, przypomniałem sobie, że mam gościa. Wlazłem do pokoju, Mateusz spał w najlepsze, kołdra skopana na ziemię, leżał w samych bokserkach zwinięty w kłębek prawie jak kot. Ładny widok, szczupły pomimo krępej sylwetki, delikatnie zarośnięta klata blond włoskami, od pępka ciągnęła się jasna smuga zarostu i ginęła w bokserkach, owłosione nogi. Podniosłem kołdrę, w momencie, gdy go nią nakrywałem, otworzył oczy, rozejrzał się trochę nieprzytomnie.
- Przepraszam, już wstaję i wychodzę.
- Nie ma pośpiechu, jak chcesz, to pośpij jeszcze, ja nigdzie się nie wybieram.
- Na pewno nie będę przeszkadzał? Mogę jeszcze poleżeć? Późno poszedłem spać, bo czekałem, aż pralka skończy prać, żeby, od razu rozwiesić pranie do wyschnięcia– upewnił się.
- Na pewno, śpij – zapewniłem go i wyszedłem do kuchni.
Sam z kawą w ręku wróciłem do sypialni, ze swojego ambitnego planu wykreśliłem poranną toaletę, położyłem się z powrotem do łóżka i włączyłem telewizor. Trochę oglądałem jakiś program przyrodniczy, potem kolejny, przy okazji trochę przysypiałem. Po jakiejś godzinie usłyszałem ciche pukanie w futrynę drzwi sypialni.
- Wchodź, nie śpię.
- Mogę się przyłączyć? – zapytał.
- Jasne – poklepałem miejsce na łóżku obok siebie.
Położył się i przytulił, położył mi głowę na ramieniu i po chwili zasnął. Koło południa wstałem i zacząłem przygotowywać obiad. Zastanawiałem się, czy budzić Mateusza, czy nie. Po długim namyśle doszedłem do wniosku, że obudzę go, jak obiad będzie gotowy.
- Wstawaj na obiad Mateusz! - krzyknąłem z kuchni.
Po chwili pojawił się w drzwiach, zaspany w bokserkach, minę miał niewyraźną.
- Piotrek nie gniewaj się, że tak wyszło.
- Możesz sprecyzować, o co chodzi? – nie wiedziałem, co miał na myśli.
- No wiesz, że zasnąłem.
- Nie gniewam się, wkurzasz mnie tylko z tymi przeprosinami na każdym kroku.
- Masz jakieś plany po obiedzie - zapytałem po chwili.
- Tak, muszę gdzieś jechać, zajmie mi to ze dwie, może trzy godzinki, wieczorem zadzwonię do ciebie, żeby dowiedzieć się, kiedy mogę zameldować się na noc.
- Nie mam żadnych planów, nawet mi się nie chce wychodzić z domu, jak załatwisz sprawę, to możesz wracać, o ile chcesz, ja będę w domu - odparłem.
- To może jak załatwię sprawę, to zadzwonię i przyjedziesz, pospacerujmy po mieście - zaproponował.
- Ok., zadzwoń, zobaczymy, co z tego wyjdzie, bo na razie nie chce mi się nigdzie wychodzić - zakończyłem temat.

Spacer był udany, łaziliśmy po starówce, wiślanymi bulwarami, a nawet zaliczyliśmy Wawel, podczas spaceru rozmawialiśmy na różne tematy, ogólne nic osobistego. Wróciliśmy do domu razem, wspólna kolacja, potem poszedłem pod prysznic.
Stałem już pod prysznicem, w drzwiach łazienki pojawił się Mateusz.
- Może umyć ci plecy? - padła trochę nieśmiała propozycja.
Zdziwiłem się, nieśmiałość dziwnie nie pasowała do niego, zwykle się tak nie zachowywał, ale to pewnie wynik sytuacji, że warunki tego pobytu u mnie były inne niż zwykle.
- Jasne, czekałem, aż się pojawisz - powiedziałem wbrew sobie.
Wszedł do kabiny, strumień wody skierował na ściankę, wycisnął żel do kąpieli na rękę i zaczął powoli rozprowadzać żel obiema rękami, po mojej klatce wciąż stojąc za mną. Jego ręce masowały moje sutki, przytulił się do mnie, na pośladkach czułem, jak pęcznieje mu penis. Jego ręce schodziły coraz niżej, objąłem rękami jego pośladki, poczułem, jak bierze mojego penisa w rękę, zaczyna go masować, druga ręka błądziła po moim brzuchu.
- Musisz wziąć kilka lekcji z anatomii, to miały być plecy - powiedziałem, odwracając się do niego przodem.
Ręce zamarły, zaskoczony próbował coś wymamrotać, nie pozwoliłem mu na to, przywarłem wargami do jego warg, przeciągły pocałunek, do którego włączyły się nasze języki, ręce ożyły. Teraz ja delikatnymi ruchami myłem jego ciało, każdy dostępny zakamarek, nasze penisy prężyły się na baczność, jakby pełniły wartę honorową, ocierając się wzajemnie o siebie z każdym poruszeniem naszych ciał. Delikatnie językiem pieściłem jego ucho, cały drżał z podniecenia, nie mieliśmy kontroli nad naszymi rękami.
- Może dokończymy mycie i przeniesiemy się do sypialni? - przerwałem atmosferę podniecenia.
- Hmm, jasne, trochę tu ciasno - odparł zaskoczony.
Napięcie opadło i nie tylko napięcie. Pierwszy byłem na łóżku, położył się obok, długie i głębokie pocałunki, moje ręce błądziły w jego włosach, jego delikatnie masowały moje sutki. Wargami objąłem jego górną wargę i delikatnie muskałem ją językiem, efekt był błyskawiczny, nie przerywając tej pieszczoty, podpierając się rękami, położył się na mnie, jego wyprężony penis ocierał się o mój brzuch, dłońmi objął moją głowę, a moje ręce pieściły jego pośladki. Językiem pieścił mi kark, powoli zsuwał się w dół między moje rozrzucone nogi, po drodze pieścił językiem moje sutki, potem niżej pępek. Po chwili na penisie poczułem delikatny dotyk jego ciepłych i wilgotnych ust, wchłonął go całego, aż do nasady, wstrząsnął mną dreszcz, delikatnie wsuwałem się i wysuwałem z jego ust, dłonie dawały dodatkową pieszczotę. Jeszcze tylko chwila i eksploduję. Przytrzymałem jego głowę rękoma, zastygł, odwróciłem się i wsunąłem pod niego, równouprawnienie, teraz i ja mogłem wykorzystać swoje usta, żeby dać mu przyjemność. Wzajemnie robiliśmy sobie przysłowiowego loda, delikatnie wspomagając się ruchami bioder. Uwolniłem usta z jego penisa i wargami pieściłem jego jądra, ręką delikatnie go onanizując, po chwili językiem zmierzałem w kierunku jego dziurki. Przesunął się lekko, ułatwiając mi dostęp, minusem było to że ustami nie dostawał do mojego pena, zastąpiła je jego ręka. Delikatnie językiem drażniłem jego dziurkę, rozchylając rękami pośladki, cały drżał z podniecenia, przestałem go onanizować, nie chciałem, żeby za szybko doszedł, nie zrozumiał mojej intencji i próbował to robić wolną ręką, delikatnie go powstrzymałem.
- Powoli , wyszeptałem.
- Chcesz wejść we mnie, masz żel? - usłyszałem w odpowiedzi.
Zignorowałem go. Powoli mój język wgłębiał się między jego pośladki, sapał z podniecenia, moje usta wróciły do jego penisa, miejsce języka zajął mój palec, drażniąc i pieszcząc jego oczko. Jego usta na powrót zajęły się moim penem. Poczułem znajome pulsowanie sygnalizujące wytrysk, jeszcze słabe, on też je wyczuł i zaczął energiczniej poruszać ustami. Mój palec pokonał delikatny opór jego ciała, wjechał do środka, masując prostatę. Wstrząsnął nim gwałtowny skurcz, poczułem w ustach serię wytrysku i pulsowanie jego penisa, a na palcu poczułem skurcze zgrane z pulsowaniem penisa, mi też nie trzeba było więcej, kolejne serie wytrysku rozładowywałem w jego ustach, w czym pomagał mi jego ruchliwy język. Opadł bezwładnie na mnie, przez chwilę myślałem, że się uduszę, uwolniłem swoje usta, on nadal delikatnymi ruchami języka doprowadzał mnie do szaleństwa, trwało to dłuższą chwilę, potem leżeliśmy, całując się i odpoczywając.
- Ledwo żyję, to było mocne przeżycie - przerwał ciszę Mateusz.
- Tak? A to ciekawe? - powiedziałem i zacytowałem mu jego własne oświadczenie - „Jestem biseksem, nie wyobrażam sobie bycia w związku z facetem, moje kontakty z facetami są tylko dla kasy”.
Cisza.
- To się nazywa wyparcie, ale na szczęście to twój problem, a nie mój, przynajmniej przyznajesz, że jesteś bi - dobiłem go fachowo.
Wstał i wyszedł bez słowa. Byłem wściekły sam na siebie. W myślach ganiłem sam siebie: zawsze kretynie musisz coś sobie i innym udowadniać, udowodniłeś sobie i mogłeś to zachować dla siebie, ale nie, musiałeś kłapać tym niewyparzonym pyskiem, powinien tak cię strzelić w mordę, żebyś się nogami nakrył.
Wstałem i poszedłem za nim do pokoju. Siedział zgarbiony, ze spuszczoną głową, na wersalce, nie zareagował najmniejszym ruchem na moje wejście.
- Mateusz jest mi przykro - powiedziałem niepewnie.
- Płacisz i wymagasz, takie twoje prawo, mam się wynieść - odpowiedział, nie podnosząc głowy.
Teraz mi ładnie doładował do pieca, cholera, że też sobie języka nie odgryzłem, albo jego penisa w ustach dłużej nie przytrzymałem.
- Mateusz jest mi naprawdę bardzo przykro, przepraszam - usiłowałem zdobyć jakiś przyczółek.
- Nie mam prawa oceniać ani osądzać cię w żaden sposób, niezależnie od relacji między nami, jest mi przykro, że to powiedziałem, jakaś głupia przekora z mojej strony - próbowałem naprawić sytuację - Przepraszam.
Usiadłem obok i objąłem go ramieniem.
- Mateusz nigdy więcej z mojej strony nie będzie takiego zachowania, nie będę wnikał w twoje sprawy i ich komentował. Odpuść mi już, jest mi przykro z tego powodu - drążyłem temat.
- Piotrek, dlaczego… traktowałeś mnie zawsze jak równego sobie, pomimo że mogłeś uważać mnie i traktować jak zwykłą kurwę… jak inni - popatrzył w moją stronę.
Łzy płynęły mu z oczu dwoma strużkami przez policzki i spadały na bokserki.
- Mateusz, bo każdy jest, jaki jest… żeby oceniać i wydawać sądy o kimś, to trzeba go wpierw dobrze poznać, a ja nic o tobie nie wiem, dlatego jest mi głupio, że to powiedziałem.
- Nawet nie wiem, jak się nazywasz – dodałem po chwili.
- Karolczak, wiesz, kiedyś może powiem ci więcej o sobie, może wtedy bardziej mnie zrozumiesz, ale nie teraz, teraz nie chcę o tym rozmawiać - powiedział.
- Rozumiem, każdy ma swoją własną skorupę, za którą się chowa, ale nie gniewasz się na mnie.
- Spoko - odparł.
Jeszcze chwile posiedzieliśmy razem w ciszy.
- Mateusz ja idę się położyć. Dobrej nocy – powiedziałem, podnosząc się z wersalki.
-Dobranoc - usłyszałem, wychodząc z pokoju.
Ledwo położyłem się na łóżku, jak do sypialni wszedł Mateusz.
- Mogę spać razem z tobą?
- Wskakuj - odparłem.
Położył się obok i przytulił. Ja coś jeszcze oglądałem w telewizji, jego szybko zmorzył sen. Dosyć długo nie mogłem potem zasnąć, rozmyślałem nad całą sytuacją.
Mateusz spędził u mnie jeszcze dwie noce.


cdn


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez pisarek666 dnia Śro 19:33, 09 Lip 2014, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pisarek666
Moderator



Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 659
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 16:55, 28 Mar 2012    Temat postu:

.

Część 2. Kamil.

Po tym wydarzeniu spotkaliśmy się jeszcze dwa razy, jakoś nie mogliśmy przełamać niewidocznej bariery, jaka nas odgrodziła. Nie wiedziałem jak się zachować na końcu spotkania, jak uregulować należność, kombinowałem ze wsadzaniem do kieszeni spodni lub kurtki, wykorzystując moment, jak był w łazience, nie miałem odwagi wyciągnąć pieniędzy z portfela i dać mu do ręki. Mateusza też najwyraźniej krępowała cała sytuacja. Po kolejnym sms o treści „Możemy się spotkać dziś wieczorem?” - otrzymałem odpowiedź - „Przepraszam, nie dam rady. Napisz do mojego kumpla Kamila, numer 794 … … będziesz zadowolony, taryfa taka sama. Pozdrawiam”. Nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Odczekałem tydzień i ponowiłem zapytanie o wspólny wieczór, odpowiedź przyszła taka sama jak poprzednio, nie miałem złudzeń, z jakichś powodów nie chciał się ze mną spotkać. Korzystałem z usług kolegi Mateusza – Kamila. Już samo imię mi nie pasowało, chłopak z wyglądu rewelacyjny: dwadzieścia jeden lat (tak jak Mateusz), szatyn, ciemna karnacja, wysoki (jakieś ponad metr osiemdziesiąt wzrostu), szczupły (nie ważyłem, ale na oko siedemdziesiąt parę kilogramów), świetna sylwetka - widoczny efekt siłowni , sprzęt też niezłego gatunku. W „łóżku” się starał, nawet bardzo się starał, prawdziwy profesjonalizm, łącznie z efektami dźwiękowymi. Spotykałem się z nim, bo niczego lepszego nie znalazłem (oczywiście, że próbowałem, a od czego jest dział „komercyjne” w ogłoszeniach na gejowskich portalach?), ale jakoś dziwnie nie byłem usatysfakcjonowany.

Cztery miesiące po pamiętnym wydarzeniu, zobaczyłem idącego Mateusza, szedł chodnikiem po przeciwnej stronie ulicy. Szedł w towarzystwie chłopaka i dziewczyny, kątem oka, nie odwracając głowy, zlustrowałem ich uważnie. Mateusz mnie zauważył i delikatnym skinieniem głowy dał do zrozumienia, że mnie widzi. Skinąłem również, nie wiedziałem czy zauważył. Wieczorem dostałem sms „Cześć widziałem cię dzisiaj dzięki, że nie próbowałeś podchodzić. Mateusz” nie pamiętam już dokładnie treści, ale to było coś w tym stylu. Mimo wszystko zrobiło mi się przykro, odpisałem „Spokojnie, nie musisz się niczego obawiać z mojej strony. Piotr”, koniec korespondencji.

Na kolejne spotkanie Kamil przyszedł lekko wstawiony,
- Piotrek, Mateusz przeprasza za jakiegoś smsa - zaczął już w progu.
- Jak uważa, że się wygłupił, to może sam przeprosić, a nie przez pośrednika, telefon do mnie zna, wie, gdzie mieszkam - odparłem zirytowany.
- Przyszedłeś tu trzeźwieć? - próbowałem odreagować.
- Daj spokój, wkurzył cię, to nie odgrywaj się na mnie - trzeźwo odpowiedział.
Zaświtał mi szatański pomysł: Kamil jest już nieźle podlany, pomyślałem, alkohol rozwiązuje języki, a znają się dobrze, nawet tak dobrze, że wzajemnie polecają swoje „usługi”.
- Przepraszam Kamil, ale dzisiaj jestem wkurzony na cały świat, wiesz, jak to czasem jest, sam bym zalał robaka, ale nie miałem z kim, sam nie potrafię pić. Napijesz się ze mną - kusiłem.
- Czemu nie, nasz klient, nasz pan - rzucił popularny slogan handlowy, rodem z osiedlowego targowiska.
- Wiesz, ale potem mogę mieć problemy w łóżku - uprzedził.
- Wolę się dzisiaj napić, swoją dolę dostaniesz i tak - uspokoiłem jego obawy.
Przygotowałem drinki, wódka z colą dla niego w proporcji pół na pół, sok z czarnej porzeczki z mililitrem wódki dla zapachu dla mnie.
W miarę ubywania poziomu płynu w szklankach trochę biadoliłem, jak to mnie przerastają kłopoty w pracy i jak mam wielką ochotę się upić do nieprzytomności. Musiałem działać ostrożnie, talentu aktorskiego nie miałem, a musiałem udawać, że na mnie alkohol też działa, nie znałem możliwości Kamila w tym zakresie.
Stopniowo zwiększałem mu udział wódki w drinku, przy trzeciej kolejce wódki było ¾ szklanki, był już gotowy do badania, bo nawet nie zauważył, że drink jest prawie przeźroczysty.
Z ostrożności odczekałem, aż dopije do połowy i zacząłem.
- Dość już ponarzekałem, a z Mateuszem znasz się dobrze, że tak wykorzystuje cię do przepraszania innych?- niewinnie zagaiłem zmianę tematu.
- Ha, ja z Mateuszem to jak brat z bratem, znamy się jeszcze z bidula, od czwartej klasy podstawówki - trochę go przycięło, chyba zdał sobie sprawę, że za dużo powiedział.
- Znaczy, znacie się od czwartej klasy podstawówki - powtórzyłem, pomijając dom dziecka.
- Znaczy to kopa lat, ile to lat? – symulowałem upojenie - pieććć, szesććć?
- E… więcej, chyba tak z dziesięć… lat - za trzeźwy, szybko oceniłem.
- Wypiiijmy do dnaaa, wóóódki jest duuużo - niby zabełkotałem.
Wypił do ostatniej kropelki. Przygotowałem następną kolejkę jemu w proporcji pół na pół, żeby nie odpłynął za szybko, dla siebie czysty sok, żebym nie uronił ani słowa z tego, co będzie mówił.
- To mówiłeś, poznaliście się w domu… dziecka - dopytałem ostrożnie.
- No, on tam już kiblował z rok, jak mnie przywieźli, wiesz nasze stare to patologia, tylko chleją, a potem się mnożą jak króliki, a potem króliki opieka socjalna pakuje do takich klatek, no… domy dziecka się to ładnie nazywa - bełkotał trochę, żeby go dobrze rozumieć, ściszyłem telewizor.
- Tam to dopiero jest folklor i skurwysyństwo - sięgnął po szklankę.
- Opiekuny zasrane własnego nosa nie widzą, własnych dzieciaków wychować nie umieją, a co dopiero się nami zajmować, samochodzik im wymyj i wysprzątaj i jeszcze czego…
Przesadziłem z tą wódką.
- A Mateusz- delikatnie próbowałem skierować go na interesujący mnie temat.
- A co Mateusz, przestraszony dzieciak z miasta, ciągle przepraszający za wszystko, dopóki się nie pojawiłem, dostawał baty od wszystkich, opiekunów zasranych i od rówieśników, dopiero ja stanąłem w jego obronie, kumplowali my się, ja ze wsi jestem, robiłem na gospodarce ojca to i krzepę miałem, mało kto mi podskoczył, a jak nie mogłem pobić frajera to go inaczej urypałem. On był zawsze taki cichy i mało gadał, potem go niby rodzice do domu wzięli, że niby już nie chleją i wszystko będzie dobrze, ale go trzymali tylko dla zapomogi z MOPS-u, głodny chodził, a oni mamili tych ślepych społeczników, że jest dobrze, a on do ośrodka przychodził sobie pojeść, tylko żarcia nie brakowało w ośrodku.
Przerażony słuchałem wynurzeń Kamila, sam je sprowokowałem i zaczynałem tego żałować.
- Dwa lata to trwało, jak wrócił do ośrodka, jeszcze mniej gadał, kiedyś powiedział, że jak pójdziemy do takiego gościa to da nam kasę, po czternaście lat mieliśmy, jakoś tak, urwaliśmy się w sobotę, pojechaliśmy do niego, wymacał nas tylko, ale kasę nam dał. Woleliśmy tak mieć kasę na fajki i inne takie, niż kraść, inni, jak kradli, to do poprawczaka ich pakowali, a tam to dopiero jazda - sięgnął po szklankę i wypił prawie połowę zawartości.
- Później my tak częściej, ale żeby podpadziochy nie było, to wracaliśmy zawsze tego samego dnia z powrotem do ośrodka. Wszyscy się dziwili, że tak razem się trzymamy, jeden nawet nazwał nas pedałami, tak mu tak mordę skułem, że dwa zęby wypluł, żadnej draki z tego potem nie było…, ja to przynajmniej wiedziałem, że stary zmarł, a matka wzięła sobie nowego gacha, co mnie widzieć nie chce. Mateusz miał gorzej, oboje starzy żyli i go mamili, że będzie dobrze, że pójdą do roboty i go wezmą z ośrodka, jeszcze im kasę głupek dawał, a oni za to chlali wódę. Ze szkołami nam nie szło, a potem osiemnaście lat i nawet państwo się na nas wypięło, nie chodzimy do szkoły to wypad z ośrodka. On wrócił do domu, ale długo tam nie wytrzymał, pół roku i go starzy wypieprzyli…. Ja od razu uderzyłem do takiego jednego starszego gościa, dach nad głową miałem, jeść też co jest, czasem dorzucam się do czynszu. Przez jakiś czas Mateusz nocował z nami, ale ciasno było. Później znalazł sobie gościa, gość jest w porządku, ale chorowity, co jakiś czas ląduje w szpitalu, a Mateusz wtedy szuka noclegu, bo rodzina gościa zła jest na niego i wtedy wypieprzają go z tego mieszkania. Czasem nocuje u nas, ale nie zawsze się tak da. Mateusz to jeszcze próbuje się załapać do jakiejś uczciwej roboty, ale ciężko, bo żadnej szkoły nie ma, a wiesz, że jak coś zginie, to on pierwszy wylatuje, bo jest z domu dziecka. Ja tam czasami robię fizycznie na czarno, a tak, poza tym, to wiesz sam. Ja to przynajmniej się upiję i mi lżej a on nie pije nic a nic, tylko wszystko w sobie gryzie – długa przerwa.
Słowa nie mogłem wykrztusić. Późno już było.
- Kamil możesz tu przenocować, czy musisz wracać do domu? - zapytałem.
- Mogę zostać, jak chcesz, tylko napiszę sms do gościa, w porządku jest, to mu powiem, że mnie nie będzie na noc - odparł.
Zaholowałem Kamila z fotela na wersalkę i próbowałem rozebrać.
– Piotrek Ty się tak nie śpiesz, mamy czas na seks, całą noc mamy – wymamrotał zrezygnowany.
Zrezygnowałem z rozbierania go, przykryłem kocem i lekko uchyliłem okno. Szybciej wytrzeźwieje podczas snu. Poszedłem do sypialni. Tej nocy długo trawiłem, to co usłyszałem od Kamila, zasnąłem nad ranem.
Rano budzik, wstałem i obudziłem Kamila. Szybka kawa.
- Piotrek, nic wczoraj nie narozrabiałem? – niezbyt jeszcze przytomne pytanie.
- Nie, Kamil wszystko było ok, tylko chyba obaj za dużo wypiliśmy, ciebie jeszcze zdążyłem położyć do łóżka, ale mi się film urwał i zasnąłem w ubraniu przy otwartym oknie, zmarzłem jak cholera - kłamałem.
Przy wyjściu dałem mu kasę, podwójną taryfę, popatrzył zdziwiony.
- Dzięki, to aż tak było? Nic nie pamiętam - wyszedł.
Oparłem się o drzwi, wiedziałem, że coś muszę z tą wiedzą zrobić, tylko jeszcze nie wiedziałem co.

Dwa dni później dostałem sms od Mateusza „Ładnie ululałeś Kamila, trzeźwiał cały dzień, a kaca ma do dziś”, odpisałem „Ja miałem mniej czasu na trzeźwienie i kaca, rano szedłem do pracy. Pozdrawiam”, zaraz potem kolejny sms od Mateusza „Nigdy nie widziałem, żebyś pił, albo był pijany, nawet jak wracałeś z imprezy, to byłeś zawsze trzeźwy”, moja filozoficzna odpowiedź w stylu Ferdynanda Kiepskiego „Są dni, że nawet abstynent musi się napić”, to go chyba uspokoiło, ale od tego czasu, co kilka dni wymienialiśmy zdawkowe sms typu „Co tam u ciebie”, „Jakoś leci” itp. Z Kamilem dalej się spotykałem jak gdyby nigdy nic.


cdn


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pisarek666
Moderator



Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 659
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 16:57, 28 Mar 2012    Temat postu:

Część 3. Przysługa.

Przy okazji jakiegoś firmowego spędu spotkałem znajomego, teraz niezależnego biznesmena z siecią sklepów z markową odzieżą sportową. Zaczęliśmy wspominać stare czasy wspólnej pracy. Znajomy to trochę taka zrzędliwa pierdoła, to jego żona kręciła interesem, o czym wszyscy, poza nim wiedzieli, on tylko doglądał sklepów i zatrudniał załogę. Nawet nie nadawał się do wyrzucenia zatrudnionych przez siebie ludzi, którzy kręcili wałki, tym zajmowała się jego żona. Narzekał na personel: że nie przykładają się, że nie mają podejścia do klienta, przychodzą ich znajomi do sklepu i kradną, ostatnio musiał zwolnić dziewczynę, bo kradła i w dodatku utarg nigdy się jej nie zgadzał. Zaświtała mi pewna myśl.
- Zatrudniłeś już kogoś na jej miejsce? - zapytałem.
- Jeszcze nie, rozmawiałem z kilkoma osobami, które złożyły CV, ale do żadnej nie jestem przekonany - narzekał dalej.
- Wiesz, mogę ci podesłać chłopaka - dwuznacznie to zabrzmiało.
- Szuka pracy, co prawda nie pracował przy ciuchach, nie ma handlowego wykształcenia, ale jest młody, miła aparycja, szybko się uczy, obrotny, łatwo nawiązuje kontakty z klientami, potrafi się zaangażować, w to, co robi - mimowolnie brnąłem coraz dalej.
Nalegałem, wiedziałem, że jak się zgodzi, to sam go nie wyrzuci, będzie miał Mateusz czas, żeby pokazać, co potrafi, zanim jego żona się przyczepi. Zgodził się - jak ci tak na tym zależy, to niech przyjdzie jutro lub pojutrze, na papiery nie będę patrzył, dam mu umowę na okres próbny na dwa miesiące. Wymieniliśmy się wizytówkami. Wyszedłem z imprezy w angielskim stylu, grubo przed końcem.

Było już dosyć późno, jak zadzwoniłem do Mateusza.
- Tak słucham - zaspany głos w słuchawce.
- Mateusz szukasz pracy?
- To ty Piotrek? Przecież spotykasz się z Kamilem, coś nie gra? - mózg mu spał.
- Pytam czy interesuje cię praca w sieci sklepów z markową odzieżą sportową, tu nazwa firmy…, mają wolne miejsce - uściślam, żeby nie myślał tylko o jednym, seksie.
- Jaja sobie robisz, nie przyjmą mnie, nie mam wykształcenia, nie mam nawet odpowiedniej praktyki, daj spokój - pewność w głosie, że to bez szans.
- Idź, podmyj się zimną wodą, albo włóż głowę do ubikacji i spuść wodę – nie wytrzymałem - zadzwonię za pięć minut, jak się obudzisz!
Po dwóch minutach dzwoni mój telefon.
- Piotrek Ty na serio myślisz, że może się udać? - usłyszałem pytanie.
Rozłączyłem się, zadzwoniłem dokładnie po pięciu minutach.
- Wsadziłem łeb pod kran z zimną wodą, mów ja się nie odzywam - powiedział bez śladu zaspania w głosie.
- Masz coś do pisania pod ręką…
- …
- Zapisz sobie adres, nazwisko gościa i numer jego telefonu, podyktowałem mu… Jutro o dziewiątej zadzwoń do gościa i się umów z nim na spotkanie, jak nie odbierze, to znaczy, że jest skacowany i dzwoń ponownie za dwie godziny, powiedz, że to z mojego polecenia… Zanim pojedziesz… prysznic, najlepsze ubranie, jakie masz, tylko normalnie, nie przesadzaj z żelem na włosach i masz być punktualnie na umówioną godzinę, żadnego spóźnienia.
- Masz załatwiony okres próbny na dwa miesiące, reszta zależy tylko od ciebie – jeszcze dodałem – Masz się tak zachowywać, jak u mnie, miły, grzeczny młody człowiek, a i jeszcze jedno facet nie jest z tych spraw, więc wiesz już wszystko. Jak się dobrze postarasz to jeszcze Kamila tam…
Chyba przesadziłem, co mi wpadło do łba.
- …
- Czemu nic nie mówisz?
- Powiedziałem, że nie będę się odzywał, tylko słuchał, a tak w ogóle to zatkało mnie, że pomyślałeś o mnie… no to z tą pracą – dziwny ten głos Mateusza w słuchawce.
- Myślę o tobie od naszego pierwszego spotkania – do diabła, po co mi się to wyrwało.
- Piotrek zadzwonię do ciebie jutro… po rozmowie – usłyszałem sygnał przerwania połączenia.
O żesz ku… drogi, jemu naprawdę łamał się głos, tak, a ty chlapałeś ozorem, jak zwykle – pomyślałem.

Na drugi dzień koło dwunastej rozdzwonił się telefon, właściwiej by było, rozwibrował, bo uczestniczyłem w poważnym spotkaniu i dzwonek miałem wyłączony. Oczywiście dzwonił Mateusz, tak chyba z sześć razy, potem dał sobie spokój, po dwudziestu minutach przyszedł sms od Kamila, przeczytałem treść „Odbierz stary ośle on chce podziękować. Nie gniewaj się za osła”. Odpisałem standardowego sms „Jestem na spotkaniu. Nie mogę teraz odebrać połączenia. Oddzwonię później”, identycznego wysłałem Mateuszowi.
Po skończeniu narady zadzwoniłem najpierw do Kamila.
- Za osła się nie gniewam, za starego tak – rzuciłem do słuchawki.
- Spotkaj się z nim, a nie zgrywaj się na twardziela, zadzwoniłeś już do niego?
- Jeszcze nie, ale zadzwonię – powiedziałem.
- To zadzwoń, dawno nie widziałem go takiego szczęśliwego, ale to było przed telefonami do ciebie, chciał się z tobą spotkać i podziękować za szansę, a tyś to spierdolił…
- Kamil spokojnie, wyjaśnij mi, w czym rzecz, o co się wściekasz? – zdumiony zapytałem.
- Piotrek Ty nie rozumiesz, nikt nigdy palcem nie kiwnął, żeby nam pomóc a teraz Ty załatwiasz mu taką klasa robotę… a jak chłopak dzwoni, żeby podziękować, to Ty focha rzucasz i nie odbierasz, teraz wyje na całą ulicę, że to pewnie jakaś chamska wypucha z twojej strony, a on tak się cieszył, że od jutra zaczyna, jak to wypucha, to będziesz miał ze mną do czynienia, ale nie tak jak zwykle…
- Zaczyna od jutra, to znaczy nie wiem, od kiedy, to przecież on ustalał, to nie wypucha, co z wami jest, wiem, że świetnie sobie da radę tylko niech będzie sobą i niech nie płacze po kątach – wykrzyczałem do słuchawki.
- Nie mogłem odebrać, bo byłem na ważnej naradzie i nie mogłem wyjść, dociera? – dodałem już ciszej.
- Może cię tam jeszcze wcisnę po jakimś czasie, zrozumiałeś Kamil – dodałem jeszcze ciszej.
- O kur…, wygadałem wszystko, jak mnie spiłeś? – ni spytał, ni stwierdził.
- …
- Piotr możemy wpaść do ciebie dzisiaj razem…? – tym razem to było na pewno pytanie.
- Pogadać, po prostu pogadać… - ciągnął dalej.
- Musicie…?
- Wiesz, że tak, wygląda na to, że on musi podziękować, a ja muszę przeprosić - całkowicie znikła poprzednia pewność w głosie.
- Dobrze, będę w domu o piątej - skapitulowałem.
- Będziemy punktualnie… Piotrze - koniec rozmowy.

Przyjechali rzeczywiście punktualnie. Mateusz rzucił mi się na szyję, dziękując, Kamil zachowywał dystans, ale nie na długo.
- Cholera, przepraszam Piotrze, myślałem, że jesteś takim samym kutasem jak wszyscy, którzy z nas korzystają - zaczął niepewnie.
- Mateusz twierdził, że nie, ale ja tam swoje wiedziałem, no i teraz… chciałem cię przeprosić, równy z ciebie gość i że jeszcze załatwiłeś mu tę robotę… - dalej niepewnie kontynuował Kamil.
- Wtedy Ty też się tak upiłeś? W ogóle piłeś wtedy? - nagle zmienił temat.
- Piłem… - to nie kłamstwo, przecież piłem sok.
- Bardzo się wygadałem…? - Kamil zawiesił głos.
- Chyba… powiedziałeś wszystko, co było istotne - odpowiedziałem, nie było sensu zaprzeczać.
Mateusz popatrzył z wyrzutem na Kamila, ten spuścił głowę, zapadła niezręczna cisza.
- … Przecież to nie wasza wina, że tak potoczyły się wasze losy, no może z tą nauką jest inaczej, ale nie mi osądzać… - przerwałem ciszę.
- I co, dalej chcesz nas znać? - zaczepnie rzucił Mateusz.
- A co to zmienia, przecież wiem od dawna, a jakoś mi to nie przeszkadza w żaden sposób, Mateusz zacznij używać szarych komórek, bo po to je masz! - odparowałem.
- Zmieniło to moje zachowanie w stosunku do was? Coś było nie tak z mojej strony, po tym jak Kamil się wygadał? - tłumaczyłem.
- No, nie - odpowiedział Mateusz.
- To skończmy ten temat, jak o tym nie potraficie rozmawiać. A jak będziecie chcieli, to zawsze możemy wrócić do tematu i będę to traktował jako szczególne zaufanie. Rozumiecie?
- Tak - odpowiedzieli zgodnie.
- A teraz Mateusz opowiadaj, jakie warunki w tej pracy - zmieniłem temat.
- Rewelka, tysiąc dwieście na rękę w okresie próbnym, później umowa na dwa lata i więcej kasy, jakieś tysiąc czterysta na początku, pełny ZUS i jeszcze pakiet medyczny, dostałem markowe buty, dwie pary markowych koszulek i spodni dresowych, jako strój roboczy, wyobrażasz sobie, dodatkowo wszystkie ciuchy mogę kupować po cenach hurtowych – promieniał.
Rozmawialiśmy długo, późno się pożegnaliśmy. Zmieniło się między nami, częste smsy, czasami spotkania, takie zwykłe rozmowy, nawet parę razy wspólny weekend w trójkę poza miastem.
Z Kamilem dalej spotykałem się w wiadomym celu, on też się zmienił, mniej profesjonalizmu, a więcej naturalności.

Później przykra sprawa, w wypadku samochodowym zginął mój dobry kolega. Udział w jego pogrzebie uświadomił mi, że wcześniej lub później każdego czeka śmierć, postanowiłem uporządkować swoje materialne sprawy, to znaczy sporządzić pierwszy testament. Zadzwoniłem do kancelarii notarialnej, z którą współpracowałem kilka razy. Pamiętali mnie, dzięki temu termin nie był zbyt odległy, powiedziano mi co mam przygotować i przywieźć na spotkanie, a co mam tylko przemyśleć.
Zupełnie zapomniałem o terminie wizyty w kancelarii. Na ten dzień umówiłem się na wieczór z Kamilem, w trakcie dnia zadzwoniono z kancelarii – przepraszają bardzo, ale notariusz prosi o przesunięcie terminu o godzinę później. Stwierdziłem, że na spotkanie z Kamilem na pewno zdążę. Pojechałem. Spisywanie testamentu trwało jednak dłużej, niż wcześniej mnie zapewniano, zamieszanie wprowadził zapis na rzecz Mateusza, Praktycznie wszystko zapisywałem rodzinie – to samo nazwisko, gdy doszliśmy do mieszkania, powstał problem,
- A kto to jest dla pana? – usłyszałem.
Gładko skłamałem, że syn, tylko nazwisko ma po matce. Pani notariusz popatrzyła na mnie z wyniosłością i zapytała czy są na to dokumenty. No i zaczęło się.
Ja - jakie dokumenty, ona – że to pański syn, ja – przecież chyba wiem najlepiej, ona - pan może tak, ale urząd skarbowy to już nie, ja - a co ma do tego urząd skarbowy, ona – podatek od spadku, jak syn to się go nie płaci, ale trzeba przedstawić dokumenty, bo nazwisko się nie zgadza, ja – to nie syn, tylko obca osoba, ona – wtedy podatek jest wysoki i mi robi półgodzinny wykład, co trzeba zrobić, żeby jednak nie zapłacić podatku od spadku. Próbowałem jej przerwać, ale miała zacięcie wykładowcy. Kategorycznie powiedziałem.
– Nie syn, tylko obcy i nawet nie wiem, gdzie teraz mieszka.
Popatrzyła na mnie osłupiała i powiedziała.
- No to ładny z pana ojciec.
Miałem dość testamentu, kancelarii i pani notariusz. Zrozumiała, że za chwilę wyjdę z gabinetu, albo z siebie, reszta poszła już gładko.

Przez te całe ceregiele spóźniłem się, Kamil już czekał. Weszliśmy do mieszkania, testament wrzuciłem do pierwszej lepszej szuflady i poszedłem wziąć prysznic. Wróciłem do pokoju, wystarczył mi rzut oka na Kamila, wpatrywał się we mnie jak w bóstwo, usta miał otwarte, a oczy wybałuszone, wiem, że wyglądam nieźle jak na swój wiek, ale bez przesady, to nie o mój wygląd mu chodziło, wiedziałem, że przeczytał testament. Poprosiłem, żeby nic nie mówił Mateuszowi. Na nic nie miałem nastroju, pożegnaliśmy się. Po chwili wrócił, myślałem, że po pieniądze, ale nie, chciał pogadać. Tę rozmowę będę pamiętał bardzo długo.

Po pięciu miesiącach od zatrudnienia Mateusza, jakoś w sobotę, zadzwoniła moja komórka, popatrzyłem na wyświetlacz, nie miałem w książce tego numeru. Odebrałem połączenie.
- Panie Piotrze, nie wiem czy pan mnie kojarzy – kobiecy głos.
- Zapewne, gdybym widział to tak, ale po głosie niestety nie – zagrałem maczo.
- Małgorzata … , pracował pan razem z moim mężem… mieliśmy kiedyś okazję się poznać…
To żona tego od sklepów i zatrudnienia Mateusza, czego ona chce?
- Tak słucham – rzuciłem ostrożnie.
- Ten chłopak, Mateusz, którego pan polecił mojemu mężowi, skąd pan go zna…
Grząsko - pomyślałem.
- A co się stało, że pani pyta – pełna asekuracja.
Co Mateusz nawywijał? – pomyślałem.
- Mamy problem z mężem… on krótko u nas pracuje, a …
Katastrofa.
- A… –umiejętnie podtrzymałem rozmowę.
- A zwolniło się stanowisko kierownika jednego ze sklepów i myśleliśmy z mężem czy może, ale krótko u nas pracuje i nic o nim w zasadzie nie wiemy – kontynuowała.
- Może przyjmie pan od nas zaproszenie na obiad, moglibyśmy porozmawiać na ten temat…
Ulga.
- Chętnie, gdzie i o której – zapytałem.
- Może w Ogniem i mieczem?
- Świetnie, odpowiada mi ta kuchnia – pełna kultura.
- O szesnastej panu odpowiada?
- Tak, dziękuję za zaproszenie – odparłem.
- To do zobaczenia…
- Do widzenia – powiedziałem słodko do słuchawki.

Flaki z niego wyrwę, taki stres przez niego, bo mu się za bardzo chce. Wybrałem numer Mateusza, po kilku sygnałach włączyła się poczta głosowa, znajomy głos wyrecytował formułkę „Teraz muszę pracować, a nie rozmawiać, zadzwoń później lub się nagraj”, jeszcze tego brakowało, tego komunikatu nie zmienił, od czasu jak się poznaliśmy.
Zadzwoniłem do Kamila.
- Co Mateusz robi – zapytałem niewinnie.
- Stara się, włazi szefowi do dupy i inne takie rzeczy… to znaczy jest teraz w pracy – odparł Kamil z niezmąconym spokojem.
- To przygotuj się, bo może niedługo sam „będziesz się starał i właził szefowi do dupy” – kontynuowałem rozmowę.
- Pogięło cię Piotrek, czy co? – usłyszałem w odpowiedzi.
- Mateuszowi szykuje się awans na kierownika sklepu, poprzedni wylatuje, więc zwolni się miejsce Mateusza – wyjaśniłem.
- Kiedy, gdzie i co mam zrobić, żeby się tak stało? – niedowierzanie w głosie.
- Jak tylko Mateusz skończy pracę, to meldujecie się obaj u mnie, musimy obgadać szczegóły, jestem zaproszony na jutro na obiad w tej właśnie sprawie, konkretnie chodzi o awans Mateusza, ale zawalczę również o miejsce dla ciebie – wyjaśniłem.
- Będę warował pod wyjściem ze sklepu, jak tylko wyjdzie, przyjedziemy, dzięki – przerwał połączenie.

Przyjechali. Najpierw wypytałem Mateusza o pracę, czym się tak zasłużył, że do głowy wpadł im pomysł awansu. Odpowiedział, że wszystko normalnie, nigdy się nie spóźnił, no może trochę więcej od innych tyra, ale przecież wiem dlaczego. Wiedziałem: uważają, że pobyt w domu dziecka powoduje, że są „gorsi” od innych, nie oczekują od ludzi niczego dobrego, bo nawet od rodziców nie spotkało ich nigdy nic dobrego, wiedziałem, że to dla nich trudny temat. Bez ogródek zakomunikowałem, że będę musiał powiedzieć o domu dziecka i ich trudnej sytuacji.
- Obiecałem wam kiedyś, że sam nigdy więcej nie poruszę tego tematu, ale uważam, że teraz muszę. Muszę im o tym powiedzieć. Zgadzacie się? – zapadła ciężka cisza.
- Przecież jak się o tym dowiedzą, to nie tylko, że nie awansują Mateusza, ale go jeszcze wywalą – pierwszy odezwał się Kamil.
Dziwne - najpierw pomyślał o Mateuszu, chociaż nie, nie dziwiło mnie to wcale, po tej historii z testamentem, przekonałem się, ile dla niego znaczy Mateusz. Przekonałem się wtedy, jak niesłusznie oceniałem Kamila.
Przekonywałem: wcześniej czy później sprawa wyjdzie na światło dzienne, jeżeli zdarzy się to przy jakiejś wątpliwej sytuacji, to sami wiecie, co będzie dalej, pobyt w domu dziecka i trudna sytuacja to może być wasz atut, przecież nie powiem wszystkiego…
- Mateusz już dawno z tym skończył, jak tylko wziął pierwszą wypłatę – przerwał mi Kamil.
- Mateusz pokazałeś im na co cię stać, nic o tobie nie wiedzą, zapracowałeś na ten awans, ale zrozum, że oni przed podjęciem takiej decyzji też chcą wiedzieć o tobie coś więcej – próbowałem dalej.
- To mogli zapytać – odciął się krótko i zdecydowanie.
- Zapewne po rozmowie ze mną, zapytają, ja rozumiem ich postępowanie. Z tym awansem wiąże się odpowiedzialność materialna itp. Zanim zaproponują ci to stanowisko, chcą porozmawiać z kimś, kto według nich dobrze cię zna. Z tej prostej przyczyny padło na mnie. Sam tak robię w pracy, najpierw zbieram opinie, dopiero później rozmawiam z delikwentem i podejmuję decyzję – przekonywałem dalej.
Zadecydował Kamil.
- Zgoda Piotr, masz łeb na karku i na pewno wiesz co robić, żeby było dobrze. Tylko daj nam od razu, znać jak poszło. Kiedy idziesz na ten obiad?
- Jutro, na szesnastą – odparłem.
- Cholera, kawał czasu, lepiej by było, jak byś nam nic wcześniej nie powiedział, teraz z nerwów chyba sobie całe palce odgryziemy, swój chłop jesteś, ale wiesz, jak to jest – zakończył.
Gładko przełknąłem ten swoisty komplement.

Musiałem to dobrze rozegrać, ułożyłem sobie plan działania w trakcie spotkania. Pojechałem na spotkanie, przywitaliśmy się. W trakcie obiadu rozmowa na różne tematy, głównie - aktualna sytuacja polityczna, ich plany wyjazdowe, trochę o specyfice prowadzonej przez nich działalności, dowiedziałem się, że Małgorzata z wykształcenia jest psychologiem. Po tej ostatniej informacji trochę straciłem pewność siebie. Do sedna sprawy przechodzi się podczas deseru. Wraz z jego pojawieniem się na stole, rozpocząłem starannie przygotowaną rozmowę. Ważne jest kto pierwszy i w jakiej formie zacznie temat.
- Rozumiem, że jesteście zadowoleni z pracy Mateusza? – zaatakowałem pierwszy, muszę dać się im wygadać.
Widać było, kto w tym małżeństwie nosi spodnie, odpowiedziała Małgorzata.
- Tak, nawet bardzo zadowoleni, chłopak jest niezwykle punktualny, obowiązkowy, rzadko wykorzystuje do końca przerwę na lunch, zawsze zadbany i uśmiechnięty, szybko pojął, w czym rzecz, niezwykle bystry, obsługę kasy fiskalnej opanował w kwadrans, nigdy nie zwalnia się wcześniej, przykłada się sumiennie do wszystkiego, co robi, nawet prywatnego telefonu nie odbiera w czasie pracy, tylko czeka na przerwę…
- A co szczególnie wam się podoba w jego pracy – musiałem mieć więcej argumentów.
- Zaangażowanie w pracę i to jak szybko zdobył zaufanie pozostałych pracowników – szybka odpowiedź Małgorzaty.
- Ma w sobie coś, coś z urodzonego handlowca, takie wyczucie i podejście, że każdy klient wychodzi ze sklepu zadowolony, a szczególnie klientki, lgną do niego, zresztą się nie dziwię, przystojny jest chłopak – w końcu zabrał głos znajomy.
- Normą już jest, że jak ktoś już raz u nas był, to jak przychodzi ponownie, to zawsze podchodzi do Mateusza, zwiększył się utarg w sklepie – dodawał mi argumentów.
- Rozumiem, uważacie, że Mateusz uczciwie zapracował sobie na ten awans – próbowałem podsumować.
- Tak, nie mielibyśmy żadnych wątpliwości, gdyby pracował u nas rok, dwa lata, ale pięć miesięcy to trochę za mało, jednak teraz powstała taka sytuacja, że potrzebujemy nowego kierownika do jednego z naszych sklepów, w dodatku jak zobaczyłam jego teczkę personalną, to zdziwiłam się, że mój mąż w ogóle przyjął go do pracy – rozprawiła się ze mną błyskawicznie Małgorzata.
- Tylko gimnazjum, żadnej praktyki w handlu, żadnych referencji z poprzednich miejsc pracy, a to poważne stanowisko z odpowiedzialnością materialną, mąż wytłumaczył mi, że Mateusza pan nam polecił i dlatego teraz rozmawiamy.
- Mogę zagwarantować, że będzie świetnym i odpowiedzialnym pracownikiem na każdym stanowisku, będzie niezwykle lojalny i uczciwy, dobrze wykorzysta daną mu szansę – widziałem, że czeka na konkrety.
- Mateusz był w domu dziecka, ma bardzo trudną sytuację, mieszka kątem u dalekiej rodziny i u znajomych, jak popadnie, tylko w tej pracy widzi możliwość poprawy swojego losu, taka jest jego motywacja – niech się teraz ona z tym zmierzy.
Informacja nie zrobiła jednak na niej żadnego wrażenia, nic po sobie nie dała poznać, może ona już o tym wiedziała wcześniej.
- Dlatego uważam, że będzie waszym najlepszym pracownikiem i kierownikiem. Za daną mu szansę odpłaci lojalnością i uczciwą pracą – dodałem na zakończenie.
- Rozumiem, to przesądza sprawę, uczciwie pan zrobił, mówiąc nam o tym – powiedziała, a ja dalej nie wiedziałem, jaki jest finał rozmowy.
Po długiej chwili milczenia, sprawa się wyjaśniła.
- Mateusz od jutra obejmuje obowiązki kierownika sklepu, ma na to dwa tygodnie, w międzyczasie przygotujemy nową umowę na czas nieokreślony, wyższe wynagrodzenie, zaczniemy od tysiąca dziewięciuset złotych miesięcznie na rękę, potem będą podwyżki to normalne, telefon służbowy, pozostałe warunki bez zmian, musi uzupełnić wykształcenie, może zrobić ogólniak w systemie zaocznym, ma na to trzy lata – wyliczała sucho.
- To uczciwa propozycja i szansa, Co pan o tym sądzi – dodała.
- Nie tylko uczciwa, ale nawet wspaniałomyślna – nie wiedziałem jak zacząć drugi etap.
- A co z wakatem po Mateuszu – zapytałem.
- Mamy już kogoś, daleka rodzina, a ma pan może dla nas jakąś propozycję? – znowu ta biznesowa suchość w głosie.
- Kamil, kolega Mateusza, taka sama sytuacja , podobny typ, z tym że on jest jakby tu rzec… grubiej ciosany – nie wiedziałem jak to wyrazić.
- To ciosanie, to z wyglądu, czy z charakteru – zapytała z uśmiechem.
- Z zachowania i troszeczkę z charakteru – odparłem.
- Może zacząć za dwa tygodnie? Warunki takie, jakie ma teraz Mateusz, bez żadnego okresu próbnego, warunek uzupełnienia wykształcenia ten sam, w końcu mamy się rozwijać i będziemy potrzebowali nowych kierowników, będzie dobrze? – zapytała wyraźnie rozbawiona.
- Na pewno może, warunki świetne, dziękuję w ich imieniu, jest jeszcze jedna sprawa… - chciałem postawić jasno sprawę.
- Dla nich temat domu dziecka i … - przerwała mi.
- To oczywiste, nikt więcej się nie dowie, tylko ja i mąż, z wykształcenia jak wspomniałam, jestem psychologiem, rozumiem, że dla nich każda rozmowa na ten temat to niemiłe wspomnienia i duże przeżycie. Ten temat nie musi być już poruszany. Uzgodniliśmy wszystko, umowy będą przygotowane. Jutro mąż ogłosi załodze awans Mateusza, myślę, że to dla nich oczywiste i dobre rozwiązanie – powiedziała.
- Musimy się częściej spotykać, mamy wobec pana duże zobowiązania – mówiła dalej.
- Przeciwnie, to ja jestem bardzo wdzięczny, pozwolicie państwo, że się już pożegnam – najszybciej jak się da chciałem Mateuszowi i Kamilowi przekazać nowiny.
- Proszę im przekazań nasze uzgodnienia. My jeszcze chwileczkę zostaniemy. Do widzenia – zakończyła spotkanie Małgorzata, jak gdyby czytając mi w myślach.
Nie miałem najmniejszych wątpliwości kto, od początku do końca, kontrolował sytuację w trakcie tego spotkania. Wyszedłem z restauracji i telefonicznie przekazałem Mateuszowi wyniki spotkania.
Niespodzianka czekała na mnie w domu. W chwilę po tym jak wszedłem do mieszkania, usłyszałem pukanie do drzwi. To byli oni, musieli czaić się gdzieś koło bloku. Weszli i rzucili się na mnie.
- Mów jak tam było – nie wytrzymał Mateusz.
Musiałem im uzmysłowić ich własne możliwości. Powiedziałem im coś w następującym stylu „Kamil podziękuj Mateuszowi, dzięki jego staraniom masz tą pracę, a Ty Mateusz samemu sobie zawdzięczasz ten awans”. Mateusz jest jeszcze jedna sprawa, a raczej warunek twojego awansu, musisz uzupełnić wykształcenie, przynajmniej szkołę średnią, zwykły ogólniak, masz na to trzy lata, Kamil też pomyśl o jakimś ogólniaku, nie będziesz przecież całe życie wykładał towaru.
Trochę zgłupieli, w porę otworzyłem szampana, Kamil pijąc, krzywił się niemiłosiernie, jakby pił ocet. Cieszyłem się ich radością.
Dalej spotykaliśmy się razem, z tym że już nie tak często, trudno zgrać się w trójkę, jak wszyscy pracują, Czasem to było „szybkie piwo” na rynku, czasem kolacja u mnie, kilka krótkich wypadów poza Kraków.


cdn


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pisarek666
Moderator



Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 659
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 17:00, 28 Mar 2012    Temat postu:

.

Część 4. Kuba.


Nadszedł czas dużych zmian. Moja firma złożyła mi propozycję nie do odrzucenia. Mówiąc krótko, pozbyli się mnie z Krakowa, miałem od nowego roku kierować oddziałem we Wrocławiu. Oferta była dobra i podlegała negocjacji. Wywalczyłem sporą podwyżkę wynagrodzenia, służbowe mieszkanie i samochód, a do tego jeszcze jednorazową roczną gratyfikację za osiągnięcie odpowiednich wyników finansowych. Miałem zagwarantowany powrót do Krakowa po zreorganizowaniu oddziału i osiągnięciu odpowiednich wyników, jednak, nie wcześniej niż za rok.
W listopadzie i grudniu rzadko spotykaliśmy się razem, był to okres moich częstych wyjazdów do Wrocławia. Nowinę zakomunikowałem Kamilowi i Mateuszowi w połowie grudnia. Atmosfera jak na stypie, wymamrotali jakieś gratulacje, nawet nie ucieszyła ich moja propozycja dotycząca mieszkania, przytaknęli, że chętnie, że to wspaniale z mojej strony. Niby wszystko było ok, ale nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka. Wprowadzili się do mieszkania dokładnie w sylwestra, spędziliśmy go razem. W nowy rok wieczorem ja wyjechałem do Wrocławia.

Styczeń to był koszmar, przez siedem dni w tygodniu, po dwanaście godzin dziennie w pracy, intensywnie szukałem mieszkania do wynajęcia na koszt firmy, cały czas na walizkach w hotelu. Codziennie smsy na przemian z Kamilem i Mateuszem, rzadziej rozmowy.
Początek lutego, przeniosłem się do wynajętego mieszkania, udało mi się wynająć ładne mieszkanie, niedaleko centrum, w pełni umeblowane i wyposażone, dwa pokoje, kuchnia, łazienka. Mój pierwszy przyjazd do Krakowa, w piątek wieczorem, bez uprzedzenia, w mieszkaniu nie było nikogo, wzorowy porządek, sypialnia nie używana tylko ślady regularnego sprzątania, ulokowali się razem w jednym pokoju, ścisnęło mi żołądek. Ich powrót z pracy, wspólna wielka radość, wspólna kolacja, pogaduchy do północy, byłem zmęczony szybki prysznic i do łóżka. Przyszli razem, nadzy, pięknie wyglądali, bez skrępowania położyli się obok mnie i przytulili. Wiedziałem, że mogłem ich mieć obu jednocześnie, czekali na ruch z mojej strony. Znowu pogaduchy, tym razem głównie o tym, co u nich słychać. Pierwszy zasnął Mateusz, później Kamil. Seks wszystko by popsuł, tak było lepiej - pomyślałem, zasypiając. Weekend spędziliśmy razem, zasypialiśmy też razem.
Marzec to pierwsza wizyta Kamila i Mateusza we Wrocławiu, praktycznie w całości poświęcona na zwiedzanie miasta. Tutaj nie było możliwości wspólnego zasypiania, z tego prostego powodu, że łóżko było dużo mniejsze. Ja spałem w sypialni, a oni razem w drugim pokoju. Rano wchodząc do pokoju, zobaczyłem ich śpiących, wtulonych w siebie, naprawdę piękny widok, zazdrościłem im bycia ze sobą, zżycia. Pomyślałem, że w końcu poukładało się im, pracują normalnie, mogą razem mieszkać. Skończyli już dawno spotkania z klientami. Dziwiło mnie ich podejście do mnie, ta otwartość w sprawie wspólnego seksu, nie skorzystałem z tego, co prawda jeszcze, ale było to dla mnie coraz bardziej kuszące. We Wrocławiu czasami korzystałem z usług chłopców do towarzystwa, za każdym razem ktoś inny, na razie nic stałego.

Mijało właśnie pół roku w nowym miejscu i na nowym stanowisku. W firmie zdążyłem się już dosyć dobrze zadomowić, wszystkie wskaźniki wyraźnie ruszyły we właściwych kierunkach. Dobrze poznałem pracowników, ze wszystkimi przeprowadziłem rozmowy indywidualne, kilku naprawdę świetnych pracowników, większość przeciętna, ale dobra, dwie osoby wyraźnie sfrustrowane i dwie z gatunku, co to zaraz powiedzą szefowi „co i gdzie, oraz kto i z kim”, ja nazywam ich „uprzejmymi donosicielami”. Sekretarka, osoba o soczystym uśmiechu, wszechstronna i niezwykle inteligentna, słysząc określenie „uprzejmi donosiciele” wypowiedziane przy okazji wydania zakazu ich wpuszczania do mnie, zapluła mnie i swoje biurko, zwijając się ze śmiechu.
Powoli dojrzewałem do wykonania kilka ruchów kadrowych i zmian organizacyjnych. Wstrzymywałem się z tymi działaniami, ponieważ zdawałem sobie sprawę, że nie przysporzą mi one popularności wśród załogi. Impulsem do ich przeprowadzenia było odejście z pracy dwóch niezadowolonych ze współpracy ze mną pracowników. Jeden z nich to urażony w ambicjach trzydziestolatek, zawiedziony, że to nie on został szefem oddziału tylko jakaś przybłęda z Krakowa. Jego osoba nie była brana pod uwagę przy obsadzaniu tego stanowiska, stąd też nie rozumiałem jego frustracji. Drugi – dwadzieścia osiem lat, ambitny, rzutki i bardzo sprawny w działaniu pracownik, uległ namowie frustrata. Rozmawiałem z nimi o tej decyzji, przekonywałem, żeby zostali, ale zdania nie zmienili. Natomiast z mojej inicjatywy, przy okazji, pozbywałem się dwóch kolejnych pracowników, osoby cierpiące na tzw. przerost formy nad treścią, typowe obiboki umiejące sprawiać dobre wrażenie, spychające sprytnie swoje zadania na innych, to byli właśnie ci „uprzejmi donosiciele”. Niejako przy okazji tych zmian uporządkowałem zakresy obowiązków dla pracowników i dokonałem kilku przesunięć na stanowiskach. W załodze liczącej niecałe trzydzieści osób, takie ruchy kadrowe, to było istne trzęsienie ziemi. Pomimo zapewnień, że jest to jednorazowa sprawa i wakaty zostaną uzupełnione, większość uważała to za początek redukcji zatrudnienia w firmie. Musiałem szybko przeprowadzić rekrutację nowych pracowników, skorzystałem z pomocy jednej z miejscowych agencji zatrudnienia, otrzymałem dwadzieścia wstępnie wyselekcjonowanych ofert. Siedemnaście rozmów w dwa dni, piętnaście wyklepanych formułek podobnych do siebie, w tym tylko dziewięć osób popisało się mniej niż podstawowymi informacjami o firmie, z którą według ich zapewnień „mieli związać swój los, harując, aż do chwalebnej śmierci w imię rozwoju firmy”. Wśród tych siedemnastu osób, dwóch bardzo przystojnych chłopaków. Efekt - przyjęte dwie osoby.
Pierwsza: dwadzieścia sześć lat, dziewczyna, bardzo dobra znajomość firmy, strzelała lokalizacjami oddziałów, zdobyła nawet ubiegłoroczne sprawozdanie finansowe firmy i skrócony odpis z KRS, zaskakiwała danymi, obroty, zyski, dynamika przychodów i zysków za ubiegłe lata, nie do zagięcia, tytuł magistra, zredukowana po roku pracy w poprzednim miejscu (w ramach redukcji zatrudnienia zwalniali najkrócej pracujących – sprawdziłem), dobra opinia, biegła znajomość dwóch języków obcych – na jej stanowisku zupełnie nieprzydatna, nieskrępowana rozmową, stosunkowo pewna siebie, w skali od jednego do dziesięciu, oceniłem ją na osiem, na dodatek ładna i zgrabna, dobry nabytek do Działu Wsparcia Sprzedaży.
Druga osoba: dwadzieścia osiem lat, chłopak, dobra znajomość firmy, magister inżynier, rok pracy w Polsce, dwa lata w UK, świetne referencje, biegła znajomość angielskiego w jego przypadku przydatna, pasjonat fotografii i informatyki, niezwykle poukładany, moja ocena pomiędzy siedem a osiem, taki sobie ani ładny, ani zgrabny, idealny do DWS.
Kolejna tura, już tylko dwanaście ofert przesłanych przez agencję zatrudnienia i jedna prośba pracownika w sprawie kuzyna. Z dwunastu ofert wybrałem tylko pięć i prośbę pracownika, w tej właśnie kolejności, spotkania zaplanowała sekretarka na jedno popołudnie. Pięć pierwszych rozmów, nikt mnie nie zachwycił, cztery osoby w mojej punktacji oceniłem pomiędzy cztery a pięć, piąta pomiędzy pięć a sześć, żadnej decyzji nie podjąłem.
Godzina osiemnasta przyszła kolej na „prośbę pracownika”. Spóźniał się. Nie dysponowałem nawet CV delikwenta, miał je przynieść ze sobą. Pomyślałem, że może to będzie ktoś odpowiedni, nowy pracownik - członek rodziny zatrudnionego, to podniosłoby „morale” w firmie. Siedziałem za biurkiem, przeglądając bieżące dokumenty.
Pukanie do drzwi, wszedł pracownik, wprowadzając delikwenta, widok był piorunujący i paraliżujący, przystojny brunet o ciemnej karnacji, ubrany w ciemny garnitur, jasną koszulę i dobrze dobrany krawat, czarne buty miał tak wypolerowane, że aż światło się od nich odbijało. Nie byłem w stanie podnieść się z fotela.
- To jest właśnie Jakub W… - pracownik krótko przedstawił swojego kuzyna i wyszedł, zamykając drzwi.
Pisałem już, że mnie sparaliżowało? No właśnie, sparaliżowało.
- CV proszę - rzuciłem krótko.
Musiał pomyśleć, że zachowuję się jak ostatni cham. Wywarłem na nim chyba podobne wrażenie jak on na mnie, też go poraziło, nie ruszył się z miejsca, tylko wyciągnął rękę z teczką. Opanowałem się i wstałem, podszedłem do niego, z ręki wyjąłem mu teczkę z dokumentami, proszę usiąść, wskazałem na krzesło stojące przy stoliku kawowym.
- Może wody? – zaproponowałem.
Usiadł bez słowa, usiadłem naprzeciwko i zagłębiłem się w lekturę.
Zdjęcie w CV było niezłe, ale widziałem lepsze, całej sylwetki z zamazaną twarzą. Obok zdjęcia: „Sebastian. Mam 23 lata/182/68/19. Jestem przystojnym i zadbanym studentem, bez kompleksów... w seksie uniwersalny (zarówno oral, jak i anal). Zostanę Twoim kochankiem. Zadzwoń, jak się zdecydujesz, numer 792 … … . Na pewno się dogadamy. Spotkanie możliwe tylko u ciebie bądź w hotelu” zwięzła treść.
Dogadaliśmy się, spotkanie odbyło się u mnie, we Wrocławskim mieszkaniu, miesiąc temu. Wymiary z grubsza się zgadzały, teraz czytając CV, dowiedziałem się, że imię i wiek już nie. Rzeczywiście nie wyglądał na swoje dwadzieścia sześć lat. Udając, że czytam CV, mimochodem rzuciłem.
- Widzę, że masz 26 lat i studia skończone dwa lata temu.
Podskoczył na krześle.
– Masz ciekawe zainteresowania Sebastian, przepraszam… Jakubie.
Na kolejne podskoki zabrakło mu energii, wyraźnie oklapł.
- To ja już pójdę - zdobył się na odwagę i wyciągnął rękę po dokumenty.
- Tak szybko, a co powiesz kuzynowi? Każda rozmowa niezależnie od wyniku trwa około czterdziestu minut. Mamy więc jeszcze ponad pół godziny - powiedziałem.
- Przecież nie będziemy tego tu robić, chyba żeby zamknąć drzwi na klucz - błyskawicznie zareagował.
Zdobył dwa punkty - jeden za błyskawiczną zdolność przystosowania się i szybkie podejmowanie decyzji, drugi za przestrzeganie zasad bezpieczeństwa.
- Może lepiej pojedźmy do pana później – rozwijał w się w pomysłowości.
Punkt za sprawność organizacyjną i przejawianie inicjatywy.
- Tylko bardzo proszę nic nie mówić kuzynowi – punktował dalej.
Tym razem dwa punkty naraz – poufność w tej firmie ma priorytet i jest wysoko oceniana.
- Co wiesz o firmie – zapytałem.
Zdezorientowany zaczął wymieniać informacje – wiedział sporo, kuzyn go dobrze przygotował. Kolejny punkt dla niego. Skończyłem czytać CV, miał prawo jazdy kategorii B. Do sześciu punktów zdobytych w czasie rozmowy kwalifikacyjnej z czystym sumieniem mogłem dorzucić przynajmniej trzy za CV. Dziewięć punktów, naprawdę imponujący wynik w porównaniu z innymi kandydatami i jeszcze ten członek (myślcie, co chcecie, ale to ważna sprawa) rodziny. Podjąłem decyzję.
- Gratuluję, jesteś przyjęty w charakterze mojego asystenta, kiedy możesz zacząć… - mówiłem, podchodząc do niego, z wyciągniętą ręką.
- Możemy zaraz jechać do pana… szefie – przerwał mi niecierpliwie, ściskając rękę.
Drugi minus, nie przerywa się przełożonemu, pierwszy był za spóźnienie – pomyślałem.

Poruszanie się po Wrocławiu i okolicach nadal sprawiało mi problemy, GPS owszem, pomagał, ale czułem się niepewnie. Rozwiązaniem był Kuba, po prostu w godzinach pracy robił za mojego kierowcę, znał przecież rodzinne miasto. Miało to również dodatkowe zalety, w czasie spotkań poza firmą miałem zawsze wyłączoną komórkę, gdy wiadomość była naprawdę pilna to zawiadamiano Kubę, a on mnie, przekazując mi kopertę z informacją. Zatrudnienie Kuby było dobrym posunięciem, uspokoiło nastroje w firmie, okazał się bardzo rzutkim i rozgarniętym pracownikiem. Na opinię dotycząca oceny naszych prywatnych spraw musicie jeszcze poczekać. Jeden etat nadal był nie obsadzony, chwilowo darowałem sobie dalszą rekrutację. Pozostała dwójka zatrudnionych też się spisywała doskonale.
Pieprznęło wszystko w połowie sierpnia, okazało się, że frustrat i jego kolega, (ci, którzy się sami zwolnili), przeszli do konkurencji i próbują przerobić jednego z naszych najlepszych klientów. Klient (tak naprawdę spora firma, zarządzana jednoosobowo przez właściciela) to zresztą też lepszy złamas (określenie Kuby) dotychczas dzielił zakupy po równo pomiędzy nami a konkurencją. Teraz tamci wyciągnęli rękę po cały tort. Na załogę padł blady strach, premie miesięczne i nagroda roczna przybrały kształt wybitnie nierealny, wirtualny.
Skontaktowałem się z konkurencją, wywierałem nacisk, żeby się wycofali, powoływałem się na to, że zatrudnili ludzi od nas i że wykorzystali nasze dane, a nowi pracownicy złamali roczny zakaz konkurencji. Z góry znałem wynik, ale nie zaszkodziło spróbować. Odpowiedź była jasna „to był również nasz klient, najwyżej wyrzucimy z pracy tę dwójkę”. Pracownicy przygotowywali nową ofertę, maksymalne rabaty i dodatkowe bonusy. Z ciekawą propozycja wyszedł nowo zatrudniony, ten nieładny i niezgrabny z DWS, jego pomysł był ciekawy „Zamiast bronić tego, co możemy stracić, zaatakujmy o całość. Walczmy o kontrakt na wyłączność dostaw”, możemy wtedy dać dużo lepsze warunki. Przygotowaliśmy nową ofertę, naprawdę dla klienta rewelacja, Kuba jednak ostrzegał, że gość to wyjątkowo śliski krętacz, podobnie wypowiadali się pracownicy, którzy mieli z nim wcześniej kontakty.
Oferta poszła w ruch, wyniki rozmów nie były zachęcające. Kolejne spotkania nie były rozstrzygające, byliśmy na granicy opłacalności z minimalną rezerwą, zawiadomiłem centralę w Warszawie. Na drugi dzień w czasie spotkania z klientem dostałem informację. Do gabinetu wszedł chłopak, grzecznie się nam ukłonił, podał mi kopertę i wyszedł, w środku kartka z odręcznym pismem Kuby „Sprawę przejmuje centrala. Przeciągnąć rozmowy, obiecać dalsze upusty i bonusy. Wyznaczyć termin spotkania nie wcześniej niż za dwa dni i powiedzieć klientowi o delegacji z Warszawy”. Odwróciłem się do klienta, dziwnie wyglądał, postarzał nagle o kilka lat, przeprosiłem go za zwłokę, poprosiłem o wyznaczenie terminu za dwa dni.
- Proszę się nie dziwić, to dla nas ważny kontrakt, uprzedziłem, że następnym razem będą mi towarzyszyły osoby z centrali z Warszawy – starałem się, jak mogłem.
Klientowi zrobiło się gorzej, wykrztusił tylko,
- Dobrze, sekretarka zadzwoni i ustali godzinę.
Pożegnałem się szybko, mijając jego sekretarkę, przekazałem, że szef źle się czuje.

Kuba czekał w samochodzie dziwnie wyciszony, zapytał, jak było na spotkaniu i czy wracamy do firmy, czy może jedziemy jeszcze gdzieś po drodze.
- Jedźmy gdzieś na kawę, gorzej i tak już być nie może. Jak coś to odbieraj i mów, że dalej jestem na spotkaniu, ja nie włączam swojego telefonu –powiedziałem zobojętniały.
Tego dnia nie wróciliśmy do firmy. Po kawie pojechaliśmy do mnie (po raz pierwszy od rozmowy kwalifikacyjnej dla jasności sprawy).
Kilka wypitych piw rozluźniło atmosferę. Przy kolejnym rozdaniu butelek Kuba skapitulował – przecież jutro nie będę w stanie wsiąść za kółko.
Reszta wieczoru upłynęła w miłej i erotycznej atmosferze, Kuba był podekscytowany i bardzo pracowity.

Spóźniliśmy się do pracy, atmosfera była niezwykle nerwowa. Sekretarka powiadomiła mnie, że za godzinę przylatują z centrali z Warszawy, dzwonili wczoraj wielokrotnie, ale pan miał wyłączoną komórkę, a Kuba nie odbierał.
- Tak, spodziewałem się, że przyjadą, to w sprawie tego nieszczęsnego kontraktu, proszę uprzedzić pracowników, niech przygotują całą dokumentację tej oferty, wszystkie warianty nawet te wstępne na połowę dostaw – już byłem w swoim żywiole.
- Proszę mi podać bieżące dokumenty, przejrzę i podpiszę jeszcze przed ich przyjazdem – podała mi plik papierów.
- Jeszcze jedna prośba, poproszę o kawę, nie zdążę sobie sam zrobić – popatrzyła z politowaniem.
- Zawsze robiłam kawę kolejnym szefom, zawsze im smakowała, tylko pan jest jakiś inny – powiedziała.
Kuba parsknął śmiechem, ja nie zareagowałem, wchodząc już do gabinetu.
Pogrążyłem się w papierach.
Po chwili weszła sekretarka z kawą w jednej ręce i dużą i grubą kopertą w drugiej.
- Kto to widział, żeby dyrektor sam robił sobie kawę, ta przesyłka jest pilna – powiedziała, podając mi kopertę.
- Trzeba pokwitować kurierowi tę przesyłkę , dziwne, ale musi pan osobiście – dodała.
Załatwiłem sprawę z kurierem. Kuba gdzieś zniknął, kazałem go odszukać sekretarce.
Z ciekawością rozerwałem kopertę, pismo przewodnie i trzy pliki spiętych ze sobą kartek. Zacząłem czytać pismo przewodnie od końca „W załączeniu trzy egzemplarze kontraktu, prosimy o podpisanie i odesłanie jednego egzemplarza”. Jeszcze raz rzut oka na nagłówek wszystko się zgadzało. Do końca roku obowiązuje obecna umowa, wygasa automatycznie z wejściem w życie nowego kontraktu na wyłączność dostaw. Nie docierało do mnie jeszcze, że klient podpisał kontrakt.
Zjawił się w końcu Kuba.
- Weź to i sprawdźcie razem, najlepiej dwa razy, czy wszystkie warunki zgadzają się z ofertą tylko szybko, bo niedługo pojawi się Warszawka – podałem mu jeden egzemplarz.
- Więc jednak podpisał kutas, bał się – powiedział, patrząc na kontrakt.
- Kuba pośpiesz się i panuj nad językiem – ponagliłem, nie przywiązując początkowo uwagi do jego wypowiedzi.
Próbowałem dodzwonić się do klienta, bezskutecznie, miał wyłączoną komórkę, poprosiłem sekretarkę o połączenie z jego sekretariatem. Po chwili w słuchawce telefonu usłyszałem zapowiedź własnej sekretarki,
- Panie dyrektorze, na linii sekretarka pana prezesa X.
- Dzień dobry proszę o połączenie z panem prezesem, próbuję się dodzwonić do niego na komórkę, ale bezskutecznie – powiedziałem do słuchawki.
- Pan prezes jest teraz nieosiągalny, tak będzie przez cały dzień. Przy okazji, czy dotarł już do państwa kontrakt, wcześnie rano wysłaliśmy go przez kuriera – stanowcza i grzeczna wypowiedź.
- Tak, właśnie w tej sprawie dzwonię, chciałem podziękować panu prezesowi – wyjaśniłem.
- Rozumiem, że jutrzejszy termin spotkania mogę anulować? – zapytała.
- Tak oczywiście, czy coś się stało panu prezesowi, że nie odbiera telefonów – chciałem się dowiedzieć czegoś więcej.
- Raczej nie, po pana wyjściu wczoraj, polecił zaktualizować kontrakt według ostatniej oferty, później podpisał i kazał go wysłać kurierem – powiedziała.
- Wychodząc z pracy, poinformował, że do końca tygodnia go nie będzie i … żeby nie wpuszczać nigdy więcej do firmy pańskiego asystenta – dodała ściszonym głosem.
Pożegnałem się, nic z tego nie rozumiałem, ta jego nagła zmiana decyzji i ten głupkowaty zakaz, przecież Kuba tam wczoraj nawet nie był, kopertę przyniósł mi ich goniec. Koniec czasu na rozmyślania przyjechała warszawka i to nie byle kto, dyrektor handlowy z asystentem i szefem działu marketingu.
Dyrektor handlowy to mój znajomy, po przywitaniu się z wszystkimi, zostaliśmy sami w gabinecie.
- Wiesz Piotr, jak ten kontrakt upadnie, to masz przechlapane – zagaił rozmowę bez zbędnych ceregieli.
- Wskaźniki finansowe spadną na pysk, jeszcze ta mała rewolucja w firmie, do Warszawy docierały pogłoski, ale dopóki wszystko szło dobrze, to nie wtrącaliśmy się – też mi nowość powiedział.
- Może nie będzie tak źle – próbowałem bronić swojej pozycji.
- Źle? To mało powiedziane, będzie tragicznie i nawet ja nie będę w stanie ci pomóc – straszył w najlepsze.
- Spotkanie na jutro jest umówione? To bierzmy się do pracy, bo czasu jest mało, musimy się zapoznać z całą dokumentacja oferty i przygotować nową – kontynuował.
- A może pojedziemy gdzieś, do restauracji i pogadamy? – rzuciłem propozycję, podając mu kontrakt i pismo przewodnie.
- Zgłupiałeś? Nie wiem nawet, czy na porządną kolację będzie czas – odrzucił moją propozycję, czytając pismo.
- Niezły numer nam wywinąłeś, czemu wczoraj nie dałeś znać, że wszystko jest w porządku, a nawet lepiej, bo sprzedaż ci wzrośnie w ramach oddziału o piętnaście procent, coś koło tego, o ile się nie mylę?
- Może i tak, ale jesteśmy na granicy, obrót się zwiększy o szesnaście procent, ale zysk tylko nieznacznie, jakieś promile – wyjaśniłem.
- Tym się nie przejmuj, to bardzo duży kontrakt, zjedziemy ze swoimi narzutami i na niego damy wam lepsze warunki – uspokoił mnie.
- Wczoraj sam nic nie wiedziałem, byłem przekonany, że będą tyły, dzisiaj rano przyniósł to kurier, sam nie wiem, jak to się stało – dalej wyjaśniałem.
- To jak z tą restauracją będzie, spokojnie porozmawiamy? Ja zapraszam, Ty płacisz, masz większy niż ja budżet reprezentacyjny – zmieniłem temat.
- Dobra, niech twoja sekretarka przebukuje nam bilety na samolot, jak się nie da, niech je anuluje i załatwi bilety na pociąg, wydam tylko dyspozycje pracownikom i możemy jechać.
Zawiózł nas Kuba. Rozmawialiśmy o zamierzchłych czasach, trochę o pracy. W czasie obiadu wytargowałem trzydniowy wyjazd integracyjny dla załogi w Zakopanem i piknik dla pracowników i ich rodzin tu na miejscu we Wrocławiu. Wróciliśmy do firmy, potem Kuba odwiózł ich na lotnisko.
Wszystko wróciło do normy, miałem czas na przemyślenie całej sytuacji. Siedziałem we Wrocławiu od ośmiu miesięcy, tutaj praktycznie nie miałem znajomych, tylko praca i dom, służbowe kolacje, moje wizyty w Krakowie i Kamila z Mateuszem we Wrocławiu powodowały, że tylko bardziej odczuwałem samotność po skończonym weekendzie. Ostatnio pojawił się Kuba w zupełnie nowej roli…
Z lotniska wrócił Kuba.
- Jakub chyba nadszedł czas na poważną rozmowę i wyjaśnienie sytuacji, ale nie tutaj, jedziemy do mnie, tam spokojnie porozmawiamy – powiedziałem.

W samochodzie praktycznie nie rozmawialiśmy, dopiero w domu przy drinku zacząłem.
- Kuba wierzysz w cuda.
- Nie za bardzo – odparł zdezorientowany.
- To bardzo dobrze – skwitowałem.
- Jeżeli nie wierzysz w cuda, to jak wyjaśnisz sytuację z kontraktem?
- To proste nasza oferta powaliła klienta na kolana.
Wiara w możliwości oferty! Wiara czyni cuda, a w cuda nie wierzę, za szybka odpowiedź – pomyślałem.
- Kuba myślisz, że konkurencja jest głupia i czekała z założonymi rękami.
- Chyba nie – odpowiedział.
- Też tak myślę, w dodatku to oni pierwsi złożyli nową ofertę, więc myślę, że byli przygotowani na kilka posunięć do przodu, spróbuj jeszcze raz.
- No, nie wiem – teraz już wiedział, że to nie przelewki.
- Dobrze się zastanów i odpowiedz mi na kilka pytań: Po pierwsze, skąd znałeś klienta, przecież uprzedziłeś mnie, że to „śliski krętacz”? Po drugie, kim był chłopak, któremu dałeś wiadomość dla mnie? Po trzecie, wytłumacz, dlaczego nie możesz więcej wchodzić do ich biura? Po czwarte, co miałeś na myśli, mówiąc „a jednak podpisał, bał się”?
- Zanim zaczniesz odpowiadać, to się dobrze zastanów, co powiesz, nie obrażaj mojej inteligencji, w cuda przecież obaj nie wierzymy!
- Chciałem naprawdę dobrze, od czego mam zacząć? – mamrotał, zbierając myśli.
Zbyt głęboko go wdeptałem w ziemię.
- Tradycyjnie, od początku, pomiń tylko, kiedy i gdzie się urodziłeś i zwięźle proszę! – zachęciłem go niezbyt miło do wypowiedzi.
Popatrzył niezbyt przytomnie.
- Informacje o tym gościu miałem od kolegi z branży, to był jego płatny kochanek przez dłuższy czas, to właśnie on dostarczył ci informacje w kopercie, zagraliśmy, miało wyjść, że wyda się jego druga natura, na co dzień jest dumny ze swojej żony i dwójki dzieci. Ze wpuszczaniem, to tylko przypuszczam, on myślał, że ten chłopak jest twoim asystentem, miał moją wizytówkę inaczej, by go nie wpuścili. To już wszystko – powiedział.
Spodziewałem się trochę innej wersji, że to Kuba może znał gościa i jego drugą stronę, albo wersja jeszcze gorsza, że dogadał się jakoś z klientem, to ostatnie nie za bardzo mi pasowało.
- Więcej treści, zwięźle już było! – musiałem dowiedzieć się więcej.
- Kolega jest z Wrocławia, ale studiuje w Warszawie, tam dorabia, wiesz jak, gość do niego dzwonił zawsze, jak był w Warszawie, ma tam kawalerkę i w niej spotykał się z moim kolegą. Kolega go znał z wrocławskich gazet, gość nie miał nawet pojęcia, że Damian, no ten kolega, go zna i że jest z Wrocławia, strasznie się tajniaczył. Wiesz tu we Wrocławiu przykładny mąż i ojciec, a na wyjeździe kazał się rżnąć przez całą noc. Wiedziałem o tym od dawna, zanim jeszcze zacząłem tę pracę. Przypadek, kiedyś byliśmy na mieście razem z kolegą i widzieliśmy go na jakimś oficjalnym otwarciu w otoczeniu lokalnych polityków, wtedy kumpel mi opowiedział o nim. Kolegę też wykiwał, obiecywał mu złote góry, tę kawalerkę i że go ustawi, a potem się na niego wypiął, bo zaczął karierę w polityce. Zrobiła się ta ruchawka o kontrakt, nic nie pomagało, to poprosiłem kolegę, żeby przyjechał i odświeżył mu pamięć, wszedł tam jako ja, przy wejściu do nich trzeba powiedzieć, po co i do kogo, podał moją wizytówkę i powiedział, że ma ważną informację dla ciebie i musi przekazać ją osobiście, bo masz wyłączony telefon. Jak wyszedł, to powiedział, że będzie chryja, bo facet wyglądał, jakby miał mieć za chwilę zawał. To wszystko – powiedział.
- No tak Kuba, ale wtedy jeszcze daleko mu było do zawału, nieświadomie to ja o mało go do niego nie doprowadziłem, bo naciskałem, że niezwykle bardzo zależy nam na tym kontrakcie i że na następne spotkanie przyjdę z kimś z Warszawy – wytłumaczyłem.
- Nie zmienia to faktu, że za ten numer powinieneś dostać zwolnienie dyscyplinarne. Facet jest pewny, że posłużyliśmy się szantażem i wcześniej lub później się odegra – powiedziałem.
Widziałem, że Kuba jest załamany, już wcześniej był wystraszony, ale teraz oklapł zupełnie.
- Zlituję się nad tobą, nie dostaniesz zwolnienia dyscyplinarnego, bo wtedy nie znajdziesz nigdzie pracy – powiedziałem, zmieniając decyzję.
- To, co było między nami prywatnie, w żaden sposób nie wpływa na moją ocenę ciebie jako pracownika. Możesz mieć przeświadczenie, że zostałeś przyjęty na to stanowisko z uwagi na seks. Nic bardziej błędnego Kuba. W czasie rozmowy oceniłem, że masz jaja, umiesz się odnaleźć w trudnej sytuacji, szybko opanować, a nawet wykorzystać tę sytuację z pożytkiem dla siebie. Takiej osoby poszukiwałem na to stanowisko.
- Rozumiem motywację, jaką się kierowałeś, ale nigdy więcej samodzielnych działań. Pomijając ten wyskok, jestem zadowolony z twojej pracy. Nie zwolnię cię i nie przeniosę na inne stanowisko, ale wymagam, żebyś wszystkie ważniejsze działania konsultował ze mną.
- Dziękuję szefie, dopiero jak Damian wyszedł, zdałem sobie sprawę, że może być z tego niezła afera, uspokoiłem się trochę, jak dostaliśmy ten kontrakt, obiecuję, że już nigdy niczego podobnego nie zrobię, przyrzekam i dziękuję.
- Jakub moja druga natura jest jednocześnie pierwszą, nie afiszuję się z tym, ale też nie jestem w sytuacji gościa – dodałem dla jasności.
- Tak zdążyłem się już zorientować, ale jak szef domyślił się mojego udziału w tej historii? – zapytał.
- Kuba w takich sprawach jestem zatwardziałym ateistą, cudów nie ma, reszta to po prostu logika i twoje zachowanie – wyjaśniłem.
- Wracając do tematu, który zacząłem, nie miałem nigdy żony ani dzieci, nic podobnego, jest jednak okres w moim życiu, taki temat tabu ze względów osobistych, nigdy o z nikim nie rozmawiam na ten temat i z tobą też nie będę…
- Ale … -próbował mi przerwać.
- Nie przerywaj mi, o reszcie możemy rozmawiać o tym okresie nie, muszę powiedzieć ci trochę o sobie, dla jasności ogólnej sytuacji – dodałem - dla twojej jasności.
- Mój pobyt we Wrocławiu to sprawa tymczasowa, będę tutaj do końca roku, może maksymalnie do połowy przyszłego roku. Potem powrót do Krakowa, na równorzędne stanowisko, jak tutaj, to już pewna sprawa, na jak długo nie wiem, ale muszę odpocząć, potem może centrala w Warszawie, ale to na razie nic pewnego – mówiłem dalej.
- To informacje przeznaczone tylko dla twoich uszu, możesz je wykorzystać dla siebie, pomogę ci ustawić się w firmie, ale wszystko w granicach rozsądku. Masz jakieś pytania? – zakończyłem ten temat.
- Jak to mogę wykorzystać? Realnie patrząc i mając na uwadze te granice rozsądku, to dyrektorem nie zostanę, a asystent dyrektora to prestiżowe stanowisko, lubię to, wszystkiego po trochu, dobrze dogaduję się ze wszystkimi – rzeczowe pytanie, cały Kuba.
- Asystent to może i prestiżowe stanowisko, ale bardzo niepewne. Polityka firmy jest taka, że dyrektorem oddziału nie zostaje nikt z danego oddziału, tylko osoba z zewnątrz, najczęściej z innego oddziału lub z centrali. Nie będziesz znał nowego dyrektora, on ciebie też nie, może mieć swojego człowieka na asystenta i co wtedy? – uświadomiłem mu sytuację.
- Może do DWS, rola tego oddziału będzie rosła, tam też jest wszystkiego po trochu, wskaźniki, współpraca z działem ofert i działem sprzedaży, nowe pomysły, szkolenia, organizacja wyjazdów, teraz to taka szara masa na usługi innych, bez struktury, ale to też zmienię, dział będzie miał kierownika – podsuwałem propozycję.
- Na kierownika nie mam szans, za krótko pracuję, ale specjalista w DWS to będzie dobre miejsce dla mnie- wyważona odpowiedź Kuby.
- Może jednak masz szansę, masz zadatki na kierownika działu, potrafisz dogadywać się z ludźmi, masz posłuch wśród pracowników, zastępcą byłby ten nowo przyjęty, jego pomysł był świetny, ale na Kierownika się nie nadaje, nie ten charakter. Kończysz z rolą kierowcy, musisz się bardziej zaangażować w DWS, specjaliści operacyjnie podlegają odpowiednikom z działu sprzedaży i działu ofert, administracyjnie mi, więc twoje zaangażowanie w tym dziale będzie wyglądało naturalnie, dużo współpracuj z tym nowym, Zmianę struktury Warszawa przełknie gładko. Oficjalnie zmiany wejdą pod koniec roku – przedstawiłem mu scenariusz.
- Zatkało mnie szefie, nie wiem nawet co powiedzieć i jak podziękować, przecież wozić pana mogę dalej – wydusił z siebie.
- Do czasu ogłoszenia zmian musisz wyrobić sobie tam i w innych działach odpowiedni prestiż, a rola asystenta - kierowcy ci w tym nie pomoże. Nie dyskutuj Kuba na ten temat, dam sobie radę, na większość spotkań jadę przecież z handlowcem z działu sprzedaży, więc to wykorzystam. Pierwszym twoim zadaniem będzie organizacja wyjazdu integracyjnego dla załogi, dwa, trzy dni poza Wrocławiem, góra zgodziła się na Zakopane, potem piknik gdzieś na miejscu dla pracowników i ich rodzin – zakończyłem temat.
- Cholernie lubi pan zaskakiwać ludzi, a ja myślałem, że rozmowa będzie o czymś zupełnie innym – powiedział Kuba.
- O tym też. Za chwilę. Musimy zamówić coś do jedzenia, jakiś fast food, w domu nic nie mam, na co masz ochotę?
- Może pizza?
- Ok. Jaka? - dopytałem.
- A jaką chcesz, znam świetną pizzerię, ja to załatwię, jako początek praktyki w DWS – wczuł się w rolę Kuba.
- Średnia sycylijska z dodatkami: pieczarki, cebula, papryka, szynka, bekon, dodatkowy sos pomidorowy – recytowałem.
Zadzwonił i zamówił , dla siebie wziął Margharitę.
- Do picia co bierzemy? – dopytał.
- Nic, jest piwo albo otworzę wino – odparłem.
- To wino to może otwórz od razu – zakomenderował.
Usiedliśmy ponownie z kieliszkami z winem.
- Wracając do rozmowy, uważam, że powinieneś wiedzieć o mnie kilka rzeczy – zacząłem temat osobisty.
- Od pewnego czasu nie byłem w żadnym związku, żadnych wzajemnych zobowiązań, seks najlepiej za kasę, od jednorazowych spotkań wolę stały układ z jednym chłopakiem, ale oparty na finansach, nie chcę się z nikim wiązać, chciałem to powiedzieć dlatego, że przekroczyliśmy pewną barierę i wolę jasną sytuację.
- Kuba chcę jasnej sytuacji, moja wcześniejsza propozycja zawodowa nie ma nic wspólnego z naszymi prywatnymi relacjami, to co dzieje się w pracy do niczego ciebie nie zobowiązuje, zrozumiem, jak więcej nie będziemy się spotykać prywatnie i w żaden sposób nie wpłynie na to, o czym mówiliśmy wcześniej – motałem się trochę.
Czekałem na reakcję, po chwili Kuba odpowiedział.
- Chyba nigdy nie zachowałem się w pracy w sposób, który sugerowałby, że jest inaczej? To, co robimy w łóżku, a praca to dwie różne rzeczy. W czasie rozmowy kwalifikacyjnej na początku miałem nadzieję, że mnie nie poznałeś, później zagrałem va bank, bardzo mi na tej pracy zależało, zdziwiłem się twoją decyzją. Jeszcze bardziej zdziwiłem się, że nie wykorzystałeś sytuacji, tylko zaprowadziłeś do kuzyna, powiedziałeś, że jestem przyjęty i się ulotniłeś. To, co nastąpiło później to osobna i niezwiązana z pracą sprawa – chwila przerwy.
- Miałem w życiu kilka krótkich, przelotnych związków na odległość, kilka miłosnych uniesień i dużo seksualnych przygód. Na razie nie szukam stałego związku, to musi być związane z uczuciem, dopóki tego nie ma, pozostają seksualne przygody, bez wchodzenia sobie w życie. Nie obraź się, ale tak traktuję nasze prywatne spotkania – dokończył swój wywód Kuba.
Rozmowę przerwał nam dostawca pizzy, później jedząc, kontynuowaliśmy rozmowę.
- Ulżyło mi Kuba, ulżyło, że tak do tego podchodzisz, jest jeszcze temat do wyjaśnienia, w mieszkaniu w Krakowie zostawiłem dwóch chłopaków… - przerwałem, musiałem się zastanowić jak to powiedzieć.
- Ty to jak marynarz, w każdym porcie kochanka? Mnie to nie przeszkadza – zapewnił.
- To wcale nie tak. Mateusz i Kamil to nie moi kochankowie, teraz już nie, zresztą nigdy nie razem, najpierw był Mateusz, a potem Kamil, oszczędzę ci szczegółów, jak się poznaliśmy. Myślałem, że z jednym z nich wyjdzie coś więcej, ale myliłem się, oni są razem ze sobą, pozostaliśmy przyjaciółmi, może to trochę za dużo powiedziane. Odwiedzamy się wzajemnie – jakoś wybrnąłem z tego tematu.
- Musisz nas poznać ze sobą, jak przyjadą do Wrocławia, może się gdzieś wspólnie wybierzemy – zaproponował.
- A jak szefie zaaklimatyzowałeś w naszym pięknym mieście? – zapytał.
- Prawie wcale się nie zaaklimatyzowałem, na co dzień praca, dom i tak kółko czasem służbowa kolacja, jak tylko mogę, to na weekendy jadę do Krakowa, czasami, ale rzadko ze względu na pracę wpadają Kamil z Mateuszem, spotykam się ze znajomymi przy okazji ich podróży służbowych do Wrocławia, ale to też rzadko się zdarza – odparłem zaskoczony.
- Musimy to zmienić, muszą panu zostać w pamięci piękne wspomnienia z Wrocławia – uśmiechnął się szelmowsko.
Resztę wieczoru spędziliśmy bardzo przyjemnie, szef i pan zostali razem przede drzwiami sypialni, ja z Kubą urzędowaliśmy w środku.

Jakub stanął na wysokości zadania, harował na pełny zegar. Był wszędzie, wszystkim się zajmował, szło mu naprawdę dobrze, świetnie układała mu się współpraca z innymi.
Spotykaliśmy się prywatnie po pracy, wypełniał mi czas. Wpadł na genialny pomysł - zwiedzanie miasta. Na każdy wieczór poświęcony zwiedzaniu przygotowywał na mp4 krótką informację, o tym, co będzie właśnie zwiedzane i odpowiedni zapas utworów do słuchania podczas zwiedzania. Zdziwiłem się doborem utworów, zawsze związane tematycznie i do tego świetne. Głównie były to utwory Marka Grechuty i Magdy Umer, ale były też piosenki Ewy Demarczyk, Grzegorza Turnau, Haliny Frąckowiak, Alicji Majewskiej i innych.
Pierwszej wyprawie na zwiedzanie miasta towarzyszyła piosenka Marka Grechuty „Dni, których jeszcze nie znamy” w pamięć zapadły mi słowa:

…Jak rozpoznać ludzi, których już nie znamy?
Jak pozbierać myśli z tych nieposkładanych?
Jak oddzielić nagle serce od rozumu?
Jak usłyszeć siebie pośród śpiewu tłumu?
Jak rozpoznać ludzi, których już nie znamy?
Jak pozbierać myśli z tych nieposkładanych?
Jak odnaleźć nagle radość i nadzieję?
Odpowiedzi szukaj, czasu jest tak wiele...
Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy
Ważnych jest kilka tych chwil, tych na które czekamy
Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy
Ważnych jest kilka tych chwil, tych na które czekam.

Pierwszy obiekt zwiedzania był nietuzinkowy „Most Tumski”, tak naprawdę nie chodziło o most, tylko o zwyczaj, jaki się z nim wiąże. Zakochani grawerują na kłódce swoje imiona, a później zapinają kłódkę na elemencie mostu, kluczyki od kłódki wrzucają do Odry, symboliki tego gestu pewnie się wszyscy domyślają. Temu miejscu towarzyszyła przygotowana przez niego muzyka „Takiej miłości nam życzę” Marka Grechuty i „Co to jest miłość” Magdy Umer.
Podczas kolejnej wizyty Mateusza i Kamila poznałem ich z Jakubem. Zaskoczenie było wzajemne, po krótkiej chwili konsternacji zapanowała pełna zgoda. Weekend poświęciliśmy na zwiedzanie miasta, sporo wspólnej radości, śmiechu i dobrej zabawy, polubili się. Kuba oczywiście robił za przewodnika, wcześniej przygotował repertuar do zwiedzania, Kamil z Mateuszem początkowo byli zaskoczeni takim sposobem na zwiedzanie, zgodnie jednak stwierdzili że sposób jest genialny. Słysząc kiedykolwiek dany utwór, wracałem myślami do Wrocławia.

Kolejne wspólne popołudnie z Kubą, kolejny etap poznawania Wrocławia, wybraliśmy się na zwiedzanie do Muzeum sztuki cmentarnej.
Zwiedzaliśmy cmentarz żydowski, piękne i nastrojowe miejsce. W nostalgiczny nastrój wprowadzała mnie przygotowana muzyka „Komu bije dzwon” Kultu, , „Tomaszów” Ewy Demarczyk, „Kiedy mnie już nie będzie” Magdy Umer, „Może usłyszysz wołanie o pomoc” Marka Grechuty.
W słuchawkach usłyszałem słowa kolejnej piosenki.

A kiedy przyjdzie także po mnie
Zegarmistrz światła purpurowy
By mi zabełtać błękit w głowie
To będę jasny i gotowy
Spłyną przeze mnie dni na przestrzał
Zgasną podłogi i powietrza
Na wszystko jeszcze raz popatrzę
I pójdę nie wiem gdzie, na zawsze.

/Tadeusz Woźniak; Zegarmistrz światła/

Był jasny, ale nie był gotowy…
Wszystko runęło, skorupa rozsypała się w proch, wróciły wspomnienia i uczucie niewyobrażalnej wprost pustki.
To był traf, ślepy los, zbieg okoliczności, deszcz… do dziś nie wiem.
…zaiskrzyło…
…mała iskierka… nadzieja…
…płomyk… chybotał od mojego sceptycyzmu i niewiary, a może jednak…
…potem morze światła, po którym płynęliśmy zgodnym kursem gnani uczuciami…
…ta twarz zawsze uśmiechnięta, ten ciepły uśmiech z dołeczkami…
Traf ślepy los, zbieg okoliczności, pijany kierowca…
…potargane włosy, pokaleczona twarz, zimne światło obijające się od jego źrenic…
Ja nie byłem gotowy.
Tamta piosenka się skończyła, teraz w słyszałem:

Szukaj dróg gdzie jasny dźwięk
Wśród ogni złych co budzą lęk
Nie prowadź nas, powstrzymaj nas,
Powstrzymaj nas w pogoni...
Świecie nasz
Daj nam wiele jasnych dni!
Świecie nasz
Daj nam w jasnym dniu oczekiwanie!
Świecie nasz
Daj ugasić ogień zły!
Świecie nasz
Daj nam radość, której tak szukamy!
Świecie nasz
Daj nam płomień, stal i dźwięk!
Świecie nasz
Daj otworzyć wszystkie ciężkie bramy!
Świecie nasz
Daj pokonać każdy lęk!
Świecie nasz
Daj nam radość blasku i odmiany!
Świecie nasz…
/Marek Grechuta; Świecie nasz/

Ostatecznie runęły tamy, tak skrzętnie budowane przez te wszystkie lata, zatopiłem się we wspomnieniach, kolejne obrazy wstrząsały mną, byłem jak pijany.
I cichy głos Jakuba:
- Nie wiedziałem… przepraszam…
- Wracajmy do ciebie, posiedzimy… pomilczymy…
- Chodźmy już - powiedziane z naciskiem.
Nie było pytań, była cisza…
…cisza i troska…
…troska i Kuby ukradkowo rzucane spojrzenia…

Rano budzenie i pytanie:
- Pozbierałeś się już, możesz jechać do pracy?
- Jedź sam, ja zadzwonię i wyjaśnię, że mnie dziś nie będzie – odparłem.
- Nie możesz być sam z tymi wspomnieniami.
- To poczekaj, ogarnę się trochę i pojedziemy.
Do pracy pojechaliśmy razem, tam szybko posklejałem się do kupy i tylko gdzieś w środku siebie dalej słyszałem „A kiedy przyjdzie także po mnie…”. W pracy wpadł do mnie na krótko i wcisnął do ręki mp4 z nagraną jedną piosenką „Już szumią kasztany” Magdy Umer, zrozumiałem intencję, nie miał mnie za co przepraszać, rozchmurzyłem się, ale miny nie miałem radosnej.


cdn


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pisarek666
Moderator



Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 659
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 17:03, 28 Mar 2012    Temat postu:

.

Część 5. Widziane okiem Kamila.

Niewiele jest do opowiedzenia. Z Mateuszem trzymamy się razem od czasów bidula. Nie każdy ma to szczęście być dzieckiem upragnionym i oczekiwanym przez rodziców. Mateusz należał do grupy tych zrobionych przez przypadek po pijackiej libacji (paczka prezerwatyw kosztuje dwa razy tyle, co mamrot), a potem wychowywała go ulica i bidul. Ja miałem więcej szczęścia, może i powstałem z przypadku (pęknięta guma lub stary za długo grzał kutasa w starej), ale dzieciństwo do drugiej podstawówki miałem w miarę normalne, owszem musiałem pomagać w gospodarstwie, ale prawie każdy dzieciak na wsi musi pomagać. Stary zmarł na raka, a stara nie umiała sobie z tym poradzić i zaczęła chlać na umór, potem związała się z podobnym kutasem i było im za ciasno, w czwartej klasie podstawówki wylądowałem w bidulu.
Z tym seksem zaczęło się w bidulu. Później każdy z nas pracował na własny rachunek, ale czasami jak klient chciał trójkąta, to my wtedy razem występowaliśmy, tak nazywaliśmy to „występami”, żyć z czegoś trzeba. Nie każdemu starzy fundują utrzymanie i wykształcenie. Jak was to razi, to nie czytajcie.

Moja znajomość z Piotrkiem zaczęła się głupio, Mateusz, któregoś dnia zadzwonił do mnie i powiedział: jest taki gość, nawet w porządku, ustawiony i na poziomie, ale ja już nie chcę się z nim spotykać. Podał mi jego numer, żebym wiedział, że to on dzwoni, sam się miał do mnie odezwać… taryfa następująca i nie bierz od niego więcej, spotkania regularne, nic mu o mnie nie mów, o sobie lepiej też nie, znajomość typowo seksualna.
Zdziwiłem się, że mi odstępuje dobrego klienta.
Piotrek odezwał się po tygodniu, rzeczywiście gość ustawiony: świetna gablota, chata pełny wypas, trunków więcej niż w barze luksusowej restauracji, w łazience na półce stało jakieś dwa i pół kafla w postaci perfum, wód kolońskich i innych kosmetyków (sam sprawdziłem w Douglasie, trzy stówy za flakon). W seksie normalny, delikatny, bez udziwnień, nawet starał się mnie zadowolić, pomimo że to on płacił. Na zewnątrz typowy garniturowiec, marynarka, spodnie w kant, koszula, krawat, eleganckie buty, zawsze jak go gdzieś na mieście widziałem, to obracał się wśród wyższych sfer. Prywatnie: wytarte jeansy, podkoszulek lub koszulka polo, jakaś byle jaka bluza, sportowe obuwie, nie wyglądał może jak jakiś menel spod budki z piwem, ale też w niczym nie przypominał garniturowca, nie zadzierał nosa. Dziwny gość, w sumie chłopaków mógł mieć na pęczki, lecieliby do niego, jak ćmy do płomienia, dla pozycji i mirażu kasy, ale on wolał stały finansowy układ z jednym chłopakiem. Takie pogotowie seksualne. Nie wiecie, na czym polega pogotowie seksualne, to mówię: klient dzwoni, potem spotkanie, krótka lub dłuższa gadka, seks, w zależności od humoru klienta gadka, albo od razu rozliczenie i koniec spotkania. Większość woli za każdym razem innego chłopaka. My spotykaliśmy się regularnie. Czekałem co facet wywinie, bo przecież z jakiegoś powodu Mateusz nie chciał się z nim spotykać, ale nic takiego się nie działo. Pytałem go parę razy, ale mnie zbywał, zresztą, kto zrozumie geja? Dziwnie jakoś się jednak interesował Piotrkiem.

Raz tylko powstała dziwna sytuacja, Mateusz poprosił, żebym przeprosił Piotrka za jakiegoś smsa, ten jak to usłyszał, to wkurwił się niemiłosiernie i toczył pianę, nigdy go takiego nie widziałem, zawsze opanowany, miły i spokojny, a wtedy jakby wścieklizny dostał. Myślałem, że może dlatego, że byłem lekko wstawiony, potem wyjaśnił, że go kurwica trzepie od samego rana. Popiliśmy wtedy strasznie, film mi się urwał. Cwaniak mnie podszedł, jak mi dał podwójną taryfę, to zacząłem się domyślać, że coś jest nie tak. Nie dość, że chłop stawia to jeszcze i płaci, nie, już to nie pasowało, a on jeszcze na dodatek podwójnie zapłacił. Zorientowałem się dopiero później. Dziwny się zrobił, niby dalej luzak i równy gość, niby nic się nie zmieniło, ale było coś innego w jego zachowaniu. Na dodatek po tym wszystkim napadł na mnie Mateusz - jak zareagował Piotrek, no to mu powiedziałem, żeby ze mnie pośrednika nie robił i jak ma telefon, to niech sobie sam zadzwoni.

Później Piotrek załatwił robotę Mateuszowi, wypas etat. Telefon od Mateusza, że to chyba wypucha, bo Piotrek nie odbiera telefonów, wkurzyłem się. Potem telefon od Piotrka, wygarnąłem mu trochę, nie mogłem się powstrzymać, potem powiedział coś takiego, że w końcu mnie oświeciło, no tak wypaplałem wszystko o naszej przeszłości. To dlatego się tak inaczej zachowywał, ale jazda, wyglądało na to, że go to wali, nawet portfela nie chował nigdzie przed nami, na dodatek robotę załatwił Mateuszowi i jeszcze obiecał, że rozejrzy się za czymś dla mnie. Musieliśmy się spotkać razem. Klasa facet, nie jakiś tam dorobkiewicz - szpaner, tylko klasa. Nigdy nikogo nie przeprosiłem, a już na pewno nie za to, że mu coś ostro powiedziałem, chyba po raz pierwszy poczułem taką potrzebę, w dodatku chodziło nie o ziomala, tylko o gościa, który płacił mi za seks.
Wskoczyłem po Mateusza i pojechaliśmy do niego. Ugotował nas na twardo, Mateusza podziękowania i moje przeprosiny – nie ma sprawy, a jeszcze nas doprawił gadką o szczególnym zaufaniu. Położył mnie na łopatki, nie ruszając palcem, jadłem mu z ręki. W czasie tego spotkania w końcu mnie oświeciło, no może jeszcze nie do końca byłem wtedy pewny. Pewność zdobyłem później.
Od tej pory łaziliśmy do Piotrka z Mateuszem, gadaliśmy, wspólnie oglądaliśmy filmy i mecze. Parę razy wyskoczyliśmy za miasto na weekend. Piotrek za wszystko płacił. W trójkę żadnego „łóżka” nie było. Ja dalej byłem jego pogotowiem seksualnym.

To było na którymś kolejnym spotkaniu, ale jeszcze przed tym jak mi załatwił pracę. Spóźnił się (pierwszy i jedyny raz), czekałem pod jego mieszkaniem. Przyszedł, miał ze sobą granatowy skoroszyt z jakimiś papierami, przeprosił za spóźnienie, weszliśmy do mieszkania, teczkę włożył do szuflady komody w pokoju, powiedział, żebym sobie zrobił coś do picia, on w tym czasie weźmie prysznic, jak brał prysznic, to coś mnie podkusiło i zajrzałem do tej szuflady. Teczka miała nadruki kancelarii notarialnej, zajrzałem do środka, „Testament” głosił tytuł, żargon prawniczy, pierwszy raz miałem coś takiego w ręce. Zobaczyłem w tekście „Mateusza…” i rok urodzenia” to przecież o Mateuszu (nawet nie wiedziałem, że ma na drugie Patryk). Przeczytałem cały fragment: „Na rzecz Mateusza Patryka Karolczak, urodzonego dnia 27.05.1987 roku, w Krakowie, (nieznany z miejsca pobytu) zapisuję nieruchomość położoną przy ulicy … nr domu … nr lokalu…, w Krakowie, składającą się: z własnościowego prawa do lokalu mieszkalnego o metrażu … m2, składającego się z: trzech pokoi, kuchni, przedpokoju, łazienki i przynależnego lokalowi miejsca parkingowego (bez określonego metrażu) i komórki lokatorskiej (bez określonego metrażu), oraz przynależnego udziału w … ..działka… obręb… numer księgi wieczystej…”, cholera wszystko mi się popieprzyło, a poniżej jeszcze coś o lokacie na zapłacenie podatków, wynagrodzenia dla kancelarii i reszta z tego, co zostanie też dla Mateusza. Były tam też inne zapisy, ale sądząc po nazwiskach to dla rodziny Piotrka, nie zdążyłem przeczytać. Piotrek wychodził z łazienki, szybko schowałem papiery. Wszedł do pokoju, popatrzył na mnie, zorientował się, krótko zapytał – Zaglądałeś?
Pomyślałem, że teraz Piotrek mnie wypierdoli z domu i tyle będzie z dobrego układu, zamiast zaprzeczać, skinąłem głową potakująco.
- Coś ciekawego przeczytałeś?
- To o Mateuszu – nie było sensu kłamać, nie jemu.
- Kamil zachowaj to tylko dla siebie…- powiedział.
- Ale dlaczego…?
- Bo o to proszę – przerwał mi.
- I nie gniewaj się, ale chciałbym zostać sam – zrozumiałem, wyszedłem.
Łeb mi spuchł od myślenia, zaiskrzyło mi w mózgu, jak schodziłem po schodach, usiadłem z wrażenia dwa piętra niżej. Lipi się na Mateusza maślanymi oczami, gał z niego nie spuszcza, a teraz zapisał mu mieszkanie, w dodatku drugi idiota ciągle się dopytuje o niego, też wodzi za nim gałami, jak dodałem dwa do dwóch, to mi wyszło cztery, bingo. Musiałem wrócić, tylko od czego zacząć.
Idę na żywioł, zawsze to mi najlepiej wychodzi – pomyślałem.
Pukam, zdziwienie, bez słowa przechodzę obok niego i idę do pokoju, siadam na fotelu, idzie za mną, sięga po portfel.
- Nie o to chodzi…, kasy więcej od ciebie nie wezmę…, przychodzić mogę na każde twoje skinienie, inaczej nie umiem się odwdzięczyć – cholera, mam ściśnięte gardło.
- Kamil chyba coś źle przeczytałeś – powiedział z uśmiechem.
- Dobrze i wszystko wiem, rozmawiałeś Piotr z Mateuszem? – ciągnę nieskładnie.
- O testamencie nic nie wie, dlatego prosiłem cię o dyskrecję – odparł.
- Ja nie o tym, rozmawiałeś z Mateuszem o… wiesz o czym…, o tym… co do niego czujesz – dukałem.
- Kamil zostaw to, nie wtrącaj się – powiedział zrezygnowany.
Już wiedziałem, że od tej strony nic nie zdziałam.
- No… – wstałem z fotela – do widzenia Piotr.
- Do widzenia Kamil.
Wyszedłem. Takiego wała, nie poprosił, przyrzekać też nie kazał – pomyślałem. Pojechałem się spotkać z Mateuszem.
- Mateusz jesteś gejem? - to nie było pytanie.
- Przecież wiesz - powiedział, rozglądając się niepewnie dookoła, czy ktoś nie usłyszał.
- Skończyłeś „występy”? Skończyłeś z tym gównem? - zapytałem.
- Jak tylko wziąłem pierwszą wypłatę, zerwałem wszystkie takie znajomości… tylko z Piotrkiem… ale wiesz przecież, że to tylko znajomość… - jąkał się.
- Lubisz go? - badałem grunt.
- Tak… - zdecydowana odpowiedź.
- Dobrze Wam było ze sobą w łóżku? - ciągnąłem.
- A co cię to…- pierwsza przeszkoda.
- W sumie to chuj mnie to obchodzi, ale teraz obchodzi, mam powtórzyć? - przerwałem mu.
- …dobrze… nie wyszliśmy poza oral… ale… dobrze… - stękał niepewnie.
- Ściemniałeś coś do niego? Że jesteś bi albo hetero, albo tym podobne, tylko nie kłam - przerwałem jego wynurzenia.
- Na początku, przecież wiesz, że oni wszyscy szukają wielkich heteryków - wyjaśniał.
- To dziwne, bo mi nikt nie kazał się określać, a zwłaszcza Piotrek, i wyjaśnij mi palancie, dlaczego dałeś mu moje namiary, a sam go olałeś? - to było decydujące pytanie.
- Bo musiałem wyluzować…, nie mogłem dłużej się z nim spotykać… wiesz… za wysoka półka… nic by z tego nie wyszło… - mamrotał chociaż nic nie pił.
Wiedziałem co, chce mi powiedzieć, chociaż nie do końca potrafiłem to zrozumieć i pojąć. Objąłem go i przytuliłem, chociaż nikt nam akurat za to nie płacił.
- Palant z Ciebie Mateusz, palant i z niego też - skwitowałem całą rozmowę.

Piotrek to jednak kawał cwanego i skutecznego sukinsyna ma gadane, jak papuga znaczy adwokat. Zadzwonił do mnie w sobotę, że musimy się spotkać razem w sprawie awansu Mateusza, wspomniał o robocie dla mnie. Pojechaliśmy do niego. Powiedział, w czym rzecz: ma zaproszenie na jutro od właścicieli sklepów, w których pracuje Mateusz, musi powiedzieć coś o nas, najlepiej prawdę o trudnej sytuacji i o bidulu. No to mogiła – pomyślałem – nie dość, że ja nie będę miał etatu, to Mateusz jeszcze wyleci. Powiedziałem to głośno. Argumentował (mądre słowo, nauczyłem się od niego), że tak nie można, bo jak się wyda to i tak wylecimy, a bidul to może być nasz atut, można tylko trochę podkoloryzować. Zgodziliśmy się. Cały dzień siedzieliśmy z Mateuszem jak na szpilkach. Nie wierzyłem, że się uda, ja przynajmniej nic nie traciłem, Mateusz wszystko, pocieszałem go: on ma łeb na karku, wie co, robi, przecież widzisz, czego sam się dorobił, jak się uda to wynajmiemy jakieś lokum do spółki i będziemy mogli normalnie żyć.
Wieczorem zadzwonił do Mateusza: od jutra, czyli poniedziałku przejmuje obowiązki od dotychczasowego kierownika, ma na to dwa tygodnie, potem nowa umowa i wyższe wynagrodzenie, ja mam się zgłosić na rozmowę i podpisać papiery, umowa na dwa lata, bez okresu próbnego i warunki takie, jakie miał Mateusz po pięciu miesiącach, pracę zaczynam za dwa tygodnie, Skakaliśmy z radości, a potem wspólnie ryczeliśmy, głupio trochę, bo na ulicy - czekaliśmy niedaleko mieszkania Piotrka. Mieliśmy ze sobą flaszkę jakiejś mysiej wódki dla Piotrka w razie, gdyby się udało (Mateusz załatwił, podpatrzył jakieś trunki u Piotrka i się wykosztował). Widzieliśmy, jak Piotrek wjechał samochodem do podziemnego parkingu pod blokiem, poszliśmy do niego. Był już w mieszkaniu, otworzył zdziwiony.
- A wy czego się włóczycie, zamiast szykować się do pracy? Wchodźcie! – powiedział z uśmiechem.
- Przyszliśmy podziękować – powiedziałem, podając mu flaszkę.
Znowu nas ugotował, nie, tym razem to nas usmażył.
- Trunek należy się Mateuszowi, chcieli się tylko upewnić, że podjęli słuszną decyzję, musiałem wysłuchać wszystkich pochwał pod jego adresem, długo to trwało, byłem mile zaskoczony – chyba był dumny z Mateusza.
- Wtedy powiedziałem o waszej trudnej sytuacji i o domu dziecka, spytałem tylko, czy nie szukają drugiego podobnego pracownika – zawiesił głos.
- Tak szukają i mają się jeszcze za was jakoś zrewanżować. Podziękuj Kamil, Mateuszowi, ja nawet nie kiwnąłem palcem, tylko pamiętaj, nie nawal, to może zaszkodzić wam obu – dokończył.
Nie dość, że usmażył, to jeszcze na ostro doprawił. Jasne, palcem nie kiwnął, wcale się za nami nie wstawiał, może jeszcze powie, że nas w ogóle nie zna i że na tym obiedzie też nie był? Klasa facet, chociaż tego ostatniego nie musiał mówić, głupi nie jestem. Otworzył szampana, markowy jakiś, ale to nie do picia, kwas z bąbelkami, procentów mało.
Pokochałem tego gościa, pokochałem go tak, jak się kocha rodziców, zawsze o nas pamiętał, zawsze nas traktował jak równych sobie, jak ludzi, zawsze miał dla nas czas i miłe słowo, zawsze nas wysłuchał, a nie zbywał jak natrętów, ten gość był dla mnie wzorem, Piotrek to klasa facet.
Zacząłem robotę, zresztą co to za robota, robota to jest na budowie za pomocnika, ta praca to marzenie, w sklepie zawsze ciepło, panienki się niezłe przewijają, można spoko pogadać, pożartować, nawet to jest wskazane. Z Piotrkiem spotykaliśmy się dalej, okazji było nie mniej, ale czasu zdecydowanie mniej, trudno się było zgrać w trójkę, dodatku ja często pracowałem do wieczora Mateusz zresztą też.
Potem sprawa jego wyjazdu do Wrocławia, ta wiadomość uderzyła w nas jak piorun i nawet jego propozycja zostawienia nam mieszkania nie polepszyła nam humoru.
Sylwester - wprowadziliśmy się do niego, na drugi dzień Piotr wyjechał do Wrocławia.


cdn


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pisarek666
Moderator



Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 659
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 17:09, 28 Mar 2012    Temat postu:

.

Część 6. Integracja.

W pracy wszystko układało się nawet lepiej niż dobrze. Kuba miał dużo zajęć, właśnie dopinał wyjazd integracyjny. Z Kubą i jego kolegą Damianem wspólnie rozwiązaliśmy sprawę ewentualnej zemsty klienta (ten kontrakt, który chciała w całości przejąć konkurencja). Sprawa prosta, Damian zadzwonił do gościa i wytłumaczył mu, że jak będzie chciał go spotkać i narobić mu smrodu, to może to zrobić w każdej chwili. „Z Warszawy do Wrocławia nie jest tak bardzo daleko. Wystarczyło dać dwie dychy jakiemuś frajerowi (niby o Kubie) przed budynkiem i wziąć przesyłkę wraz z wizytówką, żeby wejść do środka.
- Wszedłem do środka bez problemu, jak widziałeś, dotarłem do twojego gabinetu. Mogę w każdej chwili to powtórzyć, udając gońca lub w inny równie sprytny sposób. Nie chciałem ci wtedy robić draki przy tym gościu, ale może następnym razem? Miałeś mi załatwić jakieś lokum i co wypiąłeś się na mnie. Pozdrów żonę i dzieci” – zakończył rozmowę.

Dwa dni później zadzwonił klient, przepraszał, że miał straszliwy nawał pracy, ale cieszy się z podpisanego kontraktu i zaprasza na lampkę szampana. Pojechaliśmy z Kubą, klient jak zobaczył Kubę, to ewidentnie odetchnął z ulgą, był miły i wylewny, chwalił kontrakt - nie dziwię się mu, takich warunków nie dostałby nigdzie. Później Damian zadzwonił do Kuby, że gość zaproponował mu wynajęcie swojej kawalerki za darmo, tylko miał sobie opłacać rachunki za media.
Dalej spotykaliśmy się z Kubą po pracy, wspólne zwiedzanie i spacery, wspólny seks, odpowiadało nam to. Zaliczyliśmy już Muzeum Architektury, Muzeum Sztuki Mieszczańskiej, Muzeum Poczty i Telekomunikacji, Panoramę Racławicka, teraz przyszła pora na parki i ogrody. Podczas jednej z wypraw tym razem to był Park Szczytnicki z Ogrodem Japońskim, spotkaliśmy sekretarkę z rodziną. Wspólnie poszliśmy napić się kawy przy Hali Stulecia. Pani Halina (sekretarka) sprawę skomentowała krótko.
- To bardzo ładnie Kuba, że opiekujesz się panem dyrektorem i pokazujesz mu Wrocław, porządny z ciebie chłopak.
Nie wiedziałem co mam o tym myśleć, nie migdaliliśmy się nigdy publicznie, w pracy zachowywaliśmy odpowiedni dystans, owszem do pracy przyjeżdżaliśmy razem po spędzonej wspólnie nocy, ale Kuba tłumaczył to tym, że mieszka niedaleko mnie (rzeczywiście tak było, wynajmował do spółki z kumplami ze studiów mieszkanie, kilka bloków dalej) i zabiera się ze mną do pracy. Przewrażliwiony jestem, to zwykła życzliwość – pomyślałem.

Kolejny tydzień zapowiadał się ciężko, od poniedziałku wysokie obroty przed przygotowanym przez Jakuba wyjazdem integracyjnym. Na dwa dni zawieszaliśmy działalność w firmie w związku z wyjazdem, ale tak naprawdę to nie jest takie proste, wszystko, co trzeba i tak musiało być zrobione, dopięte na ostatni guzik, żeby spokojnie spędzić czas na wyjeździe.
W środę od rana było ciekawie, w związku z tym, że wyjazd był zaraz po pracy, w salce konferencyjnej kłębiły się bagaże pracowników, a handlowcy z działu sprzedaży chodzili markotni, ubrani na sportowo, brakowało im bardzo ich zwykłego służbowego uniformu, czyli garnituru, sekretarka cały czas z nich się śmiała, że bez garnituru na nikim nie robią wrażenia i nawet jacyś tacy ładni nie są.
O godzinie szesnastej wyjazd, początkowo w autobusie nieśmiałe rozmowy, pojawił się alkohol, gwar rozmów zagłuszał cicho włączone radio, śpiewy – integracja rozpoczęta. Nikt nie nadużył trunków. Późnym wieczorem dotarliśmy do Zakopanego, zakwaterowanie w pensjonacie, kolacja na miejscu i wspaniałe humory wszystkich pracowników. Zajęliśmy cały pensjonat, mały, stylowy rodzinny interes.
W czwartek dzień szkoleń i zabaw z zakresu socjotechnik. Trochę nudno, ale ciekawie, wszyscy bez wyjątku zadowoleni i zaangażowani. Na koniec krótkie szkolenie na temat zachowania się w górach, prowadził je przewodnik wraz z ratownikiem TOPR-u. Wieczorem integracyjna kolacja w karczmie „Czarci Jar”, całą karczmę wraz z ogrodem mieliśmy do swojej wyłącznej dyspozycji. Obserwowałem, jakie wrażenie na nich spektakl z pieczonym prosięciem, ja widziałem go już kilka razy. Sekretarka została jednogłośnie wybrana do odrąbania łba prosiakowi, miałem wrażenie, że ze zdenerwowania tym mieczem zarąbie kogoś z obsługi, ale na szczęście trafiła, udało jej się odrąbać i tak już wcześniej odcięty świński łeb (oczywiście to odrąbywanie odbywało się już na upieczonej wcześniej świni). Radości miała co niemiara, a wraz z nią reszta. Wszyscy ustawili się w kolejce z talerzami w ręce, też próbowałem stanąć w kolejce, ale wypchnęli mnie do przodu, swoją porcję otrzymałem jako pierwszy. Atmosfera po drugim daniu bardzo się rozluźniła, zapewne alkohol też miał w tym swój udział. W czasie wieczoru praktycznie, każdy się koło nas przysiadał na chwilę, zamienić kilka zdań. W połowie wieczoru spędzonego na kolacji Halina (już Halina, czyli sekretarka) skwitowała to, we właściwy sobie sposób – Dyrektorze porozmawiał pan już ze wszystkimi, można kończyć imprezę. Przy poprzednich szefach musielibyśmy chyba z tydzień o głodzie siedzieć, żeby wszyscy podeszli pogadać.
Do pensjonatu dowlekliśmy się dobrze po północy.
Plan na piątek był ambitny:
Rano śniadanie o godzinie ósmej, wyjazd na wycieczkę o dziewiątej. Wyjazd kolejką linową na Kasprowy. Kto nie chce ruszać w góry, wraca kolejką i zwiedza miasto. Reszta podział na dwie grupy. Pierwsza grupa rusza na mniej wymagający, ale bardzo malowniczy szlak: z Kasprowego zejście w Dolinę Gąsienicową, krótki odpoczynek w schronisku Murowaniec, dalej Przełęczą między Kopami i Doliną Jaworzynki do Kuźnic. Trasa na maksymalnie trzy godziny.
Druga grupa bardziej ambitna trasa – „zdobyć Giewont”: przez Pośredni Goryczkowy, Suche Czuby na Kopę Kondracką i poprzez Przełęcz Kondracką na Giewont. Z Giewontu zejście w Dolinę Małej Łąki, a potem fragmentem Ścieżki nad reglami i Przełęcz w Grzybowu zejście do Doliny Strążyskiej, odpoczynek i spacer do wylotu doliny. W sumie trasa na około pięć godzin.
Realizacja okazała się o wiele mniej ambitna od planu.
Piątek był dniem pełnym zaskoczeń dla mnie. O godzinie ósmej zszedłem na śniadanie i przeżyłem pierwszy szok tego dnia. Przy jednym stoliku siedział Kuba z Kamilem i Mateuszem widząc mnie, pomachali, żebym się przysiadł. Okazało się, że wszystko wcześniej zaplanował Kuba, zaprosił ich, nic mi nie mówiąc. Mateusz i Kamil też musieli się nieźle nagimnastykować, żeby dostać wolne na ten dzień i w dodatku dotrzeć na ósmą z Krakowa.
- Idą z nami w góry – Kuba uprzedził moje pytanie.
- Nie spodziewałeś się szefie takiego posunięcia z mojej strony – chełpił się dalej.
- Rzeczywiście zaskoczyliście mnie bardzo, cieszę się, że was widzę – powiedziałem.
- A co na to pracownicy powiedzą? – zapytałem ściszonym głosem.
- Szefie przedstawiam Panu moich znajomych z Krakowa, Kamil i Mateusz, akurat spędzają kilka dni w Zakopanem, chciałem zapytać, czy mogą towarzyszyć nam dzisiaj w wycieczce – powiedział to tak głośno, że chyba wszyscy na sali to usłyszeli.
Umie się znaleźć w każdej sytuacji, ale ten spryt go kiedyś zgubi – pomyślałem.
- Tak oczywiście, to świetny pomysł, zawsze to dodatkowe dwie pary rąk do pomocy, jak trzeba będzie kogoś znosić z gór – głośno zażartowałem.
Pogoda na ten dzień zapowiadała się wspaniale, piękny słoneczny dzień. Zbiórka przed pensjonatem o dziewiątej odbyła się bez żadnych spóźnień, każdy pobrał suchy prowiant i butelkę wody mineralnej, autobusem podjechaliśmy do Kuźnic pod stację kolejki na Kasprowy. Wyjazd na Kasprowy. Tylko pięć osób posiedziało na górze około godziny i wróciło kolejką do Kuźnic, przez resztę dnia miało wolne na zwiedzanie miasta. Na pozostałych na Kasprowym czekało dwóch przewodników, mieliśmy jakieś pół godziny na aklimatyzację i podział na dwie grupy. My trzymaliśmy się razem, poszliśmy zdobywać Giewont, z nami oprócz przewodnika poszło jeszcze osiem osób.
Pozostali wybrali łatwiejszą trasę. Tą łatwiejszą trasę zaplanowaną na trzy godziny, pokonali w pięć godzin, a ich krótki pół godzinny odpoczynek w Murowańcu trwał półtorej godziny.
Naszej grupie wyprawa zajęła siedem godzin (tak naprawdę osiem, ale oficjalnie siedem i długie czekanie na busa, żeby wrócić do pensjonatu). Świetne widoki, atmosfera wspaniała, nagadaliśmy się za wszystkie czasy, masa fotek zrobionych przez chłopaków.
Bilans wycieczki: drobne otarcia, jedna lekko zwichnięta ręka w nadgarstku, spore zmęczenie wszystkich.
Wieczorem odwiozłem (samochód miałem na miejscu dzięki temu, że jeden z pracowników dojechał dopiero w czwartek koło południa) Mateusza i Kamila do autobusu, wracali do Krakowa. Wracałem już, jak zadzwonił telefon.
- A Ty szefie gdzie jesteś – głos Kuby.
- Wracam do pensjonatu, będę za jakieś pięć minut – odpowiedziałem.
- To wracaj szybciej, pracownicy czekają z kolacją – powiedział.
Wszedłem do pensjonatu i trochę osłupiałem, wszyscy na mnie czekali w jadalni.
- Kuba co się dzieje, przecież to normalna kolacja, czemu wszyscy czekają? – zapytałem zdziwiony.
- Bardzo chcieliśmy panu podziękować za wspaniały wyjazd – powiedziała Halina (sekretarka) wyciągając zza pleców góralską ciupagę.
- To dla pana- powiedziała, wręczając mi ją.
- I jeszcze to – powiedział ten „ani ładny, ani zgrabny z DWS”, podając mi jakiś walec opakowany w papier ozdobny.
- Naprawdę nie trzeba było – powiedziałem, odbierając prezenty, byłem skrępowany sytuacją.
- Trzeba, tylko niech się nam pan tutaj nie czerwieni ze wzruszenia – dobiła mnie jeszcze Halina.
Ciupaga była naprawdę ładna, nie tandeta z Krupówek, tylko prawdziwe rękodzieło rzemieślnika, cyzelowany stalowy żeleziec, z naprawdę ostrym ostrzem, drewniane misternie rzeźbione stylisko z grawerowanymi stalowymi okuciami.
- Serdecznie wszystkim wam dziękuję, nie tylko za te prezenty, ale za całą dotychczasową współpracę. To prawdziwa przyjemność współpracować z tak kompetentną i miłą załogą – teraz oni stracili rezon.
Pierwsza przełamała ciszę Halina, a któż by inny.
- Pierwsze doniesienia o panu mieliśmy z Krakowa „mrukowaty, wymagający, ale sprawiedliwy”, kawę sam pan sobie robił, pierwsze miesiące to żyłowanie planu, potem zwolnienia, , wszyscy myśleli, że gorzej już być nie może.
- A było? – próbowałem jej przerwać.
- A potem przyjął pan Kubę, od nas z Wrocławia, nie przywiózł pan jak inni asystenta ze sobą, a jak się okazało, że wraca do nas Daniel, to wszyscy zmienili o panu zdanie. A na dokładkę to nasz pierwszy wyjazd integracyjny odkąd powstał oddział i to z takim rozmachem, Kuba powiedział nam też o pikniku – wpadła chyba w trans, a to niebezpieczne.
- Daniela przyjąłem z powrotem, bo już wcześniej przekonałem się, że to świetny pracownik tylko dał się głupio omotać (chodziło o jednego z tych, co odeszli na własne życzenie, oczywiste było, że po sprawie z kontraktem konkurencja ich wyrzuciła), a Kuba jest dobry i jakby przyjechał z Australii, to też bym go przyjął, tak akurat się złożyło, że był z Wrocławia, żadna w tym moja zasługa – łagodnie wyjaśniałem.
- Zresztą na wyjazd sami sobie zapracowaliście, wyniki mamy świetne, sporo ponad plan, a reszta to znowu Kuby zasługa, on to tak sprawnie zorganizował, piknik mam nadzieję będzie równie dobrze zorganizowany – próba odwrócenia od siebie uwagi.
- Pewnie szefie, że tak, jak mi pozwolisz znowu wydać tyle kasy co tutaj – odwrócił Kuba.
Rozpakowałem rulon, w środku w metalizowanym opakowaniu butelka „mysiej wódki” (określenie Kamila na whisky) Bruichladdich 18 Y.O. rewelacja, otwarłem i rozszedł się wspaniały zapach rodzynek i pomarańczy. Odrobinę nalałem do szklaneczki i spróbowałem, była wyjątkowa.
- Moje uznanie dla osoby wybierającej ten trunek, może ktoś ma ochotę spróbować tego specjału? – zaproponowałem.
- To dla pana, resztę proszę schować na specjalne okazje – zakomenderowała Halina.
Tego wieczora czułem się trochę nieswojo, prawie wszyscy mówili mi, jak to teraz jest świetnie w oddziale i jak to dobrze jest ze mną pracować, najwięcej do powiedzenia miała Halina, niewiele mniej ta nowo przyjęta z DWS, kuzyn Kuby też nie próżnował. Po zakończonej kolacji przyszedł do mnie do pokoju Kuba i dość długo rozmawialiśmy na temat tego wyjazdu, trochę uszczupliliśmy poziom trunku w butelce.
- Szefie pan wraca od razu do Wrocławia? – zapytał Kuba.
- Nie, jadę do Krakowa, do Wrocławia dopiero w niedzielę wieczorem, a Ty Kuba?
- Mogę się zabrać do Krakowa? – zapytał.
- Czemu się głupio pytasz, przecież wiesz, że tak, spać jest gdzie – odparłem.
- Może wieczorem pozwiedzam krakowskie kluby branżowe – powiedział.
- Jasne, ale na mnie nie licz, może namówisz Mateusza albo Kamila na wspólny wypad – podrzuciłem mu pomysł.
- Późno już, pójdę spać, do jutra szefie – pożegnał się.
- Do jutra Kuba – odparłem.

Sobota, rano śniadanie, dla tych, w których drzemała jeszcze odrobina siły wycieczka do Doliny Kościeliskiej (okazało się, że pojechało dwadzieścia osób), o trzynastej obiad i wyjazd do Wrocławia.
Po pożegnaniu i wsadzeniu wszystkich do autokaru, ja i Kuba ruszyliśmy w kierunku Krakowa.
W Krakowie w mieszkaniu był Mateusz, Kuba od razu wystartował z propozycją na wieczór, Mateusz odpowiedział, że chętnie pójdzie, ale na Kamila towarzystwo nie mają co liczyć, bo on nie łazi po gejowskich klubach. Po krótkim odpoczynku wyjechałem za Kraków, wróciłem dopiero wieczorem, tym razem w domu był tylko Kamil.
- Mateusza i Kuby nie ma, poszli do Blue XL, wrócą pewnie nad ranem – poinformował mnie Kamil.
- Tak, wiedziałem, że wybierają się do klubu, a Ty czemu z nimi nie poszedłeś?
- Jeszcze tam mnie nie widzieli, to nie dla mnie, mam wolny wieczór i chcę spokojnie posiedzieć, ciężki tydzień miałem, jeszcze wczoraj wyprawa w góry i dziś wariactwo w pracy, całkiem padnięty jestem – powiedział.
- Ja też mam dosyć, zaraz włażę do wanny i wymoczę się za wszystkie czasy – odparłem.
Przygotowałem sobie kąpiel, sporo olejku do kąpieli i soli, piana musi być gęsta i trwała, żeby trzymała ciepło, kubek z herbatą obok i książka, tym razem powtórka z „Alchemika” Paula Coelho. Po godzinie ciche pukanie do drzwi.
- Wejdź.
- Nie utopiłeś się? Taka cisza, widzę, że czytasz, a przy okazji, kiedy wychodzisz?
- Jeszcze nie prędko, a czemu pytasz?
- Sparło mnie, muszę się odlać - odpowiedział Kamil.
- To sikaj, tylko nie do wanny, zachowujesz się jak dziecko, rozumiem jeszcze jakbyśmy się od pewnej strony nie znali, ale …- powiedziałem z uśmiechem.
- To może ci plecy umyję – zaproponował.
- Kamil to mycie pleców może się niebezpiecznie skończyć – oponowałem.
- Piotrek kiedyś na serio powiedziałem ci, że jestem do dyspozycji, jak tylko chcesz, nic się nie zmieniło od tej pory – wyjaśnił.
- Tak pamiętam Kamil, a Ty chyba zapomniałeś, co odpowiadałem za każdym razem.
- To może przynajmniej masaż ci zrobię – nie ustępował.
- Z masażu chętnie skorzystam za chwilę.
Wyszedłem z wanny i się wytarłem, na łóżku w sypialni leżał rozłożony ręcznik kąpielowy, Kamil w podkoszulku i bokserkach zakomenderował – Kładź się na brzuchu.
Duża ilość oliwki na jego dłoniach, mocny ucisk mięśni, masaż zaczął od karku, potem bark i całe plecy, stopy, łydki, uda i w końcu pośladki. Usiadł na moich pośladkach, zdjął podkoszulek i ponowny masaż pleców i ramion, tym razem bardziej delikatny, czasem wręcz jak pieszczota.
- Kamil lepiej kończ szybko, bo za chwilę nie odpowiadam za siebie, wiesz, krew odpływa z głowy do takiego organu między nogami, powoduje to pęcznienie organu i zanik racjonalnego myślenia – tłumaczyłem.
- Trzeba rozładować organ, bo taki dłuższy stan niedokrwienia mózgu prowadzi do omdleń.
- Widzę, że twój mózg już omdlał – odparłem, ręką sprawdzając stan gotowości Kamila.
Wzajemne pieszczoty, pozycja sześćdziesiąt dziewięć i wzajemny oral. Doszliśmy szybko i prawie jednocześnie. Wspólny prysznic, Kamil przed telewizor, a ja do łóżka.
Zasnąłem błyskawicznie i spałem bardzo głęboko, nie słyszałem, jak Kuba z Mateuszem wrócili z rajdu po klubach. Rano wstałem jako pierwszy, po drodze do kuchni zobaczyłem śpiącego w salonie na narożniku Kubę, Mateusz i Kamil spali razem przytuleni u siebie. Miałem wyrzuty sumienia z powodu wczorajszego ekscesu z Kamilem, próbowałem się usprawiedliwiać sam przed sobą – przecież jest dorosły i wie, co robi, sam sprowokował sytuację.

Piknik wypadł rewelacyjnie, załoga była zadowolona ich rodziny również, każdy uczestnik dostał jakiś drobiazg na odchodne, pogoda dopisała chociaż była to połowa października, firma cateringowa musiała dowieźć karkówki i kiełbasek, takim powodzeniem cieszyły się dania z grilla, beczkowe Tyskie lało się strumieniami. Klaun zabawiał dzieci, a jakiś lokalny zespół disco polo zachęcał do harców na parkiecie (ten parkiet stanowiły zwykłe deski) w namiocie, było też przeciąganie liny i bieg w workach, nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak trudne jest chodzenie z workiem na nogach, a co dopiero bieganie, co rusz, ktoś wykładał się jak długi na trawę, to z kolei wzbudzało wesołość wśród widzów, sam wyłożyłem się dwa razy przy pełnym aplauzie załogi i ogólnej prośbie o bis. Były też i inne konkurencje, ale już niegrupowe i nie wzbudzały tak dużego zainteresowania.

W pracy wszystko szło w dobrym kierunku, wyraźnie pomógł wyjazd integracyjny, praktycznie wszyscy mówili sobie po imieniu, teraz nikt nie zamykał drzwi do pokoju. Halina (sekretarka) podsumowała to jednym zdaniem:
- Kto mi powie, że cuda się nie zdarzają? Afroamerykanin kandyduje na prezydenta stanów, ze sporymi szansami na sukces, a u nas zamiast zamordyzmu, piknikowa atmosfera w pracy.

W tydzień po pikniku, w piątek przyjechałem do pracy razem z Kubą, weszliśmy do środka i zdziwiliśmy się, wszędzie pusto i cicho, nigdzie nikogo nie było, wszedłem do swojego gabinetu na stoliku kawowym czekała na mnie świeżo zaparzona kawa, jeszcze parowała.
Pomyślałem, że może jakaś apokalipsa się wydarzyła. Przyszedł Kuba i stwierdził to samo, czasem tylko odezwał się gdzieś dzwoniący telefon.
- Kuba musimy przeszukać firmę, bo coś dziwnego się stało – powiedziałem.
- Już przeszedłem po pokojach, jest pusto, są rzeczy osobiste, kawa i herbata nawet jeszcze ciepłe, ale ludzi nie ma, łazienki też puste – powiedział ze zdziwieniem.
- To sprawdź jeszcze salę konferencyjną – powiedziałem.
Otwarł drzwi prowadzące z mojego gabinetu bezpośrednio na salę konferencyjną.
- Sto lat, sto lat niech żyje, żyje …- usłyszeliśmy grupowo odśpiewany toast.
Wszyscy czekali na sali konferencyjnej, na stole centralne miejsce zajmował tort i talerze z ciastkami, karafki z sokami, w kieliszkach czekał szampan.
- Jakub, serdeczne życzenia z okazji imienin, tradycyjnie zdrowia, szczęścia, pomyślności i szybkiej kariery – powiedziała oczywiście Halina, wciskając Kubie kieliszek z szampanem.
Mnie też ktoś usłużnie podał lampkę z szampanem.
- Panie dyrektorze proszę wznieść toast i powiedzieć parę słów – zaproponowała Halina.
Opamiętałem się szybko.
- Jakub oby ci się dobrze wiodło w życiu i żebyś w szczęściu żył sto lat – powiedziałem.
- Przy okazji tego święta pozwolicie, że ogłoszę jeszcze komunikat – próbowałem powiedzieć.
- To może potem dyrektorze, a teraz złożymy Kubie życzenie – zaoponowała Halina.
- Pani Halino myślę, że teraz będzie lepiej – zrobiła niezadowoloną minę.
- Od pierwszego listopada w firmie wprowadzamy zmiany organizacyjne – zapadła grobowa cisza.
- Z tym dniem pracownicy DWS nie będą już podlegali bezpośrednio mi, tylko swojemu kierownikowi – pierwsze szmery.
- Tym kierownikiem zostaje Jakub, dowiódł już wiele razy, jest świetnym organizatorem, zyskał wasze zaufanie i uznanie, jestem przekonany, że będzie świetnym kierownikiem.
- Jego zastępcą zostaje Krzysztof (ani ładny, ani zgrabny z DWS), świetny rzutki pracownik z wieloma rewelacyjnymi pomysłami, o czym zdążyliśmy się już wszyscy przekonać. Zmiany w angażach będą wprowadzone jeszcze w przyszłym tygodniu, więcej nic się nie zmienia.
- Gratuluję panom awansu – zakończyłem już przy ogólnym gwarze.
Kuba od momentu wejścia do sali konferencyjnej stał osłupiały, a wyrazu jego twarzy nie będę opisywał, bo nie potrafię tego wyrazić słowami. Teraz dodatkowo gapił się na mnie z mordem w oczach.
- Szefie Ty w tym wszystkim uczestniczyłeś? – zapytał.
- Nie teraz Kuba, teraz przyjmuj gratulacje i życzenia – odparłem.
Pracownicy tłoczyli się, żeby złożyć Kubie życzenia i gratulacje. Tort i ciastka szybko zniknęły ze stołu, mord w oczach Kuby czaił się dalej. Wszyscy powoli się rozchodzili do codziennych zajęć.
Kuba i ja wróciliśmy do mojego gabinetu, za chwilę pukanie do drzwi.
- Proszę wejść.
- To tylko ja mam nadzieję, że nie przeszkadzam, przyniosłam panu ciastko, wiem, że pan lubi słodkości – powiedziała, wchodząc do pokoju.
- Kuba, zanim zamordujesz szefa, dobrze by było, żebyś wiedział, że on jest niewinny, nic nie wiedział, tak jak my nie wiedzieliśmy o twoim awansie, po prostu pełne obustronne zaskoczenie – powiedziała.
- Poza tym nie możesz Kuba zamordować dyrektora i chyba najlepiej wiesz dlaczego? – wycedziła słodko.
Dobrze, że już siedziałem, bo chyba bym upadł z wrażenia. Kuba tym razem też nie był w stanie szybko się opanować.
- O co chodzi? – zapytał.
- Teraz już nie przyjeżdżajcie razem do pracy, jak nie będziesz asystentem, to będzie to dziwnie wyglądało – wyjaśniła.
- Pani Halino… - próbowałem jej wejść w słowo.
- Panie dyrektorze, ślepa nie jestem, inni tak, ale nie ja, to wasza sprawa, a nie moja, ja tylko zwracam uwagę na pewne sprawy.
- Ja to nawet was lubię, ale inni mogliby mieć inne podejście, na przykład twój kuzyn chyba nie byłby szczęśliwy i nie zaprzeczajcie – ciągnęła dalej.
- Chociaż, kto wie, teraz jest taka atmosfera w pracy, że i to może by nikogo nie dziwiło – dodała.
- Jaka atmosfera, o czym pani mówi? - zapytałem trochę skołowany.
- Przecież Kuba chyba panu w domu mówi co się w firmie dzieje, bo on ma większy bezpośredni kontakt z ludźmi niż pan, że tu teraz wspaniała atmosfera w pracy, taka piknikowa i rodzinna zarazem - powiedziała.
- Pani Halino, może i atmosfera jest piknikowa, ale każdy robi, co do niego należy – powiedziałem.
- Pewnie, że tak bo to praca, ale pracuje się w fajnej atmosferze, nie chowa się człowiek po kątach, bo dyrektor przyszedł w złym humorze i na kimś się musi wyładować. Awantur o byle za przeproszeniem g..no też pan nie urządza, jak poprzednik, tylko spokojnie zwróci uwagę. W ogóle pan awantur nie urządza, nawet jak jest nerwowo, to pan jest spokojny. Ludzie to widzą i pana szanują, poszliby za panem w ogień, zwłaszcza ci młodzi, ale chyba lepiej, żeby się nie domyślili. Ja tam nic nikomu nie powiem. Chociaż młoda już nie jestem, a też bym poszła za panem w ogień – zakończyła ostatecznie.
- Dziękuję pani Halino – wyjąkałem.
- A nie ma za co, a kawy to niech pan więcej sam sobie nie robi, to mój obowiązek i tyle, ludzie myślą, że jak pan sobie sam kawę robi, to ja na wylocie jestem i nie traktują mnie poważnie – wyrzuciła z siebie jednym tchem.
- Przepraszam pani Halino, nie wiedziałem, przecież ja nigdy pani zwolnić nie chciałem. Przysięgam, kawy sam sobie więcej nie zrobię, uroczyście przyrzekam, że prędzej sobie ręce ciupagą odrąbię, niż sam nimi sięgnę w stronę ekspresu – powiedziałem, wskazując na ciupagę, prezent od załogi z wyjazdu do Zakopanego, zajmujący poczesne miejsce na ścianie.
- Panie Dyrektorze, a mój chłop twierdzi, że takich ludzi jak pan, to już na świecie nie ma, że pan to jakiś zamierzchły relikt historii, który cudem uchował się do naszych czasów, idiota z niego, nie przeszkadzam już – powiedziała, wychodząc.
- O kuźwa, ale jaja, ten dzień jest zwariowany, naprawdę nic nie wiedziałeś o przygotowaniach imienin szefie – zapytał Kuba.
- Nic a nic, przecież bym rano nie robił z siebie głupka, o tym że centrala zgodziła się na zmiany, od pierwszego listopada to wiedziałem i nic ci nie mówiłem wcześniej, ale o imieninach nic, nawet sam nie wiedziałem, że obchodzisz dzisiaj – tłumaczyłem się w najlepsze.
- Ale najlepszy numer to wywinęła nam Halina, równa babka – dodałem.
- Tak, z nią można konie kraść, a o imieninach sam nie pamiętałem, a z tym awansem to jak – zapytał.
Powiedziałem mu szczegóły i zaprosiłem na wieczór na imieninową kolację.
- Uzgodniłeś już, kiedy przechodzisz do Krakowa? – zapytał.
- Tak, tutaj będę do końca lutego, dzięki temu będę miał w Krakowie realny wpływ na realizację rocznego planu – odpowiedziałem.
- Swoją drogą to jak Ty to robisz, że cię wszyscy podwładni lubią? – zapytał.
- Bez przesadny, nie wszyscy mnie lubią, zasada jest prosta, wyobraź sobie, jakiego sam chciałbyś mieć szefa i według tego postępuj. Sprawy osobiste i zły humor zostawiaj na zewnątrz, przed wejściem do pracy. Nie przypisuj sobie zasług pracowników, tylko je podkreślaj, wystarczy, że to są twoi pracownicy więc i tak laury spłyną również na ciebie. Ja miałem to szczęście, że miałem wspaniałych przełożonych i od nich się uczyłem takiego postępowania – wyjaśniłem.

Z powodu imienin Jakuba zmieniłem plany i zostałem na weekend we Wrocławiu, pierwotnie miałem jechać wieczorem do Krakowa.
Reszta dnia w pracy upłynęła spokojnie. Po pracy (wyszliśmy osobno, Kuba pojechał do siebie) poszedłem do sklepu z upominkami, żeby wybrać prezent dla Kuby. Wpadło mi w oko pióro Waterman serii Carene Contemporary, proste, czarne i bardzo eleganckie.
Kuba ucieszył się z prezentu, będzie się elegancko prezentować na kierowniczym biurku. – stwierdził. Reszta wieczoru upłynęła w milej atmosferze i nie była to piknikowa atmosfera, tylko pikantna.

Pomimo że zmiany miały wejść w życie, od pierwszego listopada to Kuba już zadomowił się w DWS – ie. Zgodnie z sugestią Haliny nie przyjeżdżaliśmy razem do pracy, nawet jak Kuba u mnie nocował, to wychodził przede mną i przyjeżdżał do pracy wcześniej niż ja.


cdn


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pisarek666
Moderator



Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 659
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 17:12, 28 Mar 2012    Temat postu:

Część 7. Wspomnienia.


Zbliżał się pierwszy listopada, w tym roku wypadał w sobotę, postanowiłem, że wezmę kilka dni urlopu, dwa przed i dwa po, żeby uniknąć korków na drogach i wzmożonego ruchu. W tym okresie odizolowywałem się od ludzi, zaszywałem się w domu na wsi, tak miało być i tym razem.
Z Wrocławia wyjechałem wczesnym rankiem w czwartek, koło południa dotarłem do Krakowa, w mieszkaniu było pusto, spakowałem niezbędne rzeczy, służbowy samochód zostawiłem w garażu, a prywatnym ruszyłem na wieś. Po drodze zrobiłem zakupy, żywności na kilka dni oraz związane ze świętem rzeczy.

Na wsi w domu było bardzo zimno, pierwsze co zrobiłem to uruchomienie centralnego ogrzewania, potem dodatkowo rozpaliłem ogień w kominku w salonie, szybciej się dom nagrzeje. Dom nosił ślady częstej bytności mojej siostry i szwagra, przyjeżdżali tu na weekendy, szybko posprzątałem, rozpakowałem zakupy, wyłączyłem komórkę tutaj i tak była bezużyteczna, nie było zasięgu. Rozejrzałem się wokół domu, zobaczyłem, że wszystko jest starannie utrzymane, moja siostra i syn najbliższych sąsiadów zatrudniony w charakterze ogrodnika, dobrze się spisywali. Wizytę na cmentarzu odłożyłem na następny dzień. Dzisiaj tylko drobne prace w ogrodzie i grzecznościowa wizyta u sąsiadów, uregulowanie należności za koszenie trawnika i garbienie liści. Wieczorem po kolacji, dzieło własnych rąk, usiadłem wygodnie przed kominkiem, z kubkiem (o pojemności średniego wiadra) herbaty, czas dokończyć Alchemika Paula Coelho. Późno w nocy skończyłem czytać książkę, zawierała prostą receptę na życie: każdy powinien podążać w życiu za swoim przeznaczeniem, wierzyć w siebie i nie wahać się, odczytywać znaki i podążać za nimi, to ma wystarczyć do szczęścia i spełnienia. Optymistyczna treść, chciałbym, żeby w życiu było tak prosto, porozmyślałem trochę nad przesłaniem książki i znużony położyłem się spać.

W piątek wstałem dosyć późno, śniadanie i długa chwila z kubkiem kawy własnoręcznie zaparzonej (o tym Halina się nie dowie, pracownicy zresztą też nie). Czekała mnie wizyta na cmentarzu, dla mnie zawsze bolesne przeżycie. Spakowałem znicze i wiązankę do bagażnika i pojechałem. Pogoda była ładna było chłodno mimo tego, że świeciło słońce, wiał lekki wiaterek. Czuć było późną jesień, wiatr kołysał resztami zbrązowiałych liści na drzewach. Na cmentarzu odszukałem grób Grzegorza, powiedzieć odszukałem to skłamać, trafiłbym tu z zawiązanymi oczami, setki razy przychodziłem w to miejsce i zawsze towarzyszyły mi w tym niezwykłe emocje. Nagrobek był już posprzątany, palił się jeden znicz, kilka świeżo opadłych liści usunąłem z płyty. Mechanicznie położyłem wiązankę, zapalałem i ustawiałem kolejne znicze. Popatrzyłem na nagrobek, sam go wybierałem, oczywiście w porozumieniu z rodziną, to była ostatnia rzecz, jaką mogłem dla niego zrobić, przedostatnia, ostatnią jest zawsze pamięć o nim. Prosty kształt, płyta pozioma składająca się ze stopniowanych w poziomie dwóch płyt, Stojąca na większej poziomej płycie tablica napisowa z wyrytym krzyżem i mosiężnymi napisami, całość wykonana z granitu Star Galaxy, czarny kamień ze złoto srebrnymi wtrąceniami przypominał rozgwieżdżone nocne niebo. Zadumałem się, straciłem poczucie czasu, wspomnienia przelatywały mi przez głowę, a łzy same płynęły po policzkach.
- Witaj Piotrze – dotarł do mnie głos.
Odwróciłem się, koło mnie stała Krystyna, mama Grzegorza, popatrzyła na mnie z wyraźną troską.
- Jak cię znam, to pewnie stoisz tu już kilka ładnych godzin – powiedziała.
Spojrzałem na zegarek, miała rację, pewnie wyszła z pracy i wpadła na cmentarz przed jutrzejszym dniem.
- Piotr chodź do nas, zjesz coś, napijesz się gorącej herbaty, jest Filip, porozmawiacie – zaproponowała.
- Jeszcze chwilę tu pobędę, dziękuję za zaproszenie – odparłem.
- Piotrze idziesz ze mną, już ja znam te twoje chwile trwające do późnego wieczora, idziemy teraz, potem wieczorem powspominasz go w domu – nalegała.
- Dobrze, ale na krótko – zastrzegłem.
Pojechaliśmy do nich. Ojciec Grześka widząc mnie, pokręcił tylko głową i powiedział:
- Znowu stałeś przy grobie Grzesia swoją chwilkę trwającą kilka godzin? Kiedy przyjechałeś?
- Wczoraj koło południa, zrobiłem trochę porządków – odparłem.
- A kiedy wyjeżdżasz?
- W poniedziałek do Krakowa, we wtorek wieczorem do Wrocławia.
- To dzisiaj będziesz u nas nocował, a nie siedział sam w domu i rozpamiętywał, nie dyskutuj ze mną, bo przełożę przez kolano i dupsko ci pasem spiorę – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Ale… - próbowałem oponować.
- Żadne, ale, jeść jest co, a szczoteczkę do zębów i jakieś rzeczy do spania dostaniesz od Filipa, tyle czasu się nie widzieliśmy, musimy porozmawiać – dokończył niezwykle łagodnie.
Popatrzyłem z nadzieją na Krystynę, pokręciła przecząco głową, na to wszystko wszedł Filip.
- Cześć, miło cię widzieć, na cmentarzu bardzo skostniałeś? – zapytał i nie czekając na odpowiedź, dodał - Zaraz zrobię ci gorącej herbaty.
Krystyna dodała:
- Nie patrz na mnie z takim wyrzutem, sama jestem zaskoczona swoim starym, ale muszę mu przyznać rację, zaraz przygotuję obiad, a wy posiedźcie i może coś pooglądacie.
Należą się wam wyjaśnienia: Grzegorz to chłopak, z którym byłem ładnych kilka lat, zmarł potrącony przez pijanego kierowcę, Filip jest jego bratem, Krystyna to jego mama, ojciec Grzesia ma na imię Franciszek i ma mniej więcej tyle samo lat co ja i Krystyna.
Wieczorem Franek postawił na stole butelkę czystej, trochę powspominaliśmy stare czasy, sporo rozmawialiśmy o teraźniejszości, oni wypytywali mnie co tam u mnie słychać, a ja byłem ciekaw co u nich nowego.
Spać poszliśmy dopiero po północy. Rano oczywiście po śniadaniu odwiozłem ich na cmentarz, sam pojechałem do domu.

Rozpaliłem w ogień w kominku, zrobiłem sobie „kubek” herbaty, usiadłem w fotelu i zapadłem się we wspomnieniach, cicho z głośników płynęła muzyka (zebrane nagrania Kuby towarzyszące nam w zwiedzaniu Wrocławia).
Z letargu wyrwało mnie walenie w drzwi. Sądząc po odgłosach walenia w drzwi, mój gość był bardzo niecierpliwy.

Walenie przybierało na sile, z głośników płynęły właśnie słowa piosenki;
…A ja szepnę skrycie
och życie kocham cię kocham cię
kocham cię nad życie
Choć barwy ściemniasz
Choć tej wędrówki mi nie uprzyjemniasz
Choć się marnie odwzajemniasz…
/Edyta Geppert; Och życie, kocham cię nad życie/

Zwlokłem się z fotela i poczłapałem otworzyć drzwi, zanim wylecą razem z futryną. Moje zdziwienie było ogromne, przed drzwiami stali Kamil, Kuba i Mateusz.
- Żyjesz? – zapytał Mateusz.
- Ależ ci się wpierdol, należy – obiecał Kamil.
- Zwariowałeś czy co? – z wyrzutem w głosie zapytał Kuba.
Wszyscy wypowiedzieli swoje kwestie prawie równocześnie.
- Hmm, ja też was witam serdecznie – odparłem cokolwiek zdezorientowany.
- Zapraszam do środka, bo chyba mi się należą wyjaśnienia odnośnie do tego najazdu Hunów – dodałem pewniej.

Na podjeździe obok mojego prywatnego samochodu, stał służbowy samochód, który zostawiłem w Krakowie, przynajmniej wyjaśniło się, czym tutaj dotarli.
- Dlaczego masz wyłączoną komórkę – zapytał wściekły Kuba.
Trzymał demonstracyjnie moją komórkę w ręce i machał mi przed nosem, wcześniej leżała spokojnie w holu wejściowym na szafce.
- Może najpierw ochłoń Kuba, odłóż tę komórkę, a nie wymachuj mi nią przed nosem, rozbierzcie się, zrobię wam coś do picia i porozmawiamy, po kiego diabła przyjechaliście – zaproponowałem niezbyt przyjacielskim tonem.
- K...wa człowieku myśleliśmy, że coś sobie zrobiłeś, albo jakiś wypadek miałeś – włączył się Kamil.
Mateusz stał oparty o drzwi, wyglądał, jakby miał zaraz osunąć się na podłogę.
- To ja zrobię herbaty, a wy zajmijcie się Mateuszem, bo mam wrażenie, że zaraz to on zejdzie z tego świata, a nie ja – zaczynałem być już naprawdę wściekły o ten cały najazd i jakieś głupie pretensje.
Poszedłem do kuchni zrobić herbatę, oni w tym czasie się rozbierali.
- Wejdźcie do jadalni, to te drzwi na wprost wejścia i uspokójcie się, za chwilę będzie herbata – powiedziałem.
Chwilę później z trzema kubkami herbaty i cukierniczką na tacy wszedłem do jadalni, wszyscy usadowili się na narożniku przed kominkiem, położyłem tacę na stoliku obok fotela.
- Bierzcie herbatę i mówcie, co was sprowadza, tylko po kolei i spokojnie, zaczyna Kuba – zakomenderowałem.
Sam zająłem się dołożeniem polan do kominka, bo ogień już dogasał, potem usiadłem w fotelu.
- W czwartek wieczorem próbowałem się do ciebie dodzwonić, żeby się dowiedzieć, jak dojechałeś, ale za każdym razem włączała się poczta głosowa. Później przez cały piątek to samo, w piątek wieczorem zadzwoniłem do Mateusza… - zaczął wyjaśnienia Kuba.
- Mateusz zdziwił się i stwierdził, że nic nie wie, żebyś był w Krakowie, jak wrócił w czwartek z pracy, to mieszkanie było puste i nie było żadnych śladów twojej bytności.
Zadzwoniłem do Kamila, on tak samo był zdziwiony, jeszcze dodał, że przecież zostawiłbyś jakąś kartkę z informacją, że byłeś i gdzie pojechałeś – ciągnął dalej wyjaśnienia Kuba.
- Obdzwoniłem policję czy nie było jakiegoś wypadku na autostradzie z udziałem twojego samochodu służbowego, ale nic takiego nie było, wtedy przypomniałem sobie twoje zachowanie na cmentarzu podczas zwiedzania i potem, całą noc myślałem, dziś rano wziąłem z firmy kluczyki zapasowe do samochodu służbowego, wsiadłem w pociąg i przyjechałem do Krakowa, ja nawet nie wiedziałem, że masz dom na wsi – zakończył swoją część Kuba.
- Wiesz, mi się przypomniał ten zapis, pamiętasz, granatowa teczka? A ostatnio jakoś się dziwnie zachowywałeś? –zaczął Kamil.
- W piątek wieczorem jak zadzwonił Kuba, to zszedłem do garażu i zobaczyłem służbowy samochód, wtedy zadzwoniłem do Kuby i mu powiedziałem, a on mi opowiedział o twoim zachowaniu na cmentarzu i wpadliśmy w panikę, że coś chcesz sobie zrobić – kontynuował Kamil.
- Jak Kuba przyjechał, to obdzwoniliśmy policję, pytając o ciebie i o prywatny samochód, ale zapewniono nas, nikt o takim nazwisku nie był uczestnikiem wypadku, samochód też nie, wtedy Mateusz przypomniał sobie i powiedział, że masz dom na wsi – relacja Kamila dobiegła końca.
- Dzisiaj też dzwoniliśmy do ciebie od samego rana i też nic z tego nie wyszło. Jak zaczęliśmy składać wszystko do kupy, to wyszło nam, że może coś bardzo głupiego przyszło ci do głowy i nie na żarty przeraziliśmy się, na szczęście przypomniałem sobie, że masz dom na wsi, pamiętasz, byliśmy tu przejazdem, jak wracaliśmy razem z Piwnicznej Zdroju, jakoś na wiosnę półtora roku temu – tym razem zeznawał Mateusz.
- No i nie namyślając się wiele, wsiedliśmy w samochód... znaczy Kuba… no wsiedliśmy razem, ale to Kuba kierował – motał się Mateusz.
- Mateusz twierdził, że pamięta, gdzie to jest, ale gdy byliśmy w okolicach Bochni, to się pogubił, ja pochodzę z tych stron, mam trochę rozeznania, więc doszedłem do wniosku, że masz dom w okolicach miasteczka, ale dalej to już ani rusz, nawet nie wiedzieliśmy, z której strony, jeździliśmy trochę po okolicy, mając nadzieję, że może Mateusz pozna mikejsce, ale dopiero Kuba wpadł na pomysł, żeby sprawdzić pamięć GPS – u, dzięki temu dojechaliśmy już tu niedaleko, a potem to chwilę żeśmy jechali i dopytywali o ciebie, ludzie nam pokazali, gdzie mamy jechać – dokończył relację Kamil.
Wyobrażałem sobie już całą sytuację, Kuba rzucił hasło, że może mi coś odbiło, a potem to już wzajemnie się nakręcali, że tak musi być i dorzucali kolejne szczegóły na udowodnienie swojej obłędnej tezy.
- Dlaczego wyłączyłeś komórkę?– oskarżycielsko zapytał Mateusz.
- Z tej prostej przyczyny, że tu i tak nie ma zasięgu, możecie sami sprawdzić, działa Era, Play, bardzo słabo GSM Plus, ale Orange nie działa wcale. Faktem jest, że byłem w miasteczku, tam w okolicy jest zasięg, ale nie zabrałem ze sobą komórki. Zwykle jak jestem tu dłużej, to co jakiś czas biorę komórkę i albo idę w las w górę powyżej domu, albo podczas wizyty w miasteczku, sprawdzam, kto dzwonił i oddzwaniam – wyjaśniłem.
- A tobie Kuba chciało się jechać z Wrocławia?- zapytałem.
- Kretyn! To nie jest kwestia, czy chciało mi się, czy nie, ja po prostu musiałem jechać, nie rozumiesz, że byliśmy porządnie wystraszeni o ciebie? – dodał.
- Jak widzicie, jestem cały i zdrowy, co teraz zamierzacie, dopijacie herbatę i wracacie do Krakowa? – zasugerowałem subtelnie najwłaściwsze rozwiązanie.
- Takiego wała, prędko się nas nie pozbędziesz i musisz nam wytłumaczyć swoje zachowanie, Mateusz o mało się z nerwów nie wykończył, w zasadzie to nawet my wszyscy – twardo postawił sprawę Kamil.
- To może wrócicie do Krakowa, a ja jutro przyjadę i wszystko wyjaśnię – próbowałem dalej.
- Piotrek, Kuba jest bardzo zmęczony, a tylko on ma prawko, na drogach jest naprawdę olbrzymi ruch, już zaczyna zmierzchać, jechaliśmy tu kawał czasu z tymi poszukiwaniami, może jednak zgodzisz się, żebyśmy zostali na noc, rano pojedziemy, jak nie chcesz nic mówić to nie mów, ważne, że wszystko z tobą w porządku – poprosił Mateusz.
- Dobrze, miejsca do spania jest dosyć, gorzej z jedzeniem, nie spodziewałem się odwiedzin, zakupy zrobiłem na jedną osobę – skapitulowałem.
- Ty Kuba, idź się odświeżyć, potem zdrzemnij się godzinkę, sypialnie są na piętrze, wolne są, te naprzeciw łazienki zajmij obojętnie którą, świeża pościel jest w bieliźniarce w korytarzu przy łazience, skorzystaj z tamtej łazienki. Kuba sprawdź zamrażarkę, powinno być coś na grilla i może zamrożony chleb. Ty Kamil przygotujesz grilla, stoi w budynku gospodarczym, węgiel do grilla i rozpałka też tam są, klucze od budynku są w szufladzie w szafce w holu wejściowym, wcześniej też możecie skorzystać z łazienki, tu na parterze – wydałem dyspozycje.
- Po kolacji przyjdzie czas na wyjaśnienia – dodałem.
- Piotrek możesz przyjść na chwilę do kuchni? – głos Mateusza.
- Sporo tego tu jest, dwa bochenki chleba, kilka opakowań z zabejcowaną karkówką, dwa opakowania kiełbasek grillowych, i dwa opakowania szaszłyków drobiowych, co bierzemy? – zapytał.
- Jeden chleb włóż do mikrofalówki i ustaw ją na minutę, drugi włóż do chlebaka, będzie na rano. Rozpakuj wszystkiego po dwa opakowania, spokojnie powinno wystarczyć dla czterech osób, ja sprawdzę jak radzi sobie Kamil i sprawdzę czy są gdzieś ziemniaki.
Założyłem kurtkę i wyszedłem z domu, z budyneczku gospodarczego przez otwarte drzwi waliły kłęby dymu, wpadłem do środka. Wnętrze wypełniał dym, a Kamil niczym nie zrażony dmuchał namiętnie, próbując rozpalić węgiel drzewny.
- Kamil, czy ty do reszty zgłupiałeś, najpierw wymyślasz jakieś dyrdymały, że mam sobie coś zrobić, a potem sam próbujesz się zgładzić, zagazowując się dymem – powiedziałem.
- Wyciągamy tego grilla na zewnątrz, co ci przyszło do głowy, żeby go rozpalać w środku, chcesz wszystko spalić? – spytałem.
Trzymając grilla za nogi, wynieśliśmy go na zewnątrz, dym szczypał w oczy, co utrudniało patrzenie pod nogi, zresztą było już prawie ciemno.
- Na zewnątrz jest ciemno, a tam było światło, przecież nie zaniesiemy go do domu – wyjaśniał.
- Do domu nie, ale do altany, tam jest oświetlenie, wyłącznik jest na ścianie domu przy drzwiach balkonowych z jadalni na taras - wyjaśniłem.
Dowlekliśmy jakoś grilla do altany, dymił nieprawdopodobnie, lekko strzelały iskry we wszystkich kierunkach (węgiel musiał lekko zwilgotnieć).
- Kamil weź jeszcze kilka kawałków rozpałki i zapal, poczekaj, aż się dobrze rozpali i na to nasyp jeszcze ze dwie łopatki węgla, nie dmuchaj i nie stój blisko, bo ci iskry oczy wypalą – wydałem instrukcje.
- Piotrek nie gniewaj się, ale naprawdę Kuba wprowadził panikę, a ja przypomniałem sobie jeszcze ten testament no i porobiło się – powiedział pojednawczym tonem.
- Nie gniewam się Kamil, ale co wam strzeliło do głowy, przecież testament spisałem ponad rok temu, powiedziałeś im? – zapytałem.
- Nie, kręciłem tylko, że widziałem jakieś papiery, które mogą potwierdzać nasze domysły, zrozum martwiliśmy się o ciebie – mówił dalej.
- Nawet o Mateusza nigdy się tak nie martwiłem – wyznał.
- Dziękuję Kamil, rozumiem i dziękuję za troskę – wyjąkałem.
- Głos ci się łamie Piotrek – zauważył.
- To przez ten dym Kamil – skłamałem.
- Ustaw ruszt w najwyższym położeniu, wszystko jest zamarznięte, smaruj często oliwą, jak zacznie rozmarzać, to rozklejaj kawałki karkówki od siebie, jak wszystko rozmarznie, to wtedy obniży się ruszt do pieczenia – zmieniłem temat.
Ziemniaki znalazłem w budynku gospodarczym. Zapobiegliwa ta moja siostra i szwagier, dzięki nim mamy co jeść dzisiaj - pomyślałem.
Poszedłem do domu. Ziemniaki podałem Mateuszowi.
Dobrze je umyj, najlepiej szczoteczką, a potem osusz – powiedziałem.
- Sam zabrałem się do przygotowania masła czosnkowego, utarłem czosnek z solą, doprawiłem pieprzem i wymieszałem z połową kostki masła.
Faszerowałem w każdego ziemniaka łyżeczkę masła czosnkowego i zatykałem wydrążoną dziurę, Mateusz zawijał ziemniaki w folię aluminiową.
- Piotrek słuchaj, nie gniewaj się, że narobiliśmy paniki, ale…- zaczął Mateusz.
- Mateusz, już mi Kamil wyjaśnił, nie gniewam się, co więcej, jestem naprawdę zdumiony waszą troską o mnie, dziękuję – wyjaśniłem.
- Cholera, baliśmy się, że coś ci się mogło stać, nie wiedziałem, że tutaj telefony nie działają – wyjaśniał Mateusz.
- Ale jak jeszcze Kuba zacznie mnie przepraszać, to mogę tego nie wytrzymać – dodałem.
- Chodźmy do Kamila, bo mu się tam chyba nudzi przy grillu, weźmy ziemniaki, w sam raz upieką się razem z resztą – przerwałem temat.

Wieczór był bardzo chłodny, wiał delikatny wiaterek, było już zupełnie ciemno, niebo było zasnute chmurami, gwiazdy były niewidoczne Mrok rozjaśniały wyraźnie widoczne dwie łuny, to odblask tysięcy palących się zniczy na dwóch cmentarzach, jeden z nich położony był w mojej wsi koło trzech kilometrów od nas, po przeciwnej stronie druga łuna unosiła się nad cmentarzem, na którym spoczywał Grzegorz, cztery kilometry od nas.
Mateusz na chwile zgasił światło w altanie.
- To cmentarze? – zapytał, wskazując na łuny.
- Tak – potwierdziłem.
- Pięknie to wygląda, mało tutaj światła na wsi, dlatego tak wyraźnie je widać, ale zaświećcie światło, bo nic nie widzę na grillu – podsumował Kamil.
Wszystko już dochodziło, w powietrzu unosił się smakowity zapach. Poszedłem obudzić Kubę. Wszedłem do pokoju.
- Kuba wstawaj, jedzenie gotowe – powiedziałem.
- Nie śpię, leżę tylko z zamkniętymi oczami.
- Odpocząłeś przynajmniej trochę? –zapytałem.
- Tak, Piotr nie gnie… - próbował coś powiedzieć, dobrze wiedziałem co.
- Kuba dziękuję za troskę o mnie i przepraszam, że naraziłem cię na te wszystkie kłopoty – przerwałem mu.
- Ale…
- Kuba nie ma żadnego, ale, naprawdę jestem wam bardzo wdzięczny... porozmawiamy później, a teraz zbieraj się, bo chłopaki czekają ze wszystkim.

Ucztowaliśmy w jadalni, stwierdziliśmy, że w altance jest za zimno.
Pochłonęliśmy wszystko, zwycięzcą był Kamil, pochłonął największą ilość jedzenia. Została tylko połówka chleba i folia aluminiowa po ziemniakach.
- Dawno nie miałem takiej wyśmienitej wyżerki, grill w listopadzie, tego jeszcze nie było – skwitował Kamil.
- A ja to chciałem zapytać, dlaczego nas tu nigdy nie zaprosiłeś? – rzeczowy Kuba.
- A podobno z jedzeniem miało być krucho, a tymczasem podnieść się z krzesła nie mogę – Mateusz.
- Cieszę się, że wam smakowało, ale teraz czeka nas sprzątanie – podsumowałem.
Posprzątaliśmy, grill został na zewnątrz, dogasając, schowa się go jutro.
- Panowie teraz chwila przerwy, a za piętnaście minut zbiórka w jadalni - zarządziłem.

- Należą wam się wyjaśnienia - zacząłem.
Siedzieliśmy w czwórkę w jadalni, w kominku trzaskały palące się polana, za oknami panowała nieprzenikniona ciemność, tylko w oddali widać było łunę bijącą od cmentarza.
- Moje zachowanie jest całkiem normalne, zawsze ten okres spędzam tu na wsi, teraz tylko sytuacja się zmieniła…
- Jeszcze rok temu nie było tego zamieszania, Kuby wtedy nie znałem, a z Kamilem i Mateuszem znaliśmy się tylko na tyle, że nawet nie zauważali mojej nieobecności w Krakowie przez kilka dni. To się jednak zmieniło, a ja nawet nie uzmysłowiłem sobie tych zmian… - mówiłem dalej.
- To znaczy dostrzegałem je, ale nie zdawałem sobie sprawy z ich konsekwencji, myślałem, że jak zniknę na kilka dni, to nawet tego nie zauważycie, a co dopiero mówić o całej tej waszej panice i wzburzeniu moim zachowaniem. Po prostu przyjechałem tutaj jak co roku, wyłączyłem telefon i w zasadzie to tyle… Przez te kilka miesięcy zżyliśmy się z Kubą, co dziwne, przez prawie rok mojej nieobecności w Krakowie zacieśniły się relacje między mną a Kamilem i Mateuszem, nie zdawałem sobie sprawy, że moje zniknięcie spowoduje taki chaos.
- Przepraszam za to zamieszanie, rzeczywiście powinienem zostawić wam jakąś informację, że znikam na kilka dni i nie będę nawet pod telefonem… Dziękuję wam za troskę, za to że martwiliście się o mnie…
Zapadła cisza, jedynym dźwiękiem był odgłos trzaskających iskrami płonących polan w kominku.
- Zawsze przyjeżdżam tutaj w tym okresie, żeby odizolować się od świata, od ludzi i być sam na sam ze wspomnieniami, sam na sam z osobą, której już nie ma, osobą, która była dla mnie najważniejsza w życiu – przerwałem milczenie.
- Kto to był – nie wytrzymał Kuba.
- Czy to twoje zachowanie na cmentarzy we Wrocławiu to jakoś było z nim związane? – zapytał.
- Nigdy z nikim o tym nie rozmawiałem, tylko z rodziną Grzegorza, ale chyba nadszedł czas, żebym opowiedział wam tą historię, wtedy może lepiej zrozumiecie moje postępowanie i zachowanie – wyjaśniłem.
- Grzegorza poznałem osiem lat temu w październiku, to było zrządzenie losu, byłem tutaj, spędzałem weekend, zmieniła się pogoda, zaczął padać deszcz, więc stwierdziłem, że wracam do Krakowa, po drodze zatrzymał mnie chłopak, prosząc o podwiezienie, to był właśnie Grzegorz. Dziwnie się zachowywał, nie był pewien czy znajdzie nocleg, podałem mój swój numer telefonu, zadzwonił w nocy z pytaniem czy może u mnie przenocować, tak wylądował u mnie. Potem wszystko jakoś dziwnie się potoczyło, wyniósł się z domu po awanturze dotyczącej jego preferencji seksualnej, studiował w Krakowie, więc tutaj chciał się zahaczyć, zaproponowałem, żeby chwilowo pomieszkał u mnie, jak chce i nie ma innych możliwości, czas upływał, a ja powoli przyzwyczajałem się do lokatora w domu, wtedy nie dopuszczałem do siebie myśli, że może z tej znajomości wyjść coś więcej. Sam byłem po pięcioletnim kretyńskim związku i nie miałem zamiaru wiązać się z kimś znowu. Mijały kolejne tygodnie, a ja coraz bardziej przywiązywałem się do Grześka, jednak nie liczyłem na wiele, ot zwykła znajomość, mieszka u mnie, sypiamy ze sobą, ale przecież on ma swój świat, poszedł do pracy, z obawą myślałem, że się wyprowadzi…
- Głupie zachowanie, z jednej strony nie wierzyłem, że coś z tego może być, nie chciałem się w nic angażować, a z drugiej nie chciałem, żeby się wyprowadził. Powoli, niedostrzegalnie, wbrew sobie, angażowałem się, nagle wyznanie Grzegorza, on chce ze mną być, to był przełom, pomimo początkowych obaw uwierzyłem we własne szczęście, uwierzyłem w nas. Gdzieś na skraju świadomości, zawsze spychana na bok czaiła się myśl, że jest to zbyt piękne, żeby było prawdziwe, doświadczenia wyniesione z poprzedniego związku podszeptywały mi, że nic z tego nie wyjdzie. Na przekór temu i moim doświadczeniom wszystko między nami układało się wspaniale, dzieląca nas różnica wieku zdawała się nie mieć żadnego znaczenia dla Grzegorza...
- Grzegorz nie miał żadnych wątpliwości, ja miałem ich z upływem czasu coraz mniej, Wspólne życie, wspólne spędzanie czasu, dzielenie się sobą. Poznałem jego rodzinę, mamę najwcześniej, później siostrę i brata. Z czasem pogodził się z ojcem i odwiedzał dom rodzinny, jego brat Filip był naszym częstym gościem, a potem regularnie zatrzymywał się u nas, co dwa tygodnie w czasie sesji, studiował wtedy zaocznie w Krakowie. Gdy byliśmy ze sobą, reszta świata dla nas nie istniała, a każda godzina rozłąki wydawała się nam wiecznością. Nigdy nie uwierzyłbym nikomu, że tak silne uczucie może połączyć dwoje ludzi, a ono stało się moim udziałem. Byłem szczęśliwy i Grzegorz był szczęśliwy, wspólne plany, nadzieje, ambicje. Trwało to trzy lata, trzy lata oderwania się od rzeczywistości i otaczającego świata. Grzegorz, potrącony przez pijanego kierowcę jadącego nieoświetlonym samochodem, zginął na miejscu. Ja przeszedłem ostry zawał, zdaniem lekarzy podobno kilkakrotnie stawałem przed bramą świętego Piotra, ale mnie nie wpuszczono. Pogrzeb Grzegorza odbył się, jak byłem w szpitalu. Mój pobyt w szpitalu trwał półtora miesiąca, często odwiedzała mnie moja własna rodzina, rodzina Grzegorza i znajomi. Opornie wracałem do zdrowia, do pracy już nie wróciłem. Owszem żyłem, ale nie miałem do tego życia żadnej motywacji, właściwie to wegetowałem jak roślina. W Krakowie mieszkałem trzy miesiące, okres rehabilitacji i intensywnego leczenia. Nie mogłem wytrzymać w mieszkaniu, wszystko tam przypominało mi Grzegorza, Wyniosłem się tutaj na wieś. Tutaj miałem blisko do Grzegorza, bez przeszkód mogłem przeżywać swoje rozgoryczenie życiem. Ciągle słyszałem od rodziny Grzesia, że nie mogę tak dłużej, że muszę wziąć się za siebie, przeciwstawić się ogarniającemu mnie marazmowi...
- Mieszkałem tutaj dwa lata. Każdy dzień był katorgą, wybawieniem był sen, zawsze śnił mi się Grzegorz i znowu byliśmy wtedy razem i szczęśliwi, przebudzenie wiązało się z koszmarem rzeczywistości. Z czasem pogodziłem się z losem, wspomnienia obudowałem szczelną skorupą obojętności. Mama Grzegorza tłumaczyła, „on bardzo cię kochał, dzięki tobie był szczęśliwy i na pewno jest teraz bardzo zdruzgotany, widząc, co ze sobą robisz”.
- Wizyta rodziców Grzegorza i proste słowa jego ojca „obudź się już, weź byka za rogi, wspomnienia niech nie będą klątwą, ale siłą do działania, nie każdemu jest dana taka miłość, ja to nawet nigdy nie wierzyłem, że chłop z chłopem mogą się tak kochać, musisz pomóc innym, tak jak pomogłeś mojemu Grzesiowi”, płakaliśmy wtedy wszyscy razem. Potem namowa kolegi, wracaj do Krakowa, tworzy się nowy oddział mojej firmy, dobra praca, zmienisz otoczenie, otrząśniesz się. Posłuchałem i wróciłem. Mieszkanie zmieniłem, tam nie mogłem wytrzymać bez jego obecności, a może było go tam aż za dużo?
- Pierwszy rok w Krakowie wiązał się tylko z pracą, rzadkie spotkania ze znajomymi, wizyty rodziny Grzegorza... Kolejny rok, próby poznania kogoś, zawsze kończone z mojej strony, wypraktykowanie zwyczaju seksu za kasę, to nie wiązało się z żadnymi wspomnieniami, z żadnymi zobowiązaniami, z żadnymi uczuciami, ktoś się pojawiał i znikał za zamkniętymi drzwiami, to było bezpieczne dla mnie, wspomnienia były nadal żywe…
- Kolejny rok, większe zaangażowanie się w życie, więcej znajomych, potem poznałem Mateusza, później Kamila, resztę już znacie. Są jednak dni, kiedy muszę być sam, sam ze wspomnieniami, sam z Grzegorzem, teraz już wiecie o mnie praktycznie wszystko – zakończyłem.
Podniosłem się z fotela, dołożyłem do kominka, prawie wygasał. Siedzieli bez ruchu i tylko ich spojrzenia podążały za moimi ruchami.
- Wtedy na cmentarzu we Wrocławiu, ten nastrój miejsca i ta twoja muzyka spowodowały, że się rozkleiłem, że nie wytrzymałem, zwykle sobie radzę z tym wszystkim dzięki takim dniom spędzonym tutaj, ale wtedy wszystko puściło, nie zapanowałem nad sobą, przepraszam za to Kuba, zapewniam was, że nigdy nie myślałem o… o skróceniu sobie życia – dodałem.
- Zgłupiałeś… to do tych przeprosin, nie masz powodu do przepraszania, wiedziałem, że to jakieś bolesne wspomnienia wtedy cię naszły – wyjaśnił Kuba.
- Przepraszamy, że ci przeszkodziliśmy – powiedział cicho Mateusz.
- Jaki on był, że nawet po tylu latach tak tęsknisz za nim? – zapytał Kamil.
- Zwykły, poukładany, ładny chłopak, a zarazem wspaniały człowiek, wiem, jak to banalnie brzmi, ale Grzegorz był wspaniały i jedyny w swoim rodzaju, zawsze pogodny i uśmiechnięty, pełen werwy, ciekawy życia, świata, a jednocześnie cichy i spokojny. Idealnie uzupełnialiśmy się, dlatego tak bardzo mi go brakuje – odpowiedziałem.
- Nie próbowałeś potem z kimś…- zaczął Kamil.
- Próbowałem, ale nie spotkałem nigdy nikogo podobnego, poza tym nie byłem na to gotów, raz spotkałem chłopaka, ale w pewnym momencie, kiedy trzeba było zrobić kolejny krok, to ja się wycofałem, bałem się kolejnego rozgoryczenia, kolejnej porażki, kolejnego uczucia, ten strach spowodował, że zrobiłem się oschły, zamknięty w sobie, ten strach powoduje, że jak ktoś zbliży się do mnie za bardzo, to go odpycham, tworzę dystans. Dlatego nie nawiązuję z nikim bliższych relacji.
- Piotrek może nie zrozumiesz, o co mi chodzi, ale jak jutro wybierasz się na cmentarz, to chcielibyśmy pojechać tam z tobą, to naprawdę nie jest wtrącanie się, tak będzie ci lżej, tak będzie lepiej dla ciebie i dla nas – wystąpił z propozycją Mateusz.
- Jutro zobaczymy, a teraz czas, żeby kłaść się spać, późno już. Kuba Ty jutro wracasz do Wrocławia? – zapytałem.
- Tak, w poniedziałek idę do pracy – odpowiedział.
- To musisz dobrze wypocząć, pojedziesz moim służbowym samochodem, po drodze weźmiesz Kamila i Mateusza do Krakowa – zarządziłem.
- A Ty, kiedy wracasz? – zapytał Kuba.
- W pracy mam być dopiero w środę, ale do Krakowa wrócę wcześniej, nie wiem jeszcze kiedy – powiedziałem.
- Ja będę spał tutaj na narożniku przed kominkiem, Kuba Ty tam gdzie odpoczywałeś, zostają jeszcze dwie wolne sypialnie u góry koło Kuby i jedna tu obok na dole, Kamil i Mateusz rozlokujcie się , pościel jest w bieliźniarce u góry. A teraz do spania – zakończyłem spotkanie i cały dzień zarazem.
Zasypiałem spokojny, czułem ulgę, że wszystko o mnie już wiedzą i zrozumieją moje zachowanie.

Rano obudził mnie ruch w domu, popatrzyłem na zegarek, dochodziła ósma, nie chciało mi się jeszcze wstawać, ponownie zasnąłem.
Obudziło mnie lekkie tarmoszenie za ramię:
- Wstawaj Piotr, śniadanie już przygotowane, jest na stole, czekamy na ciebie – powiedział Mateusz.
Szybki prysznic, schowanie pościeli i dołączyłem do czekającej trójki.
- Smacznego, wcześnie wstaliście? Koło ósmej słyszałem jakieś hałasy.
- Zdążyliśmy już być na spacerze, jest ładna pogoda, śliczna okolica – poinformował Kamil.
- Odludnie tu masz trochę, sporo lasu, fajne miejsce na dom – dodał Kuba.
- Powiedz to miejscowym, jak zacząłem budowę, to pukali się w głowę na mój widok i twierdzili, że trzeba mieć nie po kolei, żeby się w krzakach budować, tu panuje pogląd, że im bliżej głównej drogi to tym lepsza lokalizacja, dopiero później, jak resztę „krzaków” wykupili miastowi, jak oni nas nazywają, to trochę zmienili zdanie – powiedziałem.
- No tak wczoraj, jak nam tłumaczyli, jak jechać to wyczuwało się takie podejście, jeden facet nam tak wytłumaczył drogę „pojedziecie drogą prosto jak do lasu i przed samym lasem w prawo, za tymi krzakami prawie w lesie stoi ten dom, liści teraz nie ma, to go zobaczycie” - wyjaśnił Mateusz.
- Piotrek, my będziemy się niedługo zbierać do Krakowa, potem Kuba przecież jeszcze musi jechać do Wrocławia, a lepiej, żeby wyjechał wcześniej, dzisiaj będzie duży ruch, kiedy Ty wracasz do Krakowa? – zapytał Kamil.
- Muszę przygotować dom do zimy, jechać na cmentarz, później pożegnać się z rodzicami Grzegorza, przyjadę chyba dziś wieczorem – zaskoczyła ich ta odpowiedź.
- Możemy ci w czymś pomóc w tym przygotowaniu domu do zimy?- zapytał Kuba.
- Kuba dam sobie radę to prosta sprawa, opróżnić lodówkę i zabrać ze sobą wszystko, co może się zepsuć, spuścić wodę z instalacji wodnej, przestawić centralne ogrzewanie na kolektory słoneczne i ustawić piec do centralnego w tryb awaryjny ogrzewania zimowego, na koniec wyłączyć prąd poza kotłownią i systemem alarmowym. Jakaś godzina zajęcia, spakować się i już będę gotów do wyjazdu – wyjaśniłem.
- To może poczekamy na ciebie i razem pojedziemy na cmentarz, potem ty pojedziesz pożegnać się z rodzicami Grześka, a my ruszymy od razu z cmentarza do Krakowa – zaproponował Kuba.
- Dobrze, pozmywajcie naczynia, zanim wyłączę wodę.
Szybko zabrałem się za wszystko, co było do zrobienia, Kamil z Kubą zataszczyli grilla do budynku gospodarczego, Mateusz robił porządki w kuchni, potem sprawdziliśmy wszystkie drzwi i okna.
Po godzinie zamykałem drzwi domu.
- Jedźcie w służbowym samochodzie, ja pojadę pierwszy – powiedziałem.
Na cmentarzu było sporo ludzi, nic dziwnego to Zaduszki, dzięki obecności chłopaków, czułem się inaczej niż zwykle tutaj, pomodliłem się za Grzegorza, widziałem, że oni zrobili to samo, zdziwiłem się, bo nie znałem ich od tej strony, zapaliliśmy po zniczu. Wizyta na cmentarzu trwała koło czterdziestu minut, nie była to chwila, ale i tak była to moja najkrótsza wizyta tutaj, a mimo wszystko czułem się spełniony. Pożegnaliśmy się przed cmentarzem, Kamil, Kuba i Mateusz ruszyli w stronę Krakowa, ja pojechałem do rodziców Grzegorza.
Zastałem wszystkich, Kaśka też przyjechała do rodziców w odwiedziny, akurat pora obiadowa, wymówki na nic się nie przydały, musiałem usiąść z nimi do stołu. Zjesz z nami, nie będziesz gdzieś łaził po knajpach. Okazało się, że Filip właśnie wybierał się z powrotem do Krakowa po obiedzie, zaproponowałem mu podwiezienie, ucieszył się „wiesz, wprawdzie to nie jest daleko, ale dzisiaj jest straszna ciżba w autobusach”.
Po obiedzie jeszcze krótko posiedzieliśmy przy kawie, Filip też chciał już wracać do żony i dziecka.

Zapakowaliśmy się do samochodu żegnani przez rodziców i ruszyliśmy w stronę Krakowa.
Rozmawialiśmy, głównie to ja wypytywałem Filipa co u niego słychać. Niewiele nowego, to że się ożenił i ma dziecko, wiedziałem, skończył studia, ostatnio tylko zmienił pracę, mieszkają dalej, tam gdzie mieszkali, czyli u żony.
Ruch na drodze rzeczywiście był spory, dojeżdżaliśmy właśnie do korka, w oddali widzieliśmy migającego policyjnego koguta.
- Chyba jakiś wypadek, bo jest policja, przy takim ruchu na drodze to nic dziwnego – stwierdził Filip.
Samochody z naprzeciwka przestały jechać, samochody przed nami ruszyły powoli, widocznie puszczają wahadłowo, raz z jednej raz z drugiej strony - pomyślałem.
W miarę jak się posuwaliśmy do przodu, widzieliśmy coraz więcej, z przodu po naszej prawej stronie stał wbity w drzewo samochód, wokół niego kręcili się policjanci. Nie dowierzałem własnym oczom, zamrugałem, na tylnej klapie dostrzegłem znajome mi logo firmy, kolor samochodu też się zgadzał...


cdn


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pisarek666
Moderator



Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 659
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 17:41, 28 Mar 2012    Temat postu:

.

Część 8. Wypadek

Nie miałem już wątpliwości, to był mój służbowy samochód. Jakieś fatum mnie prześladuje – pomyślałem. Zjechałem na pobocze, z włączonymi światłami awaryjnymi jechałem w stronę do radiowozu, z radiowozu wyskoczył policjant, machając rękami, zatrzymałem się przed nim, wysiadłem.
- Co pan robi, proszę stąd odjechać! – prawie krzyczał.
- Nie pieprz człowieku, tylko powiedz co z pasażerami z tego samochodu? – zapytałem.
- A pan to kto? – zapytał.
- Jestem ich przełożonym, a to mój samochód firmowy – wskazałem ręką, nie wdawałem się zbytnio w szczegóły.
Z portfela wyjąłem swoją wizytówkę i wręczyłem mu, przeczytał ją.
- Żyją wszyscy. Odwiezieni do szpitala, kierowca nieprzytomny, pozostała dwójka przytomna, szczegółów nie znam, trzeba dzwonić do szpitala. Poszkodowani zostali odwiezieni na urazówkę szpitala klinicznego w Krakowie na ulicę ... – precyzyjna odpowiedź.
- A jak to się stało?
- Według relacji świadka, zjechali na pobocze, żeby uniknąć czołowego zderzenia z samochodem, który wyprzedzał na „trzeciego”, zahaczył ich jednak i zepchnął z drogi, sprawca uciekł z miejsca zdarzenia – zaimponował mi zwięzłością.
- Niedługo skończymy czynności operacyjne, co mamy zrobić z samochodem – zapytał.
- Co to znaczy, co mamy… - nie rozumiałem, czego chce.
- Pytam, czy my mamy zgłosić odholowanie, czy pan to załatwi, dla nas sprawa jest jasna, jest naoczny świadek, kierowca tego wyprzedzanego samochodu, przytomnie się zachował, zadzwonił na numer 112 Centrum Powiadamiania Ratunkowego, zawiadomił o wypadku i o rannych, na dodatek przekazał numery rejestracyjne sprawcy, sprawca został już zatrzymany - kolejna rzeczowa wypowiedź.
- Zawiadomię krakowski oddział firmy, oni skontaktują się z ubezpieczycielem – odparłem.
Zadzwoniłem do Ryszarda, którego miałem zastąpić za cztery miesiące.
- Witaj Rysiek, przepraszam, że w takim dniu przeszkadzam, mam wielką prośbę, powiadom ubezpieczyciela, że mój służbowy samochód jest skasowany, prowadził mój asystent, wypadek nie z jego winy, będzie policyjny raport – rzuciłem do słuchawki.
- Wszyscy żyją? – zapytał Rysiek.
- Tak, Jakub jest w szpitalu nieprzytomny, jeszcze nie wiem, co mu dokładnie jest – odpowiedziałem.
- Gdzie jest samochód – kolejne pytanie.
- Okolice Sułkowa, koło kilometra od końca obwodnicy Wieliczki w stronę Bochni, na krajowej czwórce – odpowiedziałem.
- A tobie coś się stało, przyjechać po ciebie – następne pytanie.
- Mi nic się nie stało, sam dojadę do Krakowa, wpadnę jutro do was, to wszystko ci wyjaśnię.
Policjant coś pisał na kartce papieru, którą mi wręczył.
- Chwileczkę poczekaj Rysiek – rzuciłem do słuchawki.
- To mój numer telefonu, będę tutaj, dopóki nie przyjadą po samochód – powiedział policjant.
- Rysiek zanotuj nr telefonu, to numer policjanta, który zabezpiecza miejsce wypadku, będzie tutaj, ja jadę do szpitala – dodałem.
Podyktowałem mu numer, podziękowałem i się rozłączyłem.
Z pamięci telefonu wybrałem kolejny numer, numer lekarza, u którego się leczyłem.
- Dobry Wieczór panie ordynatorze, przepraszam, że przeszkadzam w takim dniu, mam olbrzymią prośbę – zacząłem kolejną rozmowę.
- Tak słucham pana, coś się stało, źle się pan czuje – opanowany głos.
- Dziękuję ze mną wszystko w porządku, Zna pan może kogoś na urazówce w szpitalu na ulicy … przywieziono tam z wypadku moich znajomych i prosiłbym o interwencję.
- Poproszę o nazwiska znajomych, oddzwonię, jak coś będę wiedział – wyważone słowa.
- To trzech młodych ludzi Jakub W, Mateusz K i Kamil S, serdecznie Panu dziękuję, będę czekał na wiadomość. Do usłyszenia – pożegnałem się.

- Przepraszam pana, wykonam jeszcze jeden telefon – powiedziałem do policjanta. Wybrałem kolejny numer, znałem go na pamięć, to numer mojego znajomego z branży.
- Cześć Staszek, nie przerywaj, pamiętasz sytuację jakieś półtora roku temu, siedzieliśmy w restauracji, przechodził wtedy taki gość, przedstawiłeś mi go jako lekarza ze szpitala, na jakim oddziale on pracuje? – zapytałem.
- To chirurg, pracował na urazówce, teraz nie wiem, a co stało się coś, chcesz sobie coś amputować?
- Masz z nim dobry kontakt? Potrzebuję go dla moich chłopaków, mieli wypadek i tam teraz leżą – prosiłem.
- Jasne, tylko że sam do niego zadzwonię, podaj mi ich nazwiska, skontaktuję się z Tobą, po rozmowie z nim – odpowiedział.
Podałem mu nazwiska i zakończyłem rozmowę.

- Sprawnie pan działa – usłyszałem pochwałę od policjanta.
- Na tym polega cała moja praca, na sprawnym działaniu – odpowiedziałem.
- Dba pan o swoich pracowników, podziwu godne – podsumował policjant.
- Niech pan wyjaśni sytuację temu chłopakowi, co siedzi w pana samochodzie – poradził mi policjant, przypominając jednocześnie o istnieniu Filipa – jest całkiem zdezorientowany.
- Chce pan obejrzeć samochód, są tam rzeczy osobiste, kurtki, dokumenty, bagaże, może pan je zabierze, bo wie pan, mogą później zginać – wyjaśnił.
- Jedna chwileczkę, porozmawiam z Filipem.
Podszedłem do samochodu, Filip siedział sparaliżowany strachem.
- Filip tym samochodem jechali moi znajomi - powiedziałem.
- Żyją? – wyjąkał.
-Tak, jeden jest nieprzytomny, ale chyba nie jest w złym stanie.
- To dobrze, bo już myślałem, że masz zajebistego pecha w życiu, to przecież twój samochód służbowy, aż bałem się wychodzić z samochodu – normalny głos.
- Pomóc ci w czymś – zaproponował.
- Chodź ze mną, są do zabrania ich rzeczy – poprosiłem.
Podeszliśmy z policjantem do samochodu, nie był tak zniszczony, jak wcześniej się mi wydawało, ale i tak nadawał się tylko do kasacji.
Pokwitowałem odbiór rzeczy, pożegnałem się z policjantem.
- Jak będzie się pan widział z pracownikami, to proszę im przekazać, że może jeszcze dzisiaj przyjadę po ich zeznania, najpóźniej jutro rano, lepiej, żeby prowadził pana znajomy, jak ma prawo jazdy – doradził.
- To pewnie spotkamy się w szpitalu, właśnie tam jadę, jeszcze raz dziękuję - odparłem.
- Zatrzymam ruch i was przepuszczę, szerokiej drogi – zaproponował policjant.
- Filip masz prawko?- zapytałem.
- Już od trzech lat – odparł.
- To wskakuj za kółko, zawieź mnie na ..., do szpitala tam ich wzięli, po drodze muszę wykonać kilka telefonów – wyjaśniłem.
- Jasne – powiedział, wsiadając od strony kierowcy.
Policjant dotrzymał obietnicy, zatrzymał cały ruch, żebyśmy mogli spokojnie przejechać, gdy mijaliśmy go, zasalutował, podziękowałem mu skinieniem głowy.

Ruch na obwodnicy Wieliczki i w Krakowie był duży, pod szpital podjechaliśmy po trzydziestu minutach.
- Dziękuję Filip, dasz radę jakoś dostać się do domu – zapytałem.
- Jasne, tylko tak pomyślałem, że może pojadę twoim samochodem, powiem żonie co i jak, a potem przyjadę tu i odwiozę cię do domu – zaproponował.
- To świetny pomysł, dziękuję – odparłem.
Wysiadłem z samochodu, wszedłem do środka, na dyżurce zapytałem gdzie leżą chłopaki, „Proszę wejść na pierwsze piętro, zapytać w dyżurce pielęgniarek, ja tutaj jeszcze nie mam ich danych”, w dyżurce powiedziano mi, że Mateusz i Kamil leżą w pokoju sto czternaście, a Kuba nie ma jeszcze przydziału, jest w pokoju zabiegowym.
Poszedłem do Kamila i Mateusza.
Leżeli w pokoju, rozmawiali ze sobą, zobaczyli mnie.
- Cześć chłopaki, co z wami? – zapytałem.
- Cholera w pewnym momencie myślałem, że cię już nie zobaczę, że już nikogo nie zobaczę – odpowiedział Mateusz.
- Ależ ten idiota pędził na nas, Kuba mu uciekł na pobocze, ale i tak walnął w nas i zepchnął z drogi, a to drzewo ruszyło na nas zajebiście szybko, żebyś widział, jak rosło w oczach – relacjonował Kamil.
- A co z Kubą? – zapytałem.
- Odzyskał przytomność. Jest na zabiegówce, też chyba nic poważnego – odpowiedział Kamil.
- Martwi się tylko, że wyrzucą go z pracy, a na odchodne z firmy zasadzisz mu potężnego kopa w tyłek, możesz coś z tym zrobić, przecież to nie jego wina, jechaliśmy sześćdziesiąt na godzinę, szybciej się nie dało – wstawiał się za Kubą Kamil.
- Idiota. Obrońco uciśnionych zapewniam cię, że nikt go z pracy nie będzie wyrzucał – zapewniłem Kamila.
- Dzwoniłeś tutaj? – zapytał Mateusz.
- Tu nie, ale w dwa inne miejsca – odpowiedziałem.
- To dlatego latają koło nas jak w ukropie, chłopie od pół godziny chwili spokoju nie mamy, to lekarze to pielęgniarki – wyjaśniał Mateusz.
Na potwierdzenie jego słów do pokoju wszedł lekarz.
- Witam pana, my się znamy, mamy wspólnego znajomego pana Stanisława – wyjaśnił lekarz.
W końcu rozpoznałem go, przywitałem się z nim.
- Tak poznaliśmy się w restauracji. Czy może mi pan powiedzieć, jaki jest ich stan? – zapytałem.
- Ależ oczywiście, chodźmy do mojego gabinetu, przyjechałem, jak tylko Staszek do mnie zadzwonił, ale wiem już wszystko – weszliśmy do gabinetu ordynatora.
- Może się pan czegoś napije kawa, herbata, może coś mocniejszego? – zaproponował.
- Dziękuję, może coś mocniejszego, bardzo mi się przyda.
Wyciągnął z szafki koniakówkę i butelkę brendy pośredniego gatunku, nalał na grubość palca, podał mi kieliszek, wypiłem jednym haustem.
- Dziękuję, a jaki jest ich stan? – zapytałem.
- Pan Mateusz ma zwichnięty bark, prawdopodobnie efekt źle zapiętego pasa bezpieczeństwa. Przy zwichnięciu barku u młodych ludzi, często oderwany zostaje obrąbek stawowy od panewki, wygląda to tak jakby opona spadła z felgi koła samochodowego. Konieczna jest dalsza diagnostyka, żeby to potwierdzić. Ponieważ brak obrąbka stawowego na panewce powoduje po pierwszym zwichnięciu prawie zawsze niestabilność i następne zwichnięcia, powinno się zrekonstruować anatomiczną pozycję obrąbka stawowego. Jeżeli diagnoza się potwierdzi, będziemy operować, to nieskomplikowany zabieg laparoskopowy. Kilka dni w szpitalu, przez sześć tygodni będzie musiał nosić specjalny opatrunek, po sześciu tygodniach wszystko powinno być dobrze i nie będzie nawet śladu.
- Pan Kamil ma zwichnięty nadgarstek prawej ręki, musiał być odchylony od oparcia siedzenia i ręką próbował się oprzeć o deskę rozdzielczą, zaraz będziemy zakładać szynę, mogę go dzisiaj wypisać, ale lepiej, żeby został jakieś dwa dni w szpitalu, wie pan, po wypadku mogą wystąpić różne komplikacje wskutek wstrząsu mózgu – opisał stan Kamila.
- Pan Kuba, założone trzy szwy na czole, nie wiadomo, od czego powstała rana, brak innych obrażeń zewnętrznych, wstrząs mózgu, konsultacja neurologiczne pozytywna, ale dla pewności sprawdzamy, czy nie powstał jakiś krwiak, jest teraz na tomografii komputerowej głowy, potrzymam go tutaj trzy, może cztery dni.
- To w zasadzie wszystko, zajmiemy się nimi najlepiej jak to możliwe, dzwonił w sprawie pana znajomych mój kolega, ordynator, poinformuję go, że już rozmawialiśmy.
- To lekarz u, którego się leczę na serce, prosiłem go o interwencję – wyjaśniłem.
- Jak mogę się zrewanżować? – zapytałem.
Podał mi swoją wizytówkę, zrewanżowałem się tym samym.
- Jeżeli uważa pan, że musi się rewanżować, to zaprosi mnie pan kiedyś na kolację, może zjemy ją w trójkę ze Staszkiem – odpowiedział z uśmiechem.
- Z prawdziwą przyjemnością – zapewniłem.

Wyszedłem na korytarz, dzwoniła moja komórka, dzwonił właśnie mój kolega Staszek.
- Słuchaj, on tam teraz jest…
- Ordynatorem, wiem już, właśnie wyszedłem od niego z gabinetu – przerwałem mu.
- Cholera mów co z twoją trójcą nie przenajświętszą – zapytał.
- Jak na taki wypadek to prawie bez szwanku, drobne sprawy – odpowiedziałem.
- To dobrze, bo martwiłem się o was, zadzwoń, jak będziesz miał trochę więcej czasu, nie przeszkadzam ci teraz – powiedział.
- Dziękuję ci bardzo, mamy zjeść w trójkę kolację, ja, ordynator i Ty, zadzwonię, jak dotrę do domu, muszę teraz kończyć, bo ktoś próbuje się do mnie dodzwonić teraz - rozłączyłem się.
Przełączyłem na połączenie oczekujące, dzwonił mój znajomy ordynator.
- Panie Piotrze pan orynator przekazał mi, że właśnie skończył rozmowę z panem i że wszystko pan już wie…
- Tak dziękuję za interwencję, czy przyjmie mnie pan w tym tygodniu?
- Ależ oczywiście, proszę jutro zadzwonić do mojej sekretarki i powołać się na rozmowę, poda panu termin, ja niestety nie dysponuję kalendarzem spotkań w domu… – odpowiedział.
- Jeszcze raz dziękuję i nie przeszkadzam już – powiedziałem.
- Dobranoc panu – zakończył rozmowę ordynator.

Korytarzem właśnie wieźli Kubę, podszedłem do nich.
- Szefie to naprawdę nie moja wina – zaczął Kuba.
- Wiem Kuba, tylko dzięki twojemu opanowaniu wszyscy żyjecie, o pracę nie masz się co martwić, wszystko będzie dobrze – zapewniłem.
- Wieziemy go na salę, gdzie leży ta dwójka – wyjaśniła pielęgniarka.
- A jak wyszła tomografia? – zapytałem.
- Wszystko w porządku, pole śródczaszkowe czyste – odparła.
- Widzisz szefie mózgu brak, sama łepetyna i nic w środku, pusto – próbował zażartować Kuba.
- Kuba uspokój się, czysto to nie znaczy pusto, przyjdę do was za chwilę – powiedziałem.

Zadzwoniłem do Małgorzaty (właścicielka sklepów, w których pracował Mateusz i Kamil).
- Dobry wieczór, przepraszam, że przeszkadzam dzisiaj, ale chciałem zawiadomić, że Kamil i Mateusz przez kilka kolejnych dni nie pojawią się w pracy, są w szpitalu, mieli wypadek samochodowy – informowałem jednym tchem.
- Witam pana, w jakim są stanie? Trzeba coś pomóc, w jakim są szpitalu...? – seria pytań Małgorzaty.
Wyjaśniłem wszystko, po kolei.
- Dziękuję, że pan zadzwonił, powinniśmy się spotkać w najbliższym czasie, proszę zadzwonić, jak to wszystko się uspokoi.
Pożegnaliśmy się, teraz musiałem zadzwonić do Wrocławia do Haliny i powiedzieć jej o Kubie. Trudna sprawa. Wybrałem jej numer. Odebrała natychmiast.
- Słucham panie dyrektorze – odezwała się pierwsza.
- Pani Halino jest taki problem, Kuba miał wypadek samochodowy, był u mnie i wracał służbowym samochodem… - zacząłem niepewnie.
- Żyje?
- Tak, trzy szwy na czole i wstrząs mózgu, ale poza tym wszystko w porządku tylko, że samochód jest do kasacji… – odpowiedziałem.
- A co z panem – przerwała mi niecierpliwie.
- Nie było mnie tam, ja jechałem swoim prywatnym samochodem, a on wracał z dwójką chłopaków, moimi znajomymi – wyjaśniałem.
- Harem pan sobie założył, czy co, a co z nimi?- zaskakujące pytanie.
- Drobne urazy, a z tym haremem …- próbowałem coś sensownego wymyślić.
- Przepraszam, czasem tak mam, że najpierw mówię, a potem myślę, co powiedziałam, ostatniego zdania pan nie słyszał i przerywać też już nie będę – dukała do słuchawki.
- Jak powiedzieć pracownikom i kuzynowi Kuby? – zadałem pytanie.
- To proste, powiem, jak było, przecież wysłałam Kubę do Krakowa z pilnymi dokumentami do podpisu, nie mogły czekać na pana powrót, to wersja oficjalna...
Zamurowało mnie, nawet nie zdążyłem powiedzieć, dziękuję.
- Do kuzyna Kuba niech sam zadzwoni, jak może i opowie mu bajkę. Na przykład, że mając samochód służbowy do dyspozycji, zrobił sobie wycieczkę z kolegami i skasował samochód, kuzyn nie dość, że nie będzie nic dociekał, to jeszcze będzie się bał, że wyrzuci pan Kubę z pracy. Będzie prosił pana, żeby to jakoś załatwić po cichu i nie wyrzucać Kuby. To powinno załatwić sprawę – skrupulatnie wyjaśniała.
Będę musiał na nią uważać, sam nie wymyśliłbym tak makiawelicznego planu, ma kobieta głowę na karku, dobrze, że jest po mojej stronie – pomyślałem.
- Kiedy można się spodziewać waszego powrotu – rzeczowe pytanie, sam nawet o tym nie pomyślałem do tej pory.
- Ja mam urlop do wtorku włącznie, ale niech mi pani przedłuży go do końca tygodnia, a Kuba dostanie chyba dwa tygodnie zwolnienia. Pani Halino dziękuję pani bardzo – odparłem.
- Drobiazg, od tego jestem – skromna odpowiedź.
- Proszę co jakiś czas zadzwonić i powiedzieć co się dzieje, a co z formalnościami związanymi z samochodem? – zapytała.
- Tym zajmie się mój kolega z krakowskiego oddziału, jeszcze raz bardzo pani dziękuję – powiedziałem.
- To nic takiego, niech pan zadba o Kubę i resztę chłopaków, proszę ich pozdrowić w moim imieniu – zakończyła rozmowę.

Zadzwoniłem do Filipa, powiedziałem mu, żeby na razie po mnie nie przyjeżdżał, wyjaśniłem, że posiedzę w szpitalu do dziesiątej wieczorem. Poszukałem automatu z napojami i z czterema puszkami pepsi poszedłem na salę do chłopaków. Mateusz miał już usztywniony bark, a Kamil założoną szynę na nadgarstek prawej ręki.
Rozmawialiśmy, relacjonowali mi przebieg wypadku, jak się czują.
- W ostatnie chwili to pomyślałem sobie, jaki będziesz wkurwiony Piotrek, ale nawet nie zdążyłem sobie tego wyobrazić, bo walnęliśmy w drzewo i straciłem przytomność – koloryzował Kuba.
- A światełko widziałeś? – zapytał Mateusz.
- Jakie światełko, o czym Ty mówisz? – zdziwił się Kuba.
- Bo wiesz, jak się ujrzy światełko, to należy szybko spierdalać w przeciwną stronę, żeby przypadkiem nie przejść na ciemną stronę mocy – dorzucił ubawiony.
Powiedziałem im o zawiadomieniu Małgorzaty, że nie będą w najbliższych dniach w pracy. Przerywały nam wejścia pielęgniarek, co chwile przychodziły i pytały o samopoczucie chłopaków.
Otwarły się drzwi do pokoju, w progu pojawiła się Małgorzata, za nią uginający się pod ciężarem dwóch torb szedł jej mąż.
- Dobry wieczór wszystkim pomyślałam, że przywiozę wam kilka rzeczy, pewnie pan nie miał czasu o tym pomyśleć, a oni są w tych szpitalnych łachach – powiedziała.
Zaczęła wypakowywać jedną torbę: dresy, skarpety, klapki, podkoszulki.
- Piżam w sprzedaży nie mamy, ale dresy się dobrze nadadzą, nie mam tylko bielizny, ale w szpitalu nie jest wam potrzebna, przebierać się szybko, tobie Mateusz pomogę, bo widzę, że sam nie dasz sobie rady – dyrygowała.
Mateusz poczerwieniał na twarzy, cała trójka, ja zresztą też, patrzyliśmy na nią, oniemieli.
- Co się tak gapicie, ruszać się, pan niech pomoże Kamilowi, bo chyba sam nie da sobie rady, a my to się nie znamy – powiedziała do Kuby.
- Małgorzata jestem, a to mój mąż Stefan – przedstawiła się Kubie.
- Jakub, bardzo mi miło Państwa poznać – odpowiedział, zdezorientowany dalej leżąc na łóżku.
- Jak możesz, to wstawaj i też się przebierz, dla ciebie też jest komplet – wyjaśniła z szerokim uśmiechem, widząc jego zdezorientowanie.
Zaczęli się przebierać, na szczęście mieli na sobie własną bieliznę. Pomogliśmy Mateuszowi założyć podkoszulek, Małgorzata odrywała metki od odzieży, wszystko markowe, pewnikiem zabrali z własnych sklepów, Stefan rozpakowywał drugą torbę, na szafki wykładał owoce, soki, kilka butelek wody mineralnej, tabliczki czekolady. Byli jak huragan, to znaczy Małgorzata była, wpadła, wszędzie jej pełno, zapytała o ich samopoczucie i już zbierała się do wyjścia.
- Powodzenia, Mateusz, gdybyście czegoś potrzebowali, to zadzwoń do męża, numer znasz, a z panem mogę chwileczkę porozmawiać? – zwróciła się do mnie.
Wyszedłem na korytarz za nią.
- Dziękuję za to wszystko… – próbowałem podziękować.
- To drobiazg, niech szybko wracają do zdrowia i do pracy, szykują się u nas zmiany, a ten Jakub to też tak ciosany, jak Mateusz i Kamil? – zapytała z uśmiechem, przypominając mi moje określenie.
- Tak, też – odparłem zdziwiony.
- Może szuka pracy, chętnie go przyjmiemy, planujemy otwarcie kilku sklepów poza Krakowem i szukamy nowych pracowników, ma pan kogoś godnego polecenia? – zapytała.
- Jakub jest z Wrocławia… - próbowałem wyjaśnić.
- To szkoda, tam na razie nic nie planujemy, ale może przeniósłby się do Krakowa? – nie zrażona ciągnęła temat.
- Chyba nie, ma dobrą pracę we Wrocławiu, nikt mi nie przychodzi na myśl, ale jeszcze zadzwonię w tej sprawie – powiedziałem.
- Oczywiście, nie przeszkadzam już, chciałam tylko powiedzieć, że jestem nimi zachwycona, planujemy spore zmiany z ich udziałem, ale to temat na kolację, może spotkamy się w najbliższym czasie? – propozycja.
- W tym tygodniu będę w Krakowie, potem z powrotem jadę do Wrocławia i nie wiem, kiedy wrócę do Krakowa – przedstawiłem swoje plany.
- To spotkajmy się w tym tygodniu, zadzwonię z konkretną propozycją.
Stefan wychodził właśnie z pokoju, pożegnaliśmy się i wróciłem do chłopaków.
- Co to była za furiatka – dopytywał się Kuba.
- Nasza pracodawczyni, taka żywiołowa kobieta, pomysły ma czasem bardzo zwariowane, sam widzisz –wyjaśnił Mateusz.
- Ale musi was lubić, wszystko markowe, Reebok, pewnie siedem albo i osiem stów na łebka, ładny ma gest i jeszcze pół spożywczego na szafkach, nawet mój szef nie ma takiego gestu – popatrzył na mnie z uśmiechem.

Wszedł Filip, popatrzyłem na zegarek, było po dwudziestej drugiej. Przedstawiłem ich sobie.
- To Filip, brat Grzegorza – powiedziałem.
Resztę załatwili sami po kolei.
Pożegnałem się z nimi i poszliśmy do samochodu.
- Filip jedź do siebie, potem ja sam wrócę do domu – poprosiłem.
- Jesteś w stanie po tym wszystkim? – upewnił się.
- Tak, wszystko w porządku – odparłem.

Dotarłem do mieszkania, z ulgą usiadłem w fotelu. Sporo wydarzyło się przez te dwa dni, wbrew wszystkiemu, wydarzenia z ostatniego dnia dostarczyły mi pozytywnej energii, los tym razem okazał się łaskawszy, a razem z moimi wyjaśnieniami, zrzuciłem z siebie olbrzymi ciężar. Mimo wszystko ostatnie wydarzenia optymistycznie pozwalały patrzyć na przyszłość.


cdn


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pisarek666
Moderator



Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 659
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 17:42, 28 Mar 2012    Temat postu:

.

Część 9. Widziane okiem Kamila - ciąg dalszy.

Przy Piotrku pojawił się Kuba. Początkowo nie wiedzieliśmy z Mateuszem, co jest grane, Piotrek przedstawił go jako swojego asystenta. Poznaliśmy go, ciekawy chłopak w sumie, wykształcony, po studiach, ale nie zadzierał nosa do góry. Pamiętam to pierwsze zwiedzanie Wrocławia z Kubą jako przewodnikiem i jego fantastyczny pomysł na zwiedzanie. Później dowiedzieliśmy się od niego, że jego pierwsze spotkanie z Piotrkiem też było za kasę. Opowiedział nam sytuację, jak Piotrek przyjmował go do pracy, przez cały czas myślał, że Piotrek się z niego nabija, a do reszty zgłupiał, jak Piotrek zakomunikował mu, że go przyjmuje na stanowisko asystenta, potem zaprowadził go jeszcze całkiem ogłupiałego do kuzyna i zakomunikował mu, że Kuba został przyjęty do pracy. Skołowaciał zupełnie, jak okazało się, że Piotrek już wyszedł i pojechał do domu, pamiętał jego adres i pojechał do niego do domu, Piotrek zdziwiony otworzył drzwi, w progu zakomunikował mu, że w czasie rozmowy kwalifikacyjnej zdobył największą ilość punktów spośród kandydatów i dlatego został przyjęty do pracy „Zaczynasz jutro o ósmej, nie spóźnij się”, powiedział i zamknął mu drzwi przed nosem, stał tam jeszcze ogłupiały do cna przez jakiś czas. W pracy nie wiedział jak się zachować, ale Piotrek nigdy nie nawiązał do tematu, dopiero przy tych jajach z kontraktem doszło do czegoś więcej.
Kuba nie mógł zrozumieć decyzji i zachowania Piotrka. On nie rozumiał, a ja tak, przecież to jasne. Piotrek pomagał wszystkim, którzy pojawili się na jego drodze. Taki miał już charakter, nie robił tego przecież nigdy na pokaz, nie robił tego też z litości. Nigdy nie widziałem, żeby wpłacił jakieś pieniądze na akcje charytatywne, nigdy nie wrzucał pieniędzy do puszek, ale zawsze pomagał wszystkim, którzy się z nim zetknęli i którzy tego potrzebowali. Robił to bo uważał, że po prostu tak trzeba. W czasie rozmowy zapytałem go o to.
- Nie ma o czym, mówić, w ten sposób spłacam dług, był czas, że i ja potrzebowałem pomocy i ją otrzymałem od znajomych, zresztą trzeba pomagać ludziom, których się zna, tak jest lepiej – odpowiedział.
Niczego w zamian nie oczekiwał, a nawet czasami był zaskoczony wdzięcznością za udzieloną pomoc, to on wtedy czuł się skrępowany sytuacją. Pamiętam, jak mu powiedziałem, że za to, co zrobił dla Mateusza, będę mu wskakiwał do łóżka na każde jego skinienie i bez kasy, uśmiechnął się i zbył mnie niczym. Kilka dni później na dodatek zaproponował, żebym skończył z „występami”, pomogę ci finansowo do czasu, aż staniesz na nogi. Możesz to traktować jako pożyczkę, dodał, widząc moje zakłopotanie.

We wrześniu zaczęliśmy z Mateuszem naukę, ogólniak robiony w systemie zaocznym, raz na dwa tygodnie, w sobotę po południu i w niedzielę rano mieliśmy zajęcia, nawet nieźle nam to idzie, szefostwo tak układało mi grafik, żebym mógł spokojnie chodzić do szkoły. Mateusz jako kierownik sklepu pracował na jedną zmianę, w soboty i niedziele miał wolne, inna rzecz, że prawie ze sklepu nie wychodził.

Z pracą to też ciekawa historia, szefostwo rozdzieliło nas, Mateusz był kierownikiem na innym sklepie, ja pracowałem w innym. Szef wpadał do każdego ze sklepów raz dziennie, co ciekawe zawsze coś przynosił, a to jakieś ciastka, to pizzę to jakieś kanapki, świetny facet z każdym zawsze pogadał. Szefowa pojawiała się rzadko, uprzejma, ale taka raczej oschła, no i miała zwariowane pomysły. Wpadła kiedyś z początkiem lata, popatrzyła na nas krytycznym okiem, popatrzyła na mnie bez słowa, potem przeszła wzdłuż półek, coś tam wybierała, znowu podeszła do mnie podała mi wybrane rzeczy i kazała iść do szatni się przebrać, przebrałem się, żółta pastelowa koszulka w czarne paski, beżowe rybaczki takie do połowy łydek, beżowe skarpety i czarne sandały, przy mojej ciemnej karnacji wyglądałem nieźle, zdecydowanie lepiej niż w poprzednim jednolitym granatowym stroju służbowym, wyszedłem na sklep, zlustrowała mnie, zmień koszulkę, weź w tym kolorze tylko rozmiar, który podkreśli sylwetkę, przymierzyłem rozmiar mniejszą, teraz jest idealnie - skwitowała, „Pasuje ci taki strój roboczy” - zapytała, zatkało mnie, wyjąkałem, że tak, „To poobrywaj te metki”. Każdy dostał indywidualnie dobrany strój służbowy, wyglądaliśmy teraz pstrokato, podała nam jeszcze identyfikatory z imionami, to po to żeby klienci wiedzieli, że tu pracujecie, potem wprawiła nas w jeszcze większe zdumienie, teraz pojedynczo marsz do fryzjera na koszt firmy, zróbcie sobie fryzurki takie, żeby były fajne i wam pasowały. Dziewczyny zaczęły jej klaskać, jak się dowiedziały, że farbowanie i inne duperele też idą na koszt firmy. Ludzie z drugiej zmiany jak przyszli to nie wierzyli własnym oczom, nowe ciuchy, fryzurki na koszt firmy, stwierdzili, że „stara” chyba jakiegoś chwilowego amoku dostała, przekonali się, że na ich zmianie amok trzymał ją nieźle dalej. Kosztowało ich to sporo kasy, ale najdziwniejsze było to, że po miesiącu okazało się, że nastąpił wzrost obrotów i to spory, wtedy eksperyment wprowadzili we wszystkich sklepach sieci. Miało to też swoje ujemne strony, od tej pory klientki strasznie się do mnie kleiły, zresztą reszta miała podobny problem, tylko w trochę mniejszym stopniu, załogi innych sklepów z naszej galerii strasznie nam zazdrościły.
Mateusz też nieźle sobie radził w roli kierownika, pracownicy bardzo go lubili, szefostwo również, na każdym kroku podkreślali, jaki jest kompetentny. Początkowo harował jak wół i z pracy nie wychodził, potem jak już wszedł w to wszystko, to miał luźniej, ale i tak lubił przesiadywać w pracy dłużej. Ja mu się nie dziwię, sam też lubiłem tę pracę, obaj nie wierzyliśmy, że kiedykolwiek załapiemy się na podobną fuchę, a tu taki fart dzięki Piotrkowi.

Mateusz i ja spotykaliśmy się z Piotrkiem i Kubą jak tylko się dało, wiecie praca, szkoła, więc nie było to często, było naprawdę fajowo luzacka atmosfera, wspólne łażenie po mieście, jakieś piwko lub winko.
Częściej oni przyjeżdżali do Krakowa, wtedy czasami Piotrek gdzieś znikał na kilka godzin, a my z Kubą wspólnie spędzaliśmy czas. Zawsze po takim zniknięciu wracał jakiś taki markotny, nie wiem jak to inaczej określić.
W ogóle Piotrek miał czasami takie dziwne zachowania, że nagle potrafił się wyłączyć z rozmowy, jakby tracił kontakt z rzeczywistością i tylko siedział zamyślony. Im dłużej go znałem, tym bardziej byłem pewny, że go coś strasznie gryzie od środka. Radził sobie z tym, jak mógł, grał twardziela, ale to z niego wyłaziło czasami, łaził wtedy taki ponury, milczący i zamknięty w sobie.

Piotrek to wspaniały, ale dziwny facet i jeszcze to jego zachowanie w stosunku do nas, mógł mieć Mateusza i mnie, kiedy by zechciał, każdego osobno, a nawet i razem. To, z tym włażeniem do łóżka Piotrkowi to był mój pomysł. Za pierwszym razem Mateuszowi powiedziałem, że musimy się Piotrkowi za wszystko zrewanżować i to chyba jest jeden, jedyny sposób, w jaki to możemy zrobić. Obciachu nie mieliśmy, „ćwiczyliśmy” już wcześniej trójkąty. Piotrek doskonale wiedział, co jest grane, nie wykorzystał tego. Później to już była tradycja wspólnego zasypiania jak przyjeżdżał do Krakowa. To było nawet fajne, włazić do łóżka wraz z przyjacielem facetowi, trochę się przytulać, pogadać i wspólnie zasnąć.
Relacje Piotrka z Kubą też były dziwne, owszem sypiali ze sobą, nie chodziło o kasę, ale nadal to była luźna relacja. Kuba opowiedział, że Piotrkowi ulżyło, jak usłyszał od niego, że to z jego strony luźne podejście i przygoda seksualna, a nie coś stałego. Nigdy Piotrka o to nie pytałem, jego rzecz, będzie chciał powiedzieć ,to wtedy go wysłucham.

Przed pierwszym listopada wpadliśmy w panikę, na początku wyglądało to niewinnie, zadzwonił do mnie Kuba.
- Kamil co z Piotrkiem, dlaczego nie odbiera telefonów?
- A skąd mam wiedzieć, przecież jest we Wrocławiu, nie przyjechał do Krakowa na weekend – odpowiedziałem na pytanie.
- Co Ty pieprzysz, przecież wczoraj rano pojechał do Krakowa, musi tam być u was – wciskał mi kit.
- Chłopie nie ma go, przecież poznalibyśmy w domu, że był, jakby gdzieś pojechał, to dałby znać – zbywałem go.
- Dobra to sprawdzę to jeszcze i dam ci znać – odparł Kuba.

Ta rozmowa nie dawała mi spokoju, zjechałem windą do garażu, zobaczyłem, że na miejscu jego prywatnego samochodu, stoi służbowy. Wróciłem do mieszkania i przekopałem je całe razem z Mateuszem. Rezultat: raczej żadnego śladu pobytu Piotrka, na pewno żadnej kartki, żadnej informacji. Próbowaliśmy się dodzwonić do niego, ale bez skutku, włączała się tylko poczta głosowa.
Zadzwoniłem do Kuby.
- No i co – zapytałem.
- Nic, sprawdzałem na policji, czy nie było jakiegoś wypadku, ale kompletnie nic – powiedział.
- Tam może nie było, ale jego służbowy samochód stoi w garażu pod blokiem, a prywatny zniknął, musiał tu być – powiedziałem.
- Kuźwa, obdzwońcie policję i popytajcie o wypadki, znacie jego numery rejestracyjne? – zapytał.
- Tak znamy, a jak nic się nie dowiemy?
- Dzwońcie i dajcie mi znać tak czy owak– odpowiedział.

Obdzwoniliśmy z Mateuszem pogotowia i policję, Piotrek zniknął jak kamień w wodę. Mateusz przypomniał sobie, że Piotrek ma dom na wsi, ja też przypomniałem sobie zapis z testamentu. Zadzwoniłem do Kuby.
- Cześć, na policji i pogotowiu czysto, nic nie wiedzą. On ma chyba dom na wsi, to może tam pojechał.
- To wytłumacz mi, dlaczego w takim razie nie odbiera od wczoraj telefonu, jakby mu się komórka rozładowała, to już by ją naładował z powrotem – dedukował Kuba.
- No tak, to co mu się mogło stać? – rzuciłem pytanie.
- Nie wiem, jutro skoro świt wsiadam w pociąg i przyjeżdżam do Krakowa – powiedział.
- Dobra, czekamy na ciebie w mieszkaniu.
Później jeszcze kilkakrotnie próbowaliśmy się do Piotrka dodzwonić, ale też bez skutku.
Na drugi dzień przyjechał Kuba, opowiedział o historii na cmentarzu, mi przed oczami stanął testament i to dziwne zachowanie Piotrka, zaczęliśmy się wzajemnie nakręcać, stanęło na tym, że Piotrek pewnie chce popełnić samobójstwo, nie wiecie, jak nas wzięło. Musieliśmy coś zrobić, tylko nie bardzo wiedzieliśmy co? Nie chcieliśmy dzwonić do jego siostry i siać paniki, bo co jej powiemy, że trzech kolejnych kochanków jej brata obawia się, że on coś sobie zrobił? Mateusz stwierdził, że chyba jest w stanie przypomnieć sobie drogę do jego domu na wsi. Kuba na szczęście zabrał zapasowe kluczyki od służbowego samochodu, niewiele myśląc, wsiedliśmy i ruszyliśmy w drogę. Po przejechaniu trzydziestu kilometrów Mateusz zgłupiał i stwierdził, że na pewno wcześniej gdzieś wjechali na główną drogę, zawróciliśmy i zaczęliśmy kluczyć, ale Mateusz nie zaskoczył, przypomnieliśmy sobie, że Piotrek parę razy wspominał o miasteczku, wszystko pasowało i kierunek i czas przejazdu, pojechaliśmy tam, a potem kluczyliśmy po okolicznych wsiach, ale ten ćwok Mateusz nic nie jarzył.
Wróciliśmy do miasteczka, pytaliśmy ludzi, ale to też nic nie dało. Wtedy Kuba sięgnął do schowka w desce rozdzielczej, wyjął GPS, włączył i zaczął przeglądać pamięć. Chyba mam, jest jedna trasa z Wrocławia do wsi tu obok miasteczka, pojechaliśmy według wskazań GPS, trasa kończyła się na głównej drodze przebiegającej przez wieś, dokładnie w tym miejscu od głównej drogi rozchodziły się trzy żwirowe drogi, zaczepiliśmy jakiegoś przechodzącego faceta, zapytaliśmy o Piotrka.
„- A to ten, co się w krzokach pobudowoł, pod samym lasem, Jedźcie tamoj – pokazał ręką na drogę prowadzącą do lasu.
- Trza jechać drogą prosto na las i przed samym lasem w prawo, za tymi krzokami prawie w lesie stoi ten dom, drzewa tera gołe to go i obaczycie, wyży kilometra bydzie.”
Podziękowaliśmy i pojechaliśmy we wskazanym kierunku, żadnego domu nie było widać, pod lasem skręciliśmy, jak powiedział, podjechaliśmy pod górkę, będąc na górce, zobaczyliśmy dom, rzeczywiście, gdyby na drzewach były jeszcze zielone liście, to nawet teraz z odległości dwustu metrów nie zobaczylibyśmy domu. Na podjeździe domu stał jego samochód, zatrzymaliśmy się obok. Duży dom parterowy z użytkowym poddaszem, w dachu kilka okien dachowych, wokół domu równo wykoszony trawnik, koło podjazdu rosły trzy jodły, kilka dużych gazonów z dziwacznymi iglakami, całość z trzech stron otoczona drzewami. Pukaliśmy do drzwi, ale bez efektu, obeszliśmy dom, po drugiej stronie podjazdu w jednym z pomieszczeń świeciło się światło, przez szybę drzwi balkonowych, zobaczyliśmy siedzącego w fotelu Piotrka, w kominku ledwo się tliło. Machaliśmy rękami i tłukliśmy się w szybę drzwi balkonowych prowadzących na taras ziemny, żadnego ruchu, zdjęło nas przerażenie, że przyjechaliśmy za późno. Kuba z Mateuszem pobiegli na drugą stronę domu, do drzwi wejściowych. Stałem bez ruchu i tylko patrzyłem, walili w drzwi, jakby oszaleli, tutaj po drugiej stronie domu słyszałem ich łomot, Piotrek się poruszył, wtedy i ja pobiegłem do drzwi wejściowych.
Otwarł drzwi i popatrzył na nas. Jednocześnie wszyscy zaczęliśmy mówić.
- Ależ ci się wpierdol, należy – obiecałem mu solennie.
Zaprosił nas do środka, widać było, że jest wściekły. Miałem to w dupie czy jest wściekły, czy nie.
- Kurwa człowieku myśleliśmy, że coś sobie zrobiłeś, albo jakiś wypadek miałeś – wygarnąłem mu.
Potem wszystko się wyjaśniło, tutaj nie było zasięgu, mój telefon też sygnalizował brak zasięgu. Po perswazji Mateusza pozwolił nam zostać na noc, urządziliśmy sobie wielkie grillowanie, w trakcie wyjaśniłem mu, co nas do niego sprowadziło, zrozumiał, a nawet się wzruszył naszą troską o niego.
Wieczorem po uczcie opowiedział nam historię swojej miłości do Grzegorza, ich wzajemnego szczęścia i tragicznego finału. Oniemieliśmy, teraz zrozumiałem jego dziwne zachowanie, jego niedostępność, on dalej przeżywał tę tragedię.
Przez jakieś pół nocy nie mogłem zasnąć, tylko rozmyślałem, gość złamany takimi przeżyciami jeszcze znajduje energię i siłę, żeby pomagać takim rozbitkom życiowym jak ja czy Mateusz. Toż to nieziemski jakiś facet, no tak, klasa sama w sobie, klasa facet, ale o tym już wiedziałem wcześniej. Na drugi dzień widziałem, że zaszła w nim jakaś zmiana, trochę obawialiśmy się wspólnej wizyty na cmentarzu, ale zachowywał się dzielnie, wymusiliśmy na nim, że jeszcze dziś wróci do Krakowa i pojechaliśmy. Po drodze gadaliśmy o jego przeżyciach i jego pomocy dla każdego z nas. Ruch był na drodze duży, nie jechaliśmy szybko. Nagle Kuba krzyknął, żebyśmy uważali, jakiś idiota wyprzedzał samochód jadący naprzeciwko nas, Kuba gwałtownie zjechał na pobocze, ale ten idiota uderzył w nas bokiem. Usłyszałem huk, a później wszystko stało się jakieś nierealne, zamazane i ostre jednocześnie, samochód zjechał z dogi, Kuba szamotał się z kierownicą, prawie stał na pedale hamulca, drzewo początkowo powoli ruszyło w naszą stronę, później pędziło z zawrotną prędkością, rosnąc do gigantycznych rozmiarów. Życie nie przelatywało mi przed oczami, nie miało co, dopiero od około roku nieźle się mi układało, zdążyłem tylko pomyśleć, że Piotrek ma przejebane, najpierw Grzesiek, a teraz my. Huk, jeszcze nie przebrzmiał pierwszy i zaraz potem drugi, jakby głośniejszy dobiegający ze środka samochodu, widok rosnącego drzewa i wyginającej się maski przesłoniła mi nagle poduszka powietrzna, początkowo rzuciło mnie do przodu, najbardziej głowę, przez myśl przemknęło mi w ułamku sekundy, że głową wybiję szybę, potem prawie jednocześnie pas mnie ścisnął jak cholera, a poduszka docisnęła do siedzenia, to stało się tak szybko, że nie pamiętam dobrze kolejności, tylko coś w prawej ręce mi chrupnęło. Po chwili nacisk pasa zelżał, poduszka zaczęła flaczeć, rękami starałem się zdusić poduszkę, prawa ręka bolała mnie jak cholera.
- Żyjecie? – zapytałem.
- Kurczę ja chyba tak, nic mi nie jest nawet – z tylnego siedzenia odpowiedział Mateusz.
- Tylko całe ramię mnie boli, jak próbuję poruszyć ręką – dodał.
Kuba nie odpowiadał, odpychałem flaczejącą poduszkę, głowa mu zwisała w bok, z czoła płynęła mu krew, potrząsnąłem go lekko za ramię, ale nie reagował.
- Kurwa Kuba nie możesz, chłopie musimy wszyscy żyć, wracaj natychmiast, obudź się, bo ci wpierdolę – panikowałem, tak ja panikowałem, dobrze przeczytaliście.
Mateusz sycząc z bólu, złapał mnie za rękę.
- Uspokój się, nie szarp go, bo mu jeszcze jakąś krzywdę zrobisz, sprawdź czy oddycha, my żyjemy, to on też musi – powiedział.
On nie widział krwi płynącej z czoła Kuby, siedział z tyłu, za nim, ale posłusznie zbliżyłem swoją twarz do twarzy Kuby, na policzku poczułem jego ciepły oddech.
- Kurwa Kubuś Ty żyjesz, oddychasz, dobry kumpel z ciebie, kocham cię, tylko się jeszcze ocknij – krzyczałem z radości.
- Kamil opanuj się, jakiś facet tu biegnie – uspokajał mnie Mateusz
Facet rozmawiał przez telefon, wolną ręką próbował otworzyć drzwi od strony Kuby, potem te od Mateusza, ale nie dał rady, obleciał samochód i bez problemu otworzył tylne drzwi.
- …trzech pasażerów, dwójka się rusza, trzeci nie, krew leci mu z czoła, chwileczkę – powiedział.

- Co z nim - powiedział, zwracając się do nas.
- Oddycha, ale chyba nieprzytomny – odpowiedziałem.
- Trzeci oddycha, ale jest nieprzytomny - powiedział do telefonu i skończył rozmowę.
- Chłopaki co z wami jak się czujecie, na razie nie wstawajcie i nie wysiadajcie z samochodu – poinstruował nas.
- Trochę mnie ręka boli, a tak to nic mi nie jest – odparłem.
Otworzył drzwi z mojej strony, pomógł mi się wygramolić z siedzenia.
- Usiądź na progu, w głowie ci się nie zawraca? – zapytał.
- Trochę – odpowiedziałem.
- To siedź, aż ci przejdzie – rzucił w moją stronę i poszedł w stronę drzwi Mateusza.
Siłował się z drzwiami dobrą chwilę, w końcu je otworzył.
- Pomogę ci wysiąść, też usiądź na progu i nie ruszaj się za bardzo – powiedział do Mateusza, pomagając mu wyjść z samochodu.
Próbował otworzyć drzwi od strony Kuby, ale nie dał rady, gdzieś spomiędzy foteli wyjął gaśnicę i postawił ją na dachu.
- To na wypadek jakby była potrzebna, gdyby coś zaczęło się dymić, to będziecie musieli mi pomóc wyciągnąć waszego kolegę z samochodu.
Poszedł jakiś inny facet.
- Proszę postać koło nich, na alarmowy już zadzwoniłem, ja tylko przestawię swój samochód, niech Pan patrzy czy gdzieś nie zaczyna się dymić, jak coś to krzyczeć i gasić gaśnicą – poinstruował nowo przybyłego.
Emocje mi opadły, sflaczałem jak te poduszki powietrzne, co ten facet bredził – krzykiem gasić dym?
Niedługo potem od strony Krakowa słychać było wycie syren, pierwsza była straż pożarna, chwilę potem prawie równocześnie, dwie karetki i dwa radiowozy policyjne. Strażacy łomem podważyli drzwi od strony Kuby, założyli mu kołnierz na szyję i bardzo ostrożnie wyciągnęli i delikatnie ułożyli na takiej pomarańczowej desce, przypięli go do niej pasami, zanieśli go do pierwszej karetki, która co dopiero właśnie wyhamowała, ta praktycznie od razu odjechała w stronę Krakowa, nie wiem czy stała na miejscu dziesięć sekund. Potem strażacy czymś posypywali plamy koło samochodu, a nas badał lekarz, jednocześnie zadając sporo pytań. Widziałem, jak policjanci maglują tego faceta, który nam pomógł jako pierwszy, okazało się potem, że to jego samochód wyprzedzał ten idiota. Później policjanci zajęli się nami, spisali tylko nazwiska i zapytali, gdzie są dokumenty samochodu i kierowcy. Podałem kurtkę Kuby i wskazałem na osłonę przeciwsłoneczną.
- Tam powinien być dowód rejestracyjny i ubezpieczenie - widziałem, jak dzień wcześniej Kuba sprawdzał czy tam są.
- Praktycznie nic wam się nie stało dzięki poduszkom powietrznym, sporo ich w tym modelu samochodu i pirotechniczne napinacze pasów bezpieczeństwa dobrze, że mieliście je zapięte – poinformował nas policjant.
Mnie i Mateusza zapakowali do jednej karetki, Mateusz ze względu na ramię leżał na noszach. Pomknęliśmy na sygnale do szpitala. W trakcie jazdy uzgodniliśmy z Mateuszem, że dopóki nie dowiemy się co z Kuba, to nie zadzwonimy do Piotrka.
W szpitalu standard, dopiero za jakąś godzinę zaczęła się istna rewolucja, wszyscy koło nas latali jak oparzeni, nawet sam ordynator przyjechał z domu. Byliśmy akurat wtedy razem z Mateuszem, popatrzyliśmy na siebie.
- Chyba nie musimy dzwonić, Piotrek już wszystko wie i pociągnął za sznurki, ma facet łeb na karku nie od parady – powiedział Mateusz.
- Mateusz dobrze, że na niego trafiliśmy w życiu, bo dalej lizalibyśmy podstarzałe tyłki, albo by nas już na tym świecie nie było – skwitowałem nasze życie.
Potem dowiedzieliśmy się, że Kuba odzyskał przytomność i poza drobną raną na czole i wstrząsem mózgu, nic mu nie jest.
Przebrali nas w szpitalne ciuchy i zawieźli na salę szpitalną, tam czekaliśmy na swoją kolej do bandaży i gipsu. Na Piotrka nie musieliśmy długo czekać, co najdziwniejsze był spokojny, nie pieklił się o rozwalenie samochodu, był jakiś taki energiczny i pełen werwy.
Na koniec dnia nawiedziła nas jeszcze nasza szefowa z mężem, to był istny koniec świata, nawiozła ciuchów, kazała nam się przebierać, śmiała się, że możemy latać bez majtek po szpitalu, ale nie z gołymi tyłkami, dopytywała się o wszystko, na koniec poszeptała z Piotrkiem coś na korytarzu.
Na drugi dzień pojawił się policjant spisać nasze zeznania, podobno formalność, trochę mu nie w smak było, jak nas zobaczył, trzech dresiarzy na jednej sali. Dowiedzieliśmy się od niego, że ten idiota, który nas zepchnął z drogi, był kompletnie w pestkę zalany, wjeżdżając nawet na swoje podwórko, rozwalił bramę wjazdową. Policjant mówił coś, że mamy ekstra szefa, coś mu się pomyliło, bo wyglądało, że mówił o Piotrku. Piotrek nie jest ekstra, Piotrek to klasa sama w sobie, drugiego takiego nie znajdziecie choć byście cały świat ze świeczką zeszli.
Ja wyszedłem ze szpitala na drugi dzień, miałem założoną szynę na prawy nadgarstek, Kubuś (teraz tak na niego mówię, to za to że nam nie odwalił kity) wyszedł po trzech dniach obserwacji. Mateusz siedział najdłużej, robili mu operację na to ramię.

Podobno nadszedł czas na wyjaśnienia, to ja też wam coś wyjaśnię!
Dobrze siedzicie na krzesłach?
To zaczynam. Nie jestem gejem, ani nawet bi. Te sprawy z seksem z facetami to była sprawa kasy i sposobu na przeżycie, mnie starzy nie wyekwipowali na dalszą drogę życia, trzeba było sobie radzić samemu, owszem w bidulu z Mateuszem wspólnie waliliśmy konia, ale kto w tym wieku nie walił z kolegami? Nawet kilka razy wzajemnie zrobiliśmy sobie loda, ale dalej nie posunęliśmy się, wzajemnie też się nie posuwaliśmy. Później po bidulu nie spaliśmy ze sobą, no spaliśmy ze sobą, ale bez seksu, złączyły nas wspólne przeżycia, to tak jakbyście mieli brata równiachę. To, co było z klientami to już inna historia, ale robiliśmy to za kasę. Z Piotrkiem to inna historia, jemu mogłem dupy dawać regularnie i za darmo, rano i wieczorem i dodatkowo o każdej porze dnia i nocy, po tym, co dla mnie i dla Mateusza zrobił i jeszcze starałbym się, żeby był jak najbardziej zadowolony.
Mateusz woli facetów znaczy, jest ped… no wiecie gejem, rozmawialiśmy o tym nie raz, pytałem czy jest tego pewien, że to może tylko takie skrzywienie z bidula. Powiedział, że próbował na dwie strony, ale dla niego ta właściwa to faceci, mnie to wali i tak go lubię, jego sprawa z kim woli się pieprzyć. Piotrek też jest gejem, a porządny z niego facet. Kuba gra w tej samej drużynie co Mateusz, kto wie, co z tego wyjdzie, może będę miał znajomą parkę gejów, jedno jest pewne – dzieci z tego nie będzie!


cdn


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pisarek666
Moderator



Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 659
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 17:56, 28 Mar 2012    Temat postu:

.

Część 10. Dewiacja Kamila.

Obudził mnie dzwonek telefonu, najpierw spojrzałem, która jest godzina, dochodziła ósma, potem dopiero spojrzałem, kto dzwoni, okazało się, że to Halina.
- Przepraszam panie dyrektorze, że dzwonię tak wcześnie.
- Nic nie szkodzi pani Halino, stało się coś? – zapytałem, starając się trzeźwo myśleć.
- Chciałam tylko poinformować, że wysłałam na Krakowski oddział firmy duplikat polecenia wyjazdu służbowego, wystawionego na piątek dla Kuby, a dotyczący wyjazdu do Krakowa.
- Jaki duplikat? – nie mogłem załapać, o co chodzi.
- Musiałam wystawić duplikat, bo przecież oryginał zaginął podczas wypadku, przecież Kuba miał go w samochodzie, ale pan go nie znalazł – mówiła z naciskiem.
Zrozumiałem, o co jej chodzi, mnie to nie obowiązywało, ale każdy pracownik ruszający się służbowo poza Wrocław musiał mieć wystawioną delegację. Kuba przecież wyjechał prywatnie i w dodatku pociągiem, ale ze względu na kraksę i policję Halina to załatwiła.
- Rozumie pan? – zapytała.
- Tak oczywiście, serdecznie dziękuję, pani Halino jest pani nieoceniona – niesamowita kobieta.
- I musi pan jeszcze napisać oświadczenie, że Kuba musiał za panem jechać gdzieś, bo nie było pana w Krakowie, samochód dał mu pan, żeby go odstawił do Wrocławia na przegląd, wypadek zdarzył się, jak już wracał od pana z podpisanymi dokumentami, zresztą w delegacji jest wpisany powrót samochodem służbowym – mówiła powoli, żebym zrozumiał i zapamiętał obowiązującą wersję wydarzeń.
- Kopię potwierdzonej w Krakowie delegacji muszą dołączyć do zgłoszenia szkody do dokumentacji w Krakowskim oddziale firmy – dodała.
- Rozumiem wszystko i jeszcze raz dziękuję pani Halino – ta kobieta mnie zaskakiwała na każdym kroku.
- Drobnostka, a jak się czują ranni? – zapytała.
Wytłumaczyłem dokładnie stan wszystkich chłopaków, kolejny raz jej podziękowałem.
- Na miejscu musi mi pan powiedzieć, jak to jest, że aż trzech ugania się za panem, cholera zazdroszczę panu – dodała ściszonym głosem.
Zatkało mnie, pomyślałem jednak, że jej wyjaśnię sytuację, po tym, co zrobiła, należy jej się to.
- Dobrze wyjaśnię pani, ale w cztery oczy, a nie przez telefon – powiedziałem.
- Proszę pozdrowić chłopaków, ucałować w moim imieniu Kubę i niech pan uważa na siebie – zakończyła rozmowę.

Leżąc dalej w łóżku, popatrzyłem w stronę okna, pięknie świeciło słońce, żadnej chmurki na niebie przynajmniej na tej jego części, którą widziałem z okna. Dobrze spałem tej nocy, byłem wypoczęty i dziwnie odprężony pomimo wczorajszych wypadków. Pora wstawać, prysznic, śniadanie, kawa, telefon do chłopaków, wizyta w oddziale firmy, potem wizyta w szpitalu u chłopaków - ułożyłem w myślach plan zajęć na dziś.

Po prysznicu przejrzałem lodówkę w poszukiwaniu czegoś do jedzenia, niewiele tam było, Mateusz i Kuba z tego wszystkiego w piątek nie zrobili zakupów, ja wracając wczoraj, ze szpitala też o tym nie pomyślałem, zadowoliłem się miodem i konfiturą malinową, na szczęście trochę chleba znalazłem w chlebaku. Zaparzyłem kawę. Ledwo usiadłem z kawą, przed telewizorem zadzwonił telefon. Dzwonił Kamil.
- Piotrze będziesz w domu koło dwunastej?
- Raczej nie Kamil, bo wybieram się do firmy, a czemu o to pytasz?
- Mnie wypisują dzisiaj, koło dwunastej będę wolny, a nie mamy kluczy, zostały w samochodzie chyba w kurtce – odpowiedział.
- Kamil przecież ja przyjadę po ciebie do szpitala, nie będziesz z tą ręką w szynie nigdzie łaził – stwierdziłem.
- Ale…
- Żadne, ale nie denerwuj mnie Kamil, zadzwoń jakieś pół godziny wcześniej, to przyjadę – ustaliłem.
- Dziękuję Piotrek, zadzwonię – odpowiedział.
Mała modyfikacja planów, szybsze wyjście z domu i do oddziału firmy. Na szczęście miałem niedaleko, zaledwie jakiś kilometr i to bez korków, po drodze jednak musiałem jeszcze załatwić jedną rzecz. Miałem pilota do bramy wjazdowej na parking, wjechałem więc bez problemu i zaparkowałem na miejscu dla gości, z wejściem do budynku było gorzej, nikt nie odpowiadał na domofon. Zadzwoniłem do Ryśka z komórki i rzuciłem krótko „Wpuść mnie, stoję pod drzwiami”, wyszedł i otworzył mi drzwi.
- Cześć, czemu stałeś i nie wchodziłeś, przecież twój kod do drzwi jest nadal aktywny – powiedział.
- Cześć, skąd mogłem wiedzieć, że go nie wykasowaliście? – odparłem zdziwiony.
- Chyba zgłupiałeś, a po co? Piotrek poczekaj na mnie w moim, w zasadzie w twoim przyszłym gabinecie, ja mam teraz ważne spotkanie, zajmie mi to jeszcze jakieś dziesięć minut.
Wszedłem do gabinetu, nie mając co robić, przejrzałem dzisiejszą prasę leżącą u Ryśka na biurku, potem poszedłem do kuchenki zrobić sobie kawę. Dalej zrobiłem sobie prasówkę, popijając kawę, jak wszedł Rysiek.
- Zgłoszenie już zrobiłem, wszystkie dokumenty puściłem faksem, podpisałem z twojego upoważnienia, musisz mi tylko podpisać upoważnienie – wyjaśnił.
- Mam jeszcze jedną prośbę, niech twoja sekretarka napisze oświadczenie, że Jakub nie zastał mnie w Krakowie i musiał jechać za mną na wieś, podpiszę i wyślecie faksem, żeby już mieli komplet dokumentów, potem trzeba wysłać taki sam zestaw do centrali – poprosiłem.
- A skąd Jakub wiedział, gdzie jesteś? – podchwytliwe pytanie Ryśka.
- Po prostu zadzwonił, jak mnie nie zastał w mieszkaniu w Krakowie – spokojnie odparłem, a pomyślałem, że to kawał podchwytliwego skurczybyka.
- Przecież tam na wsi nie masz zasięgu – drążył temat Rysiek.
- Rysiek Orange nie ma tam zasięgu, ale Era ma całkiem niezły, a tak w ogóle to o co Ci chodzi, masz jakiś problem z tym wypadkiem, to powiedz wprost, wezmę te dokumenty i wyślę kurierem do Wrocławia, tam moja sekretarka nie będzie miała problemów – powiedziałem zirytowany.
- No nie, ale pamiętam, że jak się chciałem do Ciebie dodzwonić, dawniej w czasie weekendu to nie mogłem, a później tłumaczyłeś mi, że nie masz tam na wsi zasięgu – nie zrażony ciągnął temat.
- Widzisz, dzwoniłeś na mój służbowy telefon z Orange i rzeczywiście zasięgu tam nie ma, ale mam też numer prywatny w Erze i ten tam działa, znając twój styl pracy i twoją skłonność do wydzwaniania wieczorami i w weekendy, specjalnie ci nie podawałem numeru prywatnego, teraz jak już nie jesteś moim przełożonym, nie widzę w tym problemu, zanotuj sobie ten numer – wyjaśniłem z drwiną w głosie.
Widziałem, że coś nie daje mu spokoju w kwestii odwiedzin Jakuba, między innymi wiedząc, jaki jest wścibski i pokrętny specjalnie po drodze wstąpiłem do hipermarketu i kupiłem starter Ery, wsadzając go do zapasowego telefonu.
- Nie potrzebuję go, to oświadczenie sekretarka zaraz napisze, mamy coś jeszcze do załatwienia? – wyraźnie był urażony.
Podobnych sytuacji nie lubię, ale też nie lubię jak ktoś za bardzo wtyka nos w nie swoje sprawy a tylko po to żeby mieć jakiegoś haka na innych. Nie przepadałem za Ryśkiem jako szefem, zawsze wszystkie zasługi przypisywał sobie i w dodatku lubił manipulować ludźmi, ustawiając ich przeciw sobie. W centrali w końcu się na nim poznali, dlatego odwołali go z Krakowa, od marca przechodzi do centrali na podrzędne stanowisko, to nie był dla niego awans, a dla centrali to wygodne rozwiązanie, na jego miejsce w Krakowie miałem przejść ja z Wrocławia. Teraz też nie zachowywał się miło, powstrzymywało go tylko to, że jesteśmy na równorzędnych stanowiskach, wiedział też, że mam dobre relacje z dyrektorem handlowym i jeszcze kilkoma osobami w centrali.
- Tutaj też wprowadzisz takie zmiany jak we Wrocławiu? – zapytał.
Postanowiłem dać mu małą nauczkę za wtykanie nosa w nie swoje sprawy.
- Jeszcze nie wiem, trzeba tu będzie trochę pozmieniać, a co do twojego niezdrowego zainteresowania to powiem ci tylko tyle, że ja dobrze pamiętam jak swojego bratanka, który podlegał mi jako handlowiec, wysyłałeś samochodem do centrali regularnie prawie co tydzień z raportami, zamiast wysyłać je kurierem, wiem też, że jeździł tam, bo poznał jakąś dupę w Warszawie, pamiętam również, jak wyjeżdżał w piątki koło dziesiątej i wracał w poniedziałki koło piętnastej. W tym przypadku chodziło o pilne do podpisu dokumenty, a sytuacja zdarzyła się tylko raz, masz może jeszcze jakieś pytania na ten temat, czy może już skończyłeś wtykać nos w nie swoje sprawy, przepraszam, że zająłem ci tyle cennego czasu i naraziłem na olbrzymią dodatkową pracę tym zgłoszeniem – powiedziałem, wstając i sięgając po płaszcz.
- Piotr nie denerwuj się, ja nie wtykałem nosa, tylko pytałem z grzeczności, a co do bratanka… – zaczął się tłumaczyć.
- Z grzeczności to mogłeś odwiedzić Jakuba w szpitalu, ale przecież to nikt dla ciebie wielkiego dyrektora oddziału – przerwałem mu.
- A wracając do twojego bratanka to albo się weźmie do pracy, jak tu będę, albo wyleci z hukiem, mogę cię jednak zapewnić, że będę jego rezultaty oceniał obiektywnie – dodałem.
- A teraz bądź tak miły i wydaj sekretarce polecenie, żeby w końcu napisała to oświadczenie, poczekam na nie w salce konferencyjnej, żeby ci więcej nie przeszkadzać – zakończyłem i wyszedłem, nie czekając na jego reakcję.
Po chwili na salę konferencyjną weszła sekretarka, znałem ją bardzo dobrze, przecież pracowałem tu trochę.
- Panie dyrektorze przecież to nie był dla mnie żaden problem z tym zgłoszeniem, jak pan dyrektor Ryszard wczoraj do mnie zadzwonił, żebym to załatwiła i dzisiaj z tymi dokumentami też nie, zresztą z Wrocławia zadzwoniła do mnie Halina i to oświadczenie miałam już przygotowane, tylko nie było mnie w sekretariacie, jak pan przyszedł – powiedziała.
- Słyszała pani naszą rozmowę? – zapytałem.
- Drzwi z gabinetu do sekretariatu były uchylone i słyszałam, bardzo dobrze, że pan mu utarł nosa – mówiła, rozglądając się na boki, czy przypadkiem ktoś nie słyszy.
- A od kiedy pan do nas przechodzi? – zapytała bezceremonialnie.
- Od marca, ale proszę tego nie rozpowiadać – powiedziałem.
- Jak kamień w wodę panie dyrektorze, ależ się ludzie u nas ucieszą, jak pan przyjdzie, ale we Wrocławiu to będzie straszna żałość po panu, teraz to się pana nachwalić nie mogą, zawłaszcza Halina, będzie chyba ryczeć za panem z miesiąc albo i dłużej – dodała cicho.
- Bez przesady pani Basiu, praca to praca i tyle, przyjdzie ktoś inny i też na początku będą się bać, a potem polubią – odpowiedziałem, podpisując podsunięte mi dokumenty.
- No właśnie praca to praca, ale ważne z kim się pracuje, już panu nie przeszkadzam, będę milczała jak grób i czekała aż pan do nas zawita – zakończyła, zbierając podpisane papiery.
- Do widzenia pani Basiu – pożegnałem się.
Wyszedłem i pojechałem do szpitala, zbliżała się już jedenasta, utarczka słowna z Ryśkiem poprawiła mi i tak już dobry humor. W szpitalu odwiedziłem chłopaków, Kamil był już przygotowany do wyjścia, miał spakowane rzeczy, czekał tylko na wypis i zwolnienie lekarskie, poszedłem zobaczyć się z lekarzem.
Pomimo że był zajęty, to przyjął mnie od razu.
- Miło mi pana zobaczyć – powiedział na powitanie.
- Ja również się cieszę, przyszedłem zapytać co z chłopakami?
- Kawa, herbata czy może coś mocniejszego? – standardowe pytanie w tym gabinecie.
- Dziękuję, naprawdę nie chcę przeszkadzać – odparłem grzecznościowo.
- Mateusza będziemy operować jutro, jednak dalsze badania potwierdziły wstępną diagnozę, pana Kubę mogę wypisać jutro, jest jednak ale, niby tylko mała rana i wstrząs mózgu, ale wolałbym go jeszcze potrzymać do środy, nie chcę pana zanudzać szczegółami, po prostu ja sam będę spokojny, jak wypiszę go dopiero w środę.
- To postanowione, wychodzi dopiero w środę, a kiedy Mateusz będzie mógł wyjść ze szpitala? – zapytałem.
- Jutro operacja, myślę, że jak nic się nie będzie działo to w czwartek, może piątek, tylko potem regularnie na wizyty kontrolne i później rehabilitacja – powiedział.
- Panie ordynatorze czy kolacja może odbyć się w piątek wieczorem? – próbowałem ustalić termin.
- Tak oczywiście, z wielką przyjemnością – odpowiedział zaskoczony.
- A czy nie będzie panu przeszkadzało, jak na niej będą, oprócz Stanisława, pańscy trzej pacjenci – wyglądał na kompletnie zaskoczonego.
- Ależ oczywiście, że nie będzie mi to przeszkadzało, wręcz przeciwnie – odpowiedział, dalej zaskoczony moją propozycją.
- Wiem, że lubi pan ryby pod każdą postacią, czy restauracja Grube Ryby w Zabierzowie, będzie panu odpowiadała, mają tam ciekawie przyrządzane dania rybne, a sama restauracja położona jest na uboczu – zapytałem.
- Nie ukrywam, że mnie pan zaskakuje na każdym kroku, oczywiście, że tak, mają tam świetną kuchnię, nie tylko rybną – dodał szybko.
- W takim razie będzie mi bardzo miło gościć tam pana, proszę w moim imieniu zaprosić również partnera, pana Pawła, proszę mi podać adres pod, jaki ma przyjechać po panów samochód – wydawał się, być jeszcze bardziej zaskoczony.
- Ma pan dobry wywiad, moje uznanie, serdecznie dziękuję za zaproszenie, również w imieniu Pawła, o której godzinie?- szeroki uśmiech rozjaśnił mu twarz.
- Może godzina osiemnasta trzydzieści, wtedy zaczniemy w restauracji o dziewiętnastej.
- Świetnie, będę czekał z niecierpliwością do piątku, a o chłopaków naprawdę proszę się nie martwić – odpowiedział.
Zanotowałem adres i się pożegnałem. Po wyjściu zadzwoniłem do restauracji.
- Bardzo proszę o zarezerwowanie stolika na siedem osób na najbliższy piątek na godzinę dziewiętnastą, na nazwisko Piotr D… – powiedziałem.
- Oczywiście, będzie nam bardzo miło pana gościć – miły kobiecy głos.
- Nie po raz pierwszy, jest jednak jeden kłopot, będą dwie osoby po wypadku, które mają po jednej ręce unieruchomionej, czy … - wyjaśniałem.
- To żaden problem dobrze, że nas pan uprzedził, obsługa im pomoże, a może woli pan zarezerwować gabinet lub antresolę, a nie stolik na ogólnej sali, tam te osoby nie będą się krępować innymi naszymi gośćmi?
- Serdecznie dziękuję za świetną radę, rzeczywiście gabinet będzie lepszym rozwiązaniem, poproszę – odparłem zaskoczony.
- Będziemy oczekiwać w najbliższy piątek o dziewiętnastej na przybycie, dziękujemy, że wybrał pan naszą restaurację – pełna kultura obsługi.
- Również dziękuję pani za świetną radę – żegnając się, zakończyłem rozmowę.

Poszedłem do chłopaków. Przekazałem im informacje usłyszane od ordynatora. Powiedziałem również o kolacji.
- Piotrek chyba przesadziłeś – zauważył Kuba.
- Jak te kaleki, każdy z wyłączoną z użycia jedną ręką, będą się posługiwały nożem i widelcem? – zapytał.
- O tym nie pomyślałem, ale to tylko szczegół techniczny, podadzą im papkę przez rurkę i po sprawie, albo obsługa ich nakarmi – odparłem, nie zdradzając, że już rozwiązałem ten problem.
- Damy sobie radę Kubuś, nie martw się o szczegóły, takiej wyżerki nie opuścimy, no nie Mateusz? – odpowiedział Kamil.
- Pewnie, Piotrek albo Ty Kamil nie przywieźlibyście nam czegoś do mycia, wiecie mydło szczoteczki, pasta do zębów, ręczniki i takie tam sprawy – powiedział Mateusz.
- Jasne Mateusz szkoda, że nie pomyślałem o tym dzisiaj, jak jechałem tutaj, ale po południu wpadnę do was, to przywiozę – powiedziałem.
- Piotrek zorganizuj, mi jakieś bokserki na zmianę– poprosił Kuba.
- Dobrze, jak sobie jeszcze coś przypomnicie, to dzwońcie – powiedziałem.
- Kamil masz już wszystko? – zapytałem.
- Tak tylko pożegnam się z chłopakami – odparł.
- Cześć Kubuś – powiedział, podchodząc do Kuby i cmokając go w policzek.
- Trzymaj się Mateusz i nie przejmuj się tą operacją, to prosty zabieg, lekarz ci przecież tłumaczył – też dał całusa w policzek Mateuszowi.
Pojechaliśmy z Kamilem do domu, po drodze zaproponowałem, żeby wstąpić coś zjeść, ale stwierdził, że najpierw musi nauczyć się korzystania tylko z jednej i to na dodatek lewej ręki.
W domu zamówiłem pizzę, całkiem dobrze radził sobie tylko jedną ręką. Wieczorem razem pojechaliśmy do szpitala.
Po powrocie Kamil poprosił mnie o pomoc przy umyciu się.
- Po tym całym szpitalu, muszę wziąć porządny prysznic, ale jeszcze nie potrafię dobrze używać lewej ręki, pomożesz mi? – poprosił.
- Jasne Kamil – zapewniłem.
Pomogłem mu się rozebrać, na prawą rękę z szyną założyłem mu reklamówkę, przytrzymując ją gumkami recepturkami, uprzedziłem, żeby mimo to trzymał ją z boku, jak najdalej od strumienia wody, puściłem mu wodę w kabinie i wyregulowałem temperaturę.
- Możesz wchodzić Kamil, woda jest w sam raz ciepła – powiedziałem.
Wszedł, a po chwili usłyszałem.
- Piotrek musisz mi pomóc, jedną i to w dodatku lewą ręką to nie mycie, muszę jeszcze uważać na prawą – wyjaśnił.
Rozebrałem się i wszedłem do kabiny. Pomogłem mu się myć, nie powiem, żeby mnie to nie podnieciło, miał wspaniałe ciało. Zauważył moje podniecenie i stwierdził, że później coś z tym zrobi bez używania rąk, bo tutaj w jego sytuacji jest za ciasno. Wymyłem go bardzo dokładnie, każdy zakamarek, wyszedł z kabiny i zaczął się nieporadnie wycierać. Dokończyłem mycie i też wyszedłem, pomogłem mu się wytrzeć do sucha, sam też to zrobiłem. W pokoju pomogłem mu ubrać podkoszulek. Poszedłem do sypialni i też się ubrałem, Kamil wszedł do sypialni i zgłupiał, widząc mnie kompletnie ubranego.
- Ale przecież…- zaczął mówić.
- Kamil żadne, ale pamiętasz ostatnim razem, miałem pretensje sam do siebie, że dopuściłem do takiej sytuacji, Kuba i Mateusz w szpitalu, a my tu mamy igraszki odstawiać, bo mnie twój widok podniecił? – tłumaczyłem.
- Jasne, że podniecił, jesteś świetnie zbudowany i tak dalej, ale nie jesteśmy królikami do diaska, trzeba się umieć opanować, ja teraz urzęduję z Kubą, Ty z Mateuszem, po prostu nie możemy – ciągnąłem.
- Ja nie jestem z Mateuszem, nie w tym sensie – powiedział cicho, że ledwie go usłyszałem.
- Jak to nie jesteś, od kiedy, co się stało? – pytałem zdumiony.
- Chodźmy do dużego pokoju, tam siądziemy i mi wszystko wyjaśnisz – zaproponowałem.
Szedł jak zbity pies ze spuszczoną głową, nie wiedziałem, czy to z powodu zmęczenia, czy tego, co ma mi do powiedzenia. Usiedliśmy, ja na fotelu, on na narożniku.
- Nie jestem z Mateuszem i nigdy z nim nie byłem Piotrek – zaczął mówić.
- My tylko trzymamy się razem od bidula, kiedyś w bidulu to mieliśmy jakieś wspólne numerki, wiesz wspólne trzepanie konia czy jakieś wzajemne lody, później między nami już nie było seksu tylko czasem przy tych układach z facetami za kasę.
Długa przerwa, cierpliwie czekałem co powie dalej.
- …ja nie jestem gejem ani nawet bi to, co robiłem, to było dla kasy, od czasu jak mi pomogłeś finansowo, to już z nikim się nie zadawałem, tylko wtedy ten oral z tobą, ale to inna sprawa - mówił.
- Ale jak to nie jesteś gejem? – nie docierały do mnie jego słowa.
- No nie jestem… spotykam się z dziewczynami, od jakiegoś czasu z jedną, jest...
Wyprostował głowę i popatrzył mi prosto w oczy, w jego oczach zobaczyłem lęk.
- Kiedy mam się wyprowadzić? – zapytał smutnym, bezbarwnym głosem.
- Dlaczego chcesz się wyprowadzać? – nadmiar wrażeń nie pozwalał mi się skupić na tym, co mówił, wszystko się we mnie gotowało i czułem do siebie obrzydzenie.
- No bo chyba nie chcesz mieć pod dachem człowieka, który cię okłamywał – dalej ten bezbarwny smutny głos.
Wstałem z fotela, podszedłem do niego, usiadłem obok i go objąłem.
- Kamil, bardzo cię przepraszam, że przez tyle czasu wykorzystywałem twoją sytuację, jesteś mi w stanie wybaczyć – z trudem wykrztusiłem te słowa.
- Piotrek, o czym Ty w ogóle mówisz? Ty mnie wykorzystywałeś? Ty? Ty jako jedyny nam przecież pomogłeś… od początku traktowałeś jak ludzi, jak równych sobie, a nie jak jakieś kurwy, załatwiłeś pracę, dałeś dach nad głową! Kurwa człowieku nic nie rozumiesz! Jesteś dla nas jak ojciec, dla mnie i Mateusza – rozpłakał się, łzy toczyły się ciurkiem po twarzy.
- Ojciec nie sypia ze swoimi dziećmi – sam przestraszyłem się własnego ochrypłego głosu.
- Nie pierdol, jesteś jedynym człowiekiem, którego kocham jak ojca, Mateusz też. A spanie? Nic przecież nie wiedziałeś, dawałeś nam zarobić, a później jeszcze ta pomoc, a my nie umieliśmy się inaczej odwdzięczyć – mówił, płacząc.
- Zresztą wtedy ci prawdę powiedziałem, z własnej woli, że z tobą to zawsze i kiedy tylko sobie będziesz chciał, to jest dalej aktualne… i Mateusz też… - dodał.
Tego było mi już za wiele, już wcześniej miałem zwilgotniałe oczy, ale teraz ja się też rozpłakałem.
- Ale przecież widziałem was śpiących razem, przytulonych jak dwóch kochanków – nie dawałem za wygraną, nie docierało do mnie to, co przed chwilą powiedział.
- To nie tak. To we Wrocławiu, bo tylko jedna kanapa jest i tutaj jak przyjeżdżałeś, normalnie to ja w pokoju, a Mateusz tutaj na narożniku, tylko jak byłeś, to nie chciał Mateusz zajmować narożnika, bo Ty zawsze wcześniej wstajesz i przychodzisz tu z kawą oglądać wiadomości rano – wyjaśnił.
- To kiedy mam się…- zawiesił głos.
- Kamil, jeżeli ci nie przeszkadza patrzenie na mnie, to nie gadaj głupot o wyprowadzce i koniec tematu wyprowadzki – powiedziałem stanowczo.
- Bardzo jesteś wkurzony na mnie? – zapytał.
- Wcale… właściwie to bardzo, że mi wcześniej nie powiedziałeś, że przez to czuję odrazę do samego siebie – nie kłamałem.
- Aleś Ty Piotrek jest głupi, to co, już ci się nie podobam, już nie mam wspaniałego ciała, nie podniecam cię? – zapytał z uśmiechem na twarzy, chociaż łzy jeszcze nie wyschły.
- No nie, dalej masz i…- jęknąłem zażenowany.
- To przecież ja sam prowokowałem, więc o co masz pretensje do siebie, bądź poważny, przecież wykształcony facet jesteś, a nie jakiś ćwok – powiedział.

Zamówiliśmy coś do jedzenia, zapomniałem zrobić zakupy, Kamil bardzo szczerze opowiadał o okresie bidula i późniejszych przejściach. Opowiedział też o Dorocie, dziewczynie z, którą spotykał się na poważnie.
- Nie wie o mnie wszystkiego, zastanawiam się czy kiedykolwiek jej powiem – stwierdził Kamil.
- Pewnych rzeczy lepiej jej nie mów, przynajmniej na razie, może tego nie zrozumieć – potwierdziłem jego słowa.
- Opowiadałem jej o bidulu i o Mateuszu, powiedziałem jej, że Mateusz jest gejem, zresztą Mateusz sam stwierdził, że mogę jej to powiedzieć – opowiadał Kamil.
- I jak to przyjęła? – zapytałem.
- Spoko i wcale ją nie dziwi, że dalej się kumplujemy, zwłaszcza po wspólnym trzymaniu się razem w bidulu – wyjaśnił.
- To przy tej okazji możesz i mnie wkręcić, po prostu znam dobrze Mateusza, wyjeżdżając do Wrocławia, Mateuszowi zaproponowałem opiekę nad mieszkaniem, a on zgarnął tutaj ciebie, stąd też nasza znajomość – wyjaśniłem tym razem ja.
- Cholera na to nie wpadłem, zresztą nie zapraszałem jej tutaj, spotykamy się u niej, albo na mieście – powiedział.
- To jak to jest na poważnie to chyba czas, żebyś ją zaprosił tutaj, a gdzie ją poznałeś? – zapytałem.
- To poniekąd też twoja zasługa, załatwiłeś mi pracę w sklepie, ona pracuje w tej samej galerii w sklepie obok naszego, jest ekspedientką – wyjaśnił.
Rozmawialiśmy do późna. Idąc już spać, pocałował mnie siarczyście w policzek i powiedział „Dobrej nocy tatusiu”, a uśmiech miał przy tym od ucha do ucha. Wychodząc z pokoju, powiedział w moją stronę „Klasa facet jesteś Piotrek, mieliśmy zajebiste szczęście z Mateuszem, że los nas zetknął z Tobą. Klasa facet.
Veritatem dies aperit - Seneka miał rację, prawdę czas ukazuje, czy jakoś podobnie.

Poranek, obudziłem się potrząsany lekko za ramię. Otworzyłem oczy, koło łóżka stał Kamil.
- Wstawaj Piotr, kawa już gotowa, zdążyłem już być w sklepie, ale przy robieniu śniadania musisz mi pomóc – powiedział z uśmiechem.
- Może pomóc ci się ubrać tatuśku? – jeszcze większy uśmiech na jego twarzy i zdrową ręką pogłaskał mnie po głowie.
- Kto komu? Synuś odrobinę intymności dla tatuśka, czyli w języku dla ciebie zrozumiałym, spadaj stąd! - odparowałem zaczepkę.

Mieliśmy wspaniałe humory od rana. Wtorek upłynął spokojnie. Telefon z centrali dotyczący rozwalonego samochodu mnie zaskoczył, ubezpieczyciel działając błyskawicznie, uwzględnił roszczenia, firma leasingowa również, mam do odbioru nowy samochód służbowy, Toyota Avensis Wagon Prestige 2.2 diesel 150 kobył pod maską, będę go miał w Krakowie w czwartek wieczorem lub w piątek rano i stwierdzenie znajomego „przyślij mi do Warszawy twojego rozbijakę, dam mu się swoim samochodem służbowym przejechać, bo też mam chrapkę, na taki samochód, jaki Ty dostajesz”. Drugi telefon i spotkanie z facetem, który odholowywał rozbity samochód, przywiózł wszystkie rzeczy, które zostały w samochodzie, a nie wchodziły w skład jego wyposażenia, znalazły się moje ulubione okulary przeciwsłoneczne, z utratą, których pogodziłem się trzy miesiące temu, oddał nawet GPS, wyjątkowo uczciwy facet.
Z Kamilem pojechaliśmy odwiedzić chłopaków w szpitalu, Mateusz już był po operacji, czuł się dobrze, ramię miał całe unieruchomione. Kuba wściekał się, że każemy mu siedzieć w szpitalu jeszcze jeden dzień, a jemu nic się nie dzieje.
- Kubuś załóż świeże bokserki i nie indycz się – uspokoił go Kamil, rzucając mu bokserki.
- Kuba, Kuba! A nie Kubuś, Kubuś to soczek dla dzieci, a ja jestem Kuba – próbował prostować Kamila.
- Oczywiście Kubuś – cmoknął go w policzek na pożegnanie.
- Ależ Ty śmierdzisz szpitalem, będziemy cię musieli wymyć, jak wrócisz do domu Kubuś – dodał, jak już wychodziliśmy.
Ze szpitala pojechaliśmy zrobić zakupy do hipermarketu, Kamil chciał wstąpić do sklepu, w którym pracował.
Wieczorem wymigałem się od pomagania mu pod prysznicem, pomogłem mu tylko się powycierać. Moje zachowanie skwitował szerokim uśmiechem i słowami;
- Ale ty dziwny jesteś, zamiast korzystać, to wydziwiasz, czasami nie rozumiem tych twoich zasad.
- Idź precz kusicielu, zgiń, przepadnij siło nieczysta – odparłem też z uśmiechem.
Wspólnymi siłami zrobiliśmy sobie kolację i siedzieliśmy przed telewizorem, na przemian gadając i oglądając do późna.

Budzenie w środę było podobne jak dzień wcześniej.
- Wstawaj śpiochu, kawa stygnie – mówił, tarmosząc mnie po włosach.
- Wstajemy już śpioszku, otwieramy oczęta, no już nie ociągamy się – ciągnął, nie przerywając tarmoszenia włosów.
- Bardzo ładnie – pochwalił mnie za otwarcie oczu.
Spojrzałem na niego, jedyny jego strój stanowiły przylegające do ciała bokserki, ładny widok o poranku zapowiadał udany dzień.
- Wstawaj, pomożesz mi przy śniadaniu, bo sam nie dam rady – wyjaśnił.
- I tylko dlatego mnie budzisz, że głodny jesteś? – złośliwie zapytałem.
Jego zdrowa ręka błyskawicznie zjechała zdecydowanie za nisko, nachylił się i pocałował mnie w usta.
Oderwałem się od jego warg.
- Kamil przestań się wygłupiać – zaprotestowałem.
- To nie wygłupy, tylko musimy uważać na moją prawą rękę – wyjaśnił poważnie.
- Kamil, bardzo cię proszę bądź poważny i skończ już z tym podkładaniem się, nie psuj wszystkiego – poprosiłem.
- Tak jest tatusiu, dostosuję się do wymogów panujących w tutejszym pokoju – powiedział z rozbawieniem.
- Wymogi rozszerzam na całe mieszkanie – odparłem.
Po śniadaniu pojechaliśmy do szpitala, odwiedziłem ordynatora i dowiedziałem się, że Kuba czeka już na wypis, a Mateusz o ile rano przy zmianie opatrunku wszystko będzie w porządku, to wyjdzie jutro koło południa.
Na sali było wesoło, Kamil rozmawiał z chłopakami, przekomarzał się z Kubą czy w czymś mu nie pomóc, Kuba odcinał się, że pomocy ze strony kaleki nie potrzebuje. Mateusz był trochę zmartwiony, że sam zostaje do jutra. Wychodząc już, Kuba przestrzegł Mateusza przed podrywaniem przystojnego salowego „pamiętaj, on pracuje w szpitalu i może być źródłem wielu groźnych chorób przenoszonych drogą płciową i bezpłciową również, trzymaj się od niego z daleka”.
Kuba z Kamilem przygotowali obiad, Kamil w zasadzie tylko asystował Kubie w kuchni. Może nie było to wybitne dzieło kulinarne, ale zjeść się dało, nawet było smaczne.

Telefon od Małgorzaty i ustalenie terminu spotkania na sobotę mógł być piątek, ale ja nie chciałem, wcześniej ona nie mogła.
Kuba coraz bardziej wkurzał się na Kamila za używanie zdrobnienia Kubuś. W końcu nie wytrzymał.
- Kamil przestań w końcu z tym pieprzonym Kubusiem, bo nie wytrzymam i dam ci w ryło – prawie wykrzyczał.
Kamil zamarł i z wyrzutem popatrzył na Kubę, potem zrobił coś, co Kubę i mnie zszokowało. Podszedł do Kuby, objął go zwichniętą ręką, zdrową potarmosił po włosach, Kuba zesztywniał z opuszczonymi rękami.
- Kuba ty nie zdajesz sobie nawet sprawy z tego, jak ja bardzo się cieszę, że jesteś z nami… ja wtedy tam w samochodzie najpierw to martwiłem się o siebie, potem o Piotrka, jak on to wszystko przeżyje, potem już po kraksie jak zobaczyłem, że z czoła płynie ci krew i nie reagujesz, to myślałem, że już po tobie… darłem się na ciebie jak opętany, że nie możesz nam tego zrobić… potem Mateusz mi kazał sprawdzić czy oddychasz, jak wyczułem twój oddech, to poczułem, jakbym narodził się po raz drugi, byłem szczęśliwy, że żyjesz…- powiedział cicho.
Kuba objął go rękami, stali tak długą chwilę bez ruchu.
- Dziękuję Kamil, mów sobie jak chcesz, może być i Kubuś, skoro to z tego powodu – powiedział.
- Nie zapominaj, że obejmujesz się z facetem, a to nie pasuje heterykowi, co by na to twoja laska powiedziała, jakby to zobaczyła – dodał.
- Zrozumiałaby Kubuś – wyjaśnił.
- Zresztą jak chcesz poznać Dorotę, to możesz dziś jechać ze mną, jesteśmy umówieni na wieczór – zaproponował.
- Może innym razem Kamil dziś jestem naprawdę padnięty, chcę spokojnie posiedzieć i wcześnie się położyć spać – wyjaśnił.
- W każdej chwili Kubuś, kiedy tylko zechcesz, no to ja powoli będę się zbierał – poinformował Kamil.
- Piotrek pomożesz mi pod prysznicem? Naprawdę mam problem z tą ręką – zapytał.
- O nie, na to nie licz, niech ci Kuba pomoże, tak śmierdzi zapachami szpitalnymi, że przyda mu się prysznic, za to pomogę ci się ubrać – skutecznie się wyłgałem.
- Kubuś pomóż kalece, proszę cię – powiedział Kamil przymilnym głosem.
- No dobra, ale nie lej ze mnie jak mi się ptak do lotu zerwie – zastrzegł się Kuba.

Później miałem półgodzinny ubaw dzięki niedomkniętym drzwiom od łazienki, przeszkadzał mi co prawda szum prysznica, ale wiele z ich rozmowy słyszałem.
- Kubuś właź pierwszy pod prysznic, bo rzeczywiście nie pachniesz najlepiej - Kamil.
- Dobra tylko tę torbę ci założę na rękę – Kuba.

- A cóż Ty tam tyle robisz, mogę już włazić? – Kamil.
- Poczekaj jeszcze, przecież nie kąpałem się trzy dni, to trochę mi zejdzie – Kuba.
- Tylko robótek ręcznych nie odwalaj w kabinie, bo będzie ślisko – Kamil.

- No możesz włazić – Kuba.

- Kubuś odsuń się trochę, bo mi tym postawionym masztem wbijasz się między pośladki – Kamil.
- Mówiłem przecież, że mi stanie, podniecasz mnie jak cholera i jeszcze to mycie – Kuba.
- Ze mnie się śmiejesz, a sam też maszt rozstawiłeś na całą długość, chociaż heterykiem podobno jesteś – Kuba.
- Świętemu by stanął jakbyś mu tak ptaka i jajeczka gładził, dawno magazynka nie rozładowałem to i przy tobie mi stoi – Kamil.
- To jak pojedziesz taki nie rozładowany, z takim masztem stojącym? – Kuba.
- Cholera ciężko będzie, jeszcze teraz te twoje ruchliwe rączki – Kamil.
- To może ci odstrzelę porcję ręcznie? Powinno pomóc – Kuba.
- Dobra tylko jak ja ci się odwzajemnię? – Kamil.
- Ja mam obie ręce sprawne – Kuba.
- Kubuś tylko odsuń się trochę, bo wjedziesz we mnie, a tego bym nie chciał – Kamil.
Zrobiło się cicho.

Później pomogłem Kamilowi się ubrać, Kuba siedział jeszcze w łazience. Wychodząc, pocałował nas w policzki. Zachowanie Kamila było ostatnio bardzo dziwne, nigdy wcześniej poza łóżkiem nie okazywał żadnych czułości. A od poniedziałku taka zmiana, co to potrafi zdziałać wstrząs podczas wypadku.
Po wyjściu Kamila zaskoczył mnie Kuba.
- Piotrek nie za wcześnie jest, żeby wskoczyć do łóżka? – zapytał.
- Kładź się Kuba, przecież jak jesteś zmęczony to jaki masz problem? – odparłem zaskoczony.
- Do łóżka chcę iść, ale nie spać, podjarałem się w czasie mycia Kamila, wiesz, odstrzeliłem mu ręcznie ładunek, bo się chłopak strasznie męczył, masz jakieś inne palny na wieczór? – zapytał.
- Żadnych innych, wskoczę tylko pod prysznic…

W czwartek Kamil przy budzeniu miał więcej problemów z tej prostej przyczyny, że w sypialni spałem razem z Kubą.
- Wstawajcie już niegrzeczni chłopcy, aż nie chcę myśleć, co tu wyprawialiście razem – mówił z uśmiechem.
- No już kawę zrobiłem, ale przy śniadaniu dalej potrzebuję pomocy, Kubuś chodź i mi pomóż – prosił.
Kuba spał nago jak to miał, w zwyczaju wstał, przeciągnął się i popatrzył na Kamila.
- Kamilku, a Ty co tu robisz, laska nie zrobiła śniadanka? Wykopała kalekę do domu? Litości nie ma, Ty się dobrze zastanów, co robisz i z kim się zadajesz – śmiał się z Kamila.
- Sam przyjechałem, tak dobrze moim sprzętem się wczoraj zająłeś, że z tęsknoty za tobą wróciłem – odgryzł się Kamil.
- I co liczysz na powtórkę? – zapytał Kuba.
- Jasne, ale najpierw zrób śniadanie, bo głodny jestem i włóż coś na tyłek – odparował Kamil.
- Sam też nie masz na sobie za wiele – powiedział Kuba, wkładając bokserki.
Parsknęli razem śmiechem i poszli do kuchni, dzięki temu miałem jeszcze piętnaście minut na drzemkę. Przerwał mi ją ponownie Kamil, znowu tarmosił mi włosy sprawną ręką.
- Wstawaj tatuś, nie leń się, śniadanie na stole.

cdn


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pisarek666
Moderator



Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 659
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 18:07, 28 Mar 2012    Temat postu:

.

Część 11. Wszyscy razem.

Koło południa, pojechaliśmy z Kubą po Mateusza do szpitala. Zobaczywszy Mateusza, przestraszyłem się, miał na sobie dziwaczną rzecz z mnóstwem jakichś pasków z rzepami. Lekarz poinstruował nas jak obchodzić się z Mateuszem, a raczej z tym czymś i Mateuszem. Fachowo nazywało się to stabilizator stawu barkowego pełny. Po dwóch tygodniach ma zgłosić się po prostszy model. Przez najbliższe dwa tygodnie ta zbroja i to bez zdejmowania, wyjątek miała stanowić tylko zmiana opatrunku robiona w szpitalu. Mateusz wyglądał na kompletnie nieszczęśliwego, lekarz zaprowadził go na sąsiednią salę i pokazał leżącego tam pacjenta spowitego w kilka kilogramów gipsu.
- Niech się pan cieszy, innej alternatywy nie ma, albo gips, albo ten stabilizator – powiedział.
Dziwnie szybko Mateusz odzyskał dobry humor. Miał problem ze wsiadaniem do samochodu, niby prawą rękę miał zdrową, ale nie mógł się nią swobodnie posługiwać ze względu na ten stabilizator, do łokcia też była unieruchomiona. Pomyślałem, niewesoła sprawa, cholera jak on będzie sobie radził. Do niedzieli będziemy w Krakowie, ale później wracałem z Kubą do Wrocławia, a w domu miałem zostawić dwie kaleki, pal sześć Kamila, da sobie jakoś radę, ale gorzej z Mateuszem. Stwierdziłem, że na razie nie ma się co martwić, później coś wymyślę.
W domu jęki Mateusza, że musi się jakoś wymyć. Na to tylko hasło czekał Kamil.
- Polecam ci Kubusia, nawet sobie nie wyobrażasz Mateusz, jakie on ma sprawne dłonie, nie dość, że cię wymyje to jeszcze, jak poprosisz, to ci konika wypieści do finału – powiedział.
Kuba spiekł raka. Mateusz zgłupiał, nic z tego nie rozumiejąc. W końcu Kamil się opanował.
- Sorry Kubuś, przepraszam, nie gniewaj się – to rozładowało trochę niezdrową atmosferę.
- Nie ma sprawy, a Mateuszowi musimy jakoś pomóc, rzeczywiście sam na pewno nie da sobie rady – powiedział, patrząc na mnie.
- Pomyślimy nad tym, tylko wcześniej przygotujmy obiad, kaleki nie wchodzić do kuchni, z Kubą coś przygotujemy – odparłem.
Zmieniłem jednak zdanie, pojechaliśmy z Kubą do najbliższego hipermarketu, kupiliśmy dania na wynos, kilka podkoszulków w największym jakie mieli rozmiarze, w Castoramie kupiliśmy kilka opakowań folii malarskiej i składane krzesło turystyczne.
Przy jedzeniu „obiadu”, Mateuszowi trzeba było pomagać, po obiedzie przyszedł czas na jego kąpiel. Krzesło postawiliśmy tyłem do brzegu wanny.
- Siadaj Mateusz i wychyl głowę do tyłu – dyrygowałem.
Od szyi w dół okryliśmy go folią tak, że jej dolne brzegi włożyliśmy do wanny, w ten prosty sposób umyliśmy mu głowę, później stanął w wannie, bardzo był skrępowany, Kuba stwierdził, że dokończy go myć, umył go od stabilizatora w dół. Później częściowo rozpięliśmy mu stabilizator, uwalniając prawą rękę, resztę umyliśmy lekko zwilżoną gąbką. Potem założyliśmy podkoszulek i zapięliśmy resztę stabilizatora, Kuba dokończył go ubierać. Mateusz wyglądał żałośnie, wyglądało na to, że nawet najprostszych czynności nie był w stanie sam wykonać.
- Mateusz połóż się i odpocznij, śpisz w sypialni tam jest na tyle duże łóżko, że nie będziesz miał kłopotów – powiedziałem.
Kamil poszedł razem z Mateuszem.
Podchodząc do drzwi sypialni z herbatą dla Mateusza, usłyszałem;
- Nie ma się co wstydzić, z Piotrkiem spałeś, nie raz widział cię nagiego, a Kubuś to równy chłop, wczoraj mi pomagał umyć się pod prysznicem, jak widział, że mi stoi, to bez ceregieli odpalił mi ręcznie ładunek plemników – mówił Kamil.
- Zmyślasz Kamil – głos Mateusza.
- Nie zmyślam, możesz się Piotrka zapytać.
- To Piotrek o tym wie – głos Mateusza.
- Sam mu wieczorem powiedział, Kubuś to złoty chłopak.
Taktycznie się wycofałem.
Wieczorem poszedłem do Mateusza, miał włączony telewizor i oglądał jakiś program rozrywkowy.
- Nie przeszkadzam? – zapytałem.
- No coś Ty, siadaj, Piotrek, dziękuję za wszystko – powiedział.
- Podziękowania przyjęte i nie zdziwiaj już więcej, rozumiem, że teraz jest ci ciężko, ale za dwa tygodnie zmienią tę zbroję na coś prostszego i będzie dużo lepiej – wyjaśniałem.
- Mieliśmy niesamowitego farta z Kamilem, że na ciebie trafiliśmy, wszystko potrafisz załatwić, pomagasz nam na każdym kroku – podsumował mnie.
- Mateusz postaraj się zasnąć, jak się obudzisz i będziesz czegoś potrzebował, to zawołaj, a w nocy zadzwoń na komórkę, będę ją miał przy łóżku.
- Dobrze, cieszę się, że w końcu jestem w domu, w szpitalu nie mogłem spać – wyjaśnił.
- Mateusz przynieś ci coś, czegoś potrzebujesz? Może chcesz jakiś środek nasenny?
- Nie, dzięki, to ja już postaram się zasnąć, dobrej nocy.
- Dobranoc Mateusz.

Z Kubą spaliśmy na narożniku w salonie. W piątek rano Kamil nie urządził nam pobudki, cicho siedział w sypialni koło Mateusza. Mateusz spał. Zobaczył mnie, przyłożył palec do warg i wyszedł do mnie na korytarz.
- Niech jeszcze śpi – stwierdził.
- Jasne, Kuba też jeszcze śpi, zrobię coś do jedzenia, ty zrób kawę – odparłem.
Potem poszliśmy do pokoju Kamila.
- Kamil muszę się dzisiaj rozejrzeć za kimś, kto wam pomoże w domu, przynajmniej do czasu, aż Mateuszowi nie zmienią tej zbroi – powiedziałem.
- Ja z Kubą musimy wracać w niedzielę wieczorem do Wrocławia, muszę być w pracy od poniedziałku przynajmniej przez kilka dni – dodałem.
- Rozumiem, rozmawiałem z Dorotą, pomoże nam, miałem właśnie zapytać czy nie będziesz miał nic przeciwko temu, żeby tu przyjeżdżała? – zapytał.
- Nie skąd, te kilka dni to lepiej, żeby tu mieszkała, a do pracy dojeżdżała, ale ona przecież nie będzie pomagała myć się Mateuszowi, tobie tak, ale nie jemu, wiesz przecież, jak on na to by zareagował – powiedziałem.
- No tak masz rację, trudno coś wymyślimy – zakończył rozmowę.

W piątek odebrałem nowy samochód służbowy, rano zadzwonili od dealera Toyoty „Ma pan u nas na alei Pokoju w salonie samochód do odebrania. Pojechałem razem z Kubą.
- Ależ wypasiona fura szefie, skórzana tapicerka, pełny wypas – jego głos był pełen zachwytu.
Nie powiem, mi też samochód się podobał, ale do czasu. Zobaczyłem drążek i oznaczenia od automatycznej skrzyni biegów i już wiedziałem, że nie będę zadowolony z tego samochodu dla motoryzacyjnych eunuchów.
- Kluczyki poproszę –powiedziałem do prężącego się młodego i przystojnego pracownika salonu samochodowego.
- Proszę – powiedział, podając mi coś z plastyku, o wielkości bankomatowej karty.
Nie umiałem już ukryć rozczarowania nowym samochodem.
- Rozumiem, że tradycyjnej stacyjki też nie ma - pytanie retoryczne, odpowiedź już i tak znałem.
Pracownik z uniesieniem tłumaczył, jaki to wspaniały samochód i jakie ma cudowne rozwiązania. Brzydł w moich oczach, wraz z każdym wypowiedzianym w zachwycie zdaniem, nie samochód, tylko pracownik, samochód był już dla mnie stracony, w momencie jak zobaczyłem automatyczną skrzynię biegów i brak tradycyjnej stacyjki.
- Proszę się już nie rozczulać nad tym samochodem i tak to ja, a nie pan będę musiał nim jeździć, gdzie i co mam podpisać – przerwałem mu wynurzenia na temat samochodu.
Szkoda było patrzyć na faceta, w tym momencie miał idiotyczny wyraz twarzy, Kuba zresztą też.
- Na szczęście będę się z tym cackiem dla eunuchów użerał tylko do lutego, potem pozostawię go w spadku następcy we Wrocławiu, a sam wybiorę sobie normalny samochód – wycedziłem powoli do Kuby.
Pracownik salonu podsłuchiwał, jego mina była bezcenna, poprawiła mi humor, popatrzyłem na Kubę, miał minę podobnie idiotyczną, a może nawet bardziej idiotyczną niż pracownik salonu, jeszcze bardziej poprawiło mi to humor. Sprawnie usunęli folię z siedzeń, podpisałem niezbędne dokumenty, swój samochód zostawiam chwilowo na parkingu.
Wsiedliśmy z Kubą do samochodu. Kuba nie panował nad śliniankami, bez przerwy się podniecał detalami i wyposażeniem samochodu.
- Kubuś zamknij usta, bo wszystko zaślinisz – powiedziałem.
Sprawdziłem pozycję drążka, był w pozycji Parking, przełożyłem w pozycję Neutral i wdusiłem przycisk uruchamiający silnik, ruch wskazówki obrotomierza i ledwo słyszalny szmer świadczył o pracy silnika. Przesunąłem drążek w pozycję Driver, dodałem gazu i gładko potoczyliśmy się w stronę wyjazdu. Miałem problem z „niepotrzebną” lewą nogą i prawą ręką. Przeciskaliśmy się w stronę obwodnicy, po drodze zatankowałem do pełna, dopiero na autostradzie sprawdziłem działanie samochodu, nie, nie chodziło mi o prędkość maksymalną, tylko o to jak reaguje na pedał gazu, tu znowu spotkał mnie kolejny zawód, ekologiczny silnik, przy szybkim naciśnięciu pedału gazu to nie mnie słuchał silnik, tylko tego pieprzonego komputera, który zarządzał wtryskiem oleju napędowego.
Całkiem niezły samochód, świetnie wyposażony, klima dwustrefowa, kurtyny powietrzne, przeszklenie dachu, świetny system audio tylko, że nie dla mnie. To cacko dla szpanera i na dodatek zamiast tradycyjnej wajchy miał elektryczny hamulec postojowy, uruchamiany przyciskiem.
Targały mną ambiwalentne odczucia do tego samochodu, z jednej strony mi się podobał, ale z drugiej nie dawał żądanej satysfakcji z jazdy nim.
Kuba była zachwycony, na szczęście trzymał buzię zamkniętą. Podwiozłem go do salonu na parking, pojechaliśmy do domu, prowadził mój prywatny samochód. Po drodze wstąpiłem po gotowy obiad na wynos. W domu Kuba podniecał się niezdrowo, pokazując chłopakom na laptopie jakieś szczegóły, chodziło o ten nieszczęsny samochód. Rozpakowałem zakupy, ponakładałem na talerze i zawołałem ich na obiad, przyszli niechętnie.
- Rzeczywiście taki wypas? To, czemu masz taką skwaszoną minę? - zapytał Mateusz.
- Świetny samochód, ma tylko dwie podstawowe wady, ekologiczność i automatyczną skrzynię biegów, ekologiczność może bym i ścierpiał, ale tej skrzyni to już nie, nawet wajchy ręcznego nie ma – odpowiedziałem mu.
- Przyzwyczaisz się i nawet będziesz chwalił – niezrażony odparł.
- Panowie pamiętacie, że wieczorem idziemy na kolację? – przypomniałem im, zmieniając temat.
- Ja chyba jednak zostanę w domu, sam nie daję sobie rady przy stole i przecież nie mam się jak ubrać porządnie – powiedział wyraźnie zmartwiony.
- Jakoś dasz sobie radę. Ładnie cię ubierzemy i zabierzemy do lekarza – próbowałem żartować.
- Kuba Ty zawieziesz chłopaków, a ja wstąpię po naszych gości, ustawię ci GPS, zaprowadzi cię pod same drzwi restauracji, pojedziesz moim prywatnym samochodem, dasz sobie radę, nie masz problemów po tym wypadku? – upewniałem się.
- Żadnych, przecież to ten debil nas zepchnął z drogi, dalej pewnie się czuję za kółkiem – odparł.
- To świetnie, czyli wszystko jasne? – zapytałem.
- Piotrek naprawdę nie będę wam przeszkadzał?
- Mateusz przestań już marudzić jak dziecko, tylko powoli zacznij się zbierać, bo tobie zejdzie najdłużej – wyjaśniłem temat.

Pojechałem po gości, najpierw po Staszka, potem po ordynatora i jego partnera.
Paweł (partner ordynatora) okazał się być przystojnym trzydziestu kilku latkiem, miłym i uprzejmym. W restauracji czekali na nas chłopacy, wzajemna prezentacja, rozmowy i drinki, problem zaczął się przy zamawianiu przystawek, Mateusz skrępowany sytuacją, po przejrzeniu karty stwierdził, że rezygnuje z przystawki i drugiego dania, pozostanie przy zupie cebulowej.
Z pomocą przyszedł przystojny kelner, szczupły, wysoki dwudziestolatek o ciemnych włosach i oczach. Ciemna karnacja skóry ładnie kontrastowała z bielą dopasowanej koszuli.
- Wyjdzie pan głodny z restauracji i będzie żałował, nie możemy do tego dopuścić – wyjaśniał.
- Pozwoli pan, że zaproponuję taki dobór dań, że nie będzie miał pan problemu z jedzeniem – przekonywał.
Nachylił się przy Mateuszu i coś szeptali do siebie, kelner wskazywał na pozycje menu i tłumaczył Mateuszowi. Po chwili Mateusz złożył zamówienie. Kelner pochwalił jego wybór. Już przy przystawce widać było, że Mateuszowi i Kamilowi podano potrawy przygotowane w taki sposób, że wystarczył im widelec i jedna sprawna ręka. Carpaccio dostali w formie kilku małych zawiniątek, przewiązanych łodyżkami szczypiorku.
Zdziwiło mnie zachowanie kelnera w stosunku do Mateusza. Nachylił się nad Mateuszem, jedną serwetę umieścił mu na kolanach, a drugą umieścił mu pod brodą, delikatnie wsuwając rogiem za kołnierz koszuli, szepnął coś do ucha Mateusza i wszystkim już głośno życzył smacznego. Paweł okazał się być duszą towarzystwa, opowiadał o swojej pracy i wyborze specjalizacji, był lekarzem ginekologiem, opowiedział kilka zabawnych historyjek o podrywających go pacjentkach. Jedząc i rozmawiając, przyjemnie spędzaliśmy czas.
Przy drugim daniu kelner okazał się nieoceniony, pomagał Kamilowi i Mateuszowi, wyraźnie faworyzował Mateusza. Kawałkując mu rybę na talerzu, szeptem mówił coś do niego, widać było, że Mateusz dobrze się bawi. Ja, Kuba i Mateusz piliśmy wyłącznie soczki, ja z Kubą z wiadomych względów, byliśmy dodatkowo kierowcami. Mateusz zażywał środki przeciwbólowe. W miłej atmosferze i przy dobrym jedzeniu czas szybko płynął, koło dwudziestej trzeciej pożegnaliśmy się, Kuba pojechał z gośćmi, ja zostałem, żeby uregulować rachunek, Mateusz rozmawiał z kelnerem, Kamil poszedł do samochodu. Później wróciliśmy do domu, Kamil z Mateuszem zachwycali się nowym samochodem, ja po tym wieczorze też trochę złagodniałem w jego ocenie.

W sobotę spotkanie z Małgorzatą i Stefanem. Usłyszałem bardzo ciekawą propozycję i ich plany związane z Mateuszem i Kamilem. Wyjaśniłem im, że Kamil prawdopodobnie od poniedziałku zawita do pracy chociaż nie mają co liczyć na niego w takim zakresie jak dotychczas, powiedziałem też o Mateuszu i jego ograniczeniach. Odrzekli, że po takim wypadku i tak wyszli z tego obronną ręką i że to w żaden sposób nie wpływa na ich ocenę i plany. Propozycja Małgorzaty była bardzo kusząca, ale musiałem ją dogłębnie przemyśleć, zapewniłem, że w ciągu tygodnia odezwę się i poinformuje ich o swoim stanowisku.

W niedzielę wieczorem powrót do Wrocławia, wracałem sam, Kuba został pomagać chłopakom, sam zawiadomił o tym swojego kuzyna, twierdząc, że on „wpakował ich w to bagno i teraz musi im pomóc”, zostawiłem mu do dyspozycji prywatny samochód, na pewno ułatwi to wożenie Mateusza na wizyty u lekarza.

Poniedziałek, w pracy było urwanie głowy. Sterta dokumentów na biurku czekających na przejrzenie i akceptację, sporo konsultacji z pracownikami dotyczących konkretnych i pilnych spraw.
- Panie dyrektorze proszę najpierw spokojnie wypić kawę, a dopiero później się tym wszystkim zająć, ma pan kilka umówionych spotkań, wewnętrznych na dzisiaj – przywitała mnie Halina.
- Powoli pani Halino, dziś tylko te najpilniejsze sprawy, proszę tak wszystko poukładać, żebym piątek miał wolny – powiedziałem.
- Dobrze, dopytuje się o pana zastępca Jakuba, kuzyn Jakuba też, proszę też pamiętać o tym, co mi pan obiecał, nie teraz, ale jak będzie wolna chwila w tygodniu – dodała.
- Proszę, póki, co trzymać z daleka kuzyna Jakuba, a zastępca niech przyjdzie zaraz, pamiętam o obietnicy oczywiście – powiedziałem.
- To ja już znikam – odparła.
Po chwili pojawił się z teczką w ręce „ani ładny, ani zgrabny” z DWS.
- Panie Dyrektorze długo Kuby nie będzie, bo jest kilka spraw, które chciałbym wprowadzić, ale musimy szybko działać, żeby zdążyć – zaczął swój wywód.
- Dwa tygodnie, przynajmniej na razie, ale Kuba jest pod telefonem i możesz z nim przedyskutować wszystko – powiedziałem.
- Mam kilka pomysłów, które trzeba szybko zacząć realizować, bo do końca roku niewiele czasu zostało – powiedział, podając mi kilka spiętych ze sobą kartek.
- Wiesz, że musisz to jeszcze uzgodnić z szefami działów handlowego i ofertowego – zapytałem.
- Ostatnia kartka to notatka z ich akceptacji – odparł niezrażony.
- I potrzebna jest szczegółowa analiza kosztów każdego pomysłu i ewentualnych korzyści – próbowałem go zniechęcić.
- Wszystko pan tam znajdzie panie dyrektorze – powiedział, wskazując na kartki leżące na moim biurku.
- Mieścimy się w budżecie? – ponowna próba.
- Panie dyrektorze w tym zakresie pracujemy na prowizorium, bazując na pana budżecie reprezentacyjnym i na budżetach oddziałowych, ja nie mam dostępu do tych danych – wytłumaczył brak stosownego sprawdzenia.
- Ja nie chcę podgryzać Kuby tylko, że naprawdę trzeba szybko podjąć decyzję, żeby zostało odpowiednio dużo czasu na działanie - wyjaśniał, wyczuwając moje wątpliwości i intencje.
- Dobrze weź, od pani Haliny potrzebne ci dane sprawdź z realizacją i planami szczegółowymi, sprawdź czy się mieścimy, czy nie, ja przejrzę te propozycje i jutro wrócimy do rozmowy – wyczułem, że chłopak nie odpuści łatwo.
- Dziękuję i przepraszam za kłopot, Kuba dał mi wolną rękę w tych tematach, on je zna w zarysie – wyjaśnił.
- Dobrze jutro rano wracamy do tej rozmowy, muszę się z tym zapoznać – pożegnałem go.
W trakcie dnia zadzwoniłem do Kuby, okazało się, że Kuba zaakceptował pomysły, sprawę przedyskutowali dokładnie, jego zastępca miał tylko zrobić analizę finansową, opis i dać mi do akceptacji.
Zapoznałem się z jego projektami, sprawdziłem budżet reprezentacyjny, zdziwiony ponownie go wezwałem.
- Dlaczego mi pan nie wspomniał, że miał pełną akceptację od Jakuba? – zapytałem.
- Panie dyrektorze nie mam tego na piśmie, poza tym Jakub nie widział ostatecznej wersji tych pomysłów – wytłumaczył się, a ja nie mogłem wyjść z podziwu dla jego sprawności organizacyjnej.
- Rzuciłem okiem na pana projekty i muszę przyznać, że są świetne, wprowadzamy je od razu, proszę wysłać te projekty do centrali, na odpowiednich formularzach w nagłówku proszę wpisać „dobre praktyki”, podejrzewam, że wprowadzą te rozwiązania jako standard postępowania we wszystkich oddziałach, kierować na dyrektora handlowego firmy – naprawdę mi zaimponował pomysłami.
- A kto ma to podpisać? – zapytał.
- Pan podpisuje, ja tylko złożę sygnaturę, proszę wyraźnie zaznaczyć, że to pana pomysły, żeby nikomu w centrali nie przyszło do głowy podpisywać się pod tymi pomysłami sporo tam takich gryzipiórków – poinstruowałem go.
Wychodził z gabinetu jakiś nieszczególnie szczęśliwy, pewnie nie zdawał sobie sprawy, że za każdy pomysł wdrożony centralnie dostanie odpowiednie dodatkowe wynagrodzenie z centrali.
Zrobiłem spotkanie z kierownikiem handlówki i ofert, omówiliśmy wszystkie ważniejsze sprawy, na koniec oznajmiłem im, że jak potrzebują samochodu na ważniejsze spotkania, to mój służbowy po uzgodnieniu terminu jest do ich dyspozycji, warunkiem jest utrzymanie porządku w samochodzie, dawno już nie widziałem takich durnowatych wyrazów twarzy jak wtedy.
Powoli topniała sterta dokumentów na moim biurku. Odbyłem też kilka spotkań. Weszła sekretarka.
- Panie dyrektorze ja już wychodzę, kuzyn Kuby kilka razy dopytywał czy będzie pan miał wolną chwilę, za każdym razem odpowiadałam, że nie dzisiaj – poinformowała mnie.
- Dziękuję pani Halino, wcześniej, czy później i tak będę musiał z nim porozmawiać – odparłem.
- To ja już idę, muszę mojego starego wyprostować, niech pan popatrzy, co mi przysłał faksem – podała mi kartkę.
Prawdziwa kobieta
Nigdy nie ma:
- czasu
- pieniędzy
- w co się ubrać
Zawsze ma:
- rację
- genialne dzieci
- męża idiotę
Z niczego potrafi zrobić:
- sałatkę
- kapelusz
- dziką awanturę małżeńską
Trzy zwierzęta prawdziwej kobiety:
- norki (w szafie)
- jaguar (w garażu)
- osioł (który na to zarobi)
Trzy okresy w życiu kobiety prawdziwej:
- psuje nerwy swojemu ojcu – pierwszy
- psuje nerwy swojemu mężowi – drugi
- psuje nerwy swojemu zięciowi – trzeci.

I odręczny dopisek u dołu strony „Kochana Halinko co prawda nie masz jaguara, norek i zięcia, ale jesteś prawdziwą kobietą”.
- I właśnie dlatego wolę własną płeć pani Halino. Czy uważa pani, że, już spełniłem daną obietnicę? – zapytałem, śmiejąc się z przeczytanej treści.
- Tak łatwo pan się nie wywinie, teraz idę wyprostować starego, jutro zabiorę się za pana – obiecała z uśmiechem.
W jakiś czas po wyjściu Haliny pukanie w drzwi, poprosiłem do środka. W progu pojawił się kuzyn Kuby.
- Przepraszam panie dyrektorze czy mogę na chwilkę przeszkodzić, cały dzień był pan zajęty – powiedział, wchodząc do środka.
- Tak proszę wejść – pomyślałem, że nie ma co odkładać tej rozmowy.
- Ja przychodzę w sprawie Kuby, przepraszam Jakuba W, kuzyna… - zaczął niepewnie.
- Tak wiem, przecież o kogo chodzi, a dokładnie to o co chodzi – pomyślałem, że facet zaraz się rozkręci.
- Jakub w wypadku rozbił pana służbowy samochód… - dukał powoli.
- Proszę pana, to też wiem, proszę przejść do meritum sprawy – bynajmniej nie miałem mu zamiaru ułatwiać zadania.
- Proszę zadzwonić do Jakuba, bo on chyba boi się odpowiedzialności za ten rozbity samochód i dlatego nie chce wrócić do Wrocławia, na pewno się boi, że dostanie zwolnienie dyscyplinarne – wyrzucił z siebie szybko.
- A ja go jeszcze polecałem i na moją prośbę go pan przyjął… - dokończył.
Widać było, że Kuba i Halina mocno popracowali nad delikwentem, przesadzili, ale mi ulżyło, niczego się nie domyślał.
- Proszę pana, to martwi się pan o Jakuba, czy o siebie dlatego, że polecił pan Jakuba? – zapytałem z niewinną miną.
- Panie dyrektorze sam nie wiem i jedno i drugie – odpowiedział zmieszany.
- O siebie niech się pan nie martwi, gdybym nie uważał, że Jakub nadaje się, to pomimo pana prośby, nie przyjąłbym go do pracy – odpowiedziałem trochę zniesmaczony.
- Jakub będzie musiał spłacić ten samochód, może da się go naprawić? – zapytał.
- Tego samochodu nie da się naprawić, poszedł do kasacji, o co panu chodzi z tym samochodem – dopytałem.
- Bo przecież Jakuba nie stać na spłatę tego samochodu, rodzice też mu nie pomogą, po tym jak wyniósł się z domu, na drugim roku studiów to widują się bardzo rzadko i nie ma co liczyć na ich pomoc, ja mam odłożone dwadzieścia parę tysięcy, to mu pożyczę, ale resztę to mu proszę w ratach jakoś rozłożyć, a jeszcze jak straci pracę, to już całkiem nie wiadomo co robić - słuchałem, zaskoczony treścią jego wypowiedzi.
- A czemu Jakub wyprowadził się z domu? – stwierdziłem, że przy okazji czegoś się dowiem.
- Ja nie wiem dokładnie, ale miał jakąś awanturę w domu i po tym się wyprowadził – odpowiedział kuzyn Kuby.
- Proszę pana, jak mam pomóc Jakubowi, to muszę coś więcej wiedzieć, komu pomagam, owszem okazał się być dobrym pracownikiem, ale lekkomyślnym – przyciskałem go do muru.
- Nie powiem panu, bo tym bardziej go pan zwolni, ja zresztą dokładnie nie wiem, tylko się domyślam z tego, co usłyszałem od ciotki i wujka, nikt nic wprost nie mówił – wił się jak piskorz.
- Okradł ich, czy pobił, może zabił kogoś, albo podpalił? – zapytałem.
- Ależ skąd to panu przyszło do głowy, Jakub to spokojny chłopak – zapytał.
- No bo jak to coś takiego strasznego, że wyprowadził się z domu, to co może być innego – podpuszczałem go.
- No… Jakub nie interesuje się dziewczynami, że tak to powiem – wydusił z siebie.
- Znaczy, chce mi pan powiedzieć w oględny sposób, że jest gejem? – wydusiłem to w końcu z niego.
- No… tak jest gejem, ale tutaj w pracy tego nie robi z nikim, pilnuję tego! – zastrzegł szybko i zdecydowanie.
- Tutaj w pracy nikt nie uprawia seksu, to nie zamtuz – ryknąłem śmiechem.
- Muszę pana uspokoić, to z kim Jakub sypia, nie interesuje mnie ze służbowego punktu widzenia – nie skłamałem przecież, tak mówiąc.
- Nie przeszkadza mi to, że jest gejem z żadnego punktu widzenia, a panu? – zaskoczyłem go tym pytaniem.
- Nie wiem, jakbym zareagował na kogoś innego, ale Kubę znam od małego i go lubię, tłumaczę sobie, że taki już się urodził i nawet mu współczuję, zresztą pan też się przekonał, że to obrotny i miły chłopak – zaskoczył mnie tą odpowiedzią.
Miał w dodatku całkowitą słuszność, z tym że Kuba to obrotny i miły chłopak, tylko co on mógł o tym wiedzieć?
- Ale ten samochód i jeszcze jacyś jego koledzy w samochodzie…- zakłopotany przerwał, zdając sobie sprawę z tego, jak to zabrzmiało.
- Nie będzie nic spłacał, jechał służbowo, akurat nie było mnie w Krakowie, nie zastał mnie i zadzwonił, sam kazałem mu wziąć samochód i przyjechać z tymi dokumentami do mnie do domu na wieś – wyjaśniłem.
- Co do kolegów w samochodzie, to nie wiem, czy to byli koledzy, czy autostopowicze, wiem tylko, że w czasie wypadku było, jakiś dwóch mężczyzn w samochodzie nie licząc Jakuba, jak był u mnie na wsi, to w samochodzie nikogo nie było – teraz skłamałem z rozmysłem.
- Jeżeli oni nie będę wnosić żadnych roszczeń, to tematu w ogóle nie będzie, jak wniosą, to po ewentualnych wyjaśnieniach może być upomnienie ze wpisaniem do akt osobowych Jakuba – łgałem jak najęty.
- Ale o żadnym zwolnieniu nie ma mowy – uspokoiłem go.
- Jeszcze jedno, proszę tego nigdy nikomu nie mówić, nie każdy jest tolerancyjny, natomiast jemu niech pan powie i zapewni o swojej przychylności, z tego, co mi wiadomo, Jakub ma dwa tygodnie zwolnienia i może przebywać, gdzie chce – wyjaśniłem ostatecznie, przecież mu nie powiem, że jest u mnie w Krakowie.
- Cholera dyrektorze, przepraszam, a ja tak bałem się do pana przyjść – powiedział już odprężony.
- Jak widać, nie gryzę, chociaż przyznam, że nie lubię, jak ktoś przychodzi bez potrzeby i mi głowę zawraca – nie może za bardzo się wyluzować, bo jeszcze zacznie wypytywać o szczegóły.
- Tak wszyscy wiemy, co się stało z tymi dwoma, jak to sekretarka określiła „uprzejmymi donosicielami”… przepraszam, to ja już nie będę przeszkadzał – zorientował się, o co mi chodziło.
- Do widzenia i bardzo panu dziękuję za siebie i za Jakuba – pożegnał się.

Siedziałem w pracy do późna, musiałem przecież odrobić się z tymi papierami. Zadzwoniłem do Kuby i opowiedziałem mu w skrócie rozmowę. Wiedział już o rozmowie, podsumował tylko.
- Nie wiem, co mu zrobiłeś Piotrek, zaczynam być nawet zazdrosny, rozpływał się nad tobą, jakbyście jakiś nieziemski seks ze sobą przeżyli, jaki to wyrozumiały jesteś i w ogóle super gość z ciebie – powiedział Kuba.
- Trochę go podgotowałem we własnym sosie, a później odpowiednio schłodziłem – skromnie odparłem.
- Z niezłym skutkiem Piotrek, nawet mi powiedział, że o mnie wie i że to akceptuje. Jak tam sobie radzisz sam? – zapytał Kuba.
- Jak na razie to jeszcze siedzę w pracy, potem wskoczę na szybką kolację i do domu spać – odpowiedziałem.
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę i pożegnaliśmy się.

Pozostałe dni upływały dosyć podobnie, w czwartek zadzwonił Kuba upewnić się czy wieczorem przyjadę do Krakowa.
- Wracaj Piotrek szybko, bo tu wytrzymać ciężko, Kamilowi wali do łba dokumentnie, coś mu się w psychice poprzestawiało, klei się do mnie i do Mateusza na każdym kroku, aż trudno to wytrzymać, głaszcze nas po głowach, cmoka w policzki i przy byle okazji się przytula – relacjonował Kuba.
- Kuba ty mówisz na pewno o Kamilu? – dopytałem.
- Tak o tym wielkim heteryku, zachowuje się jak rozlazła ciota, a nie heteryk – uściślił.
- Poza tym pojawił się tutaj ten kelnerczyk z restauracji i romans z Mateuszem rozkwita w najlepsze, dobre w tym jest to, że przynajmniej pomaga Mateuszowi, co dziwne jego Kamil omija szerokim łukiem – wyjaśniał dalej Kuba.
Zapewniłem, że późnym wieczorem przyjadę do Krakowa i pożegnałem się z Kubą.


cdn


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pisarek666
Moderator



Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 659
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 18:09, 28 Mar 2012    Temat postu:

Część 12. Różne dziwactwa.

Wieczorem pojawiłem się w mieszkaniu w Krakowie, nie było jeszcze tak późno, dochodziła dwudziesta pierwsza, byłem dosyć skonany, nawał pracy i jeszcze kilka godzin jazdy zrobiły swoje.
W mieszkaniu zastałem Kubę, Mateusza i rzeczonego kelnera, siedzących wspólnie przed telewizorem, Kamila na szczęście nie było. Przywitałem się ze wszystkimi i poszedłem wziąć prysznic i się przebrać. W momencie mojego powrotu do pokoju kelner zbierał się do wyjścia, pożegnał się z Kubą i Mateuszem podając im rękę i cmokając w policzek, gdy przyszła kolej na mnie podałem mu rękę, ale w momencie jak przybliżył się, żeby dać mi całusa, zrobiłem krok do tyłu i spokojnie powiedziałem;
- Czułości dopiero po stosunku, no w ramach jesiennej promocji przynajmniej poczekajmy do wyrafinowanej gry wstępnej.
Rezultat był fascynujący, kelner spiekł uroczego raka, Kuba gruchnął śmiechem, a Mateusz lekko zapadł się w miejsce, na którym siedział.
- Do widzenia – wybrnął z sytuacji kelner.
- Do widzenia – odparliśmy nie jednocześnie, ja byłem pierwszy, Kuba dopiero jak przestał się śmiać, ostatni pożegnanie wymamrotał Mateusz.
- Ciekawe jak sobie poradzisz z Kamilem? – zapytał rozbawiony Kuba.
- Coś wymyślę – odpowiedziałem.
- Dlaczego tak postąpiłeś z Łukaszem? – zapytał Mateusz.
- A więc ten kelner to Łukasz, no popatrz Mateusz, a ja myślałem, że to bezimienny dostawca dań na telefon, który przysiadł na chwilę w oczekiwaniu na napiwek, ja mu już dałem napiwek w ubiegły piątek, więc nie rozumiałem, co on tu robi, ale Ty łaskawie mi go nie przedstawiłeś. Poza tym nie cierpię takich zachowań, owszem wy być może się znacie, ale ja znam go tylko z restauracji i w niczym mu tam nie uchybiłem, więc dalej nie rozumiem jego dziwnego zachowania wobec mnie – zrobiłem wykład Mateuszowi.
- Widocznie miałeś jakiś powód, że mi go nie przedstawiłeś to twoja sprawa Mateusz, ale mimo to, a nawet tym bardziej nie rozumiem jego dziwacznego zachowania w stosunku do mnie, może będziesz tak miły i mi wytłumaczysz – kontynuowałem wykład.
W tym momencie wpadł do domu Kamil, cześć Piotrek, kiedy przyjechałeś, podszedł, objął mnie i cmoknął w policzek.
- Kamil ja nie jestem jednym z cudownie uratowanych w wypadku, więc może trochę dystansu? – natarłem na niego.
- Zgadza się, ale po tym, co dla nas zrobiłeś, należy ci się, jak psu buda, a może chcesz z języczkiem – zapytał.
- To może zostańmy przy tej bardziej oficjalnej formie – skapitulowałem.
- Wiedziałem, że zrozumiesz – odparł tryumfalnie.
- Ale widzę, że jakieś krótkie spięcie było, bo miny macie dziwne i jakby spalenizną jeszcze zalatywało - powiedział niczym nie zrażony, intuicyjnie wyczuwał takie sytuacje.
Kuba wył ze śmiechu, ja nie wiedziałem co odpowiedzieć, Mateusz przezornie milczał.
- Piotrek uczył Łukasza zasad savoir vivru, tłumacząc mu, że pocałunek w policzek może mu dać dopiero po stosunku, a Mateuszowi się dostało za to, że nie przedstawił Piotrka – wykrztusił Kuba pomiędzy salwami śmiechu.
- No to ja Piotrkowi w niczym nie uchybiłem – wytłumaczył się Kamil.
- Mylisz się Kuba, mało zrozumiałeś, tłumaczyłem ci i Mateuszowi, że to któryś z was powinien mi przedstawić Łukasza, ja jestem u siebie, więc sam mogę dokonać prezentacji własnej osoby, natomiast Łukasz był tutaj przez kogoś zaproszony – wyjaśniłem.
- A co do ciebie Kamil to nacieszyłeś się już waszym cudownym ocaleniem i może trochę sfolguj z tymi czułościami – oschle poprosiłem.
- Chłopaki wiem, że ciężko wam jest z tym wytrzymać, ale ja po prostu się cieszę, że was mam i w ten sposób dzielę się moją radością, postaram się trochę opanować, ale niczego nie gwarantuje – wyjaśnił.
Mateusz wyglądał lepiej, chociaż nadal był skwaszony moją reprymendą.
Po wspólnej kolacji Mateusz przeniósł się na narożnik w pokoju, ja i Kuba zajęliśmy sypialnię, Kamil poszedł spać do swojego pokoju.

W piątek rano wstałem jako pierwszy, poszedłem do kuchni, zrobiłem sobie kawę i zacząłem przeglądać korespondencję z ostatniego tygodnia. Zobaczyłem pierwsze zaproszenia na święto Beaujolais Nouveau.
Podziwiałem francuzów za to, jak za pomocą odpowiednich regulacji prawnych i promocji, ze zwykłego cienkusza potrafią zrobić świetny handlowy towar. Beaujolais to młode wino, z reguły lekkie, cierpkie i niedojrzałe, które sprzedawane jest już w sześć tygodni po winobraniu (zgodnie z prawem z 1985 roku, od trzeciego czwartku listopada – marketing z tego dnia uczynił święto Beaujolais).
Nazwa Beaujolais (po naszemu bożole) pochodzi od nazwy obszaru pomiędzy miastami Macon i Lyon, w środkowej Francji, jest to część Burgundii. Jeżeli usłyszycie, że ktoś pił burgunda to możecie założyć bez wchodzenia w szczegóły, że w pięćdziesięciu procentach pił właśnie beaujolais, ponieważ rejon Beaujolais dostarcza połowę produkcji win czerwonych całej Burgundii.
Kilka lat temu miałem okazję zwiedzania tych regionów z osobą znającą się na rzeczy, rodowity Francuz z Lyonu, który potwierdził moje spostrzeżenie, że marketing, potrzeba zysków i odpowiedni wysiłek z byle czego zrobią dobry handlowy towar.
Produkuje się w tym regionie doskonałe wina, wiele z nich miałem okazję smakować bezpośrednio w winnicach, ale nawet winnice z prawem do Villages również produkują omawianego tu cienkusza, zwłaszcza w gorszych latach, kiedy wiadomo, że wino z danego rocznika i tak nie będzie „dobre”.
Produkowane w tym rejonie niezbyt dobre (z gorszych upraw) wina dzieli się na Beaujolais Nouveau i Beaujolais Primeur. Oba wypija się jak najszybciej po wyprodukowaniu, z tym że Primeur to dobre młode wino, które butelkuje się niemal natychmiast po zrobieniu, natomiast Noveau to wino, które wchodzi na rynek w okresie pomiędzy zbiorem winogron a winobraniem w kolejnym roku, czyli w listopadzie najczęściej pijemy Beaujolais Primeur, jako Beaujolais Nouveau, skomplikowane, jak wszystko, co wymyślą Francuzi dla kasy.
To tyle z winiarstwa i Beaujolais, postanowiłem, że poświęcę dwa wieczory na Beaujolais Nouveau i wybrałem dwa zaproszenia, spodziewałem się spotkać tam znajomych.

W piątek leniwie spędzałem cały dzień, Kuba pojechał z Mateuszem na zmianę opatrunku, Kamil poszedł do pracy (rękę miał cały czas w szynie), a ja czytałem „Księżniczkę” Andrzeja Pilipiuka. W sobotę lenili się wszyscy, wieczorem Kamil poszedł do Doroty, Kuba stwierdził, że zrobi rundkę po gejowskich klubach, a do Mateusza miał przyjść Łukasz. Wybrałem się w odwiedziny do dawno nie widzianych znajomych. Atmosfera była wspaniała podczas kolacji, wypiliśmy przy okazji sporo alkoholu. Do domu wróciłem w stanie wskazującym, taksówką, bardzo późno, wszyscy już spali, światła były pogaszone, nie bez trudu wziąłem szybki prysznic, ubranie zostawiłem w łazience i tylko w bokserkach poszedłem do sypialni. Czułem działający na mnie alkohol, nie chciałem zapalać światła, żeby nikogo nie obudzić, położyłem się do łóżka…

W nocy przebudziłem się, poczułem rękę błądząca po moim ciele, powoli, lecz sukcesywnie zbliżała się do moich bokserek, pal sześć bokserki, ale… chciało mi się naprawdę spać. I jeszcze ten zapach, Kuba musiał zmienić kosmetyki.
- Kuba wyluzuj, chcę spać, jestem nieprzytomny i na dodatek wstawiony – powiedziałem.
Ręka na moment znieruchomiała, po czym na nowo podjęła wędrówkę.
- Kuba tobie też się udziela od Kamila, daj sobie spokój, chcę spać – wymamrotałem stanowczo.
Odwróciłem się tyłem do niego, zrezygnował, ponownie zasnąłem.

Rano obudziłem się ze sporym kacem. W łóżku poza mną nikogo nie było, zdziwiłem się, pomyślałem, że coś mi się chyba przyśniło.
Wstałem i poszedłem do kuchni, przygotowałem sobie kawę, wyszperałem z szuflady Alka-Seltzer, wrzuciłem dwie tabletki do szklanki i zalałem wodą mineralną, czekając, aż się rozpuszczą, przypomniałem sobie slogan reklamowy „to skuteczny środek przeciwbólowy, który może poprawić złe samopoczucie wywołane zbyt intensywnym życiem towarzyskim”, byłem pełen podziwu dla tego sloganu, picie nazwano dyplomatycznie intensywnym życiem towarzyskim. Wypiłem zawartość szklanki, poprawiłem drugą szklanką „czystej” wody mineralnej i powlokłem się do łazienki. Długi prysznic, na przemian ciepła i chłodna woda, to zawsze mi pomagało w równym stopniu co Alka-Seltzer.
Zrobiłem przegląd miejsc do spania w mieszkaniu, zastanawiając się, gdzie polazł Kuba, Mateusz spał w najlepsze na narożniku, zostawał zatem pokój Kamila, zaglądnąłem przez uchylone drzwi, zobaczyłem Kamila i Kubę, Kamil leżał na boku, plecami do ściany i obejmował wtulonego w niego Kubę. Ładny widok, ale trochę mnie zdenerwował.
Pomyślałem, że mógłby Kuba dać już spokój Kamilowi, mogłem zrozumieć sytuację pod prysznicem, kiedy pomógł mu się rozładować, ale teraz to już lekka przesada, nie może się opanować czy co, będę musiał z nim porozmawiać.
Z kawą wróciłem do sypialni, włączyłem telewizor. Wiadomości, w kraju, podczas weekendu tylu a tylu zginęło w wypadkach samochodowych, trzy razy więcej zostało rannych, złapano kilkuset nietrzeźwych kierowców, zagranica, w Stanach rozbił się samolot pasażerski, wszyscy zginęli, w Ameryce Południowej lawina błotna pochłonęła kilkanaście ofiar, wiele osób uznano za zaginione… ależ pesymistyczna sieczka. Zmieniłem kanał, prognoza pogody, typowo listopadowa zapowiedź, pochmurno i lekki deszcz, chłodno, znowu zmieniłem kanał, gadające głowy, pyskówka posła z PiSu jak to rząd nic nie robi, tylko zajmuję się uprawianiem polityki sukcesu w mediach, a biedni ludzie są coraz bardziej biedni. Zniesmaczony obłudą polityków ponownie zmieniłem kanał na National Geografic, akurat nadawali film dokumentalny o sekretach biblii. Trochę oglądałem, popijając kawę, a trochę drzemałem.
Ciche pukanie w drzwi sypialni.
- Nie śpię – powiedziałem.
Do sypialni wszedł Kuba, paradując w samych bokserkach, boso, włosy rozczochrane, widać po nim że dopiero co się obudził i wstał.
- Mogę? – nie czekając na odpowiedź, pakuje się do łóżka.
- Widzę, że wczoraj nieźle balowałeś – stwierdza.
- Trochę, za dużo wypiłem i teraz mnie jeszcze lekko kac męczy – odpowiedziałem.
- Wczoraj jakiś niewyżyty wróciłeś z tych gejowskich klubów, skoro wylądowałeś w łóżku z Kamilem – zacząłem wkurzający mnie temat.
- Daj już chłopakowi spokój, rozumiem wtedy pod prysznicem, ale teraz to już chyba lekka przesada, chce z tym skończyć, chodzi z Dorotą na poważnie, a Ty jak niewyżyty królik wskakujesz mu do łóżka – ciągnąłem.
- Piotrek co cię opętało, zawsze na kacu masz takie jazdy? – zapytał Kuba, przyglądając mi się z ukosa.
- Jakie jazdy? Najpierw w nocy zaczynasz dobierać się do mnie, a jak ci kazałem przestać, to polazłeś do Kamila, rano przecież widziałem, jak spaliście razem objęci – wyjaśniałem.
- Może i widziałeś, jak spaliśmy objęci, tylko że ja nigdzie nie łaziłem w nocy– chwila przerwy.
- Jak wróciłem do domu to Kamil nie spał, siedział jeszcze i coś robił na laptopie, położyłem się u niego i zasnąłem, nawet nie pamiętam, kiedy on położył się spać - powiedział.
- Przecież jakbym chciał, to okazji w Blue XL było sporo, a później w Coconie jeszcze więcej, poszedłem tam tylko się zabawić, o co ci chodzi? – dokończył wyjaśnienie.
- To po cholerę polazłeś spać do Kamila? – zapytałem już mocno zirytowany.
- Przecież nie pójdę spać z Mateuszem, bo on z tą zbroją cały narożnik zajmuje – wyjaśnił.
- Musisz zasypiać z kimś w łóżku? Przecież sypialnia była wolna – zapytałem lekko zdezorientowany.
- Jaka wolna? Przecież w sypialni spał Łukasz, zasiedział się do późna i został przenocować do rana, myśleliśmy, że Ty przenocujesz u znajomych – wyjaśnił zdziwiony Kuba.
- Ale nie przenocowałem, tylko wróciłem do domu, myślałem, że to Ty śpisz koło mnie, i że naszła cię ochota na seks w nocy – tłumaczyłem sytuację.
- To widzę, że Łukasz może spokojnie teraz całować cię w policzek – podsumował sytuację z rozbawieniem.
- Nie może, nic nie było, a spanie w jednym łóżku do niczego go nie uprawnia – odparłem.
- Cała ta sytuacja z Łukaszem zaczyna mnie lekko wkurzać i jego zachowanie również – dodałem.
- W końcu do kogo on tu przyłazi? – zapytałem.
- Do Mateusza przecież, że nie do mnie, ani nawet do Kamila, z resztą Kamil coś go nie za bardzo lubi, podobnie zresztą jak Ty – wyjaśnił.
- Sporo Mateuszowi pomaga, gotował dla nas przez ten tydzień, chłopak, może trochę za wylewny z tymi całusami, ale jak go poznasz, to na pewno go polubisz, źle zaczęliście znajomość, rzeczywiście Mateusz albo ja powinniśmy ci go przedstawić, ale wszystko jest do naprawienia – powiedział z przekonaniem.
- Nie wiem czy rzeczywiście, trochę mnie takie zachowanie odrzuca, a jeszcze ta dzisiejsza noc myślałem, że to Ty, rano musiał wcześnie wyjść – podsumowałem.
Reszta dnia upłynęła spokojnie. Mateusz upewnił się czy nie mam nic przeciw temu, żeby Łukasz do niego przychodził, wyjaśniłem, że nie widzę problemu, poprosiłem, tylko żeby poinformował Łukasza, że nie przepadam za zbytnią wylewnością w jego zachowaniu. Kamil podsumował krótko całą sytuację.
- Całusy dopiero po upojnej nocy, widocznie ta taka nie była.
Łukasz tego dnia się nie pojawił. Wieczorem pożegnaliśmy się z Kamilem i Mateuszem,i ruszyliśmy do Wrocławia, z oczywistych względów prowadził Kuba, ja wolałem nie ryzykować spotkania z alkomatem. Już na miejscu w Galerii Dominikańskiej zrobiliśmy zakupy. Kuba po drodze wskoczył do siebie, żeby się przebrać i wziąć rzeczy potrzebne na poniedziałek do pracy. Noc spędziliśmy u mnie.

W poniedziałek Halina powitała mnie w pracy filiżanką świeżo zaparzonej kawy i pytaniem.
- Panie dyrektorze chce pan być kochany szczerą i prawdziwą miłością?
Kompletnie zgłupiałem, myślałem gorączkowo, o co znowu może jej chodzić.
- To niech pan sobie kupi psa, ja chcę być szczerze i prawdziwie kochana i dlatego kupuję psa – wyjaśniła.
- Pani Halino stało się coś w domu? – zapytałem zdziwiony.
- Nie, nic istotnego, ale psa sobie kupię – odparła.
- Domu przypilnuje, jak nikogo nie będzie, już nawet wybrałam rasę – kontynuowała.
- To przedstawiciel, jakiej rasy ma panią pokochać miłością szczerą i prawdziwą? – zapytałem.
- Golden Retriever – odparła.
- Pani Halino szczerze i prawdziwie to może on panią pokocha, ale do pilnowania domu się nie nadaje, jak nie prześpi włamania, to może co najwyżej zalizać na śmierć włamywacza – wyjaśniłem.
- Śliczne i bardzo niezwykle towarzyskie psy, uprzedzam tylko, że bardzo lubią długie spacery i wodę, świetny wybór – pochwaliłem.
- Dziękuję, mój stary twierdzi, że chyba zwariowałam, a zmieniając temat kuzyn Kuby nachwalić się pana nie może – powiedziała.
- Ciekawe czy dalej by chwalił, gdyby wszystko wiedział? Podejrzewam, że nie – odparłem.
- Ale na razie nie wie, chodził przez cały piątek i opowiadał każdemu, kto chciał go wysłuchać, jaki z pana wyrozumiały człowiek, że każdemu pan pomaga na każdym kroku – wyjaśniła sytuację.
- Tak wyszło, w czasie rozmowy powiedział mi, że Kuba jest gejem i on o tym wie, pilnuje go, żeby nie podrywał facetów w firmie – powiedziałem.
- To należy mu się nagana, bo jednak nie upilnował, przecież Kuba sprowadził pana na manowce – podsumowała starania kuzyna.
- Pani Halino, Kuba nie sprowadził mnie na manowce, to zdarzyło się dawno temu, sam już nawet nie pamiętam jak dawno, ale na pewno to nie jego wina – wyjaśniłem.
- Poza tym Kubę znałem trochę wcześniej przed przyjęciem go do pracy, poznałem go tutaj we Wrocławiu – powiedziałem.
- To dlatego Kuba się u nas znalazł? – zapytała.
- Ależ skąd, gdybym miał jego CV wcześniej, to do rozmowy kwalifikacyjnej w ogóle by nie doszło, przecież to za wstawiennictwem kuzyna pojawił się Kuba, zaskoczenie było obopólne, dla mnie i dla niego – nie wdawałem się w szczegóły.
- A w tym samochodzie to w końcu jechali znajomi Kuby czy pana? – zapytała.
- To moi znajomi, teraz zresztą i Kuby, oni mieszkają w moim mieszkaniu, kiedyś łączyło nas coś więcej, ale teraz to już tylko znajomi – wyjaśniłem.
- To tak wcześniej w trójkę byliście razem? – zapytała zafascynowana czymś nieznanym dla siebie.
- Nie w trójkę, ja w tych sprawach pomimo odmienności jestem tradycyjnie konserwatywny, z każdym po kolei, nie naraz – wyjaśniałem dalej.
- Zawsze młodsi? Zresztą nie dziwię się panu, sama zmieniłabym męża na młodszego.
- Widzi pani, to ja ich sprowadzam na manowce, ja starszy, oni młodsi, ale to też tak nie do końca z tym sprowadzaniem na manowce, pani Halino – postanowiłem zakończyć ten temat.
- Pani Halino, wracając do rzeczywistości, to co dzisiaj mamy w planie? – zapytałem.
Przedstawiła mi plan dnia, sporo zajęć mnie dzisiaj czekało, między innymi spotkanie z Kubą i jego zastępcą „ani ładnym, ani zgrabnym”, w sprawie realizacji działań. Czekała mnie też niezbyt miła rozmowa dyscyplinująca z jednym z handlowców na wniosek jego kierownika, w tej sprawie rozmawiałem z Haliną, przyniosła mi teczkę personalną delikwenta.
- Rzeczywiście chodzi jakiś rozbity, dawniej zawsze uśmiechnięty, teraz ponury, ale nie wiem co z nim się dzieje – powiedziała, podając mi teczkę.
Sporo spóźnień, wcześniejsze wyjścia z pracy, znacznie gorsze wyniki od miesiąca, odręczna notatka jego kierownika o odbyciu rozmowy dyscyplinującej, z późniejszym dopiskiem o braku widocznych efektów tej rozmowy.
Poprosiłem o wezwanie delikwenta.

Wszedł do gabinetu jak na ścięcie, poprosiłem Halinę o dwie kawy.
- Panie Grzegorzu miał pan dotychczas wspaniałe wyniki, idealna punktualność, wysokie zaangażowanie, klienci bardzo pana chwalili, skąd ta zmiana – zacząłem rozmowę.
- Panie dyrektorze proszę mi dać szansę… ja muszę utrzymać tę pracę… moja żona musiała przejść na urlop bezpłatny, teraz tylko ja utrzymuję rodzinę – powiedział chaotycznie.
- Proszę powiedzieć mi, co się stało, bo rozumiem, że pana gorsze wyniki i bezpłatny urlop żony są efektem jakiegoś zdarzenia – próbowałem uporządkować rozmowę.
- Nasza córka jest w szpitalu, trafiła tam zaraz po rozpoczęciu roku szkolnego, na lekcji wychowania fizycznego straciła przytomność i przewieźli ją do szpitala – powiedział.
- Jak córka ma na imię? – zapytałem.
- Karolina.
- Ile lat ma Karolina i co jej się stało?
- Karolina ma czternaście lat, jest w gimnazjum, po przewiezieniu do szpitala okazało się, że ma chore serce, długo trwało, zanim ją wreszcie zdiagnozowano, okazało się, że ma problemy z wieńcówkami i na dodatek arytmię i niedomykalność zastawki, wcześniej nic u niej nie stwierdzano, ale podobno to efekt dojrzewania i szybkiego rośnięcia w ostatnim czasie, cały czas jest w szpitalu…
- Żona zajmuje się młodszym synem i siedzi często w szpitalu, latamy po lekarzach i … - zawiesił głos.
- Wie pan, jak to jest, cały czas myślę, co muszę zrobić i jakoś nie mam głowy do pracy stąd te kłopoty – wyjaśnił.
- Panie Grzegorzu, dlaczego od razu nie powiedział pan o tych kłopotach? Przecież można było to jakoś rozwiązać. Znam dobrze w Krakowie świetnego specjalistę kardiologa, proszę przynieść jutro odpisy wszystkich badań, wyślemy mu, a on powie co dalej robić i gdzie najlepiej leczyć Karolinę, jeżeli potrzeba jakiegoś wsparcia to dobrze znam prezesa fundacji w Krakowie, może też się na coś przyda w tej sytuacji – rozwiązałem temat.
- Teraz proszę się uspokoić i na resztę dnia proszę wziąć wolne, pozbierać całą dokumentację medyczną i przyjść z tym do mnie jutro rano – pożegnałem się z nim.
- I co z nim? – zapytała Halina, wchodząc po filiżanki po kawie.
- Ma poważnie chorą na serce córkę – odparłem.
- Niech pani poprosi do mnie jego kierownika.
- Panie dyrektorze tylko niech mu pan głowy nie urwie, brakuje mu jeszcze doświadczenia na stanowisku kierownika – poprosiła Halina.
Pojawił się kierownik Działu Handlowego.
- Proszę usiąść – mój głos nie był zbyt zachęcający do miłej konwersacji.
- Mam kilka uwag do pana pracy, z którymi chciałem się podzielić, żeby w przyszłości nie dochodziło między nami do nieporozumień w istotnych kwestiach – widziałem, że cały zesztywniał.
W tym momencie kierownik Działu Handlowego i krzesło, na którym siedział, stanowili nierozerwalną całość.
- Po pierwsze ta notatka w aktach personalnych Grzegorza to dowód wysokiej niekompetencji z pana strony – machałem mu przed nosem kartką wyjętą z teczki.
- Po drugie nie umie pan rozmawiać z podwładnymi, zamiast naciskać na wyniki, powinien pan tak poprowadzić rozmowę, żeby dowiedzieć się, co jest przyczyną gorszych wyników…
- Po trzecie nie pomógł pan pracownikowi w trudnej sytuacji, co wynika z tego, co wcześniej już powiedziałem.
- Po czwarte angażuje mnie pan w rozmowę, która nigdy nie powinna mieć miejsca, ale to też wynika z braku zorientowania się w istniejącej sytuacji.
- Ma pan coś na swoje usprawiedliwienie? – zapytałem głosem niewiniątka.
Wiedziałem, że ma zadatki na dobrego kierownika, wiedziałem również, że nie ma praktyki w postępowaniu z podwładnymi, z własnego doświadczenia wiedziałem, że to pomoże mu w byciu dobrym przełożonym.
- Pan Grzegorz nic mi nie powiedział… o kłopotach domowych – wyjąkał.
- Już panu zwróciłem uwagę, źle pan poprowadził rozmowę z Grzegorzem, pana obowiązkiem było zapytać o powód jego gorszych wyników, dotrzeć do sedna problemu, a nie skupiać się na jego wynikach pracy, to jeszcze pogorszyło sytuację. Proszę o tym pamiętać w przyszłości – tłumaczyłem.
- Pozostaje sprawa notatki w aktach osobowych Grzegorza. Czy mam sporządzić notatkę, która wyjaśni pana niekompetencję w tym zakresie? – zapytałem.
- Panie dyrektorze ja wycofam tę notatkę, albo lepiej napiszę wyjaśnienie dotyczące gorszych wyników pana Grzegorza – prędko zapewnił.
- To rozsądna propozycja, proszę jeszcze tak zorganizować pracę działu, żeby dać więcej wolnego czasu Grzegorzowi. To chyba zrozumiałe w zaistniałej sytuacji? – zapytałem.
- Ależ oczywiście panie dyrektorze – szybka odpowiedź.
- Rozmowa pozostaje między nami, to chyba też jest oczywiste? – ponownie zapytałem.
- Tak – kolejna szybka odpowiedź.
- Bardzo się cieszę, że tak dobrze się wzajemnie rozumiemy, mam nadzieję, że w przyszłości nie będziemy musieli przeprowadzać podobnie krępujących rozmów – dokończyłem niezbyt miłą część rozmowy.
Był kij, teraz czas na marchewkę.
- Obserwuję pana działania i muszę przyznać, że dobrze sobie pan radzi pomijając oczywiście ten niefortunny przypadek – pochwaliłem go.
- Oczywiście brakuje panu jeszcze doświadczenia, ale ważne jest, że ludzie lubią z panem pracować i tworzycie zgraną ekipę, przy właściwym podejściu ten przypadek może pomóc panu jeszcze bardziej zacieśnić relacje z podwładnymi i zyskać w ich oczach – tłumaczyłem.
- W dogodnym dla siebie czasie proszę wybrać się na koszt firmy na tygodniowe szkolenie z zakresu human relations, to bardzo panu pomoże we współpracy z pracownikami – widziałem, jak zaczyna odspajać się od krzesła, już nie stanowili razem idealnej jedności.
- Gratuluję świetnych wyników działu, to naprawdę duże osiągnięcie, proszę tylko nie zapominać o ludzkim czynniku w tym wszystkim – widziałem wyraźną przerwę pomiędzy krzesłem a nim.
- Dziękuję… panie dyrektorze – wyjąkał wyraźnie zaskoczony.
- Tylko bardzo proszę, żeby pan po tym szkoleniu nie zaczął wyuczonych sztuczek stosować na mnie – zastrzegłem.
- Nie śmiałbym panie dyrektorze – szybko zapewnił.
- Świeżo zdobyta wiedza często kusi, żeby ją wykorzystać na zwierzchniku, zdarzyło mi się to już, proszę pamiętać, że ja tę wiedzę również posiadam i co ważniejsze mam ją już ugruntowaną – dodałem z uśmiechem.
Pożegnaliśmy się, wychodził z gabinetu zakłopotany, a zarazem szczęśliwy, że mu się upiekło.
Zaraz po nim weszła Halina.
- Ależ pan to umie manipulować ludźmi, podsłuchiwałam – wyjaśniła z szelmowskim uśmiechem.
- Następny znowu za panem w ogień wskoczy – podsumowała moje wysiłki.
- Będzie po prostu dobrym przełożonym – skwitowałem.
Reszta dnia upłynęła spokojnie.

W piątek rano odezwał się kardiolog, do którego wysłaliśmy faksem wyniki badań Karoliny.
- Sprawa nie jest zbyt skomplikowana, owszem nieładnie to wygląda, możemy to zrobić w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Prokocimiu albo u nas w szpitalu – wyjaśniał.
- Panie doktorze czy mogę za chwileczkę, do pana oddzwonić poproszę tylko ojca Karoliny, chciałbym, żeby był przy tej rozmowie, sam mógłbym coś pokręcić później przy tłumaczeniu - poprosiłem.
- Dobrze czekam na telefon, tylko proszę się pośpieszyć, bo zaraz mam obchód – powiedział.
Kolejna rozmowa odbywała się w obecności Grzegorza. Wypytywał o wszystko dokładnie, kiedy jak długo pobyt w szpitalu, rokowania po zabiegu.
Widać było, że rozmowa i zdobyte wiadomości poprawiły mu humor.
- Panie dyrektorze jak ja się panu odwdzięczę? – zapytał.
- Jeszcze pan nie ma za co się odwdzięczać, oby tylko wszystko poszło dobrze i Karolina wyzdrowiała – odparłem wymijająco.

Grzegorz najpierw telefonicznie poinformował o rozmowie żonę, a potem każdego w firmie zaczynając od Haliny. Później atmosfera w firmie zrobiła się dla mnie nie do zniesienia, chyba wszyscy w firmie uparli się na wyrażenie mi wdzięczności. Zaczęła Halina w swoisty dla siebie sposób.
- Wszyscy geje są tacy uczynni jak pan dyrektorze? – zapytała.
- Pani Halino jesteśmy jak wszyscy pod tym względem i mam do pani wielką prośbę, niech pani skończy z tymi gejami – powiedziałem.
- Przepraszam za to, ale wyjątkowy dyrektor nam się trafił i w dodatku…- wypaliła.
- Jeszcze raz przepraszam, wyjaśniałam już, że czasami najpierw mówię, a później dopiero myślę, co powiedziałam? – zapytała.
- Tak, już raz mi to pani powiedziała, nie gniewam się, tylko obawiam, że ktoś może usłyszeć - wyjaśniłem.
- Zawsze się upewniam, jak do pana wchodzę czy drzwi do sekretariatu są zamknięte, gdyby ktoś wchodził, to byłoby słychać, a na sali konferencyjnej nie ma nikogo, zresztą te drzwi do sali konferencyjne są świetnie wyciszone, można u pana krzyczeć a na sali nic nie słychać - wyjaśniła.
- Świetnie pani Halino, ale jak to się mówi ostrożności nigdy zadość – stwierdziłem.
- Czy oni wszyscy długo tak będą się zachowywać, bo mam już tego serdecznie dosyć, mam wrażenie, że jak pójdę się wysikać ,to zaraz ktoś się zaofiaruje z pomocą – wyjaśniłem.
- Chyba nie czułby się pan zbytnio urażony takim postępkiem, zwłaszcza gdyby z propozycją wystąpił jakiś młody i przystojny pracownik – zakończyła z uśmiechem.

Poprosiłem do siebie Kubę.
- Kuba jedziesz ze mną do Krakowa czy zostajesz we Wrocławiu – zapytałem po upewnieniu się, że drzwi są zamknięte.
- Chętnie pojechałbym z tobą, połaziłbym po klubach, ale muszę zacząć rozglądać się za jakimś lokum, tam gdzie mieszkamy, mamy umowę tylko do końca roku – odpowiedział.
- To jeszcze macie sporo czasu na szukanie – odpowiedziałem.
- No tak, ale nie wiem czy dalej będziemy wynajmowali w takim składzie jak teraz – powiedział.
- Kuba to już sam musisz zdecydować, możesz do lutego pomieszkać u mnie jak coś, a tymczasem co na ten weekend? – ponowiłem pytanie.
- Z chęcią się zabiorę, muszę spakować parę rzeczy, przecież ostatnio w Krakowie chodziłem w rzeczach Kamila, bo nie byłem przygotowany na tak długi pobyt.
- To wyjdź wcześniej i się spakuj, ja po ciebie podjadę o czternastej, zjemy coś po drodze – ustaliłem.

Pojechałem do siebie, spakowałem się, w trakcie pakowania zadzwoniła komórka, popatrzyłem na wyświetlacz, Kuba, pomyślałem, że jednak się rozmyślił.
- Rozmyśliłeś się Kuba?- zapytałem, odbierając połączenie.
- Nie, mam jedno pytanie do ciebie, ale się nie gniewaj i mów prosto z mostu tak czy nie? – powiedział.
- Zamieniam się w słuch.
- Może się z nami zabrać do Krakowa mój kolega? Pokazałbym mu Kraków – zapytał.
- Dobrze, tylko z miejscem do spania może być gorzej – uprzedziłem, kończąc rozmowę.
Dokończyłem pakowanie i pojechałem po Kubę. Podjechałem pod blok w momencie, gdy wychodził z klatki w towarzystwie przeuroczego blondyna…


cdn


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pisarek666
Moderator



Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 659
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 18:14, 28 Mar 2012    Temat postu:

.


Część pomiędzy 12 a 14. Mikołaj


Wysiadłem z samochodu, żeby się przywitać. Kuba dokonał prezentacji.
- To Mikołaj mój kolega, z którym planujemy wspólnie coś wynająć.
Uścisk ręki Mikołaja był krótki i mocny, a mnie pod wpływem dotyku jego ręki przeszedł przyjemny dreszczyk.
- Bardzo mi miło pana poznać – powiedział Mikołaj.
- A to Piotr, mój szef i jednocześnie dobry znajomy – Kuba dokończył prezentacji.
- Również się cieszę się, że mogłem cię poznać Mikołaj – zorientowałem się, że dalej ściskam jego rękę.
- Kuba wiele o panu opowiadał, myślałem jednak, że istnieje pan tylko w jego wyobraźni, a pan jednak istnieje w realu – powiedział Mikołaj.
Muszę zapamiętać, żeby Kubę zabić po przyjeździe do Krakowa, nic mi nie powiedział o Mikołaju, nawet nie wiedziałem czy mogę w jego towarzystwie zachowywać się swobodnie, czy to przypadkiem nie jakiś jego znajomy heteryk – pomyślałem.
- Istnieję w rzeczywistości, jestem z krwi i kości Mikołaj, mam jednak prośbę, mówmy sobie po imieniu bez zbędnych ceregieli - zaproponowałem.
- Dziękuję, proszę jednak nie zwracać uwagi, jak czasem powiem pan – wyjaśnił Mikołaj.
- Kuba prowadzisz? – zapytałem, dalej nie odczuwałem zbytniej przyjemności z prowadzenia automatu i to w dodatku na autostradzie.
- Chętnie – odpowiedział Kuba.
- To pakujmy się do środka i jedźmy, zdejmijcie kurtki, w samochodzie jest już ciepło – powiedziałem.
Zająłem miejsce z tyłu za miejscem kierowcy, stąd miałem lepsze miejsce do obserwacji, Kuba usiadł za kierownicą, a po chwilowym niezdecydowaniu Mikołaj usiadł z przodu.
Ruszyliśmy, Mikołaj zachwycał się samochodem, wypytując o szczegóły techniczne, Kuba udzielał odpowiedzi, znał lepiej niż ja parametry techniczne samochodu.
Mikołaj bardzo mi się podobał, średni wzrost, odrobinę wyższy niż ja, niższy od Kuby, krótkie blond włosy w pozornym nieładzie, ale wystarczył ruch ręki, aby powstała stonowana fryzura, szczupły, miła twarz o chłopięcej urodzie, nosząca ślady letniej opalenizny i niebieskie oczy, jak się uśmiechał, to robiły mu się „dołeczki” w policzkach. Tak na oko dawałem mu osiemnaście – dziewiętnaście lat. Ubrany w granatowe dopasowane jeansy, które podkreślały szczupłą sylwetkę, granatową bluzę z kapturem zapinaną na zamek, pod spodem biała koszulka polo.
Poczekałem, aż skończą rozmowę na temat samochodu.
- Mikołaj, a co takiego Kuba mówił o mnie? – zapytałem z ciekawości.
- Opowiadał, w jaki sposób się poznaliście, jak przyjmowałeś go do pracy, zresztą w to trudno uwierzyć, jak to opowiadał, to myślałem, że się skończę ze śmiechu, o swoich wizytach w Krakowie u ciebie, o Kamilu i Mateuszu – mówił odwrócony do mnie.
- Opowiadał, jaki jesteś w pracy, o twojej rozmowie z jego kuzynem i o wypadku, chyba wszystko, co istotne wiem o was – przerwał.
- To ciekawe, tobie tyle opowiadał o mnie, a mi nawet słowem nie wspomniał o twoim istnieniu – powiedziałem.
- Może opowiesz coś o sobie, dla równowagi – zaproponowałem.
- Mam dwadzieścia dwa lata, wiem, nie wyglądam na tyle, zawsze przy zakupie alkoholu muszę pokazywać dowód, studiuję zaocznie i jedocześnie pracuję, mieszkam jeszcze z rodziną, ale może coś razem z Kubą wynajmiemy. Co jeszcze chcesz wiedzieć? – zapytał.
- Najlepiej wszystko – powiedziałem niezbyt inteligentnie.
- Z Kubą znam się od trzech lat…
- Jest gejem, uniwersalny, lubi pieszczoty, pocałunki, świetnie się całuje, oral, anal, standard w tym zakresie – wtrącił Kuba, przerywając.
Mikołaj zaczerwienił się i lekko zmieszał.
- No… tak jestem gejem i nie wiem, co jeszcze chcesz wiedzieć – powiedział dalej zakłopotany.
- Co studiujesz i gdzie pracujesz? – zapytałem.
- Informatykę i zarządzanie na polibudzie, a pracuję teraz dorywczo jako barman lub kelner w pubie.
Rozmawiając w trójkę, poruszyliśmy wiele tematów praca, sport polityka, trochę spraw osobistych, przed Chrzanowem zjechaliśmy na MOP (dla niewtajemniczonych znaczenie skrótu: Miejsce Obsługi Podróżnych) coś zjeść. Poszliśmy do baru. Praktycznie nie było kolejki, stanęliśmy razem do jednego punktu, składałem zamówienie, gdy obok pojawił się chłopak z obsługi.
- Proszę do mnie - powiedział, zapraszając Mikołaja i Kubę do osobnego stanowiska.
- My jesteśmy razem… – odparł Kuba, wskazując na Mikołaja.
- Moje pięć, gratuluję – skwitował chłopak z obsługi, pokazując gest z kciukiem uniesionym do góry.
Nie wytrzymałem i ryknąłem śmiechem, Kuba oniemiały stał z otwartymi ustami, a Mikołaj spąsowiał, spuścił głowę i uważnie obserwował czubki swoich butów.
- Razem… podróżujemy do Krakowa… z Wrocławia, w trójkę samochodem i nic więcej – wyjaśniłem pomiędzy salwami śmiechu.
- Przepraszam – wyjąkał chłopak z obsługi, spalił buraka i wyszedł na zaplecze.
Kuba i Mikołaj długo nie mogli przyjść do siebie, ja sam nie wiedziałem, co bardziej mnie ubawiło, tekst chłopaka z obsługi, czy też reakcja chłopaków. Ilekroć przypomniałem sobie ich zbaraniałe miny, tyle razy rechotałem ze śmiechu.
- Kuba i Mikołaj jedzmy szybko i jedźmy, bo ja jestem o dwudziestej umówiony na święto Beaujolais Nouveau w restauracji i nie chciałbym się spóźnić – pogoniłem ich trochę.
Do Krakowa dotarliśmy bez dalszych incydentów, miałem jeszcze godzinę, żeby się przebrać i dojechać do restauracji. W domu był tylko Mateusz, Kamil był w pracy, a po pracy miał spotkać się z Dorotą. Przywitaliśmy się z Mateuszem, wyglądał o niebo lepiej, był w wyśmienitym humorze, ściągnęli mu już całą zbroję, został tylko temblak ortopedyczny, też robił wrażenie, ale w porównaniu do poprzedniej zbroi to tyle, co nic, z ręką było wszystko w porządku, a od najbliższego poniedziałku wybierał się już do pracy. Zostawiłem ich i wziąłem szybki prysznic, ubierając się do restauracji, ustaliłem kto z kim i gdzie będzie spał, żeby uniknąć niepotrzebnych niespodzianek po powrocie. Słyszałem, że Mikołaj i Kuba próbują namówić Mateusza na wyskok do Blue XL albo do Coconu. Pożegnałem się z nimi, życząc udanego wieczoru i zbiegłem po schodach do czekającej taksówki.
Na degustacji spotkałem parę znajomych osób oprócz tych, z którymi byłem umówiony. Bawiłem się świetnie, podawano na szczęście lepsze gatunki win, chociaż na ogół były to niedojrzałe cienkusze, jedno z nich mnie zaskoczyło posmakiem cytrusów i wspaniałym bukietem zapachowym, do końca wieczoru popijaliśmy tylko to wino, gardząc innymi podsuwanymi nam do degustacji gatunkami. Niestety za jedyną zakąskę podawano zestaw serów francuskich, wybierałem te najmniej śmierdzące i spleśniałe żartując, że trzeba być strasznym niechlujem, aby dopuścić do tego, żeby sery zaśmierdziały się i zapleśniały w dobrej skądinąd restauracji, jeden z kelnerów usłyszał moje „narzekania” i z dumną miną zaczął mi tłumaczyć, że cały urok tych serów na tym właśnie polega. Słysząc, jak kelner zwija się, tłumacząc mi istotę dojrzewania serów moi znajomi nie wytrzymali i zaczęli śmiać się do rozpuku. Andrzej mój kolega widząc zbaraniały wzrok kelnera, wyjaśnił, w czym rzecz.
- Proszę pana, on tak zawsze mówi, jak je sery i każdy daje się na to nabrać, a tak naprawdę to z zawiązanymi oczami, tylko po smaku, zapachu i konsystencji, jest w stanie rozpoznać co najmniej pięćdziesiąt gatunków i odmian sera pleśniowego, podejrzewam, że tylu gatunków sera pleśniowego to wasz szef kuchni nawet nie próbował.
Kelner zmył się jak nieproszony, ale po chwili z zaplecza wyszedł szef kuchni, wszyscy lekko zamarli czekając na rozwój wypadków.
- Podobno jest pan znawcą serów – zapytał.
- Zaledwie skromnym amatorem – odparłem.
- Szczycimy się tym, że mamy największy z krakowskich restauracji, wybór serów francuskich, zawsze mamy około trzydziestu gatunków, część na deskę, a część jako dodatek do sałatek i sosów. Pozwoli Pan, że przyniesiemy pięć gatunków, a pan spróbuje odgadnąć, jakie to sery – zaproponował.
Stojący najbliżej i słyszący rozmowę zaczęli mnie dopingować, żebym się zgodził, najbardziej moi znajomi, zwłaszcza Andrzej. Nie pozostawało mi nic innego jak tylko się zgodzić.
- A czy jak nie zgadnę, to spotka mnie jakaś kara – upewniłem się tylko.
- Nie, ale jeżeli pan zgadnie wszystkie pięć, to zapraszam na kolację ze znajomymi na koszt firmy, łącznie z winami, za odgadnięcie trzech kolacja tylko dla pana – kusił szef kuchni.
- Dobrze spróbuję – odparłem.
Jedna z usłużnym pań podała mi swoją apaszkę do zakrycia oczu, a kelner przyniósł zakrytą tacę, poprosiłem szklankę wody do przepłukania ust.
Do ręki podano mi pierwszy kawałek sera, wyczułem, że kawałek jest lekko twardawy, a w pobliżu aksamitnej w dotyku pleśni na skórce bardziej lejący się w konsystencji, włożyłem do ust, mleczny, bardzo delikatny w smaku, z lekkim grzybowym smakiem i zapachem.
- Coulummiers prawdopodobnie Caractere, do tego poproszę kieliszek lekkiego czerwonego Beaujolais, najlepiej tego o posmaku cytrusów – to było łatwe zadanie.
Kolejny kawałek wylądował w mojej ręce, lepki, wilgotny i kruchy w konsystencji, mleczny, pikantny zapach, intensywny ostry smak, jakby w części ziołowy, a w części smak topionego masła.
- Blue d’Auvergne, nazwa od koloru pleśni, niebieski i od rejonu wytwarzania poproszę do tego wyraźne w smaku bogate w garbniki Bordeaux – stopień trudniejszy.
Kolejny kawałek sera w dłoni, konsystencja podobna do poprzedniego, w smaku i zapachu zdecydowanie bardziej jeszcze ostry, charakterystyczny posmak owczego sera.
- Bleu Du Corse, niebieska pleśń, owczy bardzo dobry zresztą, ale jak dla mnie to za bardzo wyrazisty i ma zbyt ostry zapach.
Kolejny kawałek sera wciśnięty do ręki, kleista skórka, dosyć miękki, miękki i gładki, kruchy, delikatnie ustępuje pod naciskiem języka, konsystencja roztapiającej się czekolady, słodkawy i jednocześnie pikantny smak, lekko kwaśny intensywny gryzący zapach…
- Poproszę jeszcze kawałeczek.
Szmer głosów dookoła, dostaję dokładkę, ten ser bardzo lubię pomimo zapachu, pleśniowy, płukany solanką z jakimś dodatkiem.
- Typowy Munster, ale robiony bardziej po niemiecku niż po francusku, Francuzi do solanki dodają czasem białego wina. Zresztą ser z rejonu Alzacji i Lotaryngii więc trudno powiedzieć, czy francuski, czy niemiecki, podobno wymyślili go niemieccy benedyktyni.
Coś nie tak , szmer głosów narasta.
- W Lotaryngii znany pod nazwą Géromé, ale to zwykły Munster. To jedno i to samo tylko lekkie subtelności w ostrości smaku, zabarwiona na pomarańczowo przez czerwoną pleśń skórka.
Kilka głębokich oddechów i głos szefa kuchni.
- Gratuluję, z serem Raclette to bym się wygłupił, dając panu do zgadnięcia, zapraszam na kolację ze znajomymi, zaraz wypiszę zaproszenie, a tymczasem butelka dobrego szampana.
Gratulacje od innych i oklaski, ubawiony byłem tym całym konkursem. Z restauracji wywlekliśmy się dosyć późno, coś koło drugiej w nocy.

W domu wszyscy już spali, łazienka, szczotkowanie zębów, szybki prysznic, poszedłem do pokoju Kamila, spał w najlepsze, położyłem się obok niego, na moment się przebudził.
- Cześć Piotrek, jak było, przysuń się – powiedział i zrobił mi więcej miejsca.
- Rewelacyjnie, ale śpij, jutro porozmawiamy – odparłem.
- Spoko, pachniesz winem, miłych snów.
Przytulił się do moich pleców, wręcz przywarł, swoją rękę przełożył tak, że dłoń spoczęła na mojej klatce piersiowej. Był jak rozgrzany piec, wtuliłem się w niego i zasnąłem wsłuchany w jego miarowy oddech.
Rano obudziło mnie tarmoszenie za ramię, otwarłem oczy i zobaczyłem Kubę, jak zwykle rano paradował w samych bokserkach.
- Piotrek mam…
- Zaczekaj chwilę, zaraz przyjdę do kuchni – wyszeptałem, żeby nie budzić Kamila.
Wyślizgnąłem się z objęć Kamila, nie budząc go i poszedłem do kuchni. Przy stole siedział Kuba i Mikołaj, pili kawę, Mikołaj też tylko w bokserkach, było, na co popatrzeć umięśnione uda i łydki, całe nogi pokryte gęsto blond włoskami. Mikołaj zorientował się ,że na niego patrzę i lekko się zaczerwienił.
- To może ja pójdę i się ubiorę – powiedział.
- Daj spokój, nikt cię tu nie zje, a że ładny jesteś to i oglądają cię wszyscy – skwitował Kuba jego zapędy do ubierania.
- Co chciałeś Kuba, co to za prośba – zapytałem.
- Piotrek pożyczysz mi samochodu? Chciałem z Mikołajem jechać do kopalni soli do Wieliczki – zapytał Kuba.
- Dobrze weź prywatny, ale nie wiem, czy nie trzeba będzie zatankować. Wiesz, gdzie są kluczyki i dokumenty? - zapytałem.
- Tak tylko, że jest problem, kluczyków i dokumentów nie ma w szafce, sprawdzałem już – odparł.
- Zapytaj Mateusza, Łukasz woził go na opatrunki, to powinien się orientować, gdzie są – powiedziałem zajęty robieniem sobie kawy.
- Zresztą zaczekaj, ja sam zapytam Mateusza – powiedziałem.
Poszedłem do pokoju Mateusz już nie spał.
- Mateusz, gdzie daliście dokumenty samochody i kluczyki? – zapytałem.
Mateusz skulił się na łóżku.
- Łukasz jak mnie woził w czwartek do szpitala… to potem wziął samochód, bo jeszcze coś miał załatwić, obiecał, że odda w czwartek wieczorem… i jeszcze nie oddał… dzwoniłem do niego wczoraj po południu, ale nie odbierał – wyjąkał.
Rzadko mi się zdarza taka wściekłość o poranku, zdążyłem wysyczeć przez zaciśnięte zęby;
- Za godzinę samochód ma być pod blokiem, a dokumenty i kluczyki w skrzynce na listy, żebym go tutaj nie widział, a po godzinie jak samochodu nie będzie, to zgłaszam na policję jego kradzież, zadzwoń do niego z mojej komórki, nie zna numeru, jak wczoraj nie odbierał twojej komórki, to może dziś moją odbierze.
Żal mi się robiło Mateusza pomimo wściekłości, leżał skulony jak pobity pies, wiedziałem, że czuł się, jakby mu cały świat zawalił się na głowę. Podszedłem, usiadłem na łóżku i pogłaskałem go po głowie.
- Mateusz nie przejmuj się tak bardzo, bo jak widzę twoją minę, to mi samemu płakać się chce.
Dwie duże łzy potoczyły się po policzkach Mateusza.
- Piotrek on wyglądał na takiego porządnego… ja mu tak wierzyłem… a Ty od razu wiedziałeś co to za łajza i go nie lubiłeś – wyjąkał, łzy płynęły już ciurkiem.
- Całą noc przez to nie spałem – płakał w najlepsze.
- Uspokój się już głuptasie, może to Ty masz rację, nie ja, różnie rzeczy się układają – próbowałem go jakoś pocieszyć.
Mateusz zadzwonił do Łukasza. Po trzydziestu minutach samochód był na parkingu pod blokiem. Zadzwonił telefon Mateusza. Odebrał, wysłuchał, a potem rzucił do słuchawki;
- Nie tłumacz się, sprawa skończona – i rozłączył się.
Zszedłem z Kubą do samochodu, Mikołajowi nic nie powiedzieliśmy, Kamil jeszcze spał. Samochód stał bod blokiem wymyty, ręcznie wywoskowany i wypolerowany, w środku nigdy nie był tak wysprzątany i pachnący. I na dodatek zatankowany do pełna. Ciszę przerwał Kuba.
- Jakby robił przekręt, to nie zdążyłby w pół godziny tak wyczyścić, wysprzątać, zatankować i przyjechać, cholera chyba niesłusznie żeśmy go o świństwo posądzali.
Wyciągnąłem komórkę, miałem numer Łukasza, bo to z mojej komórki Mateusz do niego niedawno dzwonił. Połączyłem się, kilka sygnałów, odebrał.
- Proszę.
- Cześć z tej strony Piotr, chciałem cię przeprosić, to ja zasiałem tę panikę o samochód… Mateusz palca do tego nie przyłożył, daleko jesteś?
- Na przystanku autobusowym – sucha odpowiedź Łukasza.
- Łukasz bardzo cię proszę, przyjdź pod blok.
- Będę za trzy minuty – odpowiedział.
Przyszedł i stanął ze spuszczoną głową, minę miał niewesołą.
- Dzień dobry, Mateusz mnie na oczy nie chce widzieć – wyjąkał, witając się.
- Chodź, ucieszy się na twój widok – popatrzył na mnie ze zdziwieniem.
- Telefonu nawet nie odbiera, jak widzi, że to ja dzwonię – powiedział.
- Chodź, ucieszy się na twój widok – powtórzyłem.
Pojechaliśmy na górę, weszliśmy do mieszkania, Mateusz dalej siedział na narożniku i płakał.
- Uspokój się bekso, wytrzyj łzy masz gościa – popchnąłem Łukasza do pokoju.
- Widzisz, tym razem Ty miałeś rację, a nie ja – powiedziałem, zamykając drzwi do pokoju.
Stwierdziłem, że nie wypuszczę ich z tego pokoju dopóki się nie pogodzą i poszedłem wypić kawę, była już prawie zimna. Kończyłem pić kawę, jak wyszli z pokoju.
Pierwszy podszedł Mateusz, objął mnie zdrową ręką, przytulił, pocałował w policzek i powiedział;
- Dziękuję ci Piotrek, zaje facet z ciebie.
Uwolniłem się od Mateusza, podszedł Łukasz, więc uprzedzając wydarzenia, powiedziałem;
- Łukasz nic się nie zmieniło, czułości dopiero jako element gry wstępnej, ale widzę, że w najbliższych latach do tego między nami nie dojdzie.
Roześmiał się.
- Miał Kamil rację, klasa facet z pana – powiedział.
- W ramach ocieplenia wzajemnych stosunków międzyludzkich możesz mi mówić po imieniu Łukasz – powiedziałem, śmiejąc się.
- Dziękuję, to naprawdę jest dla mnie wyróżnienie Piotrze. A ty Mateusz pamiętaj Piotr to nie jakiś tam zaje kumpel, tylko to klasa facet – powiedział.
W progu kuchni stanął Kamil.
- Coś mnie ominęło, jakiś trójkącik o poranku ćwiczyliście, że macie takie radosne miny? – zapytał i popatrzył na nas zaspanym wzrokiem.
- A gdzie Kubuś i Mikołaj? Śpią jeszcze? – zapytał niezbyt przytomnie.
- Pojechali do Wieliczki zwiedzać kopalnię soli – wyjaśniłem.
- Cholera, czemu mnie nie obudzili, pojechałbym z nimi – powiedział rozżalony.
- Nic straconego, możemy jechać w czwórkę – zaproponowałem.
- Chętnie tylko, że ja o szesnastej muszę być w pracy – odparł Łukasz.
Szybko pozbieraliśmy się i pojechaliśmy do Wieliczki. Mateusz zadzwonił wcześniej do Kuby i Mikołaja, żeby na nas poczekali i kupili nam bilety. Kamil urządził cyrk z przywitaniem się z Kubą.
- Kubuś – wykrzyczał – jak my dawno się nie widzieliśmy.
Wpadł mu w ramiona i zaczął obcałowywać w oba policzki.
- Spierdalaj, wczoraj wieczorem widzieliśmy się – wysyczał cicho Kuba przez zaciśnięte zęby.
- Dość już tego cyrku, wstrętny pedale, bo powiem Dorocie – cicho straszył i groził, jednak nic nie działało na Kamila.
Komicznie to wyglądało, bo Kamil miał dalej na prawej ręce szynę, wszyscy dokoła patrzyli na nich zdumieni, a my nie mogliśmy wytrzymać ze śmiechu, Mikołaj zataczał się ze śmiechu, trzymając się za brzuch rękami.
- No nie, zróbcie im zdjęcie, trzeba to pokazać kuzynowi Kuby i pracownikom, niech wiedzą, jakie ma powodzenie ich szef – wykrztusił tylko Mikołaj.
Potem zwiedzanie kopalni w towarzystwie przewodnika, bardzo miłej starszej pani, która zaprzęgła Mikołaja z Kubą do kieratu, żeby zademonstrować zasadę jego działania dla pozostałych zwiedzających. Kamil poprosił ją, żeby ich zatrudniła przy końskim kieracie, mówiąc, że chłopy z nich jak konie i dadzą radę, ale pani nie była przekonana do tego pomysłu.
Po zwiedzaniu pojechaliśmy do miejscowej restauracji na obiad. Obserwowałem z lekkim uczuciem zazdrości, jak Łukasz pomagał Mateuszowi, stanowili ładną parę, to musiałem przyznać. Cały czas podczas zwiedzania i w restauracji obserwowałem Mikołaja, czasami nasze spojrzenia się krzyżowały.
Kuba z Mikołajem odwieźli Łukasza do pracy, potem jeszcze wybierali się na zwiedzanie Krakowa. A ja z Kamilem i Mateuszem wróciliśmy do domu.


cdn


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez pisarek666 dnia Pią 21:42, 08 Lut 2013, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pisarek666
Moderator



Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 659
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 18:17, 28 Mar 2012    Temat postu:

.

Część 14. Dorota.

W domu rozmawialiśmy głównie na temat zwiedzania kopalni, później Mateusz opowiadał o Łukaszu. Na koniec Kamil wypalił z informacją, że od stycznia wynajmują z Dorotą jakieś lokum, chcą razem zamieszkać.
- Kamil jesteś pewny tej decyzji – zapytałem.
- Tak, stwierdziliśmy, że spróbujemy zamieszkać razem, zobaczymy, jak się nam będzie układało – powiedział.
- Mam nadzieję, że przemyśleliście tę decyzję dokładnie, nie, żebym miał coś przeciw, wręcz przeciwnie Kamil, ale to poważna sprawa, musicie, coś zmajstrowałeś? – uświadamiałem, jednak wiedziony ciekawością musiałem zadać to pytanie..
- Wiem Piotr, ale jak nie spróbujemy, to się nie przekonamy i tak będziemy ze sobą chodzili w nieskończoność, na razie jeszcze nic nie zmajstrowałem, uważamy, ja w ten sposób też chcę sobie coś udowodnić, rozumiesz mnie? – zapytał.
- Tak Kamil rozumiem i się bardzo z tego cieszę – powiedziałem.
- Dziękuję ci Piotr za wszystko, chciałbym cię z Dorotą zaprosić na kolację, żebyś mógł ją poznać – powiedział.
- Z miłą chęcią Kamil, gotów jestem nawet w tygodniu przyjechać w tym celu.
- To może w przyszły piątek albo sobotę, ciebie Mateusz też zapraszamy – powiedział Kamil.
- Po co przecież ja znam Dorotę – odparował Mateusz.
- Żeby było miło – wytłumaczył Kamil.
- Wiesz, że nie daję sobie jeszcze dobrze rady przy stole, będę zawadzał tylko – próbował wymigać się Mateusz.
- Mateusz bądź poważny, jak Kamil z Dorotą zapraszają, to nie wypada odmawiać – przywołałem Mateusza do porządku.
- Kamil a Dorota gotuje?- zapytałem.
- Tak i to całkiem nieźle – odpowiedział Mateusz zamiast Kamila.
- Podsyłała nam tu całkiem niezłe kąski – dodał.
- To, zamiast włóczyć się gdzieś po knajpach, Dorota przygotuje tutaj kolację, zawsze to będzie luźniejsza atmosfera i Mateusz nie będzie tak spięty, jak w restauracji, porozmawiaj z nią i dasz nam znać – wyjaśniłem swój pomysł.
- Wiesz to może nawet dobry pomysł, zresztą gotowała w tej kuchni i stwierdziła, że w przyszłości też sobie tak kuchnię urządzimy i wyposażymy, zapytam i dam znać - powiedział.
Poszedłem się przebrać, dzisiaj wyruszałem na dziewiętnastą na mój drugi dzień święta Beaujolais Nouveau i bynajmniej nie przeszkadzał mi fakt, że to była sobota, a nie czwartek.

Pojechałem do restauracji, spotkałem się z Małgorzatą i Stefanem, sporo rozmawialiśmy o ich propozycji. Postanowiłem, że zainwestuję sporą część swoich oszczędności w ich interes, w zasadzie nie w ich, tylko teraz w nasz wspólny interes. Otwarcie czterech nowych sklepów planowali na przełomie kwietnia i maja przyszłego roku, lokalizacje mieli już wstępnie ustalone, pozostało tylko podpisać umowy i przystąpić do adaptacji. Ustaliliśmy szczegóły współpracy, mieli przygotować odpowiednie umowy. Nie przeszkadzało nam to w dobrej zabawie i degustacji wina. Postanowiłem, że dzisiaj wcześniej wyrwę się do domu, po całym tygodniu byłem już naprawdę zmęczony, pożegnałem się z nimi około dwudziestej czwartej i pojechałem do domu.

W domu Mateusz, Mikołaj i Kuba siedzieli i oglądali film, byli mocno zdziwieni moim „wczesnym” powrotem, posiedziałem z nimi chwilę, obserwując Mikołaja. Zmęczenie jednak wzięło górę, poszedłem do pokoju Kamila i się położyłem. Przed zaśnięciem rozmyślałem o Mikołaju, podobał mi się ten chłopak, miał w sobie to nieokreślone coś, co przyciągało moją uwagę. Obudził mnie Kamil, wrócił i kładł się właśnie spać, podniosłem głowę, rozglądając się trochę nieprzytomnie.
- Sorki, że cię obudziłem, ale nie umiem spać z brzegu łóżka – powiedział.
Ułożył się pomiędzy mną i ścianą, przytulił się do mnie, wyczułem, że jest nieźle podniecony. Po chwili jego mały przyjaciel stał na baczność.
- Kamil to jak to w końcu z tobą jest, sypiasz z Dorotą czy nie? – cicho zapytałem.
- Sypiam, ale od kilku dni jest u niej jakaś koleżanka, śpią razem w pokoju i nie ma warunków, a ja lewą ręką nie umiem sobie zwalić – wyszeptał.
- Przecież nie pójdę do Kuby, żeby mi pomógł, bo jest Mikołaj, Mateusz jest zauroczony w Łukaszu a Ty, zamiast mi pomóc, to masz kretyńskie pytania i jeszcze bardziej kretyńskie zasady – dokończył, a jego lewa ręka zaczęła sunąć po brzuchu w stronę moich bokserek.
Na karku poczułem delikatne muśnięcie językiem i jego ciepły oddech, odwróciłem się twarzą do niego, oszołomił mnie zapach jego ciała, długi pocałunek…
Później nie mieliśmy problemu z zaśnięciem.

Rano obudziłem się, czując język Kamila wędrujący po karku, potem przeniósł się na moje ucho. Czułem dotyk jego wyprężonego członka.
- Szybka powtórka wczorajszego wieczoru? Wszyscy jeszcze śpią! – usłyszałem jego szept.
Nie czekał na moją odpowiedź, jego lewa ręka i usta były nadzwyczaj sprawne. Zrewanżowałem mu się tym samym. W ten sposób moje zasady szlag trafił.

Po prysznicu, z kawą w ręce poszedłem do jadalni, Mateusz już nie spał, leżał na narożniku.
- Mogę? Nie będzie ci przeszkadzało, jak włączę telewizor? – zapytałem.
- Włączaj i siadaj – poklepał miejsce obok siebie.
- Ja jeszcze poleżę, ostatni dzień leniuchowania, od jutra wracam do pracy – poinformował.
- A jak ci idzie w pracy? – zapytałem.
- Świetnie, dobrze dogaduję się z ludźmi, nawet byłem zaskoczony ich troską o mnie po wypadku.
- Nasz sklep ma najlepsze wyniki, zamawianie towaru jest teraz w moich rękach, zamawiam krótkie serie, które schodzą błyskawicznie, toteż nasze premie dosyć wzrosły – wyjaśniał.
- I przyznam ci się do czegoś, przez ten wypadek jak siedziałem w domu, to brakowało mi pracy, nigdy bym nie przypuszczał, że tak można polubić pracę. Szykują się u nas zmiany, mam teraz przejmować obowiązki szefa, trochę żałuję, bo nieźle mi się pracowało, a teraz nie wiem czy dam sobie radę z tym wszystkim.
- Na pewno dasz sobie radę, na początku może ci być trochę ciężko, ale jak wdrożysz się w nowe obowiązki, to będzie ci łatwiej, a poza tym twoja pensja wzrośnie – próbowałem rozwiać jego obawy.
- No tak, pewno masz znowu rację. A co z tobą i Kubą? – zapytał.
- Mateusz to był, właściwie to sam nie wiem, czy był, czy jest dalej luźny układ bez zobowiązań – odparłem zgodnie z prawdą.
- No a Mikołaj? – zapytał.
- Wiem tyle samo co i Ty Mateusz, Mikołaja poznałem kilka godzin wcześniej niż Ty, dlatego właśnie nie wiem, czy układ z Kubą trwa nadal, czy to już przeszłość, dopiero jak jechaliśmy do Krakowa, to w samochodzie dowiedziałem się, że Mikołaj jest gejem, wcześniej nie wiedziałem nawet czy mogę się swobodnie zachowywać i nie pytaj mnie co łączy Kubę z Mikołajem, bo sam nie wiem, Kuba przedstawił Mikołaja jako swojego kolegę, z którym mają wspólnie wynająć nowe lokum. Nie miałem nawet okazji porozmawiać z Kubą na ten temat – wyjaśniłem.
- A Ty i Łukasz? – zapytałem.
- Piotrek nie wiem, na razie to ciekawa znajomość, lubimy się, sypiamy ze sobą, jest nam dobrze ze sobą, lubimy razem spędzać wolny czas, jest troskliwy i opiekuńczy, bardzo mi pomógł i wspierał mnie…
- Mówisz wszystko poza jednym, przecież widzę, że to nie jest zwykła znajomość – przerwałem mu.
- To coś więcej niż zwykła znajomość, ale to nie jest wielka miłość, jeżeli o to pytasz, kto wie może z czasem – powiedział.
- Piotrek, a co sądzisz o Łukasz? – zapytał.
- Mateusz nic nie sądzę, bo praktycznie go nie znam, widziałem może trzy razy w życiu i nie rozmawiałem z nim dłużej niż pięć minut, mogę tylko powiedzieć, że jest bardzo przystojny, ale to cmokanie w policzek jest dla mnie wkurzające – skwitowałem jego pytanie z uśmiechem.
Skoncentrowałem się na oglądaniu wiadomości telewizyjnych.
- Piotrek, Ty nie masz nic przeciw temu, że spotykam się z Łukaszem? – niespodziewane pytanie Mateusza po dłuższej chwili.
- Nie, cieszę się, że spotykasz się z Łukaszem, Kamil martwił się, że żyjesz jak pustelnik, praca dom, dom praca i od czasu do czasu tylko szkoła – powiedziałem.
- O wilku mowa, a wilk tu – powiedział Kamil, wchodząc do pokoju.
- O czym rozmawiacie? Słyszałem swoje imię – zapytał.
- Tak ogólnie o nowych znajomościach, lepiej idź pod prysznic – powiedziałem, dyskretnie wskazując resztki spermy zaschnięte na jego twarzy.
Złapał się ręką za policzek, niby się pocierając i zasłaniając ślady, wyszedł z pokoju. Popatrzyłem na Mateusza, uśmiechnął się promiennie i powiedział.
- Ten to zawsze może liczyć na czyjąś pomoc, jak nie na Kubę, to na ciebie, słyszałem was, już nie spałem - wyjaśnił, musiałem mieć w tej chwili bardzo głupią minę.
- Spokojnie już nic nie mówię – dokończył, rechocząc.

Mikołaj i Kuba wybierali się na spacer po Krakowie, na jakieś dwie godzinki, potem obiad i powrót do Wrocławia. Dołączyłem do nich. Czas w ich towarzystwie szybko upływał. A moje zainteresowanie Mikołajem powoli przeradzało się w fascynację jego osobą.
Powrót do Wrocławia, przyjechaliśmy późnym wieczorem, po drodze odwieźliśmy Mikołaja do domu. Zastanawiałem się właśnie jak namówić Kubę na wizytę u mnie w celach wywiadowczych, miałem zamiar wypytać go o Mikołaja.
- Piotrek, jedziemy do ciebie? – pytanie Kuby.
- Tak, a gdzie indziej mamy jechać? – nie zrozumiałem pytania Kuby.
- No do ciebie, ale czy mogę zostać do rana – uściślił.
- Oczywiście – nawet sobie nie zdawał sprawy, jak bardzo mi ułatwił zadanie.
- To po drodze tylko wpadnę do siebie i wezmę garnitur – poinformował mnie.

W mieszkaniu, po kolacji przystąpiłem do ataku.
- Kuba a z Mikołajem co cię łączy? – zapytałem, popatrzył na mnie zdziwiony.
- Chyba łączyło, chciałeś powiedzieć – sprostował ze zdumieniem.
- No to, co cię z nim łączyło? - zapytałem ponownie.
- Jeden z tych życiowych epizodów, o których ci opowiadałem. Stara historia, kiedyś byliśmy ze sobą parę miesięcy, jakieś ponad dwa lata temu – powiedział.
- A teraz to remake znajomości? – zapytałem.
- Co? – dopytał.
- Ponownie jesteście ze sobą? – wyjaśniłem znaczenie słowa remake.
- Zgłupiałeś dokumentnie, jakaś zaćma umysłowa cię opanowała, niedosłyszysz już, przecież ci go przedstawiłem jako kolegę – uściślił.
- Po prostu kolegujemy się, on od dłuższego czasu nosił się z zamiarem wyprowadzenia się z domu, ja muszę znaleźć nowe lokum, ale skład, z którym teraz mieszkam, rozsypuję się, więc postanowiliśmy z Mikołajem wynająć coś razem, dlatego między innymi zaprosiłem go do Krakowa – powiedział.
Podszedł i przyjrzał mi się z bliska.
- Rozumiem już te twoje pytania, Mikołaj ci się spodobał – rozszyfrował moje starania.
- Trzeba było wcześniej powiedzieć, to może zabawilibyśmy się dzisiaj wieczorem w trójkąciku, a tak to pozostaje klasyka, tylko Ty i ja – oświadczył.
- Rzeczywiście ci się podoba? – zapytał.
- Jak to powiedzieć, jest w nim coś, co mnie rajcuje, z przyjemnością na niego patrzę, lubię słuchać, jak mówi, a jego dotyk przy podaniu ręki powoduje u mnie dreszczyk – próbowałem wyjaśnić.
- Z tego, co wiem, to od dawna jest sam, aktualnie z nikim nie jest związany, ale co w nim takiego widzisz? Ani jakiś super ładny, ani super przystojny, średniak taki z niego jest, owszem jest miły i sympatyczny, uczynny, dobrze wychowany, dobry kumpel z niego – powiedział Kuba.
Mikołaj bardzo mi się podobał, szczupła chłopięca twarz z małym zdartym nosem, dołeczki w policzkach podczas uśmiechu, niebieskie oczy, niesforne blond włosy, delikatnie owłosiona klatka piersiowa z lekko zarysowanym umięśnieniem, krągłe zgrabne pośladki opięte dopasowanymi bokserkami, nogi z mocno zbudowanymi udami i łydkami gęsto porośnięte blond włoskami, i do tego jeszcze ten niski, ale dźwięczny tembr głosu, który przenikał mnie na wskroś. Przymknąłem oczy, przypominając sobie szczegóły budowy ciała Mikołaja, jakbym miał go przed oczami.
- Halo tu ziemia do Piotrka, halo – wyrwał mnie Kuba z zamyślenia.
- Tak na marginesie Mikołajowi spodobało się w Krakowie, rano luźna atmosfera wszyscy latają prawie nago, w samych bokserkach po mieszkaniu, nikt nikogo się nie krępuje, był zaskoczony tym wszystkim – podsumował Kuba.
- Na dzisiejszą noc ja będę ci musiał wystarczyć, idź pod prysznic, bo już późno – zarządził.
Zasypiałem przytulony do Kuby, ale śniłem, że te wszystkie seksualne przeżycia z dzisiejszego wieczoru powtarzam z Mikołajem.

W pracy normalny kierat, bez żadnych ekscesów, można by wręcz powiedzieć typowa, trochę leniwa atmosfera, zamknięcie roku zapowiadało się znakomicie. W zasadzie jedynym wyjątkiem, ale nie do końca związanym z pracą było uzgodnienie terminu operacji córki Grzegorza. Miała zostać przewieziona do Krakowa jeszcze w tym tygodniu, natomiast operacja miała się odbyć na początku przyszłego tygodnia.
Halina bardzo się zaangażowała i zorganizowała zbiórkę pieniędzy, żeby wesprzeć finansowo rodzinę Grzegorza, zebrała prawie cztery tysiące pięćset złotych od pracowników, sam też się dołożyłem. Zaskoczył mnie również kierownik działu handlowego, poprosił o przyjęcie go w prywatnej sprawie, tak przynajmniej przedstawiła mi to Halina.
- Panie dyrektorze, wiem, że nie powinienem, ale mam pewien pomysł – zaczął na wstępie.
- Zamieniam się w słuch – odparłem.
- Może na czas pobytu Karoliny w szpitalu w Krakowie wystawić Grzegorzowi delegacje, urlop ma już wykorzystany prawie cały, a na pewno chciałby być blisko córki, przynajmniej przez te kilka najważniejszych dni – powiedział nieśmiało.
- Nie myliłem się będzie z pana dobry przełożony – naprawdę byłem z niego dumny.
- Oczywiście, proszę wystawić…
- Już wystawiłem i podpisałem, poproszę tylko o akceptację – powiedział, podając mi blankiet.
- Proszę pamiętać o podstawowej zasadzie… Proszę nigdy nie przerywać przełożonemu – dokończyłem z uśmiechem.
Do gabinetu weszła Halina, podsłuchiwała przez specjalnie niedomknięte drzwi.
- Panie dyrektorze dzwoniłam do Baśki, no do sekretarki w Krakowie, potwierdzi Grzegorzowi tę delegację, tak że pan Ryszard o niczym nie będzie wiedział – wyjaśniła.
- Mam jeszcze jedną prośbę, załatwię tak rezerwację w hotelu, żeby mógł mieszkać razem z żoną, faktura przyjdzie za jedynkę – zawiesiła głos.
- Jak znam życie, to pani już i tak to załatwiła, nie pozostaje mi nic innego jak tylko przytaknąć – odparłem.
- A mówiłam ci, że to złoty człowiek, mój stary mówi na niego relikt z przeszłości, ale to świetny szef i żywy na dodatek – podeszła do mnie i pocałowała mnie w policzek.
Zdębiałem, Kierownik Grzegorza również. Uśmiechnąłem się.
- Tylko żebyście mnie w to wszystko nie ubierali, to wasze pomysły i tak ma pozostać – zastrzegłem z uśmiechem.
- Przecież i tak wszyscy wiedzą co i jak, na zbiórkę pieniędzy musiał pan wyrazić zgodę, na delegację też, a szpital i całą resztę i tak już wiedzą kto załatwił – powiedział kierownik.
- To przynajmniej tak to załatwcie krętacze jedni, żeby mi już Grzegorz nie przychodził dziękować – powiedziałem.
- To się może okazać bardzo trudne, sam pan wie jak trudno coś wyperswadować człowiekowi w desperacji – odparła Halina z przekąsem.

Po tym wszystkim w firmie coś się popieprzyło, może nie tyle w firmie się coś popieprzyło, ile z ludźmi stało się coś dziwnego, zostałem ubezwłasnowolniony. Któregoś dnia, chyba w czwartek, Halina wyjechała na miasto z Kubą, po jakieś sprawunki, a ja chciałem sobie zrobić kawę, poszedłem sobie do kuchenki zrobić kawę z ekspresu, prosta czynność, wziąć z półki czystą filiżankę podstawić pod ekspres i nacisnąć guzik określający typ i ilość kawy i wszystko. Nie dane mi było, wchodząc do kuchni, stałem się wrogiem publicznym numer jeden w firmie. Akurat w kuchence był jeden z handlowców.
- W czym mogę pomóc – zapytał.
- Dziękuję w niczym, przyszedłem zrobić sobie kawę – odparłem uprzejmie.
- A jaką? – zapytał, zasłaniając sobą ekspres.
- Czarną, mocną i w filiżance – powiedziałem z grzeczności i poprosiłem, żeby odsunął się od ekspresu.
- Mowy nie ma, proszę wrócić do siebie, kawę dostanie pan za chwileczkę – odparł niczym nie zrażony.
- Ale ja nie zepsuję ekspresu, umiem go obsługiwać, ręce też mam sprawne – demonstracyjnie pomachałem nimi.
- Dawniej sam sobie kawę robiłem - dodałem żałośnie.
- To było dawniej i jeszcze pana nie znaliśmy, proszę iść do siebie, zaraz podam kawę – powiedział z uporem maniaka.
- Za ten czas już zdążyłbym sobie ją zrobić – zaprotestowałem.
- Za ten czas jakby pan do nas zadzwonił, to bym pięć kaw już przyniósł, jedna po drugiej, po kolei, a nie naraz, kto to widział, żeby sobie dyrektor sam kawę robił i nosił po korytarzu, niedorzeczność jakaś – odpowiedział.
Akurat wszedł jakiś inny handlowiec.
- Krzysiek zaprowadź pana dyrektora do gabinetu, bo sam chyba nie umie trafić, tylko błąka się po kuchence – powiedział.
Krzysiek popatrzył na mnie z politowaniem, wziął za rękę i wyszliśmy z kuchenki.
Wyszarpnąłem rękę i popatrzyłem już trochę wkurzony.
- Ludzie co wy wyprawiacie? – zapytałem.
- Halinka jakby się dowiedziała, że daliśmy panu sobie samemu kawę zrobić czy herbatę, to by nam wszystkim jaja ukręciła…
- Przepraszam za słownictwo, łby by nam pourywała razem z płucami…
- Przepraszam… no krzywdę zrobiła, a poza tym to nie przystoi, żeby pan sam kawę sobie robił – wyjaśnił chaotycznie Krzysztof.
- Jest dzisiaj ktoś normalny w firmie? – zapytałem.
- Jeżeli to świadczy o naszej nienormalności, to raczej chyba nie ma nikogo przy zdrowych zmysłach, no chyba Jakub, ale on pojechał z Halinką na zakupy – odparł.
Z kuchenki wyszedł handlowiec, który robił kawę, mijając nas, powiedział;
- Kawa będzie czekała w gabinecie, a na drugi raz proszę zadzwonić do nas, to zrobimy taką jak pan lubi, czarną, mocną i w filiżance.
Później Halina mi wyjaśniła, że akurat trafiłem na dobrego kolegę Grzegorza, ale chyba wszyscy by tak zareagowali, zapewniła. Na szczęście mogłem korzystać z ubikacji przy sali konferencyjnej, miałem obawy, jak mogliby zachować się pracownicy, widząc, że chcę się wysikać w toalecie ogólnie dostępnej.

Wieczorem wyskoczyliśmy na miasto do pizzerii, to znaczy wyskoczyłem ja i Kuba, a Mikołaj do nas dołączył w pizzerii, byłem zaskoczony jego obecnością, sprawa się wyjaśniła, to Kuba najpierw zadzwonił do Mikołaja, a potem mnie namówił na wyjście do pizzerii. Spotkanie Mikołaja sprawiło mi niekłamaną frajdę. Miło spędziliśmy wieczór. W domu podziękowałem Kubie.
- Piotrek, opanuj się, bo widzę, że Mikołaj robi na tobie coraz większe wrażenie – przestrzegł mnie Kuba.

W piątek rano wyszła sprawa mojego przejścia do Krakowa.
Halina z kawą weszła do gabinetu, niosąc ze sobą jakąś kartkę papieru.
- Panie dyrektorze, przyszedł faks z centrali, ale to chyba pomyłka, piszą o zablokowaniu zmian organizacyjnych i kadrowych w oddziale krakowskim, nie zgadzają się na powołanie kierownika DWS – zawiesiła głos, podając mi fax.
Przeczytałem podane mi pismo, wynikało z niego, że Rysiek (obecny dyrektor w Krakowie) chciał ustawić swojego bratanka, wprowadzając takie zmiany jak ja we Wrocławiu i awansując swojego bratanka na stanowisko kierownika DWS. Gdyby centrala zatwierdziła mu zmiany, to po takim ruchu miałbym problemy z pozbyciem się jego bratanka ze stanowiska, musiałby nieźle coś skopać, żeby mi to umożliwić.
- Tak to pomyłka – skłamałem.
- Nie jestem taka pewna panie dyrektorze, w rubryce „Do wiadomości” jest pana nazwisko, zapewne nie przez przypadek, proszę mi wyjaśnić co się dzieje, dzwoniłam do Baśki, do Krakowa, ale ona nabrała wody w usta i powiedziała mi tylko, że nic nie może powiedzieć – wyrzuciła z siebie zaniepokojona Halina.
Musiałem jej powiedzieć, była inteligentna i już pewnie się domyśliła, że prawdopodobnie przechodzę do Krakowa, jak jej nie powiem, to zacznie rozpowiadać o swoich podejrzeniach, a tak to może sprawa nie ujrzy światła dziennego przed zmianami.
- Dobrze wyjaśnię sytuację, ale proszę obiecać, że ta informacja nie wydostanie się poza ten gabinet – poprosiłem.
- Obiecuję panie dyrektorze – zapewniła, kładąc prawą rękę na piersi na wysokości serca.
- Tutaj będę do końca lutego, a od pierwszego marca wracam do Krakowa – wyjaśniłem.
Usiadła z wrażenia.
- Cholera, lepiej by było, żeby mi pan nic nie mówił, dobry humor, weekend i całe święta szlag trafił. A ja myślałam, że dotrwam do emerytury przy normalnym szefie, ale wiadomo, nic co dobre nie trwa długo. Musi pan przechodzić? Nie można się odwołać? – powiedziała całkiem oklapła.
- Pani Halino ja chcę przejść do Krakowa, męczy mnie takie jeżdżenie na weekendy, tam mam wszystkich znajomych i no wie pani, jak to jest.
- Rozumiem, a co z Kubą, wie?- zapytała.
- Tak wie, Kuba zostaje tutaj – wyjaśniłem.
- Nie rozumiem pana, to znaczy rozumiem, że chce pan wrócić do Krakowa, ale nie rozumiem zostawienia Kuby – powiedziała.
- Pani Halino to, co łączy mnie i Kubę, to ani coś wielkiego, ani coś trwałego, to młody chłopak dostał swoją szansę i na pewno ją wykorzysta, zresztą to jego decyzja – wyjaśniłem.
- Cholera to może ja z panem pojadę do Krakowa? – uśmiechnęła się.
- Niech pan nie robi takiej przestraszonej miny, żartowałam. Wiadomo już przynajmniej, kto przyjdzie za pana? – zapytała.
- Mój kolega z centrali z Warszawy, jak go znam, to nie wprowadzi żadnych zmian, bardzo w porządku przełożony, na pewno będziecie zadowoleni – zapewniłem.
- Taki jak pan, to nam się już nie trafi – powiedziała.
- No tak, ten mój kolega nie jest gejem, ale zapewniam, że to bardzo miły, sprawiedliwy i uczynny człowiek – powiedziałem z uśmiechem, drzwi do gabinetu były zamknięte.
Podeszła do mnie i mnie ucałowała w policzek.
- Gej, nie gej, ale powiedziałabym, że z pana święty człowiek – powiedziała i wyszła z pokoju.
Później zadzwonił Kamil, upewnił się czy w sobotę wieczorem będę w Krakowie na kolacji, którą ma przygotować Dorota.

W piątek wieczorem koło osiemnastej wybrałem się do Krakowa, autostradą trzy i pół godziny, maksymalnie cztery przy gorszych warunkach, oczywiście uwzględniając wyjazd na autostradę i drogę pod sam blok w Krakowie. Tym razem jechałem sam, Kuba został we Wrocławiu, sam rozumiał, że obecność tylu facetów podczas wizyty Doroty głupio by wyglądała.
Miałem sporo czasu na myślenie, zawsze tak było, pewne sprawy analizowałem podczas jazdy i bynajmniej nie przeszkadzało mi to w prowadzeniu samochodu zwłaszcza na autostradzie.
W pracy wszystko dobrze się układało, koniec roku w żaden sposób nie był zagrożony, postanowiłem, że wykorzystam zaległy urlop i ostatni tydzień roku spędzę na beztroskim nic nierobieniu. Nie miałem sprecyzowanych planów, pojadę do Krakowa i odrobię zaległe wizyty i spotkania, może jak warunki pozwolą, to pojadę na dwa lub trzy dni na narty. Najlepiej do Wierchomli lubiłem tam jeździć, co prawda trochę wolno jeździł tam wyciąg krzesełkowy, ale warunki hotelowe były niezłe i sam stok bardzo mi odpowiadał zwłaszcza jego końcówka.
Moje rozmyślania przerwała sytuacja na drodze, musiałem gwałtownie przyhamować, bo jakiś idiota, nie patrząc we wsteczne lusterko, zmieniał pas ruchu w celu wyprzedzenia ciężarówki, co prawda później mignął światłami awaryjnymi na znak przeprosin, ale tacy właśnie idioci mnie denerwują, zachowują się na drodze jakby byli jej jedynymi użytkownikami, bez wyobraźni, nie patrzą, co robią, a potem uważają, że mrugniecie awaryjnymi, załatwia temat.
Wróciłem do moich przemyśleń. Minusem moich planów było to, że nie będzie przy mnie Kuby oraz że na pewno nie spotkam się w tym czasie z Mikołajem. Ten chłopak bardzo mi się podobał, w zasadzie to od momentu jak go zobaczyłem pierwszy raz, to go polubiłem. Dobrze czułem się w jego towarzystwie, lubiłem go słuchać niezależnie, od tego, co mówił. Zastanawiające było to, że bardzo mi się podobał, a jakoś nie pragnąłem go „zaliczyć”, owszem chciałbym się z nim przespać, ale to była sprawa drugorzędna, dopiero jak dobrze go poznam. Dziwiłem się sam sobie, zwykle nie miałem takich „problemów”. Każdy jego dotyk przy przywitaniu, czy też pożegnaniu powodował, że mnie przeszywał dreszcz emocji i nie miało to nic wspólnego z podnieceniem.
Sporo ostatnio się zmieniło, zaczęło mnie na powrót wszystko cieszyć, byle głupota, na którą wcześniej nie zwróciłbym uwagi, teraz dostarczała mi radości, byłem zdecydowanie częściej w dobrym humorze i nawet seks odbierałem zdecydowanie inaczej, zamiast zwykłego zaspokojenia instynktu, delektowałem się każdą chwilą. Ostatnio nawet Kuba to zauważył. Po wydarzeniach na wsi i szczęśliwym finale wypadku Kuby, Mateusza i Kamila, jakoś pogodziłem się ze śmiercią Grzegorza, owszem dalej tęskniłem za nim, ale przestało mi to przeszkadzać w cieszeniu się życiem. Miałem przeczucia, że Mikołaj potrafiłby wypełnić pustkę, jaka we mnie powstała po śmierci Grzesia.
Owszem lubiłem Kubę, Kamila, ale tylko lubiłem, brakowało w naszych kontaktach chemii, tego nieokreślonego czegoś, co powodowało ekscytację drugą osobą. Początkowo myślałem, że taką osobą będzie dla mnie Mateusz, ale się myliłem. Owszem bardzo mnie podniecał, starałem się mu pomóc, ale jednak to nie rozwinęło się tak, jak początkowo myślałem. Wiedziałem, że Mateusz trochę się we mnie zabujał, ale więcej w tym było wdzięczności i chęci odwzajemnienia się za pomoc, niż innego uczucia. W zasadzie, Kamil i Mateusz reagowali bardzo podobnie, z tym że Kamil nie będąc gejem, wprost określił to uczucie, jest wdzięczny i mogę do woli korzystać z jego ciała, dla niego to nie będzie problemem, a przynajmniej w ten sposób zrewanżuje się za wszystko. Wbrew pozorom bardzo podobnie było z Mateuszem tylko, że on próbował to dodatkowo skomplikować, obudowując niepotrzebnie uczuciami. Na szczęście Mateusz poznał Łukasza, tworzyli fajną parę, patrzyłem na nich z lekką zazdrością, też bym tak chciał.
Kamil miał swoją Dorotę i traktował to niezwykle poważnie, po tylu latach zarabiania kasy na spotkaniach z facetami, ekscesy ze mną i Kubą traktował jako nic nieznaczące epizody.
Z Kubą sprawa była prosta sam przyznał, że dla niego jest to układ przejściowy i tak na razie nikogo nie ma, więc ten układ ze mną bardzo mu odpowiada. Podsumował to ostatnio w prosty sposób;
- Miałem farta i tyle, spotkaliśmy się za kasę, potem kolejny przypadek, że kuzyn umówił spotkanie, następny mój fart, że mnie od razu nie wywaliłeś, tylko przyjąłeś do pracy. Niecałe pół roku pracy i awans na kierownika, niezła kasa, to pozwoli mi się ustawić, nawet jak wrócisz do Krakowa.
Widząc moje zainteresowanie Mikołajem, rozwiał moje obawy o nasze relacje;
- Piotrek przecież widzę, że Mikołaj ci się podoba, startuj do niego, pomogę ci, jak tylko będę mógł, ten chłopak, dla mnie ma jedną wadę, jest zbyt poważny.
- Mam tylko nadzieję, że o mnie nie zapomnisz, jak wam wyjdzie, zostaniemy kumplami i jako kumpla zaprosisz mnie od czasu, do czasu do Krakowa jak tam już wrócisz.
Zapewniłem go, że nawet jak z Mikołajem wyjdzie, to o nim na pewno nie zapomnę, tak jak nie zapomniałem o Kamilu i Mateuszu.
- Nie dziwi cię to że każdy z nas jest gotów wskoczyć ci do łóżka bez żadnych warunków, jakoś tak dziwnie się zawsze składa, że możesz liczyć na pomoc praktycznie wszystkich ludzi, z którymi się zetknąłeś, to chyba rzadkie zjawisko – podsumował.
Kuba sporo opowiedział mi o Mikołaju. Mikołaj mieszka w domu z rodzicami i rodzeństwem, ale wcale nie ma lekko. W domu się nie przelewa, dwie marne pensje a pięć gęb do wykarmienia (rodzice i trójka dzieci). Jedyna pomoc, na jaką może liczyć ze strony rodziny, to dach nad głową i jedzenie. Na studia i wszystko inne musi sobie zarobić. W domu zresztą też nie ma zbyt ciekawie, wiedzą, że jest gejem i nie są z tego powodu szczęśliwi, raczej byliby bardziej szczęśliwi, gdyby się wyprowadził. Ostatnio chyba mu rodzeństwo bardziej dogryza, zwłaszcza młodszy o dwa lata brat, bo Mikołaj chce się na gwałt wyprowadzić. Kosztem przerwania studiów, chce podjąć jakąś pracę, gdzie więcej zarobi i stać go będzie na dołożenie się do wynajęcia lokum. Popatrz na jego znoszone ciuchy, ma ich tylko kilka. Proponowałem mu, żeby dorabiał tak jak ja dawniej, ale on jest na to za porządny. Strasznie się krępuje tym, że nie ma kasy. Miał straszny obciach, jak go zaprosiłem do Krakowa, wymawiał się, jak mógł, w końcu powiedział mi, że nie ma nawet złotówki na taki wyjazd, dopiero jak zapewniłem go, że nie musi mieć nawet grosza, to się zgodził. Wyjaśniłem mu, że ja z tobą zawsze jadę na krzywy ryj i Ty nie zwracasz uwagi na takie rzeczy. Z Mikołaja to taki dziwny gostek, inny na jego miejscu czasem by się powiesił, a on chodzi zawsze taki jakiś radosny i uśmiechnięty jakby dopiero co skończył palić skręta. Z drugiej strony taki poważny, rozsądny i przewidujący, każdą złotówkę pięć razy ogląda, żeby jej nie zmarnować. Jak usłyszał, ile trzeba zapłacić za wynajem jakiegoś lokum, to o mało nie umarł, musiało mu w domu nieźle dopiec, skoro mimo to chce się wyprowadzić. Nawet nie powiem mu ile dokładnie, to będzie kosztowało, tylko trzy czwarte sam wyłożę, to naprawdę dobry kumpel.
Kolejny geniusz na drodze przerwał moje rozmyślania, nie pomogło włączenie lewego kierunkowskazu, po chwili musiałem mu mrugnąć długimi, żeby zjechał na prawy pas ruchu.
Kuba opowiedział mi o wrażeniach Mikołaja z wizyty w Krakowie. Bardzo mu się podobało to, że nikt nie zwracał uwagi na kasę, na ciuchy, był w siódmym niebie, jak zobaczył, w jakich ty łachach lubisz chodzić, zapytał nawet czy ma cię do porządnego szmateksu zaprowadzić, zmienił zdanie, jak zobaczył cię w garniturze, wtedy jak wychodziłeś do restauracji. Paradowanie w samych gaciach po mieszkaniu do południa bardzo mu się podobało i to, że nikt nikogo się nie krępuje.
Powoli dojeżdżałem do Krakowa, w punkcie poboru opłat w Balicach były czynne tylko trzy okienka i utworzyła się mała kolejka. Odstałem swoje i ruszyłem na obwodnicę, w Łagiewnikach zjechałem z obwodnicy w kierunku centrum, po piętnastu minutach byłem pod blokiem. Dochodziła dwudziesta druga.

W mieszkaniu zastałem Mateusza, z Łukaszem rozminąłem się o pół godziny, wyszedł wcześniej, bo jutro obsługuje imprezę w restauracji, w której dorywczo pracuje.
- Kamil wróci za godzinę albo jutro rano, koleżanka Doroty już wyjechała, teraz nadrabia zaległości i nie potrzebuje już pomocy - porozumiewawczo mrugnął okiem.
- A co tam u ciebie – zapytałem.
- W końcu poszedłem do pracy i od razu lepiej się czuję, chociaż wszyscy upierają się, żeby mi we wszystkim pomagać – powiedział.
- Lekarz mówi, że może pod koniec przyszłego tygodnia w ogóle pozbędę się tego opatrunku z ręki, rehabilitacja idzie całkiem dobrze, wygląda na to, że ręka będzie w pełni sprawna bez skłonności do zwichnięć w przyszłości – wyjaśnił stan zdrowia.
- Kamilowi wczoraj ściągnęli szynę, ma tylko ćwiczyć dużo ręką bez obciążeń, żeby ścięgna nabrały dawnej elastyczności – dodał.
- Skoro minąłem się z Łukaszem, to znaczy, że wasza znajomość dobrze się rozwija – wyciągnąłem głośno wnioski.
- Tak, ale bardziej pod względem seksualnym, cholera wstyd przyznać, ale sporo się przy nim musiałem nauczyć – powiedział, śmiejąc się.
- Ty dalej sypiasz tutaj na narożniku – zapytałem, nie wiedząc gdzie się ulokować.
- Tak, chociaż z Łukaszem ćwiczymy w sypialni na łóżku, ale nie martw się, Łukasz zdążył przed wyjściem zmienić pościel – wyjaśnił bez żadnego skrępowania.
- A co tam we Wrocławiu – zapytał. Zrelacjonowałem mu w skrócie ostatnie wydarzenia.
Zasypiając, zastanawiałem się, jak ja tu mogłem tak długo mieszkać sam, teraz, pomimo że w mieszkaniu był Mateusz, wydawało się ono wyludnione.
Kamil wrócił dopiero rano, obudził mnie tarmoszeniem za ramię, jak otworzyłem oczy, to w nagrodę dostałem całusa w policzek.
- Mateusz ma niesprawdzone wiadomości, mi powiedział, że koleżanka wyjechała, zaległości w wiadomym temacie nadrobiłeś i już nie musisz liczyć na seksualną pomoc facetów, prawą rękę też masz już podobno sprawną, a dalej całujesz się z facetami – zażartowałem z uśmiechem.
- Jasne, ręce już mam obie sprawne, nawet kawę ci zrobiłem i przyniosłem do łóżka – powiedział.
- Pij i opowiadaj co tam u was we Wrocławiu. Dalej duet z Kubą, czy już może trio z Mikołajem? – zapytał z uśmiechem od ucha do ucha.
- Przecież wiesz, że ja jestem miłośnikiem klasyki, więc tylko w grę wchodzą duety w różnych konfiguracjach – odparłem.
Popijając kawę, opowiedziałem mu o ostatnich wydarzeniach z Wrocławia.
Czekały mnie jeszcze z racji zbliżającego się Mikołaja dwie wizyty, jedna u Filipa, druga u mojego siostrzeńca. W prezenty zaopatrzyłem się we Wrocławiu.
Najpierw pojechałem do Filipa. Po wręczeniu prezentu Grzesiowi (syn Filipa) musiałem obowiązkowo bawić się z nim klockami Lego, budowaliśmy zamki, mosty, bloki i cholera wie jeszcze co, niektóre budowle wychodziły nam niepodobne do niczego, a rozwalanie ich dostarczało Grzesiowi najwięcej uciechy. W trakcie tej zabawy rozmawiałem z Martą i Filipem. Musiałem oczywiście wypić kolejną kawę, natomiast z przyjemnością spałaszowałem ciasto upieczone przez Martę, było przepyszne, dostałem dokładkę, oraz spory kawałek na drogę. Po dwóch godzinach pomimo wyraźnego niezadowolenia Grzesia pożegnałem się i pojechałem do siostrzeńca.
U siostrzeńca wizyta przebiegała podobnie, z tym że tam bawiłem się z Mateuszem głównie samochodzikami, a klocki stanowiły element uzupełniający zabawę, sporo rozmawiałem z siostrzeńcem na temat jego firmy i związanymi z tym sprawami. Żona Michała (siostrzeńca) oczywiście przygotowała obiad, wymawiając się czekającą mnie kolacją i tak musiałem zjeść drugie danie, zupę i deser Maryla łaskawie mi darowała. Zebrałem opieprz za to, że rzadko ich odwiedzam. Próby wyjścia o rozsądnej porze (około piętnastej) zostały udaremnione przez Mateusza (czterolatek, syn siostrzeńca). Uratował mnie telefon od Kamila, dzwonił, żeby mi przypomnieć o kolacji.
Wróciłem do domu ze spory zapasem czasowym, byłem przed siedemnastą, w kuchni, z której dolatywały smakowite zapachy, urzędowała Dorota, Kamil nas przedstawił.
- To właśnie jest Dorota, moja dziewczyna Piotrze.
- To Piotr, o którym ci tyle opowiadałem, właściciel mieszkania – dokonał prezentacji.
Kamil i Mateusz szybko zostali wyrzuceni z kuchni, a ja zająłem miejsce pomocnika kuchennego. Dorota to miła dziewczyna, szybko znaleźliśmy wspólny język, przejście na Ty też nie zabrało nam dużo czasu. W pewnej chwili podczas rozmowy powiedziała;
- Czasami jak Kamil opowiada o sobie i o was to mam wrażenie, że mam dużą konkurencję.
- Mateusza nie musisz się obawiać, oni są jak bracia dla siebie – wyjaśniłem.
- Bardziej obawiam się konkurencji z twojej strony – powiedziała.
Zaskoczyła mnie, ale szybko się opanowałem, miałem szczęście, że nic akurat nie kroiłem, bo prawdopodobnie zrobiłbym sobie krzywdę.
- Zupełnie niepotrzebnie się obawiasz, ja jestem teraz dla nich jak tatuś – wyjaśniłem i zdałem sobie sprawę z dwuznaczności tej wypowiedzi.
- To znaczy dla Mateusza teraz, bo Kamilowi to od początku ojcowałem – miałem nadzieję, że wypadło to przekonująco.

Na kuchence coś się delikatnie gotowało (fachowo – dusiło) rozsiewając zniewalający zapach, jak mi wytłumaczyła Dorota, to ma być indyjska wersja gulaszu z jagnięciny, czyli jagnięcina w sosie bhuna gosht, to właśnie sos z mieszanki indyjskich przypraw roztaczał ten apetyczny zapach. Zupa – krem czosnkowy była już praktycznie gotowa, zmiksowana i przetarta. Teraz przygotowywana była przystawka, to miała być autorska wersja Doroty na sałatkę cezara.
- Wiesz, z czego się składa sałatka cezara? – zapytała.
- Różnie, ale zawsze sałata, smażona pierś kurczaka, grzanki, parmezan i dresing, czyli sos – pochwaliłem się wiedzą.
- Moja odmiana polega na tym, że daję kawałki kurczaka wędzonego i nie posypuję grzankami, tylko podaję z ciepłymi tostami – wyjaśniła modyfikacje.
Myłem i suszyłem sałatę, a ona przygotowywała dresing, później wysuszoną sałatę rozdrobniłem i włożyłem do lodówki, żeby nabrała chrupkości, pokroiłem na drobne paseczki wędzonego kurczaka. Po kwadransie sałatka była gotowa. Mogliśmy usiąść do stołu.
Sałatka była rewelacyjna dużo lepsza od tych jadanych przeze mnie w restauracjach, dresing miał lekko kwaśny posmak, idealnie skomponowane smaki, do tego ciepłe tosty. Zupa – krem czosnkowy z grzankami, delikatny smak czosnku, zawsze lubiłem dania z czosnkiem i nie wiem, dlaczego czosnek większości kojarzy się z potrawami żydowskimi. Do drugiego dania otworzyłem wino, nie miałem najmniejszego pojęcia, czy będzie pasowało, czerwone, wytrawne, delikatne, o owocowym smaku z nutką wanilii, argentyńskie Trapiche Broquel Malec, według zapewnień sprzedawcy to wino miało pasować zarówno do białych, jak i czerwonych mięs. Jagnięcina w sosie bhuna gosht była jednak niesamowita, podana była z ryżem ugotowanym na sypko z odrobiną kurkumy. Kawałki jagnięciny rozpływały się w ustach, sos był średnio pikantny, z lekko pomidorowym posmakiem, niezwykle aromatyczny. Pierwszy wyczyściłem zawartość talerza, inni w tym czasie delektowali się winem, a ja spokojnie pytałem Dorotę o dokładkę.
- Naprawdę chcesz dokładkę? – zapytała zdziwiona.
- Nie Dorota, łżę w żywe oczy dla twojej przyjemności, dużo zostało w garnku, bo mi bardzo nie smakowało – powiedziałem.
Popatrzyła zdezorientowana, ja właśnie kończyłem czyścić talerz kawałkiem tostu, ten sos był rewelacyjny, połknąłem tost z resztka sosu i dopiero spróbowałem wina. Pasowało, dobrze łączyły się smaki, łagodny owocowo – waniliowy wina i lekko pikantny – pomidorowy sosu. Poszedłem do kuchni nałożyć sobie dokładkę, teraz mogłem się delektować każdym kęsem, co też czyniłem.
- Dorota to danie mógłbym jeść codziennie i wątpię czy prędko by mi się znudziło – pochwaliłem jej talent kulinarny.
- Musisz jeszcze spróbować jej innych specjałów, przekonasz się wtedy, że świetnie gotuje – powiedział Kamil.
- Rewelacyjnie, a nie świetnie, tylko Kamil będziesz miał jeden duży problem, w zasadzie dwa problemy – powiedziałem.
- Jakie problemy? – zapytał odrobinę zaniepokojony.
- Pierwszy to ja, będę was często odwiedzał w porze obiadu lub kolacji, a drugi to taki, że musisz się zapisać na siłownię, bo z takim jedzeniem bez siłowni strasznie się roztyjesz – wyjaśniłem.
Mateusz wykorzystał naszą rozmowę i wrócił z kuchni z dokładką jagnięciny, teraz tryumfował.
- Tam już maluśko na dnie zostało – wyjaśnił.
- Gdybym wiedziała, że tak wam będzie smakowało, to zrobiłabym więcej, to niezdrowo tak się objadać na kolację – próbowała wyjaśnić.
- Niezdrowo to jest nie zjeść czegoś dużo, jak bardzo smakuje, tylko siedzieć z wywalonym jęzorem i z pobudzonymi śliniankami – wyjaśniłem swoje podejście do tematu racjonalnego odżywiania się.
- Jak jest dobre, to jem dużo, takie mam dewizę przy stole.
Przypomniałem sobie o cieście od Marty, wyszedłem do kuchni, pokroiłem ciasto, ułożyłem na talerzu. Wraz z talerzykami zaniosłem do jadalni. Zapytałem, kto co chce do picia, kawę czy herbatę. Sam wykorzystałem okazję i zjadłem w kuchni resztkę jagnięciny bezpośrednio z garnka, w trakcie tego niecnego procederu przyłapała mnie Dorota.
- I wcale się tego nie wstydzę – rzuciłem zaczepnie w jej kierunku.
Roześmiała się, popatrzyła i skwitowała.
- Wcale wcześniej nie byłam pewna czy wam smakowało, teraz mam całkowitą pewność.
- Mogę jutro ugotować, jak tak wam smakuje – dodała.
- Nie wam, tylko mi, nie będę się z nikim dzielił i będę miał na dłużej. Dobrze, że sama to zaproponowałaś, inaczej musiałbym cię prosić, rano kupię wszystko, co jest potrzebne do przygotowania jagnięciny, tylko poproszę o dużo więcej, wezmę sobie część do Wrocławia, tam jest ktoś, z kim może się podzielę i kto również doceni twoje mistrzostwo – powiedziałem zadowolony z jej propozycji.
- Kuba, czy Mikołaj? – zapytała.
Trochę zgłupiałem, była nieźle zorientowana w sytuacji, sporo jej Kamil opowiedział.
- Zapewne obydwoje przyjadą, jak się dowiedzą, że jest coś dobrego do jedzenia. Pomożesz mi się zabrać z tym do jadalni – wskazałem na napoje.
- Jasne. Gdzie masz widelczyki do ciasta – zapytała.
Wychodząc z kuchni, wskazałem jej szufladę ze sztućcami deserowymi.
Siedzieliśmy jeszcze dosyć długo i rozmawialiśmy, w pewnym momencie Dorota zorientowała się, która jest godzina i zaczęła zbierać się do wyjścia.
- Dorota odwiózłbym cię, ale niestety wypiłem trochę za dużo wina – próbowałem się usprawiedliwić.
- A po co w ogóle chcesz jechać, przecież możesz przenocować tutaj, masz do wyboru albo z Kamilem, albo zwolnię ci sypialnię – zaproponowałem.
- A Ty gdzie się podziejesz, z kim będziesz spał – zapytała podchwytliwie.
- Z Mateuszem, a jak obawiasz się o Kamila to niż prostszego niż położyć się razem z nim, wtedy będziesz miała pewność, że nikt inny mu nie wejdzie do łóżka – odgryzłem się z uśmiechem.
- Chętnie zostanę i przypilnuję Kamila – odparła.
- Jest takiego rozwiązania duży plus, nie trzeba będzie znowu pościeli w sypialni zmieniać, a drugi, że przypilnujemy, żebyś ugotowała jutro jagnięcinę, bo inaczej nie wypuścimy cię z domu – powiedziałem.
Wspólnymi siłami pozmywaliśmy naczynia.

Rano wstałem, przed wyjściem z sypialni przypomniałem sobie, że w mieszkaniu nocuje dziewczyna, więc bokserki jako jedyny element porannego stroju odpadały, założyłem szlafrok i poszedłem do kuchni zrobić sobie kawę. Po prysznicu z kawą w ręku poszedłem do jadalni, Mateusz już nie spał.
- Cześć jak się spało? – zapytał.
- Dobrze, bo byłem najedzony, ale samotnie – odparłem zgodnie z prawdą.
Wstawał właśnie, więc przypomniałem mu, że w domu jest kobieta.
Delikatne pukanie w drzwi jadalni.
- Proszę, nikt tu już nie śpi – wyjaśniłem.
Dorota weszła do jadalni, ubrana w szlafrok z łazienki.
- Mną nie musicie się krępować, Kamil mi opowiadał o waszych zwyczajach łażenia do południa w slipkach, zresztą u mnie w domu było podobnie, w sobotę i niedzielę mój brat i ojciec dopiero do obiadu ubierali się przyzwoicie, tylko czasami robili to wcześniej, jak któryś z nich gdzieś wychodził, albo ktoś miał przyjść – wyjaśniła.
- Spaliście jakoś w nocy po tej kolacji? – zapytała.
- Przecież mówiłem, że jak jest dobre to trzeba dużo zjeść, mi to w spaniu nie przeszkadza – wyjaśniłem.
- Mi też nie, co innego jakby trzeba było jakąś nocną gimnastykę uprawiać – powiedział. Mateusz.
- Ale na szczęście dla ciebie Kamil się nie przejadł – dodał i mrugnął znacząco okiem.
Miałem wrażenie, że Dorota lekko się zaczerwieniła.

Po wypiciu kawy pojechałem zrobić zakupy do potrawy Doroty, ugotowała jej sporą ilość, część spałaszowaliśmy w ramach obiadu, natomiast resztę, czyli porcje dla około pięciu osób zabrałem do Wrocławia, wracając po południu. Pożegnałem się z nimi, Dorocie jakoś nie śpieszyło się wychodzić, pomimo propozycji odwiezienia jej, została w domu z Kamilem i Mateuszem.


cdn


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pisarek666
Moderator



Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 659
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 18:23, 28 Mar 2012    Temat postu:

.

Część 15. „Mikołaj”

We Wrocławiu w mieszkaniu zastałem Kubę, wyjaśnił mi, że Mikołaj nocował razem z nim, u mnie w mieszkaniu. Poinformowałem go, że mam rewelacyjną jagnięcinę na kolację.
- Teraz Mikołaj jest w pracy, ale poszedł na pierwszą zmianę i kończy około dziewiętnastej, jak chcesz, to zadzwonię do niego, żeby przyjechał – zaproponował.
- Mikołaj na pewno się ucieszy z zaproszenia - dodał.
- To dzwoń po niego albo nawet weź samochód i po niego pojedź.
Wieczór spędziliśmy w trójkę, z czego byłem bardzo zadowolony, ja spałem z Kubą, a Mikołaj nocował w salonie na wersalce.
Rano, żeby go nie budzić, Kuba zostawił mu kartkę z informacją i kompletem kluczy od mieszkania, przed wyjściem z domu. W momencie jak już byłem ubrany i gotowy do wyjścia, z domu Mikołaj obudził się i wyszedł do przedpokoju w samych bokserkach, zaskoczony moim widokiem zapytał;
- A gdzie Kuba?
- Pewno już w pracy, kładź się spać dalej Mikołaj, później przygotuj sobie śniadanie, na pewno coś znajdziesz w lodówce, na ławie w pokoju masz klucze od mieszkania, jakoś je później oddasz Kubie – wyjaśniłem.
Nie protestował, podszedł do mnie, pocałował mnie w policzek i powiedział;
- Dziękuję, weekend poza domem dobrze mi zrobił.
Pożegnałem się z nim i cały w skowronkach pojechałem do pracy.

W pracy rzec by można, spokój, sterta papierów do przejrzenia i podpisania kilka małych spotkań. Przed świąteczno - noworoczne spotkania z klientami miały się dopiero zacząć od przyszłego tygodnia, ale dzięki pomysłom ludzi z DWS w tym roku miałem mieć ich mniej, większa ich część miała przypaść w udziale handlowcom, bo to oni bezpośrednio spotykali się z klientami.

We wtorek koło południa radosna wiadomość Karolina, czyli córka Grzegorza pomyślnie przeszła operację. Grzegorz zadzwonił do mnie z tą informacją, wychodząc z gabinetu, żeby powiedzieć Halince o tej informacji usłyszałem, że właśnie o tym rozmawia przez telefon. Poczekałem, aż skończy rozmawiać.
- Właśnie dzwonił Grzegorz i powiedział, że Karolina już jest po operacji i jak dobrze pójdzie, to na święta będzie już w domu, Grzegorz wraca do pracy, będzie już w czwartek – zakomunikowała radośnie, rzucając mi się na szyję, miała łzy radości w oczach.
- Panie dyrektorze dziękuję bardzo w swoim i Grzegorza imieniu – powiedziała radośnie.
- Czegoś nie rozumiem, mianowicie co pani ma wspólnego z Karoliną – zapytałem zdziwiony.
- Wygląda na to że dzięki panu, wszystkie dzieci w tej firmie są nasze wspólne – powiedziała.
Rozejrzałem się dookoła, na szczęście nikogo nie było w pobliżu, a drzwi do sekretariatu były zamknięte.
- Pani Halino, chociażby ze względu na moje preferencje seksualne nie dam sobie przypisać ojcostwa żadnego z nich – powiedziałem żartobliwie.
- Tu nie chodzi o preferencje tylko o podejście – oświadczyła.
- Mogę przekazać wszystkim informację? – zapytała.
Nie było to potrzebne, po chwili na korytarzy zaroiło się od handlowców, byli tak podkręceni wiadomością, jakby im wypalił gigantyczny kontrakt, o który walczyli przez ostatni rok. Widocznie Grzegorz też już zdążył ich poinformować. Praktycznie do końca dnia w firmie nie było innego tematu rozmów.

W środę udało mi się zrobić samemu kawę, ale nie czułem z tego powodu satysfakcji. Halina, Kuba i jego zastępca pojechali wybrać i zamówić kosze podarunkowe dla naszych klientów.
Wybrałem odpowiedni moment i jak nikogo nie było w kuchence i na korytarzu (prawie dwadzieścia minut intensywnego kukania na korytarz zza uchylonych drzwi gabinetu) wypadłem na korytarz, cicho i sprawnie udało mi się dobiec do kuchenki, wszedłem do środka, wziąłem filiżankę z półki, postawiłem na podstawce ekspresu, dopiero wtedy zauważyłem kartkę, a na niej napis;
„I co pan najlepszego zrobił Dyrektorze? Przecież miał pan zadzwonić!!!” Poniżej napisu kilka numerów telefonów.
Obok wisiała kartka z opisem, jaką kawę piję i jak ustawić ekspres oraz jaką piję herbatę, wszystko z detalami, nawet jak słodzę, że do kawy i herbaty łyżeczkę płaską cukru, z tym że do kawy wsypać i zamieszać, a do herbaty tylko wsypać i broń boże nie mieszać.
Ręce mi opadły, jacy oni są przewidujący, ale i tak zrobiłem sobie tę kawę. Na korytarzu, jak wychodziłem z kuchenki, spotkałem pracownika, popatrzył na mnie z wyrzutem, ale nie skomentował nic w mojej obecności, natomiast później naskarżył sekretarce.

W czwartek na biurku oprócz kawy zastałem śliczny bukiet z róż herbacianych wstawiony do wazonu, kwiaty roztaczały niezwykle miły i intensywny zapach, przypięta karteczka informowała;
„Za wszystko serdecznie dziękuję, od Karoliny dla miłego pana Dyrektora”, zastanawiałem się, jak mam na imię czy pan, czy dyrektor. Wypiłem kawę i poszedłem podziękować za kwiaty Grzegorzowi.
- Dziękuję za przepiękny bukiet kwiatów. Nie ma pan, na co wydawać pieniędzy?– zapytałem zaraz po podziękowaniu.
To był błąd z mojej strony, musiałem wysłuchać godzinnej tyrady, że musiał, tak trzeba, oraz jaki to on jest teraz szczęśliwy. Pożegnałem ich pod pozorem załatwienia pilnych spraw.

W piątek rano poza kawą na biurku zastałem spore zmiany, ktoś totalnie poprzestawiał papiery leżące na biurku. W firmie panowała dziwna cisza, ludzie siedzieli w pokojach, nie było zwykłego ruchu jak co dzień. Po chwili do gabinetu weszła Halina.
- Pani Halino proszę przekazać pani, która robi porządki, żeby mi nie przestawiała papierów, zwykle tego nie robi, ale dzisiaj zastałem totalny nieład – poprosiłem.
- To nie wina sprzątaczki, tylko Mikołaja – powiedziała z miną niewiniątka.
- A co tu robił Mikołaj? – zapytałem zaskoczony, mając na myśli ekscytującego mnie od jakiegoś czasu blondynka.
- Przyniósł prezenty, ale nie wszystkie się zmieściły na biurku i przeniósł je na salę konferencyjną. Mikołaj śpieszył się bardzo i prosił, żebym je panu przekazała. Pan pozwoli za mną – odparła dalej z miną niewiniątka.
Zrozumiałem swój błąd, przecież jutro w sobotę jest szósty grudnia, czyli dzień Mikołaja. Poszedłem za Halinką do sali konferencyjnej.
- To dla pana od świętego Mikołaja – powiedziała z uśmiechem.
Na stole leżało sporo prezentów, paczki, paczuszki, wszystko zapakowane w ozdobny papier, obok stało kilkanaście słoiczków z rozmaitą zawartością, też przyozdobionych świątecznymi akcentami. Podszedłem bliżej, słoiki zawierały różne konfitury domowej roboty, przeczytałem kilka naklejek: konfitura z róży, konfitura malinowa, konfitura wiśniowa itp.
- Pani Halino rozumiem, że maczała pani w tym nie tylko palce, ale całe ręce aż po łokcie – powiedziałem.
- Każdy przyniósł coś dobrego, kobiety głównie własne domowe przetwory, tak ustaliliśmy – powiedziała.
- Dziękuję serdecznie, przyznaję, że zatkało mnie pani Halino. Proszę na jedenastą poprosić wszystkich na salę konferencyjną, teraz muszę wyskoczyć z Kubą na miasto, ale wrócimy na czas – powiedziałem.

Sprawdziłem czy mam dobrze zamknięte drzwi do gabinetu. Zadzwoniłem do Kuby.
- Zamelduj się u mnie natychmiast – powiedziałem zjadliwie do niego.
Przyszedł po chwili.
- Gadzi pomiocie, dlaczego mnie nie uprzedziłeś? – zapytałem.
- Bo Halinka mnie ostrzegła, że jak ci powiem, to mnie osobiście wykastruje, inni mnie przytrzymają, a ona posługując się tępym nożem z kuchenki, utnie mi jaja, dodała, że jak trzeba będzie, to siusiaka też mi utnie i będę dziewczynką– odparł z uśmiechem.
- A wiesz, że jest do tego zdolna, a ja jestem przywiązany do swoich klejnotów – dodał.
- Tylko co ja mam teraz zrobić? – zapytałem.
- Podziękować świętemu Mikołajowi – odparł z uśmiechem.
- Pojedziesz ze mną na miasto, kupimy coś słodkiego, na jedenastą musimy być z powrotem, wtedy podziękuję tym wszystkim Mikołajom – powiedziałem.
Wychodząc z biura, zapytałem panią Halinkę czy mamy już prognozę premii rocznej dla pracowników z rozbiciem na poszczególne osoby. Okazało się, że tak, ale bez uwzględnienia grudnia.
- Zdąży pani przygotować wydruk dla każdego pracownika z jego premią? – zapytałem.
- Zdążę do jedenastej, razem z prognozowaną premią za grudzień, czy tylko jedenaście miesięcy? – zaptała, odgadując moje zamiary.
- Tylko jedenaście miesięcy – odpowiedziałem, wychodząc z Kubą.
Nawet bez uwzględnienia wyników grudnia premie były dużo wyższe niż w ubiegłym roku, w dodatku centrala postanowiła częściowo zaliczyć do premii tegorocznej oczekiwany wynik przyszłoroczny z tego nieszczęsnego kontraktu, który obawialiśmy się, że upadnie, a w efekcie uzyskaliśmy wyłączność na dostawy.

Pojechaliśmy na Powstańców Śląskich do CH Arkady Wrocławskie do Bliklego, kupiłem trzy duże torty generalskie czekoladowe i soki.
Wróciliśmy do firmy, torty wnieśliśmy na salę konferencyjną i tam rozpakowaliśmy, przygotowaliśmy resztę. Halina przygotowywała wydruki.
Punktualnie o jedenastej wszedłem na salę konferencyjną z plikiem wydruków premii w kopertach, wszyscy już byli na sali.
- Proszę się częstować, jednocześnie chciałem bardzo podziękować świętemu Mikołajowi za prezenty, jak widzicie, nie rozpakowywałem ich wcześniej, chciałem to zrobić w jego obecności, a skoro już wszyscy jesteśmy, to nie widzę żadnej przeszkody – zacząłem na wstępie.
- Ja co prawda nie mam dla państwa prezentu, natomiast rozdam prognozę premii rocznej, jaką każdy otrzyma i na którą solidnie zapracowaliście. Premia zostanie przelana na konta w okresie między świętami a nowym rokiem, jako zaliczka premii rocznej, dodatkowe uzupełnienie premii obejmujące grudzień przelane zostanie tak jak było dotychczas z wypłatą za styczeń w przyszłym roku – uzupełniłem szczegóły.
To wszystko miałem uzgodnione wcześniej z centralą.
Wyczytywałem nazwiska, a pracownicy podchodzili i odbierali swoje wydruki. W chwili, gdy pierwsi z nich zapoznali się z wydrukami, powstało małe zamieszanie.
- To jakaś pomyłka – powiedział jeden z nich, trzymając wydruk w ręce.
- Za mało? – zapytałem.
Na sali zapadła cisza.
- Nie, wręcz przeciwnie, zdecydowanie za dużo – odpowiedział.
- To znaczy, że wszystko się zgadza – podsumowałem, rozdając kolejne koperty z wydrukami.
- A nie okaże się, że po rozliczeniu grudnia będziemy musieli część zwrócić? – kolejne pytanie od kogoś innego.
- Nie, zestawienia które dostaliście, nie obejmują grudnia, za grudzień premia dodatkowa zostanie wypłacona z pensją styczniową. Te wydruki obejmują premie za jedenaście miesięcy – wyjaśniłem.
Na sali robiło się coraz głośniej, premie były średnio o trzydzieści procent wyższe niż w ubiegłym roku i to bez uwzględnienia grudnia.
Podałem kopertę Grzegorzowi.
- Tym razem to na pewno pomyłka panie dyrektorze, zgodnie z regulaminem mi premia się nie należy, bo przez dwa miesiące miałem wyniki gorsze od wymaganego minimum i w moich aktach jest notatka na ten temat – powiedział.
Na sali ponownie zapadła cisza, część ludzi na pewno nie słyszała, co mówił, ale zobaczyli, że Grzegorz do mnie coś mówi i odruchowo zamilkli.
- Pani Halino, proszę sprawdzić, czy jest taka notatka – powiedziałem do Halinki, chociaż wiedziałem, że temat notatki został już dawno rozwiązany. Halina wróciła po chwili, nie sprawdzała przecież, bo ustaliliśmy to wcześniej.
- Owszem panie dyrektorze jest tam notatka przełożonego pana Grzegorza, ale jest też wyjaśnienie, iż wobec problemów rodzinnych na okres kwartału dla pana Grzegorza ustala niższe wymagane minimum kontraktowe i jest pana parafa zatwierdzająca tę notatkę – powiedziała, tego ostatniego z nią nie ustalałem, to była jej własna inicjatywa, za którą miałem ochotę jej zrobić krzywdę.
- Widzi pan w takim razie, że nie ma pomyłki, niech pan podziękuję swojemu kierownikowi – zręcznie odwróciłem od siebie uwagę.
Wszyscy skupili uwagę na kierowniku Grzegorza. Kierownik wstał i bardzo speszony wyjąkał;
- To nie do końca jest tak, jak mówi pan dyrektor… – zaczął speszony skupioną na sobie uwagą wszystkich obecnych na sali.
- Panie kierowniku, proszę nie być takim skromnym, ta prośba, z którą pan wtedy przyszedł dotycząca notatki obniżającej wymagane minimum kontraktowe, to był bardzo ładny gest z pana strony i należą się panu podziękowania – przerwałem mu wywód i wkopałem go do reszty.
Pan Grzegorz stał na środku, nie mogąc się zdecydować, komu pierwszemu ma podziękować, w końcu podszedł do swojego kierownika i uścisnął mu dłoń, mówiąc.
- Panie kierowniku serdecznie panu dziękuję, nawet pan nie wie, jak to dla mnie dużo znaczy.
Po minie jego kierownika widać było skrępowanie, ale jednocześnie widziałem zadowolenie, teraz już byłem na sto procent pewien, że zrozumiał na czym, polega bycie przełożonym dla innych.
Pan Grzegorz nabrał animuszu, ze środka sali gdzie stał, powiedział;
- Korzystając z okazji, chciałem za wszystko, co dla mnie i dla mojej rodziny zrobiliście podziękować wszystkim współpracownikom, a szczególnie panu dyrektorowi. Dziękuję za pomoc, jaką okazaliście mi, za wspieranie mnie w trudnych chwilach i za wsparcie finansowe dla rodziny. Panie dyrektorze wiem, że pan nie lubi jak się panu dziękuję, ale panu nie jestem się w stanie odwdzięczyć za to, co pan zrobił dla mnie i dla Karoliny.
Zapadła cisza, która po chwili przerwana została oklaskami pracowników. Wzruszenie ścisnęło mi gardło, cholera jeszcze tego mi tu brakowało. Podniosłem ręce ,żeby przerwać tę sytuację.
- Pozostała sprawa tak zwanych nowych, którzy już tacy nowi nie są, co prawda regulamin nie przewiduje premii rocznej dla pracowników, którzy nie pracują całego roku, ale w tym roku złamiemy tę zasadę – zakomunikowałem.
Tym razem ja obserwowałem jak Kubie zbaraniała mina. Rozdałem już wszystkim wydruki, nadszedł czas na rozpakowanie prezentów.
- A teraz pozwolicie, że rozpakuję prezenty, które przyniósł mi Mikołaj.
Rozpakowywałem kolejno różne gatunki kaw i herbat, różnych bibelotów, przeszedłem do słoiczków z konfiturami, które zresztą uwielbiam.
- A za te słodkości szczególnie dziękuję, chociaż przypuszczam, że będę miał duże kłopoty z utrzymaniem właściwej wagi.
Kolejny rozpakowany prezent okazał się być skrzyneczką zawierającą dziesięć cygar Romeo y Julieta Short Churchills, pokiwałem tylko głową, w uznaniu dla kogoś, kto je wybierał. Kolejne opakowanie zawierało butelkę znanej mi już whisky Bruichladdich 18 O.Y. tym razem second edition, kolejna rewelacja.
- Dziękuję wam wszystkim za tak wspaniałe prezenty, jestem bardzo miło zaskoczony – powiedziałem.
Spotkanie trwało około godziny. Po spotkaniu już w gabinecie od Halinki dowiedziałem się, że ludzie chcieli zrobić dosyć poważną zrzutkę i kupić mi wspólnie jakiś drogi prezent, interweniowała ona i Kuba, wytłumaczyli im wspólnymi siłami, że z takiego prezentu nie byłbym zadowolony i wcale się nie mylili.

Z pracy wracałem razem z Kubą, po drodze zapytałem go co słychać u Mikołaja i jak będzie pracował w weekend, nie był zorientowany co do pracy Mikołaja, podobnie jak ja nie widział się z nim w tygodniu.
- Kuba, a jaki prezent kupić Mikołajowi – zapytałem.
- Złóż mu po prostu same życzenia to się ucieszy, że ktoś o nim pamięta i najlepiej nie kupuj mu żadnego prezentu, Mikołaj nie ma kasy, żeby się zrewanżować, źle się będzie z tym czuł – odparł Kuba.
- Już ma obiekcje, że nie może się zrewanżować za gościnność, a co dopiero by było, jakbyś kupił mu prezent, chyba nawet by prezentu nie przyjął – stwierdził.
- On jest drażliwy na tym punkcie i dosyć skryty – dodał.
Wpadłem na ciekawy pomysł.
- A jak by się zachował, gdyby dostał coś, co dla kogoś jest zbędne – zapytałem.
- A co masz na myśli, bo jak na przykład jeden z twoich zegarków, to odpada – powiedział Kuba.
- A gdybym kupił sobie spodnie, które okażą się być na mnie za ciasne, a na niego będą w sam raz i w dodatku nie mógłbym ich zwrócić, bo zerwałem wszystkie metki? – zapytałem.
- Masz łeb, wtedy pewnie by się nawet ucieszył, nowe nie używane rzeczy dla właściciela w zasadzie bezwartościowe, tak to może zadziałać – pochwalił pomysł.
Zawróciłem i pojechaliśmy do CHR Pasaż Grunwaldzki do sklepu Levi’sa.
- Jakie te spodnie kupić – zapytałem Kuby.
- Pamiętam, że najbardziej lubił granatowe, proste od góry do dołu, bez zbędnych udziwnień i lekko dopasowane na tyłku – fachowo określił Kuba.
Przekazaliśmy nasze życzenia chłopakowi z obsługi. Podał mi dwie pary do przymierzenia.
- Te powinny na pana pasować, proszę przymierzyć, powiedział.
Wszedłem do przymierzalni i założyłem pierwszą parę, była idealna na mnie, więc odpadała. Droga para spodni była na mnie za ciasna i odrobinę za długa, te były idealne.
- Wyszedłem z przymierzalni i podałem właściwe chłopakowi z obsługi, prosząc o zapakowanie, popatrzył zdziwiony i powiedział;
- Założyłbym się wcześniej, że tamten rozmiar bardziej na pana pasuje.
Wybrałem pasek i poprosiłem o maksymalne skrócenie, tak aby zostawała tylko jedna dziurka, do tego wybraliśmy z Kubą rozpinaną bluzę z kapturem, mocno dopasowaną w kolorze niebieskim, prosta, ładna, żadnych napisów tylko malutka metka z logo firmy.
Na miejscu w delikatesach zrobiliśmy jeszcze zakupy spożywcze na weekend, okazało się, że Kuba nie ma innych planów i będzie u mnie. Po zakupach już przy samochodzie, przypomniałem sobie, że nie mam prezentu dla Kuby. Pod pozorem kupienia jeszcze wina wróciłem do centrum handlowego, w tym samym sklepie Levi’sa, kupiłem bokserki dla Kuby, po dwie pary białych i niebieskich, sam wcześniej stwierdził, że mu się bardzo podobają. Ekspedient, który nas wcześniej obsługiwał, zapewnił z uśmiechem, że będą idealnie leżeć i pasować na tego pana, z którym robiłem wcześniej zakupy. Wstąpiłem również do „Centrum Wina” szybko kupiłem dwie butelki portugalskiego wina Altano Tinto ’04. Bokserki zamelinowałem w reklamówce z winem.

Dłuższą chwilę zajęło nam znoszenie do domu zakupów i prezentów przywiezionych z pracy.
W mieszkaniu poobcinaliśmy metki z kupionych ubrań, dla pewności wyrzuciliśmy śmieci. Kuba zadzwonił do Mikołaja.
- Sie masz Mikołaj?

- Jak pracujesz w czasie weekendu? – pytanie Kuby.

- To może wpadniesz do mnie jutro rano, jestem u Piotrka, adres znasz.

- To do jutra – zakończył krótką rozmowę.
- Przyjedzie jutro koło dziewiątej rano, jak będzie duży ruch w restauracji to mają do niego zadzwonić jutro koło dziewiętnastej i będzie musiał iść do pracy, a w niedzielę pracuje od czternastej – Kuba streścił wynik rozmowy.
Wieczorem po kolacji usiedliśmy spokojnie przed telewizorem, sączyliśmy powoli ze szklaneczek Bruichladdich’a, Wymieniając się doznaniami smakowymi.
- Ma posmak cytryn, moreli albo brzoskwiń, dobra jest, wiedział Grzesiek co ci kupić – powiedział Kuba.
- A nie czujesz miodu, migdałów w smaku, a wanilii w zapachu? – zapytałem.
- Rzeczywiście, skąd tyle smaków i zapachów, jest jak na swoje 46 procent zaskakująco łagodna – powiedział.
- To zasługa tego, że to słodowa single malt, nie kupażowana, to znaczy niemieszana z różnych gatunków whisky, tak jak J.W. łagodność uzyskuje na skutek długiego leżakowania, smak i zapach powstaje dzięki leżakowaniu w beczkach po burbonie, a potem w beczkach po jakimś słodkim winie, później tylko miesza się dla uśrednienia smaku – wyjaśniłem.
- Co to jest JW, mówiłeś przecież, że się nie miesza – zażądał dalszych wyjaśnień.
- JW to Jaś Wędrowniczek, czyli Johnnie Walker. Większość sprzedawanych na świecie whisky powstaje przez mieszanie destylatów z różnych gorzelni, niekiedy z różnych regionów, jednak single malt zawsze produkowana jest przez jedną gorzelnię. Każda gorzelnia miesza wyprodukowane destylaty, ze swoimi starszymi destylatami, tak by osiągnąć pożądany, charakterystyczny dla siebie smak i aromat trunku. Jeżeli na etykiecie podany jest wiek, oznacza on długość leżakowania najmłodszego z użytych destylatów, w tym przypadku najmłodszy destylat ma osiemnaście lat, stąd też i łagodność w smaku. W dodatku ta whisky ma jasny, złocisty kolor, czyli nie jest barwiona. Zwykle whisky barwi się karmelem, co niestety zmienia jej smak. Ta whisky różni się od tej, którą piliśmy w Zakopanem, producent rozróżnia produkowane gatunki, nadając im różne nazwy, jeżeli gatunek jest ten sam, a różnice są tylko w smaku i zapachu to producent zaznacza różnicę smakową, określając, która to wersja, teraz pijemy second edition, pierwszej się nie określa, każda następna powinna być zaznaczona na butelce - rozgadałem się na temat pitego trunku.
Zaproponowałem Kubie cygaro, ale odmówił, dzięki temu dowiedziałem się, kto kupił cygara. Okazało się, że na cygara złożyli się kierownicy działów, w tym i Kuba, kierownik handlowego powiedział im, że czasami po kolacji z klientami, jak klient lubi zapalić cygaro to przyłączam się do tego rytuału z wyraźnym zadowoleniem.
- Zaciągnąć tym się nie da, a drogie jest jak cholera, co ty w tym widzisz – zapytał.
Podałem mu zapalone chwile wcześniej cygaro. Kilka razy wciągnął dym.
- Dobre nawet, jak kiedyś paliłem jakieś cygaro, to miałem wrażenie, że jest to idealny środek do tępienia robactwa, ale nie do palenia, było śmierdzące i gorzkie w smaku – wyjaśnił swoje wrażenia z palenia cygar Kuba.
- Kuba to jest prawdziwe kubańskie cygaro, podobno ten gatunek kubańskich cygar Romeo y Julieta palił Winston Churchill, musiałeś palić jakieś dziadostwo, albo podróbkę –wyjaśniłem.
- Najpopularniejsze marki cygar kubańskich to Chiba, ulubione cygara Fidela Castro, Hoyo de Monterey, Montecristo lubiane przez Jacka Nicolsona i te, które akurat palisz, wszystkie są ręcznie zwijane z kubańskiego tytoniu, który też uchodzi za najlepszy na świecie – powiedziałem.
Oddał mi cygaro.
- Mimo wszystko wolę zapalić papierosa, jeżeli już mam coś palić, przecież Ty to będziesz ćmił przez godzinę – stwierdził.
- Jak dobrze pójdzie to nawet przez półtorej godziny, papierosy śmierdzą, a dym z cygara ładnie pachnie – powiedziałem, uśmiechając się.
- Rzeczywiście ten dym pachnie jakby suszonymi owocami, rodzynkami, kawą i piernikiem – powiedział zaskoczony własnym odkryciem.
- Nie piernikiem tylko korzennymi przyprawami, idealnie pasuje do tej whisky – uściśliłem.
- Słyszałeś ostatnie kawały o Jasiu – zapytał.
- Opowiedz, a nie pytaj, nie wiem, które są ostatnie, a które nie.

„Jasiu chce popływać i pyta ratownika o zgodę:
- Czy mogę popływać w tym basenie?
- Musisz mi najpierw pokazać, jak pływasz.
Jasiu zaczyna. Robi fikołki, pływa, nurkuje. Wreszcie ratownik pyta:
- Gdzie ty nauczyłeś się tak pływać?
- Tata wyrzucał mnie z łódki na środek jeziora.
- To pewnie trudno było dopłynąć do brzegu?
- Nie - mówi Jasiu - Najtrudniej było wydostać się z worka”

Śmiałem się w najlepsze, kawał bardzo mi się podobał, po chwili Kuba zaczął opowiadać następny.

„Przyszedł Jasio ze szkoły i mówi do taty:
- Dostałem piątkę i w mordę!
- Za co dostałeś piątkę?
- Bo pani zapytała mnie, ile jest 7x6, a ja powiedziałem, że to jest 42!
- A za co w mordę?
- Bo pani zapytała mnie, ile jest 6x7.
Tu ojciec zdziwiony - Przecież to jeden chuj!
- No, też tak powiedziałem!”

„W pierwszej klasie szkoły podstawowej, podczas lekcji biologii, pani pyta dzieci:
- Jakie dźwięki wydaje krowa?
Małgosia podnosi rękę - Muuuu, proszę pani.
- Bardzo dobrze Gosiu. A jaki odgłos wydają koty?
Grześ podnosi rękę - Miauuu, proszę pani.
- Bardzo dobrze, Grzesiu bardzo dobrze. A jaki dźwięk wydają psy?
Jasio podnosi rękę. No Jasiu powiedz - zachęca pani.
- Na ziemię skurwysynu, ręce na głowę i szeroko nogi”

Śmiałem się do rozpuku, bolała mnie już przepona, poprosiłem Kubę, żeby już przestał z kawałami. Spać położyliśmy się dosyć późno, zasnęliśmy zdecydowanie jeszcze później.

W sobotę rano trochę z Kubą zaspaliśmy, na szczęście obudziłem się pierwszy i zdążyłem zapakować prezent dla Kuby i położyć na łóżku obok niego.
- Wstawaj Kuba, Mikołaj do ciebie przyszedł – budziłem go, potrząsając lekko za ramię.
- Co tak wcześnie, przecież miał być o dziewiątej, a jest dopiero ósma – odparł, patrząc na zegarek.
- Przyszedł święty, a nie zwykły Mikołaj – popatrzył na mnie jak na idiotę.
- W świętego to nie wierzę, od czasu jak miałem pięć lat i zobaczyłem, że prezenty do łóżka przynoszą starzy, a nie mikołaj – rzeczowo odparł.
- Ale tym razem przyszedł święty i przyniósł ci bokserki, które wczoraj tak bardzo ci się podobały – odparłem.
- Tak, a Ty masz rentgena w oczach i przez opakowanie widzisz, co jest w środku – z niezmąconym spokojem tokował, rozpakowując prezent.
Rozpakował i wyjął jedne bokserki, przymierzając je, pasowały idealnie, opinając jego pośladki.
- Dzięki Mikołaju, zajebiste są te bokserki, swoją drogą to ten Mikołaj musiał być wczoraj z nami w sklepie. Pasują idealnie, może poranny numerek. Taki prezent już niekoniecznie od Mikołaja i nie święty, poświntuszymy trochę? – kusił.
- Nie ma czasu, dzwoń do Mikołaja, żebyśmy się spotkali przed centrum handlowym, zanim wyjdzie z domu.
Zaczęliśmy realizować przygotowany wcześniej scenariusz. Kuba zadzwonił do Mikołaja, powiedział mu, żebyśmy się spotkali przed Pasażem Grunwaldzkim, bo ja muszę wymienić zakupione wczoraj rzeczy.
Po szybkim śniadaniu, pojechaliśmy. Mikołaj już na nas czekał. Wspólnie poszliśmy do sklepu Levis’a, przy ladzie stał ten sam sprzedawca co wczoraj.
- Proszę pana, chciałem wymienić zakupione wczoraj rzeczy na większy rozmiar, te są jednak za ciasne – powiedziałem, jednocześnie wyciągając z reklamówki spodnie, bluzę i pasek.
- Tak przypuszczałem, a jak bokserki? – zapytał.
- Pasują idealnie. Mogę panu pokazać osobiście, mam na sobie – rezolutnie powiedział Kuba.
Sprzedawca zaczerwienił się intensywnie i spuścił wzrok.
- Proszę pana, paska nie mogę wymienić, został już przerobiony, reszty ubrań też nie, wszystkie metki są pozdejmowane – tłumaczył się sprzedawca, przeglądając kolejno rzeczy.
- Pal diabli pasek, ale reszta jest przecież do wymiany, poprzypina pan sobie metki z tych nowych – interweniował Kuba.
- Nie wolno nam robić takich rzeczy, naprawdę jest mi przykro, chętnie bym pomógł, ale za takie coś mogę wylecieć z pracy – tłumaczył sprzedawca, patrząc na Kubę.
- Nie ma sprawy, w takim razie proszę mi podać większy rozmiar – poprosiłem.
Poszedłem do przymierzalni, przymierzyłem, spodnie i bluza pasowały idealnie. Z powrotem podszedłem do sprzedawcy.
- Proszę zapakować – powiedziałem.
- Ale ja naprawdę nie mogę panu wymienić tych rzeczy – tłumaczył sprzedawca.
- Tak, rozumiem, sam jestem sobie winny, że zerwałem metki. Za te nowe rzeczy zapłacę – wyjaśniłem.
Mikołaj stał przy Kubie, nie wtrącał się do rozmowy.
- Te rzeczy powinny pasować na tego pana, może je przymierzy – powiedział sprzedawca, wskazując na Mikołaja.
O tym to ja też wiedziałem, ale byłem wdzięczny sprzedawcy za to, że to on powiedział.
- Mikołaj, w takim razie przymierz, a jak będą pasowały, to są twoje – powiedziałem.
- Ale… - zaczął Mikołaj.
- Żadne, ale przecież i tak nie mam co z nimi zrobić, na mnie nie pasują, a oddać ich nie mogę, sam przecież słyszałeś – powiedziałem.
- Przecież i tak to nic nie zmieni, Mikołaj może je przymierzyć w domu – powiedział Kuba. Sprzedawca znacząco popatrzył na nas szczęśliwy, że w ten sposób się nas pozbędzie. Zapłaciłem, pożegnaliśmy się ze sprzedawcą i wyszliśmy ze sklepu. Mikołaj nic się nie odzywał. Dopiero w samochodzie stwierdził, że nie może przyjąć tych rzeczy.
- To Piotrek ma je wyrzucić na śmietnik, czy co z nimi ma zrobić?- zapytał Kuba.
- Mikołaj przymierzysz i zobaczymy, czy te rzeczy pasują na ciebie, później sam zdecydujesz, ja nie znam nikogo innego, na kogo by pasowały te rzeczy – uciąłem dyskusję.
W domu Mikołaj przymierzył rzeczy, pasowały idealnie, jednak dalej nie był przekonany.
- Może na Mateusza by pasowały – zapytał.
- Mateusz ma inną budowę ciała, ma szerokie biodra i w te spodnie się nie wciśnie, chociażby nie wiem, co robił – powiedziałem spokojnie, chociaż byłem już lekko wkurzony postawą Mikołaja.
- W czym masz Mikołaj problem, mam je wyrzucić, czy wrzucić na dno szafy, żeby leżały parę lat, tylko nie wiem po co? – zapytałem.
- Bierz Mikołaj, potraktuj to jako prezent od świętego Mikołaja – powiedział Kuba.
- Mikołaj, a czy ty czasem nie masz imienin, przecież dzisiaj Mikołaja – powiedział Kuba odkrywczo.
- No to jest i okazja, to nasz prezent imieninowy i mikołajkowy dla ciebie – powiedziałem.
- Mam wrażenie, że wcześniej to ukartowaliście – powiedział Mikołaj.
- Może tak, a może nie, do sklepu z powrotem nie przyjmą więc już po temacie – powiedziałem szczerze.
- Okazja jest rzeczywiście, mam imieniny i urodziny jednocześnie – wyjaśnił Mikołaj.
- Mikołaj wszystkiego najlepszego, zdrowia i takie tam …, żeby cię spotykało wszystko co najlepsze i żeby ci się w życiu dobrze układało – złożyłem mu życzenia i uściskałem. To samo zrobił Kuba.
- Kuba wskocz do samochodu i jedź po tort, w końcu urodziny i imieniny w jednym dniu trzeba uczcić szczególnie – powiedziałem.
Kuba już zabierał kluczyki od samochodu z szafki i włożył buty.
- Ale to ja powinienem kupić tort, ale… – zaprotestował nieśmiało Mikołaj.
Przerwałem mu;
- To by się zgadzało, jakbyś nas zapraszał do siebie, ale jesteś u nas i bardzo cię proszę Mikołaj, dostosuj się do zwyczajów panujących w tym domu, żebym nie musiał się niepotrzebnie denerwować – powiedziałem.
Kuba, już nie słuchał, tylko wychodził z domu. Zostałem sam z Mikołajem.
- Piotrek ty nigdy nic nie zostawiasz dla przypadku? – zapytał.
- Staram się Mikołaj, bardzo się staram, a i tak czasami mi się nie udaje – odparłem.
- Więc o imieninach pamiętałeś? – bardziej stwierdził, niż zapytał.
- Zmieńmy temat – zaproponowałem.
- Dziękuję, to miłe, że ktoś jednak pamięta – powiedział z sentymentem.
- I za prezent też ci dziękuję, strasznie musieliście się nakombinować, bo przecież to nie był przypadek? Ty nie kupujesz czegoś, czego wcześniej nie mierzysz. To miłe, że tak bardzo kombinowaliście z Kubą, żebym nie czuł się skrępowany – powiedział.
- Mikołaj za chwilę zaczniesz się zachowywać jak rasowy psychoanalityk, a ja nie lubię być poddawany psychoanalizie, więc może już przerwij te rozważania – zaproponowałem.
- Mam nadzieję, że spędzisz przyjemnie z nami ten dzień, zamiast doszukiwać się, nie wiadomo czego, zastanówmy się co na obiad – powiedziałem.
Mikołaj zrobił przegląd zapasów. Zaczynaliśmy przygotowania do obiadu, jak wrócił Kuba z tortem „Wiśniowy Sad”. Dokończyli razem gotowanie obiadu, z przyjemnością patrzyłem, jak sprawnie uwijają się w kuchni.
Po obiedzie przyszła kolej na tort i szampana, powtórzyliśmy życzenia dla Mikołaja. Wieczór należał do udanych, spędziliśmy go na oglądaniu filmów i rozmowach, na kolację zajadaliśmy tort i popijaliśmy go winem. Przez cały dzień Mikołaj odebrał tylko dwa telefony z życzeniami, byłem zaskoczony, że tak mało osób pamiętało o jego imieninach, zapytałem go o to.
- Mam bardzo mało znajomych, zresztą zawsze trzymałem się trochę z boku, a po pewnej przygodzie to raczej stronię od ludzi – powiedział Mikołaj.
- Mikołaj co to za przygoda? – zapytałem.
- To było już po tym, jak skończyła się moja przygoda z Kubą. Poznałem takiego jednego gościa, wydawał się miły i sympatyczny, towarzyski i bezinteresowny, był jednak trochę natrętny, nastawał, żebyśmy byli razem, ale odmówiłem, co innego czasem gdzieś razem wyskoczyć, czy uprawiać seks, a co innego związek i mieszkanie razem. Odmówiłem, próbował mnie zmusić do bycia ze sobą, informując moich rodziców o tym, że jestem gejem, myślał, że rodzice mnie wyrzucą z domu, a on wtedy postawi na swoim. Nasza znajomość się wtedy skończyła, ale od tego czasu jakoś nie miałem ochoty poznawać nowych ludzi i angażować w nowe znajomości, a stare powoli wygasały, przy mojej pracy z ruchomym czasem, głównie wieczorami i w weekendy, raczej trudno zawierać nowe znajomości, a chroniczny brak kasy też nie pomaga – zakończył wyjaśnienia zrezygnowany.
- A jak w domu przyjęli tą wątpliwą rewelację? – zapytałem.
- W domu zrobiło się bardzo nieciekawie, ile razy stary wraca do domu podpity, to jeździ po mnie jak po łysej kobyle, rodzeństwo też miło się nie zachowuje w stosunku do mnie, wystarcza im fakt, że jestem gejem, reszta się nie liczy. Mieszkam tam dalej, bo co innego mogę zrobić. Za to, co zarobię, muszę opłacić studia, dołożyć się do prowadzenia domu, kupić bilet miesięczny na komunikację, ubrania, podręczniki i inne wydatki, nie zostaje mi prawie nic, tylko czasem na jakieś piwko, – powiedział.
- Mikołaj czemu mi nigdy nic nie powiedziałeś o tym szmatławcu, przecież bym chyba zabił gnidę – wyrwał Kuba.
- A co by to zmieniło? Co miałem mówić, że byłem głupi, zbyt otwarty do gościa, sam mu powiedziałem nawet, gdzie mieszkam, teraz to tylko szukam okazji, żeby się wyprowadzić z domu mam już powyżej uszu atmosfery tam panującej – powiedział przygnębiony.
- Skończę studia i znajdę lepszą pracę to wszystko się może poukłada, bo jak na razie to idzie wszystko jak po grudzie, a rycerza w lśniącej zbroi na białym koniu, jak nie było, tak dalej nie ma – dodał po chwili.
Zapadła niezręczna cisza, miałem na końcu języka propozycję, żeby Mikołaj wprowadził się do mnie, ale zdałem sobie sprawę, że to byłoby rozwiązanie na dwa, trzy miesiące do czasu jak jestem we Wrocławiu, a co później, zostanie na lodzie, potem mogą go do domu w ogóle nie wpuścić, a z jego zarobkami i wydatkami ciężko będzie coś wynająć.
- Rycerza Mikołaj może i nie ma, ale kilka życzliwych osób pewnie by się znalazło – przerwałem niezręczną ciszę.
- Ale gościa udupić by się przydało, bo nie wiadomo, ilu chłopakom jeszcze gnoju narobi – stwierdził.
- Kuba nie działaj pochopnie, a ty Mikołaj możesz wpadać tutaj, jak tylko często chcesz, nie czekając na zaproszenie, tylko staraj się to pogodzić jakoś z domem – stwierdziłem.
- Dzięki, pewnie będę korzystał, bo w domu czasem nie idzie wytrzymać – odparł.
Potem rozmowa zeszła na tematy polityczne i aktualną sytuację, nie siedzieliśmy zbyt długo, byłem zmęczony.
- Mikołaj rozumiem, że nocujesz tutaj, nie będziesz się nigdzie szwendał po nocy, ja już idę spać, życzę wam spokojnej nocy – powiedziałem, wychodząc z pokoju.
Zasypiając, słyszałem, jak Mikołaj z Kubą jeszcze rozmawiają.

W niedzielę obudziłem się jak zwykle pierwszy. Jeszcze lekko zaspany popatrzyłem w stronę okna, świeciło słońce i było niezwykle jasno. Kuba spał w najlepsze na boku, zwrócony w moją stronę, wyswobodziłem się z jego objęć i wstałem.
- Już wstajemy do pracy? – wymamrotał, na wpół śpiąc.
- Śpij dalej Kuba, dzisiaj jest niedziela.
- To po co wstajesz? – wymamrotał i odwrócił się na drugi bok, głowę prawie zakrył kołdrą, nie czekając na odpowiedź.
Za oknem piękny widok, w nocy musiał padać śnieg, wszystko przykryte było warstwą białego puchu, nawet drzewa były delikatnie pokryte śniegiem, to wyjaśniało, dlaczego było tak jasno.
Po wizycie w łazience poszedłem do kuchni zrobić sobie kawę, włączyłem ekspres, musiałem chwilę poczekać, aż będzie gotowy do zaparzenia kawy, ponieważ młynek w ekspresie hałasował, poszedłem przymknąć drzwi do pokoju, w którym nocował Mikołaj. Zaglądnąłem do pokoju, nie spał już, stał w samych bokserkach oparty o parapet i wyglądał przez okno.
- Śliczny widok, śnieg wszystko odmienił – powiedziałem, wchodząc do pokoju.
- Rzeczywiście weselej się zrobiło, zamiast tych szarości wszystko jest białe – zgodził się ze mną.
- Właśnie miałem zamiar zrobić sobie kawę, napijesz się? – zapytałem.
- Chętnie.
- Jaka?
- Czarna, dwie łyżeczki cukru – powiedział, nie odwracając się od okna.
Zrobiłem dwie kawy i z kubkami wróciłem do pokoju, Mikołaj dalej stał przy oknie.
- Kawa gotowa, nad czym tak rozmyślasz? – zapytałem.
- Nic szczególnego, trudno to nawet nazwać myśleniem, jakoś nie mam dobrego humoru dzisiaj – odwrócił się od okna i popatrzył w moją stronę.
- Co cię gryzie Mikołaj?
- Wszystko po trochu, rozmawialiśmy o tym wczoraj, chciałbym się już wyrwać z domu, ale jak na razie cienko to wygląda – powiedział.
- Wszystko się jakoś poukłada, a zły nastrój to chyba każdy łapie co jakiś czas, zwłaszcza w taką jesienną pogodę, jaka była dotychczas – wyjaśniałem.
- Wiesz, czasami nie potrafię się zdystansować od codziennych problemów i łapię doła, ostatnio coraz częściej mi się to zdarza, zwłaszcza jak zaczynam myśleć, za co jeszcze mam zapłacić i co muszę kupić, przydało, by się wygrać w totolotka.
- Żeby wygrać, trzeba grać – rzuciłem sloganem reklamowym totalizatora.
- Żeby wygrać, to trzeba mieć szczęście, a tego mi wybitnie brakuje – powiedział przygnębiony.
Żal mi się go zrobiło, siedział smutny. Przesiadłem się na narożnik koło niego, ręką tarmosiłem jego włosy. Jego zapach mnie oszałamiał, a bliskość jego ciała mnie niezwykle elektryzowała.
- Mikołaj nie bądź taki przygnębiony. Mogę ci jakoś pomóc, może jakaś drobna pożyczka dla podreperowania finansów? – zapytałem.
- Piotrek to i tak niczego nie zmieni, a wręcz przeciwnie, bo później będę musiał oddać i będzie jeszcze gorzej. Już wczoraj pomogłeś, proponując, że mogę wpadać, kiedy chcę, spędziłem z wami miły wieczór i nie musiałem wracać do domu, to dużo dla mnie znaczy.
- Nie przejmuj się mną Piotr, szybko mi minie ten dołek – dodał, lekko się uśmiechając.
- Tak już lepiej Mikołaj, lepiej wyglądasz z tym uśmiechem – powiedziałem.
- Ja biadolę i psuję ci humor chociaż tak krótko się znamy.
- Nie psujesz mi humoru, a wygadać się to każdy potrzebuje, zwłaszcza jak mu coś doskwiera, nie musisz się niczym krępować – wyjaśniłem.
- Lubię z tobą rozmawiać Piotrek, umiesz słuchać, a to rzadkie – powiedział.
- Ja też lubię z tobą rozmawiać, dlatego mam nadzieję, że będziesz nas częściej odwiedzał i pamiętaj, naprawdę nie musisz czekać na zaproszenie, jak będziesz miał ochotę, to wpadaj.
Siedzieliśmy przy telewizorze, komentując aktualnie oglądane filmy. Kuba wstał koło dwunastej. Wspólnie zjedliśmy późne śniadanie, wspólnie posiedzieliśmy jeszcze godzinkę.
Mikołaj wyszedł do pracy, obyło się bez problemów, wyszedł ubrany w nowe rzeczy, zapowiadając, że w tygodniu wpadnie po swoje łachy i dziękując po raz nie wiadomo który.
- Dziwny chłopak – powiedziałem do Kuby po wyjściu Mikołaja.
- Strasznie lubi sobie życie komplikować, chociaż nie ma go łatwego – skwitował Kuba.
Resztę dnia spędziliśmy na totalnym leniuchowaniu.


cdn


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2  Następny
Strona 1 z 2

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin