Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

I znów się spotkamy
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Nowości / Opowiadania niedokończone
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 6:22, 26 Gru 2011    Temat postu: I znów się spotkamy

OPOWIADANIE DAWNO SKOŃCZONE I JEST W FOLDERZE "PRZYSMAKI"

Postanowiłem się zmierzyć z czymś gejowskim ale bardziej historycznym. Jeśli nie wyszło - przykro mi.

- Alle raus... ja, ja, schneller... und gegen der Wand sich stellen... na aber schnell...
Staszek wywleczony siłą z tramwaju z drżącymi nogami podszedł pod ścianę i posłusznie położył ręce na wilgotnym tynku. Chyba nawet nic nie myślał, wykonywał polecenia mechanicznie, a że niemiecki znał słabo, robił po prostu to, co sąsiedzi obok. W tej przejmującej ciszy, zmąconej jedynie stukotem obcasów oficerskich butów i dźwiękowym tłem, które do niego nie docierało, czuł zbierający się na plecach pot i łomotanie serca w klatce. Jak co dzień jechał na Kiercelak, zwykle wpadło parę marek za noszenie skrzyń z owocami, czasem upolowało się coś grubszego. Wychowany na Czerniakowie, on piętnastolatek, zazwyczaj dawał sobie radę nawet z największymi cwaniakami Warszawy, to towarzystwo nawet go bawiło, choć zdawał sobie sprawę, że jeździ tam głównie zarabiać. W łapance jednak nie było wyg i cwaniaków. W milczeniu szedł za innymi rzędem do więźniarki. Po pierwszym strachu przyszła fala gorączkowych myśli co dalej. Mógł jedynie przewidzieć, że wiozą ich na aleje Szucha. W ciemności wnętrza ciężarówki usiłował szukać pocieszenia w twarzach współtowarzyszy niedoli, ale gdy już jego wzrok oswoił się z szarością, wyławiał tylko pojedyncze przestraszone spojrzenia.
- Du, still sitzen! Nicht bewegen! - doszło do niego szczeknięcie Niemca w mundurze. W mig pojął, że komenda była adresowana do niego. W tej chwili pomyślał o matce, o młodszej siostrze, o kolegach z Czerniakowskiej. Był jednak zbyt sparaliżowany, by płakać. Gdy wysiadał, z rozdygotania nie mógł trafić na stopień. Silne ramię mężczyzny w mundurze chwyciło go i wyciągnęło na ziemię. Staszek spojrzał mu prosto w oczy. Wydawało mu się, że zobaczył coś w rodzaju współczucia. Ale może mu się rzeczywiście tylko wydawało.

Koszmar nie skończył się na alei Szucha. Po kilku dniach w celi dowiedział się, że jest przeznaczony na roboty do Niemiec.
- Jesteś młody, wyglądasz na zdrowego i silnego, ciesz się, że nie jedziesz gdzie indziej - pocieszali go współlokatorzy ciasnej, śmierdzącej celi. Nikt nie wymawiał nazwy tego miejsca, ale wszyscy wiedzieli o co chodzi. Był rok 1943, do Warszawy już powoli docierały informacje, co to jest za miejsce.

Drewniany, cuchnący wagon skrzypiał i chwiał się przy każdym zakręcie, monotonne stukanie kół o tory przerywał czasem czyjś szloch, pierdnięcie, chrapanie, kaszel czy inny odgłos. Staszek, który czyścioszkiem bynajmniej nie był, coraz częściej musiał hamować odruchy wymiotne. Mimo iż od aresztowania minęły już cztery dni, jeszcze nie doszedł do siebie. Z uporem milczał zapytany o cokolwiek przez innych aresztowanych a później współtowarzyszy podróży. Starał się zapamiętać nazwy mijanych stacji, spostrzeżone przez szczeliny w wagonie. Łódź, Ostrowo, gdzie odłączyli jeden wagon, szybko poszła plotka, że do miejscowego obozu pracy, później Oels, Breslau, Waldenburg. Zaczął żałować, że nie przykładał się do geografii w szkole. Kojarzył tylko, że Breslau to dawne śląskie miasto zwane po polsku Wrocław, reszta brzmiała dla niego jak typowy szwabski bełkot.

Kolejny wagon odłączono na dużej stacji Königszelt i Staszek dowiedział się, że miał sporo szczęścia, iż się w nim nie znalazł.
- Kamieniołomy - wyjaśnił mu starszy mężczyzna, jedyny, do którego był w miarę przekonany i z którym zamienił więcej niż kilka konwencjonalnych zdań. Mężczyzna miał na imię Marian, przed wojną był nauczycielem w szkole i miał wiedzę, która Staszkowi mogła się przydać. - Na przedgórzu Sudetów znajdują się kamieniołomy granitu, serpentynitu i innych kamieni budowlanych. Tu niedaleko jest miejscowość Striegau, gdzie są wyjątkowo duże.

Po dwóch dniach pociąg zatrzymał się na stacji Metzdorf im Riesengebirge, po raz pierwszy Staszek mógł wysiąść i rozprostować kości. Dotychczasowe postoje w celach higienicznych odbywały się pod ścisłą obserwacją Niemców, tu mieli nieco więcej swobody. Szybko gruchnęła plotka, że pociąg będzie podzielony, część pojedzie na Liegnitz, Berlin i w głąb Rzeszy, część do pobliskiego Hirschberga. Co dalej - nie wiadomo. Staszek po raz pierwszy w życiu widział góry. Wyglądały mniej potężnie niż w jego książce od geografii, niemniej budziły w nim jakiś respekt. Góra naprzeciw, zwieńczona trzema szczytami, prawie zapraszała do siebie. Czego nauczył się przez te cztery ostatnie dni, to być uważnym i obserwować. Zaraz za Warszawą we frajerski sposób stracił dwie kromki chleba, wystarczająco dużo by nauczyć się, że nie ma współtowarzyszy niedoli a każdy walczy przede wszystkim o siebie. Nagle spostrzegł, że stacja od jednej strony, właśnie od tej dziwnej góry, jest niestrzeżona przez kordon żołnierzy. Gdyby tak schować się za wagonem a później... - myślał gorączkowo. - Dobrze, ale co dalej? Jest na obszarze Rzeszy, wyhaltuje go pierwszy lepszy patrol policji. Zresztą, za co żyć, jak dostać się do Polski? Żeby tak choć jakąś mapę mieć... Warszawski rezon nie wystarczy, a na szczęście nie ma co liczyć.

Pozostawała jeszcze jedna rzecz. Rzecz, której nazwy bał się wymówić, a która rozwijała się w nim od jakiegoś czasu. Był inny i wiedział to już w wieku trzynastu lat. Zaczęło się od "świńskich" rozmów z kuzynem podczas wakacji u ciotki na wsi pod Tłuszczem. Później były równie "świńskie" zabawy. Z rozmów z kolegami wiedział, że to wyjątkowo zła rzecz i że za to idzie się do więzienia. Dowiedział się też przy okazji, że różnych rzeczy można dopatrzyć się w krzakach nad Wisłą, a że z Czerniakowa daleko nie miał, kiedyś w letni dzień powłóczył się po nadwiślańskich zaroślach. Rzeczywiście, chłopacy mieli rację a on na tyle miał szczęścia, że zaobserwował po raz pierwszy na oczy zakazany stosunek. Gdy stało się to nieuchronne, przestraszył się, i starannie pilnując by go nikt nie zobaczył, przedostał się na Mokotów, doznając mokrych potów przed każdym patrolem granatowych. Przez pierwsze dni czuł się podle i obiecywał sobie, że nigdy więcej, aż zdał sobie sprawę, że przywołuje tamte obrazy z przyjemnością i poszedłby jeszcze raz, gdyby nie pechowe aresztowanie. Ale teraz? Jeśli Polacy za coś takiego wsadzają do więzienia, Niemcy będą pewnie zabijać. Trzeba się kryć, kryć, kryć - wbijał sobie do głowy, gdy po raz kolejny natura upominała się o swoje, kiedy obserwował ukradkiem przebierającego się mężczyznę. Zawsze chciał być dorosły, teraz po raz pierwszy zapragnął być znów małym chłopcem, wolnym od takich problemów. No i nie aresztowaliby go.

Pod wieczór większa część pociągu rzeczywiście odjechała, zostały jedynie trzy wagony, które, jak się mówiło, czekają na lokomotywę. Staszek pragnął by przyjechała jak najprędzej. Obojętnie co się stanie, wszystko jest lepsze od czekania i zawieszenia. Karmiono podle, suchy czarny chleb i wodnista zupa musiały wystarczyć na cały dzień, ale jakoś nie odczuwał wielkiego głodu. Po biegunce, która chwyciła go w okolicach Wrocławia, nie pragnął niczego oprócz spokoju. Jego przyjaciel z musu na szczęście został w wagonie. Staszek zastanawiał się, czy nie uczynić go powiernikiem swej tajemnicy, jednak po głębokim namyśle doszedł do wniosku, że im mniej osób o tym wie, tym lepiej. Słyszał o metodach, jakimi Niemcy podczas przesłuchania potrafią wydobyć z człowieka każdą tajemnicę i to zadecydowało.

W środku nocy obudził go przeciągły gwizd a z prześwitów w belkach ścian wagonów dochodziły promienie migocącego światła. Wkrótce doszedł do niego charakterystyczny zapach pary zmieszanej z węglem i dymem. Parowóz przyjechał. I choć linia była zelektryfikowana w sposób dość podobny do tramwaju, zauważył, że jeżdżą głównie parowozy. Znów nastała względna cisza, irytowało go jedynie sapanie i poruszanie się mężczyzny śpiącego po lewej. Mimo ciemności mógł zgadnąć, co tamten robi, dopomógł w tym wyczuwalny rytm ruchów i zapach męskiego podbrzusza i znów naszła go mocna żądza, którą dusił w sobie drapiąc się po rękach i brzuchu. Musisz, musisz, musisz - dopingował się w myślach. - Przyjdzie koniec wojny, pomyślę co dalej. Na razie nie ma tego tematu.

- Alle aufsteigen. Raus - obudziła go wywrzeszczana komenda i nagłe ostre światło, które zaatakowało jego wyrwane z zamknięcia oczy. Poczuł, że są mokre, musiał płakać przez sen. Nie zdążył się zdziwić, gdy wraz z innymi znalazł się na peronie. Z przestrachem uzmysłowił sobie, że ciśnie go potężny poranny wzwód, a że nie musiał się wstydzić wymiarów, bał się, że zostanie to zauważone i opacznie zrozumiane. Na szczęście pozwolono im na poranną toaletę na dworcu, co zlikwidowało problem. Następnie popchnięciami i szturchańcami utworzono z nich rząd. Później szli gdzieś długo, poganiani przez Niemców z psami. Marsz trwał kilka godzin i Staszek czuł, że jego siły starczą najwyżej na godzinę. Na szczęście wcześniej doszli do czegoś, co wyglądało jak jednostka wojskowa - czworokątny plac otoczony barakami, częściowo murowanymi, częściowo drewnianymi. Na czołowym miejscu stał maszt z flagą ze swastyką.
- Teraz będą badania lekarskie a później zostaniecie przydzieleni do waszych jednostek pracy - zakomunikowano na wstępie. - Stać tu i nie ruszać się.
Chwilę później przyszedł inny wojskowy, mówiący płynną polszczyzną, choć z akcentem, z którym Staszek jeszcze się nie zetknął. Poinformował ich o tym, że od tej chwili mają status Zivilarbeitera, po czym nastąpiła litania obowiązków i zakazów. Staszek słuchał tego z przerażeniem. Do godziny policyjnej przywykł, nowością był dla niego zakaz oddalania się z miejsca zakwaterowania bez zezwolenia, nie wolno było również pojawiać się w miejscach publicznych, jeździć autobusami czy pociągami. Była tego taka masa, że już w połowie zapomniał o części. Wreszcie najgorsze na koniec: jakiekolwiek zbliżenie się do niemieckiej kobiety bądź mężczyzny będzie karane śmiercią. Jeśli dotychczasowe zakazy wywoływały w nim tylko uczucie niemego protestu, ten spowodował zwierzęcy wręcz strach - bo wiedział, że akurat pod tym względem Niemcy pobłażliwi nie będą. Na zakończenie rozdano wszystkim trójkątne naszywki z literą P, którą musieli nosić na ubraniach roboczych, koniecznie na prawej piersi.

Później zapowiedziano badania lekarskie. Wchodzono pojedynczo do małego pokoju śmierdzącego silnie chloroformem pomalowanego na zielono. Za biurkiem siedział starszy, gruby lekarz.
- Name?
- Staszek Hurwicz.
- Gut. Ausziehen.
Był to drugi raz, kiedy kazano wykonać mu tę odzierającą z godności czynność, lecz po raz pierwszy sam na sam z lekarzem. Ten nawet nie ruszył się z miejsca, a obrzucił chłopaka przeciągłym spojrzeniem. Staszkowi wydawało się, że się nawet uśmiechnął. Sparaliżowany strachem, zwłaszcza przed niewłaściwą reakcją posłusznie spełnił rozkaz.
- Gut, gut, sehr gut. Zieh dich an. Oder... Warte mal.
O co mu chodzi? - myślał gorączkowo gdy lekarz wpatrywał się w niego przeciągle a Staszek mógł tylko odgadnąć, na czym koncentruje swe spojrzenie. Na dodatek poczuł niepokojące ciśnienie w członku. - Gut, jetzt zieh dich an.
Staszek nie wiedział o co chodzi, intuicyjnie wyczuwał. O stosunku do homoseksualizmu w Rzeszy słyszał co nieco, lecz za mało, by sobie wyrobić jakąkolwiek opinię. Nie to było codziennym zmartwieniem w Warszawie. mogło co najwyżej stanowić temat plotek na Kercelaku. Prasa rzecz jasna nie informowała o tym, co się dzieje w Rzeszy, zresztą Kurwar czytywało się głównie dla ogłoszeń.
- Du bist ein guter Junge - usłyszał na odchodnym. Czuł się poniżony, jednocześnie głos lekarza brzmiał zaskakująco obiecująco i uspokajająco. Zresztą jedno poniżenie więcej nie stanowiło już dla niego większego problemu.

I znów kwadratowy plac, który Staszek zdążył znienawidzić, zwłaszcza, że zaczęło padać i wiatr nieprzyjemnie smagał policzki. Z placu znikali ludzie, dziesięciu wzięła huta szkła, po czwórkę przyjechał bauer z sumiastym wąsem wozem konnym. Pod koniec popołudnia na placu zostało kilkoro mężczyzn i on. Staszek przeżył dreszcz zawodu, gdy jego nowy przyjaciel został zabrany przez jakiegoś bauera. Wreszcie wywołano jego nazwisko.
- Ty pojedziesz pociągiem do Schreiberhau, a na dworcu odbierze cię twój pracodawca.
Na dworzec odwieziono go gazikiem a do pociągu wsiadł z niemieckim żołnierzem.
- Tylko nie próbuj mi żadnych sztuczek bo zastrzelę. Zresztą powiem ci - ciesz się. Masz z czego. Nic więcej ode mnie nie usłyszysz.

Mimo wszystko w mało radosnym nastroju wysiadał mocno po zmroku na małej stacji. Odebrał go mężczyzna w średnim wieku, wysoki, szczupły i mało przyjemny.
- Herr Lemke? - zapytał żołnierz.
- Ja.
- Da haben sie ihren Knabe - powiedział żołnierz po czym strzelając obcasami oddalił się. Staszek wsiadł do bryczki. Następną godzinę jechał w niewiadomym kierunku, obserwując okolicę. Herr Lemke nie odezwał się do niego ani razu. Staszek zastanawiał się, czy dlatego, że nie pozwalała mu na to jego niemiecka godność, czy powód zgoła inny. Gdy już dotarli na miejsce, Lemke kazał mu się umyć, po czym zaprowadził do stodoły.
- Tu będziesz spać. W zimie będziesz mieszkał w murowanej przybudówce do chlewika. I spać, bo rano wstajesz o siódmej.
I wyszedł. Staszek nawet nie liczył na Gute Nacht, którego się nie doczekał. Zastanawiał się raczej, czy ten mężczyzna może być okrutny. Różnie się mówiło o robotach w Niemczech, przeważały opisy brutalności, nawet ponoć bywały przypadki, że bauer zabił swojego sługę albo zgłosił w arbeitsamcie czy na policji, co kończyło się wywozem do obozu. Staszek niejednokrotnie zastanawiał się, skąd ludzie to wiedzą, stamtąd raczej się nie wracało a przynajmniej jemu taki przypadek był nieznany. Przez ostatnie dni przyzwyczajał się do myśli, że teraz będzie musiał walczyć o życie. Na razie rozkoszował się samotnością, tym, że obok nikt nie chrapie i nie pierdzi, aromat siana dodatkowo go uspokajał, tak długo dokąd w gonitwie myśli nie zahaczył o dom i rodzinę. Mimo swoich prawie szesnastu lat rozpłakał się.

Rano obudził go damski głos:
- Wach auf, es ist fast neun Uhr! Lass nicht meinen Mann kennenlernen, dass du so lange geschlafen hast... Zum Glück ist er herausgefahren und kommt zurück morgen früh...
Staszek mało rozumiał z tego niemieckiego szczebiotu, domyślił się jedynie, że kobieta jest żoną pana Lemkego i że gospodarz gdzieś wyjechał. Po szybkim śniadaniu dostał polecenie skopania tej części ogródka, która uwolniona już była z płodów. Po zakończeniu kopania do wieczora korował pnie. Lemke był właścicielem całkiem sporego lasu i sprzedawał z niego drewno, ponoć na potrzeby Wehrmachtu. Gospodarstwo Lemkego składało się z lasu, całkiem sporej hodowli świń i pola z drugiej strony wsi i od Staszka wymagano pracy przy tym wszystkim: zwózce drzewa, karmieniu trzody, utrzymaniu ogrodu. Tego wszystkiego dowiedział się już kilka dni po jego przybyciu. Praca była ciężka, pracował od szóstej rano do szóstej wieczór a czasem nawet dłużej. Na jedzenie nie narzekał, było przyzwoite, choć nigdy nie zasiadł do stołu z gospodarzami, podawano mu to na małym stoliku w drewutni, a po ukończeniu posiłku Staszek musiał naczynia położyć na schodach werandy. Do domu miał zresztą wstęp wzbroniony. Nie żeby ktoś mu powiedział to dosłownie, po prostu zawsze na schodach był zatrzymywany gestem dłoni. Stosunki z gospodarzami... Cóż, prawie ich nie było. Jedynie wykonywał suche polecenia Lemkego, który miał na tyle oleju w głowie, by w przypadku nieporozumienia językowego pokazać, co jest do zrobienia. Frau Lemke unikała chłopaka, choć Staszek byłby w stanie przysiąc, że przynajmniej raz próbowała go podpatrzeć przy kąpieli. O wiele szybciej przyszło mu ułożenie sobie stosunków ze zwierzętami, pies go zaakceptował a rudy kot polubił go do tego stopnia, że spał z nim w stodole. Był to zresztą jedyny partner do rozmowy, wieczorami wysłuchiwał długich monologów Staszka, który czuł, że ma wdzięcznego słuchacza.

Dom miał jeszcze jednego mieszkańca: Alberta, syna państwa Lemke. Ten jednak nie mieszkał na miejscu a w internacie w Dreźnie. Lemke był co prawda tylko bauerem, ale na tyle bogatym, by sobie pozwolić na gruntowną edukację syna. Zresztą Staszek zauważył, że we wsi Lemke traktowany był z respektem i szacunkiem a każdy, kto zawitał do jego gospodarstwa witał go uchyleniem kapelusza. O istnieniu Alberta Staszek został poinformowany raz i o temacie zapomniano.

Kiedyś Lemke przyłapał Staszka na czytaniu Völkische Beobachtera. O edukację chłopca rzecz jasna nikt się nie troszczył, wystarczyło że rozumiał podstawowe polecenia i je wykonywał. Rzecz jasna czytanie organu NSDAP nie było niczym karalnym, jednak Staszek zauważył od razu, że Lemkemu się to nie spodobało.
- Rozumiesz to co czytasz? - zapytał.
- Tak...
- To tym bardziej to zostaw - powiedział i zabrał chłopcu czasopismo. Staszek, który nie kojarzył dotąd faktów, bo i przesłanek miał mało, zdziwił się.
- Jak już musisz coś czytać, to przyniosę ci stare książki Alberta. Ale nikomu ani słowa.
Po czym przyniósł kilka książek. Staszek ze zdziwieniem zauważył, że nie były to żadne propagandowe wydawnictwa dla Hitlerjugend, których oczekiwał, a solidna literatura: Goethe, Mann, Tołstoj w tłumaczeniu. Tołstoja polubił za to, że była to jedyna książka pisana nie gotykiem a normalnym alfabetem łacińskim, który dopiero był w Niemczech nowością, nie przez wszystkich tolerowaną. Co prawda jego czytanie niemieckiego dalej polegało na tym, że bardziej musiał zgadywać i domyślać się niż bezpośrednio rozumieć, jednak z dnia na dzień pojmował coraz więcej.

Oczywiście miejscowa policja się nim interesowała a Lemke musiał składać raporty o tym, jak Staszek się zachowuje, czy nie przejawia chęci ucieczki, o którą w Karkonoszach wcale nie było tak trudno, nawet jeśli miały to być okupowane Czechy, jak przebiega jego proces zniemczania. Czasem sam musiał przechodzić nieprzyjemne rozmowy z niemiecką policją. To wszystko wywoływało u Staszka mieszane uczucia. Polaków w zasadzie nie spotykał, we wsi pracowało jeszcze kilku ale nie miał z nimi większego kontaktu i nawet się nie starał. Po pół roku wiedział już na pewno, że trafił dobrze, oczywiście przy zachowaniu proporcji. Brak mu było informacji z kraju, nie wiedział, jak naprawdę przedstawia się sytuacja na froncie a propagandzie nie do końca wierzył. Oczywiście czytał Beobachtera a nawet wściekle antysemickiego Stürmera ale tak, by nie rzucać się w oczy Lemkemu, a to tylko dlatego, że stanowiło to jedyne źródło jego wiadomości. O Polsce pisano niewiele i tylko jako o części Rzeszy, nie mógł zatem dowiedzieć się o życiu w kraju. Kraju, za którym tęsknił i w myślach zaczął go sobie coraz bardziej idealizować. Jednak jedyną prawdziwą barierę stanowiła dla niego rodzina, nie mógł o nich myśleć bez bólu. Jednak poza tym połykał kolejne dni spędzane na korowaniu drzew, karmieniu świń i robocie w polu, nie czuł uciekającego czasu. Któregoś wieczoru zauważył spory kawałek ciasta dodany do jego kolacji. Zdziwił się, bo karmiono go choć porządnie to bardzo podstawowo, dopiero wieczorem skojarzył ten fakt ze swymi urodzinami. Zastanawiał się, skąd o tym wiedzą, pewnie muszą mieś jakieś jego dokumenty.

Staszkowi wydawało się, że zniknął również jego podstawowy problem. Zwykle po kilkunastu godzinach pracy był tak zmęczony, że nie miał sił na myślenie o, jak to dalej w myślach nazywał, "świństwach". Nie było zresztą żadnych wewnętrznych podniet, widział co prawda kilka razy gołego Lemkego w kąpieli, jednak ten go zupełnie nie ruszał. Równie obojętnie reagował na świnie w chlewie. Jednak nie wiedział, że jest tylko w pułapce stabilizacji. Na tydzień przed świętami z Drezna przyjechał Albert. Był mniej więcej w wieku Staszka, jednak nieco bardziej masywny choć nie gruby, z ciemną czupryną, dość flegmatyczny, poruszał się zazwyczaj wolnym krokiem. Na dzień przed wigilią przyniósł mu kolację zamiast Lemkego.
- Wie heißt du ei'ntlich?
- Staszek. Und du bist Albert...
- Ja.
Staszek zaczął jeść i po kilku kęsach spostrzegł, że Albert nie odchodzi a przygląda mu się uważnie. Nie podobało mu się to, jednak nie czuł się władny dać do zrozumienia, że jest niepożądany. Nie w takiej sytuacji. Zaczęli rozmawiać. Staszek nie lubił mówić po niemiecku, jednak nie miał innego wyjścia. Rozmawiali na ile pozwalały im ograniczenia językowe, o tym kto skąd jest, co robi, co lubi.
- Opowiedz jak się tu dostałeś.
- Nie sądzę, byś chciał to wiedzieć.
- Doch...
Starannie dobierając słowa i maskując emocje Staszek opowiedział o łapance, więzieniu, koszmarnej podróży.
- So ein Arschloch...
- Wer?
- Hitler...
Staszek przestraszył się tego co właśnie usłyszał, krytyka Hitlera po niemiecku musiała wywrzeć wrażenie. Na dodatek usłyszał kroki na podwórzu zmierzające nieuchronnie w stronę przybudówki. W drzwiach stanął Lemke.
- Albert, czekamy na ciebie... - po czym dodał jakby z rezygnacją - a gadajcie sobie.
Mimo to Staszek stropił się i zamknął w sobie, wracając z miejsca do stanu, w jakim funkcjonował pół roku.
- Niepotrzebnie się boisz, tata ci nie nie zrobi.
- Pewny jesteś? Skąd wiesz?
- Nieważne. Po prostu się nie bój. Ale ja już idę, wpadnę jutro.

W świąteczny ranek Staszka zbudziło pukanie do drzwi. Zdziwił się, bo Lemke obiecał mu, że w pierwsze święto nie będzie pracował. Na progu stał Albert.
- Wesołych świąt... wiem, że to brzmi kretyńsko ale niemniej jednak... - po czym podał mu rękę. Staszek chłonął jej ciepło, sprawiało mu to rosnącą w mig przyjemność. Zdał sobie sprawę, że trwa to o wiele dłużej niż powinno. Po czym skonstatował, że wzrok Alberta jest jakiś dziwny, jeszcze nikt się na niego tak nie patrzył.
- Mam też coś dla ciebie - rzekł wręczając mu prezent. - tylko schowaj to mocno i w ogóle to ty tego nie masz - mrugnął porozumiewawczo.
Staszek rozpakował pakunek i z niedowierzaniem przypatrywał się trzymanej w ręku książce. Przedwiośnie Żeromskiego, po polsku...
- Skąd ty to masz?
- Nieważne. Podoba się?
- Głupie pytanie...
- Poczekaj jeszcze chwilę.
Zniknął po czym przyszedł z koszykiem ubrań.
- Załóż to na siebie, zjesz z nami świąteczny obiad.
- Ale...
- Co: ale?
- Nie ma oznakowania.
- Na und? Nie gadaj tylko przebieraj się.
- To się odwróć...
- Niech ci będzie...
Obiad w domu, w którym Staszek był po raz drugi w życiu, mimo że mieszkał tu od pół roku, przebiegł w zasadzie bez historii, starał się odzywać tak rzadko, jak tylko mógł. Rozmawiano o sytuacji politycznej, o tym, że Niemcom nie poszło w Rosji a propaganda stara się odwrócić kota ogonem tak bardzo jak to możliwe. Powoli docierało do Staszka, że w tym domu nie przepada się za Hitlerem. Zresztą wszystko powoli zaczęło mu się układać w większą całość. Zaraz po świętach zauważył, że Lemke skrócił mu czas pracy do trzeciej pozwalając jednocześnie, by Staszek spędzał czas z Albertem.

Na dzień przed powrotem Alberta do Drezna pozwolił im przebywać ze sobą cały dzień. Wieczorem siedzieli w pokoju Alberta, na co wyjątkowo zgodzili się rodzice.
- Ale jak przyjedzie policja to natychmiast znikasz. Najlepiej bierzesz kosz do drewna i idziesz do drewutni.
- Ja.
Rozmowa nie kleiła się. Jakby coś miało być powiedziane a jeszcze nie zostało.
- Staszek?
- Tak?
- Zdajesz sobie sprawę, że my... to znaczy ja...
- Powiedz wprost.
- Kocham cię.
Staszek, który gdzieś podświadomie oczekiwał właśnie takiej odpowiedzi, zaniemówił. Ze zdwojoną siłą obiły mu się znów o uszy słowa usłyszane wtedy na placu.
- No? - naciskał Albert.
- A skąd wiesz, że ja... no wiesz.
- To się wie. Nie wiem skąd ale wiem. A już na pewno wiem, że mnie bardzo lubisz... Co, przeszkadza ci, że jestem Niemcem? Faszystowską świnią? No wyduś to z siebie - jego słowa przeszły prawie w krzyk.
- Zwariowałeś? Wcale nie o to chodzi.
- A o co? Bo wyglądasz raczej na przestraszonego?
- A jak myślisz? Dla ciebie to nie jest jednoznaczne z wyrokiem śmierci... Zrozum mnie, ja po prostu nie mogę. Jeśli nie daj Boże jakimś cudem się wyda...
- Śmierci? O czym ty chrzanisz?
Chcąc nie chcąc Staszek musiał opowiedzieć o wszystkich obwarowaniach, również tych najgorszych.
- Rozumiesz chyba teraz, że ryzyko jest podwójne...
Albert zamilkł na długo.
- Wiesz co? Może rzeczywiście poczekajmy z tym do końca wojny...
- A jak będzie trwała pięć lat?
- Najwyżej do czterdziestego piątego i to bardziej do stycznia niż listopada. Wiesz, Drezno to nie Hirschberg, tam jednak wiadomości rozchodzą się prędzej. Jest źle. My z ojcem się zastanawiamy, czy w ogóle podejmę naukę w przyszłym roku. Prawdopodobnie nie. Już jest niebezpiecznie a będzie gorzej. Ale rzeczywiście nie można cię narażać. Możemy się najwyżej pocałować...
- Nie. Jeszcze przyjdzie na to czas.
- Cóż, może rzeczywiście.
- A może nam do tego czasu minie...
- Wykluczone.
- A jak wojna się skończy a Hitler przegra? Wrócę do Polski, ty zostaniesz tutaj...
- Musimy tak daleko wybiegać w przyszłość? Będzie co będzie. Wszystko jest możliwe.
W tym momencie przed domem rozległ się warkot motoru. Albert spojrzał przez okno.
- Policja. Rusz się...
Z policjantami Staszek zderzył się w drzwiach, gdy wychodził z koszem na drewno. Nawet nie zwrócili na niego uwagi. Dopiero rano uzmysłowił sobie, że Albert już wyjechał i nie zobaczą się do czerwca, bo na Wielkanoc miał zostać w Dreźnie.

Pozornie wszystko wróciło do normy. Czas Staszka znów przebiegał na wyrębie, w chlewie i polu; Lemke był tak mrukliwy jak dotąd a jego żona go praktycznie nie zauważała. Któregoś popołudnia powiedziała mu jednak:
- Masz pozdrowienia od Alberta. Rozumiesz, że nie może do ciebie napisać oddzielnie i przeprasza.
Choć Staszkowi zrobiło się przykro, zrozumiał, że to tylko druga część gry, w której obaj tkwią nie z własnej woli. O ile za rodziną tęsknił zawsze i cały czas tak samo i nic nie mogło zamazać jego wspomnień, przybył mu dodatkowy powód do zmartwień.

Któregoś majowego poranka Staszek wszedł do stajni i już w drzwiach zauważył, że Lemke siedzi w nienaturalnej pozycji. Zaniepokojony podszedł bliżej i zauważył biel twarzy, pot i objawy duszenia się. Do tej pory śmierć widział kilkukrotnie i to co obserwował teraz było zgodne z jego dotychczasowym doświadczeniem. Wywlókł mężczyznę ze stajni, zdarł z niego bluzę i koszulę i starannie ułożył na trawie po czym instynktownie zbadał puls. Był słaby i nieregularny. Bez żadnej wiedzy, wiedziony instynktem i wcześniejszymi obserwacjami zaczął rytmicznie, delikatnie naciskać serce. Miał o tyle szczęście, że Frau Lemke zauważywszy coś podejrzanego w podwórzu przybiegła zaniepokojona.
- Pani niech zadzwoni po lekarza, ale szybko!
Lekarz przybył po piętnastu minutach i podał jakieś lekarstwo.
- Powinien przeżyć, oddech się reguluje, tętno również. Ale oczywiście zabiorę go do Hirschberga do szpitala. Kim jest ten chłopak? Akcja reanimacyjna była perfekcyjna.
- On? Zwangsarbeiter. Polak.
- To niech pani dziękuje Bogu, chłopak wykazał zadziwiającą przytomność umysłu.
Tego wieczora pani Lemke przychodząc z kolacją zapytała:
- A może będziesz spał w domu?
- Nie, dziękuję - odparł Staszek, choć doceniał intencje.

Lemke wyszedł ze szpitala w czerwcu, kiedy stało się jasne, że Albert na wakacje nie przyjedzie.
- Jego szkoła została zmilitaryzowana.
- To znaczy?
- To znaczy, że jest w wojsku będąc jednocześnie w szkole.
To nie był zresztą jedyny cios, który spotkał ich tamtego lata. Najpierw podwyższyli kontyngent, co oznaczało, że Lemke będzie musiał więcej swej produkcji oddawać państwu. Lemke przestał się zresztą kryć ze swymi sympatiami, przynajmniej w domu.
- I ja jeszcze mam karmić tych szaleńców i samobójców?
Któregoś wieczora przyjechał z miasta i przyniósłszy Staszkowi kolację, nie odszedł od razu.
- Będziemy musieli chyba poważnie porozmawiać.
- Co się stało? - zaniepokoił się Staszek, pierwsze co przyszło mu do głowy, to podejrzenie, że wydała się ich miłość z Albertem.
- Ty jesteś z Warszawy, prawda?
- Tak.
- Coś złego stało się w Warszawie. Nie wiem co, dochodzą jakieś informacje o powstaniu, Beobachterowi nie można co prawda wierzyć, ale też coś pisze na ten temat. Podobno dziesiątki tysięcy zabitych.. Przykro mi. Ja zdaję sobie sprawę, że jesteśmy po dwóch stronach. Ale źle ci chyba u nas nie jest?
Staszek nie od razu odpowiedział.
- Wie pan co? Sam nie wiem, co o tym myśleć. Ja jestem zwykłym niewolnikiem.
- Przymusowym pracownikiem.
- Niech to pan nazywa jak chce. Z jednej strony korzysta pan ze mnie jako siły roboczej, z drugiej - daj Boże, żeby wszyscy przeszli wojnę tak jak ja. Ale ja to wszystko chromolę, ja muszę do Warszawy...
Lemke przyglądał mu się ze zdumieniem.
- Oszalałeś? przecież nawet nie wjedziesz do Generalnej Guberni, dorwą cię jeszcze w Niemczech. Chyba domyślasz się, jak to się dla ciebie skończy? Ja na to nie zezwalam. Póki co ja mam tu najwięcej do powiedzenia.
- Ja chcę tylko wiedzieć, czy moi żyją.
- Daj Boże. Nawet jeśli nie - tego nie zmienisz. Zacznij być realistą. Bo rozumu ci nie brakuje. To ja wiem od momentu kiedy tu przyjechałeś...
- Tak? Niby skąd?
Lemke zapalił papierosa.
- Nie wolno panu... Drugi raz się może nie udać.
- Faktycznie. To teraz słuchaj. W zasadzie my nie chcieliśmy parobka a kogoś na wychowanie i do pomocy. Najlepiej dwójkę. Nie dało się. Zostałeś polecony przez kogoś z arbeitsamtu, nie wiem przez kogo ale powiedziano mi, żeby ciebie dobrze traktować.
- Wystarczy, że ja się domyślam. Też na pewno nie wiem. Tamten lekarz...
- Kontrolują cię jak wściekłe psy. Większość wizyt policji jest z twojego powodu. Teraz się trochę uspokoiło, bo mają inne problemy. Sytuacja jest dla armii niemieckiej nieciekawa, biorą kogo się da na front. Aż się boję o Alberta.
- Ja też się boję...
- Lubicie się, wiem to. Jak się was widzi razem, to widać, że jest między wami jakieś porozumienie, niezależnie od różnicy języka, wychowania, kultury. Nie mógł mieć brata, niech ma przyjaciela. Na początku się buntowałem, sam wiesz dlaczego...
- Domyślam się.
- No nic, bądź dobrej myśli i nie rób głupot. Ja wracam do świń...

O klęskach Wehrmachtu mówiło się coraz głośniej. Jak również o powstaniu nowego państwa polskiego, gdzieś na wschodnich rubieżach. Informacje pojawiały się i znikały, jedna przeczyła drugiej. Kiedyś przed świętami zawołał Staszka.
- Chodź - mówił przyciszonym głosem. - Mówią po twojemu, posłuchaj.
Zaprowadził go do pokoju z radiem. Faktycznie transmitowano polską audycję. Z Londynu, jak się później okazało. Staszek z przerażeniem słuchał o powstaniu, o opanowaniu wschodu Polski przez Sowietów. Po raz pierwszy rozpłakał się przy Lemkem.
- Schlechte Nachrichten?
Staszek streścił mu pokrótce co usłyszał.
- Cóż... Nic na to nie poradzimy.

Na dodatek zaczęła szwankować poczta. Ostatni list przyszedł od Alberta w listopadzie. I nic nie dało, że starty Lemke przed świętami codziennie jechał na stację po syna. Albert nie dotarł na święta. Na dodatek Staszka zaczął męczyć jeden, powtarzający się sen. Że jest zima, stoją z Albertem nad jeziorem, w pewnym momencie lód się pod nimi zapada, obaj stoją na krach, które odpływają od siebie. Ostatni taki sen miał w nocy na trzynastego lutego.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 19:02, 28 Gru 2020, w całości zmieniany 5 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pisarek666
Moderator



Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 659
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Skąd: Kraków

PostWysłany: Pon 9:01, 26 Gru 2011    Temat postu:

Dzięki za prezent świąteczny w postaci opowiadania i Twój powrót na forum jako autora. Jak jestem zachwycony, zasłużone 10/10, dopracowane w najdrobniejszych detalach, chociaż gdzieś zauważyłem jeden błąd, niestety jakoś później nie mogłem zlokalizować. Mam nadzieję na cd.

Pozdrawiam


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 9:33, 26 Gru 2011    Temat postu:

Ależ mogą być błędy, II wojna światowa to tony i tomy faktografii... Śmiało wytykać. Jedynie na 200 procent pociągu jestem pewny, kiedyś byłem we wnętrzu takiego wagonu w nieistniejącym już muzeum na dworcu Świebodzkim we Wrocławiu Smile No i 3 dni jak na taką trasę to podczas IIWŚ zdecydowanie niewiele, pociąg z repatriantami z Brześcia do Wrocławia jechał prawie tydzień (a było to już po wojnie).

I jeszcze mały dodatek. Ponieważ nie mogłem używać polskich nazw (wiele z nich to dzieło dopiero powojennej komisji nazewnictwa prof. Rosponda) , podam szybko polskie nazwy w kolejności geograficznej: Oleśnica, Wrocław, Jaworzyna Śląska, Strzegom, Wałbrzych, Marciszów (Sędzisław), Legnica, Jelenia Góra, Szklarska Poręba. Nawet Legnica nazywała się do 1945 Lignica...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 13:38, 26 Gru 2011, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Pon 10:46, 26 Gru 2011    Temat postu:

Genialny powrót genialnego autora. Nic więcej napisac się nie da, bo co bym nie napisął, to będzie to za mało by wyrazić mój podziw dla kunsztu i talentu homowego.
Powrót do góry
tomeck
Wyjadacz



Dołączył: 02 Paź 2010
Posty: 367
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Skąd: Łódź

PostWysłany: Pon 11:33, 26 Gru 2011    Temat postu:

Homowy, Mistrzu dzięki że wróciłeś. Jeszcze nie czytałem ale po komentarzach wiem że jak zwykle to świetne opowiadanie.
Mam nadzieję że wszystko Ci się już poukładało.
Pozdrawiam.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PatrykX
Dyskutant



Dołączył: 31 Lip 2010
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy

PostWysłany: Pon 14:10, 26 Gru 2011    Temat postu:

Hej Homowy, super że wróciłeś. Co do opowiadanka - rewelacja. Przyznam że jakiś czas temu sam myślałem o naskrobaniu coś w tych klimatach (II WŚ albo tuż po, na zasadzie retrospekcji) ale po namyśle zrezygnowałem wiedząc, że miałbym raczej problem z oddaniem atmosfery i realiów panujących w tamtych czasach. A Tobie udało się to wyśmienicie.
Myślę że włożyłeś sporo pracy w to opowiadanko (research i te sprawy), wielkie dzięki za to. Przeczytałem jednym tchem. A teraz czekam na więcej Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 14:24, 26 Gru 2011    Temat postu:

Wystarczy sprawdzić datę, która pada w ostatniej linijce w Wikipedii i chyba wiadomo, że będzie ciąg dalszy Smile Wesołego drugiego dnia świąt życzę.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Pon 14:59, 26 Gru 2011    Temat postu:

Super opowiadanie, czekam na następną część.
Powrót do góry
czesq40
Dyskutant



Dołączył: 27 Lis 2010
Posty: 126
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz

PostWysłany: Pon 15:10, 26 Gru 2011    Temat postu:

Piękne opowiadanie,pisz dalej czekam z niecierpliwością,pozdrawiam autora.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Pon 17:08, 26 Gru 2011    Temat postu:

Musiałes dużo pracy włożyć w to opowiadanie. Jest naprawdę świetne. Cieszę się że ponownie zacząłeś pisać. Czekam na kolejną część.

Pozdrawiam.
Powrót do góry
kanalia
Wyjadacz



Dołączył: 20 Paź 2010
Posty: 194
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Skąd: Poznań

PostWysłany: Pon 20:30, 26 Gru 2011    Temat postu:

Wybitne i naprawdę cieszę się że wróciłeś.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 20:45, 26 Gru 2011    Temat postu:

Dziękuję za tak miłe przyjęcie Smile Zgoda, takie rzeczy pisze się dość ciężko, bo ludzka pamięć nie jest z gumy, sporo sobie trzeba przypomnieć, sporo poszukać, to jednak trochę inny rodzaj pracy. Za kilka dni napiszę drugą część. Pozdrawiam czytelników,

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 7:07, 28 Gru 2011    Temat postu: I znów będziemy razem

Staszek otworzył oczy i spostrzegł, że na dworze jest już jasno. Rzucił okiem na kalendarz, który dostał w świątecznym upominku od Lemkego - czwartek, 15 lutego. Niezbyt przytomnie zauważył, że niedziela była kilka dni temu i na następną za wcześnie. Dlaczego nikt go nie obudził? Naciągnął kurtkę, wyszedł z przybudówki i coraz bardziej nerwowymi krokami przemierzając zaśnieżone podwórze skierował się w stronę domu. Dopiero na śniegu zorientował się, że nie nałożył butów.

Zapukał do drzwi, odpowiedziała mu cisza. Zapukał jeszcze raz, głośniej. Również bez odzewu. Przy jego nodze piszczał pies Rudi, nacierając na zamknięte drzwi. Gdy kolejne, trzecie pukanie nie przyniosło rezultatu, przeżegnał się w duchu i nacisnął klamkę. Mieszkał już tu półtora roku i po raz pierwszy wchodził do środka bez zezwolenia. Była to już duża niesubordynacja, gdyby teraz coś zginęło, nigdy w życiu nie wytłumaczyłby się z tego. Nie przy Niemcach. Tak cicho jak to tylko możliwe przeszedł przez sień i kuchnię. Były puste a piec wygaszony. Do głowy przyszło mu tylko tyle, że śniadania dziś nie będzie. Delikatnie nacisnął klamkę do dużego pokoju. W półmroku przy stole siedzieli milcząco Herr i Frau Lemke. Ich twarze były ponure, zasępione.
- Wejdź - powiedział Lemke, przerywając kilkusekundowe milczenie, podczas którego Staszek czekał na jakąkolwiek reakcję.
- Siadaj - mężczyzna wskazał mu krzesło. Staszek usiadł ciężko, acz w milczeniu. Wiedział, że nie on teraz powinien mówić. W głowie kłębiły mu się możliwe powody tej niepokojącej sytuacji.
- Od wczoraj trwają ataki lotnicze aliantów na Drezno - przerwał milczenie Lemke.
- Albert? - zapytał Staszek z grzęznącym w gardle głosem.
- Nie wiemy. Tam jest prawdziwa rzeźnia. Londyn mówi o dziesiątkach tysięcy zabitych. Berlin tylko o nalotach, bez jakichkolwiek innych danych.

Staszek wstał, podszedł do radia, wziął stojące na nim zdjęcie Alberta oprawione w ramki i przycisnął do policzka. Nie zastanawiał się co robi, jak to zostanie odebrane, co będzie dalej. W tej chwili niewiele go to obchodziło, chłód szkła szybko przeszedł w ciepło wspomnień. Ze zdjęcia Albert dalej spoglądał na niego tymi ciemnymi, roziskrzonymi oczyma, ogolony niemal po żołniersku.
- Siadaj.
Usiadł znów i nagle ujrzał kuriozalność całej sytuacji. On, Polak na przymusowych robotach, praktycznie w niewoli, opłakuje śmierć Niemca w jatce, która tym pieprzonym faszystom wyjątkowo się należała i w każdej innej sytuacji poprawiłaby mu niesamowicie humor. Ba, nie miałby nic przeciwko temu, by alianci zrównali miasto z ziemią dokładnie tak samo jak naziści zrobili to z Warszawą.
Frau Lemke obserwując tę scenę znów zaszlochała spazmatycznie. Staszek sięgnął bez pozwolenia po paczkę papierosów leżącą na stole i wyjął jednego. Nikt nie zaprotestował.
- Pal. Zresztą, rób co chcesz, nam już jest wszystko jedno. Chcesz coś zjeść, idź do spiżarni i sobie coś weź. Najchętniej odesłalibyśmy cię do Polski, Warszawa jest przecież wolna, powinieneś poszukać swojej rodziny. Oficjalnie wojna się jeszcze nie skończyła, ale łatwo powiedzieć, co będzie dalej. Wejdą tu Rosjanie i nie pozostanie ze wsi kamień na kamieniu. Oni stosują taktykę spalonej ziemi, plądrują, rabują, gwałcą. To dzicz.
Staszek na końcu języka miał uwagę, że przecież Niemcy robią dokładnie to samo, ostatkiem zdrowego rozsądku powstrzymał się jednak.
- Państwo coś jedli? Zrobię śniadanie.
- Nie musisz. Nic już nie musisz.
Staszek wpatrywał się to w portret to w poszarzałą twarz Lemkego, to w wyłaniający się zza chmur biały szczyt góry, którą Niemcy nazywali Reifträger. Kiedyś podczas ich radosnych rozmów obiecali sobie, że wdrapią się tam razem. Staszek nie od razu zrozumiał co to znaczy hinaufklettern, wypowiedziany przez Alberta brzmiał niemal jak zaklęcie i zwiastował cudowną przygodę. Zaczął płakać, początkowo bezgłośnie, później coraz bardziej spazmatycznie. Dopiero ręka Lemkego na jego głowie uspokoiła go nieco.
- Bądź mężczyzną. Nie opłakuj obcych, mało ci że nie wiesz, co się dzieje z twoimi?
- Wie pan co? Wisi mi, co sobie pan w tej chwili pomyśli. Albert jest mi tak samo bliski jak rodzina. I w dupie mam to, że jest Niemcem. Jest dokładnie takim samym człowiekiem jak ja. To głupie pieprzenie o nadludziach, podludziach, rasach jest jednym wielkim bełkotem od rzeczy. Panie Lemke, dla mnie ludzie dzielą się na dwie grupy - dobrzy i źli, niezależnie od całej tej politycznej szmiry, którą nas się karmi. Wy jesteście dobrzy, Albert jest dobry, moja sąsiadka z Warszawy to głupia pinda - i nic tego nie zmieni. To Albert był pierwszym człowiekiem, któremu opowiedziałem swoje największe tajemnice. Ba, Albert zrobił dokładnie to samo. Na wiele spraw mam poglądy bliższe jemu niż mojej własnej matce. Wie pan co? Gdybym dzielił ludzi na Niemców i Polaków, to wcale nie ratowałbym pana tamtego poranka. I nie rozpaczał, kiedy Albert nie przyjechał na święta.
Cały ten zapalczywy monolog Staszek wygłosił prawie na jednym wydechu. Po czym znów zapadła głucha cisza. Lemke nie zdjął ręki z ramienia chłopca.
- Co teraz? - zapytał uspokojony już Staszek.
- Nic. Będziemy czekać. Na Alberta, na koniec wojny, bo przecież kiedyś się musi skończyć. Londyn mówi, że Rosjanie przesuwają się w naszym kierunku. Są już w Polsce, w tej chwili odbijają Prusy Wschodnie ale kierunek marszu jest ewidentnie na zachód. Jeśli z innymi miastami alianci zrobią to co z Dreznem, ani Armia Czerwona ani alianci nie będą nawet musieli zdobywać Berlina...
- Panie Lemke, a gdybym tak dostał się jakoś do Drezna i próbował poszukać Alberta?
- Wybij to z głowy. Nie potrzeba nam następnego trupa...

Spokojne dotąd dni zmieniły się nie do poznania. W gospodarstwie zaczęli bywać ludzie, których Staszek dotąd widywał na wsi albo znał wyłącznie ze słyszenia. Każdy zbliżający się warkot motoru wprowadzał w domu nerwową atmosferę. Frau Lemke bladła i zaszywała się gdzieś głęboko w domu i z nerwów dziergała szydełkiem. Herr Lemke, mężczyzna w końcu, hołdował zasadzie Augen zu und durch i nieprzytomny ze zdenerwowania oraz przygotowany na najgorsze wychodził na ganek wypatrywać gości. Dla Staszka najważniejsze było jednak to, że zupełnie zmieniło się nastawienie do niego jego gospodarzy. Nie było już rozkazów a prośby, nie pracował dwunastu godzin a osiem, w bezpiecznych momentach mógł bywać w domu i jeść posiłki z gospodarzami.

Któregoś wieczoru przyszła do pani Hildy Lemke koleżanka na plotki. Staszek, który akurat był w domu i palił w piecu, usłyszał fragment rozmowy.
- Syn Grubera też zginął na wojnie. Ciekawe rzeczy mówi się na wsi. Otóż tej nocy, gdy umierał, wył jego pies. Stell dich vor, jakby czuł śmierć. Cała wioska to słyszała, Gruber mieszka przecież przy kościele. A wasz pies jak?
- Był cicho - powiedziała z przekonaniem Hilda. - Zresztą śpi tam gdzie Staszek. A ty - zwróciła się do Staszka, pochłoniętego grzebaniem w czeluściach pieca - słyszałeś coś?
- Nie, był cicho. I czternastego i piętnastego. I później też.
- Jest więc nadzieja, meine Liebe - szczebiotała dalej sąsiadka.

Staszek nie mógł długo zasnąć. Owszem, on też próbował sobie wywróżyć swój los z wielu przesłanek. To chyba nieuchronne w przypadku braku jakichkolwiek wiadomości. Z reguły nie wierzył w takie rzeczy, nawet w istnienie Boga ksiądz nie bardzo mógł go przekonać na religii, dla Staszka liczyło się to co mogło być dotknięte, zliczone, zmierzone i zważone. Tyle że tutaj nie było czego liczyć ani mierzyć. Jeśli policja się nim długo nie interesowała, tłumaczył sobie, że Szkopy mają problemy na froncie i są zajęci czymś ważniejszym. Tak samo usiłował interpretować sny. Ale wróżyć z tego czy pies wył czy nie... Tej nocy przyśnił mu się Albert. Brudny, zabłocony, wyłaniający się gdzieś spod ziemi. A później kąpali się razem w balii za drewutnią i po raz pierwszy kochali na sianie w stodole. Staszek obudził się w środku nocy i trochę zawiedziony żałował, że to był tylko sen. Nawet przecież nie widział Alberta nago. Z tego co zdążył zaobserwować, i w tych miejscach Albert wyglądał obiecująco, a gruby członek rysował mu się wyraźnie na spodniach. Ale to wszystko co wiedział.

Któregoś dnia, przebywając we wsi, zetknął się przypadkowo z pracującym u innego bauera Polakiem, trzydziestoletnim mężczyzną, Józefem. O ile starał się nie rozmawiać z Polakami, tej rozmowy żałował szczególnie. Wśród Polaków we wsi gruchnęła plotka, że Staszek jest zniemczany w niemieckiej rodzinie, a izolowanie się chłopca tylko pogłębiało podejrzenia i nadawało cech powodzenia tej akcji.
- Jakby ci było z nimi źle, to byś nam wcześniej czy później powiedział, argumentował Józef. Kto wie, czyś ty bratku, volkslisty nie podpisał. A słyszałem, że ty i rozmawiasz z nimi, i jesz... Poczekaj, niech no tylko Armia Krajowa wejdzie tutaj, pierwszego cię rozstrzelą. Zlikwidują jak te kurwy, co się puszczają z Niemcami.

Staszek z niedowierzaniem słuchał tych piramidalnych bzdur, ale od pamiętnej podróży pociągiem wiedział, że nie ma co polemizować, nawet jak się posiada racjonalne argumenty. Ba, im bardziej racjonalne, tym większy opór budziły. Wojenna logika prędzej uznawała wydarzenia nieprawdopodobne ale zdobyte z pokątnych źródeł niż bardziej prawdopodobne i widoczne gołym okiem a potwierdzone przez ludzi wroga. Zresztą Staszek coraz bardziej był przekonany o względności tego kto jest przyjacielem a kto wrogiem. Spotkanie z Józefem zakończyło się bardzo chłodno, nawet nie podali sobie rąk na pożegnanie.

Dni dalej płynęły spokojnie, pies milczał albo szczekał a nigdy nie wył, a Staszek słuchając potajemnie Londynu coraz bardziej był przekonany o zbliżającym się końcu wojny. Któregoś popołudnia kopiąc ogródek na wiosnę zaciął się paskudnie łopatą w łydkę. Co prawda po chwili przemył ranę pod studnią, jednak już następnego dnia zaczęła puchnąć a on czuł się coraz gorzej.
- Wezwę lekarza - powiedział Lemke, który pierwszy zaobserwował, że ze Staszkiem jest coś nie tak.
- Nie, niech pan tego nie robi, błagam pana - Staszek mimo wzbierającej gorączki usilnie protestował. Wiedział, że w momencie, gdy dostanie się do szpitala, automatycznie stanie się kawałkiem mięsa, z którym tamci nie będą się liczyć i zrobią dokładnie to co będą chcieli: uśpić, wysłać do obozu, cokolwiek. Usiłował to jakoś wytłumaczyć Lemkemu, jednak gorączka sprawiała, że nie mógł ułożyć żadnego sensownego zdania w obcym dla niego języku. Wstał i niepewnym krokiem ruszył w kierunku werandy prowadzącej na podwórze. Przy futrynie poczuł, że traci kontakt z rzeczywistością.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Śro 18:50, 28 Gru 2011, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
pisarek666
Moderator



Dołączył: 31 Sty 2010
Posty: 659
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 12 razy
Skąd: Kraków

PostWysłany: Śro 8:42, 28 Gru 2011    Temat postu:

Jak widzę wróciłeś Homowy na dobre i bardzo mnie to cieszy. Kolejny odcinek świetny, ale znając Twoje możliwości przyjmuję to za rzecz normalną, tylko trudno za każdym razem pisać peany pochwalne. To co mnie w tym opowiadaniu fascynuje, to opis tła na planie którego rozgrywają się losy Staszka, świetnie wyważona proporcja pomiędzy "robotnikiem przymusowym" a "przyjacielem syna" w postaci Staszka, zachowująca realia tamtych czasów. Masz talent!!!

Pozdrawiam w oczekiwaniu na cd.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 10:27, 28 Gru 2011    Temat postu:

Widzisz, zawsze zastanawiało mnie to, dlaczego kazano mi w szkole i nie tylko, z okazji II wojny światowej wyłącznie potępiać Niemców. Zwłaszcza, że kiedyś w życiu spotkałem pewną kobietę, która była na robotach w Niemczech i opowiedziała mi coś, co te przymusy szkolno-komunistyczne postawiło w zupełnie innych świetle. Rzecz jasna nie przedstawiam jej opowiadania, ale kilka rzeczy tu jest. Zresztą... Inaczej musielibyśmy albo wierzyć, że Niemcy zostali nagle odmienieni przez amerykańską okupację i cud gospodarczy, albo też nie odzywać się do nich do dziś a Schmidta i Brandta odesłać w cholerę z ich propozycjami normalizacji... Tak samo byłem zresztą wstrząśnięty, kiedy dowiedziałem się ilu nazioli siedziało po wojnie w rzekomo pokój miłującej i antyfaszystowskej NRD. Pozdrawiam.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Śro 10:33, 28 Gru 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Nowości / Opowiadania niedokończone Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5  Następny
Strona 1 z 5

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin