Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

I znów będziemy razem
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 14:41, 12 Mar 2018    Temat postu:

Nie chodzi o to by nie urywać dupy. A co do cwelenia – to nie o to chodzi, chodzi o to, że ta tematyka zdominowała to forum.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 20:36, 14 Mar 2018    Temat postu: 12.

Zaczął się czerwiec, gorący w tym roku. Staszek już cieszył się na przyjazd Alberta. Wieczory spędzał na planowaniu i marzeniu, co będą robić, gdy już się spotkają. Może Albert pozwoli się dosiąść? – zastanawiał się. Jednak nauki Frau Lemke nie poszły w las i Staszek stracił wiele drogocennych kropli wyobrażając sobie, że są połączeni. Koniec czerwca zbliżał się wielkimi krokami.
Któregoś dnia, gdy pielił chwasty w ogrodzie, zauważył, że Frau Lemke wyszła z budynku zaczerwieniona, z podkrążonymi oczyma i skierowała się prosto do Staszka.
– Albert nie przyjedzie na wakacje – powiedziała tłumiąc szloch?
– Ale dlaczego? – zapytał po dłuższej chwili milczenia Staszek. – Coś zbroił?
– Jego szkoła została zmilitaryzowana – odpowiedziała Frau Lemke, patrząc się tępo w postrzępioną linię lasu i widniejące na horyzoncie góry.
– To znaczy? – Staszek wyczuwał, że to coś złego,w końcu nazwa kojarzyła się z wojskiem.
– To znaczy, że jest w wojsku będąc jednocześnie w szkole. Nie mają wyjazdu, internat jest traktowany jak koszary, ucieczka jest karana podobnie jak dezercja.
– Poślą ich na front? – zaniepokoił się Staszek. A więc jednak sprawdziło się to najgorsze. Widać sytuacja na froncie jest jeszcze gorsza, niż to się mówiło, naturalnie tylko wśród swoich.
– Kiedyś tak, na razie ćwiczą od rana do wieczora. Zresztą, masz tu, przeczytaj sobie, bo o tobie też pisze – sięgnęła do fartuszka i podała mu złożoną na czworo kartkę papieru. Staszek przebiegł ją oczyma. „Tylko nie mówcie nic wiecie komu, że mają nas w przyszłą wiosnę wysłać na front. To jeszcze nic pewnego, a nie chcę, żeby się dodatkowo martwił. On i tak ma ciężkie życie. Karmcie go porządnie i niech w końcu nie śpi w tej zasyfiałej pakamerze. Powiedzcie mu, że w razie czego będę go szukał i znajdę. Pozdrówcie go ode mnie.” – czytał. Kochany Albert – pomyślał. List był strasznie chaotyczny, ale pewnie dają im niezłą szkołę, W końcu ćwiczenia wojskowe to nie to samo, co nawet najtrudniejsza szkoła. Złożył kartkę i oddał ją Frau Lemke, choć najchętniej schowałby ją do kieszeni, jak najcenniejszy skarb. Łzy cisnęły mu się do oczu, ale do momentu, kiedy kobieta opuściła ogród, trzymał się dzielnie.

Lato rozwijało się coraz bardziej, ku zadowoleniu Staszka rzadko padało, inaczej rzeczy zaczęłyby mu gnić. Jednak to była jedna z niewielu rzeczy, które go cieszyły. Albert pisał rzadko, zaczęła go dopadać seksualna pustka i złapał się na tym, że patrzył pożądliwym wzrokiem na współpracowników, a nawet samego Lemkego. Kiedyś stary złapał go na onanizowaniu się w drewutni, w końcu teraz późno zachodziło słońce i Staszek zasypiał jeszcze, kiedy było jasno. Był tak zmęczony, że nie usłyszał kroków nieuchronnie zmierzających do drewutni.
– A wal sobie, wal, tylko to teraz można robić dla przyjemności – powiedział Lemke, patrząc zaskoczony na członek, którego Staszek nie zdążył jeszcze schować,po czym obrócił się i wyszedł.
Ale poza tym spotykały ich ciosy, jedne większe od drugich. Najpierw podwyższyli kontyngent, drugi raz w tym roku, co oznaczało, że Lemke będzie musiał więcej swej produkcji oddawać państwu. Lemke wpadł w prawdziwy szał.
– I ja jeszcze mam karmić tych szaleńców i samobójców? Taki chuj!
Dla Staszka oznaczało to, że znów będzie gorzej karmiony. Musiał przyznać, że jedzenie od czasu, kiedy Lemke wyszedł ze szpitala poprawiło się bardzo, było więcej, a nawet smaczniej. Kiedyś podczas kąpieli stwierdził, że jego żebra już nie są tak widoczne jak dotychczas, co przyjął z zadowoleniem.

Któregoś sierpniowego wieczora kolacja była o wiele później niż zazwyczaj, bo Lemke pojechał do miasta i długo nie wracał. Staszek powoli kładł się spać,czując, że tym razem nic z tego i pora wrócić do czasów, kiedy liczyło się każdą skórkę od chleba. Już zasypiał, kiedy do drewutni wszedł Lemke z talerzem i parującym kubkiem. Położył je na stole, ale nie wyszedł, tylko podszedł do pryczy Staszka i usiadł na niej.
– Będziemy musieli chyba poważnie porozmawiać – powiedział po czymś, co wyglądało na głębszy namysł albo przygotowanie się do rozmowy. Staszek patrzył na kontur tego barczystego człowieka i czekał bez słowa; taki wstęp nigdy nie wróżył nic dobrego.
– Co się stało? – zaniepokoił się. Pierwsze co przyszło mu do głowy, to podejrzenie, że wydała się ich miłość z Albertem, przy czym było mu obojętne, w jaki sposób by się to mogło stać, liczą się przecież skutki.
– Ty jesteś z Warszawy, prawda? – zadał ni z tego ni z owego pytanie Lemke. Staszek w duchu odetchnął z ulgą.
– Tak.
– Coś złego stało się w Warszawie – powiedział Lemke. – Nie wiem co, dochodzą jakieś informacje o powstaniu, Beobachterowi nie można co prawda wierzyć, ale też coś pisze na ten temat. W radio słyszałem. Mówią, że na ulicach leżą dziesiątki tysięcy zabitych.
Staszek w ułamek sekundy przebył myślami drogę z Drezna do Warszawy. Matka…
– Mówili chociaż w jakich dzielnicach? – zapytał z wyraźną trwogę w głosie.
– Mówią coś o centrum miasta, a ty mieszkasz?
– Na Czerniakowie, na południu, do centrum to ponad pięć kilometrów – odpowiedział z wyraźną ulgą w głosie.
– No to może was tak bardzo nie dotknie… – odparł. – Przykro mi. Ja zdaję sobie sprawę, że jesteśmy po dwóch stronach. Ale źle ci chyba u nas nie jest, prawda?
Staszek nie od razu odpowiedział. Co powiedzieć? Było i nie było a kłamać nie zamierzał. Owszem, bywał głodny, bywało, że nim pomiatali, ale zwłaszcza ostatnio niespecjalnie narzekał.
– Wie pan co? Sam nie wiem, co o tym myśleć. Ja jestem zwykłym niewolnikiem, nie bardzo mam prawo głosu.
– Przymusowym pracownikiem – poprawił go Lemke.
– Niech to pan nazywa jak chce. Z jednej strony korzysta pan ze mnie jako siły roboczej, z drugiej – daj Boże, żeby wszyscy przeszli wojnę tak jak ja. Ale ja to wszystko chromolę, ja muszę do Warszawy… Matka i rodzeństwo, pan rozumie… –m zakończył prawie płacząc.
Lemke przyglądał mu się ze zdumieniem.
– Bist du verrückt? – wykrzyknął. – Przecież nawet nie wjedziesz do Generalnej Guberni, dorwą cię jeszcze w Niemczech. Chyba domyślasz się, jak to się dla ciebie skończy? Nie muszę nawet kończyć. W każdym razie ja na to nie zezwalam. Póki co ja mam tu najwięcej do powiedzenia. Zapamiętaj sobie raz na zawsze – zakończył ostro, choć Staszek widział go już w bardziej zdecydowanych akcjach.
– Ja chcę tylko wiedzieć, czy moi żyją – powiedział płaczliwym głosem, – Bo jak nie, to…
– To co? – zapytał sucho Lemke. –, Nawet, jeśli by się cokolwiek stało, to trzeba żyć dalej. Nie wolno się poddawać. Jeśli coś złego się stało, co nie daj Boże, tego nie zmienisz. Zacznij być realistą. Bo rozumu ci nie brakuje. To ja wiem od momentu kiedy tu przyjechałeś...
– Tak? Niby skąd? – Staszek odetchnął. Nareszcie ktoś w niego wierzy.
Lemke zapalił papierosa.
– Tobie też? – podsunął paczkę.
– Ja sam zapalę. A pan nie powinien, lekarz tego panu nie powiedział?... Drugi raz się może nie udać.
Staszek nie lubił palić, jednak nieraz przekonał się, że palenie zabija głos i powoduje poprawę samopoczucia. Palił jednak niewiele i głównie machorkę, którą skądś przynosili koledzy z pracy. Nie bywał, tak jak oni, na głodzie i jeszcze nie musiał palić znalezionych niedopałków, co robili i Schulz i Müller. Wyjął papierosa z podsuniętej paczki, Lemke podsunął mu ogień.
– Faktycznie, może trzeba to świństwo rzucić w cholerę – głośno zastanowił obserwując unoszący się siwy dym. – A teraz słuchaj. W zasadzie my nie chcieliśmy parobka a kogoś do pomocy i na wychowanie, Najlepiej dwójkę. Brakowało nam dzieci po tym, jak Alberta odesłaliśmy do Drezna, a Hilda nie może mieć dzieci. Ale nie dało się, było już za późno, wszystko co nadawało się do zaadoptowania, dawno zostało już zaadoptowane, chodzi oczywiście om aryjskie dzieci.
– To znaczy?
– Takie, które nie są żydami. Mnie tam było wszystko jedno, ale przecież nie daliby mi żyda, Hitler ich nie cierpi. Pewnego dnia zadzwonił telefon z Arbeitsamtu, że mają chłopca w wieku na oko trzynastu lat, który wygląda na Aryjczyka i jest inteligentny. Tyle że nie na wychowanie, a do roboty przymusowej, Podobno zostałeś złapany na jakimś drobnym przestępstwie.
– Właśnie nie – zaprotestował Staszek i przedstawił swoją wersję wydarzeń. – Sam pan widzi, że to nie do końca było tak.
– W każdym razie w kartotece masz wpisane, że kradłeś i uciekałeś przed Gestapo.
Staszek nic nie powiedział.
– I dlatego dali cię jako pracownika przymusowego, choć mnie się od razu spodobałeś. Tyle że nie mogliśmy cię wziąć do siebie, mimo że w Arbeitsamcie cię zachwalali, nawet nie wiem, dlaczego.
– Wystarczy, że ja się domyślam. Też na pewno nie wiem. Tamten lekarz, który mnie badał, powiedział, żebym się nie martwił, bo wszystko się ułoży.
Staszek chciał opowiedzieć o związanych z nim podejrzenia, ale postanowił nie podnosić tego tematu. Dalej ostrożność była najważniejszym priorytetem na jego liście, mimo że Lemke nieco zmienił front, a Staszek nie podejrzewał go o jakiś postęp.
– Ja bym nawet cię wziął do domu ale Hilda się nie zgodziła. Poza tym Kontrolują cię jak wściekłe psy. Większość wizyt policji jest z twojego powodu. Teraz się trochę uspokoiło, bo mają inne problemy. Sytuacja jest dla armii niemieckiej paskudna, spierdalają z Ostfrontu aż miło, teraz doszła bitwa we Francji i w Belgii. Dlatego biorą kogo się da na front, nawet po prawie dzieci sięgają. Aż się boję o Alberta, już jego szkoła zamieniła się w koszary a co będzie dalej?
– Ja też się boję, pan nie wie, jak bardzo...
– Zdziwisz się, wiem bardzo dużo. Albert ze mną wiele razy na twój temat rozmawiał. On jest w tobie prawie zakochany…
Staszek poczuł nagłe zawroty głowy i suchość w ustach. Jeśli Albert się wygadał…
– Nie, nie – powiedział trochę bez sensu.
– Lubicie się i to bardzo. Jak się was widzi razem, to widać, że to nie jest zwykłe koleżeństwo, jest między wami jakieś porozumienie, niezależnie od różnicy języka, wychowania, kultury. Nie mógł mieć brata, niech ma przyjaciela. Nawet jak się trochę po kutaskach potarmosicie…
– Nic takiego nie było – sucho oświadczył Staszek, ale nie doceniał wiedzy Lemkego.
– Ejże. Ja też byłem chłopakiem, różne rzeczy się robiło, też czasem z kumplami w krzakach zwaliło się konika. A Albert kawał chłopa jest, no i już dorasta. A mimo że jurny jest jak cholera, to do dziewuch się jakoś nie garnie, zresztą nie ma tu nic ciekawego, żadna mu się nie podoba, on taki raczej odludek jest. Może kiedyś trafi na tą właściwą.
– No raz to zrobiliśmy…
– Powiedziałbyś prawdę, gdybyś dopisał zero na końcu – zaśmiał się Hans. – No ale nie boję się o niego, bo ty jesteś normalny, tylko proszę cię, zostaw moją żonę w spokoju.
A, takie buty, pomyślał Staszek. Gdyby Lemke wyjechał z tym na początku rozmowy, wiałby gdzie pieprz rośnie. Jednak skakanka emocji w tej rozmowie zaczynała już go męczyć. Skąd on to wie?
– Ona mnie zmusiła – powiedział zimno i z nienawiścią w głosie.
– Nie musisz mi tłumaczyć – zaśmiał się Lemke. – Nie mogłeś postąpić inaczej, nie mam do ciebie pretensji. Tylko żeby ci się to za bardzo nie spodobało. O wierności mojej żony można powiedzieć bardzo wiele, niestety, nic dobrego. Myślisz, że to pierwszy problem z nią?
– Ale skąd pan to wie? – zapytał Staszek.
– Nieistotne, zresztą ty też się domyślasz, że muszę się jakoś zabezpieczyć. Moja ślubna przeleciałaby pluton wojska. Skąd to się bierze? Ona, Albert…
– Albert? – zdziwił się Staszek. Czyżby mu wszystkiego nie powiedział?
– No on cały czas męczy ten swój ogon, od kiedy miał trzynaście lat, nawet kilka razy na wieczór. On myśli, że tego nie słychać. Kilka razy go na tym złapałem… Pytałem się lekarza, mówił, by w zimnej wodzie kąpać, by krew wystudzić, ale to też nie działa. Melisę też pił. Pewnie po matce to ma. Ja tam babę lubię przydusić, ale i miesiąc potrafię wytrzymać, jak trzeba.
Nie brzmiało to aż tak źle, w każdym razie Albert go nie okłamał. A że ma duże potrzeby, to przecież nie jest takie złe, dopóki zaspokaja je razem.
– No nic, bądź dobrej myśli i nie rób głupot – Lemke poczochrał chłopca po głowie. – Włosy trzeba ci przystrzyc, przypomnij mi w tygodniu, jak będę miał więcej czasu. A teraz wracam do świń...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 20:38, 14 Mar 2018    Temat postu:

Dlaczego wróciłem? Strasznie smutno mi patrzeć, jak umiera to forum i nie chcę się do tego przykładać. Ale tych wszystkich lurków, którzy tu są codziennie (...) powywalam, oczywiście jeśli nie zabiorą się za pisanie postów.

Post moderowany HS


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Czw 12:10, 15 Mar 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
JaracoBi
Debiutant



Dołączył: 06 Maj 2014
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz

PostWysłany: Śro 23:59, 14 Mar 2018    Temat postu:

Drogi, autorze nie doceniasz tych "lurków" oni są twoimi sympatykami i czytają Twoje opowiadania, jakby one ich nie interesowały, to nigdy by nie wrócili. Nie każdy ma umiejętność wysławiania się w postaci postów, o wartościach literackich czy posiadać własne zdanie na temat opisywanych wydarzeń, bo mogą nie mieć takich doświadczeń, by je porównać, sensownie ocenić i komentować.
Autorze, pisz dalej i nie poddawaj się. Życzę powodzenia !!!
p.s.
Lurki czytają i czekają na cdn.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 0:13, 15 Mar 2018    Temat postu:

OK, OK Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 9:59, 15 Mar 2018    Temat postu: 13.

O klęskach Wehrmachtu mówiło się coraz głośniej. Jak również o powstaniu nowego państwa polskiego, gdzieś na wschodnich rubieżach, choć Staszek nie bardzo wiedział, co w tamtym okresie należało do Polski. Słyszał też, że za powstaniem tego nowego państwa stoi Stalin i że rządzić będą komuniści. To pojęcie pojawiało się jeszcze w przedwojennym życiorysie Staszka, jego ojciec był sympatykiem Komunistycznej Partii Polski. On sam na polityce się nie znal, ale wiedział, że do Rosjan nie można mieć zaufania; dziadek zawsze powtarzał, że kacapy to bandycki naród. A pewnie wiedział, bo z Rosjanami walczył. Wszystko to utkwiło go w przekonaniu, że nawet, jak wojna się skończy, wcale nie będzie lepiej.

Zbliżały się święta, tym razem, co już było przesądzone, znów bez Alberta. Powoli zaczął zapominać, jak wyglądała jego twarz. Kiedyś zapytał Lemkego, czy nie ma jego zdjęcia.
– A kto by teraz myślał, o takich rzeczach… – odpowiedział. – Ale wiesz co? – ożywił się, jakby sobie coś przypomniał – Coś mi się kojarzy. Zobaczę.
Staszek myślał, że Lemke zapomniał już o swojej obietnicy i już był rozczarowany. Jednak pewnego wieczora obok miski z zupą, coraz gorszą i bardziej wodnistą, Lemke przyniósł mu fotografię wielkości kartki kartki od zeszytu. Staszek rzucił na nią okiem i zaniemówił z wrażenia. Był to portret Alberta w mundurku szkolnym. Albert był na nim jak żywy, ze swą poważną miną, nieco łobuzerskim uśmiechem, nawet znajoma górka śmiało mąciła płaskość podbrzusza.
– Tylko starej ani mru mru – powiedział cicho.
– Nie ma sprawy.
To niepozorne zdjęcie natychmiast ożywiło falę uczuć, nieco przytępioną pracą i ogólnym nieciekawym nastrojem. Lemke zdziwił się, widząc reakcję chłopca.
– Tak bardzo się lubicie?
Staszek tylko kiwnął głową, bo coś dusiło mu gardło.

Innym razem Lemke wpadł jak bomba do drewutni późnym wieczorem, dysząc z przejęcia.
– Chodź ze mną – powiedział, zanim Staszek zdążył zareagować. – Tylko szybko.
Staszek początkowo wystraszył się, że to policja albo jeszcze coś gorszego. Trochę się uspokoił widząc, że przed budynkiem nie stoi żaden samochód. Lemke wszedł do salonu, gdzie grało radio.
– Chodź – powiedział przyciszonym głosem. – Mówią po twojemu, posłuchaj.
Istotnie radio mówiło po polsku. Sygnał był słaby i nieraz zanikał, poza tym Staszek miał pewne kłopoty z przestawieniem się na polski, na co dzień jednak mówił i myślał po niemiecku. W audycji opisywano powstanie warszawskie, mówiono o zniszczonym mieście, o zimnie i pladze chorób. Z centrum nie pozostał kamień na kamieniu. Wola i Ochota zrównane z ziemią. Szczurów więcej niż ludzi. Później mówili o rządzie jakiegoś Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego i twierdzili wprost, że za tym stoją Rosjanie. Inny głos przestrzegał Polaków za granicą, by poważnie się zastanowili zanim pomyślą o powrocie do Polski. Słysząc te informacje, Staszek rozpłakał się.
– Schlechte Nachrichten?
Staszek kiwnął głową, po czym streścił mu pokrótce, co usłyszał.
– Cóż... Nic na to nie poradzimy – odpowiedział Lemke. – Wszystko, co możemy, to czekać na rozwój sytuacji. Bo to, że ta wojna jest przegrana, to już jest oczywiste. A ty będziesz musiał sobie znaleźć miejsce w świecie.
– Wrócę do Warszawy – zapewnił gorąco.
– Na razie wróć do łóżka – odparł. Nie chciał go pognębiać uwagą, że nie wiadomo, na ile to będzie możliwe.

Na dodatek zaczęła szwankować poczta i telefon. Ostatni list przyszedł od Alberta w listopadzie. Już nie tylko Staszek martwił się o przyjaciela. Na kilka dni przed świętami Lemke wziął rower i pojechał na stację. Gdy wrócił, jego twarz była ziemista a oczy suche i matowe. Wieczorem Staszek dowiedział się, że od dwóch tygodni nie przyjechał żaden regularny pociąg z zachodu. Tylko żołnierze i towarowe. Święta były ponure i nikt tym razem nie bawił się w choinki i podobne zbytki. Tyle, co Frau Lemke ugotowała świąteczny obiad z kurczakiem, na który był zaproszony.
– Nie chce mi się żyć – powtarzał co jakiś czas Hans. – Z produkcją coraz gorzej, tamci naciskają, powoli nie będzie czym palić. Już i tak ścinam drzewa, które jeszcze mogłyby rosnąć co najmniej dziesięć lat. Świnie chyba będziemy musieli oddać wszystkie, a zresztą czym je karmić?
Lemke karmił je własnymi ziemniakami, które w tym roku nie obrodziły i musiał ograniczyć pogłowie prawie o jedną czwartą. Z reguły nadwyżki mgli przeznaczać na potrzeby gospodarstwa, tyle że w tej sytuacji nie będzie nadwyżek.
– A i pieniądze nie te same, co kiedyś, kiedyś za pięć fenigów kupiłeś bochenek chleba, a teraz? Ostatnio płaciłam prawie markę za bochenek.
– Markę? – Zdumiał się gospodarz.
– Teraz najpewniej płacić papierosami – odpowiedziała żona. – Nawet w kurczakach czy kartoflach byłoby taniej. Tylko mi szkoda. Może przyjść wielkim głód i co wtedy będziemy jeść? Chleb z kory?
Oderwany od życiowych realiów Staszek słuchał tego wszystkiego z przerażeniem. Już się nie dziwił, dlaczego, mimo że Lemke lubił go coraz bardziej, to karmił coraz gorzej. Przechodził uproszczony i bolesny kurs ekonomii kryzysowej.
– Miałem ci ocieplić drewutnię na zimę, ale nie było czym – Lemke zwrócił się d Staszka. – Pewnie strasznie tam marzniesz.
Zima rzeczywiście była bardziej mroźna niż rok temu, ale cudowny śpiwór, który Albert zdobył dla niego, na razie wystarczał.
– Cóż, będziemy musieli cię rozgrzać inaczej – uśmiechnął się, wyszedł do sypialni i wrócił z podejrzanie wyglądającą butelką. – Stara, przynieś młodemu jakąś szklankę.
– Co będziesz dziecko rozpijał – powiedziała gderliwie, ale jedno spojrzenie męża wystarczyło, żeby posłusznie spełnić polecenie. W taki sposób Staszek wykonał kolejny krok w dorosłość.

Warszawa już polska – tego dowiedział się od Müllera przy pracy, Lemke przekazał mu tę informację jako drugi, dzień później.
– Już niedługo skończy się dla ciebie ten koszmar – skwitował.
Jakoś wkrótce po tym fakcie. Zaczęły go nawiedzać ciężkie, nieprzyjemne sny. Zdziwił się, bo najczęściej mu się nic nie śniło, był za bardzo zmęczony a wstać musiał wcześnie. W pierwszym była zima, stali z Albertem nad jeziorem, w pewnym momencie lód się pod nimi zapadł, obaj znaleźli się na krach, które odpływały od siebie, by jakimś cudem znaleźć się koło siebie. Z tego snu Staszek obudził się zlany zimnym potem i cały dzień chodził osowiały, nawet Lemke podpytywał, czy czasem nie chory. Innym razem śniło mu się, że czeka na dworcu na Alberta a spikerka zapowiada przez megafony, że pociąg jest opóźniony i nie wiadomo, czy kiedykolwiek przyjedzie. Wszystkie te sny zwalił na karb zmęczenia, podłego wyżywienia i rozdrażnienia spowodowanego rozłąką z Albertem. Sen z 14 lutego był najokrutniejszy ze wszystkich, Albert stał pod domem, lecący samolot zrzucił bombę i na chłopca spadła osuwająca się ściana. Obudził się z krzykiem, na dworze było ciemno a w domu wszystkie światła były zgaszone, co wskazywało na głęboką noc. Lemke wstawał kolo piątej, zapalał światło w kuchni i po tym Staszek orientował się, czy może jeszcze pospać, zwłaszcza w zimie. Zmusił się, by spać, pomógł mu w tym kot, skrót położył, się kolo śpiwora.

Gdy otworzył oczy, spostrzegł, że na dworze jest już jasno. Pierwsza myśl to ta, że spóźni się do roboty. Dlaczego Lemke nie przyniósł mu śniadania? Rzucił okiem na kalendarz, który dostał w świątecznym upominku od Lemkego – czwartek, piętnastego lutego. Niezbyt przytomnie zauważył, że niedziela była kilka dni temu i na następną za wcześnie, musi iść do pracy, nawet jeśli ma to grozić połajankami od Lemkego, a bura była pewna jak w szwajcarskim banku, bo gospodarz nie znosił niepunktualności i surowo za nią karał. Ubrał się niechlujnie, najwyżej poprawi się w pracy, i puścił się biegiem do świniarni. O tej godzinie świnie powinny być nakarmione, a doglądał tego właśnie Lemke. Tymczasem koryta były puste a zwierzęta wściekle kwiczały, na widok Staszka rzucając się jedne przez drugie do koryt. Nakarmiwszy zwierzęta zajrzał do szopy, gdzie okorowywano bale, ale tam Lemkego również nie było. Wrócił do szopy, zmienił ubranie robocze na nieco bardziej przyzwoite, które było tylko o tyle lepsze, że nie pachniało świniami. Wyszedł z przybudówki i coraz bardziej nerwowymi krokami przemierzając zaśnieżone podwórze skierował się w stronę domu. Dopiero na śniegu zorientował się, że zapomniał nałożyć buty. Modlił się w duchu, by spotkał Lemkego a nie jego żonę, której takie wtargnięcia na pewno by się nie spodobało. Mógł wchodzić tylko po wyraźnym zezwoleniu.

Odczekał trochę, uspokoił oddech, po czym zapukał do drzwi. Odpowiedziała mu cisza i echo z korytarza. Zapukał ponownie, tym razem głośniej. Również bez odzewu. Przy jego nodze piszczał pies Rudi, który przybiegł z podwórza, widząc że jest szansa dostania się do środka domu. Nacierał na zamknięte drzwi, jakby walcząc ze Staszkiem o pierwszeństwo. Gdy kolejne, trzecie pukanie nie przyniosło rezultatu, przeżegnał się w duchu i nacisnął klamkę. Przywitał go chłodny,nieogrzewany korytarz. Na haku wisiała kurtka Lemkego, której używał w pracy, jak też płaszcz wyjazdowy. O ile nie ma jeszcze jednego, musi być w domu, pomyślał chłopiec. Tak cicho, jak to tylko możliwe przeszedł przez sień i kuchnię. Zastał wygaszony piec, starannie umyte naczynia, pewnie po wczorajszej kolacji. Pomyślał jedynie, że śniadania dziś nie będzie. Gdy dotarł do drzwi do salony, zapukał trze razy, po czym, nie doczekawszy się odzewu, delikatnie nacisnął klamkę. W półmroku przy stole siedzieli milcząco Herr i Frau Lemke. Hans palił papierosa zapatrzony tępo w odsłonięte okno. Ich twarze były ponure, zasępione.
– Wejdź – powiedział Lemke, przerywając kilkusekundowe milczenie, podczas którego Staszek czekał na jakąkolwiek reakcję.
– Siadaj – mężczyzna wskazał mu krzesło. Staszek usiadł ciężko, acz w milczeniu. Wiedział, że nie on teraz powinien mówić. W głowie kłębiły mu się najczarniejsze myśli, czekał na informacje a jednocześnie nie chciał usłyszeć.
– Od wczoraj trwają ataki lotnicze aliantów na Drezno – przerwał milczenie Lemke tępym, pozbawionym jakiejkolwiek barwy głosem.
– Albert? – zapytał Staszek z grzęznącym w gardle głosem.
– Nie wiemy. Tam jest prawdziwa rzeźnia. Londyn mówi o dziesiątkach tysięcy zabitych. Berlin tylko o nalotach, bez jakichkolwiek innych danych.
Staszek wstał, podszedł do radia, wziął stojące na nim zdjęcie twarzy Alberta oprawione w ramki i przycisnął mocno do policzka. Nie zastanawiał się co robi, jak to zostanie odebrane, co będzie dalej. Co go obchodzi, co sobie pomyślą. Chłód szkła szybko przeszedł w ciepło wspomnień, bijących jak spienione bałwaby w falochron i roztrzaskujące się w krople. Ze zdjęcia Albert dalej spoglądał na niego tymi ciemnymi, roziskrzonymi oczyma, ogolony niemal po żołniersku. Niby poważną twarz mąciło coś nieuchwytnego, ale jednak obecnego. Staszek znał tę fotografię, ale tym razem odbierał ją zupełnie inaczej.
– Siadaj – Lemke wskazał chłopcu krzesło.
Usiadł i nagle ujrzał kuriozalność całej sytuacji. On, Polak na przymusowych robotach, praktycznie w niewoli, opłakuje śmierć Niemca w jatce, która tym pieprzonym faszystom wyjątkowo się należała i w każdej innej sytuacji poprawiłaby mu niesamowicie humor. Ba, nie miałby nic przeciwko temu, by alianci zrównali miasto z ziemią dokładnie tak samo jak naziści zrobili to z Warszawą.
Frau Lemke obserwując tę scenę znów zaszlochała spazmatycznie. Staszek sięgnął bez pozwolenia po paczkę papierosów leżącą na stole i wyjąwszy jednego,bezmyślnie miętosił go w palcach rozkruszając tytoń. Skierował pytający wzrok na gospodarza.
– Pal – powiedział. – Zresztą, rób co chcesz, nam już jest wszystko jedno. Chcesz coś zjeść, idź do spiżarni i sobie coś weź. Niewiele jest, ale na śniadanie starczy. Najchętniej odesłalibyśmy cię do Polski, Warszawa jest przecież wolna, powinieneś poszukać swojej rodziny. Oficjalnie wojna się jeszcze nie skończyła, ale łatwo powiedzieć, co będzie dalej. Wejdą tu Rosjanie i nie pozostanie ze wsi kamień na kamieniu. Oni stosują taktykę spalonej ziemi, plądrują, rabują, gwałcą. To dzicz – Lemke westchnął na zakończenie tej perory.
Staszek na końcu języka miał uwagę, że przecież Niemcy robią dokładnie to samo, powstrzymał się jednak ostatkiem zdrowego rozsądku.
– Państwo coś jedli? Zrobię śniadanie.
– Nie musisz. Nic już nie musisz – odpowiedziała Frau Lemke może jeszcze bardziej zrezygnowana.
Staszek wpatrywał się to w portret to w poszarzałą twarz Lemkego, to w wyłaniający się zza chmur biały szczyt góry, którą Niemcy nazywali Reifträger. Kiedyś podczas ich radosnych rozmów obiecali sobie, że wdrapią się tam razem. Staszek nie od razu zrozumiał co to znaczy hinaufklettern, wypowiedziany przez Alberta brzmiał niemal jak zaklęcie i zwiastował cudowną przygodę. Zaczął płakać, początkowo bezgłośnie, później coraz bardziej spazmatycznie. Dopiero ręka Lemkego na jego głowie uspokoiła go nieco.
– Bądź mężczyzną. Nie opłakuj obcych, mało ci, że nie wiesz, co się dzieje z twoimi?
– Wie pan co? Wisi mi, co sobie pan w tej chwili pomyśli – wybuchnął Staszek. – Albert jest mi tak samo bliski, jak rodzina. I w dupie mam to, że jest Niemcem. Jest dokładnie takim samym człowiekiem jak ja. To głupie pieprzenie o nadludziach, podludziach, rasach jest jednym wielkim bełkotem od rzeczy. Panie Lemke, dla mnie ludzie dzielą się na dwie grupy – dobrzy i źli, niezależnie od całej tej politycznej szmiry, którą nas się karmi. Wy jesteście dobrzy, Albert jest dobry, moja sąsiadka z Warszawy to głupia pinda – i nic tego nie zmieni. To Albert był pierwszym człowiekiem, któremu opowiedziałem swoje największe tajemnice. Ba, Albert zrobił dokładnie to samo. Na wiele spraw mam poglądy bliższe jemu niż mojej własnej matce. Wie pan co? Gdybym dzielił ludzi na Niemców i Polaków, to wcale nie ratowałbym pana tamtego popołudnia. I nie rozpaczał, kiedy Albert nie przyjechał na święta.
Cały ten zapalczywy monolog Staszek wygłosił prawie na jednym wydechu. Po czym znów zapadła głucha cisza, podczas której Staszek łapał oddech. Papieros w tym mu nie pomógł, zaciągnął się dymem, po czym zaczął kaszleć. Lemke nie zdjął ręki z ramienia chłopca, głaskając go po głowie.
– Co teraz? – zapytał uspokojony nieco Staszek.
– Nic. Będziemy czekać. Na Alberta, na koniec wojny, bo przecież kiedyś się musi skończyć. Londyn mówi, że Rosjanie przesuwają się w naszym kierunku. Są już w Polsce, w tej chwili odbijają Prusy Wschodnie ale kierunek marszu jest ewidentnie na zachód. Jeśli z innymi miastami alianci zrobią to co z Dreznem, ani Armia Czerwona ani alianci nie będą nawet musieli zdobywać Berlina...
– Panie Lemke, a gdybym tak dostał się jakoś do Drezna i próbował poszukać Alberta?
– Wybij to z głowy. Nie potrzeba nam następnego trupa…
– To ja już wrócę do pracy. Świnie dostały jeść, trzeba wyrzucić gnój – poinformował Staszek i odsuwając rękę Lemkego podniósł się z krzesła.
– Nie, Zostań z nami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
waflobil66
Wyjadacz



Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 505
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy

PostWysłany: Czw 11:16, 15 Mar 2018    Temat postu:

Zacząłem w między czasie czytać z chomika więc jestem 2 odcinki do przodu Wink (1) ale czy mi się wydaje, czy ostatnio odcinki są troszkę krótsze niż zazwyczaj?
Dobrze, że mimo wszystko wróciłeś, bo jednak tu mi się czyta najlepiej.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 11:27, 15 Mar 2018    Temat postu:

9 – 10 tys. znaków, przy czym tak do odcinka 18 są podzielone "na pałę", bo to była praca nad już istniejącym tekstem i dzieliłem "na oko", według objętości, nie sprawdzając liczby znaków. Później już będzie regularnie 11 – 12000 znaków na odcinek (na razie są napisane 32 odcinki). A co do miejsca – mnie tu się źle czyta, wolę e-booki, bo jestem mocno zaprawiony w bojach Smile

Co do powrotu – przyczyny podałem powyżej. Zgadzam się z Jarcobi że wielu po prostu nie lubi pisać i "odwdzięczają się" wzrostem statystyk, jednak z drugiej strony na tym forum już nikt nie chce pisać, ani tekstów ani komentarzy. Jest jedna metoda – przekonać właściciela, by dopuścił czytanie dla niezalogowanych, tak jak to obecnie dzieje się na wszystkich forach erotycznych, ale ja się nie podejmuję tego zrobić. Może ktoś spróbuje za mnie?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Czw 11:29, 15 Mar 2018, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 9:09, 16 Mar 2018    Temat postu: 14.

Nerwowa atmosfera w domu gospodarza z wolna ustąpiła, a sprawa Alberta zawisła gdzieś w przestrzeni między nimi, nikt nie ważył się podejmować tego tematu na głos, czasem tylko Herr Lemke w jakimś odruchu na krótki moment przytulił Staszka do siebie. Spokojne dotąd dni zmieniły się nie do poznania. W gospodarstwie zaczęli bywać ludzie, których Staszek dotąd widywał na wsi, a raczej na drogę, bo na wieś wypuszczano go bardzo rzadko, albo znał wyłącznie ze słyszenia. Każdy zbliżający się warkot motoru wprowadzał w domu nerwową atmosferę. Frau Lemke bladła i zaszywała się gdzieś głęboko w domu i z nerwów dziergała szydełkiem. Herr Lemke, mężczyzna w końcu, hołdował zasadzie Augen zu und durch i nieprzytomny ze zdenerwowania oraz przygotowany na najgorsze wychodził na ganek wypatrywać gości. Każdy gość, a zwłaszcza listonosz, mógł przynieść tę najgorszą wiadomość. Staszka dotknęło to w mniejszym stopniu. Wierzył, a nawet mógł przysięgać, że wie, że Albert żyje i kiedyś napomknął o tym Lemkemu.
– Niby dlaczego miałby żyć, skoro tam same trupy? Skąd to wiesz?
– Albert nie zostawiłby mnie bez pożegnania. Nie on – powiedział z żarem w głosie. Lemke popatrzył na niego zdziwiony.
– Was soll das? Was für ein Quatsch ist das?? – prawie wykrzyknął.
Staszek westchnął.
– Mamy taką sąsiadkę w Warszawie, która zawsze mówi, że jak się kogoś bardzo kocha, to jak ta osoba umrze, to przyjdzie się pożegnać. Jak byłem mały, to nie wierzyłem, ale do czasu. Jak miałem może osiem czy dziewięć lat, umarła moja babcia, którą bardzo kochałem, bo była bardzo dla mnie dobra. Dwa tygodnie po pogrzebie czy coś koło tego przyszła do mnie we śnie. Przytuliła mnie i powiedziała, że dam sobie radę, potem zniknęła.
– Obyś miał rację – powiedział Lemke, a Staszek zauważył, że gospodarz ma mokre oczy.
– Albert by mnie tak nie zostawił – powiedział z naciskiem.
Gdy odszedł, Lemke jeszcze długo siedział kręcąc z niedowierzania głową.

Te lutowe dni zmieniły wiele w relacjach między Staszkiem a państwem Lemke. Nie było już rozkazów a prośby, nie pracował dwunastu godzin a osiem, a Lemke zmiłował się nad chłopcem i już go nie wysyłał do korowania pni, roboty, która zdecydowanie najmniej mu leżała. W bezpiecznych momentach mógł bywać w domu i jeść posiłki z gospodarzami.
– Strasznie pada – powiedział kiedyś Lemke przy kolacji – i niektóre twoje rzeczy są zbutwiałe, aż śmierdzą. Nie bardzo mogę ci kupić nowe, bo po prostu nie ma, a od ludzi się nie da, bo nikt nie chce wyzbywać się tego, co ma. Jest bardzo możliwe, że tu będzie front, nic dziwnego, że każdy się zabezpiecza.
– Może gdyby się przeprało… – odpowiedział Staszek.
– To też, ale ja nie o tym chciałem. Przeczekasz te ulewy u nas, przecież jest pokój Alberta.
– A jak przyjdą? No wie pan, z policji?
– W nocy raczej nie przychodzą, chyba że kogoś szukają. Może być i tak, ale wątpię, tych kilka dni przeczekasz u nas. Tylko musisz się porządnie wyszorować, najlepiej jak ja to zrobię.
Staszek nie wiedział, co sądzić o tej propozycji a raczej nakazie. Lemkego się niby nie wstydził, ale… zawsze pozostawało to coś. Po szoku wieczora z pochwą pani Lemke jeszcze nie do końca doszedł do siebie. To jej macanie było takie jakieś obleśne.
– To już się prześpię u siebie, tam naprawdę nie jest tak źle.
– To ja do ciebie prawie jak do zięcia, a ty… – powiedział Lemke niby poważnie, ale Staszek wyłapał ukrywaną wesołość w głosie. A przecież gospodarz poczucia humoru nie miał, a jeśli starał się być dowcipny, to najczęściej wypadało to żałośnie.
– Z tym zięciem to pan jednak przesadza – uśmiechnął się Staszek, a był to chyba pierwszy uśmiech podczas jego rozmów z Hansem, na początku się go bał, później nie było z czego się cieszyć...
– Nie byłbym tego taki pewien – Lemke dalej pozwolił sobie na figlarny ton. – Jest w ciebie wpatrzony jak w obrazek, żyć bez ciebie nie może, w nocy wymyka się z domu, by spędzić noc z tobą… Narzeczoną sobie znalazł, verdammt noch mal…
O tym, że Lemke lubi być dobrze poinformowany, Staszek wiedział. Nie wiedział tylko, że aż do tego stopnia.
- A to przecież to chyba nie wszystko, coście nawywijali.
– Dobrze – Staszek zebrał się na odwagę. Słowo zięć łaskotało jego duszę, ale na pewno nie w wykonaniu Lemkego, coś tu wydawało mu się potężnie nie tak. – powiedzmy, że może część z tego co pan mówi jest prawdą. Nie wszystko, ale część. To dlaczego pan mnie nie zadenuncjował na policję? Albo zabronił nam się spotykać?
– A na to pytanie musisz sobie odpowiedzieć sam, wbrew pozorom nie jest tak trudno. A teraz przyszykuj wody do kąpieli – powiedział i klepnął chłopca w tyłek, jakby go popędzając.
Już dawno, a na pewno od momentu wyjazdu Alberta, Staszek czuł się tak zrelaksowany jak właśnie podczas tej kąpieli. Zrazu wytworzyła się między nimi więź, która nie miała nic wspólnego z żądzami i „świństwami”, przypadkowy wzwód spowodowany dotykiem ręki nie podniecał, ale i nie krępował. Było miło a nawet wesoło. Mimo zimnej wody Staszek doznawał ciepła, nie w ciele, ale, według Staszka, tam, gdzie naprawdę powinno być.

Któregoś wieczoru przyszła do pani Hildy Lemke koleżanka na plotki. Staszek nie cierpiał tej plotkary, ale ostatnio najlepsze i najbardziej wiarygodne informacje krążyły z ust do ust, kto miał radio, a także czas i odwagę na jego słuchanie, zwłaszcza stacji alianckich, był mile widziany w każdym towarzystwie. Oczywiście obawiano się szpicli, byli wszędzie, ale głód informacji był ogromny. Poza tym trzeba było to powiedzieć w odpowiedni sposób, na przykład: „Wczoraj szukałem Berlina na skali, ale wtrąciła się jakaś szczekaczka, która powiedziała, że….” a zakończyć „oczywiście to są brednie i celowa dezinformacja”.
Hilda również przyszła się czegoś dowiedzieć. Staszek, który akurat był w domu i palił w piecu, usłyszał fragment rozmowy.
– Syn Schmidta też zginął na wojnie. Ciekawe rzeczy mówią na wsi o tej jego śmierci. Otóż tej nocy, gdy umierał, wył jego pies. Stell dich vor, jakby czuł śmierć. Cała wioska to słyszała, stary Schmidt mieszka przecież przy kościele. A wasz pies jak? Wył? Kręcił się wokół własnego ogona?
– Był cicho – powiedziała z przekonaniem Hilda. – Zresztą śpi tam gdzie Staszek. – A ty – zwróciła się bezpośrednio do chłopca, pochłoniętego grzebaniem w czeluściach pieca – słyszałeś coś?
– Nie, był cicho. I czternastego i piętnastego. I później też – odpowiedział Staszek po dłuższym namyśle.
– Jest więc nadzieja, meine Liebe – szczebiotała dalej sąsiadka.

Staszek nie mógł długo zasnąć. Owszem, on też próbował sobie wywróżyć swój los z wielu przesłanek. To chyba nieuchronne i w pewnym sensie naturalne w przypadku braku jakichkolwiek wiadomości. Z reguły nie wierzył w takie rzeczy, nawet w powoli zaczynał wątpić w Boga, a po czternastym lutym już otwarcie nie wierzył. Dla Staszka zaczęło się liczyć wyłącznie to, co mogło być dotknięte, przeliczone, zmierzone i zważone. Tyle że tutaj nie było czego liczyć ani mierzyć. Jeśli policja się nim długo nie interesowała, tłumaczył sobie, że Szkopy mają problemy na froncie i są zajęci czymś ważniejszym. Tak samo usiłował interpretować sny, tym bardziej, że niektóre się sprawdzały, z tym w przeddzień katastrofy włącznie. Ale wróżyć z tego czy pies wył czy nie... Tej nocy przyśnił mu się Albert. Brudny, zabłocony, wyłaniający się gdzieś spod ziemi. A później kąpali się razem w balii za drewutnią i długo kochali na sianie w stodole. Tyle że nie tylko Albert był brudny. Staszek obudził się w środku nocy i trochę zawiedziony żałował, że to był tylko sen. Wstał, odnalazł zachomikowane pudełko zapałek mi ogarek świeczki i gdy już pakamera wypełniła się mdłym, słabym światłem, wyjął swój największy skarb, zdjęcie Alberta i wpatrywał się w nie tak długo, aż ogarek zgasł.

Kiedyś, przebywając we wsi, zetknął się przypadkowo z pracującym u innego bauera Polakiem, trzydziestoletnim mężczyzną, Józefem. O ile starał się nie rozmawiać z Polakami, tej właśnie rozmowy żałował szczególnie. Wśród Polaków we wsi gruchnęła plotka, że Staszek jest zniemczany w niemieckiej rodzinie, a izolowanie się chłopca tylko pogłębiało podejrzenia i nadawało cech prawdopodobieństwa tej informacji.
– Jakby ci było z nimi źle, to byś nam wcześniej czy później powiedział, argumentował Józef.
Staszkowi nie bardzo się chciało rozmawiać z kimś, kogo znał głównie ze słyszenia, a i to z nie najlepszej strony.
– A co by to dało? Pomógłbyś? Ciekawe jak? Gdzieś był, jak na początku zdychałem z głodu?
Jednak Józef, starszy i o wiele bardziej doświadczony, nie dał się przekonać.
– Kto wie, czyś ty bratku, volkslisty nie podpisał.
Staszek puścił tę uwagę mimo uszu, zwłaszcza że nikt mu nie kazał niczego podpisywać. Z niedowierzaniem słuchał tych i innych piramidalnych bzdur, ale od pamiętnej podróży pociągiem wiedział, że nie ma co polemizować, nawet jak się posiada racjonalne argumenty. Ba, im bardziej racjonalne, tym większy opór budziły. Wojenna logika prędzej uznawała wydarzenia nieprawdopodobne, ale zdobyte z pokątnych źródeł niż bardziej prawdopodobne i widoczne gołym okiem a potwierdzone przez ludzi wroga.
– Mówią, że ty i rozmawiasz z nimi, i jesz...
– Ciekawe kto – zaperzył się Staszek. Takie informacje mogły wydostać się głównie przez Müllera, będzie musiał sobie z nim pogadać. Bo kto by inny?
– Poczekaj, niech no tylko Armia Krajowa wejdzie tutaj, pierwszego cię rozstrzelą. Zlikwidują jak te kurwy, co się puszczają z Niemcami – powiedział ostrym tonem.
– Uważaj, żeby od ciebie nie zaczęli – odciął się Staszek, obrócił na pięcie i odszedł. Coś go podkusiło i zszedł ze ścieżki na trawę, na ułamek sekundy przed tym, kiedy obok jego głowy przeleciał spory kamień. Puścił się pędem i biegnąc zygzakami dotarł do domu.

Dalsze dni płynęły spokojnie, pies milczał albo szczekał a nigdy nie wył, a Staszek słuchając potajemnie ale za zezwoleniem Lemkego Londynu coraz bardziej zaczął wierzyć w zbliżający się koniec wojny.
– I co dalej zamierzasz robić, jak tu już wejdą Rosjanie? – zapytał go Lemke po jednej z takich sesji nasłuchowych przy ogromnym Telefunkenie.
– Znaleźć rodziców, to oczywiste. A później… Będę szukał Alberta.
– Zdajesz sobie sprawę, że nas stąd wypędzą? Te ziemie będą należały do Polski, wszystko, co na południe od Breslau aż po Karkonosze. Już się mówi, że wywalą nas zaraz, jak tylko Armia Czerwona opanuje te tereny.
Staszek nie wiedział, czy się cieszyć, że te ziemie będą polskie, czy żałować, że państwo Lemke będą musieli przeprowadzić się gdzieś w głąb Niemiec. Jeśli Albert się znajdzie, będą musieli podjąć decyzję, gdzie mieszkać. W Niemczech pewnie nie będą go chcieli, co go wcale nie dziwiło. Jeśli prawdą jest to, co się słyszy, Sowieci mogą im zgotować piekło nie gorsze od niemieckiego. Stalin to potwór podobny do Hitlera. Może uciec teraz, kiedy granice są pilnowane z doskoku?? Tylko gdzie? Na pewno tam, gdzie nie ma Ruskich ani Niemców. Zresztą, co będzie się martwił na zapas. Znając życie, pewnie będzie jeszcze zupełnie inaczej…

Któregoś popołudnia kopiąc ogródek na wiosnę zaciął się paskudnie łopatą w łydkę. Co prawda po chwili przemył ranę pod studnią, jednak już następnego dnia zaczęła puchnąć, a on czuł się coraz gorzej. Po południu miał już wysoką gorączkę i poszedł do Lemkego. Ten kazał mu natychmiast przerwać pracę i położyć się w pokoju Alberta.
– Ależ ty prawie parzysz – zakrzyknęła Frau Lemke dotykając czoła chłopca. Staszek normalnie unikałby jej dotyku jak zarazy, tym razem nie miał nawet siły protestować. Podeszła do apteczki i podała mu tabletkę aspiryny, jedną z ostatnich, jakie miała.
– Tu nie ma się co certolić, trzeba wezwać lekarza – zdecydował Lemke.
– Nie, niech pan tego nie robi, błagam pana – Staszek mimo wzbierającej gorączki usilnie protestował. Wiedział, że w momencie, gdy dostanie się do szpitala, automatycznie stanie się kawałkiem mięsa, z którym tamci nie będą się liczyć i zrobią dokładnie to co będą chcieli: uśpić, wysłać do obozu, cokolwiek. Zwłaszcza z powodu jego narodowości, o ile ufał zwykłym Niemcom, na pewno nie miał zaufania do urzędników i aparatu Rzeszy. Dość się naoglądał. Usiłował to jakoś wytłumaczyć Lemkemu, jednak gorączka sprawiała, że nie mógł ułożyć żadnego sensownego zdania w obcym dla niego języku. Wstał i niepewnym krokiem ruszył w kierunku werandy prowadzącej na podwórze. Przy futrynie poczuł, że traci kontakt z rzeczywistością. Gdy się ocknął, siedziała koło niego Frau Lemke i trzymała go za rękę. Chciał krzyczeć, protestować, ale nie mógł ruszyć kończyną nawet na kilka centymetrów.
– Chłopie, czy wiesz, że od tego można się nawet przekręcić? – Frau Lemke także była przejęta – Stary pojechał po lekarza. Masz tu leżeć i zaraz zrobię ci gorącej mięty.
Na myśl o napoju Staszek poczuł mdłości.
Lekarz przyjechał po niespełna kwadrancie, obejrzał chłopca i pokiwał głową.
– Tu trzeba szpitala. Na pewno jest zakażenie, a mnie to wygląda na tężec. Zawiozę chłopaka do Hirschberga.
Ani Lemke ani jego żona nie protestowali. Długo stali na drodze i patrzyli na znikające auto. Lemke otarł łzę, ale tak, by żona tego nie widziała.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 10:01, 17 Mar 2018    Temat postu: 15.

Podskakiwanie samochodu na wyboistej drodze, zapach benzyny i spalin, jakieś głosy po niemiecku, czerń, w którą wgryzała się mdła żółć reflektorów i inne równie bolesne bodźce tworzyły rwany, nieciągły obraz, który Staszek starał się zapamiętać w odstępach między jednym omdleniem a drugim. Był jednak zbyt słaby by wyciągnąć z tego jakiekolwiek konkretne wnioski, zorientować co się z nim dzieje. Później nie było długo nic.

Gdy po raz kolejny otworzył oczy, był już bardziej przytomny. Leżał w ciemnym, nieoświetlonym pokoju. Był dzień a przedmioty wywołane mdłym światłem zza niestarannie zamkniętych zasłon tworzyły dziwne cienie, z których na początku starał się zrekonstruować obraz rzeczywistości. Bał się ich, zwłaszcza kiedy ruszały się po ścianie. Kilka minut trwało, zanim cienie się uspokoiły, a on zaczął myśleć./ Co się stało? Gdzie jest? Dlaczego? Nic nie przypominało ani jego drewutni ani pokoju Alberta, w którym ostatnio często sypiał. Po mniej więcej godzinie udało mu się ze sporym trudem odtworzyć przebieg ostatnich wydarzeń. Ba, żeby tylko wiedział, gdzie jest – pomyślał i w tym momencie poczuł nieprzyjemne ciśnienie w pęcherzu. Trzeba coś z tym zrobić – pomyślał i wykonał pierwszą próbę wstania, którą odpuścił sobie w momencie, gdy doczołgał się na skraj łóżka a usiłowanie wstania przerwało kręcenie w głowie i nagły silny pot. Spróbował raz jeszcze i czuł jak traci równowagę. Kilka sekund później drzwi otworzyły się z piskiem i hałasem a pokój zalało niezbyt przyjemne światło. W drzwiach stanął mężczyzna, którego sylwetka, zwłaszcza z profilu, wydała mu się zastanawiająco znajoma.
– Leż, tobie nie wolno wstawać. Straciłeś masę sił – odezwał się mężczyzna po niemiecku miłym, głębokim głosem. Staszek mógłby przysiąc, że już go gdzieś słyszał, tyle że był za słaby, by skojarzyć fakty.
– Ale ja muszę...
– Nic nie musisz – powiedział kładąc Staszka z powrotem na łóżko. – Leż i mów, czego ci potrzeba.
– Nic, tylko muszę do toalety… – Staszek w nawet takim momencie i po tylu przejściach czuł wstyd.
Mężczyzna wyjął spod łóżka szklany przedmiot, który Staszkowi nie kojarzył się z niczym, uchylił kołdrę i wykonał odpowiednie przygotowania: ściągnął chłopcu pasiaste spodnie, złapał skurczony członek, kilkoma ruchami go wyprostował i skierował w stronę otworu kaczki.

Staszek, świadom, że w tak intymnej chwili jest obserwowany, odwrócił ze wstydu głowę. Ze zdwojoną mocą wróciły do niego sceny z pociągów, gdzie nieraz tak intymne czynności trzeba było wykonywać przy innych.
Zorientował się szybko, że obsługujący go mężczyzna wykonywał nieco więcej ruchów niż absolutnie niezbędne minimum i celebrował czynność, która nie powinna trwać dłużej niż dziesięć, góra piętnaście sekund. Ale wiedział, że nie jest w stanie się sprzeciwić, że jest na z góry straconej pozycji. Tym bardziej, że po kilku sekundach wstydu pomieszanego ze strachem zaczęło mu się robić przyjemnie.
Mężczyzna zniknął i pojawił się jakieś piętnaście minut później z talerzem mlecznej zupy i kilku kromkami chleba.
– Nic więcej nie mam – powiedział, gdy Staszek odmówił zjedzenia. – Wmuś to w siebie i nie wybrzydzaj. Gdybym zrobił to, co tak naprawdę do mnie należało, to leżałbyś teraz w szpitalu w Grünbergu lub Landeshut – powiedział, z trudem hamując gniew. – Raczej w tym drugim, a gdybyś się jednak zdecydował wyzdrowieć, to zabraliby cię prosto do obozu.
– Właśnie... – przerwał Staszek. Mimo, że nie cierpiał mleka, zjadł co mu dano i poczuł jak powoli wracają w nim siły.
– Cóż, masz więcej szczęścia niż rozumu. Po pierwsze, to jednak nie tężec a zwykłe zakażenie. Organizm młody, choć osłabiony, wybronił się jakoś. Te penicylinę dla ciebie udało mi się jakoś załatwić. Ale ogólnie nie mam dla ciebie dobrych wiadomości, nie możesz tu być zbyt długo. Będę musiał cię odwieźć z powrotem jak ci się tylko polepszy na tyle, że będziesz mógł sam chodzić.
Staszek dalej nie rozumiał, w czym problem, nawet cieszył się, że wraca do państwa Lemke, jest szansa, że dowie się czegoś o Albercie.
– Mnie nie wolno ciebie trzymać w domu. Jesteś Polakiem i gdyby tylko ktoś się dowiedział, miałbym ogromne problemy. Nie wiem, czy pamiętasz, ale gdy ciebie wiozłem, zostałem zatrzymany przez gestapo...
Staszek z miejsca skojarzył sobie głosy, które w malignie słyszał w furgonetce. A więc jednak nie wydawało mu się. Kiwnął głową.
– Ewidentnie szukali kogoś, prawdopodobnie była ucieczka w KL Gebhardsdorf. Udało mi się z najwyższym trudem ciebie obronić i oficjalnie jesteś w szpitalu.

Tego dnia nie zdarzyło się już nic godnego uwagi. Następnego dnia doktor pojawił się w pokoju wcześnie rano.
– Jest niedziela i mam wolne – powiedział niezwłocznie po wejściu do pokoju. A ty, widzę, wyglądasz coraz lepiej. Wieczorem, jak tylko się ściemni, odwiozę cię z powrotem do Friedeberga.
– Niech mi pan powie, dlaczego pan to robi... I... – chwilę trwało, zanim zebrał się na odwagę – czego pan oczekuje.
Staszek skojarzył już doktora z badaniem, które przechodził po opuszczeniu pociągu. Patrzył na niego pytająco, jakby obawiał się odpowiedzi, doktor nie od razu odpowiedział na pytanie.
– Sposób w jaki pytasz, wskazuje, że czegoś się domyślasz, nicht wahr?
Staszek ze wstydem skinął głową. Oczywiście domyślał się, o co doktorowi chodzi i tu zaczynał się problem. Bo po ciężkich dniach czul się coraz lepiej i zaczynała go dusić żądza. Doktor cały czas przebywał w pokoju, nie miał innego pomieszczenia, nawet sraczyk był na korytarzu.
– Mógłbym teraz powiedzieć masę rzeczy, prawdziwych lub nie ale po prostu lubię cię – ciągnął doktor. – Podobasz mi się... nie, nie tak, jak myślisz. Tak zresztą też. Ale niczego od ciebie nie chcę. Ja już miałem kilka nieprzyjemności z tego powodu i kilka osób się domyśla, że wolę facetów. Tyle, że nikt nie może mi niczego udowodnić, bo tak po prawdzie, niczego udowodnić się nie da. Jestem sam, nie mam nikogo, nie ma problemu. Problemy zaczęłyby się, gdybym był z kimś. Zresztą powiem ci, że gdy sobie już popijemy w kasynie, to różne rzeczy się mówi. Że nawet sam führer...
– Po co mi pan to wszystko mówi?,– przerwał Staszek dość obcesowo. Jeśli nawet ten doktor wizualnie mu się podobał, bo przypominał z sylwetki Alberta, tylko brzuszek miał większy, i górkę pod pępkiem o wiele bardziej wydatną. Staszek cały czas usiłował odgadnąć, czy członek doktora stoi.
– Może dlatego, że chcę to w końcu komuś powiedzieć. Ty myślisz, że tylko Polacy przeklinają wojnę. Nie, nie tylko. Wojnę przeklinają również Niemcy...
Staszek miał poważne wątpliwości, czy lekarz go nie prowokuje, nie seksualnie a politycznie. Ciekawość jego monologu przerywał raz po raz strach. Byłby on jeszcze większy, gdyby nie to, że stary Lemke równie, a może bardziej nie nienawidził Hitlera.

Gdy rozmawiali, doktor siedział na łóżku Staszka w pasiastej piżamie z jakimiś czerwonymi stemplami, ani chybi z jakiegoś szpitalnego kontyngentu. Staszek, mimo strachu obserwował ciało lekarza i zauważył, że wybrzuszenie jeszcze się powiększa. Nawet na potężnego mężczyznę było duże. Zastanawiał się, do czego prowadzi ta cała rozmowa. Czy nie jest to po prostu inteligentny rodzaj podrywu? Sam czuł również, że powoli traci kontrolę nad sobą. Albert Albertem, ale jego nie ma, może już nigdy nie będzie. Po raz pierwszy w życiu poczuł prawdziwie dorosłą żądzę. Przystojny facet siedzi naprzeciwko niego, ma na niego ochotę, a jemu też gotuje się w podbrzuszu. Że wróg? Jaki wróg, wróg odesłałby go do szpitala. Dyskretnie, niemal niezauważalnie poprawił lichy koc tak, aby dać temu drugiemu niemy acz dobitny znak. Ani doktorowi ani jemu nie będzie zależało, by kiedykolwiek w przyszłości ujawnić to, co za chwilę może się stać. Co będzie to będzie…
– A teraz zdejmij spodnie – powiedział lekarz z kuchni.
Więc jednak pomyłka – pomyślał Staszek i już zaczął przygotowywać swój członek, kiedy z kuchni wyszedł lekarz ze strzykawką w dłoni.

Nic więcej się nie stało aż do samego obiadu. Doktor czytał, Staszek również znalazł coś dla siebie w biblioteczce lekarza. Zjedli późny obiad złożony z kartofli ze smalcem, jednego smażonego jajka podzielonego na pół i popili to wodą z miodem, który jakimś cudem znajdował się w spiżarce lekarza. Doktor już przygotowywał się i chłopca do wyjazdu, gdy na ulicy wybuchła strzelanina, która przerwami trwała ona kilka godzin.
– Nie wiem, czy cię dziś odwiozę – powiedział doktor, zza szpary zasłoniętego okna obserwując ulicę. – Zdaje się, że tam mam większą szansę na kulkę w łeb niż tu – dodał poprawiając zasłony. – Ciebie też nigdzie nie puszczę, ty masz leżeć w łóżku.
– Ale…
– Naprawdę tak ci się śpieszy pożegnać z tym światem? Ja ciebie nie chcę mieć na sumieniu – zaprotestował doktor.
– Ale pan naraża się z mojego powodu. Już raz mi pan pomógł, tam, w Hirschbergu, pan myśli, że nie wiem, ale życzliwi ludzie powiedzieli. Teraz pan robi to po raz drugi. Aber wissen Sie was? Ja nie lubię być czyimś dłużnikiem.
– Taki honorowy jesteś? – głos lekarza zdradzał lekkie rozbawienie. – To powiem inaczej. Już samo przebywanie z tobą sprawia mi przyjemność.
– No niech panu będzie.
Gdy zjedli kolację, równie lichą co inne posiłki, zgasło światło.
– Oho, ktoś chce, abyśmy poszli wcześnie spać – rzucił lekarz.
– Jak pan ma w ogóle na imię?
– Ulrich – przedstawił się lekarz – a po co ci to jest potrzebne?
– Lubię, jak wszystko jest ponazywane – odpowiedział. – O osobie, którą się zna, przynajmniej z imienia, inaczej się myśli.
– Mały filozof – uśmiechnął się doktor. – Ty mądry chłopak jesteś.
Rozmawiając Staszek obserwował doktora. Wyobraźnia rozpalała go coraz bardziej. PO raz kolejny zapaliła się czerwona lampka – Albert. Ale ile ma na niego czekać? Rok? Trzy? Pięć? I przez ten czas się męczyć? Prawdopodobieństwo, że się nie odnajdą było bardzo duże, zwłaszcza po tym, co powiedział Herr Lemke. A doktor Ulrich… Było w nim coś takiego, co uderzało w nim we właściwą strunę. Łagodna twarz, masywna, budząca zaufanie sylwetka, długo by wymieniać. Poza tym taka forma podziękowania. Ładne rozstanie, bo o tym, że już go nie zobaczy, był przekonany. Każdy dostanie to, czego chce, bo o tym, że doktor ma na niego ochotę, został już poinformowany. Tylko jak go ugryźć?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 10:47, 18 Mar 2018    Temat postu: 16.

– Gdzie pan śpi? – zapytał, zmieniając nagle temat. Zastanawiał się nad tym od kiedy odkrył, że w mieszkaniu jest tylko jedno łóżko.
– Na tapczanie, a gdzie? – nie ma tu zbyt wielu możliwości – uśmiechnął się.
– A gdyby pan spał ze mną? Przecież nie ma sensu się tak męczyć, a poza tym będzie cieplej.
– Nie chciałbym… – zaczął doktor. – Sądzisz, że się pomieścimy?
– Jak bym się przesunął pod ścianę… Wolę być zgnieciony niż spaść na podłogę.
– Postaram się ciebie nie zgnieść – odparł doktor.
W tym momencie rozległy się strzały, tym razem bardzo blisko, a następnie brzęk szkła spadającego na ulicę.
– Piętro niżej – mimowolnie zniżył głos doktor. – Może rzeczywiście lepiej zgasić te świeczki i się położyć.
Wstał, ściągnął koszulę, podkoszulek i spodnie, po czym przeszedł po pokoju zdmuchując wszystkie świece. W pewnym momencie Staszek zobaczył na ścianie cień mężczyzny z mocno uwydatnionym podbrzuszem. Chybotliwy płomień wprowadził kontur w drganie.
– Posuń się trochę – szepnął doktor. Staszek poczuł charakterystyczne zapadanie się siennika.
W tym momencie na klatce schodowej rozległ się tupot ciężkich buciorów i krzyki w języku niemieckim, jednak trudno było zrozumieć, co krzyczą. Dudnienie narastało z dużą szybkością. Gdy byli już na wysokości drzwi, Staszek przywarł do ciała doktora mi przytulił się do torsu. Doktor objął go ramieniem.
– Biegną na dach – szepnął. Istotnie, po chwili zmów rozległa się seria z karabinu, tym razem z wysoka. Po czym wszystko ucichło.
Po momencie silnego zdenerwowania Staszek wracał do poprzedniego wigoru. Teraz już nie szukał chronienia a podniety, głaszcząc brzuch.
– Chcesz? – szepnął doktor. – Przypominam ci, nic nie musisz.
– Chcę – odpowiedział. Doktor wykonał nagłe nieporadne ruchy, które sugerowały, że ściągnął spodenki. Staszek najpierw buszował, w ciepłej gęstwinie kędzierzawych włosów, a następnie, wyczuwszy palcami obniżenie, chwycił członek. I zamarł ze zdziwienia. Organ doktora może nie był przesadnie długi, ale gruby prawie na przegub Staszkowej zmizerowanej ręki.
– Coś nie tak? – zaniepokoił się doktor dziwiąc się reakcji chłopca.
– Nie, wszystko w porządku… Co za drąg – powiedział, bawiąc się żołędzią. – Bałbym się…
– Bałbyś się czego?
– No mieć to w sobie. Rozerwałby mnie…
Przypomniał sobie, że coś miał zrobić, co tylko zaczął z Albertem. Przesunął głowę tak, że spoczywała w okolicy pępka a nosem drażnił wilgotny już czubek.
– Jak odpowiednio się nawilży… Poczekaj.
Wstał i poszedł do oszklonej szafy, z której wyjął butelkę.
– Pan zapali na chwilę świeczkę – poprosił Staszek. – Chciałbym popatrzeć.
– Ty jesteś moim gościem – odpowiedział Ulrich i posłusznie zapalił świeczkę. Staszek długą chwilę kontemplował podbrzusze, zwłaszcza jądra, których rozmiary wręcz poraziły go. Jeszcze nigdy nie trzymał nic takiego w ustach, może by spróbować? Nawilżył usta po czym wchłonął obie wiszące kule; członek swym ciężarem zapychał mu nos i wbijał się w oko, śliniąc je.
– Założę się, że nie robisz tego po raz pierwszy – zaśmiał się Ulrich. – Jesteś doświadczony jak niejeden emeryt.
– Miałem chłopaka – odpowiedział. – I pewnie już nie mam – dokończył smutno.
– Pokłóciliście się?
– On był w Dreźnie – odpowiedział. – Pan wie, co tam się stało.
Ulrich nie kontynuował tematu. Jeszcze chłopak się rozklei – pomyślał wyciągając jądra z ust Staszka.
– Teraz cię przygotuję. Połóż się na brzuchu – rozkazał.
Ulrich robił to zupełnie inaczej niż Albert, który miał kanciaste, nawet toporne, szybkie, ale przyjemne ruchy. Ulrich to była dokładność, precyzja, a przy tym wolne tempo i delikatność. Staszek szalał po każdym dotyku.
– No a teraz połóż się na boku.
Staszek skwapliwie spełnił prośbę i wkrótce czuł znajomy ucisk. Ulrich ręką trzymał biodro chłopca i powoli wchodził, oswajając gorąc na czubku swego narządu.
– Przyj – szepnął mu prosto do ucha. Staszek był bliski krzyku, ale udało mu się go stłumić. W końcu smyranie gęstych, twardych włosów o pośladki oznajmiało, koniec najgorszego. Ulrich rozpoczął wolne pompowanie, którym chłopak wręcz się rozkoszował. To było coś zupełnie innego, nieznanego i pociągającego. Równie szybko nawiązał kontakt ruchowy i za moment obaj falowali na skrzypiącym łóżku, pamiętającym chyba czasy Bismarcka.
– Zlać ci się do środka? – szepnął Ulrich.
– No…
Nawet poczuł, kiedy wypełniała go gorąca, gęsta lawa. Jednak doktor z niego nie wyszedł leżeli tak jeszcze kilka minut.

– Najchętniej bym cię w ogóle stąd nie wypuścił – powiedział Ulrich, gdyby nie sytuacja, mógłbyś się leczyć jeszcze z miesiąc. Ale widzisz, co się tutaj dzieje. No daj fiuta – to mówiąc wziął dygoczący, gorący członek, zbadał go dotykiem, puścił, nasmarował rękę oliwą i zaatakował go raz jeszcze. Znów wolno, bez szarpania, a oliwa dodała ruchom płynności.
– Ale strzelasz – szepnął z uznaniem doktor, kiedy Staszkowe nasienie zrosiło oba ciała i sporą połać pościeli. Wyczerpany Staszek wtulił się w miękkie i ciepłe ciało i był szczęśliwy. Wątpliwości przyszły dopiero później.

– A może rzeczywiście zostałbyś ze mną jakiś czas? – zapytał doktor przy skromnym śniadaniu. – Jakoś się wyżywimy, pomyślę, jak cię urządzić, byś nie wpadł, ten cały bajzel już nie będzie trwał długo – kusił.
Staszek nie od razu odniósł się do tej propozycji. Była kusząca, dach nad głową, pełna micha, fajne ciało w łóżku i, co nawet ważniejsze, seks jakości wcale nie wojennej to nie są rzeczy, które się odrzuca. Ale… Gdzieś tam może czeka Albert, Lemke i jego żona, wreszcie rodzina, z którą nie wiadomo co się dzieje. A co go czeka tutaj? Poznawanie kolejnych pozycji w łóżku? A jeśli wojna się skończy to i tak, jak to mawiają, co się odwlecze to nie uciecze.
– Najwyżej dwa, trzy dni, bo jeszcze dziś nie czuję się najlepiej, o ile pan się zgodzi, oczywiście. Trzeba zająć się poszukiwaniami, może moi gospodarze mi w tym pomogą. Nie chciałbym spać w lesie, gdy skończy się wojna, a na dziś to tak niestety wygląda.
Doktor popatrzył na niego ze zrozumieniem.
– Źle mnie zrozumiałeś, chcę tylko ci pomóc.
No i samemu z tego coś mieć – dokończył za Ulricha w myślach. Już odwykł od tego, że istnieje coś takiego jak bezinteresowność. Lemke zmienił się, jak chłopiec uratował mu zdrowie a nawet życie, Frau Lemke – odkąd ją przeleciał w okolicznościach, o których chciałby zapomnieć. Jedynie Albert… On to robił z innych powodów. Ale przecież Albert umarł, nie ma go i nie wiadomo czy kiedykolwiek będzie.
– Pan nie pracuje dzisiaj? – zapytał zmieniając temat.
– Obchód w szpitalu po południu i to wszystko.
Podszedł do doktora i usiadł mu na kolanach i obejmując szyję.
– Chłopie, ale ty masz libido – śmiał się Ulrich, ochoczo odwzajemniając pieszczoty chłopca. – Nie ma jak być młodym. Mnie też tak cisnęło, jak byłem w twoim wieku.
– Zawsze pan miał takiego dużego? – zapytał Staszek, który zaczynał powoli nabierać ochoty.
– Jak miałem dwanaście lat, zaczął mi rosnąć. I to było widać w spodniach tak bardzo, że moi koledzy chcieli koniecznie zobaczyć, bo przecież wszyscy mieli patyczki. No i tak to się zaczęło… Dwóch kumpli z sąsiedztwa, w moim wieku ale silniejszych ode mnie, napadło na mnie kiedyś, ściągnęli gacie i walili aż do wytrysku. Później zorientowałem się, że mi się to podoba, nawet sam zacząłem prowokować pewne sytuacje.
– A kiedy miał pan pierwszy raz?
– A to z nauczycielem. Zostawił mnie kiedyś po lekcjach za karę, już nie pamiętam za co. Był to starszy mężczyzna, stary kawaler zresztą, wszyscy w szkole się go bali. Zamknął mnie w klasie, wymierzył dwadzieścia rózg, po czym wyszedł. Bolał mnie tyłek i zacząłem sobie walić, bo pewnie wiesz, że tak można się pozbyć bólu. Gdy nauczyciel wrócił, oczywiście przyłapał mnie i dał do wyboru, albo pięćdziesiąt rózg za nieobyczajne zachowanie albo go wyrucham. Chyba zgadniesz, jak to się skończyło. Zabrał mnie do swojego domu, a mieszkał na peryferiach miasta, i tam się to stało.
Opowiadając, doktor drażnił przez spodnie członek Staszka, który zauważył, że w taki sposób te historie odbiera się o wiele lepiej.

Po obfitym w zabawy i potoki nasienia przedpołudniu lekarz ubrał się i pojechał do pracy.
– Za dwie, góra trzy godziny będę – powiedział na odchodnym. – Jakby ktoś pukał, nikomu nie otwieraj.
– Nie jestem głupi – odpowiedział Staszek.
Znalazł sobie jakąś książkę na półce lekarza i zaczął czytać. Nie spodobała mu się, sięgnął po inną, medyczną, pełną ilustracji. Między kartkami znalazł kilka zdjęć pornograficznych, przedstawiających młodych mężczyzn podczas miłosnych figli. Ani zdjęcia ani modele nie spodobali mu się. Byli wyuzdani, pozy nienaturalne, wielkość penisów zdecydowanie przesadzona, Staszek zastanawiał się, czy ktoś może być aż tak uzbrojony, sam jeszcze czegoś takiego nie widział. Wcale go nie podniecały, ale może ten doktorek ma jeszcze coś podobnego? Przekartkował kilka książek na półce i znalazł więcej, najczęściej równie nieciekawych, jak to, które widział jako pierwsze. Zauważył, że zdjęcia były schowane wyłącznie w książkach medycznych, czyli – myślał – tych, które w razie jakiejś rewizji czy czegoś podobnego będą najmniej podejrzane. Gdy otwierał kolejną pozycję, usłyszał stukot butów na drewnianych schodach. Odłożył książkę na półkę i wsłuchiwał się bacznie. Idący zbliżał się, w pewnym momencie tupot ustał i rozległo się pukanie do drzwi, twarde, nieprzyjemne. Co robić? Staszek szybko zlustrował pokój, wcześniej nie przygotował sobie żadnego odwodu na podobną okoliczność. Najciszej jak mógł wśliznął się pod łóżko i podciągnął prześcieradło,, żeby w razie wtargnięcia nie było nic widać. Po chwili ten, który stał za drzwiami zaczął coś mówić, a raczej krzyczeć, a na potrzeby Staszka trwało to zdecydowanie zbyt długo. W końcu głos dał sobie spokój, a po chwili znów zadźwięczały, kroki, tym razem oddalające się. Opanowując dygotanie wszystkich kończyn Staszek wypełzł spod łóżka i ustawił się przy framudze okna, bokiem, tak, by nie zostać zauważony. Wkrótce trzech mężczyzn w czarnych mundurach wyszło z bramy. Popatrzyli w kierunku okna i Staszek prawie wywrócił się robiąc unik. Ponownie wyjrzał za okno, jak czarne BMW miejscowego gestapo znikało za zakrętem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 10:15, 19 Mar 2018    Temat postu: 17.

Ulrich przybył za godzinę i Staszek opowiedział mu, co zaszło.
– W takim razie nie mam żadnego innego wyjścia, tylko odwieźć cię, i to najlepiej zaraz. Ciekawe, czego mogę chcieć? – zapytał, a pytanie zawisło w próżni. Tylko coś zjemy i już nas nie ma.
Gdy jakieś dwadzieścia minut później gramolił się z trudem do śmierdzącego ropą gazika, nie czuł nic poza spełnieniem. Odrobił to, co tracił od momentu, kiedy inne auto wywiozło Alberta tam, skąd już chyba nigdy nie wróci. Doskonale zdawał sobie sprawę, że teraz zasłużył sobie na kulę w łeb i od jednych i od drugich, jednak niewiele go to obchodziło. Wciąż czuł ciepło i miękkość palców, gorący oddech, lawinowe fale mknące ze wszystkich stron do podbrzusza, twardy jak skala członek stający się częścią jego samego i delikatne pulsowanie w jego ciele. Tego właśnie oczekiwał, ale od kogo innego. Auto wkrótce ruszyło. Nie rozmawiali już, każdy po swojemu kontemplując to, co się stało w ciągu tych dwóch dni. Jeszcze na pożegnanie, gdy Ulrich zdjął spodnie aby zmienić je na inne, przytulił się do jego podbrzusza, po to by poczuć ten samczy zapach. Teraz już miałby odwagę, by umieścić ten organ w ustach. Eh, znów się sfrajerował.

Samochód kaszląc to wspinał się pod górę, to zjeżdżał ze stoku. Droga była wyludniona, poza jednym pieszym konwojem więźniów obozu wracających zapewne z budowy drogi nie minęli praktycznie nikogo. Dopiero w okolicach Petersdorfu mijało ich coraz więcej aut, głównie wojskowych ciężarówek i policyjnych. W Petersdorfie przeszli nawet jedną kontrolę, ale policjant rzuciwszy okiem na dokumenty doktora, puścił ich bez zbytnich ceregieli, o dokumenty Staszka nawet nie pytał. Dojeżdżali powoli do Schreiberhau, gdy zza stęknięć i kaszlnięć wozu usłyszeli strzały.
– A tym co? Front jeszcze tu nie dotarł? – zdziwił się Ulrich.
– Boję się – powiedział cicho Staszek. W tym momencie doktor z piskiem opon skręcił ostro w drogę w prawo i wkrótce znaleźli się na bitej leśnej drodze prowadzącej pod górę. Auto, które do tej pory sunęło po asfalcie, zaczęło nagle podskakiwać.
– Gdzie pan… – zaczął Staszek.
– Cicho. Znam teren i wiem co robię – przerwał i niewzruszony spokojnie jechał pod górę.
Strzały rozległy się ponownie i coraz bliżej. Strzelają w nich czy w kogoś innego? Staszek bal się zabłąkanych kul, takich, którymi dostaje się rykoszetem albo na skutek złego celowania. Wiedział, że gdy się kogoś goni, często strzele się przed siebie, na ślepo, zawsze jest szansa, że trafi się zbiega.

Jechali w milczeniu przez ciemny sosnowy las coraz mniej wyboistą, widać często używaną drogą. Żaden z nich nie miał ochoty się odzywać. Przyjemność i nasycenie po tym co się stało dawno odeszły, ustępując miejsca znużeniu i irracjonalnemu lękowi. Nie to, by Staszek był strachliwy; z natury był odważny a wojna nauczyła go bać się jeszcze mniej, przytępiając jeden z podstawowych odruchów samoobronnych. Jednak sama świadomość, że zrobił coś, za co u nikogo nie mógłby liczyć na żadną litość, gryzła go i gnębiła, tego uczucia jeszcze nie poznał i nie wiedział, jak się przed nim bronić. Zastanawiał się, czy to on jest taki zły, czy też mszczą się na nim okoliczności. Gdzieś w cieniu tego wszystkiego był Albert, który pojawiał się w myślach wtedy, kiedy był najmniej potrzebny. Staszek obserwował zasępione oblicze kierowcy. Ten pewnie ma jeszcze większe problemy – myślał. Gestapo na karku, a może coś jeszcze gorszego…

Ściemniało się. Gdzieś z oddali, przez warkot gazika, przebiło się przeciągłe wycie lokomotywy. Przy którymś ze skrzyżowań doktor zatrzymał się. Staszkowi wydawało się, że nie jest zbyt pewny drogi.
– Donnerwetter, an diesem Platz kann ich mich nicht überhaupt errinnern… – zaklął. Ze schowka wyciągnął podniszczoną mapę, rozłożył ją po czym wpatrywał się w nią jakiś czas dość bezradnie, następnie złożył i cisnął w kąt.
– Zu dunkel, ich kann nichts dafür... Polecił chłopcu, aby został w aucie i pod żadnym pozorem nie oddalał się, sam wyszedł i po chwili znikł za ciemnozielono–brązową ścianą lasu. Staszek siedział w wozie i chyba o niczym nie myślał, a może o wszystkim naraz. Minęło pięć, następnie dziesięć minut, a doktor nie wracał. Co on tam robi? – zastanawiał się chłopiec. Powoli zaczął odczuwać znajome parcie na pęcherz Nie wychodzić, nie wychodzić… Rozglądał się dalej nie widząc doktora. Przypilony potrzebą cucho otworzył drzwi, wyciągnął członek i, dokonując niemal akrobatycznych wyczynów, załatwił potrzebę, ciesząc się, że długość, którą natura go obdarzyła, przydaje się nie tylko do świńskich zabaw.

To zdarzyło się nagle; głośna eksplozja przecięła powietrze. Trudno było powiedzieć, jak daleko od samochodu miała miejsce, Staszek nie miał zbyt wielu doświadczeń pod tym względem. Strach sparaliżował go całkowicie. Co robić? Jeśli to ma jakikolwiek związek z doktorem, to powstaje nie lada problem – zostać na miejscu czy wiać prosto przed siebie. Za oknem auta panowała wieczorna szarówka, był początek kwietnia, mogło być około dziewiątej, nie później, wyjeżdżali o wpół do siódmej. W tym momencie zrealizował sobie, że nie zna nawet dokładnej daty. Nic, jakby się urodził na nowo. Po cichu, jak się tylko dało, wyszedł z samochodu i wsłuchiwał się w otoczenie. Żadnych głosów, kroków, przynajmniej na razie. Absolutna cisza, którą przerywał tylko szum lasu i wiosenne ćwierkanie ptaków. Doktor również nie wracał. Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl, zaczął się zastanawiać, czy da radę prowadzić samochód. Nigdy tego nie robił, choć motoryzacja interesowała go bardzo i mógłby przysiąc, że po wielorazowych obserwacjach kierowców, w tym sąsiada jeszcze z Warszawy, pana Alfonsa, potrafiłby uruchomić silnik, a nawet przejechać co najmniej kawałek. W końcu chce być zawodowym kierowcą. Jednak na razie chęci nie wystarczyły, musiałby trochę poeksperymentować. Ale gdzie? Pod górę na leśnej drodze? Dalsze minuty przyniosły uspokojenie. Droga wydawała się nieuczęszczana, wiedział jednak, że nie może pozwolić sobie na luksus spania w samochodzie. Jeśli miałby jakoś spędzić tę noc to na pewno w jakichś krzakach. Z drugiej zaś strony jeśli miałby gdziekolwiek ruszyć się tym autem to tylko w nocy… Jeśli Ulrich nie wróci za dwie godziny, to i tak będzie musiał to zrobić. Wsłuchiwał się uważnie. Gdzieś tam terkotały karabiny, jednak na tyle daleko, żeby się tym nie przejmować, wrogowie, kimkolwiek by byli, pewnie mieli już go na muszce, a i tak żyje.

Kiedy już stracił nadzieję, że doktor wróci, a szukać go nie miał zamiaru, zrobił najdokładniejsze, jak się dało w takich warunkach, przeszukanie wozu. Oprócz mapy, która była w tych warunkach bezcenna, znalazł plik banknotów – prawie pięć tysięcy marek niemieckich, nóż, pięć paczek papierosów, zapałki i butelkę z wodą. Oprócz tego na tylnym siedzeniu leżała walizka medyczna doktora, Niewiele, ale w tych warunkach były to rzeczy niemal bezcenne. Na razie mógł skorzystać tylko z papierosów. Palił u Lemkego, przez pewien czas obowiązywał go przydział i jakoś się nauczył, choć jeszcze nie był na tym etapie, że musiał. Robiło się zimno, poza wypłowiałą kurtką Staszek nie miał ze sobą nic więcej, przecież wzięli go z farmy tak jak stał, a właściwie leżał. Paląc myślał gorączkowo co dalej, a każda następna myśl była głupsza od poprzedniej. Mógł próbować wrócić do państwa Lemke. Mógł też dostać się jakoś do tej części Polski, która już jest wolna. Nie miał najmniejszego pojęcia gdzie obecnie jest front i – co ważniejsze – jak go ominąć. Mógł też dostać się jakoś do Czech, gdzie rzekomo miało być spokojniej, mimo że Czechy oficjalnie były częścią Niemiec. Mógł również starać się dostać do Drezna – i ta opcja, choć najmniej realna, pociągała go najbardziej. Najprostsza w tej sytuacji myśl, by po prostu iść na pierwszy lepszy posterunek policji, przyszła mu do głowy jako ostatnia i odrzucił ją z miejsca. Wytłumaczenie tego wszystkiego przerastało chwilowo jego możliwości a szansę, że ktoś to zrozumie i uzna go za zupełnie przypadkową ofiarę zbiegu okoliczności – żadne. W najlepszym razie wyląduje w więzieniu, a w najgorszym – w piachu. Zdawał też sobie sprawę, że jedyne, czego nie mógł, to zostać w tym miejscu i czekać nie wiadomo na co. Trzeba było ewakuować się z tego miejsca najszybciej, jak tylko się dało.

Z tego marazmu a chyba już nawet półsnu wyrwał go trzask gałęzi i narastający szum. Po chwili milczenia hałas powtórzył się, wydawało się, że nawet się zbliża. Niewiele myśląc wczołgał się pod samochód i nieruchomo czekał, co będzie dalej, śmiejąc się w duchu, że jeszcze nigdy nie robił tego dwa razy w ciągu jednego dnia. Noc była w miarę księżycowa, mdłe światło dawało nieco widoku w ciemności. Mógł swobodnie obserwować co dzieje się na zewnątrz. A krzaki zaszeleściły jeszcze raz, poruszyły się i na środek skrzyżowania wyszedł piękny, dorodny jeleń, dokładnie taki sam jak w jego szkolnym podręczniku biologii, z imponującym porożem. Kiedy już niewidzialna żelazna obręcz uwolniła mu serce i płuca, zaczął się głupio śmiać. Najpierw po cichu, później coraz głośniej. Jeleń po kilku minutach równie nagle jak się pojawił, czmychnął w zarośla naprzeciw. Ośmielony i uspokojony, Staszek wygramolił się spod samochodu. Zapalił następnego papierosa i w jego świetle usiłował odczytać cokolwiek z mapy. Bezskutecznie. Zapałki, których – jak policzył – było jeszcze siedemnaście, postanowił oszczędzać. Ale w tej chwili przyszedł mu do głowy inny pomysł. Znalazł długi, dość gruby kij, po czym odkręcił wlew paliwa. Tak przygotowaną mini pochodnię, a może łuczywo podpalił i przy jej świetle śledził mapę. Mimo iż światła nie starczyło na długo, odnalazł mniej więcej swą pozycję, główne drogi i pobliskie osiedla. Minęli właśnie Kiesewald, którą to nazwę widział na drogowskazie i droga wiodła do wyraźnego skrzyżowania, które należało wziąć w prawo, by dostać się do dużej miejscowości Schreiberhau, tej samej, w której na kolejowej rampie rozpoczął swoją obecność.

Powoli nabierał pewności siebie. Gdy już pochodnia zgasła, postanowił wykonać następny krok. Najpierw spakował swoje znaleziska do torby lekarskiej, którą ukrył przezornie za najbliższym drzewem. Następnie wsiadł do samochodu i nie bez trudu odpalił silnik. Był to mały opel P4, popularny wśród średniozamożnych Niemców i używany dość często przez policję, typ, którego Staszek nie znał. Silnik zakaszlał i zamilkł. Nerwowo wsłuchując się w reakcję otoczenia, postanowił chwilowo nie podejmować następnej próby. Jednak nie doczekał się żadnej reakcji z otoczenia. Po kilkunastu minutach odpalił silnik znów, tym razem skutecznie. Udało mu się pokonać ponad dwieście metrów, po czym zahamował. Skrzyżowanie było dość spore, dawało możliwość wytrenowania podstawowych manewrów – skręcania, poznania reakcji kierownicy, cofania, zatrzymania. Jeden z takich manewrów zakończył na skraju rowu, co chwilowo ostudziło jego rosnącą pewność siebie i radość z prowadzenia samochodu. W tym momencie zdał sobie sprawę, że auto posiada światła i on nawet wie, jak je uruchomić. Po pół godzinie treningu był gotowy wykonać swą pierwszą podróż w życiu. Przejechawszy spokojnie następne kilkaset metrów zdał sobie sprawę, że za drzewem zostawił wszystkie swoje skarby. Nie umiejąc cofać, zresztą na nierównej drodze było to i tak bardzo trudne, wysiadł z wozu i puścił się biegiem na polanę, którą już zdążył znienawidzić.
Walizka była nietknięta, jak również samochód, do którego powrócił, już nie tak szybko, po jakichś dziesięciu minutach. Kontynuował swoją podróż. Podróż donikąd, bo minione godziny nie przyniosły odpowiedzi na pytanie co będzie dalej. Nie jechał szybko, nie więcej jak trzydzieści kilometrów na godzinę. Korciło go, by nacisnąć gaz, ale wertepy szybko studziły jego zapędy. Mimo że z każdą chwilą coraz lepiej czuł samochód, bał się jakiejś nieprzewidzianej przygody, która pozbawiłaby go środka lokomocji. Ciemna ściana lasu zaczęła się powoli rozjaśniać a w oddali zamajaczyły jakieś mdłe i niewyraźne światła. Staszek nie chciał ryzykować na razie wjazdu do miasta. Wykręcił w jakąś boczną drogę i zdecydował, że na razie tu zostawi auto i w dzień rozejrzy się w Schreiberhau, a następnie zdecyduje co dalej, zwłaszcza że nadmiar emocji osłabi jego siły. Teraz myślał już wyłącznie o spaniu. Oddalił się znacznie od samochodu, ale tak, ny mieć go wciąż pod obserwacją i przygotował posłanie na darni mchu. Za koc posłużył mu pled okrywający tylne siedzenie auta.

Długo nie mógł zasnąć, za wiele stało się tego dnia, by rak po prostu przyłożyć głowę do mchu i zasnąć. Zrobił wiele rzeczy, z niektórych Albert byłby z niego dumny, z innych niekoniecznie. Płomienny seks, wizyta gestapo, zaginięcie doktora Ulricha, wreszcie prowadzenie samochodu. Podobało mu się to, najchętniej dojechałby aż na miejsce, tyle że dalej oceniał to jako niebezpieczne. Jedna wpadka i będzie w poważnych kłopotach. Może i włoski na łonie sporo mu podrosły a głos powoli się przekształcał, dalej wyglądał na dzieciaka i wzbudziłby podejrzenia pierwszego kierowcy, który minąłby z naprzeciwka. Co dalej? Dostać się do domu, to oczywiste. Jakoś przeszła mu ochota wyruszenia samemu w świat. Albert będzie musiał poczekać, ale znajdzie go na pewno.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 10:32, 20 Mar 2018    Temat postu: 18.

Gdy się obudził, słońce było już wysoko na niebie. Po pierwszej fali, która uderzyła mu do głowy, wszystkich wydarzeń z poprzedniego dnia, zdał sobie sprawę, że tak naprawdę nie posunął się ani na krok. Po papierosie, który posłużył mu za śniadanie, zdecydował, że pierwsze co zrobi, to uwolni się od znaków przymusowego robotnika. Wiedział co ryzykuje, miał jednak do wyboru niewiele lepszą alternatywę – Polacy byli wściekle kontrolowani nawet jeśli przebywali w przestrzeni publicznej zgodnie z prawem. Dalsze myślenie przerwało uporczywe ssanie w żołądku. Zrobił krótki rachunek i wyszło mu, że od wczorajszego obiadu, wcale nie obfitego bo składającego się z ziemniaków w sosem z kostki maggi i smażonego jajka, nic nie miał w ustach. Obolały, ale już wygrzany przedpołudniowym słońcem ruszył się niechętnie i skierował na drogę do Schreiberhau. Powoli mijał pierwsze zabudowania, które wydawały się być opuszczone. Pierwszego przechodnia spotkał już prawie przy centrum. Była to kobieta w podeszłym wieku, może sześćdziesięcioletnia, z chustą na głowie. Staszek obserwował ją ostrożnie, ale kobieta, rzuciwszy okiem na przechodnia, szybko oderwała od niego wzrok. Dobrze jest – pomyślał.

Również w centrum miasta nikt specjalnie nie zwracał na niego uwagi. Staszek znalazł sklep, z którego ludzie wychodzili z gazetami. Przede wszystkim interesowała go data. Sonnabend, 25 Februar – przeczytał. Z faktu, że jest sobota, nie wyciągał na razie żadnych wniosków. W sklepie poza Beobachterem kupił bochenek niespecjalnie świeżego chleba, kostkę margaryny, biały ser, cebulę i dwa pudelka zapałek. Ale i na półkach było niewiele więcej, wszystko co cenniejsze szło w kontyngentach na front. Odpowiednio zaopatrzony postanowił nie rzucać się w oczy i resztę dnia spędzić w lesie. Już i tak dwa razy niemal nie zemdlał na widok policyjnego samochodu, jadącego główną ulicą. Starał się nie patrzeć w jego kierunku a jedynie zachowywać się jak gdyby nigdy nic, nie zwracać na siebie uwagi; dotychczas ta taktyka odnosiła pożądany skutek. Jedyną osobę, która zaczepiła go w centrum, starszego mężczyznę, zbył krótkim i niewyraźnym Verzeihen Sie, ich hab's eilig. Miał tylko nadzieję, że nikt nie rozpozna akcentu. Mimo że wychowany na rozmowach z Niemcami i wieczornym, czytaniu, jego akcent dalej zdradzał cudzoziemca.

Dzień spędził na lekturze mapy, gazety, zastanawianiu się co dalej. Na dodatek wróciły do niego wszystkie emocje poprzedniego dnia, łącznie z tą najgorszą, że zdradził Alberta. . W miarę przypominania sobie kolejnych szczegółów, pożądanie brało górę nad wyrzutami sumienia. Ułożył się na boku, ściągnął spodnie do kolan i rozładował palącą żądzę. Złapał się na myśli, że brak mu tego drugiego człowieka obok, jego oddechu, ciepłej ręki. Już po wszystkim zdał sobie sprawę, że tego człowieka już nie ma, że może go spisać na straty, że może przestać nawet przez moment łączyć to z jakimikolwiek uczuciami. A Ulrich? Ulricha pewnie też już nie ma, przecież nie wywiódł go do lasu, by zostawić go w środku lasu z autem i masą forsy, która co prawda nie miała już takiego znaczenia jak kiedyś, ale wciąż można było coś za nią kupić.

Gdy już zaczęła się szarówka, naokoło, omijając główną ulicę, wracał na swoje miejsce. J przed ostatnim zakrętem minął go policyjny samochód i jeszcze dwa inne, których nie znał, a które wyglądały mu na gestapo lub inną równie ponurą instytucję. Mogłoby to znaczyć, że nie ma już środka transportu. Postanowił więc dalej nie ryzykować i zrealizować plan B – powrót pieszo do gospodarstwa państwa Lemke. Co prawda mapa, którą miał w torbie, była w skali 1:200 000 i nadawała się bardziej do samochodu niż pieszych wędrówek, dało się przy jej pomocy wyznaczyć kierunek marszu. Postanowił odpuścić sobie Sudetenstraße, wygodną co prawda ale niosącą zbyt wiele zagrożeń drogę prowadzącą prawie na skraj jego wsi, a przejść łańcuchem górskim, turystyczną drogą niezbyt uczęszczaną podczas wojny. I lepiej będzie zrobić to w nocy, od wsi dzieliło go nie więcej jak piętnaście kilometrów, może trochę więcej.

Szedł całą noc z przerwami na papierosa i resztki jedzenia, popijał wodą z górskich potoków. Chyba można im wierzyć? – zastanawiał się. Bał się, żeby do i tak zmęczonego organizmu nie przyplątała się jeszcze jedna choroba. Kilka razy wystraszył się dzikich zwierząt, które jednak nie traktowały go jako wroga. Po jakimś czasie poczuł się zmęczony i zasnął w przydrożnym rowie. Gdy się obudził, świtało. Bolało go wszystko, przez pierwszych dziesięć minut rozcierał zmarznięte kończyny. Na dodatek zaczęło padać. Iść, nie iść? Niechętnie ruszył z miejsca. Po następnych kilku kilometrach każdy krok sprawiał mu ból. Wszedł do lasu, ściągnął spodnie i sprawdził jego przyczynę. Wnętrza łydek były poobcierane, miejscami do krwi, w miejscach, gdzie nogi łączą się z korpusem były karminowe pręgi. Każde dotknięcie powodowało ból i pieczenie. Myślał gorączkowo, co zrobić w takiej sytuacji i przypomniał sobie, że przecież ma walizkę lekarską. Do tej pory nie badał jej zawartości, z grubsza wiedział, że składa się ze stetoskopu, strzykawki, jakichś leków, które znajdowały się w odrębnej komorze. Znalazł tubkę z maścią o nazwie, która mu nic nie mówiła, zresztą poza aspiryną i penicyliną nie znał żadnych nazw lekarstw. Odkręcił i powąchał, była biała i pachniała apteką. Chyba nie zabije? – pomyślał, wycisnął trochę i przejechał po pachwinie. Ulga to pierwsze uczucie, którego zaznał. Ponieważ tubka nie była za duża, wysmarował się nader oszczędnie, rzecz była zbyt cenna, by wypaprać od razu. Po pół godziny był już gotów do dalszego marszu.

Gdy dotarł na skraj wsi, był ponury, deszczowy poranek. Bezszelestnie, tylnymi ścieżkami przedarł się do zagrody państwa Lemke. Na jego spotkanie wyskoczył Rudi, piszcząc i machając ogonem. Później jednak spuścił głowę i udał się za Staszkiem, który wszedł do budynku. Zastanowiły go otwarte drzwi wejściowe i do pokoi. W miarę gdy wchodził do kolejnych pomieszczeń, narastał w nim lęk. Każde było zdemolowane, obrazy zdjęte ze ścian i walające się po podłodze. W salonie było najgorzej. Zniknęło ogromne radio Telefunkena, zdarto obrus ze stołu, połamano krzesła, wysmarowano farbą ściany. Staszek podniósł zdjęcie Alberta z podłogi, pocałował je i wsadził do kieszeni. Rudi dalej nie odstępował go na krok. I co dalej? Wyszedł przed budynek i zamknął za sobą drzwi. Na ich bieli ktoś namazał czarną farbą napis RACHE czyli zemsta. Tylko kto się mścił na Lemkem i za co? Jeśli dotąd chciało mu się spać, to w tym momencie sen odszedł. Co robić dalej? Gdzie są państwo Lemke? Czy nie stała się im żadna krzywda? Zapalił papierosa, który miał odpędzić zmęczenie. Ale papieros przyniósł tylko zawroty głowy. Staszek podszedł do studni. Na cembrowinie był jakiś biały proszek, którego na pewno nie było w momencie, gdy stąd wyjeżdżał. Nachylił się i powąchał. Poczuł charakterystyczny migdałowy zapach. Chyba gdzieś o tym słyszał, że najgroźniejsza dla człowieka trucizna ma właśnie zapach gorzkich migdałów. Zatem ten ktoś zatruł również wodę. W miarę penetrowania gospodarstwa odkrywał coraz to nowe rzeczy: ktoś wywiózł wszystkie świnie i inne zwierzęta. Każde pomieszczenie gospodarstwa było dokumentnie splądrowane.

W tej sytuacji spanie w tym domu nie wchodziło zupełnie w rachubę. Tylko co się stało z Hansem i Hildą? Poszedł do swojej drewutni, tu chyba nikt niczego nie szukał, choć ślady buciorów na podłodze świadczyły, że i tu wtargnęli. Drżącymi rękoma sprawdzał wszystkie swoje kryjówki. Zdjęcie Alberta było na miejscu. Ucałował je i schował w medycznej torbie. Inne zakamarki również były nietknięte. Jeśli ktoś tu myszkował, to głównie w stercie szczap drewna po lewej stronie. Konsekwentnie pakował cenne rzeczy do walizki: książkę od Alberta, drugą parę drelichowych spodni, podkoszulkę, też od Alberta. Zastanawiał się, co zrobić z wojskowym śpiworem, do torby nie wszedł. Z wielkim żalem zostawił go na łóżku, choć wiedział, że mu się przyda. Choć oczy kleiły mu się ze zmęczenia, opanował pokusę krótkiej drzemki. Gdy już był spakowany, rzucił po raz ostatni okiem na pryczę. Zdecydowanie do tego mebla żywił najwięcej emocji: tu przepłakiwał noce na początku, tu po raz pierwszy kochał się z Albertem, wreszcie leżąc w tym łóżku pojednał się z Lemkem. Najchętniej by został tu jeszcze na kilka dni, choć właśnie tego nie wolno mu było zrobić. Teraz na łóżku leżał czarny kot Arnold, z którym przez cały czas pobytu trzymał milczącą sztamę, dawał mu resztki z posiłków, jeśli jakieś zostały, czasem nawet odejmując sobie od ust, w zamian Arnold grzał go w nocy i pilnował, żeby w drewutni nie było za wiele myszy. Podszedł do kota, pogłaskał go.
– Dziękuję ci stary, mam nadzieję, że spotkamy się w lepszym świecie.
Kot przeciągnął się i zamruczał, jakby oczekiwał, że właściciel położy się a Staszek nawet nie zauważył, że to pożegnanie powiedział po niemiecku.

Wyjrzał ostrożnie przez uchylone drzwi, nie widząc niebezpieczeństwa opuścił drewutnię, nawet nie oglądając się na nią i powłócząc nogami ruszył w stronę bramy wyjściowej. Gdy był na wysokości domu, nagle dopadł go Rudi i zaczął pociągać za nogawkę i warczeć.
– Rudi, was machst du? – zapytał Staszek – Zurück in deine Baude, Raus!
Ale pies nie odstępował. Chłopiec stanął, popatrzył na psa, który nagle zaczął iść wolno w kierunku zabudowań. Po przejściu kilku metrów pies się zatrzymał i wymownie popatrzył na Staszka. Tak przeszli wokół świniarni, lodowni aż doszli na skraj zabudowań. Z tej strony gospodarstwo nie było ogrodzone metalowym płotem a drewnianym, stosunkowo łatwym do sforsowania. Ktoś to istotnie zrobił i część płotu leżała na ziemi. Pies sunął dalej, prosto w las, więc Staszek konsekwentnie kroczył za nim. W pewnym momencie Rudi zatrzymał się w pobliżu dołu i wydał z siebie odgłos przypominający wycie. Staszek popatrzył w głąb i zamarł. Na dnie leżeli Hans i Hilda. Długo trwało, zanim się otrząsnął. Płakał bezgłośnie, ścierając łzy, które cisnęły mu się z oczu. Gdy już doszedł do siebie, obejrzał dokładnie zwłoki. Wielkie krwawe plamy na włosach porastających potylicę nie pozostawiały żadnych wątpliwości, w jaki sposób ci, którzy trzymali go półtora roku, pożegnali się z tym światem. Kto im pomógł? Tego pewnie się nie dowie, bo zdecydował, że nie będzie pytał we wsi. Wiele wskazywało na to, że teki sam los był pisany i dla niego. Nie może w tym miejscu pozostać ani na moment. Ale czy można tak zostawić ludzi, o których przecież mógł wiele niedobrego powiedzieć, ale którzy jednak w jakiś sposób mu pomogli? Miał wątpliwości. Ksiądz przecież mówił na religii: pragnących napoić, umarłych pogrzebać. Przypomniał sobie, że niedaleko kopał podłużne doły, z których wydobywał siemię na podsypanie drzew owocowych. Taki wymysł Frau Lemke. Były jakieś osiemdziesiąt – sto metrów stąd. Mimo że nie miał zbyt wiele sił, przeciągnął zwłoki i ułożył je w dole, a następnie zasypał ściółką zebraną z poszycia leśnego, nawet rękoma wykopał trochę ziemi. Nie minęło pół godziny, a robota była zakończona. Na szczęście skończyło padać i nie ubabrał się za bardzo. Stanął nad grobem, zmówił „wieczne odpoczywanie”, ale czegoś mu brakowało. Już wiedział czego. Rozejrzał się po niskich leszczynach rosnących wzdłuż drogi i wyjąwszy nóż, który znalazł w samochodzie, wyciął odpowiednie gałęzie, sklecił z nich prowizoryczny krzyż połączony przy pomocy jednej ze szmatek, które trzymał na wszelki wypadek i wbił go w ziemię. Jeszcze raz przeżegnał się i ruszył przed siebie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 10:35, 21 Mar 2018    Temat postu: 19.

Gdy już uszedł kilkadziesiąt metrów w głąb lasu, coś go nagle tknęło. Chyba wszystkiego nie zrobił w gospodarstwie. Przeleciał jeszcze raz w pamięci ostatnie godziny, starannie omijając moment znalezienia państwa Lemke i jego następstwa. Nie, nie o to chodziło. Coś miał jeszcze wziąć z domu? Poszukać? Aha, no jasne – pomyślał. Co prawda najchętniej nie wracałby już do tego koszmarnego domu, ale to musi sprawdzić. Minął grobowiec, tym razem już się przed nim nie zatrzymując, następnie zabudowania gospodarskie. Przystanął, obrzucił wzrokiem gospodarstwo, które z tego miejsca było dobrze widoczne, zostawił torbę przy drzewie, po czym raźnym krokiem ruszył w stronę bramy wejściowej, gdzie na płocie była przytwierdzona czarna skrzynka na listy. Nie miał kluczy, ale pomógł sobie nożem i wyłamał tylne drzwiczki. Nie lubił niczego niszczyć, ale usprawiedliwiał się, że skrzynka jakiś czas i tak nie będzie nikomu potrzebna. Nie była pusta, zawierała kilka białych kopert. Przerzucił je szybko w palcach, znalazł listy urzędowe i prywatne. Te pierwsze go nie interesowały, na sprawach oficjalnych państwa Lemke się nie znał, poza tym i tak już nie mógł im pomóc. Zatrzymał wzrok na pierwszym liście bez urzędowych napisów i już go miał otworzyć, kiedy usłyszał warkot silnika samochodowego, i to nie zwykłego auta osobowego, czegoś o wiele większego. To mogło zwiastować jedynie kłopoty. Schował listy za pazuchę i, nie czekając na rozwój sytuacji, pognał przed siebie, mało się nie wywracając na większych kamieniach, śliskich po niedawnym deszczu. W locie porwał torbę, i już biegnąc wolniej, bo ciążyła i obijała się o nogi. Zatrzymał się dopiero w rzadkim sosnowym lesie. Upewniwszy się, że nikogo nie ma w pobliżu, siadł i dyszał ciężko. Zmęczenie nie tylko nie ustępowało, ale stawało się coraz bardziej dokuczliwe, jedyne co ustąpiło, to bóle w pachwinach. Maść okazała się zaiste czarodziejska.

Były trzy listy prywatne. Pierwszy od jakiejś ciotki z rodziny Frau Lemke, który przerwał nie przeczytawszy nawet w połowie. Nie znał osób, o których opowiadał, jakichś dalekich kuzynów z jej rodziny, zresztą, co go obchodziło. Rozdarł drugą kopertę i zaczął czytać równe, czarne pismo. „Meine Liebe Eltern” przeczytał i w tym momencie ogarnęła go obezwładniająca fala. Tak mogła napisać tylko jedna osoba. Nie od razu przeczytał resztę, bał się, że zemdleje. Położył się na mchu, poobserwował korony drzew, i gdy już nabrał siły, usiadł ponownie i wrócił do lektury.
„Jeszcze w styczniu zostaniemy przewiezieni do Wrocławia” – pisał. „Boję się tego, bo krążą słuchy, że będziemy brać udział w bitwie, a ja bardzo tego nie chcę. Boję się o siebie, o was i o Staszka. Nic mu nie mówcie, bo nie chcę, by się martwił o mnie. To dobry chłopak i nie zasługuje na taką wiadomość. Jak się wojna skończy, to go odszukam, a znajdę go nawet na końcu świata”. List kończył się postscriptum. „PS. List ten wyślę z miasta, a nie ze szkoły, bo tu czytają wszystkie, zanim odwiozą na pocztę, a jak któryś się nie spodoba, to palą. Jest co prawda zakaz wysyłania z miasta, ale mam to w du…” – reszta przekreślona. „Dziś jest sobota, to wypuszczą nas na dwie godziny do miasta. Ihr Sohn Albert. Dresden, Sonnabend, der 6. Januar, 1945”.
Staszek przeczytał ten list jeszcze trzy razy, zanim zaczął myśleć. Pierwsza pozytywna informacja – jednak nie był w Dreźnie podczas bombardowania, a przynajmniej nic na to nie wskazuje. Kiedy były te bombardowania? Gdzieś w połowie lutego. Zapewne żyje, zatem można przestać go opłakiwać, przynajmniej na razie. Natomiast wniosek praktyczny jest taki, że natychmiast musi zmienić kierunek marszu, nie na północ a na wschód. Wyjął z torby mapę, która szczęśliwie zawierała Wrocław, właściwie się na nim kończyła. Daleko. Poza tym, jak się tam dostać? Piechotą? Ponad sto dwadzieścia kilometrów, w szkole uczyli go, że dorosły człowiek może przejść dziennie do trzydziestu kilometrów przy dobrej pogodzie i na nizinach. Jednak do czegoś ta szkolna wiedza się przydaje – pomyślał i uśmiechnął się na wspomnienie lat, które dopiero teraz uważał za szczęśliwe i beztroskie. Zatem, zakładając, że będzie szedł mniej, bo dwadzieścia, dwadzieścia pięć kilometrów na dzień plus jeden dzień na nieprzewidziane zdarzenia, powinno mu to zająć tydzień lub dzień, dwa więcej. Ba, łatwo powiedzieć. A co zrobić z jedzeniem? Za wszelką cenę będzie unikał miast i wiosek, bo za to grozi kulka w łeb, zwłaszcza jeśli się zorientują, że mają do czynienia z Polakiem. Już teraz odczuwał ssanie w żołądku, które zaspokoił kromką ciemnego, gliniastego chleba, kupionego jeszcze w Schreiberhau. Zostało jeszcze mniej niż pół bochenka – skonstatował. Był wstrętny w smaku, ale chwilowo niczego innego nie było pod ręką.

Przeszedł niecałe pół kilometra, kiedy po raz pierwszy potężnie zakręciło mu się w głowie. Szybko zrozumiał ,że w tym stanie daleko nie zajdzie. Z trudem skręcił do lasu i odszedł tak daleko od drogi, na ile pozwalały mu siły. W końcu znalazł miejsce odgrodzone od drogi kilkoma niskimi świerkami. Położył się, wsunął walizkę pod głowę i natychmiast zasnął. Kilka razy budził się, ale po otwarciu oczu nie rozumiał co się wokół niego dzieje i znów zasypiał.

Obudziło go drapanie w twarz. Jakiś dziwny przedmiot wpijał mu się w policzki i powodował ból. Zerwał się z miejsca i usiadł. Tym tajemniczym „przedmiotem” okazała się łapa Rudiego. Pies odskoczył, popatrzył na chłopca i zaczął warczeć.
– Rudi, dobry piesku – zwrócił się do niego – wracaj do domu. Naprawdę nie mogę cię zabrać ze sobą, choćbym naprawdę chciał – błagał.
Pies jednak nie ruszył się z miejsca, tym bardziej nie zmienił swego zachowania. Staszek otrzepał się z mchu, wyjął członek i wysikał się. Gdy chował organ, popatrzył nań smętnie. Kiedy ostatnio to robił? Tak, jeszcze z Ulrichem, choć nie, jeszcze onanizował się w lesie, jak wracał do domu. Jednak teraz wcale go nie ciągnęło i bez żadnych wyrzutów schował członek w spodnie i zapiął rozporek. W tej samej chwili Rudi zawarczał po raz kolejny. Od strony drogi dochodziły jakieś głosy, najpewniej męskie, i nawoływania, z każdą chwilą coraz większe. Gdzieś dalej rozlegały się śpiewy, niezrozumiałe, jakby po pijanemu. Tak mogą śpiewać tylko żołnierze – pomyślał. Czyżby jakaś, rozbita jednostka wracała z wojny? Z jednej z audycji wysłuchiwanych ze starego Telefunkena wiedział, że walki trwały całkiem niedaleko jego miejsca zamieszkania: w Liegnitz i Haynau. Obie armie posuwały się na zachód. Tak więc mogą to być żołnierze sowieccy, albo, co było bardziej prawdopodobne, sądząc po krzykach, jakiś rozbity pulk niemiecki. I jedni i drudzy groźni, pomyślał.

Przerwał resztki suchej toalety i natychmiast ruszył w stronę odwrotną do drogi. Ktoś krzyczał, biegał po lesie, później słyszał coraz więcej osób. Nie rozumiał słów, choć wydawało mu się, że słyszy swoje imię. Nawet jeśli chodziło o niego, język niemiecki automatycznie powodował jego zniekształcenie, poza tym było zbyt daleko. Nie żeby zareagował, wręcz przeciwnie, byłby w największym zagrożeniu od początku wojny, bo przecież nikt nie szukałby go tylko po to, by pogłaskać go po głowie. Znów zwiększył tempo marszu, wspinał się na pagórki. Tak zawędrował na kraniec boru. Stanął i długo wsłuchiwał się w ciszę. Dopiero po sprawdzeniu bezpieczeństwa mógł usiąść spokojnie, wyjąć mapę i zorientować się w okolicy. Szedł dobrze, ale teraz będą się piętrzyć kłopoty. Przede wszystkim otwarty teren to jednak nie las, będzie o wiele bardziej widoczny i tak samo mniej bezpieczny. Ale ma psa, i to bardzo inteligentnego. Już odpuścił sobie myśl o odsyłaniu go do domu, nie był w stanie tego spowodować. Gorzej, że trzeba będzie go wykarmić, na dodatek mogą się pojawić sytuacje, gdzie czworonóg będzie obciążeniem. Na razie o tym nie myślał, Szedł starannie omijając wioski, na dłużej zatrzymywał się jedynie w lasach i zagajnikach. Marcowe słońce nie grzało mocno, ale wystarczająco, by nie zmarznąć. Tak doszedł do rzeki.

Według mapy nazywała się Bober i była zbyt szeroka, żeby dało się ją przejść. Najbliższy most znajdował się jakieś dziesięć kilometrów na północ i mógł być zniszczony. Staszek nasłuchał się sporo o wojnie i wiedział, że wysadzanie mostów to jedna z podstawowych metod odcinania wrogom dostępu. Poza tym most to ludzie, a na razie chciał ich unikać, nie znał sytuacji, nie znał nastrojów ludzi, co tylko potęgowało jego strach. Trzeba było więc ją jakoś ją pokonać, tylko jak? Na pewno pomogą mu nieporośnięte brzegi, władowanie się w jakieś nadrzeczne bagno na szczęście tym razem nie wchodziło w grę. Rozejrzał się jeszcze raz dokoła, był sam i to go bardzo ucieszyło. Wszedł do wody, otrząsnął się z zimna, lecz zaraz po raz kolejny się ucieszył, bo spodziewał się grząskiego mułu, tymczasem dno było kamieniste, pokryte otoczakami. Gdy był w samym środku rzeki, woda sięgała mu zaledwie po jądra, które bolały coraz bardziej. Jednak z każdym następnym krokiem było coraz niżej. Staszek zmierzył wzrokiem odległości do obu brzegów i wrócił. Spakował swoje ubranie do walizki, którą zamknął przyciskając kolanem, po czym chwycił i wrócił na sam brzeg.
– Rudi, idziemy rzucił a pies natychmiast wszedł do wody i zaczął płynąć. Staszek doszedł do środka rzeki, wziął duży zamach i rzucił walizką, która wylądowała na brzegu, obok niewielkiej kępki suchego tataraku z resztkami ubiegłorocznych pałek. Resztę przepłynął spokojną żabką. Z braku ręcznika musiał wysuszyć się na wietrze zanim ubrał się i ruszył w dalszą drogę, kiedy tylko resztki wody przestały mu spływać z głowy. Kolejna przeszkoda pokonana i pierwszy duży sukces – pomyślał. Gorzej, że nie zgadzała mu się rachuba dni i nocy, a dokładnie brakowało jednej. Położenie słońca wskazywało na późne przedpołudnie lub wczesne popołudnie. Znów przypomniał sobie ostatnie dni i po długim myśleniu zrozumiał, że jedną noc przespał, w lesie i musiał spać coś koło szesnastu godzin. Szkoda mu było tego czasu, który uważał za stracony, ale teraz już nic nie mógł zrobić.

Przez całą swoją wędrówkę Staszek przechodził przez drogi, które kusiły swoją gładkością i twardością, jednak nie dał się zwieść tym niewątpliwym zaletom i omijał je dopiero po dokładnym rozpoznaniu, kiedy nie słyszał samochodów. Mniej przejmował się furmankami i pojazdami konnymi, w których nie upatrywał aż takiego zagrożenia. Pola również były na razie puste, widać wiosenne orki i siewy jeszcze się nie zaczęły, pamiętał z zeszłego roku, że prace zaczynają się pod koniec marca. To już na dniach, ale może do tego czasu zdążyć dotrzeć do Wrocławia. Tymczasem zbliżał się do kolejnej drogi, malej, ledwie widocznej na mapie. A może by tak… – zastanowił się. Droga nie wyglądała na używaną, składała się z dwóch dość głębokich kolein, resztę pokrywała częściowo sucha zeszłoroczna trawa. Była osłonięta od pól krzakami, które zaczynały puszczać pierwsze żółtawe pąki. Mapa zapowiadała, że za jakiś kilometr droga będzie przebiegała przez las, który już powoli rysował się na horyzoncie. Chyba przez ten kilometr nie stanie się nic nieprzewidzianego? Przystanął jeszcze raz, pomyślał i ruszył przed siebie. Szło mu się zdecydowanie lepiej, a pies zaczął szaleć, biegając to w lewo, to w prawo. Właśnie dochodzili do ostrego zakrętu w prawo. Widoczność zasłaniały krzaki, jednak wygoda i zmęczenie osłabiły czujność chłopca na tyle, że nawet nie zastanawiał się podążając wprost przed siebie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 11:11, 22 Mar 2018    Temat postu: 20.

Jakieś trzydzieści metrów przed nim stał drabiniasty wóz, ciągnięty przez jednego karego konia, wyglądającego na zabiedzonego. Stał to dużo powiedziane, raczej był przechylony bardziej niż do połowy, wyglądało to tak jakby za chwilę miał się przewrócić na bok. Przy wozie, od tej przechylonej strony stał mężczyzna, na pierwszy rzut oka czterdziestoletni, może trochę starszy, niski i szczupły, z wąsikiem na Hitlera i pociągłą twarzą. Ubrany był biednie, marynarka była nadgryziona zębem czasu, z łatami na łokciach. Mężczyzna wpatrywał się to w wóz, to w porozrzucane szczapy suchego drewna, które wypadły z wysoko załadowanego wozu i tworzyły bezładne kupki. Staszek chciał dać nurka w zarośla, niestety już został spostrzeżony a mężczyzna wykonał w jego kierunku gest rozpaczy.
– Grüß Gott – powiedział nieśmiało Staszek i podszedł w stronę wozu. – Co się stało?
– Grüß Gott – odpowiedział mężczyzna zrezygnowanym głosem. – Ano wpadł w koleinę i nie da ruszyć. Koń nie da rady. Zu schwach – powiedział z akcentem, którego Staszek nie znał, nieco odmiennym od tego, który słyszał na co dzień. – Pomożesz? Sam nie dam rady.
– Czemu nie? – odpowiedział Staszek i przyjrzał się bliżej koleinie. Metalowe koło tkwiło w niej aż do poziomu osi. Dodatkowo rozmiękła, brunatna gleba nie pomagała. – Co mam zrobić? – zapytał.
– Wystarczy, że popchniemy z tyłu, ale trochę bokiem, tak, by wóz się nie wywrócił, bo będzie kaputt.
Mężczyzna stanął na tylnym rodu wozu i położył ręce na belce wozu. Staszek pchał od tyłu.
– Wio! – zawołał do konia.
Pierwsza próba nic nie dała, wóz nawet nie drgnął. Za drugim razem zaczął skrzypieć i ujechał może z centymetr, po czym znów wrócił do pozycji wyjściowej.
– Dobry znak – ucieszył się mężczyzna. – No to spróbujmy jeszcze raz. Wio!
Koń szarpnął, Staszek zebrał wszystkie siły i tym razem wóz ruszył z piskiem. Po chwili był już o wiele wyżej mi bardziej zrównoważony. Tymczasem Staszkowi po wysiłku zakręciło się w głowie i usiadł na brunatnozielonej trawie.
– Kawaler się źle czuje? – zapytał mężczyzna. – Blady kawaler jakiś.
– Zmęczony – odpowiedział Staszek. – Już jest dobrze?
– No ale gdybyśmy jeszcze raz popchnęli, to by już wyjechał do końca. Ale nie chcę kawalera fatygować…
– Żadna fatyga – odpowiedział z godnością. – Nie takie ciężary się dźwigało.
Po następnej próbie wóz był już na równej powierzchni a Staszek wrzucał szczapy.
– Teraz to ja już sobie dam radę. Dziękuję. A w ogóle to dokąd kawaler się wybiera?
– Do Wrocławia – odpowiedział. Nawet nie zwrócił uwagi, że mężczyzna jakoś dziwnie się na niego popatrzył. – A skąd?
– Z takiej wsi spod Friedeberga – odpowiedział Staszek, momentalnie włączając uśpioną nieco czujność.
– To tam już są kacapy? – zdziwił się mężczyzna.
– Nie, co innego – bąknął. Cholera, że też coś musiało go podkusić – klął w myślach.
Mężczyzna przyjrzał się uważnie chłopcu.
– No na piechotę będzie ci ciężko, to szmat drogi. Ale kawaler wie co? Pojedzie kawaler ze mną do domu, nakarmimy, umyje, wyśpi się kawaler. Widać, że zmęczony, długo nie spał.
Staszek zastanawiał się i już miał odmówić, kiedy zorientował się, że to bardziej polecenie niż propozycja. Odmówić zawsze może… Nie zastanawiało go to, że mężczyzna zareagował dość dziwnie słysząc nazwę miasta. Natomiast bolały go wszystkie kości i żołądek szalał z bólu. Ten dzień zwłoki zresztą wliczył w plan. Nie wietrzył pułapki, cała sytuacja wyglądała zbyt realistycznie.
– Chyba jednak się skuszę – odpowiedział.
– To siadaj na wozie, niewygodnie ale zawsze do przodu – uśmiechnął. Dopiero siedząc na deskach Staszek poczuł jak bardzo jest zmęczony. Przejechali przez budzący się do życia las i stanęli przed małą bieloną chatką z ogródkiem. Rudi posłusznie biegł za wozem.

Dom zdecydowanie spodobał Staszkowi. Chatka, śnieżnie biała z czarnymi belkami szachulcowymi i krytym strzechą dachem, położona była malowniczo na ścianie lasu, z drugiej otoczona polami. Latem tu będzie przepięknie, pomyślał. Ogródek przy wejściu był już przekopany a kwiaty nasadzone. Widać było gospodarską rękę, która doglądała tego domostwa. Brązowe drzwi prowadziły do ciemnej sieni o domowym zapachu, jak określił to Staszek. Został wprowadzony do zadbanej kuchni, w której znajdował się masywny stół z czterema krzesłami, kredens i piec kaflowy. Szyby kredensu były ozdobione kolorowymi wycinankami. Małe okno trzymało pomieszczenie w półmroku. Przy piecu stałą gospodyni w białej zapasce i mieszała coś w dużym garnku.

Żona mężczyzny, Gertruda przyjęła Staszka nieufnie, choć może taka była z natury, wąskie usta, uważne oczy i kostyczność sylwetki nie wzbudziły u Staszka zaufania.
– Hartmut, bieda aż piszczy, a ty jeszcze…
Mężczyzna jednak nie dał się przekonać.
– Kawaler i pomógł, wóz z rowu wyciągnął, to jemu też pomoc się należy.
– Ale wiele nie dam, bo nie mam – zastrzegła Gertruda. – Trochę kartofli, kwaśne mleko, jabłka.
Za taki posiłek Staszek niemalże dałby się pokroić. Nic nie mówił, bo sytuacja była dla niego żenująca. Na dodatek do kuchni weszło dwoje dzieci, dziewczyna, prawdopodobnie w jego wieku, blondynka z włosami zaczesanymi na koński ogon i o niebieskich oczach oraz chłopiec, sporo młodszy, również blondyn, choć ciemniejszy, o dziecięcej jeszcze urodzie, ale już zdradzający pierwsze oznaki dorosłości. Oboje byli szczupli i nieśmiali. Staszkowi wydało się, że dziewczyna spojrzała na niego życzliwiej niż chłopiec, który rzucił tylko okiem i czmychnął z kuchni.
– Achim, czekaj no, kolacja zaraz będzie na stole! – zawołała.
– Czy tu jest toaleta? – zapytał Staszek.
– Tak, z tyłu domu. Musisz wyjść i obejść całą chałupę – odpowiedziała Gertruda.
Gdy Staszek był już w ciemnej, nieoświetlonej sieni, nagle pojawił się Joachim.
– Nie lubię cię, bo przez ciebie dostanę mniej do jedzenia – wysyczał i zniknął za drzwiami. Wyglądało na to, że jego obecność jest krępująca dla domowników, pomyślał. Skorzystał z drewnianej toalety, podobnej, jaka była na jego poprzednim miejscu, po czym poszedł do studni i umył ręce. Co oczywiście zostało zauważone.
– Widzisz, Achim, chłopiec umył ręce bez gadania, czy przypominania. A może ty byś tak kiedyś? – skarciła go matka.
– Kiedy ty tak szybko wołasz na kolację. Nawet nie zdążę dobiec do kuchni.
– Bo ty lubisz być brudny – przygadała mu siostra. – Taki flejtuch nigdy nie znajdzie sobie żony.
Widocznie trafiła w czuły punkt chłopca, bo nie odezwał się już do końca posiłku, jedynie cały czas patrzył spode łba na Staszka. Zapewne gdyby nie rodzice, to usłyszałbym coś jeszcze, pomyślał Staszek.

Po kolacji siedzieli przy zbożowej kawie. Gertruda zaczęła wypytywać Staszka, o to kim jest, dlaczego idzie taki kawał piechotą. Pomijając niektóre szczegóły w tym prawdziwą rolę Alberta chłopiec opowiedział o wszystkim, uważając, by nie powiedzieć złego słowa o Niemcach, w końcu nie wiedział, kim są ci ludzie i jakie siły sobą reprezentują. Na ścianie nie było co prawda portretu Hitlera, ale nigdy nie wiadomo na kogo się trafi, zwłaszcza w takim czasie. Zauważył, że Achim wpatrywał się w niego roziskrzonymi oczyma, kiedy opowiadał, jak uruchamiał samochód. Tylko wrodzona duma a może wstyd za niedawne zwarcie w korytarzu spowodowały, że jednak siedział cicho.
– A do Wrocławia po co jedziesz?
– Poszukać Alberta – odpowiedział spokojnie – poinformować go, że jego rodzice nie żyją. Szkoda mim go, bo go bardzo polubiłem.
– Rodzina najpierw – powiedziała Gertruda wstając od stołu. – Obcy ludzie mogą poczekać. Jedź do Warszawy, znajdź swoich i dopiero później myśl co dalej.
– Wrocław wciąż jest bliżej – odpowiedział Staszek. – Możliwe, że stamtąd znajdę jakiś transport do stolicy.
– Na kolej nie licz – wpadł mu w słowo Hartmut. – Z tego, co wiem, kacapy wysadziły stacje kolejowe i drogi. Zresztą tam się bardzo źle teraz dzieje, są ciężkie walki. Nie wiem, czy dobrze robisz jadąc tam. Szkoda życia.
– Wie pan coś więcej na ten temat?
– Ja się tam na polityce nie znam i w politykę nie mieszam – powiedział w twardy i nieprzyjemny sposób – chcę tylko, by ta bieda już się skończyła. Obojętnie, wygramy, przegramy, jest mi wszystko jedno. Ale jeszcze raz mówię, tam się źle dzieje. Rosjanie chcą zdobyć miasto, Niemcy się bronią. I ty chcesz jechać w środek wojny?
– Już sam nie wiem – powiedział Staszek, by zakończyć temat. Co postanowione, to postanowione, nikt mu teraz nie będzie mącił w głowie.

– No powoli będziemy się zbierać do spania, Achim ci coś znajdzie w stodole. A właśnie – przypomniała sobie. – Achim, zdejmij ten duży garnek z pieca, ja przez tę rękę nie mogę.
– Stało się pani coś w rękę? – zainteresował się Staszek. Już wcześniej zauważył, że Gertruda używa głównie lewej ręki, ale zwalił to na karb zwykłego przyzwyczajenia.
– A poparzyła się to i rana się paprze. Skąd ja teraz wezmę doktora czy jakąś maść?
– Zaraz zaraz – wtrącił się Staszek. – W tej torbie lekarza, no tego, którego zastrzelili, była jakaś maść. Chyba skuteczna, bo używałem jak się poobcierałem i zadziałała. Pani poczeka, przyniosę – powiedział i pobiegł do walizki, którą zostawił w sieni. Po chwili wrócił z białą tubką i podał ją Gertrudzie.
– Hydrokortyzon – przeczytała. – Ależ to bardzo dobry lek. Co chcesz za tę tubkę?
– Przynajmniej trochę dla siebie, bo w tej pogodzie o otarcia nietrudno – odpowiedział Staszek – a tak w ogóle to nic. Państwo mi pomogli, to ja też powinienem, prawda?
Tubka na szczęście była duża i obie strony były zadowolone. Gertruda, o ile jeszcze niedawno miała jakieś obiekcje co do Staszka, traktowała go o wiele życzliwiej.
– Teraz się wykąp, balię masz za studnią, wynieś ją za stodołę i będziemy już powoli iść spać. Tu masz szare mydło – powiedziała podając mu kostkę. – Lotta poda ci jakiś ręcznik.

Staszek napełnił balię trzema wiadrami zimnej wody, zresztą jej temperatura już nie robiła na nim wrażenia. Rozejrzał się dokoła. Z jednej strony teren był ograniczony przez zabudowania gospodarskie, z drugiej przez pobliski las. Co prawda kończył się zaraz, ale otwartej przestrzeni było niewiele. To nie to co u Lemkego, gdzie kąpiąc się robił widowisko na całe podwórze. Teren był wolny od niepożądanych oczu, więc zrzucił z siebie odzież i wszedł do balii i umył się dokładnie, następnie wstał i dzbankiem polewał głowę i ramiona. Jednak nie poczuł się w pełni zrelaksowany, miał wrażenie, że ktoś go podgląda. Ale kto i gdzie? Jeszcze raz obejrzał się dokoła. Może w tych zabudowaniach? Przecież ich nie zna, a podglądający albo podglądająca wręcz przeciwnie. Z nerwów jego członek podnosił się z wolna i nabrzmiewał, mimo zimnej wody. Nawet nie wiedział, w którą stronę się obrócić, wróg mógł być zarówno w lesie, jak i w zabudowaniach. Nie podejrzewał o to Hartmuta ani Gertrudy, on był zwykłym szkopskim poczciwiną, którego interesuje tylko raz na jakiś czas z żoną, zaś ona byłaby chyba za dumna i dystyngowana, by to zrobić. Poza tym mogła tu przyjść korzystając choćby z autorytetu czy tego faktu, że jest gospodynią, tak jak robiła to Frau Lemke. Nie, to nie oni. Achim? To jeszcze prawie dzieciak, Staszek nawet nie pokusił się o popatrzenie na niego jak na mężczyznę. W każdym razie, gdyby miał wydatną górkę, to zapewne byłoby to widać. Choć umysł Staszka ostatnio męczyli różni mężczyźni, nie wyobrażał sobie, by robił to z Achimem. Wreszcie Lotta. Chyba najbardziej możliwe. Już widać jej cycki i panienka na pewno dojrzewa i tęskni za tym i owym. Poza tym cały wieczór patrzyła się na niego jakoś dziwnie. Jednak nie odezwała się d niego ani razu. W ogóle w tym domu chyba nie rozmawiało się, a wydawało rozkazy i pytało. Nie zauważył, by ktoś z własnej woli coś powiedział, podzielił się refleksją, co u państwa Lemke było częstsze a Albertowi czasem buzia się nie zamykała. Czy to może być efekt terroru domowego czy usposobienia, zwłaszcza rodziców. Ciekawe, czy w ich domu rozmawia się o polityce? Takie i inne pytania zadawał sobie Staszek, stojąc ze sztywnym członkiem i wycierając się ręcznikiem, o wiele milszym w dotyku niż wszystkie ręczniki w starym domu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
Strona 3 z 10

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin