Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

I znów będziemy razem
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 0:00, 04 Kwi 2018    Temat postu: 33.

W pewnym momencie las się skończył i wyjechali na bitą polną drogę, na której Staszek mógł zwiększyć szybkość do pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Nie obawiał się, że zabraknie im paliwa, zakładając, że samochód pali dziesięć litrów na sto kilometrów, o czym słyszał, benzyny starczało im na o wiele więcej niż dotarcie do Wrocławia, a mieli dwadzieścia litrów rezerwy w kanistrze, zostawionym jeszcze przez Klausa. Staszek coraz pewniej czuł się za kierownicą, próbował przyśpieszać, zwalniać, uczyć się nowych rzeczy.
– Ty nie za szybko jedziesz? – zganił go Achim, który wprosił się na siedzenie koło kierowcy, mimo że Staszek chętniej widziałby go z tyłu i to z różnych względów.
– Właśnie jadę, ile trzeba – odpowiedział Staszek. – To auto może wyciągnąć o wiele więcej, do stu dwudziestu kilometrów na godzinę, ja nie wyciągam nawet połowy tego. Za dużo tu wertepów, dziur i innych nieprzyjemnych rzeczy – powiedział to dokładnie w momencie, kiedy samochód podskoczył na jakimś większym kamieniu.
– Uważaj trochę – burknął lekko przestraszony Achim.
Przecięli kilka skrzyżowań z asfaltowymi drogami. Większość drogowskazów informowało o drodze do Jauer, Bolkenheim i Landeshut. Staszek zatrzymał auto i przy pomocy mapy ustalał pozycję, przyświecając sobie latarką.
– Zaraz powinno być skrzyżowanie z drogą krajową sto pięćdziesiąt cztery i, prawdę mówiąc, boję się jej – powiedział i, żeby odwlec nieprzyjemny moment, zapalił papierosa, wolno zaciągając się dymem.
– Bo mogą być wojska? – domyślił się Achim.
– Tak, a poza tym tymi drogami jeździ trochę aut i moglibyśmy wpaść – odpowiedział.
Przy okazji poszczypali się o palenie papierosów. Achim koniecznie chciał spróbować, Staszek uważał, że jak nie musi, to niech się za to nie chwyta.
– Żeby było więcej dla ciebie? – zapytał rozżalony Achim.
– Tak i nie. Ja już teraz też żałują, że nauczyłem się palić. A później nie tak łatwo z tym skończyć.
Achim wydawał się coraz bardziej przekonany. Tymczasem Staszek wrócił do samochodu, odpalił i ruszyli w dalszą drogę. Widoczność nie była tak dobra, jak kilka nocy temu, rozpoznawał tylko obiekty położone najbliżej drogi: domy, drzewa, płoty, nawet nie wszystkie rowy. Przejeżdżali przez ciche, ciemne, opuszczone wsie, zagajniki, zaniedbane, niezaorane pola. W miarę jak zbliżali się do drogi krajowej, Staszek czuł zwiększające się podniecenie. Drogę jednak minęli bez większych problemów, była pusta i tylko jakieś dwa czerwone znikające światła świadczyły, że jednak ktoś z niej korzysta.

Właściwie czemu by nie pojechać asfaltówką? – pomyślał Staszek, widząc pustki w okolicach. Skoro nie ma aut na głównej, to tym bardziej na tych bocznych nie będzie – rozumował i wybrał drogę oznaczoną drogowskazem na Striegau. Tu dopiero poczuł przyjemność prowadzenia samochodu. Z miejsca przyśpieszył do siedemdziesiątki, rozkoszując się brakiem podrygów i spokojną pracą silnika. Dopiero gdy ukazał się drogowskaz Striegau 5 km, wystraszył się. Wszystko zapowiadało, że ten Striegau będzie dużą miejscowością i trzeba będzie jakoś go ominąć. Zaczął kluczyć po drobnych drogach, instynktownie zachowując kierunek na wschód.
– Czy ty w ogóle wiedz, dokąd jedziesz? – zapytał Achim widząc, że Staszek kluczy trochę bezmyślnie.
– O tyle o ile – odpowiedział Staszek – bardziej wiem, gdzie jestem i tak z grubsza, gdzie jechać. Mamy miasto do ominięcia, i to takie większe.
Nagle, jakieś dwadzieścia metrów przed sobą, zobaczyli wojskowy gazik i gwałtownie zbliżający się kontur żołnierza w czapce. Chwilę później żołnierz wyciągnął czerwoną chorągiewkę i pomachał nią zamaszyście.
– Cholera jasna – zaklął Staszek. Co dalej? W ułamek sekundy zdecydował, że przyśpieszy. Minął żołnierza w niebezpiecznie bliskiej odległości wraz z gazikiem, na którym białą farbą wypisano jakieś słowo nieznanym mu alfabetem i nacisnął pedał gazu. Strzałka szybkościomierza powoli, acz konsekwentnie zaczęła odbijać w prawo. Zaraz później usłyszał dwa strzały.
– Chowaj się, ale już! – krzyknął do Achima, który od razu zachował się zgodnie z poleceniem, ukrywając się na podłodze samochodu.
– Ciasno tutaj – narzekał.
– Teraz muszę zgubić tego żołnierza – powiedział Staszek.
Żeby mnie nie trafił, muszę jechać nierównym torem – myślał, niestety wąska droga nie pozwalała na ten manewr. Jadąc środkiem miał może dwadzieścia centymetrów luzu z obu stron. Postanowił konsekwentnie trzymać się środka drogi, niezależnie od tego co będzie się działo.
– Przygotować pistolet? – zapytał Achim.
– A wiesz, że to nawet dobra myśl – odpowiedział Staszek, spostrzegając w lusterku dwa żółte światła z tyłu. Nie sądził, że będą strzelać, ale zawsze to lepsze samopoczucie, jak jest się czym bronić. Tymczasem po kilku ostrych zakrętach droga się wyprostowała i Staszek dochodził do dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Dwa żółte światła zaczęły się stopniowo oddalać. To jednak nie uśpiło czujności chłopca, tym bardziej że przed sobą znów zobaczył znak informujący o kilku niebezpiecznych zakrętach. Na jednym z nich Staszek spostrzegł wyłaniającą się po lewej oznaczoną boczną drogę i, redukując prędkość aż do pisku opon, wjechał w nią ścinając róg. Auto podskoczyło, ale nie wypadło z kursu.
– Ale fajnie – ucieszył się Achim. – Zrobisz jeszcze raz coś takiego?
– Jak będzie trzeba – odpowiedział sceptycznym tonem Staszek i zgasił światła reflektorów.
– Zabijemy się – powiedział Achim. – Włącz te światła z powrotem.
– Nie włączę, bo będzie nas widział – upierał się Staszek. – Widzisz tamte światła? – pokazał w lewo.
– Yhy.
– No on tam jedzie i niech myśli, że dalej jesteśmy na tamtej drodze.
Przeczekali kilkanaście minut, podczas których Staszek opierając się o drzwi samochodu tulił rozedrganego z emocji Achima. Jemu samemu ręce również drżały. Ich przeciwnik nie pojawił się jednak, a tłumiony odległością warkot silnika rozpłynął się w chłodnym marcowym powietrzu.
– Teraz już wiesz, dlaczego należy unikać dużych i wygodnych dróg – powiedział i popatrzył na zegarek. Było dwadzieścia minut po północy.
– Może byśmy się tak rozbili gdzieś tutaj? – zaproponował Achim. – Prawdę mówiąc mam dość jazdy na dziś.
– Tu nie da rady, jakieś wioski są w pobliżu, patrz – Staszek wskazał na niedaleką grupę świateł. – Musimy poszukać jakiegoś większego lasu. Poza tym jesteśmy blisko głównej drogi, nie wiadomo, jaki znów wariat będzie tędy jechał. Wsiadaj.
Mimo że rozglądali się uważnie, wszędzie dookoła były pola i łąki. Robiło się coraz później, a oni dalej przemierzali polne drogi, stroniąc od asfaltowych. Kilka razy Staszek musiał się wycofywać, bo drogi kończyły się w bagienkach, moczarach albo wręcz w środku pola.
– Mam już wszystkiego dość – powiedział po polsku Staszek, kiedy kolejna droga skończyła się nagle wielkim lejem po bombie.
– Co powiedziałeś?
– Ich hab’s genug – machinalnie przetłumaczył na niemiecki.
– Wiesz co? Coś sobie przypominam – powiedział nagle Achim. – Jakieś dziesięć minut temu mijaliśmy taki stary opuszczony domek, pamiętasz?
– Nie pamiętam i skąd wiesz, że był opuszczony? – rozzłościł się Staszek. – Ja obserwuję drogę i nie mam czasu zerkać na boki.
– Bo chyba jednak na noc zamyka się drzwi? A tam były drzwi otwarte i jedna szyba była wybita. Gdyby ktoś był w środku, to przynajmniej zamknąłby drzwi na noc.
– Tak, tylko ja nie bardzo pamiętam, którędy jechałem, gdybym wiedział, że trzeba będzie wracać…
– To ja ci pokażę – zaoferował się Achim.
Okazało się, że można było polegać na orientacji chłopca w terenie. Nie popełnił żadnego błędu w pilotowaniu Staszka do opuszczonej chatki i już po kilku minutach wjechali na podwórze domku, do którego prowadziła polna droga.

Zatrzymali się przy białym domku, położonym na uboczu wiejskiej drogi. Pobieżna lustracja potwierdziła przypuszczenia Achima, domek był nie tyle niezamieszkany, ile opuszczony, choć większość z wyposażenia była na miejscu.
– Jutro to obejrzymy – powiedział Staszek, gdy Achim zabrał się za przeglądanie wnętrze szaf. – Trzeba przede wszystkim schować auto i znaleźć jakieś bezpieczne miejsce do spania.
Z tyłu domu były zabudowania gospodarcze, jakieś chlewy, w których, sądząc po zapachu, jeszcze niedawno były świnie i stodoła z zeszłorocznym sianem.
– Auto będzie stało w stodole – zarządził Staszek. – Ja nim wjadę, a ty postaraj się znaleźć jakieś miejsce do spania.
Umieszczenie auta w stodole okazało się trudniejsze, niż Staszek przypuszczał, wrota były dość wąskie, a gumno przed stodołą nie grzeszyło równością. Dopiero trzecia próba zakończyła się sukcesem i to połowicznym, bo Staszek porysował lekko karoserię mercedesa o belki stodoły. Gdy już uporał się z zadaniem i lekko niezadowolony opuszczał stodołę, naprzeciwko wybiegł zdyszany Achim.
– Tam jest… tam jest… – usiłował wykrztusić z siebie.
– Co jest?
– No trup… – powiedział z trudem.
– Jaki trup – zirytował się Staszek. – Przed chwilą żadnego trupa nie było.
– W bocznym pokoju, tam, gdzie jeszcze nie byliśmy…
Przerażenie na twarzy chłopca było tak autentyczne, że Staszek ze sporymi obawami towarzyszył mu do domu. Gdy już byli w pokoju, Achim zapalił latarkę. Na otomanie leżał starszy mężczyzna. Już na pierwszy rzut oka widać było szramę nad prawym okiem i strużkę krwi spływającą na marynarkę. Mężczyzna mógł mieć około sześćdziesięciu lat. Ubrany był typowo po wiejsku, w znoszoną, popielatą marynarkę, białą koszulę i szare spodnie. Miał pociągłą twarz, krótkie włosy i hitlerowski wąsik.
– Nie ruszaj – powiedział Achim, kiedy Staszek chciał podejść do zwłok.
– Jemu już nic nie pomoże ani nie zaszkodzi – odparł Staszek, podszedł do umarłego, położył go na otomanie i złożył ręce.
– Niech przynajmniej porządnie wygląda – powiedział.
– Trzeba kogoś poinformować? – zapytał Achim. Staszek pokręcił przecząco głową.
– Kogo? Nawet nie wiadomo, kto tu rządzi. Zresztą my raczej nie powinniśmy się pokazywać władzom ani sowieckim, ze względu na ciebie, ani niemieckim ze względu na mnie. Tak sobie myślałem o tym, co stało się tam na drodze i wymyśliłem, że tam po prostu była granica, więc wszystko wskazywałoby na to, że jesteśmy po sowieckiej stronie. Tym bardziej bym uważał na twoim miejscu.
Achim pokiwał głową i zgasił latarkę.
– Ale spać w tym domu nie będę, nikt mnie nie zmusi.
– Nie wiem nawet, czy pośpimy – wpadł mu w słowo Staszek. – Poświeć mi na zegarek.
Była czwarta rano.
– Głodny jesteś? – spytał Staszek.
– Może i byłem, ale po tym nieboszczyku mi przeszło – kwaśno stwierdził Achim. – Tylko się napiję wody i pójdę spać.
Mimo obaw Staszka woda w studni nie była zatruta ani zanieczyszczona w inny sposób. Zaspokoili pragnienie, zjedli po jabłku i zdecydowali, że będą spać na sianie w stodole.
– Tylko koc trzeba będzie wziąć z auta – powiedział Staszek. – i ten, który się pierwszy zbudzi, natychmiast budzi drugiego. Jakoś nie mam zaufania do tej chaty, nie wiem czemu, ale nie podoba mi się.
Rej nocy nie mieli ochoty na żadne figle. Po krótkim, intensywnym rozładowaniu popędu zasnęli.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 0:00, 05 Kwi 2018    Temat postu: 34.

– Z chęcią przeszedłbym się po okolicy – powiedział Achim po śniadaniu. Dalej utrzymywała się dobra pogoda i było słonecznie, choć pierzaste cirrusy już od rana zapowiadały kolejne załamanie.
Staszek pozostawał sceptyczny.
– Samego ciebie nie puszczę, nie ma mowy – powiedział twardym głosem.
– Dlaczego? – zaperzył się Achim. – Tu są ludzie niemieckojęzyczni, dam sobie radę w razie czego.
Jednak Staszek pozostał nieprzejednany.
– Już ci mówiłem, że Ruskie odbiły te ziemie, przynajmniej na to wygląda. Nie widzisz, że wszystko splądrowane? Nie założyłbym się, że ten facet w domu zginął od niemieckiej kuli.
– To chodź ze mną – naciskał Achim. – Lepiej wiedzieć niż nie.
Staszek niechętnie przyznał mu rację, choć, prawdę mówiąc, najchętniej spędziłby dzień w stodole i wyjechał stąd natychmiast po zapadnięciu zmierzchu. Wczorajsze przeczucie, że coś mu się w tym wszystkim nie podoba, nie tylko nie opuściło go, ale jeszcze bardziej przybrało na sile.
– Dobra, tylko się przebiorę – odpowiedział i pobiegł do stodoły. Przebranie się było rzecz jasna pretekstem, obaj mieli niewiele odzieży i nic czystego, przebieranie polegało głównie na zmianie rzeczy na mniej brudne, a o jakimś praniu przy tej pogodzie mogli jedynie pomarzyć. Staszek otworzył drzwi do mercedesa i ze schowka w drzwiach wyjął rewolwer. Chwilę oglądał go, ważył w palcach, po czym wsadził do przepastnej kieszeni. Nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać, choć sam był raczej przeciwnikiem broni i miał nadzieję, że w życiu nie zastrzeli człowieka. Była jeszcze inna rzecz, broń należałoby przestrzelać, ale gdzie i jak? Łącznie z zapasowymi znalezionymi w kieszeni Klausa mieli tylko około dwudziestu naboi, za mało, aby jeszcze urządzać sobie treningi.
– Coś ty robił tak długo? – przywitał go zniecierpliwiony Achim. – Nie sądzisz, że warto by było wziąć rewolwer?
Staszek uśmiechnął się porozumiewawczo.
– Ty, Rudi, zostajesz na miejscu – nakazał twardym tonem psu, który już cieszył się na długi spacer.

Najbliższa wieś była dalej niż im się wydawało, szli do niej ponad pół godziny i robiła wrażenie opuszczonej. Była to typowa ulicówka oparta na jednej drodze zabudowanej podobnymi domkami. Duchowo byli przygotowani na szczekające psy, ciekawskich ludzi zagadujących ich przy byle okazji, tymczasem przywitała ich głucha cisza. Gdzieniegdzie w przydomowych ogródkach rozkwitały na żółto pierwsze krzaki forsycji, inne krzewy były w większości pokryte baziami.
– Wycofujemy się – zarządził nagle Staszek i skierowali się na jedną z polnych dróg prowadzących do wsi.
– Coś konkretnego? – wystraszył się Achim.
– Tak, mignęli mi żołnierze i to na pewno nie niemieccy. Takie zielono-oliwkowe mundury. Lepiej nie pchać im się w oczy. Chwilę później rozległ się warkot silnika samochodowego i ulicą przejechała wojskowa ciężarówka, zostawiając za sobą smugę spalin zmieszanych z kurzem drogi.
– Ciekawe, co tu robią – zastanawiał się Achim. Jakby w odpowiedzi ciężarówka zatrzymała się, a żołnierze rozbiegli po okolicznych domach. Powietrze wypełniło się złowrogim gwarem w nieznanym chłopcom języku, gdzieniegdzie słychać było strzały z karabinu.
– Wiejemy do siebie, zanim nas zobaczą – stwierdził Staszek i puścił się biegiem w stronę miejsca, gdzie się zatrzymali. Achim od razu ruszył za nim. Biegli chaotycznie, z nerwów plątały im się nogi, a ich krtanie dławiły nieregularne oddechy. Zatrzymali się dopiero na środku pola, niechronieni przez drzewa czy krzaki.
– Usiądźmy – polecił Staszek. Achim choć niechętnie, spełnił polecenie. Obaj siedzieli na piaszczystej drodze, Staszek wyjął z kieszeni paczkę papierosów i zapalił jednego, kaszląc przy tym, gdyż dym rozrywał mu nadwątlone biegiem płuca.
– Wyjedźmy stąd i to od razu – powiedział Achim.
– Wyjechać możemy, tylko czy to coś da? – zastanawiał się już nieco uspokojony Staszek. – Podejrzewam, że coś takiego odbywa się w większości okolicznych wiosek, jeśli Ruskie tu weszły. Wiesz, ja jestem Polakiem, my nigdy nie mieliśmy zaufania do Rosjan. Dziadek walczył z Ruskimi i opowiadał, że to są często bydlaki a nie ludzie. Nie wiem, jak tam teraz z Polakami będzie, ale o ciebie to zwyczajnie się boję.
– To tym bardziej stąd wyjedźmy – nalegał Achim. Staszek gotów był się zgodzić widząc przestrach w oczach przyjaciela.
– Przecież w dzień nie możemy. Poczekamy do wieczora i wtedy wyjedziemy. Z mojego rozeznania mamy jeszcze jakieś sześćdziesiąt, siedemdziesiąt kilometrów, już niedaleko. Nie wykluczam, że już jutro będziemy we Wrocławiu.
– Oby – westchnął Achim.

Gdy już odsapnęli, ruszyli z powrotem, wsłuchując się w odgłosy okolicy. Nic nie wskazywało na niebezpieczeństwo, warkot silników był daleko od nich, a wystrzały naliczyli może trzy. Zmęczeni dotarli do chatki natychmiast sprawdzili, czy ktoś nie buszował podczas ich nieobecności. Wychodziło na to, że nie, mercedes był na miejscu, w domku też wszystko było jak zostawili.
– Trzeba pogrzebać tego dziadka – powiedział Staszek patrząc ze wstrętem na zamknięte drzwi do feralnego pokoju.
– Teraz? – zdziwił się Achim. – Zróbmy coś do jedzenia. Od śniadania nic nie mieliśmy w ustach.
– Chyba przyjemniej jeść bez trupa? – odciął Staszek. – Prawdę mówiąc, jak sobie pomyślę, że w domu są zwłoki, odechciewa mi się jeść i w ogóle wszystkiego.
– To gdzie chcesz go pochować?
– Jak to gdzie, w ogródku. W jednej z tych budek widziałem łopatę, wykopiemy taki płaski grób, byle się zmieścił. Zresztą to nie pierwszyzna dla mnie.
Ziemia w ogródku okazała się twarda, a łopata tępa i kopanie grobu zajęło im więcej czasu, niż się spodziewali. Po ponad godzinie był już gotów, przenieśli zwłoki do ogródka i zasypali.
– Teraz można by zrobić kolację – powiedział Staszek. – Ciekawe, czy dałoby się napalić w tym piecu w kuchni, zjedlibyśmy coś na ciepło.
– Spróbować zawsze można – odpowiedział Achim. – drewno jest narąbane, wystarczy przynieść, podgrzeje się konserwę, a w tym garnku, co stoi na palenisku, można zagotować wodę. Będziemy przynajmniej mieli ciepłą kawę.
– No dobrze – zgodził się Staszek. – Naniosę ci drewna i gotuj. Ja się zajmę samochodem, bo chyba naruszyłem drzwiczki jak go wprowadzałem do stodoły. Poza tym w środku coś lata i chcę koniecznie sprawdzić co.
– Znasz się an tym? – zapytał Achim z podziwem w glosie.
– Mój sąsiad miał auto i je czasem reperował na naszym podwórku. Często patrzyłem i mniej więcej wiem, co jest w środku i co do czego służy. Wszystkiego nie wiem, ale może wystarczy.
Zgodnie z obietnicą Staszek naniósł Achimowi drewna do kuchni, a sam poszedł do stodoły. Nie chciał wyprowadzać auta na klepisko, uznał, że da sobie radę przy pomocy latarki. Zresztą robiło się już ciemno i tak musiałby sobie poświecić, zwłaszcza w grzebaniu pod maską.

Usterkę znalazł, nawet szybko, nic z tych groźnych rzeczy, które potrafią unieruchomić samochód na długie godziny. Obluzowała się jedna z listew pod silnikiem. Narzędzia szczęśliwie miał przy sobie, zostawione przez poprzednika. Wyjął śrubokręt i przymierzał się do przykręcenia obluzowanej śruby. Pracował skupiony, nie zwracał uwagi na dochodzące go odgłosy. Nagle usłyszał przenikliwy krzyk, w pierwszej chwili myślał, że to któryś z kołujących nad domostwem ptaków daje innym znak o swoim istnieniu. Ale nie, krzyk się powtórzył, głośniejszy i artykułowany. Coś jak „Hilfe!” czy podobne wzywanie pomocy. Dodatkowo siedząc wiernie przy Staszku Rudi zawarczał groźnie. Czyżby Achim? Może coś się stało w kuchni? Chłopak co prawda był zręczny, ale przecież wypadki zdarzają się nawet najlepszym. Odłożył na bok narzędzia, wyszedł ze stodoły. Już miał puścić się biegiem, kiedy coś go tknęło. Achim nie krzyczałby tak przy polaniu sobie na przykład nóg wrzątkiem, a po prostu przybiegł do niego. Zamiast więc biec przez podwórze, przesuwał się wzdłuż zabudowań. Resztki zachodzącego słońca sprawiały, że tylko uważny obserwator mógł go spostrzec, szczęśliwie dla niego słońce było za budynkami gospodarczymi. Dopadł do domu i biegnąc prawie w przysiadzie dotarł do wybitego okna kuchni.

W kuchni było dwóch żołnierzy w oliwkowo-zielonych mundurach. Ich twarzy Staszek nie mógł dostrzec, jeden był odwrócony bokiem do okna, drugi znajdował się we wnętrzu ciemnej kuchni. Ten stojący dalej trzymał silnym uchwytem wyrywającego się Achima za głowę i ręce, drugi ściągał spodnie prezentując olbrzymi, prawie dwudziestocentymetrowy członek w stanie pełnego wzwodu z ogromną jak na wyobrażenia Staszka żołędzią.
– Projebali my diewuszku, tiepier’ projebiom mal’czika, ja budu pierwyj a potom ty, Iwan – oświadczył wesoło, plunął obficie na rękę, a następnie jednym ruchem ściągnął Achimowi spodnie i zajął się przygotowywaniem odbytu. Nie było w tym nic z delikatności, więcej z sadystycznej żądzy. Achim darł się wniebogłosy, drugi żołnierz usiłował zatkać mu usta i chyba mu się udało, bo nagle zapanowała cisza.
Staszek był tak zaszokowany widokiem, że nie od razu przypomniał sobie, że ma przy sobie rewolwer. Gdy już do niego dotarło, wyjął go drżącą ręką i wycelował w gwałciciela, który już trzymał śliską żołądź przy odbycie chłopca. Bez zastanawiania wypalił i gwałciciel osunął się na podłogę. Do drugiego żołnierza nie od razu dotarło, co się stało, zdążył wykonać jedynie nieskoordynowany ruch. Staszek strzelił, ale zamiast w klatkę piersiową, trafił w brzuch. Żołnierz nie zdążył nawet sięgnąć do karabinu, kiedy Staszek skoczył przez okno i podszedł do wojskowego.
– Ty mienia spasi, ja uże nie budu jebat’ – błagał tamten żołnierz.
– Ty już nic nie będziesz – powiedział zimno Staszek i wycelował w klatkę piersiową. Nawet nie zastanawiał się specjalnie, tylko pociągnął za spust, Żołnierz natychmiast odbił się od ściany i martwy padł na podłogę. Staszek natychmiast skoczył do Achima, który, zaszokowany, siedział na podłodze.
– Wszystko w porządku? – zapytał. Achim kiwnął głową.
– To bierzemy to żarcie i stąd wiejemy, ino szybko, zanim tu się zrobi naprawdę gorąco – zarządził Staszek patrząc pogardliwie na żołdaków. – Tylko zrewiduję tych skurwysynów.
Wiele przy sobie nie mieli, ich łupem padły raportówka z mapnikiem zawierającym dokładną mapę okolic Wrocławia, kilka tysięcy niemieckich marek, papierosy.
– Zabierzemy im karabiny? – zapytał Achim, były to jego pierwsze słowa po gwałcie, wypowiedziane płaczliwym, łamliwym głosem.
– Nie, nie sądzę, by nam były potrzebne, ten rewolwer starczy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 0:00, 06 Kwi 2018    Temat postu: 35.

Zabiłem człowieka – myślał Staszek w momencie, gdy biegli do samochodu. Wpadli jak burza do stodoły i, zostawiwszy wrota szeroko otwarte, natychmiast wsiedli do mercedesa.
– Dlaczego nie jedziemy? – zapytał Achim widząc, że Staszkowi nie śpieszy się z odpaleniem silnika.
– Daj mi ochłonąć – odpowiedział cicho i położył głowę na kierownicy. – Właśnie zabiłem dwoje ludzi. Nie wiem, czy mogę jechać. Kręci mi się w głowie.
Podniósł głowę z kierownicy i popatrzył tępo na Achima.
– Musimy stąd jechać, sam powiedziałeś, że mogą przyjść ich koledzy – upierał się Achim. – Wtedy nie tylko mnie zabiją, ciebie też. Ja jakoś nie płaczę po Klausie, uważam, że mu się należało, nawet jak już wącha kwiatki od spodu. No nie mazgaj się, może te Ruskie ciebie by nie zabiły, ale mnie na pewno. Jak jeszcze ciebie nie było, to jeden pokazał, co ze mną zrobią, najpierw wsadził palec w zwiniętą pięść lewej ręki i wykonał kilka ruchów, które dobrze wiesz, co znaczyły, a później przejechał palcem pod gardłem. I ty jeszcze masz jakieś wątpliwości? Albo ja, albo oni.
Dopiero teraz zaczęło docierać do Staszka, co się naprawdę stało i że na dobrą sprawę nie mógł inaczej. Inną możliwością było wystraszenie, odciągnięcie ich od gwałtu, ale jak to mógł zrobić? Tak długo, jak oni żyli, mogło się nie udać i tylko odwlec egzekucję. A co my zrobił, gdyby istotnie zabili Achima? Nawet nie chciał o tym myśleć. Wtedy pewnie załatwiliby też jego… ,A nawet jeśli nie, nie chciałby żyć z takim piętnem.
– Może ja poprowadzę zamiast ciebie? – zaproponował Achim widząc, że ręce przyjaciela dalej się trzęsą i ma duże kłopoty z opanowaniem się.
– A dałbyś radę? – wątpił Staszek.
– Chyba tak, ale byś musiał wyprowadzić auto ze stodoły. Cały czas patrzyłem jak jeździsz i myślę, że czegoś się nauczyłem.
Staszek spróbował się skoncentrować i powoli ruszył. Auto było już w połowie wjazdu, kiedy zatrzymało się, mimo że silnik pracował na coraz wyższych obrotach. Zaklął i objął bezradnie kierownicę.
– Daj mnie – poprosił Achim.
– Nie dasz rady.
– Pokaż tylko jak się cofa i spróbuję – nie dawał za wygraną chłopiec.
– Tu wrzucasz wsteczny a tu masz gaz – tłumaczył Staszek.
– Phi, tyle to ja wiedziałem. To wszystko?
– Tak, ale to nie jest takie proste, Musisz się zmieścić w drzwiach a tam jest naprawdę mało luzu.
Obaj chłopcy zamienili się miejscami i Achim usadowiwszy się wygodnie za kierownicą uruchomił silnik. Wprawiony w ruch samochód wykonał nagły skok do tyłu, przy okazji mocno zawadzając o jedną z belek wspornikowych budynku. Gdy już byli na klepisku przed stodołą, budynek wydal dziwny, skrzeczący dźwięk i niebezpiecznie przechylił się na jedną stronę.
– Zawali się – powiedział bezmyślnie Staszek.
– No i co z tego? Przecież już nie będziemy w niej mieszkać – odpowiedział beztrosko Achim i z zadziwiającą zręcznością wyjechał na piaszczystą polną drogę prowadzącą do głównej.
– Skręć w pierwszą polną w lewo – poprosił Staszek. – Musimy kierować się na północny wschód.
– Gdzie to jest? – zapytał Achim.
– Tam – Staszek wykonał ruch ręką w odpowiednim kierunku. – Jedź tak, żeby być cały czas na polu, staraj się nie przejeżdżać przez wioski, a jeśli już musisz to natychmiast z nich wyjeżdżaj i najlepiej kieruj się w stronę lasu, jeśli jakiś zobaczysz. Im szybciej tym lepiej.
O ile Achim pierwszy zakręt wykonał wolno i z pewną trudnością, drugi poszedł mu o wiele gładziej.
– O cholera, zostawiliśmy psa – zauważył kwaśno Staszek. – Chyba będziemy musieli się wrócić, bo nie chcę go zostawić tak samego.
– Nie uda mi się tutaj zawrócić, droga jest za wąska – powiedział hamując i odwracając się do tyłu – ale to chyba nie będzie potrzebne – powiedział wesoło i, gdy auto już stanęło, otworzył drzwi. Zziajany, zdyszany Rudi wskoczył od razu Achimowi na kolana, by natychmiast przeczołgać się do Staszka.
– No dobry piesek, dobry – Staszek gładził jego łeb i po raz pierwszy, od kiedy opuścili upiorną chatkę, poczuł coś w rodzaju ogromnej ulgi. Pies wyczuł nastrój swojego właściciela i spokojnie położył mu się pod nogami bijąc rytmicznie ogonem o podłogę auta.

Tymczasem Achim w przyśpieszony sposób uczył się prowadzić samochód i cieszył się dosłownie każdą chwilą za kierownicą, każdym udanym manewrem, każdym ostrzejszym skrętem. Korciło do od czasu do czasu, by przycisnąć gazu, jednak szybko zauważył, jak samochód zachowuje się na wertepach i jechał trzydzieści, miejscami czterdzieści kilometrów na godzinę. Byli już daleko od domku, w którym spędzali ostatnie godziny i czuli coraz większe rozluźnienie.
– Patrz, tam jest jakiś lasek – pokazał Achim. – Chyba nawet będziemy przez niego przejeżdżać.
– Faktycznie – odpowiedział zaspany Staszek, który, od kiedy przekonał się, że Achim daje sobie radę w dostateczny sposób, odpuścił sobie kontrolowanie chłopca i zaczął przysypiać. – Staniemy tam, jeśli będzie można.
Miejsce okazało się nie tyle lasem, ile rozległymi zaroślami wokół rzeki. Staszek wyszedł sprawdzić, czy most jest na miejscu i w całości. Most istotnie był.
– Muszę umyć ręce, poświeć mi – powiedział do Achima.
– Ręce? Po co? Przecież nie będziemy nic jedli – zdziwił się chłopiec.
– Nie wiem, tak jakoś... Czuję się brudny – odpowiedział i wolno, ostrożnie stąpał w kierunku wody. Brzeg był co prawda nieco podmokły, jednak udało mu się dotrzeć do bystro płynącej wody. Przykucnął i nabrał wody w dłonie. Poczuł to, czego pragnął od momentu, kiedy zabił tamtych dwóch, oczyszczającą siłę, rozpływające się napięcie, pełznący po całym ciele spokój.
– Długo tam jeszcze? – niecierpliwił się Achim.
– Już zaraz wracam – uspokoił go. Jeszcze tylko podciągnął wysoko rękawy koszuli, zanurzył ręce głębiej, nabrał wody i chlapnął na twarz. Poczuł ogromne znużenie i senność.
– Nie chcę już dalej jechać – powiedział. – Jest mi już wszystko jedno.
– Tu się nie da zaparkować tak, jak wtedy w górach, jest gdzie wjechać, ale zawsze będzie widać od drogi – Achim dzielił się wrażeniami z krótkiej wizji lokalnej, którą właśnie wykonał.
– Jest dziesięć po dziewiątej – powiedział spojrzawszy na zegarek. – prześpijmy się kilka godzin, a później nad ranem wyjedziemy i będziemy myśleć co dalej.
– Sam mówiłeś, że w dzień niebezpiecznie – przypomniał mu Achim.
– A masz jakieś wyjście? Sam też jesteś zmęczony. Uważam, że dość przeżyliśmy tego dnia i należy nam się normalny, ludzki odpoczynek. Zresztą nie wiem, czy zasnę.

– Staszek, śpisz już? – szepnął Achim.
– Nie… Nie mogę zasnąć. Cały czas mi się wydaje, że oni tam cię zabili… Bardzo się bałeś?
– Okropnie. W ogóle to myślałem, że mnie rozwalą już na początku, bo weszli z karabinami przygotowanymi do strzału. Mało nie zemdlałem ze strachu... Skąd wiedzieli, że ktoś jest w środku? Przecież ani nie trzaskałem garnkami, nie śpiewałem, nic takiego.
– No ja nic nie słyszałem, a w sumie to nie było tak daleko – powiedział Staszek.
– Może tak zawsze wchodzą, na wypadek, gdyby ktoś był w środku? A może widzieli dym nad chatą? Przecież paliłem w piecu – zastanawiał się Achim. – Pewnie tak, ale jestem głupi.
– Ten z tyłu już ci wpychał – opowiadał Staszek. – Miał spodnie spuszczone do kolan. A miał ogromnego, prawie dwa razy taki, jak mój i stał mu tak, że aż pod górę. Nie boli cię tam?
– Boli i to bardzo – przyznał Achim. – Zdaje się, że jeszcze mi krwawi.
Staszek zirytował się i momentalnie wyprostował na siedzeniu. Chwilę się opanowywał, by nie wyskoczyć z rękami.
– To ty mi nic nie mówisz?
– W końcu kiedyś przestanie – powiedział Achim, a z głosu wynikało, że ostatecznie pogodził się ze swoim losem. – Poza tym to wszystko przeze mnie. Inaczej byś…
– Halt’ die Schnauze – nie wytrzymał Staszek. – Nic nie jest przez ciebie, nic, verstanden? Jeśli już, to przeze mnie, nie powinienem cię sam wpychać do tego domu robić kolacji. Ta chatka już od początku mi się nie podobała.
– I co by to dało? – powątpiewał Achim. – Wtedy bym nie przeżył ani ja, ani ty.
Staszek do tego doszedł już o wiele wcześniej, nie mógł jednak znieść myśli, że ktoś może w takiej sytuacji się obwiniać, a zwłaszcza ktoś tak bliski. Nie odpowiedział, wyszedł z auta i z bagażnika wyciągnął walizkę i odnalazł w niej maść, watę i wodę utlenioną.
– Połóż się na brzuchu – zarządził.
– Trochę się wstydzę – przyznał Achim.
Czy ten chłopak musi go tak denerwować? Najpierw chce wsadzić, bawi się jego odbytem, a teraz boi się nawet pokazać.
– Ty naprawdę chcesz dzisiaj oberwać. To swojego ogona nie bałeś mi się wsadzić do buzi, a mogłem przecież odgryźć, prawda? Wtedy miałeś pełne prawo się bać, a teraz?
– E tam, nie odgryzłbyś – uśmiechnął się, choć wypadło to blado. – A poza tym to trochę co innego, nie uważasz?
– Kładź się, nie dyskutuj – uciął Staszek.
Przyświecając sobie latarką uwolnił chłopca ze spodni i spojrzał na pośladki. Istotnie oba były wymazane krwią. Namoczył kawałek waty wodą i wycierał, powoli kierując się w stronę odbytu. Podświadomie był coraz bardziej podniecony, dostawał coraz wyraźniejsze sygnały z lędźwi, a członek zesztywniał mu w ekspresowym tempie i uwierał w brzuch. Rozchylił pośladki i ujrzał jedną krwawą masę. Zdziwił się, bo przecież gdy Albert go rozdziewiczał a później Ulrich wjeżdżał swoim olbrzymem, nie uronił ani kropli krwi. Tymczasem tutaj… Powoli i konsekwentnie oczyszczał to miejsce. Rana była jedna, widocznie jakieś inne musiały być głębiej, niemożliwe, żeby ta jedna dała tyle krwi, pomyślał. Natłuścił palec maścią i zaczął delikatnie smarować.
– Boli?
– Nie, jest fajnie – odpowiedział Achim. Zachęcony Staszek naciskał coraz głębiej, wreszcie palec wszedł mniej więcej po paznokieć, szkoda, że trochę brudny. Nigdy wcześniej nie widział tego miejsca u nikogo i na początku brały go lekkie mdłości, ale trwały niedługo, może kilkanaście sekund.
– Dobra, już naciągaj spodnie – powiedział chowając maść.
– Jeszcze – wyszeptał Achim.
– Przecież sam narzekałeś, że się wstydzisz. Zdecyduj się na coś.
– Ale mi jest tak fajnie…
– No niech ci będzie – zgodził się Staszek. – Ale ty mi się pobawisz moim ogonem.
Kochali się tego późnego wieczora jeszcze kilka razy, choć Staszek nie dał się namówić na to, czego od kilku dni chciał Achim. Jeszcze widział dziki wzrok w oczach tego żołnierza, który bestialsko wciskał się w Achima. Chyba na jakiś czas wyleczyli go z tego typu seksu, pomyślał. Na razie skupiał się na dawaniu przyjemności Achimowi, który właśnie teraz tego potrzebował. Staszek zdziwił się, że na chłopcu cała ta sytuacja nie wywarła takiego wrażenia, jakie jego zdaniem powinna. Można powiedzieć, że otarł się o śmierć. A teraz leży mu na kolanach i ssie mu członek jak niemowlę smoczek, prawie jakby spał.
– Wiesz co? Kiedyś chciałbym spać całą noc z twoim ogonem w buzi – powiedział, kiedy już skończyli zabawy i usiłowali zasnąć.
– Na pewno nie tu, wybij sobie z głowy – odparował Staszek. – Nawet spać koło siebie nie możemy. A teraz dobranoc.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 0:00, 07 Kwi 2018    Temat postu: 36.

– Tu łażą jacyś ludzie – usłyszał Staszek zanim jeszcze otworzył oczy. Jeszcze było ciemno, ale od wschodu korony bezlistnych drzew nabierały coraz wyraźniejszych kształtów, a pokręcone konary tworzyły ponure widowisko. Popatrzył na zegarek, było wpół do szóstej. Dla pewności przytknął go do ucha i uspokojony słuchał delikatnego cykania. Rozejrzał się wkoło, z obu stron drzewa i krzaki były nieruchome.
– Gdzie ci łażą? Nic nie widzę.
– Bo już sobie poszli – powiedział zaspanym głosem Achim. – I podejrzewam, że będzie ich o wiele więcej jak się rozjaśni.
Staszek pomyślał chwilę. Poprzedniego dnia podczas ucieczki z chatki urwał mu się film i nie śledził drogi, którą jechał Achim. Z tego, co widział w krótkich okresach świadomości, chłopak motał się po pajęczynie dróg i trudno było dopatrywać się w tym jakiegoś konkretnego planu. Północny wschód, który zarządził Staszek, nie był kierunkiem, w którym chłopak jechał zbyt często. Raczej kierował się na północ.
– Masz rację, zaraz się zbieramy, ale ja prowadzę.
– Dlaczego ty? – z miejsca zaprotestował Achim.
– Choćby dlatego, że tu jest bardzo trudny teren, a ja trzymam kierunek lepiej od ciebie. Im bliżej Wrocławia, tym bardziej precyzyjnie musimy jechać – powiedział trochę wbrew sobie ostrym, zdecydowanym głosem. Chłopak za kierownicą spisywał się zupełnie przyzwoicie i nie chciał go deprymować, może znów będzie potrzebny w tej roli.
– Dobrze, już dobrze – odpowiedział Achim mrukliwie.
– Jak tam twoja rana?
– Już nie boli tak jak wczoraj – odpowiedział nie wchodząc w zbędne szczegóły. – Chociaż dalej ją czuję.
– To myjemy się, jakieś śniadanie i jedziemy – zarządził Staszek. Zauważył, że ostatnio nie musiał już przypominać Achimowi o konieczności mycia, co zdarzało się jeszcze tydzień temu. Cywilizuje się – pomyślał. W ich warunkach, kiedy nie mieli żadnych szans przebrania się w czystą odzież, higiena osobista była nadzwyczaj ważna i Staszek doskonale o tym wiedział, sam zresztą był czysty z natury i nie znosił nieprzyjemnych zapachów. Trochę wyleczył się z tego podczas pracy w świniarni, ale dalej przeszkadzał mu smród niemytego ludzkiego ciała.
– Już gotowy – zameldował Achim powróciwszy znad rzeczki.

Wyjechali na puste, jeszcze ciemne pole. Dopiero gdy się nieco rozjaśniło, Staszek dostrzegał sylwetki ludzi, na szczęście daleko. Siłą rzeczy musiały się pojawiać i na drodze ich samochodu. Pierwsi byli jacyś starsi, biednie odziani ludzie z tobołami. Ich miny nie wskazywały na to, że idą z przyjemnością. Później minął dwie kobiety, starszą i młodszą, w szarych płaszczach, z głowami przewiązanymi czerwonymi chustkami, pewnie matka i córka – pomyślał. Dopiero gdy je wyminął, zauważył, że młodsza pchała przed sobą wózek dziecięcy. Staszek nie bał się ludzi tak długo, jak byli to cywile, jeśli coś budziło w nim strach to żołnierskie mundury, niezależnie od ich koloru. Z tego właśnie powodu skupiał się nie tylko na technicznym aspekcie prowadzenia pojazdu, ale miał baczenie na wszystkich mijanych ludzi, zwłaszcza jeśli widział coś przypominającego wojskowy mundur. Z tego właśnie powodu skręcił gwałtownie i z piskiem opon, choć potencjalne niebezpieczeństwo było kilkadziesiąt metrów przed nim. Lepiej uważać, nawet jak to są jakieś młodziaki.
– Stało się coś? – wystraszył się Achim wyrwany ze stanu błogiego spokoju. Jazda samochodem działała na niego kojąco.
– Jacyś żołnierze szli naprzeciw nam – odpowiedział Staszek. – Znów musimy się tłuc polami.
Na horyzoncie wkrótce pojawiło się coś, co napełniło go niepokojem. Coś w rodzaju wału, może niezbyt wysokiego, ale niemożliwego do przejechania. Wał zbliżał się do nich w szybkim tempie. Był betonowy i prosty, za to przecinał cały horyzont. Staszek w pewnym momencie zatrzymał auto i sięgnął do mapy.
– Co to jest? – zapytał Achim.
– Sam nie wiem, właśnie chcę sprawdzić.
Nerwowym ruchem wyciągnął mapę z mapnika, mało jej nie rozrywając. Po krótkim porównywaniu z rzeczywistością westchnął ciężko, złożył niedbale płachtę mapy i cisnął ją o siedzenie.
– Scheiße! – zaklął.
– Co jest?
– Autostrada z Legnicy do Wrocławia. Ciężko będzie ją przejechać, bo prowadzi górą, żadnych skrzyżowań z normalnymi drogami. Są jakieś tunele, ale z tego co widzę na mapie, niezbyt blisko stąd. Będziemy musieli się cofnąć.
– Niedobrze mi – powiedział Achim.
– Co ci jest?
– Chce mi się wymiotować i w głowie mi się kręci – zajęczał Achim. – Wody! I to szybko!
Staszek sięgnął po butelkę, którą trzymał w schowku obok miejsca dla kierowcy. Achim pociągnął kilka łyków i auto nie zdążyło ujechać stu metrów, kiedy chłopiec złapał się za żołądek.
– Zatrzymaj samochód, natychmiast!
Jeszcze auto nie stało w miejscu, kiedy Achim otworzył drzwi i wystawiając głowę zwymiotował obficie. Po czym pociągnął znów łyka z butelki i zwymiotował znów.
– W tej sytuacji dalej nie jadę – zdecydował Staszek. Rozejrzał się dokoła. Jakieś dwieście metrów przed nimi była wieś, nawet dość duża, o czym świadczyła smukła wieża kościoła dominująca nad niskimi chatkami. Dostrzegalne slupy elektryczne świadczyły, że to wieś bogata.
– W głowie mi się kręci – narzekał Achim. Staszek obszedł auto, otworzył drzwi i wywlókł chłopca na zewnątrz, po czym ułożył go przy drodze, a następnie wyjął płaszcz, zrolował go i podłożył pod głowę, przekrzywiając ją tak, by w razie czego Achim nie zadusił się własnymi wymiocinami.
– Chyba w apteczce jest węgiel – przypomniał sobie. Wyciągnął torbę, otworzył ją i po chwili bezładnego poszukiwania wyciągnął fiolkę czarnych tabletek.
– Masz tu – podał mu jedną, a następnie wyciągnął butelkę.
– Pogryźć? – Achim mówił z trudnością, zaciskając szczękę. Staszek kiwnął głową.

Był tak zajęty opieką nad chłopcem, że nie zauważył zbliżającej się wolno postaci starszego mężczyzny idącego od strony wsi. Gdy go dostrzegł, było już za późno, mężczyzna był nie dalej niż dwadzieścia metrów od auta. Może nie był wysoki, ale barczysty i atletyczny, z dużym brzuchem, z solidnymi, umięśnionymi udami, opiętymi ciasno przez spodnie. Staszek nie byłby sobą, gdyby nie zwrócił uwagi na wydatną rzeźbę krocza, mógł nawet dostrzec strunę członka. Dopiero później spojrzał na twarz, poważną przeoraną bruzdami twarz i żywe oczy. Mimo ogromu mężczyzna nie wyglądał na jego potwora.
– Grüß Gott! – odezwał się Staszek jako pierwszy.
– Ihr seid auf meinem Feld – odpowiedział mężczyzna bez przywitania się. – Wieso?
– Przyjaciel mi się rozchorował – odpowiedział Staszek.
– A kto kieruje tym samochodem? – zapytał poważnym, nieprzyjemnym głosem, wbijając oczy w mercedesa.
– Ja – odpowiedział bez namysłu Staszek. – A auto jest jego brata, który już nie żyje – pokazał na Achima.
Starzec popatrzył na obu chłopców, podszedł do leżącego Achima i chwycił go za rękę.
– Ma gorączkę – stwierdził.
Chwilę nad czymś myślał, po czym zwrócił się do Staszka.
– Pokażcie chuje.
Staszek sądził, że się przesłyszał i tępo wpatrywał się w mężczyznę. Ten jednak dokładnie tym samym tonem powtórzył polecenie. Staszek z wahaniem rozpiął rozporek i wyciągnął członek. Mężczyzna podszedł, ujął członek w olbrzymie, mięsiste łapsko i ściągnął napletek, po czym nasunął go z powrotem.
– Sehr gut – powiedział. – Teraz on.
Staszek podszedł do Achima, kucnął nad nim i drżącymi rękami wyciągnął członek, w który mężczyzna wpatrywał się intensywnie.
– Ściągnąć – polecił. Staszek posłusznie wykonał rozkaz. Mężczyzna pokiwał głową.
– Na gut, keine Juden. Zabiorę was ze sobą do domu. Ten mały potrzebuje opieki.
– Daleko stąd? – zapytał Staszek.
– Jakieś półtora kilometra – odpowiedział mężczyzna.
– To pomoże mi pan wsadzić kolegę do auta – poprosił Staszek. – Na tylne siedzenie, pan pojedzie koło mnie.
Wsadzanie Achima zajęło im trochę czasu. Przez ten moment, nie zmienił się wiele, dalej był trupio blady i miał zamknięte oczy. Gdy Staszek dotknął mu policzek, zorientował się, że chłopiec ma wysoką gorączkę. Jakby na potwierdzenie Achim westchnął.
– Zimno mi…
– Przyjedziesz do domu, to ci zrobię gorącej kawy – powiedział mężczyzna.
Wsiedli do samochodu i Staszek uruchomił silnik. Wykonując polecenia mężczyzny przejechali bokiem przez wieś i dotarli do domu, który, chociaż przy głównej drodze, położony był na uboczu. Nie był duży, choć o wiele bardziej nowoczesny niż te dwa, w których Staszek ostatnio mieszkał, z dużymi zabudowaniami gospodarczymi i ogrodem. Pewnie gospodarz jest rolnikiem, pomyślał Staszek.
– Nazywam się Herman Piontek – przedstawił się mężczyzna, zanim jeszcze weszli do domu. – Przyjmę was z chęcią, tyle że we wsi są już Rosjanie. Jeśli nie chcesz stracić samochodu, to będziemy go musieli schować. Cały tydzień chodzili po wsi, rabowali, bili, mordowali. Mnie jakoś oszczędzili, było tu jakichś trzech, ale jak się zorientowali, że mieszkam sam, tylko splądrowali dom, skopali mnie, na szczęście niezbyt mocno, spisali i sobie poszli. A, worek mąki zabrali.
– Pan nie ma żony? – zainteresował się Staszek.
– Nie żyje od kilku lat – odpowiedział Herman. – Miałem trzech synów, jeden w Berlinie prowadzi sklep na Köpenick, drugi zginął na Ostfroncie pod Kurskiem, trzeci mieszka w Breslau, lekarzem jest – mówił z dumą w głosie. – Obaj żonaci i dzieciaci. Ale teraz musimy pomóc temu małemu.

Weszli do dużego pokoju, w którym było wielkie małżeńskie łoże, stół, dwa krzesła, jakaś szafa. Nad toaletką, typowo damską, widniał portret Hitlera. Staszkowi nie spodobało się to, ale nie odezwał się ani słowem.
– Hitler ein guter Mann – odezwał się widząc, na co Staszek patrzy. – tylko jego doradcy są do dupy. Miał szansę to wygrać. Eh… – powiedział z rozgoryczeniem.
To już drugi dowód, że trafiłem na faszystę, pomyślał Staszek. W każdej innej sytuacji wiałby stąd, gdzie pieprz rośnie, jednak teraz nie mógł sobie na to pozwolić. Co zrobić z Achimem? Chłopak wymaga pomocy i to natychmiastowej.
– A ty wierzysz w Hitlera? – zapytał wprost.
– Ja – odpowiedział Staszek czerwieniąc się i mając nadzieję, że Herman tego nie widzi. Tym momencie musi udawać Niemca, nie ma żadnej innej możliwości, nawet, jeśli wszystko się buntuje w środku.
– Ale akcent to ty masz nie nasz – zauważył Piontek. – Skąd jesteście?
– Ja spod Friedeberga, a kolega z Lähn. Piontek kiwnął głową na znak, że nazwy tych miejscowości są mu znane.
– Nigdy nie byłem a tamtych stronach – przyznał. – To już w górach?
– Prawie – odpowiedział Staszek.
Piontek tymczasem ułożył Achima na łóżku i przeszedł do graniczącej z pokojem kuchni i rozpalił ogień pod płytą.
– Jest we wsi lekarz – powiedział – i to zaufany, nie wyda was Rosjanom. Ale będę musiał do niego pójść, jak już zaparzę tej kawy.
– Daleko mieszka? – zapytał Staszek. – Może zawiózłbym pana autem?
– Nie radzę – przestrzegł Herman. – Jak Sowieci zobaczą, to zabiorą samochód, a i ty możesz mieć kłopoty. Co ja mówię, nie możesz a na pewno byś miał. Niby ich Stalin taki dobry, a mercedesów nie mają – zakończył z satysfakcją.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 0:00, 07 Kwi 2018    Temat postu:

Ktoś to czyta?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
januma
Dyskutant



Dołączył: 22 Lip 2009
Posty: 84
Przeczytał: 23 tematy

Pomógł: 6 razy

PostWysłany: Sob 3:09, 07 Kwi 2018    Temat postu:

Ja

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mark55
Adept



Dołączył: 13 Mar 2008
Posty: 49
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 15 razy

PostWysłany: Sob 7:49, 07 Kwi 2018    Temat postu:

Jasne, czekam z niecierpliwością na następne odcinki

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
waflobil66
Wyjadacz



Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 505
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy

PostWysłany: Sob 17:28, 07 Kwi 2018    Temat postu:

Czytam, czasem tu, czasem na chomiku. Od jakiegoś czasu zrobiła nam się "powieść drogi" i bardzo sprawnie utrzymujesz uwagę czytelnika. Po każdym odcinku niecierpliwie czeka się na następne.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 0:47, 08 Kwi 2018    Temat postu: 37.

Doktor, który okazał się młodym, wysokim mężczyzną z krótką, czarną brodą, przyjechał z Piontkiem starą, zabłoconą furgonetką. Gdy wraz z Hermanem weszli do salonu, Staszek siedział u wezgłowia łóżka, głaszcząc śpiącego Achima.
– To jest ten pacjent? – zapytał doktor, nawet nie przedstawiając się. Staszek skinął głową. Lekarz otworzył walizkę i wyjął z niej stetoskop i inne utensylia, których większość była już Staszkowi znana z walizki Ulricha. Gdy zabierał się do mierzenia temperatury Achima w odbycie, zauważył stan tego miejsca i nie do końca zaleczone strupy.
– Co tu się działo? – zapytał ostrym głosem. Staszek chcąc nie chcąc musiał opowiedzieć wydarzenia ostatnich dwudziestu czterech godzin. Jeszcze nikomu nie opowiadał o tak intymnych rzeczach, więc zacinał się i czerwienił.
– I naprawdę zabiłeś obu? – nie dowierzał Herman. – Możesz mi pokazać ten rewolwer?
Staszek zniknął na chwilę, by przyjść z bronią, którą podał Piontkowi. Ten oglądał ją jakiś czas i z widoczną niechęcią zwrócił ją chłopcu.
– Niezła giwera – powiedział. – Zastanów się, czy jej nie chcesz sprzedać. Z chęcią bym kupił, tu teraz potrafi być niebezpiecznie.
Tymczasem doktor, kiwając ze zrozumieniem głową, kończył badać Achima. Zapiął mu koszulę, troskliwie ułożył na łóżku i pogłaskał po głowie.
– Biedny chłopak – powiedział.
Staszek zorientował się po głosie lekarza, ze sytuacja nie jest dobra.
– Co mu jest? – zapytał, w myślach odwlekając moment, kiedy chciałby usłyszeć odpowiedź.
– Ma zakażenie organizmu – objaśnił doktor. – Nie dojadacie, śpicie po polach, to i organizm się osłabi i nie umie się bronić. Teraz potrzebowałby penicyliny, by walczyć z zakażeniem. Niestety ja mam ostatnie dwie ampułki, a tu potrzebnych jest przynajmniej dwanaście. A najgorsze jest, że jak weszli tu Rosjanie, to nie mam skąd ich zdobyć. Apteka w Neumarkt splądrowana, inne pewnie też. Niestety twój przyjaciel może sobie nie poradzić.
Zanim jeszcze zaczął przytomnie myśleć, Staszek mało nie zemdlał. Do Achima zdołał się już przywiązać bardziej niż do kogokolwiek z rodziny i wiadomość raziła go niczym cios obuchem w głowę. Dopiero później przypomniał sobie o tajemniczych ampułkach z opisem po łacinie, tkwiących w walizce doktora. Bał się, że jako posiadacz walizki lekarskiej może być posądzony o kradzież albo nawet coś gorszego, jednak w tym momencie zmuszony będzie wybrać mniejsze zło.
– Panie doktorze – zaczął. – Mamy jakieś ampułki, zresztą całą torbę lekarską – tu opowiedział całą historię. – Może to właśnie to, o co chodzi?
Lekarz popatrzył na niego dziwnie.
– Przynieś tę walizkę.
Staszek znów udał się do mercedesa. Otworzył walizkę, wyciągnął z niej kilka rzeczy, których na pewno nie chciał stracić, z porządnym nożem i nożyczkami włącznie, po czym zamknął ją i zaniósł do domu. Doktor rzucił się na nią jak sęp na padlinę.
– Ty tu masz prawdziwe skarby – powiedział z uznaniem. – Nie pogniewasz się, jak ci tę walizkę zabiorę? I tak nie będziesz wiedział, co zrobić z tym wszystkim.
– Tylko chciałbym tę maść, bo już wiele razy nam pomagała – zastrzegł chłopiec.
– A to sobie możesz wziąć, nawet dam ci nową tubkę i to jeszcze lepszej – odpowiedział doktor. – W każdym razie masz dwadzieścia cztery ampułki penicyliny, co spokojnie wystarczy na leczenie – powiedział i zamyślił się. – To mówisz, że ten lekarz miał na imię Ulrich?
– Tak – odpowiedział nieśmiało Staszek. Ton lekarza nie był bynajmniej neutralny, wyczuwał w nim duży ładunek emocjonalny.
– A jak wyglądał?
– Na pierwszy rzut oka jak pan Piontek – odpowiedział spoglądając bokiem na Hermana – tylko miał jeszcze grubszy brzuch i młodszą twarz.
– Ulrich Heide, na sto procent – mruknął doktor. – Miałem z nim praktyki zaraz po studiach, w Hirschbergu.– Dobry lekarz, nawet bardzo dobry, ale różnie o nim mówili – to powiedziawszy popatrzył badawczo na Staszka. – Nie proponował ci czegoś? – zapytał podejrzliwie.
– Nie, nic takiego – skłamał Staszek. – Ale bardzo się mną opiekował.
Wydawało się, że doktor Knobloch, bo tak się nazywał, przyjął wiadomość z ulgą.
– Wśród studentów krążyła plotka, że Heidego interesują młodzi mężczyźni, a im młodsi, tym lepiej. Tylko że nikt nie mógł mu niczego udowodnić, choć wielu ostrzyło sobie zęby, bo jako nauczyciel Heide był bardzo wymagający i niejeden za jego sprawą pożegnał się ze studiami.
– To znaczy, że był pedałem? – ze zgrozą zapytał Piontek. – Nie rozumiem, dlaczego w ogóle skończył studia i miał praktykę lekarską. Chore osoby należy izolować. Myślałem, że Hitler już ich powybijał, a tu patrz pan.
– Pański Hitler powybijał pół Europy a pan go jeszcze broni – powiedział z wyrzutem doktor Knobloch, gładząc swoją bródkę. – Teraz przyjdzie nam za to wszystkim zapłacić.
– Hitler wygra we Wrocławiu i jeszcze losy tej wojny się odmienią – powiedział z przekonaniem Piontek. – To tylko chwilowe trudności. Sowieci będą musieli się cofnąć.
Staszek przerażony słuchał tej rozmowy. Niepokoiła go głównie opinia o homoseksualistach wyrażona przez Hermana. Jeśli on ma tu zostać kilka dni, to będzie musiał się pilnować i to mocno. Żadnego walenia, chodzenia ze sztywnym i podobnych rzeczy. Na razie zresztą i tak czuł się zbyt zmęczony, by myśleć o seksie, ale wiedział, że to wróci, wcześniej czy później.
– To je w takim razie wezmę chłopaka do siebie – powiedział doktor. – Na trzy dni, tyle, ile potrzeba, by dostał serię antybiotyków. Z chęcią wziąłbym też ciebie, ale u mnie żona, teściowie i dwoje dzieciaków, bliźniacy, dziewięć lat, ledwie starczy miejsca dla nas wszystkich. Poza tym zawsze jest problem z Rosjanami, jednak jednego zawsze łatwiej ukryć.
– Nie trzeba, chłopiec zostanie u mnie – powiedział Herman. – Luksusów u mnie nie będzie miał, ale tych kilka dni wytrzyma.

Doktor Knobloch pożegnał się z nim i Hermanem, w trójkę wsadzili Achima na tylne siedzenie samochodu, po czym odjechał.
– Co zamierzasz tu robić? – zapytał Herman, kiedy siedzieli we dwójkę w kuchni. – Na wieś cię nie puszczę, bo złapią cię Sowieci, do roboty specjalnie nic nie ma, nawet pola nie będę orał, bo wszyscy mówią, że Rosjanie będą nas stąd wyrzucać, a później przyjdą Polacy.
– Nie wiem, może ma pan jakieś drewno do porąbania? Ogródek do skopania? Zrobię, co pan każe.
Piontek myślał chwilę.
– Drewno rzeczywiście możesz mi porąbać, ale wiele tego nie ma. Później się zastanowię.
Wbrew temu, co mówił Piontek, drewna znalazło się na dwugodzinną robotę. Staszek gorączkowo zastanawiał się, co zrobić dalej. Hermana bał się trochę, ale wiedział, że jeśli nie wychyli się ze swoim polskim pochodzeniem, może u niego przesiedzieć kilka dni, możliwie często go unikając. Jemu zaś śpieszyło się do Wrocławia i w myślach przeklinał siebie samego. Może by nawet zostawił Achima z tym doktorem, szkoda by trochę było, ale miał zaufanie do tego człowieka. Nie jest fanatycznym faszystą, zdaje się, że wręcz przeciwnie, no i ma ludzkie odruchy. Tyle czy ten zechce go trzymać? Poza tym ucieczka nocą byłaby czystym świństwem w stosunku do Achima. Prawda, że nic mu nie obiecywał, ale też nie porzuci go, zwłaszcza w tym stanie. Już pomijając zwykłą ludzką ciekawość, chciał wiedzieć, czy i jak szybko chłopak wyliże się z tego zakażenia. Jeśli miał jakieś obawy, to wyłącznie w stosunku do Hermana. No ale co on mu może zrobić? Homoseksualistów nie lubi, więc nie będzie go molestował, chociaż ciągle w pamięci miał zachłanność, z jaką Herman patrzył na jego członek wtedy, na polu, z jakim wyrazem twarzy go chwytał. Było w tym coś więcej niż tylko rozwiązanie trapiących go wątpliwości w kwestii żydowskiej. Ale przynajmniej pretekst był dobry… Może dziadowi brakuje seksu i wszystko go podnieca? Czy on przespałby się z Hermanem? Nie wykluczał tego, w każdym razie z chęcią obejrzał mu to, co ukrywa w spodniach. A tak swoją drogę ciekawe, gdzie go położy spać. Może będzie mógł zobaczyć, jak się przebiera? I to raczej z ciekawości, nie jest to ktoś, kto by go pociągał jak Achim czy oczywiście Albert. Jednak był podobny do Ulricha Heidego i to wystarczyło, by poczuł mrowienie w jądrach. I jeszcze jeden problem, sprawa imienia. Do tej pory się nie przedstawił, trzeba będzie sobie wybrać jakieś niemieckie imię, żeby nie podpaść. Miał polską kenkartę, ale nie musiał jej pokazywać, zresztą nikt o nią nie pytał. Na niemieckie papiery raczej nie ma szans. To jakie imię sobie wybrać? Albert oczywiście, mała szansa, że się zapomni.

– Jakie macie dalej plany? – zapytał Piontek przy skromnej kolacji składającej się z ziemniaków polanych sosem z kostki maggi i łyżki kiszonej kapusty.
– My jedziemy do Wrocławia – odpowiedział żarliwie.
– Po co?
– No walczyć – odpowiedział nieśmiało. Aż zdziwił się, że takie kłamstwo przeszło mu przez gardło. Ale w jakim innym celu mógł tam jechać? Tak na niemiecki rozum? W historię o poinformowaniu o śmierci rodziców Alberta nie uwierzył nawet Achim, a co dopiero taki wyga jak Piontek.
– Ty myślisz, że ja wam pozwolę jechać do Wrocławia? Przecież wy nawet nie dostaniecie się do miasta, całe jest okrążone przez Sowietów, zapytaj doktora Knoblocha, chciał tam dotrzeć tydzień temu. Opowiadał, że Ruskie mało go nie zastrzelili.
– Ale dostał się?
– Dostał, ma jakąś specjalną przepustkę. Ale mówi, że drugi raz nie zaryzykuje – to powiedziawszy starzec zamilkł i zajął się odnoszeniem talerzy do mycia.
Staszek pomyślał, że koniecznie musi porozmawiać z Knoblochem, na pewno zna położenie wojsk, może słyszał o jakiejś dziurze w tej blokadzie.

– Masz jeszcze jakieś ciekawe rzeczy w tym twoim samochodzie? – zapytał Herman, gdy już pomyli talerze i usiedli przy stole przy zapalonych świecach. – Oprócz oczywiście pistoletów i połowy apteki.
– Kilka butelek sznapsa – odpowiedział, zastanawiając się, jak stary na to zareaguje.
– To przynieś tu jedną – rozkazał. – Nieczęsto piję, ale po tych Rosjanach z chęcią wychyliłbym kilka kieliszków. Ruski wszystkim konfiskowali wódkę i inne alkohole. Oczywiście sami to wypijali, często na miejscu. Ja miałem dwie butelki samogonu, może dlatego dali mi spokój.
Staszek przyniósł z samochodu butelkę. Herman otworzył ją i jakiś czas wąchał ją podejrzliwie, wreszcie się uśmiechnął.
– Dobrze pachnie. Tobie też nalać?
Staszek pokręcił głową. Dotąd nie pil alkoholu i wolałby, by tak zostało, wystarczy, że zaczął palić papierosy. Tymczasem Herman nalał sobie pełną szklankę i duszkiem wypił połowę, po czym chuchnął głęboko i przegryzł kawałkiem chleba.
– Prawdziwy skarb – powiedział. – Teraz jeszcze tylko kobity mi brakuje. Od kiedy umarła moja ślubna, jeszcze nie miałem okazji. Na wsi są takie, które by i dały, ale ta wieś strasznie załgana jest, masa plotkarek, nawet nie będę próbował. A mnie nawet na starość chuj nie daje spokoju.
Im więcej pił, tym bardziej pikantne stawały się jego tyrady. Wreszcie, gdy w butelce pokazało się dno, skończył.
– No dość, bo jutro też jest dzień i trzeba wstać. Teraz idziemy już spać.
– A gdzie ja będę spał? – zapytał Staszek. Już dawno powinien się o to zatroszczyć.
– No jak to gdzie, koło mnie – odpowiedział Herman. – w pokojach dzieci już nie ma łóżek, to jedyne miejsce, gdzie można się przespać.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 0:15, 09 Kwi 2018    Temat postu: 38.

Leżeli już w łóżku. Wbrew wcześniejszym nadziejom Staszek nie napatrzył się zbyt wiele, bo Herman tylko umył nogi i jemu też polecił.
– Nie będę grzał wody na kąpiel, trzeba oszczędzać drewno – wyjaśnił. – Od zimnej wody w takich ilościach jeszcze nikt nie umarł.
Staszek przyniósł miskę, opłukał stopy, nawet nie udając, że interesuje go jakieś bardziej zorganizowane mycie, wytarł w ręcznik, wylał wodę i ułożył się do łóżka. W pokoju panował mrok, zasłonięte okna nie przepuszczały zbyt wiele światła księżycowego. Nagle stary zwlókł się z posłania i poszedł w stronę wiadra na mocz, które stało w kącie. Na pewno nie sikał, jedynym odgłosem było monotonne klap, klap, klap, które chłopiec rozszyfrował jako uderzanie ręki o tłusty brzuch.
– A ty też, jak chcesz sobie zwalić, to nie w pościel, tylko tutaj – nieoczekiwanie powiedział Herman. Staszek zastanawiał się, czy to jest jakaś zachęta, czy tylko zwykłe polecenie porządkowe, które będzie mógł spokojnie wykonać, jak stary już skończy. Widocznie jednak było to polecenie tego pierwszego rodzaju, bo Piontek powtórzył prośbę.
– No chodź jak chcesz.
Z łomoczącym sercem Staszek usiadł na łóżku, a potem podszedł w kierunku wiadra. Do tej pory jego seks zawierał wszystko poza lękiem i obawą, w tym wypadku właśnie to pchało go w kierunku wiadra, jak również jedna wielka niewiadoma. Podszedł i ściągnął do wysokości kolan krótkie spodenki, które celowo założył na okoliczność spania w cudzym łóżku. Niespeszony Herman dalej pracował nad swoim członkiem w niezmienionym rytmie. Byli odwróceni od źródła mizernego światła, więc Staszek nie bardzo mógł dostrzec nawet zarysów tego, co go interesowało. Następnie w strachu chwycił swój organ i rozpoczął mechaniczną, bezpłciową masturbację.
– Daj go – szepnął Herman i przejął robotę, Ciepłe, mięsiste palce długo badały obiekt, zanim rozpoczęły uciskanie. Lęk już powoli zaczął przegrywać z rosnącym podnieceniem, każde następne zachowanie palców było niespodzianką. Jęknął, gdy stary chwycił go za jądra i kilka razy ścisnął.
– Chwyć mojego – padł następny rozkaz. Staszek co prawda tylko na to czekał, ale w tym przypadku musiał działać z pewnym ociąganiem, przypadkowy pośpiech mógł go wiele kosztować.
– No nie bój się – szepnął znów Herman, odnalazł w powietrzu dłoń Staszka i naprowadził go na cel. Teraz chłopak z czystym sumieniem mógł zająć się tym, co lubi najbardziej. Członek Hermana może nie był jakoś przesadnie duży, ale wyjątkowo gruby, z bardzo wilgotną żołędzią. Takiego mieć w sobie… – pomyślał, choć wiedział, że to niemożliwe i że nawet jeśli Herman będzie tego chciał, należy się sprzeciwiać. Tymczasem czerpał przyjemność z zabawy tym niezwykłym narzędziem, które coraz to pokrywało się ciepłą śliskością.
– Mocniej, co tak słabo – powiedział Herman, który dawał niezłą szkołę członkowi Staszka. Jego ruchy były kanciaste, ostre, choć nie nieprzyjemne. Obaj już byli za linią bez powrotu, ich ruchy stały się drapieżne i władcze. Nagle Herman przejął członek i Staszek słyszał tylko, jak wyrzucone z impetem strużki nasienia dzwonią o blachę wiadra, a były tego całe potoki.
– Heil Hitler – wyszeptał starzec na zakończenie orgazmu. Staszek
zrazu myślał że się przesłyszał, jednak trudno to było pomylić z czymkolwiek innym. Co musi mieć w głowie człowiek, który w takim momencie wypowiada takie rzeczy?
Chwilowo opadło go pożądanie, w końcu doszedł w kilka sekund później no i oczywiście nie bryzgał tak, by wprawić w wibracje wiadro.
– To teraz spać – zarządził Herman.

Spali przykryci jedną kołdrą i Staszek podświadomie czekał na ciąg dalszy tej zabawy, zwłaszcza że ręce Hermana miały swobodny dostęp do jego ciała. Nic takiego jednak się nie stało, nie minęło pięć minut i już słyszał chrapanie starego. Sam też odpłynął chwilę później. W nocy budził się kilka razy, przestraszony, miał wyjątkowo nieprzyjemne, nawet krwawe sny, ale ani razu nie stwierdził, by starzec przystawiał się do niego. Wręcz przeciwnie, był odwrócony do niego swym mięsistym tyłkiem. Gdy rano się obudził, Hermana już nie było. Sam nie wiedział czy się cieszyć, czy żałować. Z jednej strony powinien związki z tym nazistą ograniczyć do minimum, z drugiej zaś to był też facet, mimo wieku seksowny i robiącym na nim odpowiednie wrażenie.
– Gut geschlafen? – zapytał Herman, który właśnie wszedł do pokoju.
– Ja, danke – wymamrotał Staszek.

Cały dzień Herman nie zrobił ani jednej aluzji do tego, co się stało nocą, choć i niewiele ku temu było okazji. Mimo wcześniejszego zarzekania się poszedł na pole, Staszek zaś otrzymał polecenie przygotowania obiadu. Gdy był w trakcie obierania ziemniaków, usłyszał pod oknem znajomy warkot motoru. Wyjrzał i upewnił się, że to doktor Franz Knobloch, ubrany jak wczoraj, w marynarkę i śnieżnobiałą koszulę.
– Jest Herman? – zapytał wprost w drzwiach. Staszek zastanawiał się, czy on w ogóle ma w zwyczaju się witać.
– Jest na polu – odpowiedział trochę zły na doktora.
– To nawet dobrze się składa, bo ja do ciebie – odpowiedział.
Staszek zdziwił się. O czym więcej ponad informacjami o zdrowiu Achima może rozmawiać z tym człowiekiem? Popatrzył jeszcze raz na niezdradzającą niczego twarz doktora.
– Co z Achimem? – zapytał rzeczowo, podobnie jak doktor rezygnując ze wstępów.
– Nic, dostał dwie penicyliny, odpoczął, nakarmiliśmy go. Żyje i ma się niezgorzej. Natomiast problem tkwi w tym, co mi opowiedział – Staszek usłyszał w tej końcówce jadowity ton.
– To znaczy?
– Hmmm… – powiedział doktor zapalając papierosa. – Po co jedziecie do Wrocławia?
Staszek doskonale zdawał sobie sprawę, że ten temat wypłynie wcześniej czy później, zwłaszcza kiedy są w jakiś sposób limitowani przez dorosłych. Wiedział, że mogą zostać zablokowani, ale w zwykłej sytuacji. Tu sytuacja była daleka od normalnej, na dobrą sprawę nie było nawet policji, do której Knobloch mógłby się zwrócić. Bo przecież nie pójdzie do sowieckich żołnierzy. Zdawał sobie sprawę z tej przewagi, tylko co dalej?
– Ja tam jadę w pewnym ściśle określonym celu, A Achima biorę, bo z minuty na minutę został sam jak palec, bez nikogo bliskiego. Co miałem z nim zrobić?
Twarz doktora była nieprzenikniona.
– Rozumiem, że szukasz przyjaciela. Zresztą Achim opowiedział mi o wiele więcej, również o tym, kim ty naprawdę jesteś.
Staszek zdenerwował się nawet mniej niż powinien w momencie, kiedy na jaw wyjdzie jego prawdziwa tożsamość. Teraz trzeba tylko rozegrać to tak, by nie stracić tego, co jeszcze nie zostało stracone.
– No dobrze, jestem Polakiem. To jakaś moja wina? Ja się sam aresztowałem w Warszawie? Sam skazałem na przymusowe roboty? Niech pan idzie mnie zadenuncjować Rosjanom, jeśli naprawdę pana tak wkurwiam swoim pochodzeniem – eksplodował Staszek.
– Eh, nie o to chodzi – wpadł mu w słowo doktor. – Jesteś kim jesteś i tego nie zmienisz. Nie to w tym wszystkim jest najważniejsze. Zresztą, jeśli to wszystko prawda, co opowiedział chłopak, to należy cię bardziej podziwiać i ci współczuć, niż cię ganić. Tu chodzi o coś zupełnie innego.
– Mianowicie?
Doktor zapalił drugiego papierosa i chwilę myślał, zanim odpowiedział.
– Ja rozumiem, że się zaprzyjaźniliście. Tylko po jaką cholerę go ciągniesz do Wrocławia? Z tego, co tutaj się mówi i tego co sam widziałem, tam jest naprawdę ciężko. Przed obroną miasta ponad połowę ludzi wywieźli w głąb Niemiec, w tym do Drezna. W taki sposób zresztą straciłem kilku znajomych. Wy tam nie macie żadnych szans, naprawdę. To tak jakbyś włożył rękę w ogień.
– To co mi pan proponuje w zamian? – zaperzył się Staszek. – Iść do najbliższego ruskiego komendanta i dać się zerżnąć? Ja jadę tam, gdzie jest ktoś, kto ma dla mnie jakąś wartość. Achima mogę zostawić, ale na pewno nie oddam go w ręce Sowietów. Zresztą sam pan wie, co usiłowali z nim zrobić.
– Nie unoś się tak, spokojnie – uspokoił go doktor kładąc rękę na ramieniu chłopca. – Sam zaopiekowałbym się Achimem, gdyby nie to, że my też drżymy tu o swój los. Jedyny, który nie ma się czego bać to ty.
– Ja? – zdziwił się Staszek.
– Ty, bo te ziemie są lub wkrótce będą pod polską administracją. Na razie jest taki bajzel, że trudno się połapać. Za miesiąc, dwa, przybędą tu Polacy i przejmą cale mienie. Będziesz mógł się urządzić. W twoim układzie jechanie na stracenie jest bezsensowne. Powinieneś po prostu przeczekać ten okres.
– A Achim?
– No tu jest trudniej, bo, jeśli rozumiem dobrze to, co się mówi, Rosjanie i Polacy wywalą stąd wszystkich Niemców, niezależnie od tego, kim byli, co zrobili, co tu mają i tym podobne.
– No dobrze – Staszek zaczynał powoli mieć dość tej rozmowy. – Ma pan jakieś propozycje, sugestie?
Doktor znów pomyślał trochę czasu. Takie to trudne czy gra? – zastanawiał się. Drażniła go maniera, w jakiej Knobloch prowadził tę rozmowę, Przecież jedyna różnica między nim a Staszkiem to wiek.
– W dużej mierze zależy to od ciebie. Bo możesz siedzieć tutaj i czekać na to, co się wydarzy. Jakoś byśmy wam pomogli, gdzieś ulokowali, niedługo przyjdzie czas, że nie będziecie już musieli ukrywać się przed Rosjanami. Piontek też wam pomoże, może to i faszysta, ale w gruncie rzeczy porządny człowiek. Poza tym sprawę twojej narodowości zostawiam dla siebie. To jedna opcja.
– A druga? – zapytał, zastanawiając się na ile będzie bardziej akceptowalna od tej pierwszej, która niezbyt go podniecała.
– No cóż – ocknął się z zamyślenia Knobloch. – Mógłbym pomóc wam przedostać się do Wrocławia, Ma się rozumieć nie za darmo, bo przecież muszę się liczyć z najgorszym, prawda? Wszystko ma swoją cenę, ryzyko również.
Zanim jeszcze padła cena, Staszek zastanawiał się, na ile ta długa rozmowa była prowadzona z wyrachowaniem, a na ile z rzeczywistą chęcią pomocy. Teraz tylko czekał na cenę.
– Zawiozę was w miejsce, skąd łatwiej niż z innych będziecie mogli wniknąć do miasta. Do samego Wrocławia nie wjadę, bo już tydzień temu sytuacja była beznadziejna, raczej nie wpuszczą mnie, nawet jako pomoc medyczną. Ale, jak powiedziałem, to kosztuje. Was, w tym konkretnym przypadku, rewolwer i mercedesa.
Staszek nie zdziwił się tą propozycją. Co do mercedesa, wiedział, że wcześniej czy później go stracą, w końcu to wszystko jedno czy zabiorą go Rosjanie, czy weźmie go Niemiec, któremu później Rosjanie i tak zabiorą – rozumował. Ale rewolweru było mu szkoda. Już raz dzięki niemu wyszli cało z opresji. Nie to, żeby strzelać na oślep i dla zabawy, ale zwłaszcza w tych czasach to pożyteczna rzecz.
– Rewolweru mi szkoda – odparł po namyśle.
– Niesłusznie, bo na pewno we Wrocławiu nie dostalibyście do niego nabojów. A tam broń zdobędziecie, leży na ulicach – odpowiedział Knobloch. – Choć prędzej karabin niż pistolet.
– Pozwoli pan, że się zastanowię? – zapytał Staszek. Co prawda jedno rozwiązanie było bardziej prawdopodobne niż drugie, ale chciał jeszcze poobserwować. No i poczekać na wyzdrowienie Achima, przez ten czas sytuacja może się zmienić, jak to na wojnie bywa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pansiak
Adept



Dołączył: 07 Maj 2016
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Skąd: bielsko-biała

PostWysłany: Pon 18:14, 09 Kwi 2018    Temat postu:

czytam od początku . Masz rękę . Jak już pisał jeden z czytelników czekam na dalsze odcinki.... Można by film nakręcić . Pozdrawiam

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 0:42, 10 Kwi 2018    Temat postu: 39.

Propozycja Knoblocha zabiła Staszkowi ćwieka na całe popołudnie. Nawet Herman to zauważył.
– Nad czym tak myślisz? – zapytał podczas obiadu. Staszek z początku nie odpowiedział, ograniczając się tylko do poinformowania o rozmowie z doktorem Knoblochem.
– Jak go znam, pewnie coś wymyślił – odpowiedział Herman. – Ten człowiek nie umie po prostu usiąść na dupie i robić swoje. Ciągle szuka guza i kilka razy nawet już znalazł.
– Zaofiarował się, że nas przerzuci do Wrocławia – wyrzucił z siebie Staszek. – Podobno zna takie miejsce, przez które można się przedostać do miasta, nie tak niebezpieczne jak inne.
– I ty się oczywiście zgodziłeś.
– Jeszcze nie – zaprzeczył chłopiec. – Na prazie muszę to przemyśleć. Przyznam, że mam kłopot.
– Jak znam Knoblocha, za darmo tego nie zrobił. To największy dusigrosz w całej gminie. Zawsze najwięcej liczy za wizyty lekarskie, nie gardzi prezentami, rzadko się zdarza by sam zrobił coś za darmo, tak po prostu sam z siebie. Czego od ciebie chciał?
Staszek uznał, że nie obowiązuje go żadna lojalność w stosunku do doktora, a rozmowa nie była poufna.
– Mercedesa i rewolwer.
Starzec przerwał jedzenie i pomyślał.
– Dużo nie tracicie, tego mercedesa mi tak macie na stracenie. Tylko pomyśl, czy naprawdę chcesz nadstawiać głowę. Rozumiem twoje przywiązanie do Rzeszy, ale wiele tam nie wywalczysz. Jak cię wyślą na front, a pewnie tak zrobią, to daję ci dwa, góra trzy dni. Ty się poważnie zastanów. Mógłbyś pomieszkać jeszcze jakiś czas u mnie, zdaje się, że jest już bezpiecznie. Nikt cię stąd nie wypędza.

Wbrew zapewnieniom Hermana nie było bezpiecznie. Całe popołudnie słyszeli nie tak odległe strzały z karabinów, Piontek nawet zrezygnował z pracy w polu, ograniczając się, wespół ze Staszkiem, do kopania w przydomowym ogródku. Herman stwierdził, że strzały dochodzą z tego kierunku, z którego przyjechali i w duchu gratulował sobie, że nie dał się skusić na jeszcze jeden dzień odpoczynku w krzakach. Nie mieliby szans. Tylko co będzie, jak walki będą trwały jeszcze kilka dni? Tak czy owak przyjdzie im siedzieć i czekać, bo nie wierzył, że już nastał ostateczny spokój.
– Przesuwają się – powiedział Herman. – Wcześniej strzały były tam, od rzeki, teraz są prawie z drugiej strony, od zachodu – powiedział pokazując rękoma kierunki.
Nagle od drogi usłyszeli warkot motoru i nie był to tym razem pojazd doktora Knoblocha. Dźwięk rósł na sile, a później charakterystycznie zwolnił. Staszek rzucił łopatę i pośpiesznie zniknął we wnętrzu domu, nie pozwoliwszy nawet Hermanowi na żaden komentarz. Po krótkim zastanowieniu wczołgał się pod podwójne łóżko i zamarł w bezruchu. Gorączkowo myślał, jaką wybrać sobie ewentualnie drogę ucieczki. Nagle dotarło do niego, że właśnie popełnił niewybaczalny błąd: zostawił w ogrodzie łopatę! Przecież nikt nie kopie ogródka z obu stron i dwoma łopatami naraz. Jeśli to są faktycznie Sowieci i rzeczywiście kogoś szukają, to na pewno to zauważą. Chwilę mu zajęło, zanim uspokoił się i zdusił oddech. Gdy już leżał spokojnie, usłyszał suchy trzask otwieranych drzwi, a następnie kroki ciężkich buciorów po drewnianej podłodze.
– …i kulka w łeb dla tego, kto ukrywa któregoś z tych bandytów – mówił słabą niemczyzną z silnym cudzoziemskim akcentem jakiś mężczyzna, sądząc po głosie, w średnim wieku.
– Ależ, Herr Kommendant – odpowiedział mu Herman – po co mi jeszcze takie problemy na głowie? Wystarczy, że już niedługo będę musiał opuścić to miejsce, w którym mieszkałem od urodzenia. Przecież wszsytko przechodzi na waszą własność, z nami nikt się nie liczy.
– Tak, znam ja was… – odpowiedział mężczyzna. – Ja was tylko ostrzegam, że jeśli wieś będzie ukrywała hitlerowskie bojówki, nie będzie litości i dla nich i dla was. Poniali? Na razie ostrzegamy.
– Wypije pan komendant? – przerwał ten wywód Herman. Tamten musiał skinąć twierdząco głową, bo Piontek otworzył szafę i po chwili rozległ się brzęk szkła. Staszek domyślił się, że stary otworzył drugą butelkę z tych przyniesionych wczoraj. Dobrze, że nie przyniósł wszystkich.
– Prost – powiedział Herman.
– Waszi zdorowie – odpowiedział Rosjanin.
W tym momencie Staszkowi chciało się kichnąć, z sekundy na sekundę coraz mocniej. Ściskał nos, drapał się po rękach, nawet całym ciele, na ile pozwalała mu przestrzeń pod łóżkiem, niestety, na niewiele to się zdało, udało mu się tylko trochę zneutralizować odgłos. Dokładnie w tym samym momencie usłyszał szczekanie Rudiego, który wpadł jak burza przez otwarte drzwi do pokoju. Jeszcze nie zdążył wczołgać pod łóżko, kiedy Herman zareagował.
– Rudi, weg – rozkazał. Pies posłusznie poszedł do kąta.
– Dzięki za poczęstunek, ale ja mam jeszcze pół wsi do objechania – powiedział komendant. Obaj mężczyźni pożegnali się i za chwilę Staszek usłyszał skrzypienie a następnie trzask drzwi frontowych i warkot motoru. Nie od razu jednak wyszedł spod łóżka, stało się to dopiero wtedy, kiedy warczenie silnika zupełnie ustąpiło.
– Alfred, jesteś tam? – zapytał Herman, gdy powrócił do pokoju.
– Jestem, jestem – rozległo się spod łóżka. Piontek roześmiał się szczerze.
– Tak myślałem – powiedział – i już się bałem, że ten kacap zabierze się do przeszukiwania domu. Przecież po to przyjechał. Coraz bardziej bezczelne te Ruskie. Teraz nagrzeję wody. Musisz się wykąpać, bo pod tym łóżkiem dawno nie było sprzątane i jesteś mocno zakurzony. Ja też skorzystam z ciepłej wody po tym ogrodzie.

Herman ściągnął koszulę ukazując dobrze wyrzeźbiony tors z wydatnym brzuszkiem, pokryty rzadkim włosiem, Następnie zdjął spodnie i białe reformy, długie prawie po same kolana. Duży, ciemny członek spoczywał na ogromnych jak na wyobrażenia Staszka jądrach.
– Co się tak patrzysz? – zapytał zaczepnie Herman. – A może ty pedał jesteś?
– Nieee… – odpowiedział nieśmiało Staszek. – Nigdy nie widziałem, jak to wygląda u dorosłego.
– Gdzieś ty się uchował? – roześmiał się Herman wchodząc do wody. – Ja widziałem, jak miałem osiem lat. Tam na końcu wsi mieszkał młynarz ze swoją żoną. Jako dzieciaki chodziliśmy podglądać, jak się ruchają. Pół wsi to widziało, oczywiście nikt nie mówił nic na głos, żeby nie stracić takiego dobrego widowiska. A młynarz też miał dużego, choć może nie tak grubego, jak mój. Później się gdzieś wynieśli, jeszcze przed pierwszą wojną i widowiska się skończyły. Później kąpałem się z chłopakami nad rzeką, biedni byliśmy, kto by miał oddzielne gacie do kąpieli? To się kąpało nago, jak Bozia stworzyła. A ty, szesnaście prawie lat i gołego dziada nie widział. A gołą babę widziałeś? – Hermana zaczęła bawić ta rozmowa.
– Nie tylko widziałem, ale i miałem – odpowiedział i zrozumiał, że trochę się zagalopował. Według oficjalnej wersji przeznaczonej dla takich jak on, państwo Lemke byli jego rodzicami, chyba nie słyszał o tak wyrodnej matce, która robiłaby takie rzeczy ze swoim własnym synem.
– A to ci się chwali – odpowiedział Herman i na szczęście dla Staszka nie wnikał w szczegóły.
Staszek posłusznie wykonał polecenie. Jednak widok nagiego mężczyzny i lubieżne opowieści, którymi go uraczył, spowodowały u niego potężną, bolącą erekcję. Czy może mu się pokazać w takim stanie? Co innego walenie w ciemności, co innego przy świetle dziennym, bo choć nadciągał wieczór, było jeszcze jasno.
– No rozbieraj się – popędził go Herman uparcie wpatrując się w niego. Staszek obrócił się, rozebrał się do naga i natychmiast wszedł do balii. Nie uchronił jednak swojego wzwodu przed okiem Hermana.
– Młody jesteś, to się wstydzisz – powiedział siedząc nago na krześle i wycierając nogi szarym ręcznikiem. – Ja całą młodość ze sterczącym chodziłem, aż czasem wstyd przy dziewuchach był. Teraz już nie te lata – powiedział chwytając własny członek. – Teraz trochę rano, trochę wieczorem postoi i to wszystko.
Widać nie tylko wtedy, bo gdy Staszek wstał i w końcu, ośmielony jego słowami zdecydował się nie ukrywać własnego wzwodu, członek Hermana podniósł się prawie natychmiast.
– Poczekaj, umyję ci plecy – zakomunikował i podszedł do Staszka. Jego mycie pleców trochę przekroczyły zadeklarowany obszar, po chwili ściskał chłopcu pośladki, druga ręka, nasmarowaną szarym mydłem, ślizgała się po jego członku. Staszkowi nie trzeba było wiele by dojść i bryznąć obficie.
– Baby będą miały z ciebie pożytek – powiedział Herman obserwując zjawisko i, gdy chłopiec opuszczał balię, klepnął go w tyłek.

Pozostała część wieczoru przebiegła wyjątkowo spokojnie. Około dziesiątej położyli się do łóżka i Staszek zasnął prawie od razu po ciężkim jak na jego wytrzymałość dniu. Nawet nie wiedział, która była godzina, kiedy ciężkie ręce przewróciły go na brzuch. Nie było w tych ruchach nic z delikatności, bardziej twardość, zmuszanie do posłuszeństwa i pragnienie uległości. Ręce natychmiast zajęły się jego pośladkami, nie były to jednak pieszczoty, które znał do tej pory. Gdy palec utkwił w jego odbycie, poczuł rwący ból. Ten dureń w ogóle nie pomyślał o nawilżeniu! – wściekał się w duchu. Ból ulżył trochę, kiedy stary przystawił swój mocno śliski członek, w następnie niedźwiedzimi ruchami zwalił się na jego plecy. Staszek nie bardzo miał możliwość manewru własnymi biodrami, żadnych możliwości współpracy, musiał tylko zdać się na to, co wylęgnie się w głowie starego. Ten widać przywykł do automatycznego seksu i tępo próbował wniknąć we wnętrze chłopca. Albo nie ma w ogóle pojęcia, jak się to robi, albo jest aż takim brutalem – pomyślał. Tymczasem Herman jeszcze nie był nawet w połowie, co nie przeszkadzało mu się zachować, jakby wniknął cały. Rwanie ścianek uspokoiło się na moment, by wrócić z prawie zdwojoną mocą. Staszek jęknął.
– Cicho – szepnął władczo Herman i zakrył chłopcu usta. Był coraz bardziej porywczy, coraz bardziej napalony, rozedrgany. W końcu gorący potok zalewający wnętrzności wraz z westchnieniem „Heil Hitler” dał kres cierpieniom Staszka. Stary wyciągnął członek, czymś go wytarł i od razu zasnął.

Staszek nie mógł zasnąć nie tylko z bólu, który dokuczał mu jeszcze długo potem. Po początkowym szoku zastanawiał się, co teraz ma zrobić. Jeśli w swych naiwnych marzeniach dopuszczał to, że stary go zdobędzie, teraz jak najszybciej pragnął o tym zapomnieć. Zastanawiał się, czy będzie miał odwagę spojrzeć mu jutro rano w oczy. Najchętniej by stąd spadał i to natychmiast. Jeśli to prawda, że do Wrocławia nie jest daleko, powinien być tam jeszcze tej nocy. Jedynym powodem, dla którego zdecydował się zostać, był Achim. Bez niego się nie ruszy i nie tylko dlatego, że razem będzie im zdecydowanie raźniej. Jeśli Herman traci jakiekolwiek zasady moralne w łóżku, to samo może się zdarzyć również Achimowi, a tego należy za wszelką cenę uniknąć. Zatem decyzja, że nie zostaje tutaj choćby dzień dłużej, niż absolutnie jest to konieczne, zapadła. Jeśli Hermanowi przyszło raz do głowy to zrobić, przyjdzie i następny, rozumował. Widać to było to, czego potrzebował, bo natychmiast po podjęciu decyzji zasnął.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pansiak
Adept



Dołączył: 07 Maj 2016
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Skąd: bielsko-biała

PostWysłany: Wto 14:02, 10 Kwi 2018    Temat postu:

Mhmm nieźle wklejaj wklejaj .Podobało mi się

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 0:12, 11 Kwi 2018    Temat postu: 40.

– Więc jednak się zdecydowałeś – powiedział smutno Herman patrząc, jak Staszek uwija się przy pakowaniu walizki. Mimo że została opróżniona z leków przez Knoblocha, dalej była za mało pojemna. Zmieścił swoje koszule i płaszcz, ale rzeczy Achima trzeba było już upychać.
– Tak – Staszek pokiwał głową z roztargnieniem i nie rozwijał tematu. Przez ostatnie dwa dni Herman co prawda zachowywał się przyzwoicie i słowem nie nawiązał do tego, co stało się tamtej nocy, jednak w Staszku coś pękło i przez dwa dni starał się zachowywać sucho, ale grzecznie, bez wylewności, ale i bez jawnego ostracyzmu.
– To wiesz co? Poczekaj chwilę – to powiedziawszy Piontek wstał i podszedł do szafy. Chwilę w niej pogrzebał, wyciągnął notes, kartkę papieru i ołówek, po czym usiadł znów i jakiś czas wertował notes oprawiony w czarną skórę. Gdy już znalazł to, czego szukał, przepisał coś na kartkę, po czym ją złożył i podał Staszkowi.
– Tu masz adres mojego syna, ma na imię Udo. Mieszka na Gräbschenerstraße 62, mieszkania 6, to jest na pierwszym piętrze, drzwi w prawo. Nie wiem, ile może wam pomóc, ale postaraj się z nim skontaktować i to od razu jak znajdziecie się w mieście, nie odkładaj tego. To jest niedaleko centrum, tramwaj tam jedzie, o ile jeszcze coś tam jeździ. Numer cztery, jeśli dobrze pamiętam.
Staszek skwapliwie schował kartkę i nerwowo spoglądał na zegarek. Gdzie ten Knobloch? O czwartej miał przywieźć Achima, a już była prawie wpół do piątej. Nie cierpiał niepunktualności i już zaczynał się niecierpliwić, kiedy posłyszał z dala znajomy dźwięk, a za chwilę na szosie ukazała się znajoma sylwetka furgonetki doktora. Gdy zobaczył Achima, ucieszył się mimowolnie, lecz tylko na jego pierwszy widok. Gdy chłopiec wysiadał z wozu, zwrócił uwagę na jego ziemistą cerę, lekko przygarbioną sylwetkę i smutek w oczach. Gdy tylko Achim wysiadł, padli sobie w ramiona.
– Jak się czujesz?
– Tak sobie – odpowiedział Achim słabym głosem. – Jeszcze wszystko mnie boli, ale nie tak jak wczoraj.
– Cztery dni to w sumie niewiele na wyleżenie czegoś takiego – wtrącił doktor Knobloch. – Co prawda dostał całą serię antybiotyku, ale to tylko początkowe zwycięstwo nad chorobą. W zasadzie przydałby mu się jeszcze tydzień. Odkarmiłby się, nabrał rumieńców. Zresztą jak na tak krótki okres leczenia to i tak dobrze wygląda.
Widok zmaltretowanego przyjaciela co prawda dał Staszkowi trochę do myślenia, jednak chęć uwolnienia się od Piontka była większa. Co do Achima, sądził, że chłopak się jakoś z tego wyliże.
– I oszczędzajcie się, przynajmniej na początku – przestrzegał doktor. – Najlepiej jakby Achim jeszcze leżał, choć wiem, że nie będzie to takie proste. Liczcie się z tym, że ciężko będzie wam znaleźć coś do mieszkania, są kłopoty z żywnością, z wodą, właściwie ze wszystkim.
Staszek pokiwał głową, ale już miał dość tej przemowy. Wiele i tak się nie dowiedział, a i tak będą musieli uczyć się wszystkiego od nowa. Nagle przyszło mu do głowy, że jeszcze nie jest za późno, jeszcze mogą się wycofać. Wystarczy tylko się odezwać. W tym momencie przyszła mu na myśl twarz Alberta. Nie, nie wycofa się.
– Ile ludzi mieszka we Wrocławiu? – zapytał Knoblocha.
– Przed wojną prawie milion, teraz nie sądzę, że więcej niż dwieście. Dlatego sądzę, że znajdziecie coś do mieszkania. Dowiedzcie się od ludzi, gdzie są naloty, a których dzielnic unikają, bo to też nierówno wygląda.
Staszek dotąd nie myślał o nalotach. Pamiętał je z pierwszych dni wojny i wiedział, że to jedna z tych rzeczy, przed którymi w żaden sposób nie można się uchronić. Wzdrygnął się z przestrachu, ale nie skomentował.

– To co, gotowe chłopaki? – zapytał Knobloch po kolacji, którą przygotował Piontek. Staszek zdziwił się obserwując jego posmutniałą twarz, dotąd zdawało mu się, że ten człowiek w żaden sposób nie umie okazywać uczuć. Zrozumiał, że Piontek oparty był na instynktach: zjeść, napić się, wydalić, poruchać. Jakiekolwiek wyższe uczucia były dla niego nieosiągalne. Zastanawiał się nawet, czy Herman kochał swoją żonę i dzieci i im bardziej myślał, tym częściej wychodziło mu, że nie. A tu taka niespodzianka, Piontek ociera łzę!
– Niech pan ich tak nie popędza, doktorze – powiedział patrząc, jak Staszek wnosi walizkę do samochodu. – Ja nawet byłbym za tym, aby jechali jutro.
– Jutro to ja nie mogę – odrzekł doktor. – Teraz albo najwcześniej za cztery dni.
Staszek rozumiał, że tak naprawdę to nie jest propozycja dla Hermana, ale dla niego. I że wypadałoby się jeszcze raz zastanowić.
– Jedziemy – powiedział w sposób ucinający dyskusję.
– Tu macie jedzenie na drogę – Herman podał mu dość pokaźne zawiniątko. – Sam nie mam wiele, ale na dwa dni powinno wam starczyć.
Staszek bał się, że będą musieli sobie paść w objęcia i zastanawiał się, jak tego uniknąć, tymczasem wystarczył jeden, chropowaty uścisk ręki. Podobnie pożegnał się z Achimem.
– No walczcie odważnie. Heil Hitler – powiedział. Staszek właśnie wsiadał do samochodu i poczuł się zwolniony z obowiązku odpowiadania.
– A jeszcze pies! – krzyknął Staszek, kiedy już prawie ruszali.
– Tego nie było w umowie – śmiał się Knobloch. – Ja rozumiem, że wam odbiło, ale po co mieszacie w to psa?
– Bo zna tę osobę, którą szukamy – odpowiedział krótko Staszek. Knobloch pokiwał z uznaniem głową, tymczasem Rudi, usłyszawszy przeciągły gwizd w okamgnieniu znalazł się przed domem i bez większej zachęty wskoczył na tylne siedzenie obok Achima.

Staszek wolał nie patrzeć na oddalające się ciemne zabudowania wsi, tak jakby chciał je wymazać z pamięci.
– No i jak było u Piontka? – zapytał Knobloch, obrzucając siedzącego obok Staszka przelotnym spojrzeniem.
– Wkurzał mnie – odpowiedział szczerze Staszek, tym bardziej, że już
zdążył się zorientować, że stosunki między obu mężczyznami nie są najlepsze. – Ciężko z nim się mieszka.
– Nie tylko ciebie, całą wieś wkurza – uśmiechnął się Knobloch. – Szybko się na nim poznałeś. To była kiedyś szanowana rodzina, on był dobrym gospodarzem i ojcem dla swoich trojga dzieci. Chłopaki wyrosły na ludzi. Dopiero kiedy żona mu umarła a później stracił syna na froncie, zmienił się zupełnie nie do poznania. Zaczął donosić na tych, którym Hitler się do końca nie podobał, na mnie na szczęście nie, bo często korzystał z mojej pracy, on jest dość poważnie chory. Kilka osób ma na sumieniu i we wsi jest bardzo nielubiany, nawet chałupę mu chcieli podpalić. Nie chciałbym ci tego wszystkiego mówić, bo po co?
– Dużo z nim nie rozmawiałem, właściwie go nie znam – odpowiedział Staszek.
– Czy ty myślisz, że zaopiekowałby się tobą, gdyby wiedział, że jesteś Polakiem? – zapytał doktor. – Już i tak nie podobał mu się twój akcent i coś węszył. Dopiero ja go przekonałem, mówiąc, że z takim akcentem zetknąłem się na zachodzie Dolnego Śląska.
– Właśnie dlatego z nim mało rozmawiałem. Poza tym o czym miałem z nim gadać? Skopaliśmy ogródek i tyle. Przy jedzeniu też się nie odzywał.
Jechali przez pola, mijali jakieś wioski. Staszek zwrócił uwagę, że okolica jest zupełnie bezleśna i nawet ucieszył się, że nie musiał pod Wrocław podjeżdżać sam. Nagle za zakrętem zobaczył patrol żołnierski w sowieckich mundurach. Żołnierz pomachał kierowcy, nakazując zatrzymanie.
– Dobry wieczór – powiedział kulawą niemczyzną. – Dokumenty proszę.
Doktor podał dokumenty, które Rosjanin przeglądał pieczołowicie. – A, lekarz.
– Lekarz – potwierdził Knobloch. – Samochód jest zresztą oznaczony.
– Co to za dzieci? – pytał dalej Rosjanin. Staszek postanowił nie odzywać się niepytany, takiej sytuacji z Knoblochem nie uzgadniali. Modlił się w duchu, by Achim nie odezwał się niepotrzebnie.
– Odwożę je do Trebnitz do szpitala – spokojnie odpowiedział doktor. – Młodszy ma zakażenie, starszy jest chory psychicznie.
Staszek powstrzymywał się, by nie wybuchnąć śmiechem ani nie zrobić nic głupiego. Wariata jeszcze z niego nikt nie zrobił. Ciekawe, co sobie Achim pomyśli?
– To znaczy głupek? – zapytał żołnierz wpatrując się uważnie w twarz Staszka.
– Nie – pokręcił głową lekarz. – Po wybuchu granatu zaniemówił. Prawdopodobnie jest w szoku, ale musi obejrzeć go specjalista, ja nie mam zbyt dużej wiedzy na te tematy.
– Aha – enigmatycznie odpowiedział żołnierz i z dużym ociąganiem oddał dokumenty. – Niech pan jedzie.
Doktor ruszył z piskiem opon i szybko oddalili się od patrolu.
– Liczyłem na twoją inteligencję i nie przeliczyłem się – powiedział. – Nie mogłem powiedzieć, że jesteś chory, bo w ogóle na takiego nie wyglądasz, trzeba było coś wymyślić.

Na dworze tymczasem zrobiło się już ciemno. Już nikt ich nie kontrolował, choć napotkali kilka patroli, widocznie wystarczył im umieszczony w kilku miejscach rzucający się w oczy znak czerwonego krzyża na białym tle. Staszek stracił rachubę wiosek, już nie orientował się, gdzie jest. Wreszcie zatrzymali się przy dwutorowej linii kolejowej.
– To jest właśnie to miejsce. Pójdziecie cały czas torami kolejowymi. Później tory wjadą na taki bardzo długi most kolejowy nad Odrą, miejmy nadzieję, że cały. Tu jest najsłabsze miejsce tego całego oblężenia, bo przecież od Odry nikt nie zaatakuje, a większych dróg tu nie ma. Od czasu do czasu wysyłają tu patrole, ale nie w nocy, z tego co wiem. Jak przejdziecie most, będzie stacja Breslau Nikolaitor. Tam już będziecie mogli normalnie iść ulicą. Ona prowadzi do samego centrum. Nazywa się… Zaraz, chyba Friedrich Wilhelmstraße. Tu masz plan Wrocławia – to powiedziawszy wręczył chłopcu mapę. – Aha, tu macie jeszcze coś do zjedzenia – podał im paczkę. – Pamiętajcie, idziecie prosto przez most i nie cofacie się. No to powodzenia.
Staszek nie podziękował. Pożegnali się z doktorem, który natychmiast wrócił do furgonetki i odjechał.
– Trochę się boję – powiedział Achim. Staszek pomyślał, że też się boi, i to wcale nie trochę, ale nie chciał wprowadzać defetyzmu.
– Będzie dobrze – odpowiedział tylko. – To co, ruszamy?
Achim tylko kiwnął głową.
Chodzenie po podkładach kolejowych nigdy nie jest wygodne, a już najmniej, jeśli jest się objuczonym pakunkami. Staszek miał swoją walizkę i torbę z jedzeniem od Hermana, Achim dźwigał torbę, którą dal im doktor.
– Dobrze się czujesz?
– Na razie tak – odpowiedział Achim. – Trochę słabo, ale może być.
Więcej nie powiedzieli, bo zaczęły się rozjazdy i ciężko było znaleźć kolejny podkład. Na którym można by postawić nogę, a na dodatek zaczęło mżyć. Podkłady stawały się śliskie, niewygodne. W oddali majaczyło coś dużego, o bliżej nieokreślonym kształcie.
– To chyba ten most – powiedział Staszek. – Ale jeszcze trochę do niego trzeba będzie iść.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pansiak
Adept



Dołączył: 07 Maj 2016
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Skąd: bielsko-biała

PostWysłany: Śro 10:14, 11 Kwi 2018    Temat postu:

Wciągneło mnie .Nie mogę sie doczekać ciagu dalszego .....

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
Strona 5 z 10

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin