Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nie będzie bolało (zakończone)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 5, 6, 7 ... 11, 12, 13  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
PiotrekWawa
Wyjadacz



Dołączył: 11 Sty 2017
Posty: 151
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 17:39, 12 Cze 2018    Temat postu:

o teraz bardzo ciekawa intencja opowiadania, ciekawe jak się potoczy sprawa tego spotkania Maćka z Ingą i czy to na niego zostanie skierowane podejrzenie o gwałt? a może to próba odegrania się Ingi za to że Maciek nie chciał się więcej i ostrzej z nią zabawić, oraz że uciekł od niej? czekam bardzo niecierpliwie na dalsze części.
Serdecznie Pozdrawiam
P cwelik


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 18:00, 14 Cze 2018    Temat postu: 20.

Komisariat policji w naszym mieście mieści się na ulicy Parkowej, jest to duży, przygnębiający trzypiętrowy gmach, pewnie wybudowany jeszcze przed wojną, pomalowany na jasnobrązowo i z charakterystycznym dachem z ciemnoczerwonej dachówki. Znajduje się, jak wskazuje nazwa ulicy, przy samym parku i widziałem go wielokrotnie, jednak dziś wywarł na mnie wyjątkowo ponure wrażenie. Przed komisariatem stała już matka, ubrana jak do pracy i odpalała jednego papierosa od drugiego. Musiałbym jej nie znać, by nie odgadnąć, że odgrywa tę scenę tylko dla mnie, aż tak uzależniona nie jest. Nawet nie przywitaliśmy się, nie próbowała nawiązać rozmowy, zachowywała się tak, jakby tylko ona miała prawo się bać i robić cyrki. Zdenerwowało mnie to jeszcze bardziej, gdzieś tam w głębi oczekiwałem, że będzie bardziej skora do współpracy. Cóż, nie po raz pierwszy zawiodłem się na niej, ale chyba nigdy nie aż dom tego stopnia. Popatrzyłem na zegarek, była za siedem minut druga. Egzekucja zbliżała się nieodwołanie i wielkimi krokami.
– Wchodzimy? – zapytałem. Matka skinęła tylko głową, dalej uparcie trwając w bezsensownym milczeniu. Pchnąłem masywne, drewniane drzwi i weszliśmy do środka. Na dyżurce siedział młody policjant, który poprosił nas o wezwanie, a przeczytawszy, westchnął.
– Ach, znów ten gwałt… Pokój szesnaście, na piętrze – powiedział, wręczając przepustkę. Wydawało mi się, że matka wzdrygnęła się, słysząc to słowo i wcale się jej nie dziwię, przecież moja reakcja kilka godzin temu była dokładnie taka sama. Miała jeszcze szanse dopytać mnie w drodze do pokoju przesłuchań, powinna się domyślić, że coś na ten temat wiem albo się dowiedziałem w szklole. Popatrzyłem się na nią, kiedy już siedzieliśmy przed gabinetem. Jej twarz nie wyrażała nic a usta ścisnęła w linijkę. Prawdę mówiąc bardziej mnie martwiła postawa matki niż to, co będzie za chwilę się działo; miałem czyste sumienie i nie bałem się niczego, a przynajmniej tak mi się wydawało. Jednak na widok policjanta wzywającego nas do pokoju wszystkie flaki podjechały mi do góry.
Policjant w stopniu aspiranta sprawdził dowód matki, moją legitymację szkolną, po czym poprosił o zajęcie miejsca.
– Niedobrze – westchnął. – Całą ta sprawa jest wyjątkowo paskudna.
– Czy mogę się dowiedzieć, w jakim charakterze przesłuchiwany jest mój syn? – zapytała matka ostrym tonem. Nie bardzo wiedziałem, o co jej chodzi, czy to nie wszystko jedno? Jednak pewny siebie ton matki wskazywał, że dobrze wiedziała, co robi.
– To jest wstępne przesłuchanie, na razie nikt nie ma postawionych żadnych zarzutów – sumitował się policjant. – Prowadzimy postępowanie w sprawie, a nie przeciwko – dodał, widząc zimny wzrok matki.
– Proszę pana, kodeks postępowania karnego wyraźnie określa rolę przesłuchiwanego, zwłaszcza małoletniego. Rozumiem w takim razie, że mój syn jest świadkiem w sprawie, czyż nie?
Policjant skinął głową choć widziałem, że postawa matki mu się wyjątkowo nie podobała. W tym momencie sobie przypomniałem jedną rzecz, o której w domu nie mówiło się zbyt głośno, jednak była wiadoma. Otóż mama na początku studiowała prawo, później zaszła w ciążę. Kiedy już byłem dostatecznie duży, by mogła wrócić na studia, mnie samego zostawiając w żłobku, dała sobie spokój z prawem i wybrała ekonomię, którą ukończyła zaocznie. Jednak czegoś się nauczyła na tych studiach. Mimo że jest na mnie cholernie wściekła, dalej stoi po mojej stronie.
– W takim razie – ciągnęła matka – ponieważ mój syn nie ma ukończonych piętnastu lat, żądam, żeby przesłuchanie odbyło się z obecnością psychologa.
Usłyszawszy to, policjant zrobił taką minę, jakby go nagle rozbolał ząb.
– Moglibyśmy wezwać psychologa z Oleśnicy, ale to potrwa. Możliwe, że dziś będzie w ogóle niedostępny… Zapewniam panią, że w tej sprawie przesłuchiwaliśmy już kilku małoletnich i żadne z rodziców nie upomniało się o psychologa.
– A to mnie guzik obchodzi – powiedziała matka podobnym tonem, jakim mnie opieprza za nieumyte naczynia. – Przepis kodeksu postępowania karnego mówi wyraźnie, że świadka małoletniego przesłuchuje się w obecności psychologa.
Policjant wyprosił nas z gabinetu, po czym udał się na górę i długo nie wracał. Myślałem, że matce trochę przeszło i przynajmniej zacznie się do mnie odzywać, jednak nic takiego nie nastąpiło. Korytarz był spokojny i zupełnie opuszczony, zawsze wyobrażałem sobie komisariat jako ruchliwe miejsce pełne policjantów i przestępców, jednak to miejsce było wręcz upiornie puste, co tylko potęgowało mój strach.
– Tu nie wolno palić – upomniałem ją, kiedy wyjęła paczkę marlboro i zapalniczkę. Popatrzyła na mnie wściekłym wzrokiem, jednak dalej nic nie powiedziała, ograniczając się do schowania papierosów. Dopiero po upływie pół godziny „nasz” policjant zszedł po schodach i z widocznym ociąganiem niedbałym krokiem skierował się w stronę matki.
– Państwo przyjdą jutro rano na godzinę dziewiątą – powiedział sucho. – Pani syn zostanie przesłuchany w obecności psychologa z Oleśnicy.
Zniknął w gabinecie i po chwili wyłonił się z niego bez słowa wręczając matce podpisaną przepustkę.

– Czy dalej będziesz utrzymywał, że nic się nie stało i że o niczym nie wiesz?? – zapytała matka, kiedy tylko wróciliśmy do domu. Jeszcze jej nie przeszło, a chyba nawet jeszcze bardziej się nakręciła.
– Trochę się dowiedziałem – odpowiedziałem i streściłem jej całą sprawę, nader starannie pomijając to, co zaszło w pokoju na górze. W miarę jak opowiadałem, twarz matki to purpurowiała, to bledła. Gdy skończyłem, zapadło długie milczenie.
– To wszystko? – zapytała matka.
– Z grubsza – odpowiedziałem. – Wielu rzeczy sam nie wiem, a rozmawiałem tylko z jedną osobą. W każdym razie gdy tam byłem, nikt nikogo nie gwałcił, to wiem na pewno.
– Myślisz, że ci wierzę? – zapytała matka opryskliwym tonem. – Wcale bym się nie zdziwiła, gdybyś to właśnie ty to zrobił. Bawisz się tym swoim dzyndzlem po nocach, cholera wie, co ci głupiego do głowy przyjdzie? Lepiej się przyznaj!
Trafiła mnie tak mocno, że przez kilkanaście sekund zapomniałem, że mam oddychać, nawet jeśli jest to czynność przez nas niekontrolowana. Już mniejsza o ten dzyndzel, może jej nie uczyli nazywać rzeczy po imieniu, ale właśnie pokazała, że zupełnie we mnie nie wierzy. Dobrze, może mnie bronić, chronić, sam Bóg wie co jeszcze, ale zaufania to ona do mnie nie ma za grosz. Gdzie ona się chowała? Niby gra taką mądrą, a nie wie, jak człowiek się zachowuje w wieku dojrzewania. Straciłem wszelką ochotę na rozmowę z nią i wyszedłem z pokoju nie troszcząc się specjalnie o ciche zamknięcie drzwi. Chciało mi się wyć. To już wolałem wyzwiska Pawła, bo zaczynałem mieć wrażenie, że za tymi chmurami rubaszności zaczyna się kryć jakiś promień sympatii. Natomiast nie tego oczekiwałem od własnej matki… Ubrałem się, założyłem Newtonowi smycz i wyszedłem na spacer, tym razem w stronę dawnej stacji kolejowej, bo nie chciało mi się oglądać budynku komisariatu policji. I tak zdążę się jeszcze nań napatrzeć.

Następnego dnia zjawiliśmy się w komisariacie tak, jak nam przykazano, czyli kilka minut przed dziewiątą. I znów dyżurka i marsz na górę. Był ten sam policjant, który usiłował przesłuchiwać mnie wczoraj. Pani psycholog, kobieta w średnim wieku ubrana w białą bluzkę i czarną plisowaną spódniczkę po kolana wyglądała jak przedwojenna pensjonarka.
– To ty jesteś Michał? – zapytała nadspodziewanie miłym głosem. Potwierdziłem.
– W takim razie możemy już zaczynać przesłuchanie – powiedziała do aspiranta, który najwyraźniej unikał jej wzroku. Coś mi się wydawało, że ci dwoje znają się już dobrze i nie jest to znajomość miła i sympatyczna.
Pouczono nas, że przesłuchanie jest rejestrowane za pomocą środków elektronicznych, matce zabroniono się odzywać, pouczając ją, że może wyłącznie się przysłuchiwać i policjant, jak się okazało aspirant Piotr Kałużny, przystąpił do zadawania pytań. Z początku nic nie wskazywało na to, że wie o tym, co się naprawdę zdarzyło w piątek wieczorem w pokoju na górze. Jednak po początkowych pytaniach, bardziej nastawionych na potwierdzenie mojej obecności na imprezie, przystąpił do ataku.
– Czy poszedłeś na górę z Ingą Stadnik?
Znieruchomiałem. A więc jednak to, czego najbardziej się bałem.
– Tak – potwierdziłem sucho.
– Która to mogła być godzina? – indagował aspirant Kałużny, równolegle robiąc notatki w brulionie.
– Nie później niż wpół do dziewiątej – odpowiedziałem.
– Czyżby? A może około jedenastej?
– Wykluczone, o jedenastej byłem już w domu – odpowiedziałem nieco pewniejszym głosem.
– Do tego jeszcze wrócimy. Co się stało w pokoju na górze? Bo przecież poszedłeś tam w jakimś celu?
– No… – zacząłem się plątać. – Inga… usiłowała mnie pocałować.
– Czy tylko? – zapytał ostro policjant.
– Proszę nie sugerować świadkowi odpowiedzi – upomniała go psycholożka. Popatrzył na nią wściekłym wzrokiem.
– No… Zaczęła mnie macać – powiedziałem spuszczając głowę ze wstydu. Tak nawiasem, więcej w tym było gry aktorskiej niż prawdziwego wstydu; bardziej najadłem się go tam niż tutaj.
– Gdzie dokładnie cię macała? – indagował policjant.
– No wie pan, gdzie…
– Nie wiem, proszę powiedzieć – jego ton brzmiał jeszcze bardziej urzędowo niż na początku.
– No… w kroku.
– A co ty w tym czasie robiłeś?
Co za kretyńskie pytanie. Usiłowałem się wydostać, ale przecież oni nie wiedzą wszystkiego.
– A może po prostu tak długo cię dotykała, że podnieciłeś się i nie wytrzymałeś? – zapytał. – W tym wieku chłopcy nie zawsze panują nad swoimi reakcjami, zwłaszcza, kiedy to robią po raz pierwszy. Przyznaj się, skorzystałeś z tego, że ona jest blisko i…
– Sprzeciw – powiedziała psycholożka podniesionym głosem, – To jest narzucanie świadkowi wypowiedzi. Zawrę to w swoich uwagach, a jeśli powtórzy się raz jeszcze, będę wnosiła o przerwę w przesłuchaniu i zmianę przesłuchującego.
Teraz już wiedziałem, dlaczego matka tak bardzo naciskała na obecność psychologa podczas tego przesłuchania. Poczułem nawet coś w rodzaju sympatii do niej.
– Czy ją dotykałeś? Obmacywałeś? – naciskał dalej policjant, jednak widać było, że interwencja psycholożki usadziła go na miejsce. A więc jednak, tak jak matka, uparł się zrobić ze mnie gwałciciela.
– Nie, nie dotykałem jej. W ogóle żałowałem, że dałem się zaprowadzić do tego pokoju na górę.
– Co piliście na tej imprezie?
Aha, tego też się będą czepiać.
– Nie wiem co inni wypili, ja butelkę piwa, nawet niecałą, bo piwo było wstrętne w smaku.
Chyba go nie przekonałem, bo skrzywił się tak, jakby chciał zamaskować uśmiech. A co mnie obchodzi to, że on nie wierzy? Jak to mawiają, wszelkie wątpliwości na korzyść podejrzanego.
– O której wyszedłeś z tego przyjęcia? – pytał dalej policjant.
– Najpóźniej piętnaście po dziewiątej.
Popatrzył na mnie zdziwiony. Zaczynałem dostrzegać, że nie bardzo pasują mu w czasie te wydarzenia. Wyglądało na to, że całą rzecz zdarzyła się dużo później, kiedy już byłem w domu albo chodziłem po centrum z psem.
– Czy masz na to jakichś świadków? Ktoś to widział?
Zastanowiłem się. Nawet nie pamiętałem, kto mnie widział w przedpokoju.
– Andżelika na pewno, bo pomagała mi się ubrać i była zdziwiona, że tak wcześnie wychodzę. Ale zaraz… – myślałem gorączkowo. – Na stacji benzynowej kupowałem napoje, colę i wodę mineralną. Obsługiwał mnie taki stary dziadek, prawie bezzębny, ten co zawsze pracuje po południu.
W tym momencie coś sobie przypomniałem.
- Mam jeszcze rachunek z kasy fiskalnej – to powiedziawszy zacząłem szukać po kieszeniach kurtki. Tak jak przewidywałem, rachunek tkwił w wewnętrznej kieszeni na piersiach. Wyjąłem go, rozprostowałem i podałem policjantowi, który przez moment mnie wiedział, cop ma z tym zrobić, w końcu wpiął spinaczem do dokumentów, które trzymał w teczce. Wyglądał na coraz bardziej niepocieszonego. Wkrótce też zakończył przesłuchanie i odesłał mnie na pobranie DNA i odcisków palców. Nie powiem, żeby mi się to podobało. Pewno zostawiłem jakieś DNA na jej ciele, a cholera wie, jak ją gwałcili. I czy w ogóle… Będę musiał popytać innych, czy też pobierali im DNA. O ile oczywiście będą chcieli mi odpowiedzieć. To wszystko wyglądało coraz bardziej beznadziejnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PiotrekWawa
Wyjadacz



Dołączył: 11 Sty 2017
Posty: 151
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pią 21:25, 15 Cze 2018    Temat postu:

super ! tyle umiem powiedzieć i bardzo czekam na dalszą część i fascynujące opowieści bardzo fajnie piszesz z wieloma wątkami i zmianami sytuacji. Bardzo Mi się podoba, a czekam co ze znajomością Michała i Pawła, oraz znajomość z leśniczym czy jak się potoczy sprawa gwałtu ...
Pozdrawiam
P cwelik z Warszawy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 16:57, 16 Cze 2018    Temat postu: 21.

– Masz milczeć! Powiedziałam! – matka popatrzyła na mnie groźnie.
– No niech mama usiądzie do stołu i się nie wygłupia – powiedziałem patrząc na nią obojętnie. Od czasu naszego powrotu do domu z policji zachowywała się coraz gorzej, jakby w nią coś wstąpiło. Krzyczała, wpadała w histerię, biadoliła, to znów popadała w długie okresy milczenia. Zupełnie nie wiedziałem, jak się zachować.
– Nie myśl, że siądę do jednego stołu ze zboczeńcem – powiedziała dobitnie. – Wybij to sobie z głowy. Jeśli chcesz jeść to dopiero jak ja stąd wyjdę.
– Jakim zboczeńcem, ja nic nie zrobiłem! – podniosłem głos, zupełnie przestając się kontrolować.– To ty sobie uroiłaś jakieś bzdury!
– Milcz! – wrzasnęła matka i odwróciła się do kuchenki a tyłem do mnie. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, porwałem ze stołu talerzyk z jajecznicą i z całej siły walnąłem nim o ścianę. Żółto-białe grudki rozbryznęły się po całej podłodze, niektóre potoczyły się pod szafę. Talerzyk pękł na pół i poza tym jakoś specjalnie nie ucierpiał. Na ten odgłos do kuchni wpadł Newton i, nie czekając na zaproszenie, zaszczekał radośnie i zaczął skrupulatnie zlizywać podłogę.
– Weź stąd tego psa, do jasnej cholery! I posprzątasz mi to natychmiast, zrozumiałeś? I jeszcze jedno, nie myśl, że będę cię karmiła, jak nie potrafisz uszanować jedzenia. Nie obchodzi mnie, co zrobisz, do kuchni nie masz wstępu, rozumiesz, bydlaku?
– Ty cipo! – nie wytrzymałem. Ale nie żałowałem tego, co powiedziałem. Jeśli ja jestem dla niej bydlakiem, to ona nie zasługuje na nic lepszego. Tymczasem matka podeszła do mnie i wymierzyła mi siarczysty policzek.
– Poczekaj, już ojciec się tobą zajmie – pogroziła mi. – I zejdź mi z oczu, do kurwy nędzy!
To była jakaś nowość. Matka przy mnie nie klęła, sądzę, że na co dzień nie używała takich wyrazów. Co to więc była za demonstracja? Co chciała mi przekazać? Że jest totalnie pieprznięta? Bo inaczej nie umiałem tego ocenić. Przecież była na przesłuchaniu, widziała, że z tym gwałtem nie mam nic wspólnego. Co ją napadło? Jeśli myśli, że padnę przed nią na kolana i się zacznę kajać, to jeszcze nigdy w życiu tak się nie pomyliła. Tak samo, jak myli się, że zacznę ją prosić o żarcie. Na razie obiady w stołówce mam zapłacone, poza tym powinno mi wystarczyć pieniędzy na jakiś czas. W tym momencie dysponowałem trzema tysiącami złotych. Jak nie będę się żywił kebabami i hot dogami, a bułkami z kiełbasą i chińskimi zupkami i od czasu do czasu snickersami, powinno starczyć nawet na dwa miesiące, jak nie dłużej. Zresztą matka to małe piwo, wcześniej czy później zmięknie. Gorzej z ojcem, który, jak tylko sięgnę pamięcią, był twardy i konsekwentny i wygląda na to, że wcale nie przestał się mną interesować. Możliwe, że dopiero zaczął.

Następnego dnia, po śniadaniu złożonym z suchej bułki i jogurtu – tyle zostało mi od wczoraj – poszedłem do szkoły, choć może bardziej odpowiednie byłoby powiedzieć „powlokłem się”. Gdy wszedłem do klasy, większość siedziała już w ławkach. Na mój widok wszyscy umilkli, a nawet wydawało mi się, że na kilka sekund zastygli w miejscu. Cisza powoli ustępowała szeptom i natarczywym spojrzeniom, jakby wszyscy dziwili się, że przyszedłem. Zrobiło mi się głupio, nie patrząc na nikogo podszedłem do swojej ławki i usiadłem. W tej sali siedzę zawsze z Władkiem Karolakiem, spokojnym chłopakiem, którego nie było na tej imprezie. Karolak tylko na mnie spojrzał i niemal demonstracyjnie odwrócił się w stronę ściany. A więc jednak. Cóż, pożyjemy, zobaczymy. Tymczasem do sali weszła nauczycielka biologii, nieco zaskoczona taką ciszą.
– Stało się coś? – zapytała zdziwiona. Jednak nikt z klasy nie pokwapił się z odpowiedzią.
Tymczasem nauczycielka otworzyła dziennik i przez moment wpatrywała się w oceny.
– Maciek Reroń, nie wiem, co ci postawić, ze stopni wychodzi czwórka, ale nie jestem do końca przekonana. Chodź do tablicy, dopytam cię.
No to nieźle. Ostatnie, co miałem wczoraj w głowie to nauczenie się biologii. Wstałem i z lekkim ociąganiem poszedłem w stronę tablicy.
– Gwałciciel! – powiedział półgłosem ktoś, kogo nie zdążyłem rozpoznać. Nie wybuchnąłem złością tylko dlatego, że nie wiedziałem do końca, kto to powiedział, inaczej nawet miejsce nie byłoby w stanie mnie powstrzymać. Możliwe, że zawiesiliby mnie za to w prawach ucznia a nawet wywalili za szkoły, miałem to bardzo głęboko w dupie.
Jakoś przebrnąłem przez biologię, jeśli odpowiedziałem na jakieś pytania to był cud. Mobilizowałem się, żeby im pokazać, temu motłochowi, że jestem mocno powyżej ich poziomu, że jeśli chodzi o wiedzę i kojarzenie faktów, to mogą mi czyścić buty. W konsekwencji usiadłem z zasłużoną czwórką i zacząłem się modlić, żeby ta lekcja się nie skończyła. Jeszcze piętnaście minut, dziesięć, pięć… Niestety, będę musiał im stawić czoła. A przecież nie zamierzam się z niczego tłumaczyć. Wyszedłem jako pierwszy żegnany złowrogimi spojrzeniami prawie całej klasy. Rzecz jasna nie spędzałem z nimi przerw, choć może należało im trochę pokłuć w oczy? Wyniosłem się w krzaki za szkołą, choć dotąd miałem z nimi złe skojarzenia, zwłaszcza po pamiętnej bójce z Pawłem. Ale przynajmniej tam nie zaglądają ludzie z mojej klasy, wolą inne miejsca, zwłaszcza dziś, kiedy pada od samego rana. Usiadłem na gałęzi, która była przez całe pokolenia uczniów wygięta tak, że była prawie równoległa do ziemi i tworzyła nawet wygodną ławkę. Zjadłbym coś, szkoda, że nie pomyślałem o tym w drodze do szkoły. Ruszyłem się, zziębnięty do szpiku kości dopiero, kiedy usłyszałem dzwonek. Nie będę z tym bydłem wchodził do klasy, nawet za cenę spóźnienia, zresztą teraz to nie miało żadnego znaczenia.

Tak spędziłem cztery przerwy, z dala od klasy i w świętym spokoju. Równie szybko udałem się na kolejną. Już usiadłem na prowizorycznym siedzisku, kiedy rozległ się trzask gałęzi i przede mną stanął Rysiek Zagrobelny.
– Maciej nie wygłupiaj się, co ty w ogóle odstawiasz? – powiedział gniewnie.
– A myślisz, że to tak przyjemnie jest zostać nazwany gwałcicielem? Odpierdolcie się ode mnie, do chuja wafla! Spieprzaj stąd w podskokach! – wrzasnąłem, jednak na Ryśku nie zrobiło to żadnego wrażenia. Popatrzył na mnie przeciągle.
– Ja ci wierzę – wycedził – bo ty nie mogłeś tego zrobić. Po tobie na górze były jeszcze dwie osoby, a jak wyszedłeś, to Inga zeszła na dół i tańczyła.
– Powiedziałeś to policji? – zapytałem.
– Chciałem, ale oni nie byli zbytnio zainteresowani. Ten gliniarz mówił, że musiało mi się coś pomylić, bo wszyscy zeznają, że ostatni byłeś ty.
– Przecież wyszedłem wcześniej – zirytowałem się.
– Wiem – odpowiedział Rysiek i położył mi rękę na ramieniu. – Ktoś ci robi koło dupy i nawet domyślam się, kto, ale ci nie powiem, bo nie wiem tego na pewno.
– A w ogóle to co się tam stało? Ja nie wiem nic ponadto, czego się dowiedziałem na policji, a wiele tego nie było.
– No to takie dziwne było – odpowiedział Rysiek. – Była już jedenasta, kiedy Andżelika poszła na górę i usłyszeliśmy krzyki. Nie było nas już dużo, może cztery osoby, ja zostałem, bo przecież robiłem muzykę, trzeba było zebrać płyty, zrobić porządek i tak dalej. Reszta to były dziewczyny, które miały pomóc Andżelice. Wszyscy pobiegliśmy na górę. Inga leżała na łóżku, na zarzyganej pościeli, trzymała się za brzuch i płakała. Nawet nie wiesz, jak w tym pokoju śmierdziało. Andżelika upierała się, że musi zadzwonić na pogotowie, Inga protestowała. Dopiero w sobotę wieczorem zadzwoniła do mnie, że Ingę zgwałcono i że ponoś wykrył to lekarz z pogotowia. No i resztę pewnie znasz.
– Resztę znam… – powiedziałem bezmyślnie.
– A dlaczego cię przesłuchiwali dopiero wczoraj? – drążył Rysiek. Wytłumaczyłem mu, co zrobiła moja matka i opowiedziałem o przygodach z psychologiem.
– Bardzo mądrze – pochwalił i znów klepnął mnie w ramię. – Wracamy na lekcje.

Po dwóch dniach sprawa nieco się uspokoiła, choć klasa dalej traktowała mnie jak swojego wroga i nikt się do mnie nie odzywał, przynajmniej przy wszystkich. Zdążyłem się przyzwyczaić. Tak samo z matką, po powrocie ze szkoły znalazłem na stole w kuchni zimną zupę i kanapki. Widać musiała się urwać z pracy, by mi przygotować ten posilek. Nie, nie wzruszyłem się, to w końcu jej psi obowiązek. Zastanawiałem się nawet, czy tego nie zostawić, ale dlaczego to ja mam ponosić konsekwencje jej głupoty? Pieniędzy na pewno mi nie odda, to nie w jej stylu. Pożarłem więc to, co miałem na talerzu, ogołociłem ponadto lodówkę z dwóch parówek i wyszedłem z psem. Liczyłem na to, że zobaczę w parku Pawła, jednak po raz kolejny się przeliczyłem. Pewnie dlatego przestał tam chodzić, bo wie, może mnie tam spotkać… Zacząłem się nawet zastanawiać, czy nie popadam w jakąś paranoję teorii spiskowych, ale czy ktoś mógł na przykład przewidzieć, że moja klasa będzie starała się wrobić mnie w gwałt? No właśnie, nawet jeśli za tym stoi tylko Syczewski, fakty są jakie są. Równie dobrze może mnie unikać Paweł.
W tych ciężkich dniach zacząłem rozmawiać z Ryśkiem Zagrobelnym, rzecz jasna głęboko w krzakach, żeby reszta klasy tego nie widziała. Tak, do odważnych zdecydowanie nie należeliśmy, ale tu toczyła się gra o coś większego… Jakież więc było moje zdziwienie, kiedy krzaki trzasnęły znajomo a przede mną pojawił się Paweł. Nie zrobił żadnej zdziwionej miny na mój widok, co znaczyło, że szukał właśnie mnie.
– Będziesz mnie jeszcze uczył? – zapytał bezbarwnym tonem.
– A czy ja powiedziałem, że nie? – żachnąłem się. Paweł patrzył na mnie w milczeniu, ale jakoś dziwnie, jakby chciał coś powiedzieć, ale zabrakło mu odwagi. Nie, to nie był wzrok człowieka, który przyszedł odebrać coś, co mu się należało. Było w nim coś ze strachu, ale i czegoś z zupełnie innej bajki, czegoś, czego nie potrafiłem, a może nie chciałem odczytać.
– To będę czekał na ciebie w czytelni po obiedzie – odpowiedział i zniknął.
W czytelni pojawił się punktualnie, charakterystycznie przygarbiony i tego popołudnia do nauki przykładał się jak nigdy dotąd. Z ciekawości dałem mu do przekształcenia kilka trudniejszych wzorów, o jakie Archimedes na pewno go nie zapyta, takich z pierwiastkami w mianowniku. Te też roztrzaskał po głębszym namyśle. Zastanawiałem się, czy go pochwalić, bo przecież na pochwałę zasłużył, jednak słowa ugrzęzły mi w gardle. Chciałem nawet mu powiedzieć, że wcale nie gniewam się za tamtą bójkę, ale byłem jak sparaliżowany. Coś tam z siebie wykrztusiłem, spakowałem plecak i, nie patrząc na niego, opuściłem czytelnię, częściowo wbrew sobie. Siedzenie koło Pawła sprawiało mi zarówno fizyczną przyjemność jak i cierpienie, bo przecież tak naprawdę dalej myślał o mnie jako o pedale, który tylko przypadkiem coś umie i może mu się przydać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 16:59, 16 Cze 2018    Temat postu:

Uprzejmie informuję, że rozpoczął się mundial (jak by kto nie zauważył) Smile i odcinki mogą pojawiać się nie co 2 a co 3 dni.

Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PiotrekWawa
Wyjadacz



Dołączył: 11 Sty 2017
Posty: 151
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Sob 23:04, 16 Cze 2018    Temat postu:

bardzo interesujące opowiadanie i pokazujące rzeczywistość dnia codziennego a w szczególność gdy nikt nie wierzy Tobie a wszystkie spojrzenia mówią Ci że jesteś najgorszy czy gwałciciel a jeszcze czujesz się odrzucony przez własną matką, i nikogo nie masz co podałby Ci przyjazną rękę, dał choć promyk nadziei. Musisz sam walczyć o swoje Ja, honor.
Ciekaw jestem jak się potoczą losy Maćka oraz kto okaże się prawdziwym gwałcicielem, czy Maciek i Paweł się zaprzyjaźnią.
Pozdrawiam i życzę Wszystkiego Najlepszego, Powodzenia, Twórczej Weny i interesującego pisania. P cwelik z Warszawy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 23:18, 16 Cze 2018    Temat postu:

Jak się okaże, kto jest gwałcicielem, będzie już za późno...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
waflobil66
Wyjadacz



Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 505
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy

PostWysłany: Sob 23:38, 16 Cze 2018    Temat postu:

Z każdym odcinkiem coraz mocniej się okazuje jak bardzo się na początku pomyliłem Wink (1) Kolejna bardzo fascynująca opowieść i kolejna zupełnie inna od poprzednich. Jestem pod wrażeniem i z ogromną ciekawością i trwogą czekam na dalszy rozwój wydarzeń.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 0:26, 17 Cze 2018    Temat postu:

Musi być inna, bo inaczej nikt by tego nie czytał, poza tym problemów jest tyle, że nie starczy życia, by wszystkie opisać... Tak, wiem, że moi czytelnicy najchętniej czytaliby kolejne opowieści podobne do "Innych" i "Na łeb na szyję", o czym czasem piszą mi w mailach, ale to już było, czas na coś innego. Jakoś naszło mnie na mroczne klimaty...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 21:20, 18 Cze 2018    Temat postu: 22.

Tych kilka paskudnych dni zepsuło mi humor na bardzo długo i podnosiłem się bardzo powoli. Po pierwszej nocy nawet zmoczyłem się w łóżku, po raz pierwszy od czasu, kiedy miałem może pięć lat. Byłem przerażony, na prześcieradle była wielka plama, spodnie od piżamy były zmoczone aż po kolana a wewnętrzna strona ud piekła mnie nieprzyjemnie aż po tyłek. Co to zrobić, żeby matka tego nie zobaczyła? Jakoś udało mi się zmienić pościel bez narażania się na jej widok i wcisnąć ją głęboko do kosza na bieliznę. Gorzej z materacem, będzie śmierdział. Trudno, ale matce nie przyznam się za żadne skarby świata. Cholera wie, co jest w stanie z tego zrobić. Najlepiej byłoby otworzyć w pokoju drzwi balkonowe, ale gdzie są od niego klucze? Gdy kupowaliśmy mieszkanie, były na pewno, bo poprzedni właściciel pokazywał nam, że drzwi się otwierają. Czymś je musiał otworzyć… Czyli musi je mieć matka, logiczne. Mógłbym ją o nie zapytać, ale z góry znałem odpowiedź, już nieraz mówiła, że nie będziemy tych drzwi otwierać, bo to tak, jakby złodzieja zaprosić do domu. Nie bardzo się z nią zgadzałem, bo przecież złodziej nie wejdzie, jak drzwi się w odpowiednim momencie zamknie, ale co ja miałem do powiedzenia? Gdzie ona mogła wsadzić ten cholerny klucz? Pewnie trzyma go w barku, który zamyka na klucz. Tam leżą jakieś klucze luzem, tylko jak się do nich dobrać? Owszem, mogę podkraść klucz matce, ale to będzie zwykłe złodziejstwo. A może są gdzieś indziej? Korzystając z tego, że matka polazła na zakupy zacząłem intensywne poszukiwania. Już myślałem, że nic z tego nie będzie, kiedy niemal w ostatniej chwili wolności w obudowie licznika znalazłem metalowe pudełko z różnymi rzeczami, pewnie jeszcze należącymi do poprzedniego właściciela. Były wśród nich i klucze, większość z nich pokryta rdzą. Przywlokłem pudełko do pokoju i zacząłem sprawdzać klucz po kluczu. Za którąś z kolei próbą zamek zazgrzytał, drgnął i w końcu przekręcił się, wydając dziki, nieprzyjemny pisk. Zwycięstwo, pierwsze od kilku dni. Właśnie zamykałem okno balkonowe, kiedy do domu weszła matka. Uff, udało się.

W szkole dalej się do mnie się odzywali, przynajmniej oficjalnie, matka co prawda zaczęła znów mnie karmić, ale jak tylko siadałem do stołu, demonstracyjnie wychodziła z kuchni. Czułem się wyjątkowo podle i snułem się z kąta w kąt, nie wiedząc, co z sobą zrobić. Może i jestem z natury niezbyt rozmowny, ale nie można mnie uważać za milczka, kilka cichych dni wprowadziło mnie w otępienie. Wtedy właśnie przypomniałem sobie, że przecież miałem iść do biblioteki publicznej porozmawiać z bibliotekarką o sprawie Zarychtów. Czemu nie? W czwartek zaraz po szkole, zamiast iść prosto do domu, poszedłem zupełnie w drugą stronę, do biblioteki. Co prawda miałem przykazane przez matkę wracać bezpośrednio do domu, niespecjalnie się tym przejmowałem. Jak mnie sprawdzi? Może najwyżej zadzwonić na moją komórkę, którą przezornie wyłączyłem. Bibliotekarka przywitała mnie wyjątkowo serdecznie i nawet niespecjalnie się zdziwiła, że przyszedłem właśnie w tej sprawie, w końcu sama mnie zapraszała.
– Ty nie mieszkałeś wtedy tutaj, prawda? – zapytała, choć na pewno znała odpowiedź, w końcu do biblioteki zapisałem się w październiku. Potwierdziłem skinieniem głowy.
– Ewa, to znaczy żona Zarychty była moją koleżanką jeszcze z podstawówki. Nie była głupia, nie, ale kiedy wszystkie wybierałyśmy się do liceów, a potem na studia, ona poszła do zawodówki krawieckiej w Oleśnicy. Na jakiś czas straciłam z nią kontakt, spotkałam ją przypadkiem na ulicy, kiedy byłam już na studiach na polonistyce. Zdziwiła mnie, kiedy powiedziała, że wyszła za mąż. Usiłowałam się dowiedzieć, kto jest jej wybrańcem, ale mówiła o tym bardzo niechętnie i bała mi się spojrzeć w oczy.
– Znała pani wtedy Zarychtę? – zapytałem.
– Nie tyle znałam osobiście, ile wiedziałam, kto to jest. Ba, wszyscy wiedzieli, to była postać znana w naszym mieście. Szkoda, że z tej gorszej strony, on był znanym w okolicy chuliganem. Robił zadymy na dyskotekach i kiedyś porwał jakieś auto, No ale przecież nie można człowieka skreślać, mimo że kilka razy mu się powinęła noga i nawet siedział rok w poprawczaku, to chyba za ten samochód. Myślałam, że Ewa, dziewczyna cicha i spokojna, jakoś na niego wpłynie i wyprowadzi na ludzi. Dopiero, kiedy zobaczyłam ją następnym razem, zupełnie przypadkiem zresztą, widziałam, że to małżeństwo jej nie służy. Wyglądała marnie, była jakaś taka zgaszona, miała podkrążone oczy i jakąś taką ziemistą cerę. Próbowała mi wcisnąć, że ma jakieś problemy zdrowotne, ale jakoś niespecjalnie jej wierzyłam. Ożywiła się dopiero, kiedy rozmowa zeszła na temat jej syna, Pawełka. Ona musiała go bardzo kochać, mówiła o nim z zachwytem, jakby stanowił całe jej życie. Nie wiem, co się z tym chłopakiem dzieje, od kiedy zaginęła.
Co prawda wiedziałem i to dobrze, nie kontynuowałem tematu. Przyszła mi do głowy myśl, że Paweł też musiał kochać swoją matkę, a gdy jej zabrakło, po prostu zdziwaczał. A resztę zrobił ojciec.
– A to wesele? – postanowiłem zmienić temat na ten, który interesował mnie najbardziej. Bibliotekarka zamilkła, jakby się czegoś wystraszyła.
– Mówią, że nie wszystko w tej sprawie jest jasne – odpowiedziała z wahaniem. – Zaraz po tym, jak zniknęła, miasto podzieliło się na trzy części: jedna utrzymywała, że Zarychta zamordował swoją żonę, druga – że jest niewinny a trzecia miała to po prostu w nosie. Długo się o tym dyskutowało, różnie ludzie mówili, nie wiem, co jest prawdą a co nie, a nie chciałabym ci powtarzać plotek.
– A pani jak myśli? – zapytałem.
– Wiesz, mnie ciężko się wypowiedzieć. Na weselu nie byłam, nikt nas nie zaprosił, mimo że znamy sołtysa z Wioski. Wiem jednak co innego. Otóż Zarychta w tamtym czasie wypożyczał książki o kryminalistyce. Nie mamy tego zbyt dużo, od takich książek są biblioteki akademickie, niemniej jednak trochę jest: Hołyst, Czapów, Kępiński, choć to raczej psychiatria sądowa… Normalnie nie interesuje mnie, co moi czytelnicy wypożyczają, w końcu to nie moja sprawa. Ale Zarychta do pewnego momentu czytał głównie kryminały i książki podróżnicze, więc ta nagła zmiana rzuciła mi się w oczy. Kilka razy nawet brał z księgozbioru podręcznego, z tego, z którego raczej nnie wypożyczamy, kodeks karny z komentarzem, kodeks karny wykonawczy i coś jeszcze. Aha, książkę o postępowaniu dowodowym, którą nota bene zgubił i płacił karę. Pamiętam, jak chyba przez pół roku mu przypominałam, by ją przyniósł.
– Czy to było zanim zaginęła jego żona, czy potem? – zapytałem ze spierzchłymi z emocji wargami. Może to nie jest dowód dla sądu czy policji, ale wyraźnie świadczy, że coś było na rzeczy. To tak, jakbym nagle zaczął czytać o dynastiach królewskich w średniowieczu, ja, który historię ma głęboko w dupie.
– Musiałabym sprawdzić w katalogu komputerowym, biblioteka przeszła komputeryzację w roku 2010 i te dane już powinny być w komputerze, musiałbyś mi jednak dać trochę czasu. Poza tym nie powinnam udostępniać takich danych…
– To tylko dla mojej własnej ciekawości, naprawdę panią nie wsypię – zapewniłem ją chyba trochę za bardzo gorliwie.
– No dobrze już dobrze – roześmiała się. – Dobrze ci z oczu patrzy i ludzie o was dobrze mówią. Ale to byś musiał przyjść za jakiś tydzień, bo jest koniec semestru i zaczną tu walić całe tabuny. A ja nie lubię komputera, ciężko mi się na nim pracuje, wolałam, kiedy wszystko było w papierowej kartotece.
Zrozumiałem, że nasza rozmowa jest zakończona. Szkoda, z chęcią posłuchałbym więcej, zaczęło to się robić pasjonujące. Przynajmniej w moich oczach wszystko wskazywało na to, że sprawa jest o wiele bardziej złożona i że sumienie ojca Pawła wcale nie musi być tak niewinne, jak rosa o poranku.
– Widzę, że cię zainteresowała ta sprawa – powiedziała bibliotekarka na pożegnanie. – Tylko nie wygłupiaj się i nie prowadź śledztwa na własną rękę. Jak policja uważa, że jest niewinny, to niech tak będzie. Poza tym Zarychta to bardzo nieprzyjemny człowiek, źle mu patrzy z oczu. Opowiadają, że u nich w domu nie wszystko jest tak, jak być powinno. Nie chcę robić plotek, ale, ponoć między nim i synem jest niedobrze.
Skinąłem głową tak, aby nie sugerować, że mam na ten temat jakieś pojęcie. Przysiągłem, że interesuję się sprawą czysto teoretycznie, na chybcika wybrałem jakieś książki, których pewnie i tak nie będę miał czasu przeczytać, pożegnałem bibliotekarkę i najbardziej elegancko, jak potrafiłem, wyszedłem z biblioteki.

– Gdzieś ty był tyle czasu? Mówiłam, że masz wracać prosto ze szkoły! – darła się matka.
– Opamiętaj się, kobieto – warknąłem. – Byłem w bibliotece, przecież niedługo semestr się kończy, trzeba się trochę pouczyć.
– I siedziałeś tam dwie godziny? – dalej nie dowierzała.
– Tak, korzystałem z czytelni – odburknąłem.
– Możesz mi wytłumaczyć, co to zaszczane prześcieradło robi w kuble na bieliznę? Co to wszystko ma znaczyć? – zmieniła ton na zimny, nieprzyjemny.
Nie, wcale nie będę się jej spowiadał. Zresztą co tu jest do powiedzenia? To mój organizm, a nie jej i będę robił dokładnie to, co uważam za stosowne. Gdyby nie to, że to jednak siara, na złość zesikałbym się celowo kilka dni z rzędu. Ponoć psy tak robią, jeśli chcą pokazać ich właścicielowi, że są z nich niezadowolone, po prostu sikają na środku pokoju. Nie stwierdziłem tego u Newtona, zresztą nie miał okazji, by na mnie narzekać. Ma wszystko, czego tylko zapragnie. Matka coś tam jeszcze nadawała, ale już jej nie słuchałem, tylko zamknąłem się w pokoju i z ogromną niechęcią zabrałem do odrabiania lekcji. Co jutro? Aha, fizyka. I to ta fizyka, na której Paweł będzie pytany. No nieźle… Potrzebowałbym jeszcze kilku dni, by być o niego spokojny, teraz zostało mi tylko denerwowanie się. Jak bardzo bym chciał, żeby on to zaliczył. I nie chodzi wcale o moje samopoczucie, ono i tak jest kijowe i pewnie się nie zmieni. Bardziej chodziło mi o Pawła. Bo nie ulegało wątpliwości, że ojciec Pawła wyżywa się za naukę syna. Może jeszcze coś wchodzi w grę, pewnie tak, ale tu nie mogę wiele zrobić. Chciałbym, aby już było po wszystkim. Czy mi podziękuje? A jeśli tak to w jaki sposób? Czy przestanie się na mnie boczyć za tamto? Przecież gdyby rzeczywiście mu to moje rzekome pedalstwo tak przeszkadzało, nie uczyłby się ze mną. Stopniowo przerzucałem swoje myśli na Pawła jako chłopaka i zaczynałem twardnieć. Byłem podniecony tak, że nie obchodziło mnie, że matka jest w domu i w każdej chwili może wejść do pokoju. Pies ją prąciem trącał. Rozpiąłem rozporek i, ciągle siedząc przy biurku, wyjąłem gotowego do trzepania wacka. Kilkanaście ruchów ręką wystarczyło, bym trysnął. Gdy otwierały się drzwi do pokoju, właśnie zapinałem ostatni guzik rozporka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 15:08, 20 Cze 2018    Temat postu: 23.

Archimedes długo wpatrywał się w ekran komputera. Czyżby zapomniał? To zupełnie nie w jego stylu. Ale nie, wyciągnął chusteczkę, starł niewidzialne krople potu na swojej łysinie i popatrzył w głąb sali lekcyjnej.
– Paweł Zarychta, umawialiśmy się na pytanie dzisiaj, prawda? Pozwól no do tablicy.
Paweł wstał i wolnym krokiem przemierzył klasę. Dyskretnie popatrzyłem na niego. Jego twarz była kredowobiała, krok niepewny, chwiejny, wzrok skierowany w stronę okna, jakby właśnie stamtąd oczekiwał pomocy.
– Pisz: Ciało z prędkością początkową…
Biała tablica wkrótce pokryła się czarnymi gryzmołami Pawła. Znałem jego charakter pisma, na co dzień pisał o wiele wyraźniej, widać też jest zdenerwowany. Archimedes skończył dyktować treść zadania, niezbyt trudnego zresztą, Paweł wypisał dane i utknął przy wzorze na przyśpieszenie. A przecież tyle razy z nim to ćwiczyłem… W tym momencie byłem chyba bardziej zdenerwowany od niego. A on stał wpatrzony w tablicę, kościste ręce bezmyślnie wyginały czarny pisak.
– Jaki jest wzór na drogę przy określonym przyśpieszeniu? – zapytał łagodnie Archimedes. Jeśli Paweł nawet myślał, to pytanie zupełnie wytrąciło go z równowagi. Wolno wyciągnął rękę z pisakiem w stronę tablicy i napisał wzór, niestety, nie ten.
– Więc tego nie umiesz – powiedział nauczyciel, który dotąd wiele razy upominał nas, abyśmy nie rozpoczynali zdania od „więc”. To w takim razie pisz następne: Do kalorymetru wlano sto gramów wody o temperaturze...
Gdy zadanie pojawiło się na tablicy, Paweł znów z niemal wyczuwalnym drżeniem całego ciała wpatrywał się w jego treść, tak jakby w ogóle do niego nie docierała. Jego nastrój udzielił się również mnie, ręce mi drżały chyba bardziej niż jemu, poczułem na plecach krople zimnego potu. W pewnym momencie Paweł odszedł na krok od tablicy i popatrzył rozpaczliwym wzrokiem na klasę. Gdy napotkał mnie, wpatrywał się we mnie, jakby chcąc powiedzieć „A widzisz, nie nauczyłeś mnie!” Ja również patrzyłem na niego, na chłopaka, na którego, jeśli tego nie zna, spadnie grad nieszczęść od własnego ojca. Był w tym momencie taki bezbronny… Tylko co taki nauczyciel może wiedzieć? Rzadko który interesuje się uczniem poza tym, co absolutnie konieczne. Archimedes był, tak przynajmniej mi się wydawało, z tych, którzy wymagali od wszystkich tego samego, niezależnie od tego, jak się kto uczył, jaką miał sytuację w domu i tak dalej. Takie było jego pojęcie sprawiedliwości. Na razie nie mówił nic, a obaj z Pawłem patrzyliśmy na siebie wzrokiem pełnym pretensji. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, może to nawet było niezależne ode mnie, ale w tym momencie uśmiechnąłem się do niego. Początkowo ukradkiem, niewyraźnie, ale już po chwili cała moja morda świeciła się od ucha do ucha. Jeśli coś nowego zagościło na twarzy Pawła, nie miałem czasu tego zauważyć. Paweł odwrócił się nagle i, zupełnie niespodziewanie pewnie dla siebie samego, napisał całkiem poprawny bilans cieplny. Później było już tylko z górki. To już nie był ten sam Paweł, spięty i przerażony. Zdarzały mu się, i owszem, drobne potknięcia, ale wszystko szło w miarę gładko.
– Mogę wrócić do poprzedniego zadania, tego z przyśpieszeniem? – zapytał Archimedesa, gdy tylko skończył. – Chyba już wiem, jak to zrobić.
Nie sądziłem, że nauczyciel będący jedną z największych pił w szkole, pójdzie na taki układ, ale, o dziwo, zgodził się i nawet z zadowoleniem patrzył, jak Paweł radzi sobie z zawiłościami ruchu jednostajnie przyśpieszonego.
– Uratowałeś swoją skórę – stwierdził, gdy po zadaniach z fizyki przemaglował Pawła z przekształcania wzorów. Tego akurat nie musiałem się obawiać, wytresowałem go z tego jak małpę w cyrku. – Muszę również pochwalić Maćka Reronia, który go przygotował. Jak to zrobił, nie mam pojęcia, bo wcale nie sądziłem, że mu się uda. Zrobił coś, czego nie potrafił i nie chciał nikt z was. Moje szczere wyrazy podziwu.
Popatrzyłem na klasę. Większości to nie interesowało, mieli oczy utkwione w tablicę i wszystkie inne miejsca, tylko nie we mnie. Nawet jeśli chwalił Archimedes, którego bala się cała szkoła i który rzadko o kim wypowiadał się pochlebnie. Tylko Syczewski, gdy zorientował się, że na niego patrzę, powiedział cicho „gwałciciel”. No tak, teraz nie liczy się nic, co zrobię, pewnie na zawsze będę już gwałcicielem.

Gdy lekcja, ostatnia tego dnia, skończyła się, wyszedłem tak, by nie zwracać na siebie uwagi. Mimo wściekłości, która paliła mi wnętrze, byłem ciekaw, jak zareaguje Paweł. Oczywiście w skrytości ducha liczyłem na podziękowanie, ale wystarczyłoby mi tylko, aby podszedł do mnie i porozmawiał. Obserwowałem jak z kamienną twarzą pakuje swoje książki i zeszyty, nawet nie patrząc w moim kierunku. Wyszedłem na korytarz i stanąłem pod oknem, tak, by nawet ślepy mnie zauważył. Paweł wyszedł z klasy, ogarnął wzrokiem korytarz i poszedł prosto przed siebie. Musiał mnie zauważyć, nie było innej możliwości. Przy szatni również się nie zatrzymał, wziął swoją kurtkę, narzucił ją niedbale i zniknął w głębi korytarza. Jeśli do tej pory liczyłem na coś, teraz już było oczywiste, że się nie doczekam. Ubrałem się i, bez zjedzenia obiadu w stołówce, wyszedłem ze szkoły. Łzy same cisnęły mi się do oczu. Co jeszcze musi się stać, żeby normalnie ze sobą rozmawiać? Cała satysfakcja z tego, że zdał tę pieprzoną fizykę, gdzieś uleciała, przestałą się liczyć. Nagle przyszła mi do głowy dziwna myśl. Tak dziwna, że zatrzymałem się w miejscu. A może nie chodzi o to, że on nie chce mi okazać wdzięczności, może po prostu nie potrafi? Przecież gdyby ojciec prał mnie codziennie, też byłbym obrażony na cały świat. Niezależnie od tego, czy mi się należy czy nie. No dobrze, może tak jest, ale dlaczego nie może po prostu powiedzieć „dziękuję”? Mogę go nauczyć fizyki, matematyki czy chemii, ale nie nauczę go zachowywać się inaczej. Po kilku minutach uznałem, że problem mnie przerasta i zmusiłem się do myślenia o czym innym.

Była sobota rano. Z reguły jest to jedyny dzień w tygodniu, kiedy mogę sobie trochę dłużej pospać i liczyłem, że tak będzie i tym razem. Tymczasem nie było nawet ósmej, kiedy drzwi pokoju otworzyły się i stanęła w nich matka.
– Wstawaj, musimy poważnie porozmawiać – powiedziała bez wstępów.
– Spać mi się chce – odparłem. – Nie może to trochę poczekać?
Jednak matka nie była skłonna do dyskusji. Bezceremonialnie podeszła do okna i rozsunęła zasłony. Była słoneczna pogoda i ostre światło poraziło mnie w oczy. Matka bez słowa wyszła z pokoju. Trudno. Wstałem i tak, by nie zauważyła mojego wzwodu, poszedłem do łazienki. Ostatnio wacek sporo mi podrósł, co miało swoje dobre i złe strony. Z jednej strony moja górka na spodniach była widoczna i nie musiałem się już wstydzić, że jeszcze jestem dzieciakiem, jak prawie połowa chłopaków w klasie. Jednak musiałem się pilnować w domu, zwłaszcza rano, kiedy szedłem do łazienki. Miałem wrażenie, że matka specjalnie właśnie wtedy wychodzi z pokoju, by sobie na mnie popatrzeć. O nie, nie dam jej tej satysfakcji. Tym razem się nie udało, bo matka wyszła na wprost mnie i, mógłbym się założyć, popatrzyła na moje krocze.
– Ubierz się i natychmiast do kuchni – powiedziała zimno i natychmiast wyszła z pokoju.
W kuchni już czekało na mnie śniadanie, i to takie, że matka wiedziała, że go nie lubię, czyli owsianka na mleku i kanapki z serem topionym. O tę owsiankę stoczyliśmy ciężkie boje, gdy miałem może sześć lat. Stanęło na tym, że ojciec, który nie cierpiał moich brewerii przy stole, w imię świętego spokoju zabronił matce podawania mi owsianki na śniadanie. Teraz matce nie groziły już żadne wyrzuty męża, więc z radością wróciła do torturowania mnie znienawidzoną owsianką.
– A teraz siedź spokojnie i posłuchaj, co mam ci do powiedzenia – powiedziała. Wzruszyłem ramionami, wziąłem talerz i wylałem jego zawartość do zlewu.
– Nic innego nie dostaniesz – upomniała mnie. Wzruszyłem ramionami. Chromolę ją, najwyżej kupię sobie coś na mieście. Wziąłem nóż i zająłem się zdrapywaniem serka topionego z nieświeżej bułki. Matka zgasiła papierosa i podeszła do zlewozmywaka.
– Rozmawiałam wczoraj z ojcem – powiedziała – i zdecydowaliśmy się, że po feriach wrócisz do Wrocławia.
Zamurowało mnie. Wszystkiego się spodziewałem, tylko nie tego. Problemem nie był sam Wrocław, byłem przyzwyczajony do tego miasta i byłaby to nawet zmiana na lepsze. Przeszkody były dwie: Paweł i ojciec. Ciągle liczyłem, że Paweł zostanie moim przyjacielem i, co chyba ważniejsze, uda mi się jakoś wyciągnąć go od ojca, jakkolwiek to miałoby się zdarzyć. Natomiast co do ojca, po tym, co mi zapowiedział, przewidywałem, że nie będzie mi łatwo. Nie będą już mógł sobie lecieć w piczki jak z moją matką, pyskować czy wychodzić z domu kiedy chcę i wracać, o której uznam za stosowne. No i nie miałem najmniejszej ochoty na oglądanie go z tą kurwą, to znaczy z kochanką. On mnie będzie uczył moralności, a tymczasem dupczy się na boku? Niedoczekanie.
– Nigdy w życiu – powiedziałem – i naprawdę nie myśl, że wam to się uda.
– Ja się ciebie nie pytam, ja ci oznajmiam – powiedziała. – W tym przypadku nie masz nic do powiedzenia. Zresztą…
– Co „zresztą”? – prawie wykrzyknąłem.
– Zresztą kto sam mówił, że zabrałam cię z Wrocławia? Nie przypadkiem ty sam?
No tak, byłem pokonany własną bronią.
– Już ojciec wybije ci głupoty z głowy, gwałcenie, seks i inne bzdury. To bardzo porządny człowiek.
– I od tego bardzo porządnego człowieka odeszłaś? Naprawdę? – ironizowałem. – Był dla ciebie za dobry? A może dlatego, że ruchał wszystko, co mu wlazło do łóżka?
Tak, wiem, że w tym momencie przekroczyłem dopuszczalne granice. Z drugiej strony, oni nas oceniają cały czas, w domu, w szkole, gdzie się da. To dlaczego odmawia się nam prawa oceniania ich? To, że ojciec ma jakąś flamę, podejrzewałem już od dawna, ba, nawet widziałem go z nią na ulicy, jak całował ją w policzek. I co, dalej mam myśleć, że on jest taki wspaniały, tylko dlatego, że matka chce, żeby tak było? Taki chuj.
– Jesteś bezczelny – usłyszałem – ale ojciec oduczy cię tego też. A jak będzie trzeba, oddamy cię do zakładu.
Gdzieś już to słyszałem. A nie, to miał być jakiś internat przy klasztorze, czy innej szkole religijnej. Może to ma na myśli matka? Do poprawczaka mnie oddać nie mogą, nic złego nie zrobiłem. Musiałby być najpierw sąd, później wyrok… Tak mi przynajmniej mówiono na wiedzy o społeczeństwie. Jednak do czegoś się czasem przydają te głupie przedmioty w szkole.
– Możecie mnie pocałować w dupę – odpowiedziałem z wściekłością i wyszedłem z kuchni. Chciało mi się wyć. Zachowywałem się buńczucznie, jednak wiedziałem, że z nimi nie wygram. Popatrzyłem na zegarek. Gwizdnąłem na Newtona, który przybiegł w okamgnieniu.
– Przynajmniej z tobą piesku nie muszę się użerać. Pójdziemy na bardzo długi spacer do lasu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 18:54, 22 Cze 2018    Temat postu: 24.

Gdy już byłem na zewnątrz budynku, przyszło mi do głowy, by pójść do lasu i zacząć go przeczesywać, zgodnie z planem, który zrodził się w mojej głowie jeszcze podczas poprzedniej rozmowy z leśniczym. Nie znałem jednak tych okolic i tu zaczynał się problem. Jeszcze nigdy w życiu nie zgubiłem się w lesie, ale to tylko z tego powodu, że tam się sam nie pchałem. Moi rodzice też nie przepadali za takimi miejscami, jeździliśmy z reguły na zorganizowane wycieczki zagraniczne: Paryż, Londyn, Wiedeń. Wstyd się przyznać, ale nigdy w życiu nie byłem na grzybach czy na jagodach i zawsze po wakacjach drażniły mnie opowieści kolegów, którzy opisywali wycieczkę do lasu tak, że mój Paryż przy tym wyglądał blado, nawet z Luwrem i wieżą Eiffla. W szkole też nie organizowano nam zbyt wielu wycieczek; raz byliśmy na Śnieżce, choć tak naprawdę to wjechaliśmy tam wyciągiem, więc raczej nie było wiele chodzenia. No i na zakończenie szóstej klasy pojechaliśmy do Pragi. To ładne miasto, ale o wiele bardziej podobały mi się te góry i lasy, które mijaliśmy po drodze. Gdy byliśmy w okolicach Kłodzka, chłopcy naciskali wychowawców, byśmy zwiedzili labirynt skalny, ale nauczycielka stwierdziła, że się pogubimy i w zamian obejrzeliśmy kaplicę wysadzaną trupimi czaszkami. Tak więc nic dziwnego, że teraz bałem się, kiedy trzeba było zejść z drogi i po prostu chodzić między drzewami. Tu żadne doświadczenia z Paryża czy Londynu nie pomogą. A jak się zgubię to co wtedy? Jak byłem poprzedni raz, szedłem tylko głównymi drogami, jednak gdy sobie pomyślałem o tych gęstwinach, w które trzeba będzie wejść, przeszedł mnie dreszcz. Dość już miałem emocji w ciągu ostatnich dni, więcej mi nie potrzeba. Może jednak się cofnąć? Pomyślałem sobie, jak matka będzie rozpaczała, jak się zgubię i, o dziwo, sprawiło mi to sporą frajdę. Ona się będzie martwiła, a nie ja. Niech ma za swoje. To spowodowało, że przestałem już się bać i raźno ruszyłem przed siebie.

Gdy przechodziłem obok gajówki, zastałem leśniczego w pocie czoła kopiącego ogródek przed domem. Ogródek w lutym? Nie za wcześnie? Nie był ubrany w mundur, tylko w jakieś robocze łachy o różnych odcieniach szarości. Na mój widok wyprostował się i wbił łopatę w ziemię.
– A powitać! – powiedział uśmiechając się. – Dokąd się wybieramy?
– Do lasu – odpowiedziałem. – Mam w planie obejść to jezioro i zobaczyć, co jest tam dalej, z drugiej strony.
Popatrzył na mnie z lekkim niedowierzaniem.
– Tam nic ciekawego nie ma, poza tym teren jest trudny, momentami nieprzyjemny, a nawet podmokły, ale skoro chcesz… To już lepiej poszedłbyś na stawy, to jakieś cztery kilometry dalej, a wyglądają o wiele ładniej. No i droga nie jest trudna, trzeba iść cały czas przed siebie. Chyba że szukasz czegoś konkretnego – spojrzał na mnie podejrzliwie.
– Ja wiem? – bąknąłem. Stawy też byłyby fajne, tyle że miałem zupełnie inne plany.
– Wiesz co? Widzę, że zależy ci na tym jeziorze. Nie wnikam, dlaczego, jak będziesz chciał, to sam mi o tym powiesz. Tylko że tam naprawdę nie jest przyjemnie. Nawet ja się tam nie zapuszczam, bo w sumie nie ma po co. Wycinki tam nie prowadzimy, ludzie tam też raczej nie chodzą, bo łatwo pobłądzić. Poczekaj, pożyczę ci mapę, dobra?
Propozycja spodobała mi się, tyle że nie bardzo wiedziałem, jak się z nią obchodzić. Tyle tylko, co w szkole, ale to chyba były dwie lekcje i to czysto teoretyczne, na mapie z podręcznika. Sam nie miałem jakoś ciągotek w tę stronę, nawet nie korzystałem z planu miasta. Jeśli chciałem się gdzieś dostać, prosiłem ojca i zawoził mnie tam autem. Proste. Teraz siedziałem w kuchni i piłem herbatę, a leśniczy rozłożył przede mną płachtę.
– Pożyczę ci, ale nie zgub jej, bo mam tylko jedną. Umiesz się tym posługiwać? – zapytał.
Nachyliłem się nad mapą. Szybko znalazłem Wioskę, drogę, którą szedłem, gajówkę i jezioro. Nie powinno być tak źle.
– I pamiętaj, że to pięćdziesiątka, jeden centymetr na mapie to pięćdziesiąt metrów w rzeczywistości.
Racja, zapomniałem co to takiego skala. Podziękowałem za poczęstunek, złożyłem mapę, schowałem ją do plecaka i wstałem od stołu.
– Długo tam będziesz? – zapytał sprzątając ze stołu.
– Jakieś trzy, cztery godziny – odpowiedziałem. – Mogę tu zostawić psa? Nie chcę, by mi się plątał pod nogami.
– Pewnie. A jak wrócisz, powinien już być gotowy obiad. Mam nadzieję, że nie odmówisz.
Pewnie, że nie. Uśmiechnąłem się do niego, z przyjemnością przyjąłem klepnięcie w plecy i jego rękę, która obejmowała moje ramię, gdy mnie prowadził w kierunku wyjścia.

Nawigowanie z mapą nie było trudniejsze niż przypuszczałem. Bez problemu obszedłem jezioro ze wschodniej strony i, zszedłszy z głównej drogi, zanurzyłem się w las. Wymierzyłem okrąg o promieniu dziecięciu centymetrów – tyle można przejść w ciągu piętnastu minut. Zacząłem regularnie czesać las, ścieżka po ścieżce. Był to zwykły bór sosnowy, rzadki, gęstniejący tylko przy samym stawie. Tam sosny się kończyły i roślinność zmieniała się w wysokie, nieprzyjemne krzaki, między którymi lawirowały ścieżki, wydeptane chyba przez zwierzęta, a może i przez ludzi. Gajowy miał rację, podłoże było grząskie, zdradliwe, momentami nogi zapadały mi się w czarnej glebie prawie do połowy butów. Nagle wąska ścieżka urywała się, przede mną była tylko niezbyt szeroka przecinka, porośnięta na wpół zgniłą, brudnozieloną i brązową trawą. Rozejrzałem się dokoła. Z boku miałem bezlistne gałęzie. Przyjrzałem im się dokładnie. Na jednej z nich zauważyłem coś dziwnego, jakieś czerwone nitki, jakby wyciągnięte z tkaniny, która zaczepiła się o jeden z wystających sęków. Przyjrzałem się im dokładnie. Widać było, że widzą już tu od bardzo dawna, czerwień była wyblakła, momentami przechodząca w kolor bardziej rudawy, poza tym włókna pokryte były kurzem. Zaraz, coś słyszałem o czerwonym szaliku, który miała na sobie matka Pawła, kiedy szła do lasu. Ale skąd to wiem? Zacząłem sobie wyrzucać, że nie prowadzę notatek. Jak każdy uczeń, nawet dobry, cierpiałem na, jak to kiedyś powiedziała polonistka, piórowstręt i notatki prowadziłem tylko wtedy, kiedy naprawdę musiałem. Czyżby te nitki pochodziły właśnie stamtąd? Oderwałem gałąź i nitki schowałem do plastikowego woreczka po drugim śniadaniu, który jakimś cudem znalazł się w plecaku. Jeszcze raz rozejrzałem się dokoła. Jeśli ona dotarła do tego miejsca, to dalej raczej nie poszła, chyba że było bardzo sucho. Latem to całkiem możliwe. Może by tak spróbować? Zrobiłem dwa kroki do przodu. Czułem, jak grunt zapada się trochę, pokrywa wodą, która zaczęła się wlewać do moich butów. Trudno, teraz już nic na to nie poradzę – pomyślałem i brnąłem dalej. Teraz widziałem, że przecinka nie jest nieskończenie długa, na jakimś etapie znów zmienia się w ścieżkę. Jak długą? Może dwadzieścia, dwadzieścia pięć metrów. Rzuciłem okiem na mapę, była zaznaczona jako polna droga na podmokłym terenie. W porządku, jakoś się przedostanę. Schowałem mapę do woreczka, a woreczek do plecaka. Znów kilka kroków. Nagle poczułem, że na czymś stanąłem. Może to kawałek drewna? Zacząłem stopą badać tajemniczy przedmiot. Nie był dłuższy niż dwadzieścia pięć centymetrów. Nacisnąłem piętą na jego koniec. Przedmiot ruszył się i oderwał od podłoża. To nie był kawałek drewna. Nachyliłem się i podniosłem znalezisko. Szybko zorientowałem się, że jest to damski but na wysokim obcasie. Wykonany ze sztucznej skóry, może nawet skaju, kiedyś czarny z białymi elementami. Takie pantofle nosi się na uroczyste okazje, kobieta idąca do lasu na pewno by czegoś takiego nie założyła na siebie. Poczułem się jakoś niewyraźnie. Czyżbym rzeczywiście znalazł pantofel Zarychtowej? Wytarłem go o trawę i włożyłem do plecaka. Trzeba by jeszcze zbadać okolice. Może tu dotarła i zatopiła się w bagnie? Zrobiłem jeszcze kilka kroków, stopami dokładnie badając podłoże. Jednak woda w butach zrobiła swoje, stopy zmarzły mi tak, że nie czułem już prawie nic. I nagle zacząłem mieć kłopoty z wyciągnięciem nogi z grząskiego podłoża, Im bardziej próbowałem, tym bardziej zapadałem się. A więc to tak Zarychtowa mogła stracić swojego buta. Zacząłem się coraz bardziej motać w tym bagienku, tkwiłem w nim już po kolana. Nagle przestało mi się chcieć walczyć, a do oczu podpłynęły mi łzy. Co będzie dalej? To przeklęte bagno zaczęło mnie wciągać. Jeśli tych cholernych nóg nie da się wyciągnąć pionowo, to może da się to zrobić pod kątem? Usiłowałem uklęknąć, na próżno, zbyt mocno tkwiłem w gruncie. Żeby tylko sięgnąć do tych cholernych gałęzi, w końcu są blisko… Podstawowa zasada fizyki mówi, że wszystkie odległości są względne i tu jeszcze raz to się potwierdziło. Brakowało mi niespełna półtora metra. Zacząłem konsekwentnie przechylać się do przodu. Raz. I jeszcze raz. I jeszcze raz. Po pięciu razach zauważyłem, że odniosłem jakieś rezultaty i nogi już nie tkwią w bagnie pod kątem prostym do powierzchni. Tak pracowałem do momentu, kiedy nie mogłem już utrzymać postawy stojącej i rymsnąłem na twarz. Woda z podłoża szybko pokonała tkaniny mojego ubrania i teraz byłem cały mokry. Przetrwałem najmniej przyjemny moment czyli ten, kiedy woda zalewa jądra. Wzdrygnąłem się, choć to nic nie pomogło. Smród dusił mi oddech. Leżałem w bagnie i zaczęły mnie opuszczać siły. A może tu umrę? To wcale nie byłoby takie złe. Przynajmniej ojciec się ode mnie odpieprzy i nie weźmie mnie do Wrocławia. Nikt nawet niespecjalnie się mną przejmie. W klasie? Będzie jednego gwałciciela mniej. Policja się zmartwi, bo odpadnie jej główny kandydat na gwałciciela. Paweł? Jak nie stać go było na podziękowanie za zdaną fizykę? Może po jakimś czasie zauważy moją nieobecność. A jednak myśl o Pawle powoli dodawała mi sił. W końcu dla niego to wszystko robię. Nie wiem, ile leżałem w tym błocie bez ruchu, nawet nie przyszło mi do głowy sprawdzić tego na zegarku. Coś mi mówiło, żeby nie poddawać się i walczyć dalej. No niech będzie. Tylko co robić? Teraz nie wolno wstać, trzeba się czołgać. Zbawienne krzaki były niby coraz bliżej, ale dalej nieosiągalne. Z trudem zdobywałem centymetr po centymetrze. Dobrze, że bagno nie wciągnęło mi butów, inaczej byłbym uziemiony na dobre. Wykonałem kolejny ruch do przodu i czułem, jak zapadają mi się kolana. W duchu przeklinałem swoją niezdarność i brzuch. Teraz pracowałem głównie biodrami, klatką piersiową i rękami. Gdy w końcu poczułem w dłoniach chropowatą korę gałęzi, byłem tak wyczerpany, że nie mogłem się nawet porządnie podciągnąć. Znów zacząłem ryczeć jak małe dziecko. O dziwo nie miałem do siebie pretensji, że tu się pchałem, dalej uważałem, że postępuję słusznie. Uspokoiłem się jakoś i ostatkiem sił zacząłem walczyć. Tu już grunt nie był tak grząski i w końcu, nie wierząc własnemu szczęściu, stanąłem najpierw na kolanach a później, bardzo ostrożnie, na stopach. Popatrzyłem na siebie. Nie było mowy, bym tak pokazał się w mieście, stałbym się na długie lata pośmiewiskiem. Trzeba będzie jakoś się doprowadzić do porządku, ale jak? Nawet u leśniczego nie mogę się pojawić w takim stanie, miałem nogi upaćkane w czarnym błocie aż po kolana. Najpierw jednak trzeba będzie trochę odpocząć. Usiadłem na drodze i zacząłem patykiem zgarniać błoto ze spodni. Błocko wdarło się głęboko w tkaninę i było nieusuwalne. Kurtka też była ubzdryngolona jakimiś rudymi plamami. Na dodatek zaczęło mi się robić zimno i czułem jak zimne gacie lepią mi się do tyłka. Nie mówiąc już o tym, że śmierdziałem tak, że mnie samego brało na mdłości. Może jakoś do domu wywietrzeję – pomyślałem, choć tak naprawdę w ogóle w to nie wierzyłem.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Sob 11:25, 23 Cze 2018, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PiotrekWawa
Wyjadacz



Dołączył: 11 Sty 2017
Posty: 151
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Sob 3:16, 23 Cze 2018    Temat postu:

bardzo interesujące opowiadania i bardzo ciekawie piszesz ze zmianą sytuacji jak również poszczególnych bohaterów, ciekawe jest czy na prawdę Maciek znalazł rzeczy powiązane z mamą Pawła? Czekam na dalsze części i jak potoczy się los Maćka, Pawła oraz czy wyjdzie na jaw kto jest tak naprawdę gwałcicielem a czy Paweł i Maciek zostaną przyjaciółmi?
Pozdrawiam Serdecznie z Warszawy i życzę wszystkiego najlepszego.
P cwelik


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 10:57, 23 Cze 2018    Temat postu:

A to się okaże sporo później. Na razie nie będzie miał czasu dociekać...

PS. Dotychczasowe odcinki w wygodnym pdf znajdziecie na [link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Sob 11:28, 23 Cze 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 17:19, 24 Cze 2018    Temat postu: 25.

– Maciej, jak ty wyglądasz! – załamał ręce podleśniczy. – Gdzieś ty łaził?
– No tak jak mówiłem, obchodziłem jezioro z drugiej strony, od bagna – powiedziałem, starając się nie patrzeć mu w oczy. Już i tak sporo nerwów kosztowała mnie ta wizyta, jednak nie miałem innego wyjścia. Pokazanie się matce w takim stanie nie wchodziło w ogóle w rachubę i po cichu liczyłem, że leśniczy pomoże mi się doprowadzić do porządku. Bo że mnie lubił, to było dla mnie oczywiste.
– Tak nie pójdziesz do domu – zadecydował kategorycznym głosem. – Nagrzeję wody na kąpiel i wypiorę ci rzeczy w automacie. Może do wieczora uda się jakoś je podsuszyć.
Zenon wprowadził mnie do kuchni. Dopiero tu, w cieple, poczułem, jak bardzo jestem wyziębiony. Z trudem podszedłem do stołu i oparłem się o niego, powoli przystosowując się do otoczenia.
– Chyba się przebierzesz, zanim zaczniesz cokolwiek robić? – zaproponował. – Poczekaj, nastawię bojler i przyniosę ci jakieś ciuchy na zmianę. Ale najpierw łykniesz to – powiedział podchodząc do staroświeckiej szafki, pomalowanej na biało, choć farba pamiętała już dawne czasy. Mieszkanie leśniczego stanowiło zbieraninę kontrastów, oprócz sprzętów pamiętających chyba jeszcze przedwojenne czasy, zwłaszcza kredensów i szafek, była kuchenka mikrofalowa, nowoczesna pralka automatyczna i laptop. O dziwo, wcale nie wyglądało to źle, raczej egzotycznie ale akceptowalnie. Tymczasem leśniczy podszedł do stołu z jakąś flaszką i kieliszkiem. Odkręcił ją i poczułem mocny, ziołowy zapach.
– Nalewka na tarninie – powiedział nalewając płynu prawie po brzegi kieliszka. – No łyknij – podał mi naczynie. Nie wiedziałem, co to nalewka, do tej pory z alkoholi miałem do czynienia jedynie z piwem, a po pamiętnej imprezie wolałbym o tym zapomnieć na jakiś czas.
– No nie bój się, jeszcze nikt nie znalazł nic lepszego na rozgrzanie – zachęcił mnie. Drżącą, nieczującą ręką sięgnąłem po alkohol i wychyliłem go duszkiem. Zapiekło mnie w przełyku, musiałem odkaszlnąć kilka razy.
– Masz tu, popij i siadaj – leśniczy podał mi kubek z gorącą herbatą. Usiadłem. Co by powiedziała matka, gdyby wiedziała, że jakiś obcy mężczyzna poi mnie mocnym alkoholem? Wysłałaby mnie do ojca nie czekając aż ten przyjedzie po mnie? Zrobiło mi się niedobrze na kilka sekund, później przez cały organizm zaczęły rozlewać się ciepłe, przyjemne fale. Im cieplej mi się robiło, tym bardziej nieprzyjemnie czułem się w przemoczonym ubraniu. Tymczasem w kuchni pojawił się Zenon z naręczem jakichś ubrań w różnych kolorach.
– Przebierz się zanim złapiesz zapalenie płuc – powiedział, kładąc rzeczy na krześle. Wstałem, ale od razu zakręciło mi się w głowie i znów usiadłem.
– Pomóc ci? – zapytał widząc moje zmagania z rzeczywistością. Skinąłem głową. Moje ciało było wręcz skrępowane sztywnymi tkaninami, nie wiem, czy sam dałbym sobie radę. Zenon podszedł do mnie i stopniowo uwalniał mnie z kolejnych warstw ubrań wycierając ręcznikiem wodę, która tu i ówdzie pojawiała się po oddzieleniu ciała od tkaniny. Jego obecność przy mnie, dotykanie mojego ciała sprawiały, że zaczęło mi się robić coraz przyjemniej. Wkrótce stałem w samych gaciach i w jakiejś bluzie od dresu. Zenon obojętnym gestem dotknął moich majtek na tyłku.
– Przecież z nich się też leje. Zdejmij je i owiń się ręcznikiem, zanim woda się nagrzeje, minie jeszcze trochę czasu. Poza tym szkoda byłoby sobie przeziębić jądra, chyba chcesz mieć dzieci?
Nie w moim przypadku – pomyślałem. Zastanowiłem się, co teraz zrobi. Tak naprawdę to powinien się odwrócić albo wyjść z kuchni. Ja tymczasem byłem już mocno podniecony i przyszła mi do głowy nagła dzika myśl. A może by tak obnażyć się przed nim? Wacek był już w pełnym pogotowiu. Zenon stał naprzeciwko mnie i starannie układał moje mokre rzeczy a ja, nie czekając , aż się odwróci, szybkim, dynamicznym ruchem ściągnąłem majtki, a sztywny dydek ze słyszalnym plaskiem uderzył o podbrzusze.
– No no – uśmiechnął się leśniczy spojrzawszy na mnie, chyba po tym klaśnięciu – będziesz miał z czym chodzić na panny, nawet żaden z moich synów nie miał takiego porządnego gnata. No, wytrzyj jajka i obwiąż się – rzucił podając mi ręcznik.
Jego pochwała zadziałała na mnie jeszcze bardziej podniecająco. Nie chciałem go na razie wyprowadzać z błędu, że te panny są raczej nierealne. Byłem równocześnie rozczarowany, że ta podniecająca chwila już się skończyła.
– Mogę iść do toalety? – zapytałem.
– No pewnie – odpowiedział. Byłem już tak napalony, że musiałem coś z tym zrobić. Nie zastanawiając się wiele zniknąłem za drzwiami łazienki, która znajdowała się tuż przy kuchni. Błyskawicznie zrzuciłem ręcznik. Członek był czerwony, gorący i prawie mnie bolał. Dotyk ręki był dla niego zbawieniem, jakby tylko czekał na zabawę. Szybko straciłem kontrolę nad sobą, było mi obojętne, czy wydaję jakieś odgłosy, waliłem go wściekle i za chwilę przyszła zmiatająca wszystko, dusząca fala. Chyba nawet krzyknąłem, otrzeźwienie przyszło dopiero po fakcie. Powoli zabrałem się do sprzątania po powodzi, jaką zgotował mi mój własny organizm. Zawsze, gdy już trysnę, robi mi się jakoś smutno, wolałbym najczęściej zapomnieć o tym, co się przed chwilę stało, nawet w jakiś sposób czuję się winny. Nie wiem, czy to normalne, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Tak było i tym razem, tyle że wyrzuty sumienia, które pojawiły się chyba jeszcze przed ostatnią kroplą, były o wiele większe. A jak słyszał? Przecież jest w kuchni, słyszałem jego krzątaninę. Teraz trzeba było tylko liczyć na to, że chałupa nie jest są bardzo akustyczna… Zawiązałem ręcznik wokół pasa, niestety dydek nie uznał za stosowne opaść i wyraźnie się odcinał na płaskiej powierzchni niebieskiego ręcznika.

– Wszystko w porządku? – zapytał leśniczy, gdy jeszcze mokry od potu, zaczerwieniony i z niewyregulowanym oddechem wszedłem do kuchni. Tylko dlaczego on się tak uśmiecha? Podszedł do mnie, jakby powęszył w powietrzu i poczochrał mnie po czuprynie, jakby chciał mi dać do zrozumienia, że wie, co przed chwilą zrobiłem. Popatrzyłem na niego, koncentrując swoją uwagę nieco poniżej pasa. Wydawało mi się, że jego górka jeszcze przed chwilą była nieco mniejsza. Jego gruby, sporej długości dydek rysował się wyraźnie na szarych spodniach dresowych. Czyżby…? Jednak nic z tego, co podsuwała mi rozszalała wyobraźnia, nie nastąpiło. Zenon spojrzał na kupę śmierdzących szmat, które jeszcze kilka minut temu były moim odzieniem.
– Weź sprawdź kieszenie, zanim to wszystko wrzucę do pralki – polecił. Ociągając się nieco grzebałem w śmierdzących lumpach. W kieszeni kurtki natrafiłem na moją komórkę. Właściwie należałoby zadzwonić do matki i poinformować ją, że się spóźnię. Ale co ja jej powiem? Że gdzie jestem? W lesie? Przecież nie będę kłamał przy tym człowieku, a prawdy powiedzieć nie mogłem, matka już dała mi do zrozumienia, co myśli o tej znajomości. Leśniczy pewnie zrozumie, ale jakoś właśnie teraz zależało mi, aby być wobec niego w porządku. Lepiej będzie, jak wyłączę to w cholerę. Zenon zauważył moje zmagania nad telefonem.
– Twoja mama wie, gdzie jesteś?
– O tyle o ile – odpowiedziałem. – Wie, że poszedłem na długi spacer, ale kompletnie nie ma pojęcia dokąd. Zresztą to nie jej sprawa.
– Wcześniej niż rzeczy ci nie wyschną, nie puszczę cię do domu. Choć i tak odwiozę cię samochodem, nie chcę ciebie mieć na sumieniu.
Patrzyłem na niego, jak przygotowywał mi kąpiel. Paweł Pawłem, chyba na swój sposób byłem w nim zadurzony ale mogę już go spisać na straty. Dlatego bardzo chciałbym, aby mój pierwszy raz był właśnie z nim, tym podtatusiałym starszym panem. Była w nim i męskość, wyrażająca się w kanciastych ruchach, samczej postawie, niskim, chropowatym głosie, ale i coś delikatnego, zwłaszcza w sposobie, w jaki mnie traktował, za mną rozmawiał. Może on też jest taki jak ja? Nie miałem do tej pory do czynienia z żadnym homoseksualistą, nie wiedziałem, jak zachowują się ci ludzie, jak zdobywają swoich partnerów, zwłaszcza w momencie, gdy nie są pewni orientacji tego drugiego. Czy te sygnały wysyła się podświadomie, czy trzeba jeszcze coś zrobić? W przypadku mężczyzny i kobiety sprawa jest zapewne prostsza, tam można otwartym tekstem powiedzieć „chcę się z tobą ruchać”. Przecież Inga z góry założyła, że mam na nią ochotę. Właśnie, a może ja zrobiłem coś takiego, co ona odczytała jako zachętę? Bzdura. Nie patrzyłem na nią, nie obściskiwałem jej w tańcu, jak wielu moich kolegów, którzy, gdyby mogli, wsadziliby łapsko w pipsko. A ja nawet nie obcierałem się o nią sztywnym wackiem. To już więcej sygnałów dałem Zenonowi… Patrzyłem na jego wypięty, kształtny tyłek, gdy stał nachylony nad wanną i przygotowywał mi kąpiel.
– No będzie już dobra – stwierdził. – Kąp się a, ja nałożę na talerze obiad.

– Powiedz, ale tak szczerze, po co ty to wszystko robisz, bo przecież musi być jakiś powód? – zapytał, gdy po obiedzie i zmywaniu naczyń siedzieliśmy na kanapie w salonie oglądając jakiś konkurs skoków narciarskich, a moje ciuchy wyglądały już o wiele lepiej i suszyły się na parzących kaloryferach. – Bo masz w tym jakiś swój cel, prawda?
Iść w zaparte czy powiedzieć mu prawdę? Przypomniałem sobie swoje wewnętrzne zobowiązanie, że nie będę sobie z nim pogrywał.
– Interesuje mnie cały czas to nieszczęsne wesele i co się stało z matką Pawła, to jest z Zarychtą – odpowiedziałem niechętnie. – I wydaje mi się, że coś znalazłem.
– Niemożliwe! – zdziwił się Zenon. – Tyle lat po tamtym wydarzeniu?
Opowiedziałem mu o tym, co naprawdę się stało nad jeziorem i pokazałem mu moje znaleziska. Obejrzał je dokładnie.
– Trochę jak w bajce o Kopciuszku – roześmiał się. – I będziesz teraz prosił wszystkie damy, by przymierzyły pantofelek?
– No nie, ale chyba ktoś go rozpozna albo i wykluczy. Choćby jej mąż, który chyba musi pamiętać, w co była ubrana jego żona. Tyle że to nie jego chciałbym zapytać najpierw. Pawła zresztą też nie, muszę znaleźć inny sposób.
– A ten czerwony szalik, o którym mówiłeś, to skądś pamiętam… Może nawet na tym weselu, przecież byłem tam przez moment. Tyle że nie mogę sobie za wiele przypomnieć.
Starszy pan zasępił się i sięgnął po fajkę i czerwone pudło z tytoniem. Widziałem, że intensywnie myśli. Wkrótce przyjemny aromat drogiego tytoniu rozniósł się po salonie. Nie przerwał nabijania nawet w momencie, kiedy skakał Stoch i osiągnął najlepszy wynik w pierwszej serii.
– Może będę mógł ci jakoś pomóc, ale nie teraz. Znam kilka osób, które były na tym weselu, tyle że muszę znaleźć jakiś sposób, aby to ugryźć. Poza tym to nie jest wcale takie bezpieczne. O starym Zarychcie opowiadają różne rzeczy, nie wszystkie pochlebne. Nie jest to osoba, z którą dałoby się pogadać. Tyle że dalej mi nie odpowiedziałeś, dlaczego to robisz. Jaki jest powód, dla którego pchasz się w tak niebezpieczną sytuację. Bo jeśli ona została zamordowana i ten łajdak jest ciągle na wolności to chyba sam rozumiesz, co na siebie ściągasz. Takich rzeczy nie robi się tak z ciekawości.
Nie chciałem mu mówić. Musiałbym wyjaśniać mu zbyt wiele, a nie byłem na to gotowy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 5, 6, 7 ... 11, 12, 13  Następny
Strona 6 z 13

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin