Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Stalen&Time Machine Inc.

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Nowości / Opowiadania niedokończone
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
vergilius
Admin



Dołączył: 14 Lut 2012
Posty: 481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Skąd: Festung Breslau

PostWysłany: Pon 16:28, 07 Maj 2012    Temat postu: Stalen&Time Machine Inc.

Witam serdecznie.
Prezentuję kolejne, już 3 moje opowiadanie. Tak naprawdę trudno jest mi je sklasyfikować do konkretnej kategorii, więc umieszczam je tu. Jest to opowiadanie przygodowe z elementami science fiction i thrilleru oczywiście z wątkami gejowskimi. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim się spodoba, dlatego liczę na słowa krytyki, które pozwolą mi usprawnić jego kolejne części. Zapewne dostrzeżecie w nim wiele paradoksów, jednak proszę abyście nie zwracali na nie uwagi. Ta tematyka z uwagi na jej fantastyczność to stąpanie po kruchym lodzie. Paradoksów nie da się wykluczyć Smile

Życzę miłej lektury i proszę o opinie Smile



Stalen&Time Machine Inc.
Część I "Początek"


Wyobrażacie sobie podróże w czasie? Ja tak. Marząc o nich rozmyślam jak wiele dobrego mógłbym zrobić. Jak bardzo zmieniłbym świat. Ilu tragediom mógłbym zapobiec, ilu ludziom mógłbym pomóc. Te myśli dodają mi sił w codziennej walce z prawami fizyki i siłami rządzącymi tym światem. Poświęciłem temu projektowi 250 miliardów dolarów i 6 lat swojego życia. Nie spocznę, póki nie dokonam przełomu, póki nie dopnę swego. A to już blisko...
Ten dzień właśnie nadszedł.

-System kondensatorów naładowany w 100%. Zapasowe źródła energii zabezpieczone. Łącze protonowe aktywne. Interfejs neuralny włączony. Procedura transmisji gotowa. Kontynuacja wymaga podania kodu zabezpieczającego. - w pomieszczeniu rozległ się ciepły kobiecy kłos.
-Rozpoczynam identyfikację: kod Sierra Delta Alfa 6-8-9-4 -powiedziałem
-Analiza w toku - zapadła chwilowa cisza - Kod przyjęty. Uruchamiam skaner siatkówki.
Promień lasera wydostał się z czujnika i przeszukał dokładnie całe laboratorium. Zatrzymał się na moim oku i po chwili zgasł.
-Identyfikacja zakończona pomyślnie. Czy uruchomić procedurę, profesorze Stalen ? - zapytała kobieta.
-Tak SARI. Zaczynajmy. - odpowiedziałem.
SARI to skrót od System Analitycznego Rozumowania Inteligentnego. To superkomputer mojego pomysłu. Ma moc obliczeniową rzędu 7 zettaflopsów , co odpowiada 7 tryliardom operacji zmiennoprzecinkowych na sekundę. Tak potężna moc pozwoliła mi, za pośrednictwem mojego własnego kodu, na zaprogramowanie jej podstawowej inteligencji. Analiza systemu po uruchomieniu wykazała, że już po 16 pikosekundach SARI miała skłonności do nauki. Od tamtego momentu z dnia na dzień wie coraz więcej. Oddałem jej pod kontrolę całą placówkę, a reaguje tylko na mój głos. Jest moją prawą ręką.
-Ustalam koordynaty. Puszcza Białowieska, 52 stopnie szerokości geograficznej północnej, 18 stopni długości geograficznej wschodniej. Rok 1051. Powrót w 3 sekundy po transferze. Uruchamiam działo protonowe.
Istniały dwie możliwości. W najgorszym wypadku moje ciało wyparuje, gdy rozpędzony do prędkości światła strumień protonów w nie uderzy. W najlepszym protony w połączeniu z niesamowicie silnym polem magnetycznym rozerwą czasoprzestrzeń i przeniosą mnie do wybranego czasu. Wóz albo przewóz. Czego nie robi się dla nauki ?
Usłyszałem buczenie uruchamianych cewek magnetycznych. Poczułem mrowienie na skórze i suchość w gardle. Sekundy dzieliły mnie od chwili prawdy.
-Promień protonów zostanie wystrzelony za 3...2...1...
Oślepiający błysk i potężny trzask otumaniły na chwilę moje zmysły. Widziałem, że coś poszło źle, bo transfer nie powinien tak wyglądać. Po chwili otworzyłem oczy. Zewsząd sypały się iskry, a gdzieniegdzie pojawił się ogień.
-Błąd krytyczny. Procedura transferu przerwana. Przegrzanie rdzenia reaktora. Awaryjne wyłączenie systemu. Liczne pożary w wielu miejscach laboratorium.
Natychmiast wstałem z fotela i pobiegłem do specjalnej komory tlenowej, którą wybudowałem specjalnie na taką okoliczność. Zamknąłem hermetyczne drzwi i wrzasnąłem.
-SARI! Uruchom system gaszenia i oddymiania!
-Tak jest, profesorze.
Spojrzałem na wyświetlacz. Zawartość tlenu we wszystkich pomieszczeniach laboratorium błyskawicznie spadła do zera. A tam gdzie nie ma tlenu, nie ma pożaru. Po chwili uruchomiły się gigantyczne wentylatory, które ponownie wtłoczyły świeże powietrze do kompleksu. Po minucie ciśnienie było wystarczające, by móc swobodnie oddychać. Rozhermetyzowałem drzwi i wszedłem do głównej komory laboratorium.
-Status uszkodzeń? - zapytałem.
-Nieznaczne. Stopienie izolacji przewodów w sektorach od 4 do 7. Przegrzanie głównego reaktora. Nieszkodliwe uszkodzenie działa protonowego. Przewidywany czas napraw - 6 godzin.
Ze złości przewróciłem stojący nieopodal mnie stół. Wszystko wydawało się dopięte na ostatni guzik! Wszystko było zaplanowane z najdrobniejszymi szczegółami! To niemożliwe, by coś poszło nie tak!
-SARI, musimy dowiedzieć się co jest przyczyną niepowodzenia.
-Tak jest profesorze. Uruchamiam kompleksową diagnostykę systemu. Szczegółowe wyniki analizy będą dostępne za ... 14 godzin.
-Rozpocznij usuwanie szkód. Oddaję ośrodek pod twoja kontrolę. - powiedziałem odwracając się i wychodząc.
-Tak jest, profesorze. Życzę miłego dnia.


Wjechałem windą na poziom 0 i wyszedłem w samym sercu swojej posiadłości. Mieściła się ona na południe od Warszawy, na całkowitym pustkowiu. Podziemny kompleks budowałem przez 3 lata, w większości za swoje pieniądze. Czerpałem je z konta, które pozostawił mi ojciec, multimiliarder i potentat w branży nowych technologii. Za swojego życia zgromadził niebotyczną sumę, jaką jeszcze nikt nigdy nie zdołał uzbierać. Leżąc na łożu śmierci powiedział, że mam je wykorzystać, aby zmienić oblicze tej ziemi. Wiedział, że od dziecka interesowałem się podróżami w czasie. Zawsze miał ukrytą nadzieję, że to ja będę pierwszą osobą w dziejach świata, która tego dokona. Nie mogłem postąpić inaczej, niż zabrać się do roboty. Jeszcze będziesz ze mnie dumny, ojcze.
Nazywam się Johnny Stalen, dla przyjaciół Janek. Mam 25 lat i to ja zrewolucjonizuję współczesną naukę. Dlaczego jestem taki pewny ? Bo jestem o krok od przełomu.
Moi rodzice uciekli w latach 80 do Stanów Zjednoczonych. Mój ojciec, wyszkolony za komunistyczne pieniądze naukowiec w dziedzinie cyfrowych technologii wspomagania wojskowości szybko się zaadaptował, założył firmę komputerową i zbił na niej fortunę. Ja, dzięki amerykańskiemu systemowi edukacji już w wieku 15 lat ukończyłem szkołę średnią. Pamiętam do dziś, jak w 7 klasie zdawałem egzaminy klasy 12. Na wnioski dyrektora co 3 miesiące lądowałem o poziom wyżej. Gdy większość moich rówieśników poznawała dzieła Szekspira, ja składałem aplikację na MIT. Dostałem się bez problemu i w 4 lata zdobyłem dwa doktoraty, w dziedzinie fizyki kwantowej i matematyki teoretycznej. Można powiedzieć, że jestem bystry.
Po śmierci ojca wróciłem do kraju przodków. Zawsze miałem do niego sentyment. Jeżeli jest na świecie kraj, który potrzebuje drobnych korekt w historii, to jest to Polska.
Kompleks laboratoryjny pod moim domem to efekt pracy setek ludzi opłaconych miliardami dolarów. Mieści się 40 metrów pod ziemią i ma powierzchnię 3 hektarów. Jego potrzeby elektryczne zaspokaja reaktor jądrowy o mocy 30 MW. Wie o nim, oprócz pracowników zobowiązanych klauzulą tajności, kilka osób. W tym moja gosposia.
-Czy coś się stało, profesorze? - zapytała gdy tylko wyszedłem z windy.
-W rzeczy samej. A skąd te podejrzenia?
-Światła zgasły na kilka sekund, więc domyśliłam się, że coś poszło nie tak - wytłumaczyła.
-Niestety Wiktorio, dziś się nie udało. - powiedziałem smutnie.
-Niech się pan nie martwi, profesorze. Następnym razem pójdzie lepiej. - uśmiechnęła się serdecznie.
-Na pewno - burknąłem zrezygnowany.
-Czy życzy pan sobie abym podała kolację?
-Dziękuję, nie jestem głodny. Posiedzę w swoim gabinecie. Nie ma mnie dla nikogo.
Wiktoria skinęła tylko głową i odeszła. Ja zamknąłem się w swoim gabinecie i usiadłem na fotelu. Rozmyślałem. Zastanawiałem się, co mogło pójść nie tak. Przygotowania do dzisiejszej próby trwały kilka miesięcy. Zapisałem kilometry wzorów matematycznych, które potwierdzały słuszność mojej tezy. Wystarczyło wygenerować odpowiednie pole magnetyczne i uderzyć w nie strumieniem protonów o prędkości bliskiej prędkości światła. W symulacjach wszystko wychodziło idealnie!
Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa. Schowałem twarz w rękach, gdy zadzwonił telefon. Podniosłem słuchawkę.
-Wiktorio, prosiłem by nikogo nie łączyć. - oznajmiłem sucho.
-Profesorze przepraszam, ale po drugiej stronie jest minister obrony narodowej. Przełączyć?
Znowu ten nadęty bufon. Ministerstwo dowiedziało się o moim laboratorium i szybko przysłało agentów. Oznajmili, że albo zgodzę się na współpracę, albo zostanę natychmiastowo i nieodwołalnie deportowany a moje obywatelstwo zostanie uznane za niebyłe. Musiałem się zgodzić, tak dla świętego spokoju. Dotują moją działalność śmieszną kwotą 50 milionów dolarów rocznie. Tyle to kosztują pręty paliwowe do reaktora. W porównaniu do sumy jaką wyłożyłem na ten kompleks ich jałmużna wydaje się mikroskopijna. Najgorsze jednak jest to, że oczekują za nią cudów. Tu i teraz.
-Łącz - powiedziałem.
W słuchawce rozległ się cichy trzask.
-Profesorze? - natychmiast rozpoznałem głos ministra.
-Witam panie ministrze. Czemu zawdzięczam ten telefon? - zapytałem.
-Przyjmuję to pytanie jako ponury żart profesorze. Cała ściana wschodnia straciła zasilanie na blisko dziesięć minut. Nawet nie chcę wiedzieć jakie straty spowoduje to w gospodarce. Domyślam się, że maczał pan w tym palce, zwłaszcza, że z dostarczonego mi terminarza wynika, że dziś jest dzień pana wielkiej próby.
-Rzeczywiście, potrzeby energetyczne dzisiejszej próby musiały znacznie przekroczyć wydajność mojego reaktora co spowodowało pobranie energii ze źródeł zapasowych. Najwidoczniej doszło do serii spięć, co wywołało przeciążenie całej sieci. - wytłumaczyłem.
-Proszę mi darować naukowego bełkotu. Interesuje mnie kto za to zapłaci. - ostro warknął minister.
-O to niech się minister nie martwi. Proszę aby szczegółowe wyliczenia zostały do mnie przesłane, pokryję wszystkie koszty związane z naprawami. - zdobyłem się na gest. Rachunek pewnie będzie opiewał na kilkanaście milionów złotych, a taki zysk firma pozostawiona mi przez ojca generuje w jakieś 2 godziny.
-To chciałem usłyszeć - łasa na pieniądze kanalia od razu się rozchmurzyła - A jak tam pańska próba?
-Niestety procedura transmisji molekularnej w wyrwie czasoprzestrzennej prawdopodobnie z powodu zbyt małej ilości energii...
-Prosiłem aby darował pan sobie te wywody - przerwał mi bezczelnie - Ja jestem prosty chłop, a rolę ministra dostałem w wyniku walk frakcyjnych w partii - do tego był nad wyraz szczery - Po prostu się nie udało, nieprawdaż ?
-Mówiąc skrótowo. - odpowiedziałem.
-Ostatnio jest pan źródłem ciągłych zawodów profesorze. Prezydent się niecierpliwi i prosi o jakieś wyniki uzasadniające nasz wkład w to przedsięwzięcie i trzymanie tak silnie niebezpiecznego laboratorium na naszym terytorium.
Gotowała się we mnie złość. O mało nie wybuchłem wyrzucając z siebie wszystkie żale, jednak zdusiłem się w sobie i jedyne co zrobiłem to syknąłem do słuchawki.
-Pragnę przypomnieć panie ministrze, że wasze dotacje to jedynie 1% kosztów działalności mojej placówki. To ja pokrywam pozostałe 99%.
-To nieistotne. Publiczne pieniądze, nieważne w jakiej ilości powinny być racjonalnie wykorzystane.
Złość niemal przekroczyła punkt krytyczny.
-Czy muszę wspominać, że wcale nie prosiłem o dotacje ze skarbu państwa ?-wycedziłem.
-To również nie jest ważne. Stało się, a jako że przyjmuje pan publiczne pieniądze, pańskie działania muszą mieć jakieś wymierne wyniki. Proszę aby pojawiły się one jak najszybciej. Żegnam - nie czekając na moją odpowiedź odłożył słuchawkę. Ja swoją również. Po chwili strąciłem z biurka wszystko co na nim stało.
Gdy uspokoiłem się odrobinę wstałem i podniosłem telefon. Na szczęście sie nie roztrzaskał. Wybrałem numer, który tak bardzo wrył się w moją pamięć. 789546258.
Czekałem niecierpliwie 5 sygnałów, a każdy kolejny dłużył sie w nieskończoność. Po ósmym w słuchawce usłyszałem znajomy głos. Głos, który koił moją duszę, który był moją inspiracją.
-Cześć, dodzwoniłeś sie do Grześka. Zostaw wiadomość, a oddzwonię. Chyba że jesteś Jankiem. Janek może się pieprzyć. piiiiip
-Grzegorz, wiem że tam jesteś. Zawsze o tej godzinie jesteś w domu, czytasz książkę chrupiąc chipsy. Odbierz proszę. Porozmawiajmy - starałem się nie brzmieć desperacko, jednak w końcowej fazie załamał mi się głos. Odczekałem chwilę znosząc ciszę. -Proszę - dodałem.
Klik
-Czego chcesz Janek ?
-Grzegorz. Jakże się cieszę, że odebrałeś...
-Prosiłem cię żebyś nie dzwonił.
-Błagam cię. Porozmawiajmy. Napewno wszystko ci wytłumaczę - starałem się rozpaczliwie go przekonać.
-Co mi wytłumaczysz? Że mnie oszukałeś? Że ukrywałeś fakt bycia multimiliarderem i pieprzonym Einsteinem ? A na końcu mnie przeprosisz i wszystko będzie jak dawniej? - wyczuwałem w jego głosie złość, która raniła moje serce.
-Spotkajmy się. Przedstawię ci swoje motywy. Proszę, nie niszczmy tego związku. - teraz to już prawie płakałem.
-Wiesz co? - zapadła chwila ciszy która wyzwoliła we mnie ulotną nadzieję - Pieprz się. - tymi słowami zakończył rozmowę i odłożył słuchawkę.
-Grzesiek ...- odezwałem się, chociaż wiedziałem że już po wszystkim.
Grzegorz to osoba z którą szczęśliwie spędziłem ostatnie pół roku życia. To moja bratnia dusza, druga połówka. Jeszcze z nikim nie było mi tak dobrze jak z nim. Pod każdym względem. Był jednak pewien mankament. Jest on, jak to siebie określa, alterglobalistą. Gardzi bogactwem, nauką i wielkimi korporacjami. Właśnie miałem mu powiedzieć kim jestem i co robię, gdy przyznał mi się do swoich przekonań. Dlatego cały czas go okłamywałem. Teraz wiem, że popełniłem wielki błąd. Być może, gdybym powiedział mu na początku zaakceptowałby mnie takim jakim jestem. Ja jednak wybrałem inny sposób. Życie w oszustwie. Specjalnie po to kupiłem dom w Warszawie, a swoim asystentom kazałem stworzyć mi całkiem nowe życie. Nowe dokumenty, życiorys... Brnąłem w kłamstwo tak głęboko, że aż się utopiłem. W pierwszej chwili po rozstaniu chciałem popełnić samobójstwo. Życie bez niego nie miało sensu. Po namyśle doszedłem jednak do innych wniosków. Może to zabrzmieć jakbym był hipermegalomanem, jednak nie taki jest mój zamysł. Zdałem sobie sprawę, że ponad życie prywatne muszę postawić naukę. Moje życie jest zbyt wiele warte, by zakończyć je z tak błahego powodu. Zwłaszcza w momencie, gdy jestem tak bliski przełomu. Poza tym, gdy w końcu dopnę swego wyprostuję wszystkie sprawy z Grzegorzem. Manipulowanie jego przeszłością nie będzie do końca uczciwe, jednak czego oczy nie widzą tego sercu nie żal. A oczy nie zobaczą, bo tak naprawdę to się nigdy nie wydarzy. Genialne.

Gdy odłożył słuchawkę targały mną mieszane emocje. Od smutku poczynając na złości kończąc. Wstałem od biurka i wyszedłem na korytarz. Zarzuciłem na plecy kurtkę, a ze stolika zgarnąłem klucze do garażu. Gdy otwierałem drzwi z kuchni wychyliła się Wiktoria.
-Profesorze...
-Nie mam czasu, Wiktorio. Nie czekaj na mnie. - nie dając jej czasu na odpowiedź zatrzasnąłem drzwi. Zatrzymałem się na chwilę rozpościerając wzrok na posiadłość. Była godzina 19, ogrodnicy właśnie kończyli pielęgnować żywopłot. Włączyły się zraszacze nawadniające trawy. Zszedłem po schodkach i żwirowym placem udałem się do garażu. Elektronicznym kluczem otworzyłem bramę. Wszedłem do środka i wsiadłem w samochód, który stał najbliżej. Tak się złożyło, że było to Lamborghini Aventador. Niezbyt trafny wybór, ale nie miałem czasu na dobieranie auta do sytuacji. Mogłem wziąć BMW X6 albo Audi Q7, jednak stały one na końcu garażu, a czas naglił. Kluczyki tkwiły w stacyjce, przekręciłem je i potężny 6,5 litrowy silnik o mocy 700 KM zbudził się do życia. Wdepnąłem pedał gazu do podłogi i wyrzucając spod kół żwir wystrzeliłem przez główną bramę. Po paru chwilach obserwatorzy w posiadłości zgubili mnie z zasięgu wzroku.

Pędziłem 150 km/h równą jak stół dwupasmową asfaltową drogą, której budowę sfinansowałem z własnych środków. Gdy włączyła się ona do sieci ulic publicznych zredukowałem prędkość aby jechać przepisowo. Skrupulatny policjant, który godzinę wypisywałby mandat znacząco pokrzyżował by mi plany. Mój samochód przyciągał wzrok każdego kogo mijałem. To dlatego że jego kształty wyprzedzały naszą epokę i był jedynym egzemplarzem na terenie tego kraju. Nie lubiłem tak zwracać na siebie uwagę, ale w tej chwili nie miało to znaczenia. Chciałem jak najszybciej dostać się do miejsca przeznaczenia, a ten właśnie model umożliwiał mi osiągnięcie tego celu. Zjechawszy z głównej drogi kluczyłem po małych osiedlowych uliczkach. Nierówności katowały zawieszenie, ale tym również się nie przejmowałem. Najwyżej go komuś oddam.
W końcu dotarłem tam, gdzie zaplanowałem. Przede mną stał skromny domek jednorodzinny w kolorze żółtym. Moim ulubionym. Okalała go mała, około półhektarowa działka. Natychmiast mój mózg zalała fala wspomnień, które przelatywały mi przed oczami niczym film. Zakłuło mnie serce.
Zostawiwszy włączony samochód otworzyłem furtkę i wszedłem na posesję. Nie bałem się, wiedziałem że nie zaatakuje mnie żaden pies. Wszedłem po schodkach, podszedłem do drzwi i zapukałem. Przez chwilę towarzyszyła mi cisza. Po kilku sekundach jednak ze środka domu dało się słychać przytłumione wołanie:
-Już idę!
Na jakąkolwiek reakcję czekałem około pół minuty. W końcu przez dymione szkło dało zobaczyć się męską sylwetkę. Klamka opadła, drzwi się uchyliły i stanął przede mną on. Jeszcze dwa tygodnie temu był moim chłopakiem. Snuliśmy plany z nadzieją patrząc w przyszłość. Teraz wydawał się obcy, nieznajomy. Gdy mnie zobaczył jego uśmiech momentalnie przeistoczył się w grymas złości.
-Cześć - zagaiłem.
-Nigdy nie dajesz za wygraną, prawda? - zapytał.
-Znasz mnie przecież - pozwoliłem sobie na przelotny uśmiech.
-Tyle razy cię prosiłem, żebyś zostawił mnie w spokoju Janek. Czy ja wymagam aż tak dużo?
-Nie mogę. Nie chcę tak po prostu zapomnieć. Za dużo nas łączy. Kocham cię, nie odkocham się na zawołanie.
-Łączy ? Powiedz mi co może ..... - spojrzał mi przez ramię - I czym ty w ogóle do cholery przyjechałeś ?!
-Nieważne, chciałem tu być jak najszybciej.
-Widzisz? Właśnie o tym mówię - powiedział wskazując na zaparkowanego Lamborghini - Ty i ja, to dwa różne światy. Całkowicie niekompatybilne.
-Błagam. -zignorowałem jego uwagę - porozmawiajmy. Wsiądź ze mną do samochodu, wszystko ci pokażę, wszystko ci wytłumaczę. Gdy dowiesz się wszystkiego zmienisz o mnie zdanie, obiecuję.
Grzegorz zastanawiał się chwilę nad odpowiedzią.
-Zgoda. Ale jak mnie nie przekonasz zostawisz mnie w spokoju, okej ?
-Okej. - odpowiedziałem, a z serca spadł mi kamień. Grzesiek ściągnął z wieszaka kurtkę i zarzucił na plecy. Przeszliśmy razem odcinek od drzwi do furtki bez słowa. Gdy otworzyłem dla niego drzwi pasażera uchylne do góry z dezaprobatą prychnął i przewrócił oczami. Zatrzasnąłem je za nim i wsiadłem za kierownicę. W ciszy ruszyliśmy w kierunku laboratorium.

Jechaliśmy już około 10 minut. Przy akompaniamencie Allegretto Ludwika van Beethovena dojeżdżaliśmy do granicy administracyjnej Warszawy.
-No proszę. Na dodatek słuchasz snobistycznej muzyki. - zauważył Grzesiek.
Uśmiechnąłem się.
-Nie jest snobistyczna. To klasyka, arcydzieło, uspokaja mnie i inspiruje.
-Ta jasne. - nie musiałem na niego spoglądać by wiedzieć, że się lekko uśmiecha. Jak się uśmiechał specyficznie mówił. - To co ostatnio robiłeś? - zapytał
-Pracowałem nad jedną taką teorią ... wkrótce zobaczysz nad czym.
-Widzisz? Liczy się dla ciebie tylko nauka i pieniądze. Jesteś taki dwuwymiarowy. - zauważył.
-Nie jestem dwuwym.... - przerwałem i patrzyłem na drogę z otwartymi ustami.
-Co się stało? -zapytał po chwili Grzesiek. - Dlaczego przerwałeś?
Jednak na niego nie zwracałem już uwagi. Moje myśli krążyły już gdzie indziej.
Dwuwymiarowość, energia, siła, moc, przeciążenie, spięcie, izolacja, przewodnictwo, ciepło, rezystencja ...
Grafen!
To jest odpowiedź na wszelkie moje pytania!
Wcisnąłem hamulec tak mocno, że gdyby nie czteropunktowe pasy bezpieczeństwa oboje przywalilibyśmy nosami w deskę rozdzielczą.
-Co ty do cholery wyprawiasz?! -krzyknął Grzesiek.
-Widzimy się 10 minut a znowu mnie zainspirowałeś. Zrozum, bez ciebie jestem nikim! - zwróciłem się bezpośrednio do niego, po czym zawróciłem w kierunku Warszawy. Nie odezwał się już ani słowem. Musiał przetrawić moje słowa.

-Polska Akademia Nauk? Co jest do licha? - zapytał Grzesiek gdy zatrzymaliśmy się na dziedzińcu.
-Chodź ze mną. - to jedyne co odpowiedziałem.
Oboje podeszliśmy do wielkich drzwi, jak się okazało, zamkniętych na dobre.
-Jest 20. Zamknięte. - zauważył mój partner.
-Spójrz w górę.
Popatrzył do góry. Po chwili powiedział.
-5 okien na 3 piętrze jest oświetlonych.
-To gabinet doktora Rudniewa, wybitnego chemika.- wyjaśniłem.
-Skąd właściwie to ... - spojrzałem na niego przechylając głowę - ...no tak, zapomniałem. Geniusz we własnej osobie.
Waliłem do drzwi kilkanaście sekund. Po chwili zamek głośno szczęknął i drzwi się uchyliły. Wyjrzał przez nie starszy dozorca.
-Wiecie która jest godzina?! Zamknięte!
Wychyliłem się zza Grzegorza i spojrzałem na staruszka.
-Profesor Stalen! Co za zaszczyt!
-Witaj Stasiu. Widzę że Rudniew jest jeszcze u siebie. Czy możemy do niego wejść?
-Wchodźcie. Trafi profesor?
-Bez problemu. Dziękuję Stasiu.
Weszliśmy do głównego hallu gmachu PAN. Widziałem, że Grzesiek ma mocno zdziwioną minę. Nie było jednak czasu na wyjaśnienia. Wszystkiego dowie się w swoim czasie.
Wjechaliśmy windą na 3 piętro. Zapukałem do drzwi, przy których było napisane:
Doktor Ignacy Rudniew, katedra chemii kwantowej.
Po chwili otworzyłem je i wszedłem do środka. Starszy mężczyzna o miłej twarzy i długiej siwej brodzie popatrzył na mnie przez chwilę.
-Janek? -zapytał.
-Witaj Ignacy. - podałem mu rękę - Nie mam za dużo czasu więc zapytam od razu. Wiem że pracujesz nad produkcją grafenu. Potrzebuję tego pierwiastka w jak największej ilości.
-Owszem, mam zgromadzone około 60 kg. Wyprodukowanie go zajęło mi 2 lata, więc raczej nie jest na sprzedaż. No chyba że masz 100 milionów złotych - zaśmiał się głośno.
Uchyliłem kurtkę i wyciągnąłem portfel.
-Może być czek?

Wjechałem Lamborghini na plac przed posiadłością. Za mną Dodgem Ramem wjechał Grzesiek. Na pace miał skrzynię z bezcenną zawartością.
-Wytłumaczysz mi w końcu o co tu biega?
-Wszystko w swoim czasie.
-Czasami tak mnie wkurzasz!
Odwróciłem się do niego, wzruszyłem ramionami i szeroko uśmiechnąłem.
Weszliśmy do środka posiadłości i po chwili do windy.
-Gdzie jedziemy? - zapytał.
-40 metrów w dół.
-Pomyśleć, że chciałem ten wieczór spędzić oglądając film.
Zjechaliśmy do laboratorium. Pracownicy już uwijali się obwijając siatką grafenową wszystkie przewody doprowadzające energię.
-Procedura weryfikacji tożsamości aktywna. - rozległ się kobiecy głos. Grzesiek rozglądał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jego źródła. - Witam ponownie, profesorze Stalen. Witam, Grzegorzu Jackiewicz.
-Co, skąd, jak ? - pytał zdezorientowany.
-Witaj SARI. Nie przejmuj sie, to komputer zarządzający tą placówką. - powiedziałem, by go trochę uspokoić.
-Ale skąd wie kim jestem?
-Mogło tak się zdarzyć, że wgrałem jej kilka twoich fotek - uśmiechnąłem się serdecznie.
Jedyne co zrobił to popatrzył na mnie z dezaprobatą.
-Zastanawiam się czasami kim ty jesteś. - powiedział gorzko.
Chciałem mu odpowiedzieć, lecz podszedł do nas laborant.
-Przewody zostały zaizolowane.
-Doskonale. Opuście laboratorium. - wydałem polecenie, do którego wszyscy się zastosowali.
Zostałem tylko ja, Grzesiek i SARI.
-Co ty do diaska będziesz robił?! - wykrzyknął - Sprowadzasz mnie tu, nic nie tłumaczysz i robisz dziwne rzeczy! Masz natychmiast mi powiedzieć!
Rzeczywiście, źle go potraktowałem w zaistniałej sytuacji. Domyślam się, że może być odrobinę zdezorientowany. Postaram się to mu później wynagrodzić.
-Dzisiaj mój drogi, cofniemy się w czasie.
Zauważyłem wyraz głębokiego szoku na jego twarzy. Nie wypowiedział jednak ani słowa.
-SARI. Rozpocznij procedurę. - powiedziałem do komputera po czym położyłem na fotelu sondę z włączoną kamerą.
-Tak jest profesorze. Ustalam koordynaty. Puszcza Białowieska, 52 stopnie szerokości geograficznej północnej, 18 stopni długości geograficznej wschodniej. Rok 1051. Powrót w 3 sekundy po transferze. Uruchamiam działo protonowe.
-Załóż te okulary -podałem je Grześkowi a on posłusznie spełnił moją prośbę.
-Promień protonów zostanie wystrzelony za 3...2...1...
Wszystko trwało ułamek sekundy. W laboratorium błysło i sonda zniknęła. W jednej chwili była, w drugiej już nie. Zalała mnie fala wewnętrznej euforii, która wzmożyła się 3 sekundy później, kiedy to kolejny błysk zwiastował powrót sondy. Czekałem w niecierpliwości.
-Transfer zapisanego obrazu na ekran główny - powiedziała SARI, po czym na monitorze pojawiły się krzewy i drzewa pierwotnej Puszczy Białowieskiej.
-Transfer materii zakończony sukcesem. - sucho oznajmiła SARI.
A więc udało się. Jako pierwsza osoba w historii świata tego dokonałem. Wysłałem przedmiot w przeszłość, po czym sprowadziłem go z powrotem. Skrajnie szczęśliwy rzuciłem się na szyję wciąż zszokowanego, stojącego jak wryty Grzegorza.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez vergilius dnia Wto 19:36, 08 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
futuere
Dyskutant



Dołączył: 19 Lut 2012
Posty: 65
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pon 18:17, 07 Maj 2012    Temat postu:

To jest dobre! Gdy tylko zobaczyłam, że dodałeś opowiadanie, od razu zabrałam sie do czytania.
Dobrze, że wiesz, iż ten temat nie wszystkim przypadnie do gustu. Jednak mi sie podoba. Masz moje całkowite poparcie.
Jeśli tak dalej pójdzie, to ludze zaczną wieszać plakaty z Twoją osobą na ścianach... już to widzę... fala nastolatków, wielbiących twoje opowiadania.
PS. Jeśli każesz długo czekać, na kolejny odcinek... to...sam zobaczysz Arku. Smile


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez futuere dnia Pon 18:18, 07 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lotosKryś
Wyjadacz



Dołączył: 23 Sie 2011
Posty: 378
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Pon 22:49, 07 Maj 2012    Temat postu:

Ciekawie się zapowiada, taki "powrót do przyszłości" widziany oczami vergiliusa. Mamy tu księcia, obrzydliwie bogatego geniusza, który zabawia się w Boga po części by zmienić przeszłość swojej jedynej miłości; który pokazuje nam, że za pieniądze można mieć jednak wszystko. Tongue out (1) Mamy też kopciuszka alterglobalistę, którego, zapewne ulubionym programem jest "boso przez świat"; dla którego wszyscy powinni być równi, bez podziałów na bogatych i biednych, mądrych i głupich. Uwielbiam takie połączenia, gdyż wiem, że przecież przeciwności się przyciągają. Poczekamy, poczytamy i zobaczymy co to dalej czeka bohatera i jego chłoptasia.

Swoją drogą, ciekawe jak długo futuere każe nam czekać na dalsze części swojego opowiadania. Czy koteczek pokaże pazurka?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez lotosKryś dnia Pon 22:55, 07 Maj 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PatrykX
Dyskutant



Dołączył: 31 Lip 2010
Posty: 56
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy

PostWysłany: Śro 23:19, 09 Maj 2012    Temat postu:

Fajne... gdyby nie to że te wszystkie suche fakty którymi raczy nas autor żeby... sam nie wiem jak to ubrać w słowa - uwiarygodnić niewiarygodność przedstawionej sytuacji...? Sorry vergil ale tematy których się imasz tak współgrają z kwestią homoseksualizmu jak proza Goethego z humorem Strasburgera. Nawet jeśli to co napisałeś miało tak naprawdę być śmieszne. No bo tak naprawdę to nie wiem czy miało takie być... kwestie techniczne na poziomie 'Motomyszy z Marsa' + mała inspiracja "Operacją dzień wskrzeszenia" Pilipiuka - jemu nie wyszło i Tobie też nie bardzo.
Jeśli interesuje Cię trochę kwestia 'podróży w czasie' to polecam "Primer" z 2004 - moim zdaniem najbardziej 'realnie' przedstawione zagadnienie ww. podróży. Film jest kurewsko nudny więc sam rozumiesz dlaczego nie zachęcam Cię żebyś zbliżał się do ideału... chociaż prawdę mówiąc to i tak jesteś naprawdę bliziutko.

Masz talent do pisania ale co do wyboru tematu przewodniego... pewien nie jestem ale mieliśmy na forum tryb ankiety - chyba jeszcze działa - może wypróbuj ?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 23:51, 09 Maj 2012    Temat postu:

Może wystąpię w roli advocatus diaboli ale... Moim zdaniem na taką frontalną krytykę jest jeszcze za wcześnie. Nie lubię SF ani fantasy, ba, mogę użyć jeszcze bardziej dosadnych słów, ale rozumiem, że ten typ literatury rządzi się swoimi prawami. Zatem musi być ten nieodłączny sztafaż, masa maszynerii, wprowadzająca nas w świat opisywany w opowiadaniu. Najlepiej, żeby to załatwić możliwie wcześnie. Jeszcze nie wiemy, czy nie jest to opowiadanie gay toczące się w jakiejś mrocznej przyszłości, na razie możemy jedynie gdybać i domniemywać. A wybór tła historycznego niesie za sobą poważne następstwa, determinuje zachowanie bohaterów, ich wybory itp. Obecnie układam opowiadanie i właśnie z tym mam największy problem: z wyborem tła historycznego. Za każdym wyborem czają się niespodzianki, które trzeba będzie jakoś pominąć. Rozumiem, że autor konwencję wybrał celowo więc po prostu czekam, jak to się rozwinie.,..

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
vergilius
Admin



Dołączył: 14 Lut 2012
Posty: 481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Skąd: Festung Breslau

PostWysłany: Czw 13:26, 10 Maj 2012    Temat postu:

PatrykX
Szanuję twoje zdanie, jak najbardziej masz do niego prawo, zaznaczyłem nawet że spodziewam się takich reakcji bo to naturalne Smile.
Ja jednak uważam, że nie każde opowiadanie na tym forum musi ociekać seksem, a jego motywem przewodnim muszą być związki homoseksualne. Ty tak uważasz?
Kwestie techniczne są dość lakoniczne, a to z jednego prostego powodu - ja nie jestem naukowcem, a technologia podróży w czasie nie istnieje Smile To taki spontan.

Nie widzę sensu w ankietowaniu opowiadań, coś w stylu "Podoba się?", albo "Pisać dalej?". Piszę tak czy siak, są osoby którym opowiadanie może się spodobać, a są osoby dla których tematyka może być całkowicie niezjadliwa Smile Jak widać należysz do drugiej grupy i nie widzę w tym żadnego problemu.
Swoją drogą - natchnienia się nie kontroluje. Kluczy swoimi ścieżkami, ja tylko za nim podążam Smile
Dzięki też za ciepłe słowa!
Pozdrawiam!

PS. Jak to bardzo mądrze napisał homowy seksualista (btw. nie miałem jeszcze przyjemności się z tobą zapoznać i przywitać, więc robię to teraz Smile ) to taki odcinek, w którym wprowadzam w świat przedstawiony. Kolejne powinny być mniej technologicznie nachalne Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
czesq40
Dyskutant



Dołączył: 27 Lis 2010
Posty: 126
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz

PostWysłany: Pią 17:36, 11 Maj 2012    Temat postu:

Ciekawie się zapowiada, wprost nie mogę się doczekać kolejnego odcinka, WOW.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
futuere
Dyskutant



Dołączył: 19 Lut 2012
Posty: 65
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pią 18:18, 18 Maj 2012    Temat postu:

Liczyłam, że nowe części będziesz wstawiał co tydzień. Zlituj się.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
vergilius
Admin



Dołączył: 14 Lut 2012
Posty: 481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Skąd: Festung Breslau

PostWysłany: Wto 17:19, 22 Maj 2012    Temat postu:

Przepraszam najmocniej, niestety będziecie musieli poczekać na kolejne części tego opowiadania. Problemy rodzinne, praca i złe samopoczucie skutkują odpływem weny i chęci do pisania. Obiecuję jednak, że opowiadanie w rozsądnym odstępie czasu dokończę. Przepraszam i pozdrawiam.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
vergilius
Admin



Dołączył: 14 Lut 2012
Posty: 481
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Skąd: Festung Breslau

PostWysłany: Wto 23:03, 11 Gru 2012    Temat postu:

Po licznych perturbacjach z różnych przyczyn zamieszczam drugi odcinek tego opowiadania z dziedziny historical fiction Smile Mam nadzieję, że spodoba się choć jednej osobie Smile

-Puść mnie.
-Hmmm? – mruknąłem.
-Zdejmij swoje ręce z mojej szyi. –padło spokojne polecenie.
-Naturalnie – opamiętałem się i puściłem Grześka. Było to dla mnie trudne, ponieważ jego dotyk był dla mnie ukojeniem, wspomnieniem wspaniałych czasów, które jak się wydaje przeminęły.
-Nie jesteśmy już parą, i żadne magiczne sztuczki tego nie zmienią. Okłamałeś mnie, nieważne w jakim celu to zrobiłeś.
Jego słowa były niczym rozżarzone do białości stalowe pręty przykładane do mojego ciała. A więc to nic dla niego nie znaczy? Czy to co przed chwilą zobaczył choć odrobinę nie wpłynęło na jego zdanie?
Właściwie… nie. Nie przyjmę tego spokojnie. Przedstawię swoje racje, z mojego punktu widzenia, z pewnością zobaczy w nich pewną skomplikowaną, lecz wciąż logikę.
-A więc nie dostrzegasz czego dokonałem?-zapytałem.
-Oczywiście, że dostrzegam. Jesteś genialny w każdym tego słowa znaczeniu i dziś pewnie zrewolucjonizowałeś naukę i świat. Uważasz jednak, że z tego powodu powinienem ci wybaczyć?
-Mój Boże, jakim ty jesteś hipokrytą.
-Słucham?- zapytał.
-Słyszałeś dobrze. Nigdy nie widziałeś nic poza czubkiem swojego nosa. Ty byłeś najważniejszy, nic innego się nie liczyło!
-Nie mam zamiaru tego słuchać – powiedział Grzesiek i skierował swe kroki w kierunku wyjścia.
-SARI zamknij śluzę – powiedziałem na głos.
-Tak jest, profesorze – odpowiedział kobiecy głos, a zawtórował mu odgłos zamykania śluzy i syk uciekającego powietrza.
-Wysłuchasz dokładnie wszystkiego co mam do powiedzenia bo dość mam niedomówień i tłamszenia wszystkiego w sobie! – krzyknąłem do wyraźnie zaskoczonego Grześka. – Chciałem ci wszystko powiedzieć, tylko że tego samego dnia którego przyznałeś się do swoich przekonań. Co miałem zrobić? Powiedzieć kim jestem i co robię i liczyć na twą łaskę? Jeszcze czego. Wolałem skłamać. I gdyby sytuacja miałaby się powtórzyć zrobiłbym jeszcze raz to samo. A wiesz dlaczego? Bo swoim kłamstwem nikomu nie wyrządziłem krzywdy. Niewiedza jest błogosławieństwem, nieprawdaż?
-Jak w ogóle może…
-Nie skończyłem! – wrzasnąłem – Te twoje śmieszne alterglobalistyczne przekonania. Kim byłbyś gdyby nie cywilizacja, nauka, technika? Nikim. Co masz w kieszeni? Ach zapomniałem… przecież to iPhone. Wyprodukowany przez międzynarodową korporację rękoma chińskich dzieci. A te spodnie? Doprawdy wspaniałe. Wrangler? Sytuacja się powtarza. Samochód, telewizor, dom? Ty hipokryto! Schowaj te swoje mrzonki między książki z bajkami, a wszystkim w koło będzie się żyło lepiej. Niszczysz dobry związek, piękną miłość w imię chorych zasad, do których w dodatku się nie stosujesz? Nie ma w tym wszystkim żadnej logiki!
Skończyłem swój monolog dysząc ze złości. Grzesiek przyjął wszystkie zarzuty z nadzwyczajnym spokojem. Być może dotarły do niego niektóre fakty.
-Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę co najlepszego uczyniłeś? – zapytał po chwili ciszy.
-Nie do końca rozumiem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
-Te całe podróże w czasie… to wielka szansa. Ale też niewyobrażalne zagrożenie! Niech dowie się o tym ktoś nieodpowiedni, ktoś kto chciałby po swojemu napisać historię. Wyobraź to sobie tylko! Kładziesz się spać, a rano budzisz się w stalinowskiej Europie! Jesteś inną osobą, nie ma już wczorajszego ciebie, nic nie pamiętasz! To jest horror! Swoim wynalazkiem narażasz wszystkich ludzi na tej planecie!
-Nonsens, mam ochronę MONu, a o laboratorium i projekcie wie tylko kilkanaście osób. Nie zmieniaj tematu. Żądam, abyś mi wybaczył!
-Żądasz? – zapytał z niedowierzaniem.
-Dokładnie, żądam. Logika jest po mojej stronie.
-Czy ty nie rozumiesz? To kwestia zaufania! Nie mogę ci już ufać, jeżeli okłamujesz mnie na temat swojej tożsamości! – krzyczał
-Musiałem! – odpowiedziałem mu również krzykiem – To wszystko to była tajemnica!
Adrenalina krążyła w mojej krwi, złość odciskała na twarzy wyraźne piętno. Łypałem na niego spode łba ciężko dysząc. Grzegorz wyraźnie był mocno skonfundowany, nie wiedział co powiedzieć.
-Natychmiast otwórz drzwi. – zażądał z kamienną twarzą.
-Mam paść na kolana i błagać o wybaczenie? – wiedziałem, że inaczej go nie przekonam. Mogę go wziąć tylko litością. – Bo jestem gotów to zrobić – mówiąc to począłem uginać stawy.
-To nie będzie konieczne – zapewnił – Wypuść mnie w tej chwili, to bezprawne pozbawienie wolności.
Ja jednak nie bacząc na jego słowa ukląkłem i rozłożyłem ręce w błagalnym geście.
-Przebacz mi, niech wszystko będzie jak dawniej. – powiedziałem. On jednak nie zrobił nic. Stał tylko przy drzwiach.
Całkowicie zrezygnowany mruknąłem:
-Otworzyć śluzę – odpowiedział mi modulowany krótki sygnał i syk pompowanego powietrza. Gdy tylko zaświeciła się zielona lampka mój adwersarz opuścił pomieszczenie zostawiając mnie i moje marzenia, płonące i zdeptane, leżące na ziemi.
-Sensory wykryły: podniesienie temperatury ciała, nadmierną potliwość, podwyższony poziom adrenaliny i wzburzony ton wypowiedzi. Czy wezwać pomoc, profesorze? – jak zwykle pomocna SARI zaoferowała swoje usługi.
-Twoja asysta nie będzie konieczna, ale dziękuję. – wydukałem ze zrezygnowaniem podnosząc się na nogi. W tej chwili jednak wpadł mi do głowy pewien pomysł. Był on trudny w realizacji, jednak wykonalny. Natychmiast wybiegłem z laboratorium i windą wjechałem na górę. Pobiegłem na dziedziniec gdzie w odległości około 300m ode mnie znajdował się Grzegorz. Za daleko by biec, wsiadłem do Dodge’a i pogoniłem za nim. Zajechałem mu drogę ostro hamując, wyrzucając przy tym w powietrze sporą ilość żwiru.
-Gdzie idziesz? - zapytałem wysiadając.
-Do domu. – odpowiedział nawet się nie zatrzymując.
-30 km? Zwariowałeś?
-Złapie stopa.
-Jakiego stopa? To prywatna nieuczęszczana droga!
-Odczep się. Na Boga odczep się, czy ja proszę o tak wiele?! – krzyknął zatrzymując się i wlepiając we mnie swój wzrok.
Był bardzo przystojny. Miał wydatne kości policzkowe, a gdy się złościł czoło orały mu urocze bruzdy. Towarzyszący temu wszystkiemu 3 dniowy zarost dopełniał obraz ideału. Powstrzymałem nieodpartą ochotę pocałowania go i zaproponowałem:
-Pomóż mi.
-W czym mam ci niby pomóc?
-Towarzysz mi w pierwszej misji.
Spodziewałem się natychmiastowej i stanowczej odmowy. Grzegorz jednak jak zawsze mnie zaskoczył,
-Dobrze. Ale nie myśl sobie że to cokolwiek między nami zmieni. –ostro zaznaczył.
-Nie myślę. Biorę cię, bo jesteś jedyną osobą, której mogę zaufać.
Dziwny błysk w jego oku. Ziarno zostało zasiane…
-Wsiadaj – wskazałem ręką na Dodge’a. Grzegorz posłusznie zajął fotel pasażera. Podjechałem pod drzwi rezydencji, tam natychmiast zalał mnie grad pytań.
-Co planujesz na pierwszą misję? – zapytał.
-Dokonać poważnej interakcji w kontinuum czasoprzestrzennym.
-A dokładniej na czym ta interakcja ma polegać? – dociekał.
-Mam zamiar zamordować Gubernatora Generalnej Guberni Hansa Franka, wrócić tu i zaobserwować, jak wpłynie to na rzeczywistość. – powaga i ciężkość tych słów przytłoczyła nawet mnie, nie chcę wiedzieć jak zadziałały na Grzegorza. On jednak z kamienną twarzą zapytał:
-Jesteś w stanie zabić człowieka?
-Nie mój drogi, nie człowieka, zagorzałego nazistę, zbrodniarza wojennego, który ma na sumieniu tysiące ofiar i który w październiku 1946 w Norymberdze ostatecznie i tak zawiśnie na stryczku.
-Co chwilę dowiaduję się o tobie nowych rzeczy – odpowiedział kręcąc głową.
-Nie przeraża cię to? – zapytałem lekko zdziwiony mając na względzie jego przekonania.
-Jestem alterglobalistą, a nie pacyfistą. Jeżeli trzeba wyeliminować osobę, która pośrednio lub bezpośrednio zabiła tysiące osób, ja się na to piszę. Mniejsze zło, prawda?
-Też tak sobie to tłumaczę – powiedziałem- chodź, coś ci pokażę.


-Są… piękne! – powiedział zachwycony Grzegorz.
-Nieprawdaż? Szyk, elegancja, przepych – wszystko połączone razem dało wspaniały rezultat.
-Wstyd się do tego przyznać, ale zawsze chciałem takowy przymierzyć. – Grzesiek przypominał dziecko, które za sklepową szybą zobaczyło coś, co od dawna chciało mieć.
-No to na co czekasz? Zakładaj!
Chichocząc cicho Grzegorz wyjął wieszak i bez jakichkolwiek skrupułów zrzucił ubranie.
To ciało… wydawało mi się, że dobrze je znam, jednak w chwili, gdy po raz kolejny zobaczyłem je, okryte jedynie bokserkami myślałem, że serce z piersi mi wyskoczy. Po raz kolejny tego dnia musiałem powstrzymać chęć brutalnego napastowania mojego gościa. Nie czekając na jego reakcję wyjąłem drugi wieszak i począłem zakładać ubranie na nim zawieszone.
Po kilku chwilach i ja i Grzesiek mieliśmy na sobie doskonale skrojone, pięknie wyprasowane i idealnie czarne mundury oficerów SS.
-Dobry Boże, wyglądamy … cudownie! – zawołał, a głos mu się załamał. Wiedziałem, że jest pasjonatem II wojny światowej, a jego nadmierny entuzjazm wtedy wydawał mi się słodki.
-Rzeczywiście- powiedziałem wesoło obracając się, by zobaczyć w lustrze mundur w pełnej okazałości.
-Skąd je wytrzasnąłeś? – zapytał.
-Uszyli mi je we Włoszech zgodnie z oryginalnymi planami Hugo Bossa. Wszystko było szyte ręcznie, a zrobienie ich trwało 3 miesiące.
-W życiu lepiej nie wyglądałem – zaśmiał się wkładając oficerską czapkę.
-To prawda – powiedziałem wesoło – Od teraz jestem SS-Brigadefuhrer Heinz Richter, ty natomiast zwiesz się SS-Oberfuhrer Martin von Luge. Jak twój niemiecki? – zapytałem.
-In ordnung. – odpowiedział z perfekcyjnym bawarskim akcentem. Doskonale wiedziałem, że kilka lat swego życia spędził w Niemczech. To kolejny argument za wzięciem go ze sobą.
-Sehr gut – powiedziałem stukając obcasami i podnosząc prawą rękę – Sieg Heil!
-Sieg Heil! – odpowiedział tym samym gestem. Radość wylewała mu się z twarzy. A pomyśleć że kilka minut temu nawrzeszczał na mnie, wyszedł i chciał iść na piechotę 30 km tylko dlatego, że nie chciał prosić mnie o podwiezienie. To tak jakbym rozmawiał z całkowicie inną osobą. Ale właśnie to lubiłem w nim najbardziej. Nieprzewidywalność i zmienność.
Ze stolika podniosłem aparat i zrobiłem Grzegorzowi zdjęcie starą dobrą Smieną 9. Chciałem otrzymać efekt jak najbardziej przybliżony do oryginału.
-To do twojej legitymacji partyjnej i książeczki wojskowej – zapewniłem.
Po kilku sekundach wesoły grymas zmienił się w poważne zatroskanie.
-Naprawdę jesteś gotów to zrobić? Zdajesz sobie sprawę z wszelkich konsekwencji?- zapytał pełen troski.
-Pytasz czy wiem, że misja może się skończyć naszą śmiercią? Wiem. Pytasz czy wiem, że poważnie ingerujemy w czas i możemy wywołać nieodwracalne zmiany? Wiem. Tym bardziej pytam się ciebie po raz kolejny i ostatni – czy jesteś pewien, że chcesz towarzyszyć mi w tej pierwszej wyprawie?
Grzesiek przez chwilę się zastanawiał. Rozważał wszelkie za i przeciw.
-Czego nie robi się dla ojczyzny, nie? – powiedziawszy to szczerze się uśmiechnął.
Och, jak ja chciałem w tej chwili go pocałować! Nieznana i potężna siła ciągnęła mnie w jego kierunku. Ostatkami sił oparłem się pokusie. Na tym etapie muszę działać ostrożnie, nie chciałbym go napastować wbrew jego woli, zwłaszcza, że jego urazy do mnie nadal są świeże.
-Idź na górę. Wykąp się i wyśpij. Jutro wielki dzień – poleciłem, a Grzesiek posłusznie mnie wysłuchał. Już po chwili zniknął za drzwiami. Ja zrzuciłem mundur i poszedłem do głównego laboratorium, by jeszcze raz wszystko sprawdzić. Ostatnie czego bym chciał to usmażyć siebie i miłość mojego życia.

Minuty biegły niczym sekundy, godziny niczym minuty. Pełna diagnostyka systemu i drobiazgowe sprawdzenie wzorów zajęło mi całą noc. Nim się obejrzałem do laboratorium wszedł Grzesiek.
-Nie powiesz mi, że przesiedziałeś tu całą noc.
-No cóż, straciłem rachubę czasu – odpowiedziałem z uśmiechem.
-A więc właśnie to robiłeś, gdy nocami znikałeś z łóżka? – zapytał.
-Cholera, myślałem że nigdy się nie zorientowałeś. Czasami gdy nachodzi mnie idea, to wręcz nie mogę się oprzeć…
-Dlaczego mnie to nie dziwi? – sucho stwierdził – Kiedy zaczynamy?
-Naniosłem ostatnie poprawki. Daj mi się odświeżyć, i będę gotowy.
-Czyń co musisz – odpowiedział i wszedł w głąb laboratorium zapewne by pozwiedzać. W tym czasie ja wjechałem windą na wyższe poziomy, wykąpałem się i zjadłem lekkie śniadanie. Delektowanie się kawą zakłócił dzwonek. Nie czekając na gosposię otworzyłem drzwi.
-Pan Stalen? - zapytał młody mężczyzna.
-We własnej osobie. W czym mogę panu pomóc?
-Nazywam się Lechicki i jestem fryzjerem. Wczoraj mnie pan wezwał.
-Ah rzeczywiście. Proszę niech pan wejdzie i zaczeka w salonie. - zaprosiłem gościa zamaszystym gestem. - Za chwilę do pana dołączymy. - podszedłem do interkomu, wcisnąłem guzik i powiedziałem - Grzesiek, salon, natychmiast.
Po kilku chwilach mój partner zjawił się w salonie.
-Co było tak ważne? - zapytał.
-To jest pan Lechicki, fryzjer. Siadaj na fotelu.
-Co? Zniszczyć moją fryzurę? Nigdy!
-Żadnej gadki, siadaj inaczej z planów nici! - syknąłem.
-A przepraszam że zapytam, ale po co panom fryzury z kanonu fryzur niemieckich lat 40? -wtrącił się fryzjer. Przez chwilę zastanawiałem się co odpowiedzieć. Doprawdy nie myślałem, że to go zainteresuje i nie wymyśliłem powodu. Cieszę przerwałem tekstem:
-Jesteśmy aktorami, to do filmu.
-Ojej, a jakiego filmu? - dociekał fryzjer.
-Kolego, płacimy ci za wywiad czy robienie fryzury? Stul dziób i do roboty! - z gałami wyłażącymi z orbit patrzyłem się na Grześka. Co to w ogóle miało być? Nie wiedziałem, że jest zdolny do takich odzywek. Zawsze miałem go za oazę kultury i spokoju.
Kiedy obrażony Lechicki zainkasował pieniądze i z trzaskiem drzwi opuścił mój dom spytałem się Grześka.
-Co to miało być?
-Co?
-Dobrze wiesz co, tak akcja z fryzjerem.
-Przecież powiedziałeś że jesteśmy aktorami. A aktorzy czasami gwiazdorzą. - zawadioacko się uśmiechnął i wstał z fotela. Przeglądnął się w lustrze.
-Proszę proszę. Wyglądasz jak Kloss, a ja jak Brunner .
Wyciągnąłem z kasetki plik banknotów oraz dokumenty i wręczyłem je Grześkowi. Czas na konkrety.
-Tu jest 10000 Reichmarek, Legitymacja partyjna, Książeczka Wojskowa i zezwolenie na podróżowanie po Generalnej Gubernii. Pamiętaj, w razie gdybyśmy się zgubili w 72 godziny po przeniesieniu musisz stawić się w tym samym miejscu w które przybyłeś. Tylko z tego miejsca możliwy jest transfer powrotny. Jeżeli przegapisz to okno, to zostaniesz w latach czterdziestych do końca życia. Zrozumiałeś?
-Jak najbardziej.
Z szuflady wyjąłem broń.
-To Luger P08 Parabellum i 2 zapasowe magazynki, czyli w sumie 24 naboje. Pamiętaj, strzelaj żeby zabić, jasne? Przenosimy się do Krakowa, 13 lipca 1940 roku. Ze źródeł historycznych wiem, że tego dnia obrona Zamku Królewskiego na Wawelu była wątła. Zaledwie kilkanaście osób. Frank będzie w komnacie królewskiej, przy wejściu będzie jeden strażnik. Trzymaj, to meldunek z kwatery głównej Wehrmachtu - wręczyłem mu zalakowaną kopertę - z perfekcyjnie sfałszowanym podpisem Adolfa Hitlera. Przybywamy do GG z nowymi rozkazami od Fuhrera. Nikt nie będzie śmieć w to wątpić lub to sprawdzać. Wpuszczą nas wszędzie. Pamiętaj, mów tylko po niemiecku, nawet do mnie. Od tego zależy nasze życie. Wszystko jest jasne?
-Jestem gotowy jak nigdy dotąd. - ochoczo odpowiedział Grzesiek.
-To na dół, wskakujemy w mundury i do dzieła.

-Pamiętasz wszystko co ci powiedziałem? - upewniłem się po raz ostatni.
-Każde słowo. - zapewnił Grzesiek.
-To może nie być przyjemne uczucie... - zauważyłem.
-Teraz mi to mówisz?! - zaśmiał się mój towarzysz.
Chwila przerwy. Kilka głębokich oddechów. Głębokie spojrzenie w oczy mojego byłego chłopaka.
-SARI. Inicjalizacja.
-Tak jest profesorze. Ustalam koordynaty. Kraków, podnóża Zamku Wawel , 50 stopni szerokości geograficznej północnej, 19 stopni długości geograficznej wschodniej. 13 lipca 1940 roku. Powrót w 72 godziny po transferze. Uruchamiam działo protonowe. Promień protonów zostanie wystrzelony za 3...2...1...
Każda molekuła mojego ciała zostałą zdematerializowana i przesłana tutelem czasoprzestrzennym w inny wymiar. Teraz wiem na pewno, że to nie jest przyjemne uczucie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
chomiccerro
Dyskutant



Dołączył: 24 Mar 2011
Posty: 65
Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Poznań

PostWysłany: Pon 21:39, 11 Mar 2013    Temat postu:

Opowiadanie przeczytałem trzy miesiące temu i wywarło na mnie ogromne wrażenie. Dlaczego komentuję je dopiero teraz? Czasami tak się zdarza, że człowiekowi zapiera dech w piersi i nie może z siebie słowa wydobyć. Ja właśnie tak miałem w przypadku tego opowiadania.
Ilość wyrażeń technologicznych, tło historyczne oraz sposób pisania świadczą o wielkiej wszechstronności i talencie autora.
Opowiadanie jest takie inne i dlatego ma swoją wartość.
Warto czekać na kontynuację, nawet wiele miesięcy, bo to opowiadanie wymaga pewnego poziomu i nie może być pisane "na kolanie".

Arku, trzymam kciuki!

Pozdrawiam, Bartek


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Nowości / Opowiadania niedokończone Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin