Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Przypadki Krzysia czyli opowieść PRAWIE hetero
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Nowości
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 12:57, 13 Mar 2023    Temat postu:

15.

Chwyciłem Marka za korpus i z wielkim trudem przewróciłem go tak, że twarz oderwała się od śniegu, przetoczyła bezwładnie na drugą stronę i miałem ją teraz przed sobą w postaci wielkiej bryły. Byłem zdenerwowany, robiłem wszystko bezwładnie, bez żadnego planu. Chwyciłem go za rękę powyżej rękawiczki. Była ciepła, ale pulsu nie mogłem wyczuć. Cholera. Popatrzyłem na twarz, zdawało mi się, że ten śnieg się porusza i na mnie łypie, ale to mogło być tylko złudzenie. Co teraz? Trzeba chyba wezwać jakąś pomoc, ale jak to zrobić? Byliśmy na krawędzi pola zjazdowego, najbliżsi narciarze byli jakieś dwadzieścia metrów dalej, nikogo nie zainteresowało, co się dzieje pod płotem. Może to? Każdy wie, jaka jest najbardziej czuła część ciała u faceta. Obejrzałem się wokoło, nikt na nas nie patrzył. Niewiele myśląc, włożyłem rękę w spodnie, dogrzebałem się do jego jąder. Uspokojony nieco, że jednak są ciepłe, ścisnąłem mocno.
– Aaaa! – wrzasnęła kupa śniegu. – Porąbało cię doszczętnie?
– Żyjesz odetchnąłem z ulgą, jakbym w jednej chwili stracił z dziesięć lat.
– Żyję – łaskawie zgodziła się kupa śniegu – ale potwornie bolą mnie ręce, zwłaszcza lewa. Nie wiem, czy w ogóle stanę na te cholerne narty. Raczej nie.
– W nieskończoność nie będziesz tu leżał – zapewniłem go, po czym wypiąłem mu nartę, druga leżała już kilka metrów niżej. W tym momencie Marek wrzasnął z bólu.
– Ja nawet na dupę nie mogę się podnieść – powiedział jakimś płaczliwym głosem. – Pomóż mi wstać, ale nie chwytaj za rękę.
Zmagałem się z nim dobrych kilka minut, aż wreszcie, potężnie zmachany, postawiłem go na nogi. Marek jednak ma swoją masę. Na początku lekko się chwiał i bałem się, że znowu się przewróci. Jeśli uszkodził sobie rękę, skutki mogą być katastrofalne. Wypiąłem swoje narty, wziąłem jego i wolno ruszyliśmy w dół. Była jeszcze godzina do końca naszego białego szaleństwa, ale dla mnie narty już się skończyły.

Na dole oddałem obie pary nart do wypożyczalni, odebraliśmy plecaczki z przechowalni i poszliśmy do baru zwanego snobistycznie après ski, w którym narciarze odpoczywają po szaleństwach na stoku, wlewając w siebie hektolitry piwa, jak to w Czechach. Zajęliśmy miejsce w przytulnym wnętrzu. Koło nas siedziały jakieś Czeszki i z czegoś się śmiały. Ładne dziewczyny, zwłaszcza ta jedna blondynka w okularach, jej żółto-niebieski kombinezon sprawiał, że wyglądała ogromnie ponętnie. Druga też była OK, zrobiona nieco na rudo i chyba odrobinę starsza. Gdyby nie Marek, akcja byłaby natychmiastowa, zwłaszcza że uśmiechnąłem się do tej blondyny, a ona odpłaciła mi tym samym. Jakie śliczne dołeczki w policzkach, aż by się chciało je całować. Niestety przy mnie siedziała kupa nieszczęścia, już bez zbędnego śnieżnego nakrycia, i jęczała. Trzeba go będzie rozgrzać i to natychmiast. Udałem się do baru. Gdy mijałem wesołe sąsiadki, nachylone nad swoimi komórkami, zagadałem.
– Ahoj divky. Pivo? – lekcja profesora Romanowskiego na coś się jednak przydała. Moje bóstwo uśmiechnęło się dziwnie.
– Me emme puhu tätä kieltä valitetavasti, voitko sanoa se englanniksi taj ruotsiksi, ole hyvä.
Że co? Takiego języka jeszcze nie słyszałem, nie przypominał niczego, co słyszałem wcześniej, a nie sądziłem, że panienki się ze mnie nabijają. Zrezygnowany podszedłem do baru. Podobno czeski i polski są bardzo podobne, ale z listy nie zrozumiałem nic. Bramborove hranolky nic mi nie mówiły, hovezi gulaš s knedlikem tylko niewiele więcej. Nic też nie wyglądało na herbatę.
– Tea, herbata – powiedziałem młodemu chłopakowi, pewnie studentowi, który sprzedawał za ladą.
– A, herbata – powiedział najczystszą polszczyzną. – Zwykła, z rumem? Z cytryną? Widzę, że pana mocno ścięło na tych nartach, polecam z rumem. Rozgrzewa idealnie i prawie natychmiast. To czeska specjalność, nie pożałuje pan.
Wziąłem dwie i wróciłem na miejsce.
– Masz młotku i zaraz ci dam jakąś tabletkę, bo jeszcze zemdlejesz.
– A ty zrobiłeś z siebie idiotę – Marek uśmiechnął się, przełamując ból. – To żadne divky, to Finki. Z tego co zrozumiałem, chciała z tobą rozmawiać po angielsku albo szwedzku.
– Nie podsłuchuje się cudzych rozmów – powiedziałem udając wściekłość, by dokuczyć Markowi. Chyba nikt nie lubi robić z siebie pośmiewiska.
– Jesteś pewien, że to Finki? – zapytałem szukając w plecaku leków przeciwbólowych. Zapobiegliwa mamusia dała mi silny lek przeciwbólowy naproxen i cocodamol. Wmusiłem w Marka dwie tabletki od razu. Protestował, ale popatrzyłem na niego takim wzrokiem, że nie stawiał oporu. Marek popił lek herbatą i wstał.
– A teraz popatrz, udowodnię ci – powiedział i wygramoliwszy się z krzesła podszedł do dziewczyn. On coś powiedział, ta blondynka mu odpowiedziała z uśmiechem. Nie słyszałem, co mówili, ale na pewno się rozumieli. Herbata stygła, ale Marek najwidoczniej miał to gdzieś. Obserwowałem, jak mówi. Mówił wolniej niż po polsku, trochę się zacinał, widać było, że brak mu praktyki. Ale dawał sobie radę, i to jak! Widziałem, jak się rozluźnia, jak naproxen zaczyna działać. Teraz podszedł do sąsiedniego stolika, wziął krzesło, przystawił je do stolika i usiadł, posyłając mi przepraszające spojrzenie. Doniosłem mu jego herbatę i puściłem porozumiewawcze oko. To już nie była zwykła rozmowa, to był prawie flirt. Co raz się śmiali, a ja obserwowałem to wszystko z coraz większą zazdrością. O tę Finkę czy Marka? Pewnie o obojga, bo z tą panienką to ja bym sobie ostro poużywał. A Marek? Marek w jakiś sposób należał do mnie, dzieliliśmy największe sekrety i widziałem, jak on się ode mnie oddala. Tymczasem całą trójka gruchnęła śmiechem tak głośnym, że słyszał chyba cały lokal. Byłem już potężnie wściekły. Nagle ta Finka wzięła rękę Marka i zaczęła ją rozmasowywać. No pięknie, tego się nie spodziewałem. Na twarzy Marka ból walczył z rozanieleniem. Może ten masaż zadziała lepiej niż mój naproxen, kto wie. Po chwili oboje dłubali coś w telefonach. Pewnie zapisywali swoje numery.

– O tu jesteście? – sprowadził mnie do przytomności Jacek. Skąd on się tu wziął? – Czekamy na was już dziesięć minut i jak zaraz nie przyjdziecie, ucieknie nam pociąg.
Kiwnąłem na Marka, który na szczęście zauważył moje zabiegi kątem oka. Chyba się żegnali, bo patrzyli sobie prosto w oczy i stali prawie nieruchomo, jakby całą ceremonię chcieli przeciągnąć w nieskończoność. Wreszcie wyszliśmy z lokalu, a Marek posyłał tęskne spojrzenia w stronę Finek.
– Powiem wszystko Andżelice – pogroziłem żartem. Ale Markowi daleko było do żartów.
– Kapitalne dziewczyny, zwłaszcza Orvokki. Ale nie zgadniesz, jak się nazywa.
– No nie, ja znam chyba trzy fińskie nazwiska na krzyż. Ahonen, Kekkonen i Lepistö, były trener naszych skoczków.
– Nie, choć też brzmi jak fińskie. Nazywa się Ruhanen...
– No widzisz, w nazwisku ma instrukcję użycia – pocieszyłem go.
– A ta druga nazywa się jeszcze lepiej, Ritva Kurvinen.
– Rewelacja – uśmiechnąłem się. – Tej to nawet o zawód nie trzeba pytać. Na pewno nie robią cię w konia?
– Nie, to normalne fińskie nazwiska – zapewnił mnie Marek. – Ale ta Orvokki jest fajna. Obiecała, że jeszcze w tym roku się zobaczymy, a tak w ogóle to zaprasza mnie na wakacje do Finlandii, problem tylko, że mieszka w Oulu, na samej północy. A ja nie mogę latać.
– Szybko ci poszło – zauważyłem kwaśno. – Nie wiedziałem, że jesteś aż taki Casanova. Jeszcze pół godziny, a wylądowalibyście razem w łóżku.
– E nie – wyraził wątpliwość Marek. – Ja nie jestem tobą i nie koszę równo z trawą wszystkiego, co się rusza. Poza tym znasz moje doświadczenie w tych sprawach. Pożyjemy, zobaczymy.

Już opuszczaliśmy stok, kiedy nagle niebieskooka Orvokki zupełnie niespodziewanie zmaterializowała się w pobliżu naszej grupy i podbiegła do Marka, mało się nie wywracając na śniegu. Podała mu jakieś zawiniątko, które Marek wrzucił do plecaka. Pogadali coś po fińsku, po czym Orvokki pocałowała go w oba policzki, a Marek objął ją za barki i walcząc z bólem rąk lekko przytulił do siebie. No no no, wyrabia się nam pan Nawojski coraz bardziej – pomyślałem z dziwnym uczuciem, ni to zazdrości, ni to żalu. Chciało mi się płakać, naprawdę. Nie dlatego, że ta scena była taka wzruszająca, no może trochę. Ale w tym momencie traciłem coś bardzo ważnego. Ciekawe, co ona mu dała. Nie wypadało pytać, jak będzie chciał, to sam powie.

Szliśmy na stację w Harrachovie, Marek obok mnie, ale jakiś milczący, zasępiony. Na moje indagacje odpowiadał półsłówkami. Czyżby rzeczywiście koniec? Ale nie. Marek cieszył się bardzo na ten wyjazd, bo bardzo chciał przejechać się czeskim wagonem motorowym, ale pojawienie się motoraka na peronie stacji nie zmieniło jego samopoczucia, widziałem to po jego minie. Po prostu gasł w oczach, jak słońce, które właśnie zachodziło.
– Masz jeszcze te tabletki? – zapytał, jak już usiedliśmy w oświetlonym wagonie.
– Dwa pudełka, młotku – odpowiedziałem mu. – Jak ręka?
– Boli ale na razie nie puchnie, czyli raczej nie złamana. W drugiej boli mnie tylko nadgarstek.
– Powiedzieć panu Romanowskiemu?
Szacunek do starego belfra mieli wszyscy, można było mówić Dębowy, Kowalewski, ale zawsze pan Romanowski, coś raczej niespotykanego w naszej szkole.
– Daj spokój, poboli, poboli, przestanie. Gorzej, że ciężko mi będzie tym coś zjeść. Nie będę się wygłupiał, przyniesiesz mi jedzenie ze stołówki, dobrze?
Byliśmy proszeni o niewynoszenie talerzy i innych elementów zastawy stołowej do pokojów, ale przecież po to są przepisy, by je omijać, prawda? Marek połknął jeszcze dwie tabletki i popił jakąś colą z puszki. Widziałem, że ledwie ją podnosi do ust, walcząc z bólem. Powiedzieć profesorowi czy nie? W tej chwili walczyły w mojej głowie zdrowy rozsądek nakazujący zameldowanie o zdarzeniu i prośba przyjaciela. Wybrałem to drugie.
– Wypij resztę – Marek podał mi puszkę i skrzywił się z bólu.

Tak jak umówiliśmy się, przyniosłem jego kolację do pokoju. Tego wieczora były parówki na gorąco, bułki i jakaś sałatka, w sumie na jednym talerzu zmieściło się wszystko. Byłem już po drodze do pokoju, kiedy zupełnie znienacka zaatakowała mnie Andżelika. Już po jej minie wiedziałem, że łatwo nie będzie.
– Dlaczego Marka nie było na kolacji? – zapytała dość opryskliwie.
– Nie czuje się najlepiej, zresztą to naprawdę nie twoja sprawa.
– Powiem Dębowej, że wynosiłeś naczynia ze stołówki, przecież wiesz, że nie wolno – pogroziła.
– A mów sobie, tylko uważaj, by ci z tej złości flaki dołem nie wypadły.
– Co to była za blondynka, z którą Marek się całował tam na nartach?
Trochę się zdziwiłem pytaniem, ale szybko zrozumiałem, że Andżelika załatwiła sobie wtyczkę w naszej grupie i nawet podejrzewałem, kto nią jest, pewnie Dorota, z którą się przyjaźni. Jednak bezczelność tego pytania zdumiała mnie.
– Ty naprawdę myślisz, że ci powiem? Wiem oczywiście, kto to był, ale ode mnie tego nie usłyszysz, od Marka tym bardziej. Andżelika, będę z tobą szczery, Marek się tobą nie interesuje i odpuść go sobie, bo nic nie zdziałasz, naprawdę. I nie wpieprzaj się komuś w prywatne życie, bo tylko prosisz się o problemy.
– Ty mi grozisz? – Andżelika podniosła ton z oburzenia, a jej twarz zrobiła się z miejsca buraczkowa. Wyglądała nawet podniecająco, lubię takie władcze i nieznoszące sprzeciwu panie, tylko po to, by pokazywać im, jak bardzo się mylą.
– Nie, stwierdzam fakt, po prostu. A ty zrób z tym, co będziesz uważała za stosowne.
– Jesteś podły – powiedziała i odwróciła się na pięcie.
Ciekawe, kiedy doniesie o wszystkim Paulinie, bo to miałem jak w banku. Andżelika z jakichś sobie tylko znanych powodów uwielbiała mówić o mnie wyłącznie źle, a ta krowa Paulina nie mogła zrozumieć, że za tym kryje się jakiś podtekst, w tym przypadku, na dziewięćdziesiąt procent, zazdrość o Marka. Cóż, będzie trzeba walczyć z tym dalej. Tylko czy tego chcę?

Marek zjadł kolację przy mojej wydatnej pomocy, chwilę rozmawialiśmy, kiedy do pokoju przyszła niespodziewanie Jola.
– Marek, czy wszystko w porządku? – zapytała od progu.
– Trochę się poturbowałem na nartach, ale ogólnie nic mi nie jest – odpowiedział. Ciekawe dlaczego do takich innych jest wylewny i odpowiada całymi zdaniami, a do mnie tylko półsłówkami. Zapytam go o to, ale jak Jola wyjdzie.
– Pokaż tę rękę – zażądała Jola. Podeszła do niego, chwyciła go powyżej nadgarstka i pomacała chwilę. Też bym rak chciał, na przyszły raz też sobie coś uszkodzę. Dobrze, że nie jest to Orvokki Ruhanen – pomyślałem i uśmiechnąłem się.
– Opuchnięta nie jest, ale ciepła, jak będzie coś się działo, to obudźcie mnie, dobrze? Albo profesor Zasępę, jesteśmy w tym samym pokoju.
Marek oczywiście nie powiedział, że ledwie może tą ręką ruszać, o zrobieniu czegokolwiek nie mówiąc, ale to już jego sprawa. Położyliśmy się, zgasiliśmy światło, po czym zasnąłem dość szybko, jednak atrakcje dnia zmęczyły mnie bardzo. Budziłem się jednak co raz i słyszałem skrzypienie łóżka Marka.
– Śpisz młotku? – zapytałem uprzejmie.
– Nie, ta ręka mnie boli ile razy zmienię pozycję – mówił płaczliwie Marek. – I nie mogę spać na żadnym boku, a na plecach to ja nie umiem.
Trochę pomyślałem i przyszło mi do głowy coś wariackiego, może pozornie, bo ja ten środek stosuję na takie niespodziewane bóle od dość dawna.
– Wiesz co? Zwal sobie konika, tak po prostu. Później będzie cię bolało, ale mniej przez jakiś czas, może nawet będziesz mógł zasnąć.
– Zwariowałeś? – zdziwił się Marek. – Czym mam sobie zwalić? Nogami? Przecież ja żadną ręką go nie chwycę, nie mówiąc o ruszaniu. Z ledwością się wysiusiałem.
Powiedzieć czy nie? Zobaczymy jak zareaguje...
– Służę rewanżem za tamto, wiesz. Kiedyś ci to obiecałem i jestem w stanie to zrobić.
Marek trochę pomyślał, może nawet udawał myślenie, by nie wyrwać się zbyt szybko.
– No dobra, nawet jestem za, ale będziemy musieli to zrobić na twoim łóżku, bo jest szersze i nie skrzypi.
– Włączyć ci jakieś porno? – zapytałem. – Czy będziesz myślał o Orvokki Ruhanen? – zapytałem na wpół dowcipnie, na wpół zjadliwie.
– Odwal się łosiu. Żadnego porno. Po prostu pomasuj mi małego.
– Mam ci go skrócić? Bo na tę nazwę to on nie zasługuje...

Marek przeniósł się na moje łóżko i legł na plecach. Wolno pracowałem nad jego grubym organem, który na początku nie był posłuszny moim palcom i przypominał gąbkę. Z czasem się rozgrzewał i pęczniał. Pamiętałem tamten film, widziany tyle razy, i mniej więcej wiedziałem, kiedy będzie gotowy. Nie, nie brzydziło mnie to, ale i szczególnie nie podniecało, choć wiedziałem, że robię coś właściwego i nigdy nie będę tego żałował. Jego członek był czymś dla mnie zupełnie naturalnym, prawie jak mój i Marek też o tym wiedział. Już było blisko, ogromna główka śliniła się, Marek powoli zaczął oddychać głęboko i wiedziałem, że zaraz skończy.
Wtedy z drugiej strony drzwi chwycił delikatnie za klamkę. O wulwa, nie zamknąłem drzwi na klucz. Serce prawie mi stanęło z emocji, a po grzbiecie przebiegł silny dreszcz. Drzwi rozwarły się, niestety otwierały się do wewnątrz pokoju i ciężko było zobaczyć, kto za nimi stoi. W pokoju panowała prawie idealna ciemność, jednak dało się wypatrzyć sylwetkę, która wolnym, niepewnym krokiem posuwała się w kierunku łóżka Marka. Marek również momentalnie stracił oddech. Trzymałem nieruchomo Markowego grubaska, który bynajmniej nie był spokojny, wił się, a Marek pomagał mu lekkim ruchem bioder, zupełnie bezwiednie, i już wiedziałem, że za chwilę strzyknie. Zdenerwowałem się jeszcze bardziej, bo Marek przecież w obliczu tej największej przytomności charczy i wyje, już nieraz mnie to budziło w nocy. Tajemnicze postać nachyliła się nad łóżkiem Marka. I nagle wszystko stało się prawie naraz: potok nasienia, mój kaszel, głębokie westchnienie Marka, i rumor krzesła, o które potknął się nasz gość, usiłując nagle zrejterować. Nie przewrócił się jednak, po chwili zdziwienia ruszył pędem i dopadł drzwi, znikając za nimi z trzaskiem.
– Kto to był…? – szepnął Marek, prawie charcząc.
– Nie widziałem – odpowiedziałem szczerze. – Ale chyba wiem, kto, z kierunku, w którym poszła... Sorry, że pozbawiłem cię przyjemności.
– E, nie było tak źle – odpowiedział Marek. – Miałeś rację, faktycznie mnie nie boli. Może nawet jakoś zasnę. I mam jedną prośbę, łosiu. Nie wypominaj mi Orvokki, proszę. Tak, podoba mi się ta dziewczyna, ale w naszych układach to zupełnie nic nie zmienia.
– Widziałem jak ci się ona podoba. Poniżej pępka... – była to prawda i w zasadzie nie powinienem tego mówić, ale po tym, co się stało...
– Nie żartuj, było widać? – przestraszył się Marek.
– Tak trochę – powiedziałem wesoło i strzeliłem go w jego ciepłe ucho. – Nie przejmuj się i postaraj się zasnąć.
– A Orvokki to po fińsku fiołek – powiedział Marek rozmarzonym tonem. – Dziękuję ci, łosiu.

Gdy się obudziłem, Marek siedział na łóżku i oglądał rękę. Nawet z tej wysokości widziałem, że jest mocno opuchnięta.
– Chyba rzeczywiście coś się dzieje. Leć po Dębową albo Zasępę. I daj mi te tabletki, o ile nie zeżarłem ci już wszystkich.
Nie zeżarł. Podałem mu naproxen, dorzuciłem dwa paracetamole i potrzymałem przy ustach szklankę, aż wypił jej zawartość. I pędem poleciałem do pokoju profesorek. Było rano, pomyślałem, i nie powinny już spać. Popatrzyłem na komórkę, była siódma. Zapukałem, cisza. Zapukałem jeszcze kilka razy, wreszcie ktoś się ruszył i za chwilę otworzyła mi drzwi Jola. W niebieskiej piżamie wyglądała wręcz zjawiskowo i chwilę kontemplowałem jej piękno, zanim byłem w stanie się odezwać.
– Co cię stało? – zapytała zaspanym głosem. – Marek?
– Tak, ta ręka mu spuchła i wygląda paskudnie. Jest czerwona i gorąca.
– Poczekajcie, zaraz do was przyjdę, nie będę przecież łaziła po hotelu w piżamie.
A szkoda, pomyślałem, popatrzyłbym na nią jeszcze trochę. Kilka innych osób pewnie też, co podobało mi się już mniej. Wróciłem do pokoju, Jola przyszła po pięciu minutach, szykowna jak zwykle, ;ledwie odgoniłem kosmate myśli. Popatrzyła, podotykała, pomacała.
– Zaraz po śniadaniu pojedziemy do Jeleniej Góry do szpitala, tu nie ma – powiedziała. – Zjedzcie śniadanie i pojedziemy pierwszym pociągiem.
– Mogę jechać? – zapytałem. Nie wiem po co, ale mogę się przydać, choćby po to, by zdjąć kurtkę.
– Tak, ktoś będzie potrzebny do pomocy. Wy się znacie i lubicie, może trzeba będzie zrobić coś, co uchodzi tylko między przyjaciółmi. Nawet lepiej.

Z niejakim trudem ubrałem Marka, przyniosłem mu śniadanie i za kilkanaście minut do pokoju przyszła Jola. Właśnie przygotowywaliśmy rzeczy i dokumenty Marka do wyjazdu, kiedy do drzwi rozległo się pukanie.
– Wejść!
W drzwiach stanęła Andżelika.
– Pani profesor, to prawda, że jedziecie do szpitala? Profesor Romanowski mi powiedział. Mogę jechać z wami?
Do czego posunie się ta dziewczyna? Rzuciłem błagalny wzrok Joli i modliłem się w duchu, by go zrozumiała. Delikatny grymas na jej twarzy był wystarczającą odpowiedzią.
– Nie, Andżeliko, wolałbym, by to był Krzysiek – powiedziała zdecydowanie Jola. – Tu trzeba kogoś tej samej płci.
– Naprawdę pani myśli, że nie umiem się zająć Markiem? – Andżelika udała ogromne zdziwienie.
Tak, umiesz, nawet lizać mu fiuta. Tyle, że nie był to jego fiut – odparłem w myślach. I niechybnie bym to powiedział, tyle że przy Joli stworzyłoby to ogromne komplikacje. Lepiej trzymać język za zębami, zwłaszcza że i tak odniosłem już zwycięstwo. Dobiję ją kiedy indziej...
Andżelika zmyła się jak niepyszna, a my pojechaliśmy do szpitala.

Złamanie bez przemieszczenia – brzmiała diagnoza po połowie dnia spędzonego w jeleniogórskim szpitalu, pośród szpitalnych smrodów, wyjących bachorów i nieuprzejmych pielęgniarek. Obiad zjedliśmy więc w małej restauracyjce w centrum. Wybrałem Markowi pierogi, potrójną porcję oczywiście, bo były najprostsze logistycznie. Przekroiłem mu wszystkie na pół i mógł spokojnie je zjeść widelcem z lewej ręki. W tym momencie zadzwonił telefon. To była Paulina. Odszedłem od stołu, rozmowa przy Joli mogła mieć nieprzewidywalne konsekwencje.
– Paula, kocham cię, ale pliiiz, nie w tej chwili.
– Bo?
Streściłem jej sytuację, opowiedziałem o zdarzeniach z dwóch ostatnich dni.
– Tak, mniej więcej to wiem, ale ja dzwonię do ciebie w innej sprawie.
– Cóż to za ważną sprawę możesz do mnie mieć? – zapytałem, kiedy opuściłem stół i rozmawiałem we w miarę prywatnym miejscu, przy doniczce z dorodnym fikusem w kącie knajpki. – Stęskniłaś się? Nie możesz się doczekać mojego powrotu? Wrócę, wrócę, i, jak to śpiewają w piosence, nasze łóżko zapłonie jeszcze raz...
– Przestań pieprzyć – wpadła mi w słowo Paulina. – Nie dzwonię pożartować. Okres mi się zatrzymał. Powinnam mieć już dwa dni temu...
Jak żywy wrócił do mnie ten moment, kiedy smarowałem kutasa Marka własną wydzieliną. Ile jeszcze nieszczęść wyniknie z tego chorego pomysłu?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 14:52, 13 Mar 2023    Temat postu:

16.

– Test ciążowy zrobiłaś? – zapytałem nieco ściszonym głosem, rozglądając się uważnie dokoła. Jola była pochłonięta rozmową z Markiem, nie powinna nic słyszeć.
– Zwariowałeś? – fuknęła Paulina. – Kto szesnastolatce, nawet nie, sprzeda test ciążowy w aptece? Może mam jeszcze mamę do tego wysłać? Myślisz ty w ogóle?
No fajnie, teraz mam już dwa testy do załatwienia. Chyba poderwę jakąś laborantkę w szpitalu, inaczej czarno to widzę.
– Coś się wymyśli – zbyłem ją. – Skontaktuję się z tobą, jak wrócę do Wrocławia, dobra? Na razie Marek rozwala pierogi na talerzu.
– Czy to prawda, że Marek poderwał jakąś laskę na nartach? – zapytała z zaciekawieniem. Widać zatrzymana miesiączka nie była największym z jej zmartwień. – Opowiesz?
– Paulina, zmiłuj się, nie teraz. I nie słuchaj wszystkiego, co powie Andżelika, bo wylęgną ci się glizdy na mózgu. Już chyba zaczęły...
– Potwór – powiedziała Paulina śmiejąc się i nareszcie udało mi się od niej odczepić. Ale jak tu jej nie lubić?

Ustaliliśmy, że odwiozę Marka do domu ze stacji i spędzę z nim następną noc, bo jego rodzice jak zwykle wracali w poniedziałek rano, a musiał ktoś go nakarmić, wykąpać i tak dalej. Na opiekuna kalek to ja się średnio nadaję, ale tym razem wyjątkowo mi to pasowało, bo pewnie za dużo bym myślał o tym, co mi powiedziała Paulina. Miałem wrażenie, że idę po jakimś grząskim bagnie i wszystko wokół mnie się zapada, zresztą śniło mi się to pewnej nocy. Ustaliliśmy, że rozmowę z matką odbędzie Jola, która była bardzo przychylna temu rozwiązaniu. Matka wyznaje święty kult nauczyciela, zawsze mnie to wkurzało, ale tym razem było mi wyjątkowo na rękę. Bywały sytuacje, jeszcze w podstawówce, że wracała z wywiadówki i mówiła: wybiliście okno w klasie i będę cię musiała ukarać. Nic to, że akurat leżałem w łóżku z gorączką, kara musiała być. Dlatego od razu wiedziałem, że się zgodzi na dzień lub dwa u Marka.

Wbrew sugestiom Joli, która była gotowa nawet zapłacić, z dworca pojechaliśmy kolejką miejską, a nie taksówką. Trochę było szarpania się z plecakiem Marka, bo raczej nie mógł go nosić na plecach, ale udało nam się jakoś przejść ten kilometr z Wojnowa Wschodniego do jego willi, ciemnej, chłodnej i wyglądającej wyjątkowo nieprzyjaźnie.
– Zjadłbym coś. Usmażysz mi jajecznicę? Na kolację zamówimy sobie coś z miasta. Nie chce mi się czekać.
Weszliśmy do kuchni, Marek włączył telewizor, a ja zabrałem się do pichcenia. Leciały właśnie dolnośląskie aktualności.
Dolnośląska medycyna poniosła dziś poważną i niepowetowaną stratę. W wieku 54 lat zmarł znany wrocławski endokrynolog, doktor... Przyczyna śmierci na razie nieznana... – poinformował telewizor. Tknięty złym przeczuciem odwróciłem się i rzuciłem okiem na ekran. I zamarłem. Na ekranie był mój doktor, ten sam, z którym ujeżdżaliśmy Jolę w nadbajkalskich krzakach i ten sam, który miał mi załatwić test na HIV. Testu nie będzie – była moja pierwsza reakcja.
– Patrz, to ten – rzuciłem Markowi, który siedział przy stole czekając na obiecaną jajówę.
– Kto ten? – nie rozumiał Marek.
– No ten od testu. Teraz to mam dopiero problem...
Usiadłem załamany przy stole. Ostry zapach za mocno przygrzanego masła rozchodził się po kuchni. Ale było mi w tym momencie wszystko dokładnie obojętne. Skąd teraz wezmę test?
– Spalisz mi tę jajecznicę – upomniał mnie Marek. Dopiero to mnie nieco otrzeźwiło, z najwyższym trudem zwlokłem się z miejsca i dokończyłem smażenie. Jajecznica wyglądała na mocno zmaltretowaną, ale Marek się tylko roześmiał i strzelił mnie przyjacielsko z gipsu w głowę.
– W Hiltonie to ty pracować nie będziesz, łosiu. I nie łam się tak, coś się wymyśli. Test ciążowy to może nawet Gizela kupić, przyjeżdża na jakąś sesję, dam jej pieniądze i wyślę do apteki. To nie problem. Gorzej z tym na HIV, nie mogę jej tak po prostu powiedzieć, to jednak kuzynka i może wszystko roznieść. W naszej rodzinie takie historie roznoszą się bardzo szybko. Ojciec by mnie zabił i to nie za moje przewinienia...
Pocieszył mnie niestety tylko częściowo, cały posiłek siedziałem wpatrując się bezmyślnie w cukierniczkę na stole, a łzy same nadciągały mi do oczu. Tymczasem Marek skończył posiłek i zdecydowanym ruchem, wraz z ostrym szurnięciem krzesła wstał od stołu.
– Wstań – zakomenderował.
– Daj spokój, nie teraz.
– Wstań, mówię. Podejdź do mnie.
O co mu chodzi? Ale jakoś podszedłem na glinianych nogach.
– A teraz przytul się do mnie.
Oszalał? Ale był tak śmiertelnie poważny, że nie stawiałem oporu. Marek przycisnął mnie do siebie ręką z gipsem, drugą położył na głowie i przycisnął mocno do siebie. Nasze ciała stykały się na całej długości. Co to za pedalski wymysł? Ale nie było mi źle, wręcz przeciwnie. Oddychał blisko mojego ucha, sapał prawie, ale nie przeszkadzało mi to. Jakieś nieznane ciepło zaczęło się rozlewać po moim ciele. Dziwne, tak czułem się może raz z Jolą, nigdy z Pauliną, w tym drugim przypadku to była zwykła żądza ciała, chodziło tylko o to bym zamoczył. Ale nie tu. Czułem po prostu bliskość drugiej osoby, która zrobi wszystko, by mi pomóc. Marek jest nieco pulchny i ta miękkość działała na mnie dodatkowo. Nawet nie zauważyłem, jak zaczął głaskać moje uszy. Niby powinienem się mu teraz wyrwać, to już przekraczało pewne granice ale... Nie mogłem się ruszyć.
– A teraz usiądź i przestań się mazać.

– Przydałoby się cię wykąpać – zauważyłem zaraz po jedzeniu. – Nie kąpiesz się już czwarty dzień, a mamy spać razem.
– Masz rację – zgodził się – ale nie w saunie, bo ręka mi się będzie pocić i cholera wie, co będzie dalej.
Nastawiłem bojler, wniosłem plecaki na górę i zacząłem myśleć, jakby mu zabezpieczyć tę rękę. Marek znalazł jakieś nieużywane worki na śmieci i gumki recepturki, po dziesięciu minutach był już gotowy, a opatrunek odpowiednio zabezpieczony. Rozebrałem się i wskoczyliśmy pod prysznic. Właśnie myłem mu jego ogromne, ciężkie jądra, kiedy zadzwonił telefon.
– Poczekaj – rzuciłem.
Popatrzyłem na wyświetlacz. To była Kinga. Zrobiło mi się lekko gorąco. Obiecałem jej, że zadzwonię następnego dnia, ale sytuacja z Markiem zlasowała mi pamięć. O cholera...
– Dobrze, że odebrałeś – przywitała mnie chłodno. – Już się bałam...
– Byłem bardzo zajęty – odpowiedziałem i wyszedłem z łazienki, bo szelest prysznica zakłócał mi rozmowę, a telefon zaczynał pokrywać się kroplami wody.
– Wystąpiły pewne obstrukcje – powiedziałem, używając modnego ostatnio wyrazu. A niech wie, że się rozwijam.
– Będziesz musiał mi pomóc.
A skąd taka pewność? Czyżby wiedziała, że ona mi się podoba? A może ona ma taki zwyczaj uwodzenia mężczyzn? Tak czy owak, wydało mi się to podejrzane.
– Może...
– Słuchaj mnie uważnie. Nie mogę rozmawiać przez telefon, nie mogę się spotkać z tobą na mieście. W środę wsiądź do pierwszego popołudniowego pociągu do Świdnicy, ale nie na Głównym, najlepiej na Wojszycach i pojedź do stacji Sobótka. Tam idź czerwonym szlakiem aż do schroniska na dole, weź coś do picia i po prostu czekaj.
– Krzysiek! – zawył Marek spod prysznica.
– Zwariowałaś? Ja mam lekcje. Wykluczone.
– Nie możesz się urwać? Naprawdę myślałam, że jesteś bystrzejszy.
Bystrzejszy to ja jestem, kiedy mi na czymś zależy. A tutaj... To wszystko jakoś źle mi pachniało. A jak w tej Sobótce rzuci się na mnie banda jakichś żuli i obije mi mordę? Po tamtym wieczorze nie takie znów niemożliwe.
– Krzysiek! – Marek zawył tym razem głośniej.
– Ktoś to słyszy? – zaniepokoiła się Kinga.
– Nie, kumpel jest pod prysznicem i pewnie chce ręcznika. Muszę kończyć – powiedziałem, bo zaczęło mi być zimno i prawie cały pokryłem się gęsią skórką. Nie ma takiej okoliczności, która mogłaby powodować przeziębienie.
– To bądź koniecznie – zakończyła i rozłączyła się natychmiast.
– No nareszcie, łosiu – przywitał mnie Marek. – Jeszcze chwila to woda by mi oderwała siusiaka. Coś się stało?
– Później ci opowiem – powiedziałem i z lubością zanurzyłem się pod gorącym prysznicem.

– Najgorsze, że nie skończę tego modelu na konkurs – zżymał się Marek, kiedy byliśmy już na górze. – Miałeś mi powiedzieć, co się stało – przypomniał. Opowiedziałem mu całą historię, którą do tej pory znał tylko w urywkach. Słuchał z rosnącym zainteresowaniem.
– No nie wiem – ocenił, kiedy skończyłem. – Zależy czy chcesz tę panienkę poderwać czy zależy ci, żeby jej pomóc. To wszystko brzmi poważnie i, powiedziałbym, dość niesamowicie. To chyba nie jest podryw, takie rzeczy robi się inaczej...
– ...odezwał się specjalista – dokończyłem za niego złośliwie.
– Ty mi tu nie plumkaj. Złapała rybka haczyk? Złapała. Ja naprawdę pojadę do tej Finlandii na wakacje. Starzy nie powinni mieć nic przeciw. Natomiast co do twojego wyjazdu, zrobimy tak. Będziesz mi tego dnia wysyłał esemesy co dziesięć, piętnaście minut.
– A jak nie wyślę? A jak się coś stanie?
– Po godzinę powiadomię policję i nie będę owijał niczego w bawełnę. Jest taki jeden policjant, który pracuje w komendzie miejskiej, aspirant Obora się nazywa. Dobry kolega mojej mamy, czasami tu bywa i mnie lubi, ja go zresztą też, a znam go od dziecka. Nie będę dzwonił na sto dwanaście, ale bezpośrednio do niego. Przynajmniej mam pewność, że potraktuje mnie poważnie.
Brzmiało to rozsądnie, choć akurat policji wolałem w to nie mieszać. Nie mam do nich zaufania, politycznie jestem po drugiej stronie, tak zresztą jak Marek, który święcie wyznaje zasadę ośmiu gwiazdek. Dobrze, że przynajmniej jest jakaś ochrona...

W poniedziałek w szkole miał miejsce dość dziwny przypadek. Jest taka dziewczyna w klasie, Mirka, filigranowa blondynka, taka trochę na uboczu. Nie angażuje się w klasowe przepychanki, nie słyszałem by plotkowała. Weszliśmy do gabinetu chemicznego, gdzie jest zasada, by przy każdym stoliku siedziała para. Nawet jeśli kogoś nie ma, to najlepiej, by się przysiadł do pary, zwłaszcza w dni laboratoryjne. Podszedłem do stolika, po chwili podeszła Mirka.
– Można? – zapytała.
– Pewnie, czemu nie?
Wyjęła podręcznik, dziennik laboratoryjny, zeszyt.
– Kiedy twój chłopak wraca do szkoły? – zapytała się niewinnie.
– Jaki chłopak, Mirka, zlituj się – jęknąłem. – Co to za dziwny pomysł?
– No jak to jaki, Marek przecież. Podobno na zielonej szkole spaliście w jednym łóżku, a mówią nawet coś więcej...
O cholera. A skąd ona to wie? Od tajemniczej zjawy o północy w naszym pokoju, rzecz jasna. Teraz tylko problem, kto jej o tym powiedział. Chyba wiem, ale... Przed ostatecznym wyrokiem jeszcze się wstrzymał.
– Ciekawe, kto tobie takich głupot nagadał – roześmiałem się zbyt głośno. – Przecież to straszne brednie.
– Krzysiek Podleśny, bądź łaskaw nie traktować gabinetu chemicznego jak kawiarni – upomniał mnie grobowym głosem profesor Kowalewski, zawsze poważny i z grobową miną. – Pożartujecie po lekcji.
– Ktoś przypadkiem wszedł do waszego pokoju i wszystko widział – dokończyła szeptem Mirka.
Nie chciało mi się dyskutować i dodatkowo narażać się na jedynkę z chemii. Sprawa była oczywista – to była Paulina i teraz mści się za Marka. Trzeba przygotować jakiś kontratak, tylko jaki? Uwielbiałem planować, ale teraz, gdy byłem przytłoczony nawałem problemów, jakoś to wszystko mnie przerastało. Pragnąłem spokoju i niczego więcej. Wyobraziłem sobie znów, jak przytulam się do Marka. Jego spokój, zrozumienie... Cholera, co się ze mną dzieje? Ciekawe, co Marek robi w domu? Poślę mu esemesa, ale to po lekcji.

Na dzień przed tajemniczą wycieczką do Sobótki wezwała mnie Paulina. Wezwała to najlepsze słowo, wszystko było w trybie rozkazującym i opatrzone masą wykrzykników. Czyżby aż tak się stęskniła? Przyznam się, że jak też, po wspaniałym wieczorze z Jolą nie miałem żadnej okazji zasmakować wiadomej rozkoszy. Lizanie fiuta w łóżku pomijam, tak długo, jak nie będę pewny, kto to był. Przyjemność niewiele większa niż z walenia. Ja lubię poczuć dziewczynę, rozkoszować się jej ciepłem, wdychać ją, czuć jej dreszcze. Tam była czysta fizyka. Pojechałem do niej tak, jak się umówiliśmy, na piątą, po drodze kupując paczkę prezerwatyw. Założę się, że stęskniła sę za mną całym, z uwzględnieniem wiadomej części ciała włącznie.

Paulina otworzyła mi drzwi zła jak osa.
– Krzysiek, przysięgam ci, jeśli się coś stało, to tylko i wyłącznie za twoją sprawą – zaatakowała prawie od progu.
Niekoniecznie, ale nie wyprowadzałem jej z błędu. W końcu zawsze mogła Markowi pęknąć prezerwatywa na przykład. Takie rzeczy się zdarzają i nawet to wziąłem pod uwagę.
– Paulina, błagam, daj mi jeszcze dwa dni. W piątek będziesz miała ten swój test ciążowy, masz to jak w szwajcarskim banku.
– Tak? A kto go kupi?
– Kuzynka Marka – uznałem, że lepiej powiedzieć prawdę. – Weźmie na wszelki wypadek pięć sztuk, bo z tego wiedziałem, to trzeba powtarzać.
– Kto za to zapłaci? Nie mów, że ty?
– O to się nie martw. Nie ukradnę – zapewniłem ją. Siedzieliśmy na tapczanie, Lekkim gestem pchnąłem ją, aż opadła na wznak.
– Krzysiek, nie.
– Trochę relaksu dobrze ci zrobi.
– Jak myślisz, czy pedał powinien iść z dziewczyną do łóżka?
Zatem akcja zatacza coraz większe kręgi. Tu przynajmniej nie miałem wątpliwości, kto robi dym.
– Paulina, myśl raz trzeźwo i nie słuchaj Andżeliki, bo zdaje się ona ci naopowiadała tych kretyństw. Po pierwsze, homoseksualiście nawet by nie stanął na widok kobiety, wręcz przeciwnie, odczuwałby obrzydzenie. No ale to przecież nie ja – ująłem jej rękę i położyłem na moim kroczu, gdzie maluch był już gotowy do akcji. – Widzisz, jeszcze cię nawet porządnie nie dotknąłem.
– No niby masz rację – powiedziała po chwili zastanowienia. – Ja bym z dziewczyną chyba się nie przemogła. A jeszcze jej lizać...
Ktokolwiek tam był, miał bardzo głęboką wyobraźnię. Albo chciał mi zaszkodzić na maksa... Zaczyna się dziać bardzo niedobrze.
– Od kogo to wiesz? Od Andżeliki?
– Też – przyznała.
– To bądź w stanie przyjąć do wiadomości, że nic takiego nie miało miejsca – powiedziałem wściekły. – Ale ja znajdę tę osobę i naprawdę będą to ostatnie spokojne chwile w jej życiu – zdecydowałem na razie nie rozpoczynać akcji. Nie tylko dla tego, że nie miałem jeszcze nic zaplanowane, po prostu zżerała mnie ogromna chcica. Nawet nie spostrzegłem się, a już przedarłem się przez jej delikatne majteczki i delektowałem się jej wilgotnym kroczem. Jakoś nie przeszkadzało jej, że maca ją homoś. Wręcz przeciwnie, apetycznie rozwarła nogi.
– Ale nie wchodź we mnie, proszę. Nie zanim to wszystko się wyjaśni...
– Przecież teraz to nic nie zmieni – uspokoiłem ją, ściągnąłem majtki i naciągnąłem gumę.
– Jeśli tak uważasz... – powiedziała już prawie szeptem. Wszedłem w nią powoli, odczuwając przyjemność w każdym centymetrze kwadratowym mojego narządu. Jęknęła. Jej cipka była ciasna, o wiele bardziej niż Joli i wchodzenie w nią było rozkoszą bogów, a jej reakcja najbardziej oczekiwaną muzyką. Z reguły nie patrzę się na grę narządów, ale dziś czerpałem z tego widoku dodatkową rozkosz. Paulina już wiła się, jęczała w narastającej ekstazie, a ja przypomniałem sobie, że mam robić dokładnie tak jak Marek. Szkoda, bo byłem już tak nabuzowany, że dokończyłbym kilkoma ruchami. Wolne pchnięcie, spokojne wycofanie, potem następne i następne. Paulina wznosiła się na wysoką falę, jej wnętrze zaczęło pracować, ściskać mi kołnierzyk mojego rycerza. Jeszcze, jeszcze, jeszcze... Łapczywie ssała mi ucho, ja miętosiłem jej brodawki. To już teraz...
– Nie, na pewno nie jesteś pedałem – roześmiała się, kiedy braliśmy wspólny prysznic. – Robisz to jak jakiś wypuszczony z izolatki ogier. Powiedz, mógłbyś z facetem?
A co to znowu za pytanie. Wyobraziłem sobie Marka rozrywającego mnie od tyłu tą swoją kłonicą. Ból i... Nie, nawet nie zebrało mnie na mdłości. To było... inne. I to był Marek.
– No? – ponagliła mnie.
– Oj, Paulina, nie wiem, mnie to nawet ciężko sobie wyobrazić. Nawet nie chwyciłbym do ręki parówy innego chłopaka czy faceta, z wyjątkiem siusiaka mojego syna podczas kąpieli – łgałem tym razem jak z nut.
– A dałbyś facetowi... no wiesz. To się masturbacja nazywa – powiedziała czerwieniąc się i odwracając oczy. Mimoza się znalazła.
– Nie – powiedziałem zdecydowanie i kończmy ten temat. Wziąć cię jak ogier bierze klacz?
– Ty jeszcze nie masz dość? – zdziwiła się.
- Nie, bo jestem normalny. I przestań wreszcie roztrząsać te pierdoły. Czy ja się pytam, czy masujesz sobie muszelkę świeczką? Albo czy robi ci to inna kobieta?
– No dobrze już dobrze – mruknęła Paulina i wypięła do mnie swój zgrabny tyłeczek. Jednak ogier będzie ujeżdżał klacz. Dobrze, że w opakowaniu są dwie prezerwatywy.

Ze szkoły zmyłem się bez większych problemów, powiedziałem panu Romanowskiemu, że się źle czuję, a ten nie miał obiekcji.
– Faktycznie wyglądasz jak trup, idź się połóż. U Marka wszystko w porządku?
– Tak, choć raczej na razie nie może przepisywać zeszytów – roześmiałem się. – Będę u niego na weekend, a skany wyślę mu w chmurę.
– Żeby wszyscy tak się przyjaźnili jak wy... – westchnął profesor. – Powinno się was pokazywać jako przykład.
– Dziękuję profesorze – bąknąłem i zmyłem się najszybciej, jak się dało. Trochę głupio oszukiwać profesora, który zwolnił mnie w dobrej wierze.
Wyszedłem ze szkoły i kombinacją tramwajów pojechałem na Gaj, południową dzielnicę miasta, a stamtąd piechotą na stację Wojszyce, zgodnie z życzeniem. Dyskretnie oglądałem się za siebie, ale przedpole było czyste. Nie ciągnąłem żadnego ogona, ludzie mijali mnie niezainteresowani. Na stacji Wojszyce kilka osób czekało na pociąg, jakaś matka z wózkiem, facet po pięćdziesiątce i dwie dziewczyny, pewnie studentki, obie w płaszczach i czapkach. Krótko je poobserwowałem, ale nie były w typie, który by mi się podobał. A może byłam za bardzo zdenerwowany? Pogoda była słoneczna, ale dość chłodna z nieprzyjemnym wietrzykiem prosto w twarz, jak to zwykle w marcu. Wkrótce na peron wjechał biało-żółty impuls Kolei Dolnośląskich, dość pusty o tej porze. Przeszedłem wzdłuż i nie spotkałem nic i nikogo podejrzanego. W miarę jak pociąg zbliżał się do Sobótki, denerwowałem się coraz bardziej. W Kobierzycach wsiedli jacyś ludzie, trzech barczystych młodych facetów i serce załomotało mi bardziej, ale na szczęście usiedli wagon dalej. Wagon to pojęcie umowne, w tych nowych pociągach nie ma wagonów, a człony. Na widok wyłaniającej się Ślęży serce zaczęło mi wariować. Jeszcze jeden ostry łuk i jak spod ziemi wyłoniła się stacja w Sobótce. Mało bym jej nie przejechał. Prawie w ostatniej chwili wyskoczyłem z pociągu.

Teraz czerwony szlak. Kto w marcu, nie w weekend chodzi po szlakach turystycznych. Na początku prowadził przez przedmieście usiane domkami jednorodzinnymi, potem granicą ściany lasu. Droga zmieniła się na utwardzoną, ziemną, mocno pokrytą piachem. Jeszcze tylko jedno podejście i już zza lasu wyłoniło się schronisko. Na ten widok zaschło mi w gardle, a nogi zaczęły dygotać. Pokonując narastający wewnętrzny strach wszedłem do prawie pustej restauracji, zamówiłem herbatę i usiadłem przy stoliku. W ostatniej chwili przypomniałem sobie, że coś jeszcze muszę zrobić. Wysłałem Markowi esemesa, na szczęście zasięg był dobry, a tego bardzo się obawiałem po ostatniej wycieczce w góry. Czekałem coraz bardziej niecierpliwie, herbaty ubywało i kiedy wydawało mi się, że zostałem wystawiony do wiatru, drzwi restauracji się otworzyły i stanęła w nich młoda, szczupła kobieta w eleganckim płaszczu. Dopiero po chwili zorientowałem się, że to Kinga, tak ubranej nie poznałbym jej na ulicy.
– Można? – zapytała, gdy już podeszła do stołu. Głupie pytanie, kto kogo tu ściągał?
– No pewnie. Pijesz coś?
– Kawę – odpowiedziała półprzytomnie i walczyła z guzikami płaszcza. Podszedłem do barku i zamówiłem najdroższą kawę, jaką mieli.
– Przepraszam, że ciągnęłam cię taki kawał – usprawiedliwiała się dość chaotycznie – ale we Wrocławiu łatwo mnie znaleźć. A ci ludzie nie żartują...
Wyglądała istotnie na zdenerwowaną i jeśli do tej pory miałem jakieś wątpliwości, chyba straciłem je.
– Kingo, możesz opowiedzieć mi wszystko od początku? – zapytałem ostrożnie. – Obawiam się, że ja o tym wszystkim wiem nader niewiele.
– Naprawdę chcesz od początku? – lekko zaperzyła się. – To masz. Byłam prostytutką...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 14:53, 13 Mar 2023    Temat postu:

17.

– Poczekaj – poprosiłem ją. – Zanim zaczniesz mi opowiadać, powiedz przynajmniej, czy jesteśmy tu bezpieczni. Prawdę mówiąc, trochę się boję, to wszystko jest takie... niesamowite. Sam nie wiem...
– Tu tak – odpowiedziała spokojnie Kinga. – Poza Wrocławiem mnie nie ruszają. Mam ciotkę w Strzeblowie, tu się prześpię. choć już dawali mi do zrozumienia, że wiedzą, gdzie jestem, jak nie ma mnie w mieście.
Kinga mimo wszystko była spokojna, a jej twarz miała wyjątkowo łagodne rysy, dodatkowo atrakcyjne w półmroku sali. Dlaczego znalazłem się z nią tu w takich okolicznościach? Spotkanie z najpiękniejszą kobietą, jaką widziałem było obdarte z romantyczności, a przypominało raczej sceny z horrorów.
– Zacznij od początku – poprosiłem. Prostytutką przecież nie zostaje się pod wpływem chwilowej decyzji, typu "od jutra zacznę się kurwić". Żadna kobieta, która ma odrobinę przyzwoitości w sobie nie stanie ni z tego ni z owego pod latarnią, bo taki właśnie ma kaprys.
– Tak naprawdę zaczęło się od rozwodu rodziców. Opuścił nas ojciec, jedyna osoba, która w tej rodzinie zarabiała pieniądze. Z dnia na dzień z rodziny zamożnej staliśmy się rodziną niemogącą powiązać końca z końcem. Pożyczałam pieniądze od kolegów, wiesz, na kosmetyki, czasem na lepszy ciuch, bo naprawdę nie miałam się w co ubrać.
– Co to byli za koledzy? – zapytałem. Wątpię, czy pożyczyłbym nawet pięknej dziewczynie stówę w mojej sytuacji. Jak twierdzi pewien Jarosław, jeśli ktoś ma pieniądze, skądś musi je mieć. Marek ma od rodziców prowadzących trzy spore biznesy. A oni?
– Tacy jedni – odpowiedziała beznamiętnie. – Koledzy moich kolegów ze szkoły, głównie podstawowej, Początkowo dziwiłam się, że nie upominają się o zwrot, jakby mieli jakiś nielegalny dostęp do banku. Na dodatek jeden zaczął ze mną kręcić i powiedział, że wszystkie moje długi bierze na siebie. Ja wtedy miałam szesnaście lat, on dziewiętnaście. Byłam w nim zakochana wręcz do szaleństwa, przynajmniej tak mi się wydawało. Z nim miałam mój pierwszy raz, hotel Grand w Sopocie, mówi ci to coś? Miał pieniądze i miał gest. Był czuły i opiekuńczy, dbał o mnie, a mnie to ogromnie to imponowało. No i jego pieniądze. Kiedy zapytałam, skąd je ma, wzruszał ramionami. Mówił, że ma biznes. Jakiś czas później pojechaliśmy do Poznania. I tu był haczyk, jechaliśmy z jego kumplem. Tego wyjazdu nie pamiętam zbyt dokładnie, po prostu się upiłam i urwał mi się film. Jakiś czas później Tomek, bo tak ten mój się nazywał, mimochodem zapytał, czy nie chcę obejrzeć zdjęć z Poznania. To co tam zobaczyłam...
Kinga przerwała, a jej oczy pokryły się łzami. Widać było, że ta scena stoi jej przed oczyma, przez jej ciało przebiegały dreszcze.
– Na tych zdjęciach spałam z kilkoma osobami, zdaje się, że to się nazywa seks zbiorowy. Chcesz zobaczyć?
Ja wiem, czy chciałem? Na wszelki wypadek kiwnąłem głową, nie chciałem na razie nic tracić w jej oczach.
– Domyślam się, że te zdjęcia są dość drastyczne. Czy naprawdę chcesz mi je pokazać?
Kinga lekko, prawie niewidocznie skinęła głową.
– Tak, chcę. Wiesz, jesteś pierwszym, z którym rozmawiam na te tematy. Już wtedy, w tej kawiarence, wydawałeś mi się godnym zaufania. Poza tym ciebie praktycznie nie znam, a jednak łatwiej jest o takich rzeczach mówić komuś, z kim nie przeżyłeś pół życia i kto się do ciebie nie zrazi. Sorry, Krzysiek, gdybyś teraz odwrócił się na pięcie i sobie poszedł, nie byłaby to zbyt wielka strata. Gorzej, gdy pokazałabym to kumpeli, z którą przyjaźnię się od dzieciństwa, która ma o mnie zupełnie inne wyobrażenia. A już pokazanie czegoś takiego znajomemu facetowi jest absolutnie niemożliwe...
Był w tym jakiś sens, choć gdybym to ja był w tarapatach, najpierw poszedłbym z tym do Marka właśnie dlatego, że jest moim najbliższym kumplem i na pewno by coś poradził. No ale niezbadane są drogi damskiej logiki. Albo damska przyjaźń opiera się zupełnie na czym innym.
– To pokaż – powiedziałem wzdychając ciężko. Konga pogrzebała w komórce i podała mi telefon.
– Poprzesuwaj sobie – poleciła.
Z każdym oglądanym zdjęciem robiło mi się coraz słabiej. Na jednym z przodu ruchał ją jakiś gostek, z tyłu potworny bydlak zapinał ją w odbyt, a jeszcze inny wpychał jej swoją stojącą parówę w usta. Na innym wszyscy trzej spuszczali się na jej brzuch. Było jeszcze kilka innych, które naprawdę ciężko opisać. Straciłem ochotę nawet na herbatę. Ja, który lubi seks jak koń Renaty Beger owies, a kurwiki w oczach rozpalają moją duszę. Tego było zdecydowanie za wiele.
– Przepraszam – powiedziałem cicho, oddając jej komórkę. – I naprawdę nic z tego nie pamiętasz?
– Nic a nic – zapewniła mnie. – Obudziłam się rano z potwornym bólem głowy, pół poranka wymiotowałam w łazience. Tomek upierał się, że czymś się zatrułam. Ale czym? Jedliśmy to samo, duży talerz teksańsko-meksykański na mieście. Ostre ale smaczne. I on czuł się świetnie, a ja wręcz przeciwnie...
– To proste, podali ci tak zwaną pigułkę gwałtu albo podobne świństwo. Chyba słyszałaś o czymś takim...
Kinga skinęła głową i w tym momencie zamarła na chwilę. W drzwiach kawiarni stanął wysoki mężczyzna, barczysty, może dwudziestopięcioletni. Dziewczyna zadrżała, ale spokojnie, powoli wracała do siebie.
– Ja tak reaguję na każdego faceta – tłumaczyła się. – No ale wracajmy do opowieści, choć dużo już tego nie ma. Zagrozili, że te zdjęcia będzie oglądała cała Polska, jeśli nie zacznę z nimi współpracować. Jeden z nich miał do dyspozycji całe puste mieszkanie i tam mi przyprowadzali swoich klientów. Nie mam pojęcia skąd ich brali, a to nie byli zwykli ludzie. Cudzoziemcy, biznesmeni, czasem zachowujący się jak najgorsze zwierzęta, a ja musiałem spełnić ich wszystkie wymagania. Nawet nie wiem, czy wiesz, jak to poniża. Niektórych nie mogłam nawet zmusić do kąpieli przed stosunkiem...
– No dobra, a gdybyś odmówiła? – zapytałem. Coś mi tu nie grało. Przecież, do cholery, to miasto ma prawie siedemset tysięcy ludzi.
– A jak? Czekaliby pod szkołą, pod domem, gdziekolwiek. Tak zresztą robili. Śledzili mnie na mieście i robią do tej pory, bym się broń Boże z nikim nie kontaktowała. Przecież oni ciebie w tej knajpce dokładnie obfotografowali.
– I znają mój numer telefonu? – zapytałem z lekkim przerażeniem. Kinga nagle uśmiechnęła się, coś zupełnie niespotykanego w tych okolicznościach.
– Nie, oni nie wiedzą, że mam dwa telefony. Ten drugi nie dzwoni, tylko jest na wibratorze, mała szansa, że wpadnę. Ty masz właśnie ten numer. Nie, aż tak nie dałam się zniewolić.
– No dobrze, wszystko rozumiem, ale w czym ci mam pomóc? – zapytałem zdziwiony, bo zupełnie nie miałem pojęcia, jak się za to zabrać. To była robota dla policji, a nie dla mnie. Ja raczej nadstawiałem swoją głowę pod topór.
– Będę potrzebowała zniknąć za jakieś dwa tygodnie na cały weekend. Przyjeżdża ten ich szef z Poznania, już dzwonił i pytał się, czy będzie jego laleczka, bydlak. Nie mogę być poza miastem, boję się narażać moje koleżanki, które te bydlaki znają, z tego okresu, kiedy Marek był po prostu moim chłopakiem. Wprowadziłam jego w moje kręgi, czego teraz strasznie żałuję. Oni wszyscy są spaleni. Ciebie w sumie nie znają, nie wiedzą na twój temat nic.
Popatrzyłem za okno, powoli szarzało. Moja matka nie miała pojęcia, co się ze mną dzieje. Marek przysłał mi ponaglającego esemesa, bo oczywiście zupełnie się zapomniałem.
– Postaram się coś wymyślić, ale niczego nie obiecuję. Musiałbym najpierw porozmawiać z kilkoma osobami – powiedziałem ostrożnie. Oczywiście miałem na myśli Marka. Powinien się zgodzić, zwłaszcza że ona wyraźnie mówiła o weekendzie. – Dam ci odpowiedź w przyszłym tygodniu, dobrze?
Wydawało mi się, że odetchnęła z ulgą i głęboko odetchnęła. Tymczasem mnie śpieszyło się coraz bardziej...
– Muszę się zbierać – powiedziałem stanowczo.
– Odprowadzisz mnie do Strzeblowa? – zapytała rozbrajającym głosem. – Boję się sama iść przez las, a ty będziesz tam miał stację kolejową Sobótka Zachodnia. Zbyt wiele drogi nie nadłożysz, znam te kąty na pamięć.

Szliśmy w milczeniu szeroką piaszczystą drogą leśną. Nie wiem, co mi przyszło do głowy, objąłem ją, nie protestowała. Moja ręka ściskała jej ciepłą kibić ukrytą pod płaszczem. Po chwili zaczęła błądzić dalej, zupełnie bez konsekwencji. Zastanawiałem się, do jakiego momentu mogę się posunąć.
– Zawsze wiedziałam, że każdy facet to świntuch – roześmiała się, gdy głaskałem jej pępek. – Ale ja wzięłam pod uwagę wszystko, więc nie musisz się krępować.
Odczytałem to jak pozwolenie. Już po minucie całowaliśmy się namiętnie. Może Jola umiała całować, Paulina pod tym względem była w trzeciej lidze, ale Kinga to naprawdę ekstraklasa. Każde jej muśnięcie językiem powodowało ciarki na plecach. Byłem coraz bardziej napalony. Tylko czy mogę sobie pozwolić na wszystko? A jak to była jakaś pułapka? Mój mały szalał, przyciskałem ją coraz mocniej i naprawdę niewiele brakowało, bym pokonał ostateczną granicę. Nagle, jak za uderzeniem błyskawicy, przyszło opamiętanie. Ja nie jestem bezpieczny, a co dopiero ona? przecież ja nie wiem, co ona robiła z tymi facetami, jak i czy w ogóle była zabezpieczona.
– Co się stało? – zapytała zaskoczona tą rejteradą.
– Nic, musimy iść – odpowiedziałem. – Ja naprawdę nie mogę przegapić tego pociągu... Już i bez tego mam problemy.

– O której to się wraca – przywitała mnie matka. – Nie masz za grosz przyzwoitości. Ty myślisz, że ja będę wszystko sama robiła w tym domu? Naprawdę?
– Przepraszam – wyjąkałem. Było w pół do dziewiątej, zawsze wracałem najwyżej o piątej.
– Już nie wnikam w to, gdzie byłeś...
– ...ale z chęcią bym się dowiedziała – dodałem w myślach.
– ...ale kiedy ty odrobisz lekcje? Nie będę cię karała, ale żeby to mi było ostatni raz!
Jeszcze raz przeprosiłem i poszedłem do pokoju. Myślałem, że będzie gorzej, szczerze mówiąc. Tylko jaką karę może mi wyznaczyć? najbardziej zabolałby mnie zakaz spędzania weekendów u Marka, ale tego właśnie nie zrobi. Doskonale wie, że właśnie wtedy się uczymy, a poza tym przejęła się tym wypadkiem Marka nawet bardziej niż ja i nawet pytała się, czy nie muszę zostać u niego dłużej. Cóż, trzeba odrobić te lekcje, dużo tego nie było, ale trzeba się dowiedzieć, co było na tych lekcjach, które opuściłem, bo ratowałem grzeszne dziewczęta w górach. No, większych pagórkach.

Włączyłem komputer, licząc na to, że dorwę kogoś na czacie i dowiem się, co było na lekcjach. Marek z oczywistych względów odpadał. Nasza klasa miała dwa profile na facebooku, jeden oficjalny, na którym komunikujemy się z nauczycielami i drugi tajny, ale za to o wiele weselszy, z plotkami i tymi rzeczami, które nie przeszłyby na oficjalnym. Bardzo rzadko bywałem na tym drugim, nawet nie znałem wszystkich nicków, bo po co? Generalnie byłem na uboczu tej klasy, zresztą przyszedłem do niej później z uwagi na tamtą sytuację z Jolą. Na tablicy, na samej górze, był wrzut kogoś o nicku "Dobrze poinformowany". "Patrzcie, jak niektórzy się bawią" – przeczytałem. Pod spodem był link do jakiejś strony, której adresu zupełnie nie kojarzyłem. Z czystej ciekawości kliknąłem. Link prowadził do zrzutów ekranu z jakiejś aplikacji. Był tam profil, który ozdabiało moje zdjęcie, imię, nazwisko, a także sporo informacji, jak również ta, że lubię młodych, pulchnych chłopców. Kilka minut googlowania i okazało się, że to jakiś czat dla polskich gejów. Cholera... Zrobiło mi się słabo. Kto jest adminem tej naszej strony? Nawet tego nie wiedziałem. W szkole nie doniosę, bo jeszcze bardziej się ośmieszę. Dalej uważałem, że to ma coś wspólnego z Andżeliką.

– Admin na naszym profilu? Andżelika – odpowiedział mi Marek, a było to pierwsze pytanie, jakie mu zadałem, kiedy zlądowałem na Wojnowie. Zakląłem siarczyście.
– Niepotrzebnie się tym przejmujesz – uspokajał mnie Marek, kiedy zacząłem kipieć złością. – Ty łosiu w ogóle za bardzo się przejmujesz. A w ogóle mam coś dla ciebie, schowaj to – podał mi niewielką paczkę w opakowaniu firmowym z apteki. Nie musiałem się za bardzo domyślać, co to jest. Oczywiście testy ciążowe dla Pauliny.
– Marek, ozłocę cię – powiedziałem. Paulina o te testy nagabywała mnie mocno już od dwóch dni. Poinformuję ją, że dostanie je w poniedziałek.
– Nie musisz, ale pomożesz mi, bo mam problem.
– Co, znów nie możesz sobie zwalić? – zdziwiłem się. – Ale to nie teraz, może wieczorem...
– Nie, to nie to. Otóż Orvokki wysłała mi zdjęcie, no wiesz, jakie. Takie bardziej odważne. Nie pokażę – zaznaczył nad wyraz poważnie. – I prosi o skromny rewanżyk...
– Naprawdę wiedziałeś jak jest skromny rewanżyk w tym strasznym języku? – zainteresowałem się.
– Ty sobie żartujesz, a dla mnie to jest problem. Ja naprawdę wstydzę się jej wysłać nudesa. Nie z tą tuszą, ja wyglądam jak niedźwiedź. Może w ubraniu nie wyglądam najgorzej, ale na golasa? Poza tym jak go zrobię?
– Jak już cię o to poprosiła, to znaczy, że wcale się nie przerazi, nie masz co panikować. Postawisz sobie parówę i zrobię ci na tej dmuchanej lalce do ruchania, nareszcie się na coś przyda.
Marek obrzucił mnie morderczym spojrzeniem.
– Ty naprawdę chcesz oglądać ten gips z bliska. Po pierwsze, nigdy nie pokażę dziewczynie zdjęcia ze stojącym fiutem. Zawsze się trafi jakiś "dobrze poinformowany"...
– W Finlandii? – zdziwiłem się.
– A jak ktoś przypadkiem znajdzie mi w telefonie? Różne rzeczy bywają. Krzysiu, ja nie wiem, co ty myślisz, ale ja doceniam nagość i intymność w łóżku i tam mogę pokazać moją fujarę. Ale na zdjęciu? Wykluczone.
Akurat jego fujara to jest coś, co jego stwórcy wyszło zdecydowanie najlepiej, łącznie z jądrami. No i pyszczek ma naprawdę sympatyczny, taki dobroduszny, kształtny choć okrągły. Ale reszta tylko dla koneserów.
– Poza tym jest jeszcze jeden problem, taki wiesz... Jak mi nie stoi, to jest malutki, prawie wciśnięty w ciało, wyglądam, jakbym nie miał parówy w ogóle, zresztą wiesz, widziałeś mnie masę razy. Jak ja mogę się jej tak pokazać?
No tak, gdy w grę wchodzi walka płci, to ta oręż jest najważniejsza. Każdy facet chce się podobać, a czym innym zaszpanować, jak się jest nago? Muskułów Marek nie ma, brzuszek też ponad miarę.
– Wiesz co? Przecież kutasa można wydłużyć, jest taki moment, kiedy już jest nabrzmiały a jeszcze nie sterczy. Po prostu napompujesz go sobie albo ja ci to zrobię i będziesz miał co trzeba i na swoim miejscu. To co, strzelamy sesyjkę?

Poszliśmy do kuchni, bo uznałem że zdjęcia pośród garnków, talerzy i kuchenki będą atrakcyjne. Poza tym kuchnia jest w tym domu najładniej urządzonym miejscem, bogatym ale dalej gustownym.
– Dobra, to rozbierz się i zacznij smażyć jajecznicę albo coś podobnego – poleciłem mu.
– Z tym gipsem? – zdziwił się Marek.
– Przecież ona wie, że masz coś z ręką i nie będzie wybrzydzać. Inaczej nie jest ciebie warta.
– No dobra – zgodził się Marek. Tak, jak było mówione, powiększyliśmy mu narząd do tego stopnia, że wyglądał już apetycznie, a jeszcze nie wulgarnie.
– Tylko nie wciskaj jąder między nogi – poleciłem. – Ta twoja Orvokki musi widzieć, że idealnie nadajesz się do roli reproduktora. A jednocześnie, że jesteś niewinny jak ta lilia biała...
Poszedłem naszykować kamerę, oczywiście Markową, dobrego Nikkona. Już na schodach usłyszałem krzyk Marka, przyśpieszyłem i wręcz jak bomba wpadłem do kuchni. Marek siedział na krześle i masował brzuch.
– Aleś wymyślił, pryska ten olej jak cholera.
– Siusiak cały?
– Przestań żartować, już mi się odechciewa tej zabawy.
– To załóż fartuszek, sfotografuję cię od tyłu, klejnotów co prawda nie będzie widać, ale pupcię i owszem. I to seksownie wystającą poza brzegi fartuszka.
– Spadaj – zgasił mnie Marek. – Łosiu, czy ty nie widzisz, że ja jestem tłusty? To że tobie to nie przeszkadza, to nie znaczy, że każdy tak ma. Ja chcę, żebym jej się spodobał, a ty proponujesz mi pokazać moją najgorszą część ciała. Wypchaj się z taką współpracą...
Po raz pierwszy widziałem Marka, tę oazę spokoju, wściekłego. Podszedłem do niego i pogłaskałem po włosach. Nie oponował. Uklęknąłem i zacząłem masować jego brzuch. Ciepły, miękki, ale nie miałem z tym problemu, jako też z płcią macanego.
– No dobra – uspokoił się Marek.
Zrobiłem mu kilkanaście zdjęć, ale czegoś w nich brakowało. Wyglądały bardzo sztucznie i na pewno nie zaimponowałyby żadnej dziewczynie. Nawet ja, który ciało Marka akceptuje bez zastrzeżeń, musiałem stwierdzić, że wyszedł na nich fatalnie. Nie chciałem mu tego powiedzieć wprost, mając na uwadze ogromne kompleksy, które właśnie pokazał.

– Wiesz co? Najprostsze rozwiązanie nie wpadło nam do głowy. Przecież Finowie uwielbiają saunę. Po prostu zrobi się zdjęcie w saunie, rozłożysz się na ręczniku, będziesz naturalnie nagi i przynajmniej te zdjęcia nie będą wyglądały jak z pornola. Tym bardziej dla Fina.
Posępna twarz Marka nagle się rozjaśniła.
– Trzeba ci przyznać, że nie wszystkie twoje pomysły są chore. No dobra, to zabieramy się do roboty, to nie ty jesteś nagi i zgrzytasz zębami z zimna – popędził mnie. – Włącz saunę. A ja zjem tę jajecznicę, co ma się marnować.
Ułożyłem Marka na górnej półce, wspólnymi siłami podpompowaliśmy mu siusiaka tak, że zwisał malowniczo, dotykając ręcznika i cyknąłem mu kilka fotek. Trzeba przyznać, że były najlepsze, naturalne, bez wyuzdania, a Marek był na nich po prostu sobą, nawet gips udało się gdzieś schować.
– To co, wysyłaj – ponagliłem go.
– Boję się – przyznał Marek. – Za kilka minut stracę pierwszą dziewczynę, która naprawdę mi się podoba.
– Teraz ty panikujesz. Moim zdaniem zdjęcie jest genialne, a ona właśnie o takie prosiła, prawda? Jak ci się jej nie spodobasz, bo ciągle jest taka możliwość, to trudno, na innych zdjęciach spodobałbyś się jeszcze mniej. No wyślij!
Siadłem koło niego jak kat. Marek drżącymi rękami odpalił swoją komórkę i wzdychając głęboko nacisnął odpowiednie miejsce. Dwa piki zakończyły operację. Nie minęło kilkanaście sekund, jak jego komórka zapipała znów.
– Nie przeczytam tego – upierał się Marek.
– Tak to ty żadnej dupy nie poderwiesz – zezłościłem się na niego. Marek popatrzył na mnie dziwnie i z ciężkim sercem odczytał wiadomość.
– I co pisze? – zniecierpliwiłem się, widząc jego nieprzeniknioną minę.
– Że jestem śliczny. Nie wiem, nabija się ze mnie czy pisze prawdę... Jak myślisz?
Powiedzieć mu, czy nie?
– Marek, daj sobie spokój bo dorobisz się zawału przed dwudziestką. Ja też myślę, że jesteś ładnym chłopakiem, który naczytał się bzdur o fat shaming na lewicowych portalach...
– Naprawdę tak myślisz?
– Naprawdę młotku. Inaczej wiele rzeczy, które zrobiliśmy, nie byłoby możliwych...

Teraz pozostała najważniejsza rzecz, rozliczyć się z Andżeliką. W moim pomyśle Marek grał najważniejszą rolę, ale bałem się mu powiedzieć, co wymyśliłem. Zwłaszcza dziś, kiedy odkryłem jego drugą duszę. Ale cóż, trzeba jechać z tym koksem...
– Marek, mam pomysł na Andżelikę. Słuchaj...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 14:54, 13 Mar 2023    Temat postu:

18.

– Ale sprawy Andżeliki to ja tak nie zostawię – zżymałem się, kiedy siedzieliśmy wieczorem w kuchni nad jakąś chińszczyzną zamówioną z miasta. – Jak my wyglądamy? Ty wiesz, co będzie się działo za kilka dni? Przecież nie będziesz mógł wejść do szkoły bez głupich uwag i uśmieszków. Zlinczują...
– Łosiu, ty za bardzo panikujesz – Marek spokojnie i z namaszczeniem obgryzał jakieś skrzydełko. – Po pierwsze, mnie w ogóle wisi, czy oni sobie pomyślą, czy jestem pedałem czy nie. Nie mają żadnych dowodów...
– Ale te dowody są fabrykowane i to z premedytacją. Przez Andżelikę, teraz widzę to jak na dłoni. I obawiam się, że tego będzie więcej. Jeśli już posunęła się do tego, by wyrobić mi fałszywe konto na grinderze... – perorowałem może ze zbyt dużym zaangażowaniem.
Ale Marek był nieprzejednany.
– Dużo więcej nie osiągnie. Ogień ma to do siebie, że płonie, kiedy się go podsyca. Musiałaby mieć coś naprawdę poważnego, ale skąd? Chyba nie masz nic poważnego na sumieniu? Bo ja nie.
Zdecydowanie różniliśmy się temperamentami. Gotów byłem urządzić Andżelikę choćby dzisiaj, zagrać krótką piłką, Marek ze swym stoickim spokojem wolał raczej wziąć ją na przeczekanie. Tyle że obserwując Andżelikę, miałem podejrzenie, że nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa.
– Mam pomysł, jak załatwić ją raz na zawsze. I to w białych rękawiczkach, nikt się nie dowie, tylko ona. A będzie bolało i to bardzo.
– Ty i te twoje pomysły – ironizował Marek. – Właśnie dzięki nim jesteśmy w tym właśnie miejscu. Co tym razem wymyśliłeś?
– Daj mi powiedzieć i nie przerywaj choć przez pięć minut – poprosiłem. – Sprawa jest w sumie prosta. Podczas pierwszego wtargnięcia Andżelika podeszła do zdawałoby się twojego łóżka i zrobiła mi loda, prawda? Nie widziała osoby, ale fiuta, a te różnią się i to w każdym szczególe. Masz grubszego, krótszego, nie tak duży kołnierzyk, jak u mnie, inny napletek, mniejszy, delikatniejszy, u mnie trochę się szarpała, by go ściągnąć. To wędzidełko, wiesz, u spodu zaraz pod główką, gdzie ona tak świdrowała językiem, też mamy inne, ty masz krótkie i nie tak ciasne. To, co ona zrobiła mi, u ciebie byłoby niemożliwe. Jajka też mi całowała, a ten szczegół nas różni wręcz zasadniczo. Ja mam o wiele mniejsze, bliżej ciała, inna moszna, w ogóle wszystko inne.
– Czemu ma służyć tak drobiazgowa analiza, jak na ćwiczeniach z anatomii? – zdziwił się Marek. – Przecież sami wiemy, co mamy, nie?
– Opisuję ci, co czułem. Przecież ci nie wyliżę fiuta, by ci to pokazać...
Marek nie skomentował, ale popatrzył na mnie jakoś dziwnie.
– Pomysł polega na tym – ciągnąłem – że gdyby ona zrobiła to ponownie, zrozumiałaby, że zaszła pomyłka, chyba tylko ślepy, głupi i głuchy by nie zauważył. A tym bardziej, skoro cię kocha, a na to wszystko wskazuje, pamięta każdą sekundę tamtego wydarzenia.
– Jak ponownie? Co kombinujesz?
– Zasadzkę. Zrobi się jakąś imprezkę u ciebie w sobotni wieczór, trochę piwa, ty się nieco upijesz albo będziesz udawał napranego, pociągniesz ją do pokoju obok i dasz sobie possać. Nawet jej nie będziesz musiał specjalnie zachęcać. I problem będzie z głowy...
Pomysł był tak bezczelny, że Marek milczał dobrą minutę, zanim mógł wydusić z siebie cokolwiek. Dyplomatycznie wbił zęby w jeszcze ciepłe udko kurczaka i odezwał się dopiero, gdy przełknął ostatni kęs.
– Wiesz co Krzysiu? Wiele twoich dzikich pomysłów słyszałem, ale takiego to jeszcze nie. Problem polega na tym, że on ma głęboki sens, w porównaniu z tymi poprzednimi. I jest dość prosty w realizacji. Są tylko dwa słabe punkty: Andżelika może się zdziwić, że ją zapraszasz...
– Tyle że na sto procent przyjdzie, nawet gdyby w tamtym czasie miała być na sali operacyjnej sto kilometrów dalej. Ona się raczej ucieszy niż zdziwi, poza tym będzie zadowolona, że moje zabiegi odsunięcia jej od ciebie spełzły na niczym. Tyle że będzie to bardzo krótka radość.
– Też prawda – zgodził się Marek. – Tylko potem ona może być na mnie bardziej napalona i nie dac mi spokoju...
– Nie grozi – pocieszyłem go. – Po tym wszystkim czeka ją rozmowa ze mną i to taka, po której będzie dochodziła do siebie przez tydzień – powiedziałem może zbyt buńczucznie. – Poza tym ty zaliczysz dobre lizanie, bo ona to naprawdę umie robić. Choć może do niego nie dojść, jak w porę zorientuje się, co jest grane... A swoją drogą trochę ci zazdroszczę – dokończyłem odrobinę za bardzo obleśnie.
– Za tydzień? – zapytał jak zawsze rzeczowy Marek.
– Chyba zdążymy – zapewniłem go. – To nie musi być w nocy, raczej wieczorem, możemy zrobić sobie coś, co niekiedy nazywa się wieczorem rzymskim. Więc najpierw kolacja, a później pary udają się do łóżek, możliwie w tym samym pomieszczeniu. Ciekawe, czy Paulina się zgodzi, jak jej to zaproponuję – roześmiałem się. Pomysł ruchańska na dwie lub trzy pary w tym samym pokoju coraz bardziej rozpalał moją wyobraźnię. O czymś takim słyszałem od starszych kolegów na studiach, ponoć tom dość popularna zabawa w pewnych kręgach. A jęki pary obok mogą być doskonałym afrodyzjakiem.

Wieczorem, zgodnie z obietnicą, pomogłem Markowi uwolnić się od napięcia, jeśli tak można to eufemistycznie nazwać. Trochę się zapomniałem, pozwoliłem przy okazji Markowi na rozgimnastykowanie tej mniej uszkodzonej ręki, cokolwiek miałoby to oznaczać. W każdym razie spędziliśmy miły i pełen wrażeń wieczór, po którym miałem prawo się zastanawiać, czy ze mną naprawdę do końca wszystko jest w porządku. Lubiłem to ciepło jego masywnej ręki, te czekające na mnie niespodzianki, zmiany tempa, nawilżanie końcówki. Nawet Jola nie jest w tym taka dobra i pewnie długo nie będzie. To trzeba mieć w sobie od urodzenia, tak jak dobry słuch czy odwagę. Marek, przy całej jego ślamazarności, miał to wszystko. Bomba wybuchła dopiero w niedzielę rano.
– Krzysiek, chodź tu – zawołał mnie, stojąc przy łóżku. Podszedłem nie podejrzewając niczego złego.
– To twoje czy moje? – zapytał pokazując na ciemne krwawe plamy na żółtym prześcieradle. Wyglądało to nader nieciekawie. Zrobiło mi się słabo.
– Nie mam pojęcia – odparłem. – Jeśli to moje, serdecznie przepraszam...
– To nie o to chodzi, łosiu – odpowiedział – Ja to wrzucę do automatu i za godzinę będzie czyste jak sumienie noworodka. Chyba się domyślasz...
Oczywiście domyślałem się. Jola, doktor, pozytywny wynik testu na HIV, dziki seks w sylwestra... Zaczęła mnie gonić moja własna przeszłość. Jeśli oczywiście to jest moje.
– Musimy sprawdzić i to choćby zaraz – powiedziałem. – Masz ochotę?
– Rano? – zdziwił się Marek. – Ale obawiam się, że nie będziemy mieli innego wyjścia...
Nie bawiąc się w zbędne opisy tego, co nastąpiło później, a było nawet przyjemnie, plamy okazały się moje. Z członka bluznęła krwawa ciesz, rzadsza niż zwykle. Przez moment zrobiło mi się sucho w gardle, a pokój zaczął wirować dokoła mnie.
– Jasna dupa... Marek, ja naprawdę nie wiedziałem...
Marek znów pokazał klasę. Z jeszcze opuszczonymi spodniami podszedł do mnie i znów chwycił mnie w te swoje niedźwiedzie objęcia.
– Słuchaj, łosiu. Słuchaj mnie uważnie. Ja się naprawdę nie obawiam, że mnie zarazisz, czy coś podobnego. Problem polega na tym, że z tym musisz iść do lekarza, nie ma innego wyjścia. To może być wszystko, albo nic. Objawy HIV są generalnie inne, ale dochodzą objawy nieswoiste, a to może być wszystko.
Marek jak zawsze mówił z sensem i za to go uwielbiałem. Prosto, krótko i do rzeczy. Im bardziej z nim przebywałem, tym bardziej odkrywałem jego dobre strony. Tyle że tu się nie dało prawie nic zrobić.
– Pewnie, przecież wiesz, że muszę iść do lekarza z matką, takie są przepisy w tym kraju, ponoć kiedyś było inaczej. I co jej powiem? Że się brandzlowałem? Coś kiepsko u ciebie z myśleniem.
– Głupiś – skwitował Marek. – Moi rodzice znają sporo prywatnych lekarzy, pogadam z nimi. To znaczy z ojcem.
Zdziwiłem się, znając układy między nimi. I jak Marek się do tego przyzna? Przecież jak ojciec się dowie o wszystkim, będzie taka draka, że zabronią nam się spotykać, a mogą go przenieść nawet do innej szkoły. Ale na Marka nie było mocnych.
– Ojciec domyśla się wielu rzeczy. Niedawno zapytał mnie, jak sobie daję radę z "tymi rzeczami" bez rąk i powiedział miej więcej coś takiego: poproś tego swojego kumpla, facet facetowi nie powinien odmówić w potrzebie. W ostateczności przyjdź do mnie, choć wolałbym, abyś był dziewczyną – powiedział to dość obleśnie. On się nie zdziwi, zrozum, on ma obsesję na punkcie seksu i, o dziwo, nie ma nic przeciw gejom. Kiedyś nawet niedwuznacznie mi sugerował, że nas łączy coś więcej niż przyjaźń. Poza tym on ma wobec mnie pewne zobowiązania, o których ci opowiadałem. On dalej się boi, że sprawa tamtego gwałtu się wyda.
– Hmmmm – co powiedzieć na coś takiego? – Spróbuj – odpowiedziałem z ciężkim sercem. Z przerażeniem zauważyłem, że ostatnio życie zmusza mnie do podejmowania bardzo ciężkich decyzji. Przecież ja mam dopiero szesnaście lat!

Z tego wszystkiego zapomniałem powiedzieć Markowi o prośbie Kingi, choć oczywiście zdałem mu drobiazgową relację z wydarzeń w Sobótce, w końcu mnie asekurował i zrobił to bardzo dobrze. Pozostało tylko czekać do przyszłej soboty i przekonać do tego pomysłu Paulinę. Miałem ją odwiedzić w środę, przy okazji zrobić te testy ciążowe. Umówiliśmy się na szóstą wieczór u niej. Jej rodzice wracali zazwyczaj późno, była szansa na co nieco. Korzystając z chwili wolnego czasu zaniosłem komputer do sąsiada informatyka, bo od kilku dni coś dziwnego się z nim działo i dysk mielił wszystko jakby chciał i nie mógł. Wróciłem, popatrzyłem na zegarek, była za dziesięć czwarta, czas by wyjść. Paulina mieszkała na Szczepinie, na Młodych Techników, dojazd zajmował prawie godzinę. Gdy nakładałem buty, rozległo się pukanie do drzwi. Silne, nieprzyjemne. Nikt ze stałych gości tak nie pukał. Niepewnym krokiem, zły, że mi ktoś przeszkadza, podszedłem do drzwi. I oniemiałem. Za progiem stało trzech policjantów.
– Dzień dobry – przywitał mnie ten najwyższy. – Czy to pan Krzysztof Podleśny?
– Tak, we własnej osobie – odpowiedziałem słabo. – Panowie w jakiej sprawie?
– Mamy nakaz przeprowadzenia przeszukania tego mieszkania – powiedział znów ten najwyższy. – Oto nakaz podpisany przez prokuratora – wręczył mi jakiś papier, którego i tak nie mógłbym przeczytać ze względu na półmrok w korytarzu, a byłem tak zdenerwowany, że o włączeniu światła zwyczajnie nie pomyślałem.
– Proszę bardzo – gestem zaprosiłem ich do środka.
– Czy życzy sobie pan świadków przeszukania? – zapytał znów ten najwyższy.
– Nie...
Zabrali się do roboty od mojego pokoju, a najniższy z nich usiadł ze mną w salonie, pewnie pilnował, żebym nie nawiał. Nie groziło mu to, ale rozumiałem, że ma swoje obowiązki. Gorączkowo zastanawiałem się, komu zawdzięczam to najście. Oczywiście pierwsza przyszła mi do głowy Andżelika. Po tym ogłoszeniu widać było, że jest gotowa na wszystko i dobrze to przewidywałem. Albo... Do głowy przyszła mi inna myśl, o wiele bardziej ponura. Kinga. Ktoś z jej obstawy mnie namierzył. Tylko dlaczego nasyłali na mnie policję? Na logikę powinni jej unikać. Poza tym Kinga twierdziła, że przecież nikt nie zna mojego adresu czy numeru telefonu. Tu bym się nie zgodził, mogli mnie śledzić już od tamtego spotkania na Ruskiej. Siedziałem i tępo patrzyłem w drzwi, obserwując z daleka rewizję w moim pokoju.

W tym momencie rozległ się zgrzyt klucza w zamku i na środku korytarza stanęła matka. O rany, zupełnie o niej zapomniałem... Patrzyła przerażona, jak policjant otwiera paczkę, w której były testy ciążowe, te same, które dostałem do Marka.
– Krzysiek! – wrzasnęła. Popatrzyłem na pilnującego mnie policjanta. Ten kiwnął głową. Wstałem z ociąganiem i poszedłem wolnym krokiem do przedpokoju, żałując, że to tylko kilka metrów.
– Czy możesz mi wytłumaczyć, co to wszystko ma znaczyć? – powiedziała słabym głosem.
– Rewizja – odpowiedziałem.
– Poprawnie przeszukanie – poprawił mnie ten wysoki gliniarz. – Mamy nakaz prokuratorski przeprowadzenia przeszukania pod kątem narkotyków – to mówiąc wyciągnął nakaz.
– Wie pan, gdzie go może sobie pan wsadzić? – zapytała matka nawet go nie oglądając. – Od kiedy to przeprowadza się przeszukanie bez obecności osoby pełnoletniej? Wie pan, może ja głupio wyglądam, ale o prawie mam pewne pojęcie.
To prawda. Moja matka kończyła co prawda administrację na Uniwersytecie Wrocławskim, jeszcze imienia Bieruta, ale o prawie wiedziała naprawdę wiele.
– Ja tego tak nie zostawię – powiedziała oschle.
– Ale teraz, skoro pani tu jest...
– Zaraz mnie nie będzie i nie, nie zgodziłam się na to przeszukanie – to mówiąc wyszła. W co ona gra? Że w domu będzie trzęsienie ziemi, o tym byłem święcie przekonany i już na to konto zacząłem się potężnie bać. Jakieś dziesięć minut później u pilnującego mnie kulsona zadzwonił telefon. Policjant wyjął go, mina nieco mu zrzedła.
– Mogę iść do kuchni porozmawiać? – A ty siedź tutaj i niech ci do głowy nie przyjdą żadne głupie pomysły, bo i tak cię znajdziemy.
To powiedziawszy wyszedł do kuchni, zaraz obok, niestety akustyka mieszkania nie pozwalała mi dokładnie usłyszeć o czym mówił. Zresztą jego odpowiedzi to były głównie tak i nie, tak jak się odpowiada szefowi w formacjach mundurowych. Po chwili wrócił.
– Przerywamy przeszukanie i bardzo przepraszamy pana za najście – powiedział. – Myśleliśmy, że jest pan pełnoletni, wygląda pan dojrzale na swój wiek.

Policjanci zwinęli się w pośpiechu godnym lepszej sprawy, a po kilku minutach wróciła matka. I tu spotkała mnie ogromna niespodzianka.
– Siadaj, pogadamy, tylko zrobię kawy, miałam ciężki dzień no i do tego to bydło – pokazała w kierunku mojego pokoju. O czym ona chce gadać? Matka tymczasem przyniosła kawę, o dziwo jedną dla mnie, usiadła i zapaliła papierosa.
– Krzysiek, to że była rewizja, nie dziwi mnie specjalnie. Chodzisz do szkoły, w której roi się od dilerów narkotyków, ktoś mógł podać twoje nazwisko na przesłuchaniu. Ale mam nadzieję, że nie bierzesz tego świństwa?
– Skądże – zaprzeczyłem. – Skąd taki pomysł?
– Różne rzeczy młodym przychodzą do głowy. Ja też byłam młoda, tylko wtedy narkotyków w pigułkach czy proszku prawie nie było, był tak zwany kompot, płynny wywar z makówek, który wstrzykiwało się w żyłę. Problem w tym, że oni nie mieli prawa tu wejść bez mojej obecności. Nakaz prokuratora to nie wszystko, miałeś pełne prawo ich nie wpuścić. Poza tym ktoś musi im patrzeć na ręce, skąd wiesz, że ci niczego nie podrzucili? Na przykład te testy ciążowe? – roześmiała się. – Po co ci to?
– A koleżanka mnie prosiła o załatwienie – było to zgodne z prawdą, tyle że nie wyczerpywało tematu. – Udało się załatwić przez Marka, przecież nikt takiej smarkuli nie sprzeda tego w aptece.
– I tak podeszła do pierwszego lepszego chłopaka i powiedziała: załatw mi test ciążowy? To się nie trzyma kupy, wybacz – sięgnęła po kolejnego papierosa.
– Nie pal tyle – upomniałem ją.
– Zachowuj się odpowiedzialnie, jeszcze masz czas. Na razie robisz wszystko, by sobie złamać życie i wylądować nie na uniwersytecie a w pieluchach, a tego nie chcesz, prawda? Ja rozumiem, że was swędzi, to ten wiek. Ale nawet jak już do czegoś doszło, powinieneś mieć jakieś zabezpieczenie, inaczej test ciążowy nie byłby potrzebny. Ja nie mówię, że nie masz spać z dziewczynami, choć naprawdę byłabym szczęśliwa, gdybyś tego nie robił. Ale rób to z głową. Nie chcę być babcią, przynajmniej na razie...
Byłem w szoku. Podejrzewałem wszystko, awantury, trzęsienie ziemi, zakazy... A tu się okazuje, że nawet rozumieją człowieka. Kochana mama.

Zdaje się, że przegapiłem dobry moment, by powiedzieć matce o moich problemach zdrowotnych. Krew w spermie była dalej, kontrolnie waliłem sobie małego trzy razy dziennie, za każdym razem rezultat był niestety ten sam. W tym momencie zadzwoniła Paulina z kosmiczną awanturą pod tytułem: co z testami ciążowymi i dlaczego jej nawet nie poinformowałem, że nie przyjdę.
– Podziękuj to twojej przyjaciółce Andżelice, która tym razem była łaskawa nasłać na mnie policję z nakazem rewizji – odpowiedziałem zjadliwie, kiedy już mi pozwoliła dojść do głosu i czekałem na reakcję.
– Nie gadaj – wyszeptała, zmieniając zupełnie front. – Jesteś na sto procent pewny, że to Andżelika?
– Na dziewięćdziesiąt dziewięć. Po tym poście na naszej grupie nic mnie nie zdziwi. Paula, otwórz w końcu oczy i popatrz, z kim się przyjaźnisz. Nie widzisz, co ta dziwa odstawia? Ona dla swego ukochanego Mareczka wymordowałaby pół klasy. A ty tylko jej słuchasz i przytakujesz.
Oczywiście nie byłem pewny, ale jak jechać to z maksymalną szybkością. Tu i tak nikt nikomu nic nie udowodni.
– Ale przyjdziesz do mnie jutro? – zapytała przymilnie.
– No pewnie...

Już w łóżku z braku komputera odpaliłem internet w komórce i wpisałem w Google krew w spermie. O dziwo, było nawet sporo stron na ten temat. I tak jak Marek powiedział. od niewinnej hematospermii (Markowi bardzo podobałoby się to słowo) aż po poważne komplikacje jąder. Żadna strona nie sugerowała jednak, że może to mieć jakieś powiązania z chorobami przenoszonymi drogą płciową, poza jedną uwagą, że może stanowić nieswoisty objaw wielu chorób, w tym immunologicznych. Zatem znów stajemy w punkcie wyjścia. Zrezygnowany wyłączyłem telefon i chciałem wykonać badanie w wiadomy sposób, jednak nijak nie mogłem zmusić organu do współpracy. Wisiał sobie obrażony na wszystko. A to co znowu?

– Pierwszy test pokazał, że nie jestem w ciąży – oświadczyła Paulina wychodząc z toalety. – Ale to nic nie znaczy, będę musiała powtarzać co jakiś czas. jeszcze nie przeczytałam do końca instrukcji.
Ufff... Jedna rzecz z głowy, oby zaczęły się wyjaśniać następne. Paulina usiadła koło mnie i żebrała wręcz, bym ją objął.
– Przecież twój ojciec jest w domu – upomniałem ją.
– I co z tego? On bardzo rzadko tu wchodzi, a jak już to puka. Poza tym jest bardzo zajęty, zagrzebany papierami. Wyjdę do niego wyprzedzająco, skontrolować sytuację.
Wyniki tej kontroli musiały być pozytywne, bo znów usiadła koło mnie i zaczęła mnie obmacywać. Od piersi, przez brzuch, coraz niżej. Zdecydowałem, że nie będę się rozbierał, zbyt duże ryzyko. Tymczasem Paulina z wolna dochodziła do rozporka. Moja reakcja była prawidłowa, pragnąłem jej dotyku, pragnąłem jej warg na całym ciele, napięcia poprzednich dni spowodowały, że byłem na te pieszczoty bardziej łasy niż dotychczas.
– No pokaż swojego rycerza – to mówiąc wydostała mój członek, który z radości wyskoczył jak sprężyna. Paulina westchnęła i przytuliła się do niego policzkiem. Moje palce w tym czasie penetrowały jej bramę rozkoszy, wilgotną i zapraszającą. Paulina wzdychała coraz głębiej i bardziej namiętnie. Tymczasem mój tułów był nieruchomy jak skała. Jak na wyrok czekałem na moment, kiedy przyjdzie moment spełnienia i wszystko wokół pokryje się czerwoną cieczą. Paulina tymczasem ssała łapczywie końcówkę , omiatając ją wilgotnym jęzorem. Robiła to inaczej niż Andżelika, mniej perwersyjnie, bardziej naturalnie i nawet nie poczułem momentu, kiedy moje ciało zaczęło dygotać coraz bardziej. Jej zresztą również, bo trafiłem na to miejsce dające najwięcej ulotnego szczęścia. Jeszcze, zaraz, za chwilę...

Dziękuję za lekturę, następny odcinek chyba w środę. I powoli cała opowieść się kończy, bo trochę się rozpędziłem i powstała z tego opera mydlana – 22, 23 odcinki starczy. Proszę o uwagi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 14:58, 13 Mar 2023    Temat postu:

19.

W tym momencie zabrzmiał ostry dzwonek telefonu Pauliny. Cała napięta atmosfera siadła, a powietrze uszło z niej jak ze sflaczałego balonu.
– Sorki, będę musiała to odebrać – szepnęła dysząc i starając się na gwałt uspokoić oddech. Podejrzewam, że była to sprawa nie tyle pilnego telefonu, co obecności ojca, którego mogło zaniepokoić długie dzwonienie i brak reakcji Pauliny. Korzystając z rozprężenia odwróciłem się, kilkoma szybkimi, ostrymi ruchami doprowadziłem się do wytrysku i niezauważony wytarłem krwawe pobojowisko chusteczką.
– Co tam masz? – zaskoczyła mnie Paulina, gdy skończyła krótką rozmowę, a ja chowałem corpus delicti do kieszeni.
– Lepiej, żebyś nie wiedziała – odparłem stropiony. – Jak już nie dane było nam skończyć...
– Moi rodzice znów wyjeżdżają – powiedziała przymilnie Paulina. – Będziesz mógł wpaść na dłużej no i nie będzie tej nerwówki. Wyobrażasz sobie, że robimy to na łóżku moich rodziców, sami, nie niepokojeni przez nikogo? – to mówiąc przytuliła się do mnie.
– Mam coś lepszego – odparłem. – Kroi się mała imprezka u Marka. Prawdopodobnie w przyszłą sobotę. Będziemy we czwórkę, ty, ja, Marek i Andżelika – uznałem za stosowne wtajemniczać ją powoli w nasz plan.
– Ty coś knujesz – popatrzyła na mnie nieufnie. – Ty i Andżelika? Zdaje mi się, że macie ostro na pieńku i tak nagle?
Powinienem był to przewidzieć. Teraz musiałem improwizować, co było o tyle trudne, że Paulina poprawiła sukienkę, makijaż i starała się patrzeć mi prosto w oczy. Nie cierpię tego, zwłaszcza jak kłamię. Jeden z brytyjskich powieściowych detektywów, bodaj Roy Grace z powieści Petera Jamesa uważa, że jak człowiek patrzy w lewą stronę to kłamie. Może nie tak dosłownie, ale Paulina umiała odczytywać mowę ciała, a że uciekać przed jej wzrokiem mogłem tylko w lewo...
- To raczej Andżelika uwzięła się na mnie jako przyjaciela Marka. Mnie ona ani ziębi ani grzeje. Marek postanowił dać Andżelice szansę i dlatego spotkamy się na miłym przyjęciu w pustej i wielkiej jak hangar chacie Marka, którą bardzo dobrze znasz, prawda? – aluzja do naszego dziwnego pierwszego razu, gdzie ruchał ją Marek, a nie ja, była oczywista. – Miejmy nadzieję, że wszystko się dobrze skończy, Marek ją zaakceptuje i wszystko skończy się na w dwunastej księdze Pana Tadeusza "Kochajmy się".
Akurat, pomyślałem. Imprezka jest organizowana właśnie po to, by skończyło się dokładnie na odwrót, tyle że o tym Paulina nie mogła być poinformowana.
– I trzymaj język za zębami choć przez kilka dni, niech Andżelika na razie nic nie wie, ja załatwię to zupełnie inaczej, dobra?
Naturalnie wiedziałem, że Andżelika będzie wiedziała o wszystkim jeszcze dzisiaj i właśnie w tym celu to powiedziałem. Będę ją obserwował kilka dni, Andżelika tymczasem będzie coraz bardziej podniecona, podekscytowana i liczyłem na to, że zacznie robić pierwsze błędy. Wiedząc o tym, jak wierne są to przyjaciółki, miałem to prawie jak w banku.

Po drodze do domu zaskoczył mnie telefon. Dzwonił Marek.
– Słuchaj łosiu – przywitał mnie krótko i od razu przeszedł do rzeczy. – Rozmawiałem z ojcem i bez większych problemów załatwi ci lekarza. Nawet się przejął tą twoją chorobą i chce działać tak szybko jak tylko możliwe. Pyta, czy nie spotkałbyś się z nim dzisiaj na mieście.
Popatrzyłem na zegarek, była piąta po południu. Matka wie, że będę koło szóstej, uprzedziłem ją, że jadę do swojej dziewczyny, chyba po raz pierwszy tak o niej powiedziałem. Matka nie wyrażała większych obiekcji, pod warunkiem, że jak to powiedziała, będę tak przyzwoity jak filmy dla dzieci.
– Nie ma problemu – odpowiedziałem. – W której części miasta jest twój ojciec?
– W tej chwili w galerii Arkady.
– To zadzwoń do niego i powiedz, że będę czekał na niego w jednej z tych knajpek pod estakadą kolejową. Jak znajdę miejsce, prześlę ci nazwę esemesem.
Knajpki pod wiaduktem to typowo wrocławski wynalazek. Chodzi o tę estakadę, która prowadzi z dworca głównego na północ i zachód. Kiedyś były tam garaże, jakieś punkty naprawy opon, później stało się deptakiem oferującym kuchnie z połowy świata. Miejsce było lubiane przez młodzież, bo ceny były niższe niż w centrum, no i karmili naprawdę nieźle.

Ojciec Marka pojawił się punktualnie, w momencie, kiedy zamawiałem herbatę.
– Coś będziesz jadł? – zapytał, kiedy już podszedł do mnie. – Weź co chcesz, ja zapłacę.
Nie cierpię takich momentów, zwłaszcza że groszem ode mnie nie śmierdzi i nienawidzę, jak ktoś pokazuje mi swoją przewagę finansową. Ale akurat ojciec Marka miał gest, więc nawet specjalnie się nie buntowałem, i tak dwa dni w tygodniu jem na ich rachunek. Jeszcze nie usłyszałem złego słowa.
Ten akurat lokal oferował jakąś chińszczyznę, wybrałem potrawę o tajemniczej nazwie "kłaczki w sosie dziwnym" i po chwili siedziałem nad szerokim talerzem czegoś, co wyglądało jak smażone izolacje od kabli. Było pokryte kłaczkami z kurczaka, bardzo rozdrobnionym mięsem, a sos był rzeczywiście dziwny, słodko-słono-kwaśny.
– Marek mi opowiedział wszystko – oświadczył bez wstępów. – Jesteś jego chłopakiem?
Pytanie zmroziło mnie i w tym momencie smak dziwnego sosu wydał mi się nawet dziwniejszy.
– Nie, skądże. Mam własną dziewczynę, Marek zresztą też ma, nawet dwie – uśmiechnąłem się kwaśno.
Ryszard, bo tak miał na imię ojciec Marka, zamilkł na dobrą chwilę i patrzył się na mnie uważnie. Znając opowiadania z przeszłości, ten wzrok bardzo na mnie ciążył, tak patrzył się na mnie gwałciciel.
– Zrobiłem Markowi ogromne świństwo i teraz mnie nic nie zdziwi. Nawet jak będzie miał chłopaka, to i tak będzie najłagodniejszy wymiar kary, jaki mogłem dostać. Zasłużyłem na coś o wiele gorszego...
Zatem ma jakieś sumienie, coś go gryzie. I Marek i jego ojciec unikali się wzajemnie, gdy byli razem w domu, to z reguły w jego najbardziej oddalonych od siebie częściach. Ciekawe, że przy tych zimnowojennych relacjach Marek zdobył się mimo wszystko na porozmawianie o tak trudnej sprawie z tym człowiekiem.
– Wiesz, jak widzę, jak cieszy się na te piątki, kiedy przyjeżdżasz, zaczynam wątpić, czy chodzi tu tylko o przyjaźń. Ja bardzo chciałbym, żeby on zapomniał, co się raz stało, ale to już chyba nie jest możliwe. Dlatego niech będzie jaki chce, na razie nie jest źle. Kiedyś ci pewnie o tym wszystkim opowie. Tylko nie myśl o mnie bardzo źle, ale wtedy... Zresztą i tak, mojego jedynego syna mam straconego na wieki.
Urwał i popatrzył na mnie prawie błagalnie. Co mu się wzięło na takie gorzkie żale? Może się przeraził, że Marek wie o mnie najbardziej intymne rzeczy. Jeśli wiedział, że mam krwawe wytryski, najpewniej je widział, a to przecież nie wchodzi w zakres standardowych zachowań.
– Nieważne – powiedział odsuwając talerz wymieciony dokładnie z jakiejś innej chińszczyzny. – Muszę zaraz wrócić do domu, a mamy sprawę niezałatwioną. Dalej masz to świństwo?
– Niestety tak – westchnąłem.
– Zrobimy tak. Jutro zaraz po szkole, o drugiej, pojawisz się w okolicy placu Grunwaldzkiego. Jestem już po rozmowie z jednym lekarzem, który leczy w spółdzielni, ominiemy państwową służbę zdrowia. Oficjalna wersja jest taka: mieszkasz u nas, bo twoja matka wyjechała na tydzień. Zauważyłeś tę chorobę, powiedziałeś mojemu synowi, ten przekazał to mnie, dobrze? Nie możemy zrobić inaczej. Jako że czasowo jesteś pod moją opieką, musiałem się tym zająć. Oni tam mają laboratorium, zrobią badania.
Tych badań trochę się wystraszyłem. Czy zrobią mi też test na HIV? Jeśli tak, na pewno powiadomią o tym ojca Marka, przecież on będzie moim formalnym opiekunem. Znów się kretyńsko władowałem. Ale nie było innego wyjścia. Dokończyliśmy nasze napoje i pożegnaliśmy się. Wyszło to szorstko, ale nie z powodu pana Ryszarda. Wizja badań paraliżowała mnie i uginała kolana.

Następnego dnia poruszałem się po szkole jak widmo. Nawet zapomniałem obserwować Andżelikę, choć ewidentnie nie wchodziła mi w oczy, inaczej pewnie bym coś zauważył. To stało się na dużej przerwie. Przechodziłem przez najbardziej ruchliwy korytarz, ten na parterze, kiedy zwróciłem uwagę na dziwne zbiegowisko i masę krzyków. To stało się nagle, w pierwszej chwili myślałem, że ktoś sobie robi jaja. Podbiegłem i wcisnąłem się w tłum. Ponad głowami i kończynami uczniów zauważyłem, że w środku tego zbiegowiska na podłodze siedzi Jola. Blada jak ściana, patrząca półprzytomnie i z jakimś niedowierzaniem na otaczających ją ludzi. Ktoś podał jej rękę, której nie przyjęła.
– Idźcie stąd – powiedziała prawie bezgłośnie. – Nic mi nie jest.
Nie była to prawda, w oczywisty sposób wyglądała na chorą. Zakręciło mi się w głowie. A jeśli to jest to? Sceny znad jeziora znów tańczyły mi przed oczyma, jej wypięty zadek, członek doktora w jej pochwie, jej bezgraniczne oddanie posuwistym ruchom. Chciałem podejść do niej, przytulić ją, objąć, tyle że tego właśnie nie wolno mi było zrobić. Patrzyłem ja jej twarz wypraną ze wszelkich emocji i może właśnie w tym momencie zrozumiałem, kogo tak naprawdę kocham.
– Rozejść się ale to już – wykrzyknął profesor Kramski, wuefista i nauczyciel bezpieczeństwa, mężczyzna o żelaznej dyscyplinie. Uczniowie, wiedząc, że z nim nie ma żartów, niechętnie rozpełzli się po korytarzu. Wesołowski zamienił kilka słów z Jolą i podtrzymując ją, poprowadził ją w kierunku pokoju nauczycielskiego. Skręcało mnie z zazdrości, przecież to powinienem zrobić ja i tylko ja...

Na następnej przerwie dowiedziałem się, że ktoś zawiózł Jolę na pogotowie. Nic więcej, choć rozpytywałem dokładnie. Profesor Romanowski powiedział nam na geografii, że z Jolą od kilku dni jest coś nie tak, prosił o nierobienie sensacji i nierozsiewanie plotek. Przyjąłem to do wiadomości, zmagając ze zbliżającym się mieczem Damoklesa. Plotki rzecz jasna były, ale wszystkie oparte raczej na domysłach niż rzeczywistej wiedzy. Czyli klasyka, choroba serca, przemęczenie i tym podobne. Jakoś podczas łóżkowych figli ze mną nie była specjalnie przemęczona. Gdy zabrzmiał ostatni dzwonek, kolorem skóry mogłem śmiało konkurować z Jolą. Byłem po prostu półprzytomny. Na przystanku mało nie pomyliłem tramwajów, gdy dojechałem na plac Grunwaldzki zacząłem marzyć, żeby ojciec Marka nawalił. Nic z tego. Czekał w swojej zielonej toyocie, bezczelnie łamiąc zakaz postoju. No pewnie, stać go na mandat. Przywitaliśmy się chłodno i weszliśmy do jeszcze zimniejszej poczekalni.
– Pan Podleśny proszę! – wywołał mnie doktor. – Z rodzicem.
Weszliśmy do gabinetu, lekarz przywitał się z Ryszardem i widać było, że obaj się znają i lubią.
– Może opowiesz własnymi słowami, co się stało? – zachęcił mnie doktor. – Z grubsza wiem, ale lepiej dowiedzieć się tego z bezpośredniego źródła.
– Mam krew w nasieniu – wybąkałem czerwieniąc się ze wstydu.
– Od kiedy?
– Od jakichś czterech dni – odpowiedziałem.
– Jak to zauważyłeś? – indagował dalej doktor. – Podczas stosunku płciowego? Chyba jesteś na to za młody.
A co go to obchodzi?
– Nigdy nie byłeś w tym wieku? – zaśmiał się nagle ojciec Marka. Chłopak pewnie trzepał gruchę to i zauważył. Później mój syn ścielił łóżka, też zauważył. I przyleciał z tym prosto do mnie.
– I dobrze zrobił – zgodził się doktor. – Ale będę musiał cię przebadać, żeby stwierdzić, czy nie ma żadnych urazów mechanicznych.
No pięknie. I dwóch dziadów będzie się na mnie patrzyło? Najchętniej otworzyłbym drzwi i stąd natychmiast zwiał. Sytuację jednak uratował doktor. Nawet nie zauważyłem, że kozetka ma niewidoczne na pierwszy rzut oka rozsuwane ścianki. Doktor uporał się z nimi błyskawicznie.
– Wejdź tu i rozbierz się, tylko dół, resztę przebadam później.
No to miało jakiś sens, choć dalej wstydziłem się bardzo, na szczęście badanie trwało krótko i lekarz dotknął mnie może ze trzy razy, zawsze w gumowej rękawiczce. Chwycił mój członek i trochę międlił w ręce, usiłując wydobyć z cewki moczowej nieistniejącą ciecz.
– Nie sądzę, że to coś mechanicznego, inaczej miałbyś krew z penisa. Nie sikasz na czerwono?
Nie cierpię słowa penis. Szwedzki pisarz Per Jersild napisał, że to słowo kojarzy mu się z nazwa jakiejś przyprawy. Moim zdaniem miał rację.
– Teraz zrobimy podstawowe badania, krew, mocz, oddasz nasienie do analizy, aha, i chciałbym zobaczyć resztę na chusteczce. Chyba nie muszę cię uczyć, jak to robić...

Usiedliśmy w poczekalni. Ładna, szczupła pielęgniarka w czepku pobrała mi krew, dała pojemniczek na mocz i nasienie.
– Na korytarzu jest wejście do toalety. Tam pobierzesz próbki, tu masz kawał ligniny na spermę – powiedziała tak naturalnym tonem, że wręcz mnie zatkało. Wydusiłem z siebie jakieś podziękowania i wyszedłem z zabiegowego. Traf chciał, że ojciec Marka siedział dokładnie na wprost toalety i doskonale wiedział, co będę robił.
– No idź – klepnął mnie bratersko w ramię.
Zniknąłem w toalecie, próbkę moczu zrobiłem bez problemu, ale dalej było coraz gorzej. Męczyłem swojego węża, nawilżyłem go, ale bez rezultatu. Po dziesięciu minutach wisiał smętnie, nie wykazując żadnej chęci do współpracy.
– Masz wszystko? – zapytał ojciec Marka, kiedy usiadłem koło niego, czerwony od niedawnego wysiłku.
– Nie...
– Moczu nie masz czy nie spuściłeś się? – zapytał dość obcesowo i zabrzmiało mi to nieprzyjemnie.
– To drugie – powiedziałem czerwieniąc się na buraczkowo.
– W tym wieku? – zdziwił się. – Poczekaj, coś się wymyśli.
Wyjął komórkę i zaczął w niej grzebać. Szybko znalazł to, co chciał i podsunął mi pod oczy.
– Na to sobie popatrz. Tylko jak powiesz Markowi...
Na ekranie były dwie panie, blondynka z ogromnymi cycami i tyłkiem i przy niej brunetka, z mniej rozłożystą kolubryną i zgrabnymi piersiami. Panie nie ukrywały, co je interesuje. Brunetka lizała blondynce sutki, a ta zaspokajała partnerkę głębokim masażem pochwy, przepraszam, wulwy, choć nie tylko, bo wkrótce cała jej dłoń zniknęła w środku, ku zadowoleniu brunetki. Zapomniałem o ojcu Marka i zacząłem sobie wyobrażać, że jestem na miejscu tej blondyny. Z miejsca zapomniałem o stresie, ponurych wydarzeniach na korytarzu i dałem się ponieść akcji. Mój przyboczny na szczęście zareagował prawidłowo i za chwilę był już gotowy do akcji. Zapomniałem się do tego stopnia, że zacząłem się gładzić po kroku, co zauważył natychmiast ojciec Marka.
– Stań i pokaż mi się – poprosił. Wzwód w moich spodniach był na tyle widoczny, że akcja była udana. Ojciec Marka uśmiechnął się, a ja, o dziwo, nie odczuwałem żadnego wstydu.
– No to leć sobie trzepać. Przyjemności. I ani słowa nikomu...

– Masz anemię, która zapewne wywołała hematospermię – powiedział doktor, kiedy już wróciliśmy do jego gabinetu. – Niskie żelazo i poziom hemoglobiny, jakieś problemy z krzepliwością krwi i z tym musisz iść do swojej przychodni, bo to wymaga pilnego leczenia. Na razie przepiszę ci żelazo i koniecznie do lekarza.
No pięknie, czyli powiedzenie wszystkiego matce dalej mnie nie minie. Byłem ciekaw, czy robił mi badanie na HIV, ale o to nie mogłem zapytać. W sumie wizyta skończyła się po jakiejś godzinie.
– Tu masz na leki – powiedział ojciec Marka, wręczając mi pięćdziesiątkę. Zauważyłem, że kipiał jakąś wewnętrzną radością, ale dlaczego? i co go tak odmieniło? Po drodze do domu zaczęły nachodzić mnie dziwne myśli. Dlaczego on podsunął mi pornola z dwiema lezbami? Testował mnie? Jednak porno heteroseksualne jest o wiele bardziej naturalne i ja w takiej sytuacji pokazałbym chłopa i babę. Oczywiście jeśli byłoby mnie stać na coś takiego. Ojciec Marka, cokolwiek o nim sądzić, pokazał dużą klasę. Aż mi się nie chciało wierzyć, że ten człowiek był zdolny brutalnie zgwałcić kobietę. Opis Marka był tak sugestywny, że nie miałem wątpliwości, że ten człowiek jest seksualnym drapieżcą, jak to się modnie obecnie mówi. Misiowaty jak Marek, był bardzo do niego podobny w ruchach, twarzy, prawie wszystkim. Może dlatego mimo wszystko go zaakceptowałem.

– Marek! – usłyszałem za sobą wołanie, gdy powolnym krokiem szedłem do szkoły. Ten głos rozpoznałbym na końcu świata.
– Tak jest, pani profesor – odwróciłem się po chwili wahania.
– Marku, dzień dobry w ogóle. Nie będę się bawiła we wstępy, jest pewna sprawa, o której muszę z tobą porozmawiać. Nie teraz i nie tutaj. Masz czas w weekend?
– No nie bardzo – odrzekłem. – Mam umówione spotkanie, poza tym są trzy klasówki, musimy się uczyć z Markiem.
– To jest dość ważne – ponagliła mnie Jola. – I obawiam się, że niezbyt przyjemne. Ale muszę o tym porozmawiać. Nie znajdziesz jakiegoś wieczoru wolnego?
Ostatnio zadarłem z matką właśnie przez późne przychodzenie do domu. Do ciężkiej cholery, kiedy mam prowadzić własne interesy? Oświeciłem ją, że też mam swoje prywatne życie i stanęło na tym, że będę miał dwa dni w tygodniu, kiedy będę mógł przyjść później.
– Poniedziałek? – rzuciłem.
– Niech będzie – powiedziała najbardziej poważnym tonem, jaki u niej słyszałem. Nawet ta rozmowa nad Kotłem Małego Stawu prowadzona była inaczej. Co znów się dzieje? Czyżby chodziło jej o to tajemnicze omdlenie w szkole?

– Zapraszamy szanowne panie do środka – powiedziałem, kiedy Andżelika i Paulina, mokre jak kury stanęły w drzwiach willi Marka. Obie były raczej zainteresowane wysuszeniem włosów niż kolacją. A było co jeść, Marek postawił się i żarcie przypominało najbardziej wykwintną restaurację. Jedliśmy w spokoju, mało kto wykazywał ochotę do dyskusji, nadawała głównie Andżelika, oczywiście do Marka, traktując resztę jak powietrze. Wymieniłem kilka nic nieznaczących zdań z Pauliną, byle zabić ciszę.
– Co robimy po kolacji? – zapytała Andżelika.
– Sauna jest nastawiona, ja się z chęcią wykąpię po tym, jak mi wczoraj zdjęli gips – odpowiedział Marek. Było to zgodne z planem, zresztą były dwie opcje – sauna i pokój Marka, jakby nie wypaliła ta pierwsza. – Andżelika, jeszcze nalać ci wina?
– Może troszeczkę, ja będę musiała trzeźwa wrócić do domu, misiaczku – to mówiąc popatrzyła na niego filuternie. Marek usiłował oddać jej to spojrzenie, choć było oczywiste, że mu to nie idzie.
– No i wchodzenie do sauny po alkoholu jest niezdrowe – dopowiedziałem.
– Powiedz to Finom – nie zgadzał się Marek. – Owszem, piją głownie po saunie, ale już widziałem totalnie naprutych Finów, wchodzących do łaźni. Nic im nie było...
– Wytrenowani – odparłem. – Ja bym jednak wolał, by nic złego się dziś nie stało. Zbyt dużo złego się ostatnio zdarzyło, by dodatkowo kusić los.
– E tam. Najlepsze było zimą, jak byliśmy w saunie i dwóch rosłych chłopów chwyciło mnie za bary, wyniosło mnie w stoju topless i dupless z drewnianej sauny nad jeziorem i wrzuciło w głęboką zaspę. Myślałem, że umrę. A zaraz potem nadbiegły ich dzieci, syn i córka, i zaczęliśmy się w tej zaspie tarzać...
– Mam nadzieję, że nie wygonisz nas na ten deszcz – odezwała się Andżelika. – Skąd tak dobrze znasz Finlandię?
– Mój ojciec sprzedaje sauny i ma tam partnerów biznesowych. Często jeździliśmy do nich z wizytą, ostatnio jakoś mniej – odpowiedział Marek. – To może chodźmy już do tej sauny? Będziecie musiały się wysuszyć, zanim wyjdziecie.

Weszliśmy po krótkim prysznicu, przy czym dziewczyny kąpały się przy jednym, my z Markiem przy drugim.
– Nawet mi nie staje – szepnął Marek.
– Spokojnie, zdąży – odpowiedziałem, wyszedłem spod prysznica i owinąłem się uprzednio przygotowanym białym ręcznikiem. Sauna była przyzwoicie nagrzana, a drzewny zapach, który tak lubię, szczelnie wypełniał każdy kąt.
– Marek i Andżelika na górę, my z Paulą zadowolimy się dolną półką – powiedziałem. Marek szybko wskoczył na górę i usiadł bokiem, opierając się o ścianę, z nogami na ławce, tak że nawet mimo ręcznika Andżelika miała do niego łatwy dostęp. Ja ległem obok Pauliny. Jakiś czas było cicho, tylko lekko skrzypiały drewniane ławy. Z mojej pozycji widziałem, jak Andżelika masuje nogi Marka i posuwa się coraz wyżej. Ten zaś siedział dalej z kamienną twarzą. Dobrałem się doi piersi Pauliny i zacząłem je delikatnie ugniatać. Zareagowała przepięknie, wkrótce moje ręce pieściły najtwardsze sutki, jakie mogłem sobie wymarzyć. Paulina gładziła mi szyję, później tors. To co działo się na górnej ławce było jej doskonale obojętne. A tam było coraz ciekawiej, Andżelika obejmowała Marka w pasie i całowała mu uda. Za kilka minut rozstrzygnie się wszystko. Tymczasem moje podniecenie zaczęło wzrastać, mały rwał się do akcji, a ja musiałem hamować jego zapędy. Nagle marek potężnie sapnął. Dyskretnie popatrzyłem na górę. Andżelika rozwiązała mu ręcznik i tylko centymetry dzieliły ją od Markowego narządu, który prezentował się coraz okazalej. Paulina ujęła go w usta i zaczęła ssać, dokładnie tak, jak to robiła mi podczas tamtej nocy w hotelu, kiedy pomyłkowo wzięła mnie za Marka. Ale widać było, że spadło jej zaangażowanie, brak było tej namiętności, którą prezentowała wtedy.
– Ja wychodzę – oderwałem się nagle, zrzuciłem ręcznik i stanąłem tak, aby Andżelika widziała mojego członka, prawie dotykałem nim jej nóg. Rzuciła na niego okiem, potem jeszcze raz i jeszcze raz, jakby się nie mogła oderwać.
– Co jest? – zapytał Marek.
– Niedobrze mi – wystękała Andżelika, blada choć pokryta już potem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 15:00, 13 Mar 2023    Temat postu:

20.

– Zobaczę, co się jej stało – Paulina oderwała się ode mnie, kiedy za Andżeliką zatrzasnęły się drzwi sauny. Różne pomysły przychodziły mi do głowy, ale niech dziewczyny załatwią to między sobą.
– Jak się bawiłeś? – zapytałem nieco złośliwie Marka, który zaczął już czerwienieć na górnej półce. – Polać kamienie?
– A weź polej, one szybko nie wrócą – odpowiedział wachlując się ręcznikiem. – Nie powiem, by mi się to podobało. Wiesz, to jest takie, jakbyś... – szukał właściwych słów. – Na przykład nacierał siusiaka mydłem. Poza tym, łosiu, ile razy ci mówiłem, że Andżelika na mnie nie działa. Mogłaby tu stać nago i nawet skórę zrzucać, nawet by mi nie drgnął.
– Coś za długo tam są – zdenerwowałem się. – Pójdę zobaczyć, czy nic złego się nie dzieje.
Obie dziewczyny stały pod prysznicem i o czymś tam gadały. Andżelika odzyskała już naturalne kolory, zatem jej złe samopoczucie było bardziej polityką niż czymś poważnym. A może po prostu nie była nigdy w saunie.
– No to lecimy pod prysznice – rzucił Marek gdy wróciłem i podgrzałem się nieco. Dziewczyny dalej się pluskały, my z Markiem zajęliśmy prysznic obok. Obserwowałem kąpiące się dziewczyny, było dla mnie oczywiste, że Andżelika łypie okiem w naszą stronę. Postanowiłem się z nią podrażnić na początek, jako preludium tego, co zaplanowałem później. Bezceremonialnie stanąłem za Markiem i zacząłem mu myć plecy, starając się wytworzyć tyle piany, ile tylko było możliwe. Wrocławska woda nie jest może zbyt miękka, ale jak się człowiek postara, efekty mogą być nawet niezłe. Następnie obróciłem Marka aby stanął w kierunku naszych pięknych pań, po czym przeniosłem wyprodukowaną pianę na jego brzuch i podbrzusze. Andżelice wręcz oczy wychodziły na wierzch i to było właśnie to, o co mi chodziło. Gdy brzuch Marka był pokryty, sięgnąłem ręką do jego klejnotów i zacząłem mu myć siusiaka. Oczywiście tak, by większość była pozostawiona domysłom.
– Co robisz – syknął Marek prosto do mojego ucha.
– Teatr dla Andżeliki – wyszeptałem. Markowy narząd zaczął powoli pęcznieć, ale w końcu teatr to nie kino porno.
– Patrz Andżelika, patrz – powiedziałem głośno. – Zdaje się, że właśnie to pobudzało twoją wyobraźnię przez ostatnie dwa tygodnie, prawda? Ale nie dla psa kiełbasa, możesz obejść się jedynie smakiem – zakończyłem zjadliwie. – Podejrzewam, że Marek prędzej podłoży swojego pod pociąg, niż da tobie skorzystać.
W tym momencie Andżelika obróciła się i zdecydowanymi ruchami opuściła łazienkę. Paulina patrzyła na to wszystko przerażona.
– Krzysiek, co ty robisz, na litość boską – upomniała mnie. – Ja wiem, że jej nie lubisz, ale...
– Paulina, przestań – ofuknąłem ją, zlewając z Marka całą pianę. – Nie znasz całej prawdy i nie wszystko się nadaje dla twoich uszu. Ja z nią jeszcze nie skończyłem.
Może mi się wydawało, ale Paulina patrzyła na Markowy narząd z przerażeniem pomieszanym z pożądaniem. Trochę usiłowała się krygować, to obróciła się, zmieniła pozycję, ale jej wzrok zawsze wracał w to miejsce. Niepokoił mnie tylko jej wyraz twarzy, coś mi się nie do końca zgadzało, tak chyba nie patrzy kobieta napalona, no ale ja w tej dziedzinie nie miałem większego doświadczenia.

Poszedłem zobaczyć, co robi Andżelika, celowo nie owijając się nawet ręcznikiem. Niech widok mojego fiuta ją drażni i dręczy. Nic z tego jednak nie wyszło, Andżelika ubierała się i suszyła włosy. Czyli jeszcze jakiś czas nie wyjdzie. Wróciłem do pryszniców i sparaliżowało mnie od wejścia: Paulina, naga jak Ewa w raju, ogromnym białym ręcznikiem wycierała Marka, stojąc do niego przodem, od jeszcze sterczącej parówy Marka dzieliły ją nawet nie centymetry.. Wszystko zagotowało się we mnie momentalnie. Historyjka o kochaniu Pauliny jest właściwie tylko na jej użytek, ale przecież jest moją partnerką. Czyżby to była z jej strony jakaś demonstracja?
– Już nie musisz się tak poświęcać, daj ten ręcznik – zaśmiałem się sztucznie, gdy wróciłem pod prysznice.
– Jak zaczęłam, to skończę – odburknęła Paulina. A w tą co znowu wstąpiło? Popatrzyłem uważnie tym razem na Marka. Na jego twarzy nie było tego zniesmaczenia co w saunie, kiedy dobierała się do niego Andżelika. Przestało mi się to wszystko podobać.
– To ci pomogę z drugiej strony – postanowiłem wprowadzić zasady wolnego rynku, wziąłem drugi, nieco mniejszy ręcznik i wycierałem Markowi plecy. Paulina nawet nie zareagowała i zawzięcie suszyła mu pachwiny. No no...

– To my już pójdziemy – powiedziała Paulina, gdy kończyliśmy herbatę w kuchni.
– Odprowadzimy was na pociąg, jeszcze się pogubicie w tej ciemnicy. Droga jest może prosta, ale są tu osoby, które mają problem w ciemnościach.
Aluzja do wydarzeń w hotelu w Szklarskiej Porębie byłą szyta zbyt grubymi nićmi, by Andżelika nie domyśliła się o co chodzi. Skrzywiła się, jakby połknęła cytrynę i rzuciła mi nienawistne spojrzenie. Tymczasem ubraliśmy się i opuściliśmy gościnną willę.
– Pilnuj Pauliny – szepnąłem Markowi. Ten wywiązał się z zadania znakomicie, rozłożył nad nią parasol i objął w pół. Ja natychmiast znalazłem się przy Andżelice.
– A ty czego tutaj? – rzuciła zaczepnie.
– Mam ci coś do powiedzenia. Tyle że tym razem będziesz słuchać ty a nie ja.
Rozejrzałem się dokoła. Marek i Paulina byli na tyle daleko, że przy zwykłym, niepodniesionym głosie nic nie usłyszą. Paulinę zamierzałem wtajemniczyć innym trybem i jeszcze nie teraz.
– Słucham – powiedziała drętwo.
– Chyba już rozumiesz, co się stało, prawda? Tam, w Szklarskiej Porębie?
– Nie rozumiem o czym mówisz – powiedziała zimno.
– Nie graj zgwałconej dziewicy przynajmniej raz – ofuknąłem ją – bo imiesłów się nie zgadza, Raczej gwałcącej. I w tę dziewicę też niezbyt wierzę.
– Jak masz mi tak dalej insynuować – zaperzyła się. – Zostaw mnie, bo zacznę krzyczeć.
– Choć raz bądź poważna i nie zachowuj się jak pięciolatka. Kto tu cię usłyszy?
Przechodziliśmy właśnie przez klin zieleni, najbliższe zabudowania były na tyle daleko, że ciężko im było nawet policzyć świecące się okna.
– Zostaw mnie, powtarzam.
– O nie, laluniu. To dzisiejsze przedstawienie odbywało się wyłącznie dla ciebie, był teatr jednego aktora, może być teatr jednego widza. Dzisiaj zrozumiałaś, czyjego fiuta lizałaś tam w Szklarskiej Porębie. Muszę przyznać, że byłaś w tym dobra.
Andżelika zatrzymała się i wymierzyła mi coś, co w jej przekonaniu miało być siarczystym policzkiem. Trochę zapiekło, nie powiem, ale nie przyznałbym się do tego przed nikim.
– Nawet bić nie umiesz – powiedziałem z politowaniem. – Ale mam dla ciebie propozycję, a nawet ultimatum.
– Ty sobie możesz – tym razem to ona zadrwiła. Nie zamierzałem z nią negocjować.
– Zatem albo wycofasz tego posta z Facebooka om odlepisz się od Marka aż po koniec dni jego albo twoich albo...
– No co? Myślisz, że się boję?
– Nie musisz. Po prostu na drugiej grupie fejsbukowej, tej na której nie jesteś adminką, a guziki admińskie ma Marek, ukaże się drobiazgowy opis wydarzeń ze Szklarskiej Poręby. Dowiedzą się wszyscy, łącznie z nauczycielami. Obawiam się, że na zmianie szkoły w twoim przypadku się nie skończy.
Andżelika roześmiała się w głos.
– Słowo przeciw słowu. Kto w to uwierzy?
– Więcej osób niż uwierzyło w to fałszywe pedalskie konto na grinderze. Zresztą zamierzam je pokazać dyrektorowi i poinformować policję. Poza tym... Ktoś cię widział, jak wychodziłaś z naszego pokoju. Nawet nie ktoś, a profesor Dębowy. Jak widzisz, istnieje coś więcej niż słowa.
Był to trochę blef, Jola coś wspominała, ale raczej o korytarzu. Tyle że Andżelika nie ma szans dowiedzieć się, jak było naprawdę. Aż przystanęła z wrażenia.
– Jesteś skurwielem – powiedziała cicho.
– Ja? – zdziwiłem się. – To ja lizałem sobie członka? Nie rozśmieszaj mnie.
– Nie mamy o czym mówić – powiedziała, a tymczasem dochodziliśmy do stacji. Z kierunku Łanów nadchodzili jacyś ludzie. Byłem ciekaw, co Andżelika zrobi, czy rzeczywiście zacznie wrzeszczeć albo zrobi coś równie idiotycznego, ale rozczarowałem się. Ostentacyjnie odwróciła się ode mnie i podeszła do Marka i Pauliny, stojących ciągle pod tym ogromnym rozłożystym parasolem. Z grzeczności poczekaliśmy na pociąg, który nadjechał wkrótce, rzęsiście oświetlony, wsadziliśmy je, pomachaliśmy na pożegnanie. Zastąpiłem Paulinę pod parasolem im opuściliśmy stację.
– Damy, psiakrew... Jak to szło? Bawimy się jak damy, a jak nie damy to się nie bawimy – powiedziałem patrząc na niknący pociąg.

Po Marku nie było widać trudów tej nieudanej imprezy. Zrobiliśmy podstawowe porządki, niewiele tego było i położyliśmy się.
– Słuchaj, czy Paulina dotknęła ci fiuta? Wtedy pod prysznicem? – zapytałem obcesowo.
– Pewnie przez ręcznik tak, a może był to po prostu przypadek, trudno mi powiedzieć. Nawet jeśli, niewiele się stało.
– Mam jakieś dziwne przeczucia – odpowiedziałem patrząc na rozbierającego się Marka. – Ale nie naciskaj, powiem ci, kiedy sobie to wszystko przemyślę, dobra?
Marek mruknął coś i nie wracał do tematu. Jeszcze jedna dobra strona tego chłopaka, zrobi dokładnie to, o co się go prosi, niezależnie jak bardzo będzie go ściskało z ciekawości.
– Nie zakładasz piżamy? – zapytałem nieco zdziwiony widząc, jak Marek na golasa włazi do łóżka.
– A po co, jak pewnie za chwilę to zdejmiemy?
Jeśli powinna mi się w tym momencie zapalić czerwona lampka, nic takiego nie nastąpiło, może była po prostu zepsuta, a może Marek saute odpowiadał mi w tym momencie najbardziej. Tyle że dalej odpędzałem od siebie najbardziej oczywistą z oczywistych myśli, nawet gdy rano obudziliśmy się wtuleni w siebie jak jakieś bliźniaki. Zamiast wyrzutów sumienia czerpałem przyjemność z leżącego koło mnie, a może prawie na mnie ciepłego, miłego, jeszcze pachnącego drogim mydłem ciała.

Siedzieliśmy przy śniadaniu, niezbyt wyspani po tym dziwnym wieczorze i jeszcze dziwniejszej nocy, to i atmosfera była senna. Jakaś baba zawodziła w telewizji, po kuchni snuł się Sznurek, rudy kot Marka, licząc zapewne na jakiś ochłap spadający za stołu. Nie przeliczył się zresztą, kawałek parówki wyśliznął się z mojego talerza, spadł na podłogę i to były jego ostatnie momenty, skończył karierę w kocim gardle.
– A właśnie, zapomniałem ci powiedzieć. Masz zaproszenie do Finlandii.
Mało nie spadłem z krzesła.
– Ja? – wydusiłem z siebie po chwili totalnego zaskoczenia, po której Kot miał następny kąsek, a właściwie całą parówkę.
– Uważaj trochę, bo skończysz śniadanie porcją Whiskas – roześmiał się Marek. – Tak, ty. Pani Kurvinen cię zaprasza. Chce zresztą twój numer komórki. Mogę podać?
– I w jakim języku mam z nią rozmawiać? – zdziwiłem się.
– Po angielsku, łosiu. Ona jest studentką architektury, w Finlandii to studia wręcz kultowe i byle kogo nie przyjmują. Nazwisko Alvar Aalto słyszałeś?
Jeszcze nie, ale wszystko da się nadrobić. Przypomniałem sobie elegancką, acz bardzo młodą dziewczynę w seksownym kombinezonie narciarskim opinającym zgrabne piersi. Fajnie byłoby, ale...
– Bo ja jadę pod koniec kwietnia. Ojciec nie widzi przeszkód, uważa że trochę rozrywki mi się należy. Zwłaszcza, że jadę do dziewczyny. On mnie za to gotów ozłocić.
– A ja? Przecież to kosztuje kupę szmalu. Poza tym matka mnie nie puści.
Nie po raz pierwszy przekonałem się, że Marka nie przegadasz.
– O kasę się nie martw, mój ojciec zapłaci. On jest dalej wdzięczny za ta matmę, poza tym zauważył łaskawie, że od kiedy się razem uczymy, moje oceny poszybowały w górę a moja depresja powoli zanika.
– Matki nie przegadam, nie da rady, zwłaszcza że byśmy musieli się urwać ze szkoły. Dla niej moja szkoła to najważniejsza rzecz na świecie.
– To też zostaw ojcu, on ma dar przekonywania. Mnie do niczego nie przekona, wiesz, za tamto, ale żebyś widział, jak on potrafi urobić klienta. Wiele razy byłem świadkiem jego rozmów biznesowych. On by potrafił sprzedawać piasek na Saharze.
Przypomniałem sobie niedawne sceny z przychodni. Faktycznie, potrafi być ujmujący nawet w podbramkowych sytuacjach. Podejrzewam, że gdyby to porno na mnie nie zadziałało, byłby w stanie mi zwalić konia własnoręcznie, byle by załatwić sprawę. Opowiedziałem to Markowi.
– Tak, to do niego podobne. Dlatego nie martw się, kombinować to on potrafi.
– A ty co, tak cię fiut swędzi, że musisz koniecznie widzieć się z tą Finką? Bo po tych nagich zdjęciach nie uwierzę, że będziecie sobie patrzeć głęboko w oczy – powiedziałem to możliwie lekko, nie chcąc dać do zrozumienia tego, od czym od pewnego czasu myślę, a o czym zacząłem myśleć jeszcze bardziej po tej nocy.
– Nie bądź taki zazdrosny – roześmiał się Marek. – Ile razy muszę ci łosiu powtarzać, że w naszych układach nic się nie zmienia? Jak byłeś łosiem tak będziesz – to mówiąc rzucił we mnie parówką.
– O ty, czekaj młotku – zaśmiałem się, chwyciłem poduszkę od krzesła i rzuciłem w jego kierunku. Po chwili tarzając się po podłodze i dusząc ze śmiechu okładaliśmy się poduszkami. Chyba byłem szczęśliwy, ale nie przyznałbym się do tego nawet pod przysięgą.

Tak jak było umówione, w poniedziałek poszedłem do Joli. Mieszkała na Krzykach, jakieś pół godziny spaceru ode mnie, niedaleko słynnej willi Colonia, w której podpisano akt kapitulacyjny Festung Breslau. Był już półmrok, o tej porze jeszcze nie jest ciemno, a już trudno odróżnić postaci idące za tobą kilka metrów. Wychodząc z domu wrzuciłem do plecaka kilka książek z mojej dziecięcej półki dla Igi, pewnie jej się spodobają. Mógłbym w zasadzie zabrać wszystko za jednym zamachem, ale lepiej rozłożyć na raty, będzie więcej zabawy, a ja zyskam jeszcze więcej życzliwości. Było chłodno, jak to wczesną wiosną, toteż przyśpieszyłem kroku, choć rozmowy z Jolą bałem się bardzo. Podejrzewałem, co usłyszę i to deprymowało mnie jeszcze bardziej. W pewnym momencie miałem nawet myśli, by zrobić w tył zwrot i wrócić do domu. "Tchórz" – pomyślałem sobie pogardliwie.

Nie minęło chyba piętnaście sekund, kiedy poczułem tępe uderzenie w tył głowy. Starałem się utrzymać równowagę, ale to było dla mnie zbyt wiele, poczułem mdły smak w ustach i osunąłem się na ziemię. Do przytomności przywrócił mnie nagły ostry ból w pachwinie, jakby ktoś wymierzył mi kopa. I to musiał być kop, bo nagle poczułem następny, jeszcze następny i znów tępe uderzenie w głowę. Słyszałem jakieś oddechy, szamotanie, ale niewiele poza tym do mnie dochodziło. Trwało to może minutę, kiedy ze szczytu ulicy dostrzegłem zbliżające się światła samochodu. Musiało to przestraszyć napastników. Jeden z nich nachylił się nade mną i wycharczał mi prosto do ucha.
– Odpierdol się od niej. To jest tylko ostrzeżenie.
Nie zdążył nawet skończyć i puścił się biegiem w stronę najbliższej bocznej uliczki. Tymczasem auto podjechało i zatrzymało się przy mnie. Po chwili wyszła z niego kobieta około czterdziestki, ubrana w drogi ciemny płaszcz i ze starannym makijażem na twarzy.
– Żyje pan? Nic panu nie jest? – wyciągnęła do mnie rękę i usiłowała mnie podnieść.
– Nie, nic, dziękuję – odpowiedziałem gramoląc się z brudnego, jeszcze mokrego po porannym deszczu chodnika.
– Wezwać policję? – zatroszczyła się.
– Po co? I tak ich nie złapią, są już daleko – wyraziłem wątpliwość.
– Jak będę do czegoś potrzebna, tu jest moja wizytówka – podała mi kartonik, który bez przeczytania włożyłem do kieszeni. – Jednego z nich mogę opisać, tak więc niech pan się zastanowi. Podwieźć gdzieś?
– Nie, dziękuję, ja tylko na Racławicką – powiedziałem, gdy kobieta wracała już do auta.

– Krzysiek, na litość boską, co się stało? – krzyknęła jola, kiedy tylko otworzyła mi drzwi.
– Napadli mnie przed chwilą – przyznałem, wchodząc mocno obolały do holu. – Nawet nie wiem, ilu ich było.
– Nie trzeba wezwać pogotowia? I zrób coś z tą twarzą – powiedziała, podając mi lusterko, stojące na komodzie. Popatrzyłem. Istotnie, miałem rozcięty łuk brwiowy i lewą stronę twarzy całą zamazaną krwią. Na policzku jeszcze widać było ślady buta. Gdybym kogoś takiego zobaczył na ulicy, wiałbym, gdzie pieprz rośnie. – Chodź do łazienki.
Z trudem rozebrała mnie do majtek, każdy ruch ciała powodował silny ból. Tymczasem Jola napuszczała wodę do wanny. Tworząca się szybko piana przypominała mi nasze nieudane sobotnie figle w saunie. Uśmiechnąłem się, ale twarz zabolała mnie jeszcze bardziej. Na jedno zwróciłem uwagę – myjąc mnie Jola używała gumowych rękawiczek. na razie nie dało mi to wiele do myślenia, ale czy w gumowych rękawiczkach myje się kogoś, kogo się podobno kocha? Niby żartem zbliżyłem jej rękę do mojego pęczniejącego fiuta, ale nie figle były w głowie.
– Nie teraz – powiedziała sucho. O co jej chodzi?
Kąpiel dostarczyła o wiele mniejszych wrażeń, niż te, na które jeszcze przed chwilą liczyłem. Wytarła mnie ogromnym ręcznikiem i pomogła się ubrać. Na wszelkie zalotne dotyki reagowała z obojętnością graniczącą z oschłością.

Siedzieliśmy na tej samej sofie, na której jeszcze niedawno tyle się działo, ale z tej perspektywy to było wieki temu.
– Krzysiu, pamiętasz tego doktora, tego co wiesz, nie muszę ci chyba przypominać?
Zrobiło mi się ciepło. Obrazy z łąki nad Bajkałem wróciły do mnie ponownie. Ten jego dotyk, kiedy manipulował przy moim dydku, by go wsadzić w gorącą dziurkę Joli.
– Wiem, że nie żyje, widziałem w telewizji.
– Doktor Burdzy popełnił samobójstwo – powiedziała jakimś obcym tonem. – I zostawił listy, jeden był dla mnie. Doszedł przed kilkoma dniami, bo przysłał go pocztą. Nie będę ci go czytała, bo jest przeznaczony wyłącznie dla mnie, ale w tym liście przyznał się, że ma wirusa HIV i początkowe objawy nabytego spadku odporności znanego jako AIDS.
Niewiele nowego mi powiedziała, ale spowodowało to grobową ciszę, która trwałą przez kilkanaście minut. Ani ona nie była gotowa mówić dalej, ani ja słuchać. Słychać było tylko tykanie zabytkowego zegara po pradziadku, ozdobie salonu.
– Robiłaś test? – zapytałem.
– Tak, jestem negatywna, ale ty też będziesz musiał sobie zrobić po tamtym. Jakieś szanse złapania tego świństwa dalej masz. Poza tym mnie tez czekają dalsze testy, bo wirus może ujawnić się nawet po trzech miesiącach.
Szybko policzyłem w pamięci. Jesteśmy ze sobą od jakichś dwóch miesięcy, wcale nie musiała być niewierna. Zresztą czy mogłem liczyć na wierność?
– Tak, tylko jak zrobię ten test? Przecież nie kupię go w aptece, nie mam osiemnastu lat...
– Spokojnie, załatwię.
Wyciągnąłem rękę, jakby chcąc ją pocieszyć, ale jakiś przez przypadek musnęła jej pierś. Wyprostowała się jakby ją przeszył prąd.
– Nie dzisiaj, Krzysiu, bo to nie jest mój jedyny problem. W szpitalu, wtedy, co zemdlałam na korytarzu, zdiagnozowano u mnie ostrą anemię. Po prostu nie mam siły na nic. jak widzisz, nawet Iga jest u dziadków, bo zwyczajnie nie dałabym sobie rady. Poczekajmy tydzień, dwa.
Miało to sens i postanowiłem już nie drążyć sprawy.
– A właśnie, Iga, mam coś dla niej – wstałem i jeszcze obolały poszedłem do hallu, gdzie był mój plecak. Wyciągnąłem książki. Już miałem je podać Joli, kiedy zauważyłem, że okładka Kwiatu kalafiora Małgorzaty Musierowicz jest jakoś poharatana. Przyjrzałem się jej uważnie. W okładce był poziomy kilkucentymetrowy otwór, jakby zrobiony nożem. Przekartkowałem książkę. Prawie wszystkie kartki były tak samo pocięte, czy to znaczy, że...?
– O w mordę – szepnąłem.
Jola podeszła i patrzyła nierozumiejącym wzrokiem.
– Chcieli mnie poczęstować nożem – powiedziałem i zbladłem.
– Krzysiek, musisz iść z tym na policję i to najlepiej teraz. Zawieźć cię?
– Nie, po co – odparłem. – Ważne, że żyję.
– Nie masz racji. Jeśli ktoś na ciebie poluje, to znaczy, że to może wcale nie być ostatni raz. Igrasz z własnym życiem. Nawet jeśli ty tego nie zgłosisz, to zrobię to ja – powiedziała zapalczywie. – Nawet nie dlatego, że jesteś moim uczniem, a dlatego że cię...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 15:03, 13 Mar 2023    Temat postu:

20.

Wychodząc z domu próbowałem zadzwonić do matki i trochę ją uspokoić, że tym razem wrócę naprawdę późno. Jej telefon był wyłączony, co czasem się zdarzało, więc wysłałem jej krótkiego esemesa, ale bez straszenia napadem, policją, jak włączy to przeczyta. Na razie denerwowałem się w samochodzie Joli i przeklinałem ten moment, kiedy zgodziłem się pojechać z nią na policję.
– Ktoś to w ogóle widział? – zapytała Jola w momencie, kiedy nie musiała być skupiona. Komenda dla Krzyków znajduje się na Jaworowej, niezbyt daleko, można tam jechać do pewnego momentu pustymi uliczkami między willami jednorodzinnymi.
– A wiesz że tak? – pogmerałem w kieszeni i podałem jej wizytówkę. Na tyle, na ile mogła oderwać się od jazdy, rzuciła na nią okiem.
– Przecież ją znam. Tamara Drogorób, kiedyś radna miejska, znana artystka. Na jej pamięć możemy liczyć. Zachowaj to, pewnie się przyda.

Na komendzie przyjęli nas chłodno, ale nie odmówili spisania protokołu. Policjant upierał się, że musi być obecna moja matka i próbował do niej zadzwonić, jednak on też nie dodzwonił się. Jola jako nauczycielka ze szkoły, co sprawdzono bardzo drobiazgowo, w ostateczności została dopuszczona do przesłuchania.
– Czy masz jakieś podejrzenia, kto mógł to zrobić? – zapytał kostyczny policjant w stopniu aspiranta. Popatrzyłem błagalnie na Jolę. Problem polegał na tym, że miałem i teraz musiałbym się wyspowiadać z Andżeliki i Kingi. Jedno i drugie nie było przeznaczone dla uszu Joli, mogłoby zaprowadzić nie wiadomo gdzie. Jednak jedna opcja wydała się bezpieczniejsza niż druga. Jest takie zagranie w szachach o nazwie gambit, w którym poświęca się jakoś grubą figurę, najczęściej hetmana, by wyrobić sobie pozycję do obrony lub ataku. Wiedząc zatem, że straty są nieuniknione, poświęciłem Kingę. Policjant słuchał historii z zainteresowaniem a mnie robiło się coraz słabiej, kiedy musiałem opowiedzieć o przeszłości Kingi. Słowo "prostytutka" wręcz kaleczyło mi gardło. Zerknąłem zrozpaczony na Jolę, siedzącą nieco z boku, ale ta wydawała się niewzruszona i chyba nawet się uśmiechnęła. Podczas rozmowy wszedł młodszy stopniem policjant i wniósł jakieś papiery. Aspirant przerwał rozpytywanie, skupił się na jednym z nich i studiował go ciekawie.
– Prowadzimy sprawę, w której występuje twoje nazwisko, o handel narkotykami – powiedział beznamiętnym głosem aspirant – twoje nazwisko wystąpiło w jednym z zawiadomień o przestępstwie. Nieoficjalnym, trzeba szczerze powiedzieć. Sprawa wydawała się dęta, ale musimy doprowadzić ją do końca. Zwłaszcza że teraz...
– To temu zawdzięczam tę rewizję w mieszkaniu? – przerwałem mu zjadliwie. – O ile wiem, matka złożyła zażalenie na postępowanie policji i przeszukanie pod nieobecność pełnoletniego.
– Nic na ten temat nie wiem – odpowiedział zimno policjant. – Daj mi skończyć. To, co się stało dziś, może równie dobrze świadczyć o porachunkach między gangami. Po prostu nie oddałeś komuś pieniędzy za towar i masz czego chciałeś.
Myślałem, że szlag mnie trafi. Było już późno, całe ciało mi płonęło, byłem tak zmęczony, że ciężko było mi się skupić nad pojedynczymi szczegółami. I tu z pomocą przyszła mi Jola, czego nawet się nie spodziewałem.
– Macie jakieś dowody, zostały przedstawione zarzuty mojemu uczniowi, czy po prostu klepie pan jakieś bzdurki bo się panu nudzi? Bo pan wybaczy, w bajce o Czerwonym Kapturku jest więcej prawdy...
Policjant popatrzył na nią wściekle, widziałem, jak zaczyna mu drgać podbródek. Jola z miękkiej kotki zamieniła się w dziką kocicę i musiał to zauważyć. Ale nie podjął zaczepki. Przeprosił i szybko dokończył przesłuchanie.
– Teraz pójdziesz ze mną do pokoju, gdzie przeprowadzimy ciąg dalszy przesłuchania. A panią proszę o poczekanie na korytarzu.
Jola nie dała się wyprowadzić w pole.
– Przypominam panu, to jest osoba nieletnia i w jakimś sensie jestem za nią odpowiedzialna...
Na szczęście to przesłuchanie było inne i z masy zdjęć musiałem wybrać kogoś, kto przypomina mi napastników. Uważnie, na ile pozwalał mi świdrujący ból głowy, wpatrywałem się w poszczególne fotografie. Nic. Dopiero przy jednej drgnąłem. Mogłem się oczywiście mylić, ale prawie na pewno był to ten chłopak, który zaczepił mnie na Ruskiej i prosił, bym sobie odpuścił Kingę. Tyle że tamten był w kapturze, ten zaś miał czarną bujną czuprynę. Pokazałem go i wytłumaczyłem, w jakich okolicznościach go spotkałem.
– Czy jesteś pewny, że chodziło wtedy o Kingę Stadnik? – zapytał policjant. Kiwnąłem głową.

– Dlaczego nic nie powiedziałeś w szkole o tym przesłuchaniu? – napadła na mnie Jola zaraz po tym, jak oddaliśmy podpisane przepustki i opuściliśmy ponure gmaszysko na Jaworowej.
– A musiałem? – zaperzyłem się. – Jak to mówią, nie powiadaj nikomu, co się dzieje w domu. Poza tym wtedy podejrzewałem jedną osobę ze szkoły, że mi podłożyła to świństwo. Teraz nie jestem już taki pewny.
Jola nie skomentowała, siadła za kierownicę i zajęła się prowadzeniem z takim zaangażowaniem, że bałem się nawet odezwać. Lampy uliczne, światła w oknach, pączkujące drzewa, wszystko to zlewało mi się w oczach w jedno.
– Podrzucę cię do domu, ale będziesz mnie musiał popilotować – poprosiła Jola. Usiłowałem wyłowić coś z jej tonu, ale w tym stanie było to po prostu niemożliwe. I zaczął się koszmar. Jako pieszy nie wiedziałem, że mamy tak dużo ulic jednokierunkowych na osiedlu i dotarcie do domu zamieniło się w kolejny labirynt uliczek. Gdy dojechaliśmy w pobliże domu, było już w pół do jedenastej. No to matka da mi paternoster – pomyślałem. Zanim wysiadłem z auta, przytuliłem się do Joli i uśmiechnąłem blado. Mimo bólu pragnąłem jej ust, zapachu, dotyku. Nie zastanawiając się wiele padłem w jej objęcia i oddałem się najbardziej namiętnemu pocałunkowi w moim dotychczasowym podłym życiu. Po plecach przelatywały mi ciarki, mały w spodniach błyskawicznie stanął na baczność. Usiłowałem naprowadzić na niego rękę Joli.
– Nie masz dość? – zapytała filuternie, na moment odrywając się od moich ust. – Nie sądzę, żeby to były dobra pora i miejsce. Pamiętaj, na razie nie jesteś bezpieczny...
Zrobiło mi się głupio, że musi mi mówić o tak oczywistych sprawach, ale skoro znaleźli mnie kilka przecznic dalej, równie dobrze mogą dotrzeć i tu. Pożegnałem się ciepło i wysiadłem z auta.

Jeszcze z chodnika przed domem zauważyłem, że w kuchni światło się nie paliło, w przedpokoju też nie, bo drzwi do kuchni zawsze są otwarte i byłoby widać choćby poświatę. Matka pewnie wróciła i śpi – pomyślałem, z bólem nóg wspinając się na drugie piętro. Zachrobotał klucz w zamku i po chwili byłem już w środku. W całym domu było zimno i ciemno niczym u Afroamerykanina w odbycie. Zajrzałem do pokoju matki, pusto. Rozświetliłem całe mieszkanie, dalej pusto. Co się dzieje do ciężkiej cholery? Nie miałem żadnego pomysłu. Mogę czekać ale co to da? W tej sytuacji to, że matka raczej o niczym się nie dowie, przestało mnie pocieszać. Denerwowałem się coraz bardziej. Mimo wszystko postanowiłem wmusić w siebie jakąś kolację, na głodniaka człowiek zawsze gorzej myśli. W lodówce były wyłącznie jajka, których nie lubię, ale półka na wędliny była pusta, matka miała zrobić dziś zakupy. Również chlebak prezentował smętne piętki od nieświeżego już chleba. W zamrażalniku była jedna laska zwyczajnej, którą odmroziłem i zrobiłem sobie beztrosko jajecznicę, nie myśląc, co będę jadł jutro na śniadanie.

Była już pierwsza. Nie mogłem spać, zarówno z bólu jak i lęku o matkę. Żeby teraz ktoś mnie przytulił, choćby nawet Marek. Z lubością pomyślałem o jego miękkim, ciepłym ciele i pogodnym wyrazie twarzy. Marek, może do niego zadzwonić? On pomógłby na pewno. Tak, tylko jak może pomóc o tej godzinie? Mogę najwyżej zadzwonić na pogotowie. Wyjąłem komórkę, wystukałem sto dwanaście, nawet nie słyszałem piknięć komórki, tak bardzo waliło mi serce i szumiało w uszach.
– Sto dwanaście, słucham – odezwał się zmęczony, charczący głos operatorki. Przedstawiłem krótko sprawę.
– Niestety nie możemy udzielić takiej informacji przez telefon – pouczyło mnie babsko. – Jutro przyjedzie pan na pogotowie, wylegitymuje się stosownym dokumentem, wtedy będziemy mogli pana poinformować, oczywiście o ile rzeczywiście ta pani była naszą pacjentką.
– Ale to jest moja matka! – prawie wrzasnąłem.
– Przez telefon tego nie widać – babsko było nieugięte – i proszę się rozłączyć, blokuje pan telefon tym, którzy naprawdę go potrzebują – to mówiąc rozłączyła się. Naprawdę go potrzebują, zżymałem się. A niby ja to co? Chciało mi się nawet nie płakać a wyć.

Obudziłem się mocno po dziewiątej, pierwsze lekcje poszły się gwizdać. Zadzwoniłem więc jeszcze raz na pogotowie, licząc, że tym razem znajdę kogoś uprzejmiejszego. Bingo, znalazłem, pani naprawdę mi współczuła a jej głos był tak sympatyczny, że w innej sytuacji próbowałbym się z nią umówić. Zrobiłem sobie kawy, jedyne co było obecnie w mieszkaniu do skonsumowania i zacząłem myśleć. Można by zadzwonić na policję. Co prawda moja matka przestępstw nie popełniała, wręcz przeciwnie, była nieprzejednaną legalistką i nie ukradłaby komuś nawet jednogroszówki, ale przecież przypadki chodzą po ludziach. Raczej nikt jej nie zamordował, bo niby za co? Biedny byłby raczej napastnik, matka była w młodości wicemistrzem Polski juniorów w dżudo w jej kategorii wagowej. Poza tym ja miałem od wczoraj uraz do policji. Cóż trzeba będzie go przełamać.
– Pogotowie policyjne – usłyszałem w słuchawce. Tym razem głos męski. Przedstawiłem sprawę nieco się plącząc, ale miałem wrażenie, że akurat ten gliniarz chce mi pomóc.
– Proszę zaczekać. Jeśli pańska matka była uczestnikiem jakiejś interwencji, będzie musiał pan przyjechać na komisariat. Jeśli nie, powiemy panu. Proszę czekać.
Powariowali z tym RODO. Przecież takie instytucje jak policja czy pogotowie mają pomagać ludziom Tymczasem wszystko szło na opak. Znów z bijącym sercem czekałem na odpowiedź.
– Proszę pana, pańska mama nie występuje na liście interwencji. Pozostaje mi tylko życzyć, aby sprawa szybko się wyjaśniła i nie stało się jej nic złego – zakończył policjant, do którego z miejsca poczułem sympatię, chyba po raz pierwszy w życiu. Można? Można. Znów zerknąłem na zegarek. Może trzeba pojechać do szkoły, choćby na trzy lekcje...

Gdy wszedłem na szkolny korytarz, trwała właśnie duża przerwa. Ciało nadal mnie bolało, choć nie tak mocno jak dotychczas. Znalazłem naszą klasę i od razu rzucił się na mnie Marek.
– Już się martwiłem o ciebie łosiu – powiedział na przywitanie. – Nietęgo wyglądasz. Stało się coś?
Najkrócej jak mogłem streściłem mu sprawę z matką. O napadzie będzie jeszcze czas pogadać.
– Jak ma na imię twoja matka? – zapytał wysłuchawszy mnie uważnie.
– Stanisława Żak-Podleśna – odpowiedziałem. – A po co ci to?
W tym momencie rozbrzmiał dzwonek na lekcję.
– Idę wykonać kilka telefonów – odparł Marek. – A ty idź na geografię. Chcesz moje drugie śniadanie? jeszcze jedna kanapka mi została.
Może na następnej przerwie. Usiadłem w klasie i oglądałem kolejne show Romanowskiego, który tym razem barwnie opowiadał o gospodarce rolnej Rosji i suszeniu zboża na drogach. Jeszcze wczoraj słuchałbym tego z zainteresowaniem, dziś raczej patrzyłem na puste miejsce obok mnie. Gdzie ten Marek? Do kogo dzwoni? Marek był bardzo punktualny i nie opuszczał żadnej lekcji. Tym bardziej się denerwowałem, byłem pewny, że dzwoni w mojej sprawie. Do końca lekcji zostało może pięć minut, kiedy Marek wszedł do klasy, gestem przywołał profesora i coś cicho mu tłumaczył. Obserwowałem jego twarz, z reguły uśmiechnięty, tym razem przyoblókł marsową minę.
– Krzysiek, wyjdźcie z Markiem z klasy – poprosił. – I w zasadzie jak chcecie, możecie już iść do domu, jakoś was usprawiedliwię.
Tych kilka a może kilkanaście metrów między naszą ławką a korytarzem zamieniły się w dziesiątki kilometrów. Zanotowałem tylko zdziwione i zainteresowane spojrzenie Andżeliki.
– Chodź do kibla – poprosił Marek.
Miało to sens, jeśli miał mi coś naprawdę złego do przekazania, lepiej było nie robić tego na korytarzu, który za chwilę zapełni się dziesiątkami uczniów w tym ciekawskimi z naszej klasy.
– Twoja matka miała wczoraj w pracy zawał serca i leży na Kamieńskiego w szpitalu miejskim. Lekarze mówią, że jej stan jest poważny ale nie beznadziejny. Nie będziesz na razie mógł jej odwiedzać – przekazywał w telegraficznym skrócie.
Chwilę nie mogłem złapać oddechu. A więc jednak. Marek położył mi rękę na ramieniu.
– Przykro mi łosiu. Naprawdę przykro.
Nie wiem, co się stało, nie wytrzymałem. Zawyłem jak pies i zacząłem płakać Markowi w objęciach. Tuliłem się do niego jakby był ostatnią deską ratunku. Plecy i nogi nadal mnie bolały, ale było mi wszystko jedno. Marek chyba zdawał sobie sprawę z powagi chwili, nie usiłował mnie uciszać, uspokajać. Wiedział, że to musi się przeze mnie przetoczyć. W tej chwili drzwi toalety otworzyły się nagle i stanęła w nich Andżelika. A co ta dziwka tu robi?
– Andżelika, spiżdżaj stąd, no chyba że ci chuj wyrósł – powiedział Marek. Jeszcze nigdy nie słyszałem od niego wulgarnego słownictwa.
– Szukałam cię Krzysiu – powiedziała z fałszywą słodyczą w głosie. – Miałam ci przekazać pozdrowienia od Kingi – uśmiechnęła się jadowicie. – Ruchajcie się dalej, pedały – powiedziała tym samym tonem, odwróciła się na pięcie i zniknęła za drzwiami. Byłem w podwójnym szoku.
– Ale ja w domu nie mam kawałka chleba – jęknąłem, nie myśląc na razie o doniosłości komunikatu przekazanego przez Andżelikę. – Pożyczysz choć stówę na kilka dni? Matka ci odda.
– Chyba oczywiste, że teraz mieszkasz u mnie – odpowiedział Marek – więc chyba na razie nie będzie ci potrzebna.
– Jak to? A twoi rodzice?
– To oni cię zapraszają – powiedział Marek obojętnie. – Jeśli chodzi o mnie, mógłbyś u mnie mieszkać na zawsze. A informacje zdobył mój ojciec, który cię bardzo lubi. On ma znajomości wszędzie przez te swoje kontakty handlowe.
– A ustawa o danych osobowych? – zapytałem zdumiony opisując jak usiłowałem się przebić przez biurokratyczny gąszcz.
– Naprawdę sądzisz, że dla niego to jakaś przeszkoda?
– Ale nie mogę tak pojechać do ciebie od razu, – upierałem się. – Muszę jechać na Partynice po jakieś ciuchy, poza tym mam być u Pauliny o trzeciej, jak się umówiliśmy.
Marek popatrzył mi prosto w oczy i uśmiechnął się szczerze.
– Mówiłem ci, że zaruchasz się na śmierć. O ciuchy się nie martw, a co do Pauliny – dobra, jedź, szerokiej drogi. A w zasadzie wąskiej – poprawił się. – Ale bądź około szóstej u mnie, OK?

– Mów co się stało – przywitała mnie Paulina.
– Nic ci nie powiem i sama wiesz, dlaczego – odpowiedziałem wściekły za takie dzień dobry. – Gdybyś ty w połowie była mi wierna tak jak jesteś wierna Andżelice, niczego więcej na świecie bym nie pragnął.
Paulina stanęła jak rażona prądem. W zasadzie miałem na myśli tylko jej plotkarstwo, ale ona odczytała z tego coś więcej. Dopiero teraz zwróciłem uwagę, że ścięła włosy prawie na chłopczycę, co dodało jej jakiegoś pociągającego sex appealu.
– Nie to nie – odpowiedziała urażona. – Ale z tą wiernością to przeginasz. Kiedy byłam ci niewierna?
– Chociażby wycierając Markowi fiuta – wypaliłem patrząc jej w oczy. – I to przy mnie.
– Odezwał się ten, który nigdy nie chwycił faceta za kutasa. "Nigdy, nigdy, porzygałbym się" – przedrzeźniała mnie. – Poza tym zrobiłam to przez ręcznik, więc się chyba nie liczy?
– No i? – uśmiechnąłem się. – Marek to Marek a nie facet. Poza tym ta pantomima nie dla ciebie była przeznaczona. Adresatka odczytała ją nader poprawnie.
Po chwili już mniej wrogo nastawieni do siebie siedzieliśmy w pokoju.
– Coś ci muszę powiedzieć – powiedziała obejmując mnie za barki. – Wiesz co to jest deja vu?
– Pewnie, że wiem co to jest. A co?
– Tam w tej saunie miałam właśnie deja vu. Odnośnie Marka. tylko nie bardzo wiem, czego miało to dotyczyć. Jednak jego ciało wydawało mi się jakieś znajome, zwłaszcza jak przechodził koło mnie i przypadkiem się zderzyliśmy.
Cholera, tak to jest, jak baby zaczną myśleć. Oczywiście mogłem się domyślić wszystkiego, skojarzyć rzeczy oczywiste i teraz trzeba było minimalizować straty. W końcu i tak niczego nie będzie mogła nam udowodnić.
– Po prostu spodobał ci się jego ogier. Gdybym był kobietą, zainteresowałbym się nim choćby z tego powodu...
– Jak widać, nawet nie musisz być kobietą – drwiła. – Ale nie będę wnikała, co cię z nim łączy, to są wasze sprawy. Dla mnie to nawet podniecające, że mu go trzymałeś...
Co ona wygaduje? Byliśmy już tak blisko siebie, że ostra robota była raczej kwestią sekund niż minut, ale co to za krzywe teksty? Pornola sobie znalazła...
– Nie mów, że ci się to podobało.
– Gdybyście mnie zaprosili jeszcze raz do sauny to pewnie bym nie odmówiła – roześmiała się i nie była to reakcja na moją rękę sunącą do jej piersi.
– O ty zbereźnico, czekaj, pokażę ci, że mój jest bezkonkurencyjny. A co do imprezy – pogadam z Markiem, tylko musi sobie znaleźć dziewczynę. Andżelika ma tam zakaz wstępu dopóki ta rudera się nie rozwali.
Wyobrażenie Marka przypatrującego się naszym igraszkom podziałało na mnie tak, że o mało nie rozerwałem jej majtek. Wszedłem w nią tak dziko, aż prawie wrzasnęła. A we mnie włączyło się turbodoładowanie, jeszcze nigdy nie robiłem tego tak intensywnie, tak zapalczywie. Było bosko, Paulina była tak napalona, że mój członek ślizgał się w jej wnętrzu wchodząc aż do nasady.
– Opanuj się dzikusie...
– Nie... Może mój bolec nie jest tak gruby, ale popatrz co potrafi! – to mówiąc pchnąłem tak głęboko, że poczułem ból u nasady jąder.
– Wyhamuj, jak zawsze to robiłeś... Wolniej, mocniej – szeptała Paulina między kolejnymi jękami. Nawet nie poczułem momentu, kiedy nasze płyny stały się jednym, a ból całego ciała zniknął jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, jak piszą w bajkach dla dzieci. Tyle że na szczęście nie była to bajka.
– Tylko zapytaj Marka o tę imprezę – szepnęła mi na pożegnanie. Co za menada. Jeszcze ma mało? Pożałowałem ją w ucho.
– Więcej nie dostaniesz, chyba że sporządniejesz.

– Idź się wykąp – powiedział Marek ledwie weszliśmy do jego pokoju. – Tak się pociłeś w ciągu dnia, że czuję to do teraz. Sauna jest napalona, bo chyba matka tam była, możesz skorzystać jak chcesz. Ręczniki tam gdzie zawsze.
Miał rację. Wczoraj nie miałem siły wziąć prysznica, a dziś faktycznie kilka razy byłem tak mokry, że powinienem zmienić koszulę. Nie bardzo chciało mi się gramolić jeszcze obolałe ciało po wysokich schodach, ale nie miałem wyboru. W łazience z rozkoszą przyjąłem chłodny prysznic, fale zmęczenia powoli ustępowały. Nie zapomniałem tym razem w końcu umyć kutasa po naszych szaleństwach z Pauliną. Tak, wiem, że po każdym stosunku należy oddać mocz i umyć tę część ciała, ale tym razem nie miałem na to ochoty. Maluch przypomniał sobie te figle i niebezpiecznie się uniósł. Mniejsza z tym, jedyne co mi groziło to wejście Marka, który nie takie rzeczy u mnie widział, a nawet dotykał. Wchodząc do sauny nie zauważyłem nawet, że światło się świeci, zresztą jakie to miało znaczenie? Rodziców Marka stać na płacenie kosmicznych rachunków za energię, poza tym mieli w ogródku panele. Gdy wszedłem do sauny, pierwsze co rzuciło mi się w oczy to matka Marka leżąca na górnej półce. Mimo czterdziestki miała ponętne, opalone ciało, to nie po niej Marek odziedziczył tuszę. Oniemienie było tak wielkie, że przez moment nie byłem w stanie wykonać najdrobniejszego ruchu.
– Wejdź – uśmiechnęła się zapraszająco, prężąc apetycznie swoje ciało. Mój stojący kutas chyba nie zrobił na niej wrażenia. Albo wręcz przeciwnie.
– O matko, kto cię tak urządził? – uśmiech zamarł jej na ustach.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 15:05, 13 Mar 2023    Temat postu:

22.

Przepraszam za niewielką zwłokę, ale choroba nie wybiera
– A nic, napadli mnie na Krzykach, gdy szedłem do koleżanki – odpowiedziałem półprzytomnie.
– Zgłosiłeś na policję?
– Tak, ale co to da? Kazali mi rozpoznawać jakieś mordy, raczej nikogo z nich nie znam.
Matka Marka nie kryła własnej nagości, wręcz przeciwnie, prężyła się na tej górnej półce sauny jak kotka. Musiałem dokonywać nieludzkich wysiłków, by nie patrzeć, a było naprawdę na co i nie potrafiłem się oprzeć. Próbowałem tak ułożyć ręcznik, aby ukryć wzwód, ale chyba niewiele to dało. Tymczasem ona zachowywała się zupełnie naturalnie, jak gdyby ta krępująca sytuacja w ogóle jej nie dotyczyła.
– A na pogotowiu byłeś? W ogóle kiedy to się stało?
– Wczoraj późnym popołudniem – wyjaśniłem – i nie, nie byłem na pogotowiu. Jeszcze wszystko mnie boli, ale nie tak mocno, jak wczoraj.
– Nasmaruję ci czymś te plecy – zaofiarowała się – bo w połowie masz sine. Polej kamienie i zaraz stąd wyjdziemy.
Zapominając o bólu ruszyłem się tak niezgrabnie, że ręcznik szczelnie przykrywający łono spadł i to w takim momencie, że natychmiast zobaczyła mojego kutasa. Próbowałem się natychmiast obrócić, ale uporczywy ból w kręgosłupie sparaliżował mi ruchy.
– Jestem przyzwyczajona, nie musisz się tak krępować – roześmiała się. – Choć Marek nigdy nie wejdzie ze mną do sauny na golasa, najwyżej w slipkach. To prawda, że on ma prawdziwą maczugę?
Własna matka nie zna syna? W tej chwili uświadomiłem sobie, że moja chyba też mnie nie widziała nagiego od kiedy zmieniła mi ostatnią pieluszkę. To znaczy inaczej. Miałem może trzynaście lat, już zacząłem dojrzewać, i w tym czasie wyrósł mi straszny czyrak w pachwinie, ale wtedy też pokazywałem tyle, żeby za wiele nie zobaczyła.
– Prawda – odpowiedziałem, starając się, by wypadło to jak najbardziej naturalnie.
– I nie ma żadnych stulejek i niczego takiego?
Też sobie temat znalazła... Widocznie jej mąż nie pochwalił się, jak uczył syna walić konika.
– Nie, skądże, wszystko jest w jak największym porządku.
– Jestem ciekawa, czy jak pozna swoją pierwszą dziewczynę, też będzie taki wstydliwy. Wiesz, że on przy nas nawet koszulki nie zdejmie? Do sauny też sam chodzi, i to chyba od kiedy miał osiem lat. W ogóle, jeśli mam być szczera, masz większy kontakt z nim, niż my mamy.
Nie chciałem jej wyprowadzać z błędu, że pierwszy stosunek to on ma już dawno za sobą, w ogóle nie marzyłem o niczym innym niż o tym, by ta rozmowa już się skończyła. Tymczasem para z kamieni siekła nas prawie na czerwono. Wyszliśmy prosto pod prysznice. Tam, zaraz po płukaniu, mama Marka zaczęła mi smarować plecy jakąś pachnącą miksturą. Świadomość, że mam za sobą piękną kobietę w średnim wieku, a także prawdopodobnie przypadkowe dotknięcia jej piersi i ciepła ręka na plecach spowodowały, że mój maluszek nie tylko nie opadł, ale nawet uniósł się jeszcze bardziej. Korciło mnie, by rękę z jej piersi przesunąć na brzuch, ale nie wiem, jak by to odczytała.

W tym momencie drzwi do łazienki się otworzyły i stanął w nich Marek.
– Krzysiek co się z tobą dzie... a przepraszam – powiedział i błyskawicznie wyszedł. O cholera. Stałem akurat obrócony twarzą do wyjścia, wszystko widział. Wytarłem się po skończonym masażu, ubrałem i z niechęcią polazłem na górę.
– Za jakieś pół godziny zejdźcie na kolację – poprosiła mama Marka. Coś tam odburknąłem, jeszcze byłem oszołomiony jej dotykiem.
Gdy wszedłem do pokoju, z miejsca rzucił się na mnie Marek. Jego twarz była prawie czerwona i miał poważne problemy z opanowaniem drżenia rąk.
– Krzysiek, ja cię bardzo proszę, ale od mojej matki to ty się po prostu odpieprz, dobra? Mało masz ruchania? Jeszcze tego brakowało...
Był tak wzburzony, że dosłownie odbierało mu mowę. Co ja najlepszego zrobiłem... I jak mu to wszystko wytłumaczyć? Po prostu się nie da.
– Marek, błagam cię, ja naprawdę nic nie robiłem z twoją matką, przysięgam...
– Tak? To twój fiut stanął ci tak przypadkiem? – ironizował. I jak mu wytłumaczyć podstawową reakcję organizmu? Znałem go już na tyle, że wiedziałem, że jest zupełnie inaczej skonstruowany, nie podnieca się szybko i byle czym, czasem dobre dziesięć minut zajmuje go, by postawić kaprala.
– Marek, to zupełnie nie tak – jęknąłem. – Jak byś był w jednym pomieszczeniu z nagą kobietą i przez kilkanaście minut musiał patrzeć na jej cipkę, też byś zareagował.
– Taaak... A później to obmacywanie. Myślisz, że nie widziałem, co ci robiła? Naprawdę, Krzysiek, nadużywasz mojej gościnności, muszę to stwierdzić z przykrością.
– W porządku – podjąłem szybką decyzję – i bez twojej chaty mam gdzie mieszkać, pieniądze pożyczę od kogoś, obejdzie się bez łaski. Przyjmij do wiadomości, że za chwilę się przebiorę, spakuję i wracam do domu. A ty sobie możesz myśleć, co chcesz. Tylko nie siadaj jutro koło mnie w jednej ławce, dobra?
Popatrzyłem na zegarek. Za pół godziny mam pociąg, później za jakieś pół godziny ostatni na Partynice, Z przerażeniem pomyślałem o zimnym mieszkaniu, bez nawet kromki suchego chleba. Trudno, przeżyję i to. Jutro poproszę Jolę, by mi pożyczyła trochę grosza. No i będzie trzeba zacząć się interesować, co z matką. Potrzebowałbym pomocy Marka, ale nie przy takim nastawieniu. Wziąłem torbę, wyjąłem gacie i podkoszulkę i zrzuciłem szlafrok.
– Jezus Maria – wyszeptał Marek. – Co ci się stało?
– Nie twoje zmartwienie – odburknąłem opryskliwie. – Jeśli chcesz wiedzieć, to napadli mnie przedwczoraj. A twoja matka po prostu smarowała mi plecy. Nie wiem czym, ale mniej boli i jakoś dowlokę się do domu.
I stała się rzecz niespodziewana. Marek podszedł do mnie, nagiego jak Adam w raju, i przytulił mnie do siebie, tak jakby wiedział, czego potrzebuję najbardziej. W pierwszym odruchu chciałem go odepchnąć, ale coś mnie powstrzymywało. Po prostu potrzebowałem tego. Po tych wszystkich wrażeniach, bólach i innych wątpliwych atrakcjach każde ciepłe ciało przyniosłoby mi ukojenie.
– Ja cię bardzo przepraszam, nie wiedziałem – szepnął Marek. Ale już mi było wszystko jedno. Nawet próbowałem się postawić w jego sytuacji, co bym zrobił, gdyby mi ktoś posuwał mamę? Pewnie nie zareagowałbym aż tak gwałtownie, ale szczęśliwy też bym nie był. Tymczasem cieszyłem się bliskością, schodziło ze mnie całe napięcie. Co się ze mną dzieje...
– Chłopcy, kolacja! – dobiegło z dołu.
– Idź w szlafroku – rzucił Marek i kocim gestem stuknął swoją głowę o moją. Delikatnie pocałowałem go w policzek, co było sygnałem, że pierwsza nasza waśń skończyła się nieodwołalnie. Na razie nie myślałem nic więcej...

Następnego dnia na dużej przerwie zadzwoniła Kinga. Tylko tego mi brakowało. Po "pozdrowieniach" od Andżeliki pragnąłem, by na zawsze odczepiła się ode mnie, a najlepiej zgubiła mój numer. Ale nic takiego oczywiście nie nastąpiło. Mógłbym ją rzecz jasna zablokować i niechybnie bym to zrobił, gdyby właśnie nie Andżelika. Niech wie jak najmniej. Na razie zdecydowałem na otoczenie tego, co się stało, kompletną tajemnicą. Już na pierwszej przerwie odnalazłem Jolę i poprosiłem ją, aby zachowała tajemnicę. Na szczęście jeszcze nie zdążyła nikomu powiedzieć.
– Ale zdajesz sobie sprawę, że będę musiała poinformować o tym dyrektora szkoły? Bo jak by nie było, reprezentowałam cię tam zupełnie oficjalnie.
– Byle nie mówił innym uczniom – poprosiłem.
Kinga zaczęła rozmowę dziwnie.
– Czy nic złego ci się ostatnio nie stało? – zapytała troskliwym głosem, zbyt troskliwym jak na moje potrzeby.
– Nie, kompletnie nic – skłamałem – a dlaczego pytasz?
– Mam jakieś dziwne przeczucia – odpowiedziała.
– Mów jaśniej.
– Chwileczkę, daj mi minutę... – po czym zamilkła. Z słuchawki dobywały się jakieś stłumione rozmowy i wydawało mi się, że słyszę męski głos. Mógł to być przypadek, korytarz szkolny na dużej przerwie nie należy do najcichszych miejsc na świecie. Istotnie powróciła po jakichś dwóch minutach.
– Ktoś z tych nieprzyjemnych ludzi, o których ci mówiłam wtedy w Sobótce, pytał, czy widuję się jeszcze z tym dupkiem – tak się wyraził – z którym widziałam się wtedy, w tamtej kawiarni na Ruskiej.
Właściwie mogłem ją poinformować co się stało, ale jeśli ona to przekaże Andżelice... Nie, trzeba być konsekwentnym.
– Chyba będę potrzebowała schronienia na dwa dni, dokładnie na ten weekend, załatwisz coś? Obiecałeś...
To właśnie są kobiety. Nic jej nie obiecywałem i nie sądzę, by w tej sytuacji to było możliwe. Bałem się jednak powiedzieć to wprost, postanowiłem trochę pokluczyć.
– To nie jest takie proste, sam mam trochę kłopotów. Na kiedy chcesz odpowiedź?
Zastanowiła się.
– Na czwartek, starczy.
Czyli mam dwa dni. Jak to rozegrać? Teraz już byłem mniej pewny, że niczego jej nie obiecywałem. Te jej cielęce spojrzenia trochę mnie zbałamuciły, przyznaję, Ale nie mogłem za nic przypomnieć sobie tamtej rozmowy.
– Postaram ci się jakoś odwdzięczyć – powiedziała i zabrzmiało to bardzo erotycznie. Już sobie wyobrażam to odwdzięczenie... – To pa. I pamiętaj o czwartku.
Jakże bym mógł zapomnieć.

W środę rodzice Pauliny przychodzą bardzo późno z pracy, toteż ten dzień zawsze wykorzystywaliśmy na nasze randki. W szkole zauważyłem, że często przypatruje mi się Andżelika, ale z jakichś powodów nie szuka ze mną kontaktu, a wręcz unika. Zaczepiłem ją na przerwie, ale odwróciła się na pięcie i poszła ostentacyjnie w długą. Cóż, jej sprawa też dojrzała do ostatecznego wyjaśnienia, tyle że jeszcze nic nie wykombinowałem. A czas naglił. Po lekcjach pożegnałem się z Markiem, obiecałem, że na pewno wrócę koło szóstej i poszedłem na przystanek. Gdy wsiadłem do tramwaju jadącego na Legnicką, zauważyłem, że na przednim pomoście stoi Andżelika. A co ona tu robi? Mieszka gdzieś na Wielkiej Wyspie, powinna jechać w przeciwną stronę. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że może mnie śledzić. Poza tym doskonale wie, gdzie mieszka Paulina, bośmy się już raz tam spotkali. Cholera. Wykonałem manewr, w ostatniej chwili wyskoczyłem na placu Dominikańskim i przesiadłem się w stronę Krzyków. Akurat jechała siedemnastka, udało mi się zdążyć. Później objechałem przez Piłsudskiego i Plac Jana Pawła, co kosztowało mnie dodatkowe dwadzieścia minut. Już na Szczepinie zadzwoniłem do Pauliny przepraszając za spóźnienie i pytając, czy jest u niej Andżelika?
– A co ona miałaby tu robić? – zapytała zdumiona. – Znowu walczycie ze sobą?
– Nie twoja sprawa, naprawdę.
Idąc do bloku Pauliny rozglądałem się na boki, coś mi się nie podobało. Ale nie, nie widziałem nikogo znajomego. Czyżbym był przeczulony? Serce łomotało mi, gdy wchodziłem do klatki schodowej, a później windy. Było pusto.

– Co taki rozdygotany jesteś? – zapytała Paulina, kiedy legliśmy na kanapie. Do tej pory latały mi ręce.
– Ja? Nie, zdawało ci się – roześmiałem się sztucznie.
– Tak, ty – powiedziała i zaczęła mi rozpinać koszulę. Była w połowie, kiedy przypomniałem sobie, że to jest coś, czego absolutnie nie może zrobić. Ale co tu wymyślić? Powstrzymałem ją ruchem ręki i położyłem się na plecach. Już długo pragnąłem to wypróbować, ale jakoś nie było okazji. Leżąc opuściłem spodnie do kolan.
– Co ty wyprawiasz?
– Raz może być inaczej, nie? – uśmiechnąłem się i ściągnąłem majtki tak do pół uda. Mój żołnierz był w pełnej gotowości, wystarczyło mu tylko naciągnąć kapturek, który miałem w pogotowiu. Jechać do Pauliny bez prezerwatywy to tak jak wejść do knajpy bez forsy. Ściągnąłem jej spodnie i usadziłem tyłem, tak, że obejmowałem ją za brzuch i piersi. Następnie dałem jej znać ręką, by uniosła tyłeczek i nadziała się.
– To głupie jest, nie uważasz? – zapytała.
– Nie uważam – odpowiedziałem, chwilę rozkoszowałem się zaistnieniem w jej głębi, po czym unosząc ją lekko i opuszczając zmusiłem do pracy. Była umiejętną i piekielnie zdolną uczennicą, już po kilku ruchach wiedziała co robić, bez żadnej pomocy. Była idealnie śliska, szybko wpadła w rytm i trzymała go prawie do końca. Na moment spadła z konika, ale udało się to nadrobić, a ja byłem już tak blisko ekstazy, że nie odczułem żadnego bólu.
– Już – nie szepnęła a wycharczała na najwyższych obrotach, po czym padła mi na klatkę piersiową, a ja kilkoma pchnięciami biodrami dopełniłem reszty.
– To było cudowne – szepnęła mim do ucha, całując mnie w usta.

– Pytałeś już Marka? – zapytała, gdy się już ubierałem. Nie, nawet mi to do głowy nie przyszło, miałem naprawdę ważniejsze rzeczy do zrobienia.
– Paulina, zlituj się – jęknąłem – Marek nie ma dziewczyny, jak ty sobie to wyobrażasz?
– We trójkę mogłoby być nam bardzo przyjemnie, nie uważasz? Przecież Marek cię jakoś nie zniesmacza, jeśli możesz mu trzymać stojącego misia, nie? A ja też mam ochotę na coś dziwnego.
O rany... Chyba wiedziałem, co jej siedzi w głowie. Koniecznie chce sprawdzić to swoje deja vu. Ostatnio rzuca jakieś nie do końca zrozumiałe uwagi?
– Jak to niby miałoby wyglądać?
– Jakoś... Nie wiem, możecie nawet zabawiać się, jak będziemy to robić, obojętne. Możesz mu nawet possać...
O rany... Jakaś pułapka czy co?
– Paulina, na litość boską, nie wezmę członka mężczyzny do ust, choćby mnie mieli zabić! Co ty zboczona jesteś?
Mniejsza z tym, że podczas aktu płciowego mógłbym trzymać palec w cipce innej kobiety, wiele razy o tym fantazjowałem i nawet bardzo bym chciał, ale ona nie musi wcale o tym wiedzieć.
– Dokładnie tak samo mówiłeś o trzymaniu siusiaka w ręce, pamiętasz?
I w tym momencie zadzwonił telefon. Rzuciłem okiem na wyświetlacz, przecież to numer ojca Marka. A tego po co tu niesie?
– Krzysiek, mam trochę czasu, przejedziemy się do szpitala twojej mamy? Do w pół do szóstej jeszcze możemy.
O rany, zupełnie o tym zapomniałem, choć zdaje się w szkole Marek mi o tym przypominał. Nieistotne, matkę trzeba odwiedzić, zwłaszcza że brak informacji od niej dekoncentrował mnie coraz bardziej. Podałem adres, umówiłem, się, że jak podjedzie pod dom, to puści mi tak zwaną strzałkę przez telefon. Niby należało zakończyć z Pauliną temat sobotniego spotkania u Marka, ale na razie dałem spokój, to było dla mnie zbyt szokujące. Rozmawialiśmy na jakiś zupełnie nieistotny temat w nieco zwarzonej atmosferze, kiedy usłyszałem dźwięk telefonu.

Auto taty Marka stało jakiś metr od bramy wejściowej wieżowca. Wsiadając zauważyłem znajomą figurę wyłaniającą się zza lewego węgła wieżowca. Ruszyliśmy w drugą stronę i za prawym narożnikiem zauważyłem innego młodziaka o podejrzanym wyglądzie. A więc to takie buty. Zdenerwowałem się mocno i na pytania taty Marka odpowiadałem półgębkiem. Zauważył to dość szybko.
– Zmęczony jesteś, widzę. To ta panna cię tak wykończyła? – zapytał z uśmiechem.
– No trochę tak – przyznałem. – Szkoła, sytuacja z matką...
– A to pobicie? – zapytał. A więc wiedział, o przekazanie informacji podejrzewałem raczej jego żoną niż Marka. Choć kto ich tam wie...
– Dalej boli – odrzekłem.
– Pogadamy o tym później – odpowiedział i skoncentrował się na ruchu ulicznym, a wyjątkowo było na czym. Mnie jako pieszego korki nie dotyczyły i dopiero kiedy zacząłem jeździć autem dostrzegłem, jaki to problem. Tymczasem niebezpiecznie zaczęły do mnie wracać odpryski rozmowy z Pauliną. Zboczona dziwa. Ja z Markiem? Próbowałem to sobie wyobrazić. Ku dużemu zaskoczeniu ani nie zwymiotowałem, nie zrobiło mi się mdło, słabo, nic. Raczej tak dziwnie i zaczęło mnie mrowić w pachwinach.
– Już jesteśmy na miejscu – przywołał mnie głos ojca Marka.

Matka leżała w dwuosobowej sali. Nie spała, była blada i podłączona do jakichś dziwnych urządzeń, niebieskie i czerwone zygzaki monitora dopełniały atmosfery grozy. Na mój widok uśmiechnęła się.
– To jest ojciec Marka – przedstawiłem go, widząc pytający wzrok matki. – Pomaga mi teraz bardzo, zresztą u nich mieszkam.
– Domyśliłam się – powiedziała słabym głosem a mówienie sprawiało jej jeszcze trudność. Po zawale? Nie znam się na tym, ale mi coś nie grało. – Masz pieniądze na życie?
– Przecież wiesz, że nie mam – odpowiedziałem i już chciałem opisać domowy armagedon, gdy w tym momencie przerwał ojciec Marka.
– Na razie nie potrzebuje, bo ma wyżywienie i dach nad głową.
– To ja panu zapłacę...
Ale ojciec był nieprzejednany.
– Krzysiek zrobił tak wiele dla naszego syna, że gościmy go naprawdę z radością. Niech się pani nie przejmuje, naprawdę. Chłopak ma wszystko, co mu do życia potrzebne, a nawet więcej.
Matka uśmiechnęła się do ojca Marka jakoś dziwnie, a on od razu odwzajemnił uśmiech. I tylko o uśmiech a nie o macanie ze stojącym fiutem.

Pożegnaliśmy się i gdy wyszliśmy na korytarz ojciec Marka zapytał pierwszą napotkaną pielęgniarkę, seksowną i w czepku, o gabinet lekarski. Przyjął nas dyżurny lekarz, który na początku chciał wyprosić ojca marka, ale nie pozwoliłem.
– To ojciec przyjaciela, który się w tej chwili mną opiekuje. Może pan zapytać mojej mamy.
Lekarz pogderał trochę pod nosem, w końcu zgodził się udzielić nam informacji.
– Pani Stanisława Żak-Podleśna – powiedział przewracając strony w komputerowej kartotece – miała poważny zawał serca i niewielki udar.
– Ile będziecie ją trzymać? – zapytałem.
– Najmniej dwa tygodnie, może trochę więcej. Na razie ma do zrobienia test Holtera, tomografię głowy i – popatrzył dokładniej, jakby znalazł coś niespodziewanego – rezonans magnetyczny podbrzusza.
– A to po co? – zaniepokoiłem się. – Co to ma wspólnego z zawałem? Serce jest wyżej.
– Tez nie wiem dlaczego, o tym muszą państwo rozmawiać z lekarzem prowadzącym, doktorem Wątrobą.
Za dużo tych części ciała – pomyślałem. Pożegnaliśmy się i wróciliśmy do auta.

Wieczorem, gdy byliśmy już w łóżku, zdałem Markowi sprawozdanie z randki z Pauliną i przy okazji powiedziałem mu co ja podejrzewam, że ona podejrzewa. Marek bynajmniej nie wydawał się zdziwiony.
– Możemy zrobić imprezkę, czemu nie – zgodził się.
– No tak, ale ona jeszcze chce coś takiego... – zaczerwieniłem się, zanim wykrztusiłem to słowo. – Ona z byka spadła czy co?
Marek tylko się uśmiechnął.
– To chyba od ciebie zależy, czy to zrobisz, czy nie? Ja wyznaję zasadę, że w łóżku można robić wszystko, na co zgadza się druga strona i nic więcej. To tak jak z ta definicją wolności, którą podawali nam na historii. Moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna twoja.
– No właśnie, tylko że ten fiut należy do ciebie, prawda?
Marek nie odpowiedział, tylko westchnął głęboko i położył mi rękę na ramieniu.

Następnego dnia na przerwie znalazła mnie Jola. Po wysłuchaniu relacji ze szpitala zadała kilka pytań i uzyskawszy odpowiedź na nie, poinformowała mnie, że kontaktowała się z nią policja. Z nią? Dlaczego nie ze mną??
– Z tobą też się skontaktują – uspokoiła mnie. – Tymczasem przyszedł już zamówiony test na HIV dla ciebie. Wpadniesz dziś po południu?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 1:43, 19 Mar 2023    Temat postu:

23. Szalet pełen zalet

Gdy Jola wyjmowała te testy na stół, zbladłem. Wyglądało to naprawdę groźnie., Wszystko, co do tej pory przeżyłem, nawet moje wahania i czarne sny, wszystko było jakieś małe i odległe. Moja przyszłość była zawarta w tych dziwnych urządzeniach, które Jola właśnie wyjmowała z groźnie wyglądających pudełek. Wielki czerwony napis HIV powodował skurcze żołądka.
– Bohaterem to ty nie jesteś – zażartowała, patrząc na mnie podejrzliwie acz z lekkim rozbawieniem. Jak na powagę chwili, była moim zdaniem zbyt na luzie. Może chciała mi dodać animuszu, ale na mnie to zwyczajnie nie działało.
– Daj spokój... Po prostu zróbmy te testy.
– Jeden jest na ślinę, drugi na krew. Co wybierasz pierwsze?
– Na ślinę, zresztą to wszystko jedno.
Siedzieliśmy w salonie, który jeszcze niedawno był niemym świadkiem naszych erotycznych uniesień, teraz to wszystko spływało po mnie jak woda po kaczce. Gdyby tak dało się cofnąć czas do tamtego nieodpowiedzialnego wałęsania się po krzaczorach nad Bajkałem.
– No napluj tu – usłyszałem głos jak zza ściany, tępo wpatrzony w zegar po dziadku. Wydawało mi się, że to on za chwilę określi moją przyszłość. Półprzytomny naplułem na próbnik, część śliny spadła mi na kolano.
– Uważaj trochę – Jola brzmiała w tym momencie jak nauczycielka, nic dziwnego, ma w tym sporą praktykę. – Teraz trzeba odstawić na piętnaście do dwudziestu minut. Idź umyj ręce i zdezynfekuj je jakimś spirytusem, jest w łazience na półce z kosmetykami.
Leniwie ruszyłem się z miejsca, całe ciało jeszcze mnie bolało po tamtej nieszczęsnej przygodzie i poczłapałem do łazienki. Półkę znalazłem, ale co tu jest spirytusem? Chwyciłem pierwszą z brzegu butelkę. Płyn do higieny intymnej. Ciekawe, do czego to służy, co to w ogóle jest higiena intymna? Nie mogliby tego napisać jakoś jaśniej? Odłożyłem go na półkę tak nieszczęśliwie, że spadł z hukiem do wanny, na szczęście nie rozbił się. Zaraz też miałem Jolę za plecami.
– Daj ja coś znajdę, bo widzę, że sobie w ogóle nie radzisz. Nie, płyn do mycia pochwy się zupełnie do tego nie nadaje – zaśmiała się cicho. Aha, więc o taką higienę intymną chodzi. – Umyj rękę, wysusz i przyjdź do pokoju – sięgnęła po jakiś flakon, wzięła go i wyszła z łazienki.
Gdy wszedłem, poczułem jakiś kosmetyczny zapach i dostrzegłem waciki na stole.
– Dawaj palec – zażądała. Nawet nie poczułem, jak mnie ukłuła. Niewidzącym wzrokiem obserwowałem, jak rozsmarowuje kroplę krwi po próbniku. Byłem bliski zwymiotowania.
– Teraz wyjdziemy na chwilę, bo jesteś tak blady, że zaraz mi zemdlejesz – Jola popatrzyła na mnie uważnie. – Ja sobie zapalę.

Staliśmy przed domem. Jola paliła papierosa, dym papierosowy coraz bardziej mnie przyprawiał o mdłości. Drugą stroną ulicy wolnym krokiem szedł młody chłopak, którego sylwetka wydała mi się znajoma. Czyżby to tamten, co mnie ostrzegał? By w czarnej kurtce, na głowie miał kaptur, twarz odwróconą, trudno było go jednoznacznie rozpoznać. Ale sposób poruszania miał bardzo podobny. Czyżby mnie naprawdę śledzili? Chciałem coś powiedzieć Joli, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Tymczasem chłopak skręcił w boczną uliczkę, zbyt wolno na moje potrzeby. Miałem prawo przypuszczać, że się tam zatrzymał.
– Wracamy już – głos Joli sprowadził mnie na ziemię. Powłócząc nogami, kilka metrów za nią, wszedłem do domu. Jola tymczasem wzięła oba próbniki, ja wolałem na nie nie patrzeć.
– O cholera – powiedziała. Nawet nie pytałem, co się stało. – Ten na ślinę pokazuje dwie kreski, czyli wynik pozytywny. Ten na krew jedną kreskę, czyli wynik negatywny – oznajmiła hiobowym głosem.
Wszystkiego się spodziewałem, tylko nie tego. Zatem ten koszmar jeszcze się nie kończy. Dobrze, ale co dalej? Głośno zadałem pytanie.
– Z tego co tu wyczytałam, ten na krew jest bardziej wiarygodny – odpowiedziała. – Poza tym testy niepewne zawsze się powtarza. Zrobimy go ponownie za dwa tygodnie, wtedy zobaczymy. No nie przejmuj się – pocałowała mnie w policzek. Dopiero to sprowadziło mnie na ziemię. Sprawdziłem sobie puls, wyszło mi ponad sto pięćdziesiąt.
– Połóż się, odpręż, życie się nie kończy – pocieszała mnie. – Po prostu dalej nie wiesz, ze wskazaniem na to, że jednak nie masz tego cholernego wirusa.
Położyłem się, jak prosiła. Była dokładnie w tym miejscu i o tym czasie, kiedy powinna. Głaskała mnie po twarzy, a mnie z oczu leciały łzy. Nie to, żebym płakał, po prostu powoli uchodziło ze mnie całe napięcie. Jej pieszczoty uspokajały mnie coraz bardziej, zwłaszcza delikatne, na granicy perwersji, głaskanie mnie za uchem. Powoli budził się we mnie ten Krzysiek, który był w moim ciele jeszcze kilkanaście minut wcześniej. Ująłem jej drobną rękę i położyłem na moim podbrzuszu.
– Ale sobie wybrałeś moment – westchnęła. – Poczekajmy, aż to wszystko się wyjaśni. Nie, żebym nie wierzyła, ale...
Ukłuło mocniej niż powinno. Przez moment straciłem ochotę na wszystko, nawet na jakąkolwiek odpowiedź. Z drugiej strony wiedziałem, że ma rację. Że z własnej woli powinienem powstrzymać się od jakichkolwiek działań. Nie pozwolić, żeby rządził mną kutas, jak to było do tej pory. Ruchałem co się dało, nie myśląc o konsekwencjach. A teraz burzę się, jeśli ktoś je wyciąga w trosce o własne dobro. No i moje...

W tym momencie zadzwonił telefon. Zapomniałem, że umówiłem się z ojcem Marka na wizytę w szpitalu. Miałem być o czwartej na Powstańców. Było pięć po czwartej.
– Skąd cię odebrać? – zapytał krótko, ledwie odebrałem rozmowę.
– Tata Marka dzwoni, może tu podjechać? – zapytałem szeptem. Jola bezgłośnie skinęła głową, podałem adres.
Przyjechał po jakichś pięciu minutach, zatrąbił klaksonem przed drzwiami. Gdy wychodziłem, znów spostrzegłem tego samego chłopaka, w niedbale zarzuconym kapturze. Znów stał tak, bym nie widział jego twarzy, teraz byłem przekonany, że to zupełnie przemyślana strategia. Trzeba by kogoś powiadomić, tylko kogo? Będziemy się zastanawiać później.
– Stało się coś, Krzysiek? – zapytał ojciec Marka, skoro tylko wsiadłem do wozu. – Jesteś blady jak ściana.
– Eh, takie różne – westchnąłem, zatrzaskując drzwi. – Możemy o tym pogadać później?
Dalej walczyłem z mdłościami, bałem się w pewnym momencie, że zwymiotuję na tapicerkę auta. Cholera... W żołądku miałem prawdziwego kręcioła, dopiero teraz uprzytomniłem sobie, że z nerwów nie poszedłem na obiad w stołówce tylko od razu pojechałem do Joli. Jakoś dojechaliśmy do szpitala. Tam, po drodze na oddział dopadłem pierwszej napotkanej toalety i oddałem naturze co jej. Poczułem się odrobinę lepiej. Tylko co zrobić z tym kwaśnym smrodem? Wypłukałem usta, dalej walcząc z mdłościami, po czym umyłem się mydłem, na szczęście śmierdzącym na tyle, że zagłuszył nieprzyjemny zapach. Ale i to nie przekonało ojca Marka.
– Jesteś pewien, że w takim stanie chcesz zobaczyć swoją matkę? – nalegał. – Naprawdę wyglądasz fatalnie, uwierz mi. Ja się zastanawiam, czy jutro w ogóle cię puścić do szkoły.
– Może się czymś zatrułem – ratowałem się jak mogłem. – W każdym razie spróbujemy.

Łóżko matki było puste. Nie od razu do mnie dotarło. Patrzyłem tępo na starannie pościelone łóżko i dotarło do mnie, że zabrano aparaturę, do której ostatnio była podłączona. Popatrzyłem wymownie na ojca Marka.
– Czekaj tu, Krzysiek, pójdę się czegoś dowiedzieć.
Zniknął a ja z rosnącym napięciem patrzyłem na salę. Była niewielka, na cztery łóżka, drugie też było puste, na trzecim spała jakaś starsza kobieta, na czwartym młoda dziewczyna o blond włosach czytała jakieś czasopismo. Uśmiechnąłem się do niej, odpowiedziała bladym uśmiechem.
– Nie wiesz, co stało się z ta panią? – zapytałem wskazując na łóżko.
– Nie, mnie przeniesiono tu dopiero po południu – odpowiedziała i wróciła do czytania. Szkoda, mimo bladości na twarzy wyglądała ponętnie, ciasno zapięta pidżama uwypuklała jej rysujące się pięknym łukiem piersi. Cóż, nie dla psa kiełbasa. Zapytałbym ją o coś jeszcze, ale znów poczułem falę gorąca w żołądku. Tymczasem wrócił ojciec Marka i po jego nietęgiej minie wywnioskowałem, że coś jest mocno nie tak.
– Chodź wyjdziemy na korytarz – zaproponował i gestem wskazał drzwi. Ślepo podążyłem za nim.
– Twoja mama miała dziś koronografię i coś poszło nie tak, lekarz nie chciał mi powiedzieć dokładnie, co. W tej chwili leży na intensywnej terapii, ale jej stan jest lepszy niż jeszcze przed dwiema godzinami. Lekarz mówi, że masz się nie martwić, nic naprawdę poważnego jej nie grozi, a możesz ją odwiedzić dopiero po kilku dniach.
Czy to nie jest popieprzone? leży na oiomie, ale nic jej nie jest... Jak to mam rozumieć? Czułem, że w ciągu ostatnich dwóch godzin zestarzałem się o jakieś dziesięć lat. Westchnąłem głęboko i z opuszczoną głową ruszyłem w stronę końca długiego korytarza. Może potrącałem jakichś ludzi, ktoś za mną coś powiedział, ale do mnie to nie docierało.

– Krzysiek, ona ma rację, nie masz co panikować, jeśli nie znasz całej prawdy – uspokajał mnie Marek, gdy już byliśmy u niego w pokoju. – Ja nawet nie sądzę, a wiem, że wszystko jest OK. Martw się raczej o swoją mamę. Mam nadzieję, że jak wyzdrowieje, upiecze nam sernik – uśmiechnął się a ja za nim. Dla Marka godzina bez pomyślenia o żarciu była godziną straconą.
– Jesteś wśród ludzi, którzy cię lubią, może niektórzy za bardzo – dodał sardonicznie.
– To znaczy?
– Nie udawaj, że nie wiesz – uśmiechnął się zjadliwie. – Moja mama zaczęła mnie wypytywać o ciebie. Najbardziej ją interesuje, czy masz dziewczynę...
– I co jej powiedziałeś?
– Że ma spytać o to ciebie, oczywiście. Zrobiłeś na niej wrażenie, ale nie myśl, że to ona będzie cię dziś smarowała tymi maściami. O, co to to nie. Pielęgniarz ze mnie żaden, ale dziś będziesz zdany na moje łapska.
Faktycznie łapska miał wielkie, grube palce, duże dłonie. Mimo to był dokładny i precyzyjny, uprawiał modelarstwo kolejowe i miał oko do szczegółów. No i miał bardzo miękki, delikatny dotyk, który już zdążyłem poznać.
– Zanim zaczniesz na mnie trenować, mam jedną ważną rzecz do zrobienia – powiedziałem do niego i sięgnąłem po telefon. Na pytające spojrzenie Marka nie odpowiedziałem, i tak zaraz wszystkiego się dowie. Sięgnąłem do plecaka po notes, w którym był pożądany przeze mnie numer telefonu.
– Tak, słucham? – zaraz po wystukaniu numeru usłyszałem znany głos.
– To ja, Krzysztof Podleśny – przedstawiłem się. – Numer sygnatury...
– Nie musisz – przerwał mi policjant – mam te akta na biurku. Czy chciałeś mnie poinformować?
– Tak, o dwóch rzeczach – odpowiedziałem i na wyraźną zachętę opowiedziałem o trzech przypadkach, kiedy włóczyło się za mną znane mi indywiduum. Nie szczędziłem detali, wszystko działo się tak niedawno, że nie miałem z tym żadnych problemów. Policjant nie przerywał mi, notował.
– Najdziwniejsze było to ich pojawienie się przed domem mojej dziewczyny – powiedziałem. – Jest tylko jedna osoba, która mogła wiedzieć, dokąd jadę, która zresztą wie, że bywam pod tym adresem. Nazywa się Andżelika Marant, jest uczennicą tej samej klasy, co ja. Poza tym wiem, choć nie mam na to innych dowodów, że zna Kingę Stadnik.
– Skąd wiesz?
– Kilka dni temu przekazała mi pozdrowienia od Kingi. Było to dość dziwne, bo zrobiła to ewidentnie w taki sposób, by mi dokuczyć. Zresztą Kinga ma mój numer telefonu i nie wyręczałaby się kimś innym tylko po to, by przekazać pozdrowienia, prawda?
Policjant najwyraźniej nieco poruszony zaczął o nią wypytywać., Wszystkiego oczywiście nie mogłem powiedzieć i wątpię, by policję interesowało to, czy ciągnęła mi druta. Natomiast ja dalej kontynuowałem swój plan, a leżący niecały metr ode mnie Marek słuchał tej rozmowy z coraz dziwniejszym wyrazem twarzy.
– Mam dziwne podejrzenia, że Andżelika jest wmieszana w handel narkotykami na terenie szkoły – przywaliłem z grubej rury.
– Wiesz, podejrzenia rzuca się bardzo łatwo – upomniał mnie policjant. – Masz jakieś dowody?
– Pośrednie – odpowiedziałem. – Kilka razy widziałem Andżelikę wychodzącą z męskiej toalety, głównie podczas lekcji, ale raz nawet na przerwie. Nie sądzę, by była do tego stopnia zboczona – tu uśmiechnąłem się obleśnie, a Marek postukał się znacząco w czoło – by chodziła tam pooglądać męskie przyrodzenia, zwłaszcza że podczas lekcji te toalety są raczej puste. Raz nawet tam ją spotkałem i jest na to inny świadek – w tym momencie Marek, uśmiechając się szeroko, pokazał mi gest podrzynanego gardła.
– To bardzo ciekawe, co mówisz – odpowiedział policjant – ale nam potrzeba twardych dowodów. Mogła po prostu pomylić drzwi, albo w damskiej toalecie były zatrzaśnięte, powodów może być mnóstwo. A może po prostu umówiła się na dyskretny seks, kiedy będzie najmniej świadków...
Czy byłaby zdolna? Prędzej podglądać Marka, choć po tamtej saunie doskonale wiedziała, co on ma między nogami i odczuła to boleśnie, niestety nie w taki sposób, jakby sobie tego życzyła.
– Obojętnie, dziękuję za informacje, będą bardzo przydatne – powiedział policjant i się pożegnał.

– Nieźle ją wrobiłeś – odezwał się Marek kiedy tylko skończyłem rozmowę.
– Masz jakieś wyrzuty sumienia? Bo ja żadnych. I wcale bym się nie zdziwił, gdyby w tym męskim wychodku handlowała dragami. Poza tym zauważ aspekt społeczny tej całej sprawy, jak baba wejdzie do męskiego klopa, nie ma sprawy, pomyliła się, było zatrzaśnięte... A jak chłopak wejdzie do damskiego? Zboczeniec, podglądacz, a może chce nawet kamerkę założyć.
– Masz rację – przyznał. – A na razie mamy masę nauki, już jest siódma, o ósmej kolacja. Mama się martwi, że ci u nas nie smakuje, bo ostatnio prawie nie jesz. Co mam jej powiedzieć?
– Wszystko oprócz prawdy – wypaliłem – możesz nawet powiedzieć, że nie smakuje, ale nie mów jej o moich problemach, błagam cię. Ja po prostu nie mogę jeść, rzygam po każdym posiłku, a nawet jak nie, to boli mnie kilka godzin żołądek.
Trochę wbrew własnym przekonaniom i bolącemu żołądkowi spałaszowałem prawie kół kurczaka pieczonego, co mama Marka skwitowała uśmiechem.
– A już myślałam, że nie lubisz jak gotuję. jedz na zdrowie, jak będzie mało, to się dogotuje.

Ale ten policjant dał mi do myślenia. A jednak policja na coś się przydaje. Dyskretny seks podczas lekcji... To było właśnie to, czego potrzebowałem. Co prawda jutro ma być impreza u Marka i już wiadomo, że będzie małe ruchanko, ale powiedzcie o tym mojemu fiutowi, który dopominał się o coraz więcej. Ostatnio nie miałem siły nawet walić konia, co wywołało nawet zdumienie u Marka. Ale już rano poczułem, że muszę się jakoś zrelaksować. Na dużej przerwie znalazłem Paulinę, zaaferowaną jakimiś plotkami z psiapsiółkami, na szczęście bez Andżeliki, i przywołałem ją na stronę.
– Urwij się po dwudziestu pięciu minutach tej lekcji i czekaj na mnie na korytarzu na drugim piętrze. – poprosiłem. Kibel na drugim piętrze jest najspokojniejszy, prawdopodobieństwo jakiejś wpadki było praktycznie zerowe. Pokój nauczycielski był na pierwszym piętrze, gabinet dyrektora na parterze.
– Zwariowałeś? Mam klasówkę.
– To na następnej.
– Po co?
– Brakuje mi ciebie – nie była to do końca prawda, ale powinna zrozumieć, o co mi chodzi.
– No niech będzie – odpowiedziała – Ale impreza u Marka jutro jest?
Co ona tak naciska? Mogłem się jedynie domyślać... Ale nie chciałem drążyć tematu.
– Jest, oczywiście, wszystko pozostaje po staremu.
Punktualnie w środku piątej lekcji zwolniłem się u nauczycielki i powiedziałem jej, że nie najlepiej się czuję, choć postaram się wrócić na końcówkę lekcji. Była to starsza profesorka, a zajęcia nazywały się wychowanie dla obronności. Tego dnia było jakieś bandażowanie, dużo nie stracę. Wyszedłem z klasy i przez puste korytarze i klatkę schodową dotarłem na drugie piętro. Stanąłem koło toalety. Za jakąś minutę przyszła Paulina. Wzrokiem pokazałem jej, gdzie ma wejść. Już w środku, weszliśmy do kabiny. Na szczęście nie miała wyłamanego zamka, co w naszej szkole zdarza się często. Bez bawienia się w jakieś gdy wstępne, odwróciłem ją tak, że opierała się o ścianę, z nogami przy muszli klozetowej. Cała akcja przygotowawcza trwała nie dłużej niż dwie minuty, ona miała opuszczone spodnie do kolan, ja prawie do kostek. Prezerwatywę mam przy sobie zawsze, od tamtego pamiętnego dnia, kiedy doktor poinformował mnie o wirusie. Robiłem to na młodego źrebaka, ostro, intensywnie wchodziłem i wychodziłem w coraz wilgotniejsze wrota. Paulina zaczynała pojękiwać, ja już szybowałem coraz wyżej i wyżej, właśnie przekroczyłem punkt, po którym nie ma odwrotu...

I w tym momencie otworzyły się drzwi. Ktoś minął zlewozmywaki, pisuary i coraz głośniejszymi krokami zbliżał się do kabin. Zamarliśmy. Paulina bezgłośnie wypuściła powietrze, ale ja byłem już tek rozedrgany, że powolnymi ruchami posuwałem ją coraz mocniej. W tym momencie kroki ustały, dosłownie kilkanaście centymetrów przed drzwiami naszej kabiny. Ktoś zastukał. Potem jeszcze raz. I jeszcze. Paulina dławiła odgłosy oddychania ręką, ja gryzłem własną, bo w tym momencie przyszedł wytrysk. I cisza. Kroki znów zabrzmiały, tym razem oddalały się. Ale to nie było typowe męskie człapanie. Gdy trzasnęły drzwi wychodka, ubrałem się szybko.
– Ty bądź tu jeszcze przez chwilę.
Wyszedłem z kibla. Na korytarzach było pusto. Wróciłem do Pauliny, która beztrosko poprawiała sobie makijaż przed lustrem.
– Ty to masz nerwy – zganiłem ją. – Możesz wyjść, mamy czysty horyzont.
– Najlepsza na świecie jest miłość w klozecie, a każdy szalet ma wiele zalet – zanuciła Paulina stary przebój Big Cyc.
– No no, nie poznaję cię, a te zalety to średnio zadziałały...
Dopiero idąc do klasy poczułem jak z członka spada mi prezerwatywa i wszystko się rozlewa w środku.

Wieczorem zapytałem Marka, kto wychodził z piątej lekcji.
– No ty wyszedłeś, nie? – zdziwił się.
– Ale po mnie...
– Czekaj, niech sobie przypomnę – zastanowił się. – Nikt się nie pytał o wyjście, ale mam poczucie graniczące z pewnością, że ktoś otworzył drzwi. Wiesz, było bandażowanie, wszyscy miotali się jak kot w pęcherzu. Ale czekaj... Mam wrażenie, że to Andżelika. Ona była przy ostatnim stole, z Dorotą, a później Dorota była sama i nawet zapytała się, czy mi czegoś nie zabandażować, bo każdy musiał pokazać przynajmniej jeden opatrunek profesorce.
– Jesteś tego pewny?
– Powiedzmy na dziewięćdziesiąt osiem procent.
To już było coś. tylko co ja zrobię z tą wiedzą... Znów powiem temu gliniarzowi? No i co mi to da? Widziałem, jakie było jego nastawienie do moich rewelacji. Już pomijam to, ze Andżelika mogła po prostu mnie śledzić. Tak tylko to miało słaby punkt – dlaczego pukała w drzwi, skoro wiedziała lub prawie na pewno wiedziała, że tam jestem? Prochu nie wymyślę. Rozciągnąłem się na łóżku.
– To smaruj mi te plecy – poprosiłem Marka. – Wiesz? czuję, że jutro to wszystko się jakoś posypie. Dosłownie. Mam naprawdę złe przeczucia odnośnie tej imprezy.
– Boisz się, że zwymiotujesz, jak będziesz mi go ssał? – zaśmiał się Marek.
– Nie to, choć Paulina mogłaby sobie ten punkt programu odpuścić. Chce gang bang, w porządku, też czasem chodzą mi po głowie takie myśli, ale może bez takiej perwery?
– To może mała próba generalna? – Marek międlił moje plecy na granicy bólu.
– Niegłupie – odparłem – przynajmniej będę znał reakcje własnego organizmu i wiedział, czy stać mnie na coś takiego. – Tylko te cholerne testy... To właśnie w ślinie mam pozytywa.
– Nic się nie stanie – Marek wydawał się niewzruszony – a przecież nie będziesz lizał gumy.
Próba generalna odbyła się, trwałą niecałe dwie minuty i okazało się, że nie powinno być jakichś nieprzewidywanych reakcji. Dotykałem językiem jąder i pęczniejącego zadziwiająco szybko fiuta, wyłącznie na próbę, było mi nawet przyjemnie, co odkryłem z dużym zdziwieniem. Marek zawsze pachniał świeżo, brał prysznic nawet po przyjściu ze szkoły. Zrobiłem to tylko dlatego, że to był Marek i wiedział, jak się zachować.
Ledwie skończyliśmy te bezeceństwa i założyliśmy spodnie, rozległo się pukanie do drzwi.
– Wejść! – krzyknął Marek. Na progu stanął jego ojciec.
– Przepraszam was chłopaki, ale nie wyjeżdżam na weekend, rozłożyło mnie. Matka sama pojedzie przypilnować biznesu. Tak, wiem, macie imprezę i zapraszacie jakieś dupy. Nie będę wam wchodził w paradę, róbcie co chcecie, byle łóżko i sauna były całe.
W tym momencie nie miałem pojęcia, jak istotne to było dla tego, co się stało później...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
smutny16
Adept



Dołączył: 23 Sie 2011
Posty: 39
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz

PostWysłany: Sob 2:28, 08 Kwi 2023    Temat postu:

Właśnie przypomniałem sobie o istnieniu tego forum, wpisując adres byłem pewien, że już nie istnieje. Jestem pod wrażeniem, że właściwie sam je utrzymujesz. Pamiętam jak czytałem twoje opowiadania spokojnie ponad 10 lat temu. Pozdrawiam i szacunek za wytrwałość. Wymarcie forów to jedna z najgorszych "ewolucji" w internecie...

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez smutny16 dnia Sob 2:28, 08 Kwi 2023, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
januma
Dyskutant



Dołączył: 22 Lip 2009
Posty: 84
Przeczytał: 19 tematów

Pomógł: 6 razy

PostWysłany: Pon 19:57, 10 Kwi 2023    Temat postu:

Super ze jest Cos nowego tylko to czekanie na kolejny odcinek mine dobija Sad
Widzialem kilka literowek I raz Jola Wolala do Krzysztofa Marek jak cos to moge poszukas i podac gdzie


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez januma dnia Pon 20:04, 10 Kwi 2023, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 23:17, 12 Kwi 2023    Temat postu:

24. Ruja i porubstwo
\
– Co przygotowujemy do żarcia? – zapytał Marek, kiedy siedzieliśmy w kuchni przy śniadaniu, półprzytomni po nocy, którą w połowie przegadaliśmy. – Czy w ogóle coś?
Trudno mi się wypowiadać w sytuacji, kiedy do mieszkania u Marka nie dołożyłem ani złotówki, już powoli zaczynałem się źle z tym czuć, a on jeszcze pyta o coś, na co trzeba wydać pieniądze. Na dodatek ostatnie komplikacje z matką wskazywały, że tak szybko do domu nie wrócę, a ojciec Marka nie chciał słyszeć o żadnych pieniądzach od matki.
– Naprawdę chce ci się kombinować? To kosztuje. Paulina zje w domu, ewentualnie przygotuje się coś na szybko, nie musi być od razu uczta. Wystarczy, że będziemy musieli ugotować obiad, to też kosztuje.
Ale Marek uniósł się honorem.
– Teraz posłuchaj mnie uważnie, łosiu. Jeszcze nigdy nie było tak, żeby z tego domu ktoś wyszedł nienajedzony. Taka polityka, rozumiesz. Nawet jeśli to ma być chleb ze smalcem i szklanka wody. Zapamiętaj to sobie raz na zawsze. Wyszedłeś kiedyś stąd głodny?
Nie, nie wyszedłem. Szklanka wody i chleb ze smalcem, wolne żarty. W tym domu się jadało porządnie i tradycyjnie, w najgorszym razie zamawiało się coś na mieście i to nie pizzę czy hot dogi.
– No dobrze już dobrze – zorientowałem się, że poruszyłem jakąś wrażliwą strunę w jego duszy. – Mnie tam wszystko jedno, zjem co będzie. I tak mam wyrzuty, że tu siedzę...
I tym stwierdzeniem mało nie wywołałem burzy. Widziałem to po minie Marka, po jego reakcji, choć nie powiedział w tym temacie ani słowa. O co mu chodzi? Miałem odpowiedź z tyłu głowy, ale chyba było jeszcze za wcześnie, by ją zwerbalizować. W końcu stanęło na tym, że zrobimy tartinki i koreczki, ojca Marka wyśle się po jakieś piwo i ewentualnie jakieś ciasto na deser.
– Marek, jak cię znam, to ty przy takiej kolacji zdechniesz z głodu – roześmiałem się.
– Nie bój nic, mam zapasy na wszelki wypadek – to powiedziawszy otworzył szafkę, do której jeszcze nigdy nie zaglądałem. Od razu wypadły z niej dwie paczki herbatników, w tle były jakieś konserwy, czekolada, słoiki i cholera wie, co jeszcze. Jak na wojnę.
– To w takim razie skoczę do zwierzaka po zakupy, a ty zrób jakiś porządek w pokoju, bo przecież będziemy urzędować tylko na górze, wolałbym, żeby ojciec nie wiedział co robimy, choć i tak się domyśla.
Zwierzakiem nazywaliśmy jeden z trzech sklepów spożywczych, w których nazwach był jeden owad, jeden płaz i zwierzę przedpotopowe. Nieważne, sporządziliśmy listę zakupów i Marek, zaopatrzony w plecak, wyszedł z domu. Rozejrzałem się po pokoju. Trzeba było posłać łóżka, odkurzyć dywan, posprzątać na biurku i wytrzeć kurze. Zabrałem się za biurko. Pokryte było stertą nieuporządkowanych zeszytów, książek, talerzyków po kanapkach, jakieś łyżeczki i cholera wie, co jeszcze. Byłem w trakcie sprzątania tego bałaganu, właśnie chwyciłem jakiś podręcznik, a z jego środka wypadło na podłogę kilka zdjęć. Podnosząc je przejrzałem je pobieżnie. Na wszystkich byłem ja. O cholera. Zdjęcia były mi znane, większość z fejsbuka, z imprezy z Andżeliką i Pauliną, ze spaceru po lesie Strachocińskim, który znajdował się jakieś dwieście metrów za domem Marka. Ze wszystkich byłem starannie wykadrowany, fotografie były wydrukowane w doskonałej jakości na drogim papierze. Po co mu to, jak ma do mnie dostęp ciągły i natychmiastowy? Na dwóch były z tyłu jakieś notatki, ale po fińsku, dla mnie nie do zrozumienia. Wrzucenie tego w Google Translator w tej chwili było niemożliwe, zrobiłem tylko zdjęcie tych napisów, fotki włożyłem do książki i sprzątałem dalej. Wiem, że to świństwo, ale wszystkie inne książki, które przeszły przez moje ręce, kartkowałem i znalazłem jeszcze kilka zdjęć, mniej więcej tych samych. Co to wszystko ma znaczyć? Komu on te zdjęcia pokazuje? Choć gdyby miał komuś je pokazać, pewnie przesłałby je elektronicznie, tak długo jak w grę nie wchodzi przestępstwo, to najbezpieczniejsza metoda. Zatem po co te wydruki i to jeszcze profesjonalne? Nic z tego nie rozumiałem. Postanowiłem jednak, że w tej sprawie nie odezwę się ani słowem. Gdy Marek wrócił, biurko lśniło się jak psu jajka, jak to mawiała moja mama, a ja właśnie odkurzałem dywan.

Postanowiłem, że tego dnia wyłączę telefon. Po co sobie psuć dobrą zabawę jakimiś niechcianymi informacji z zewnętrznego świata? Zresztą ustaliliśmy z ordynatorem, że w sprawie mamy będzie dzwonił do ojca Marka, matka coś tam podpisywała, jak jeszcze nie leżała na oiomie. Innych informacji się nie spodziewałem, bo od kogo? A nawet jeśli, były po prostu mało ważne. bardziej byłem skupiony na psychicznym przygotowaniu się na wieczorną imprezę. Choć mogłem podejrzewać, dalej nie wiedziałem, o co chodzi Paulinie.

– Co tak milczysz? – zagadnął mnie Marek w kuchni, kiedy przygotowywaliśmy skromną ucztę.
– A ogólnie, martwię się o mamę, trochę boję się, jak wyjdzie ta impreza. Chyba mam tylko dwie prezerwatywy, może nie wystarczyć.
– Spokojnie, ojciec ma cały zapas, w tym domu tego towaru nigdy nie brakowało.
Popatrzyłem na niego ze zdumieniem. – I zamierzasz mu je podprowadzić? Przecież jest w domu.
– Zgłupiałeś? – zdziwił się Marek. – Po prostu poproszę go, nie odmówi. Pamiętasz jak mi przysłał forsę na kondomy, kiedy jechaliśmy do Szklarskiej Poręby?
Jakże miałem zapomnieć, scena na wrocławskim dworcu stanęła mi przed oczyma jak żywa. Usiłowałem sobie wyobrazić, jak idę do matki prosić o kondoma, a zwłaszcza jej minę. Mógłbym chyba zacząć pakować walizki... Nie wnikałem, jak Marek wycyganił od ojca te prezerwatywy i co pan Tomasz sobie o nas pomyślał, faktem było, że gumowego towaru mieliśmy w bród.
– Starczyłoby na całą klasę – powiedziałem patrząc na stosik kolorowych opakowań.
– Zboczeniec – uśmiechnął się Marek.
– To ty to przyniosłeś – odciąłem. – Wystarczyłyby dwie, może trzy, a nie dwadzieścia.
– Nie miałem większego wyboru. Z ojcem nie ma dyskusji, bierzesz co daje.
I jak ja mu teraz spojrzę w oczy? Ale Marek najwyraźniej lekceważył problem. Schował kondomy do szuflady i otworzył okno.

Paulina przyszła punktualnie o piątej, przyszła bezpośrednio z ostatniego pociągu kolejki miejskiej. Takiej jej jeszcze nie widziałem, była radosna jak skowronek, wypindrzona nad miarę, a na sobie miała czerwoną bluzkę podkreślającą jej piersi.
– Cześć misiaczki – zaćwierkała słodko, uśmiechając się. – Jak wam minął dzionek?
– Na dobrą sprawę jeszcze się nie zaczął – odparłem.
– To może zaczniemy od sauny – zaproponował Marek. – Później małe co nieco, ale to już na górze.
Wbrew moim oczekiwaniom, w saunie nie działo się nic ciekawego.
– Umyj Markowi plecy – rozkazała Justyna, kiedy staliśmy wspólnie pod prysznicem, oczywiście we trójkę pod jednym. – A teraz pupcię i jajeczka...
Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
– Paulina, daruj sobie te rozkazy, w BDSM nie zamierzam się bawić, dominacja mnie nie interesuje. Poza jednym wyjątkiem, kiedy byłaby tu Andżelika i to nie ona by rozkazywała. I nie miałoby to nic wspólnego z seksem...
– No dobrze już dobrze – Paulina podkuliła ogon. Ze zdziwieniem patrzyłem, jak tyłem swojego ciała naciera na Marka, za którym była tylko ścianka kabiny prysznicowej. Popatrzyłem na jego fiuta, zaczął reagować prawidłowo. Bardziej wściekało mnie to, że mnie zupełnie lekceważyła, nie reagowała na moje pozornie przypadkowe ruchy. A co to ma znaczyć? Zacząłem marzyć, by ta kąpiel skończyła się jak najszybciej. Na dodatek, jak Paulina zeznała mi w trakcie jednej z naszych późnowieczornych rozmów telefonicznych, ludzie grubsi i masywni w ogóle jej nie pociągali, o Marku wyrażała się kiedyś per "ten niedźwiedź" czy może "niedźwiadek", w sumie nieistotne. To o co tutaj chodzi?

Wysuszeni, okutani ręcznikami, przemknęliśmy przez duży, chłodny dom na górę. Wydawało mi się, że ojciec Marka nas widział, ale to chyba w tej sytuacji nic istotnego. Gdy weszliśmy do Pokoju, Paulina bez żenady rzuciła się na łóżko i przyjęła jedną z tych zachęcających póz, po których mogło nastąpić tylko jedno. Ległem obok niej i rozpocząłem od delikatnego masażu piersi. Marek siedział na krześle przy biurku i nam się przypatrywał. Szczerze mówiąc, przeszkadzało mi to trochę, ale przecież nie Paulinie. Właśnie gładziłem jej krocze, już całkiem wilgotne, kiedy kiwnęła na Marka. Co prawda oświetlenie było mdłe, ale nie mógł nie zauważyć.
– No chodź tu niedźwiadku.
Penetrując dalej krocze Pauliny patrzyłem, ciekaw, co zrobi. Na trzęsących się nogach podszedł do łóżka, widziałem dygotanie jego łydek. Jego organ był w półwzwodzie, znaczy coś tam do niego doszło. Kiedy tylko stanął u wezgłowia, Paulina jęła jego męskość w ręce i międliła patrząc, jak pęcznieje. Obserwowałem to niemal skamieniały.
– No rób swoje – ponagliła mnie. – Poszukaj guziczka.
W naszej mowie guziczkiem nazywaliśmy łechtaczkę i tego akurat nie musiała mi powtarzać. Tymczasem doprowadziwszy Marka do jedynie słusznego w tym momencie stanu wyciągnęła szyję i chwyciła jego grubaska wargami. Krew uderzyła mi do głowy i to z kilku powodów naraz. Błyskawicznie ubrałem żołnierza i uniósłszy jej nogę i zginając kolanom wtargnąłem z całą siłą, tak, że na moment straciłem oddech.
– No pocałuj Mareczkowi słodziaka, nie wstydź się...
Co ona wygaduje? Ale nie zamierzałem w to w tej chwili wnikać i już po chwili oboje ssaliśmy go łapczywie jednym, łączonym pocałunku. Strasznie perwersyjne to było, ale jednocześnie niemal samo pchało moje biodra do ruchu. Sapaliśmy i jęczeliśmy teraz we trójkę, a najbardziej Marek, po którym widziałem, że jego czas nadchodzi. Zrobił się purpurowy na twarzy i oddychał prawie jak topielec, ja zaś świdrowałem może nie szybko, a głęboko, zdecydowanymi ruchami, wspieranymi inteligentnie przez biodra Pauliny. No i musiało się to w końcu stać. Po chwili leżeliśmy ciężko dysząc.
– Połóż się koło nas – poprosiła Paulina stojącego Marka. Marek zrobił to niemal bezwiednie, a Paulina, najwyraźniej zadowolona, ścierała z jego łona i nóg potoki nasienia.

– To było strasznie zbereźne – powiedziałem, kiedy już uspokoiliśmy się nieco.
– E tam, przeciętny pornos jest bardziej wyrafinowany – roześmiała się Paulina. Najwyraźniej nie miała dość. Teraz gładziła ciało Marka i drażniła jego kutasa, który, jak było do przewidzenia, nie opadł jeszcze po poprzednich figlach. Nic dziwnego, Markowi mógł sterczeć nawet pół nocy.
– Szkoda, że nie masz takiego grubego – powiedziała do mnie z udawanym wyrzutem.
– Naprawdę mój ci nie wystarczy? – zdziwiłem się. Nigdy nie miałem kompleksów na tym punkcie. Co prawda nie widziałem wielu fiutów, te z pornosów pomijałem, wiedząc, że kandydaci są starannie wybierani, a i powiększa się im to i owo, ale naprawdę nie miałem się czego wstydzić. Normalny, dobrze rozwinięty chłopak.
– Nie, nie to... Ale chciałabym w sobie poczuć takiego drąga...
No jasna cholera. I mówi to osoba, która wciąż jęczy i zawodzi, że mnie kocha. I jak pogodzić jedno z drugim? Z mojej strony to może nie zazdrość, bo Pauliny nie kochałem, wiernie adorując Jolę, ale jakiś element męskiej rywalizacji. Co, on ma lepszego? Niedoczekanie.
– Ty chyba nie mówisz tego poważnie? – postarałem się, by mój ton był daleki od żartów.
– A czemu nie? I tak będę cię kochała dalej, a Marek wejdzie we mnie w płaszczyku, prawda? Chcę tylko wiedzieć, jak to jest...
Eksperymentatorka się znalazła, psia jej mać.
– Wiesz co? Marek ma na dole szczotkę z takim grubym kijem, Może zaczęłabyś raczej od tego?
– Jesteś bezczelny – powiedziała zimno i nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Marek, ubierz małego.

W tym momencie rozległ się dzwonek do drzwi. Ostry, natarczywy. Coś mną drgnęło i rzuciłem się do okna, ostrożnie odsunąłem firankę. Okno w pokoju Marka wychodzi na drzwi wejściowe do domu, zatem można było łatwo sprawdzić. Na progu stała Kinga.
– O kurwa – wyrwało mi się. Co robić? Błyskawicznie nałożyłem majtki, dopiero za drzwiami okazało się, że to majtki Marka, szersze w pasie co najmniej kilka centymetrów, ale już nie było czasu. Skacząc po trzy schody, trzymając jednocześnie majtki, które zaczęły mi zjeżdżać z tyłka, za chwilę znalazłem się na dole. W ostatniej chwili, bo ojciec Marka był już w hallu i może dwa metry dzieliły go od drzwi.
– Panie Tomaszu, na litość boską, niech tego pan nie otwiera!
– Ktoś do was? – zainteresował się ojciec Marka, jednocześnie z rozbawieniem patrząc na moją walkę z gaciami. – Nieźle się bawicie.
– Ja panu wszystko wytłumaczę, ale nie teraz, Niech pan jej powie, obojętnie o kogo zapyta, że pomyłka, nikt tu taki nie mieszka, a najlepiej niech pan przedstawi się jako Adrian Dupiński i odprawi ją w cholerę.
Pan Tomasz patrzył na mnie nieco zmieszanym wzrokiem.
– Co wy narozrabialiście?
W tym momencie dzwonek zabrzmiał znowu, dłużej i bardziej natarczywie.
– Mam powody przypuszczać, że to koleżanka z klasy się na mnie mści. Na nas – poprawiłem się. – Wszystko opowiem panu wieczorem.
– No dobrze – zgodził się ojciec Marka. – Idź do kuchni, bo z progu sporo widać.
Faktycznie, jak prosiłem, pan Tomasz odprawił ją krótko. Nie wie, nie widział, nie zna, pierwsze słyszy. Prawie bym mu uwierzył... Kinga szarżowała, ale on był nieustępliwy. To czeka mnie jeszcze jedna rozprawa, bo jak to wszystko komuś wytłumaczyć tak, aby miało ręce i nogi?
– Załatwione – przywołał mnie do przytomności głos pana Tomasza. – Idź na górę, szkoda dobrej zabawy – uśmiechnął się jakoś obleśnie.

Gdy wszedłem do pokoju, zastałem to, czego obawiałem się najbardziej – Marek ruchał Paulinę. Tak jak to on potrafi, wolnymi, misiowatymi ruchami, od tyłu, tak, jak robił podczas tamtej pamiętnej nocy. W zasadzie na co liczyłem? Mogłem się tego spodziewać. Patrzyłem na twarz Marka i widziałem, że nie podoba mu się to, robi z przymusu, cierpi. Na angielskim pani profesor podała nam taki idiom, który świetnie określał sytuację – going through the motions. Człon był tam, gdzie trzeba i to wszystko. Podszedłem do łóżka i, korzystając z tego, że jego głowa była prawie przy krawędzi szczytowej, zbliżyłem swój nabrzmiały członek do jego twarzy.
– Masz smoczka – szepnąłem mu. Paulina niech robi swoje.
Markowi jakby dodało to animuszu, jego ruchy stały się mniej kanciate, bardziej płynne, zwłaszcza gdy jego język obejmował moją główkę. Nie, w tym momencie nie zazdrościłem mu Pauliny. Joli i tak nie będzie miał – pomyślałem mściwie. Tymczasem akcja dobiegała końca, po jego oddechu i pchnięciach a także jękach Joli zorientowałem się, że już nadchodzi koniec.
– Ciszej, do cholery – jęknąłem. Po nacisku warg na główkę wiedziałem, że są na szczycie i żadne zaklęcia już nie podziałają.

Paulina łapała powietrze, Marek dalej tulił się do mojego krocza. Pomyślałem o zdjęciach. Czyżby właśnie problem się rozwiązał?
– Masz, czego chciałaś – powiedziałem do Pauliny. – I jak było? Nie rozerwał cię?
Popatrzyła na mnie dość dziwnie.
– Tak samo jak wtedy...
Wszystko podjechało mi do gardła. Wszystko się wydało. Cały tamten wariacki pomysł. Nie byłem ciekaw, co będzie dalej, ba, za wszelkie skarby chciałem tego uniknąć.
– Chyba mamy trochę do pogadania, nie? – zapytała Paulina i wiedziałem, że to nie jest adresowane do mnie, tylko do nas obu. Zrobić coś, ale co? Kinga już drugi raz nie zadzwoni. Sięgnąłem do kieszeni leżących niedbale pod łóżkiem spodni i wyjąłem moją komórkę. Włączyłem ją. Pik po piku przychodziły esemesy. Przejrzałem kilka. Głównie od Kingi, przypominającej mi, że na tę sobotę miałem jej załatwić jakieś lokum zastępcze na dwa dni. W natłoku spraw na śmierć o tym zapomniałem. A skąd Kinga wiedziała, gdzie mogę być? Tu wątpliwości były mniejsze, dowiedziała się od Andżeliki. Ciekawe, skąd się znają... Nie, to nie ma najmniejszego znaczenia. Rzuciłem okiem na łóżko. Paulina leżała wtulona w Marka, a ten cielak nie potrafił nawet dobrze jej objąć. Widać, że ma dość.
– Słuchajcie, chyba będę musiał wam opowiedzieć o tej całej sprawie – powiedziałem zamykając telefon. – Marek co nieco wie, ty, Paulina, może słyszałaś coś od Andżeliki, ale ona wie tyle co nic.
– Tak, słyszałam, że pojechałeś do Sobótki wyruchać tę platynową sukę – odezwała się chłodno. – Już dawno miałam z tobą o tym porozmawiać.
– Naprawdę w to wierzysz? – zdziwiłem się. – A pochwaliła ci się, że mi lizała fiuta w Szklarskiej Porębie? Jak spałem, co de facto było gwałtem? Szkoda że nie...
Na twarzy Pauliny malowały się w tej chwili różne odczucia. Fakt, sięgnąłem po broń masowego rażenia, ale nie miałem wyjścia. We wszystkich książkach strategii wojennej napisano wszak, że najlepszą obroną jest atak.
– Bzdura, wymyśliłeś sobie – żachnęła się.
– Niestety nie – usłyszałem głos Marka. – Też byłem w tamtym pokoju, powiedzieć, że widziałem byłoby lekką przesadą, bo było ciemno, ale odgłosy mówiły wszystko. Zresztą to ja miałem leżeć w tym łóżku, Andżelika o tym nie wiedziała, zamieniliśmy się później...
Jak na Marka, było to całe przemówienie, zazwyczaj nie mówił więcej niż jedno zdanie.
– A pochwaliła się, jak przy pomocy Kingi zesłała na mnie zbirów, którzy mało mnie nie zabili? No popatrz na moje plecy bo w saunie byłaś zajęta wyłącznie Markiem... – ściągnąłem koszulkę i obróciłem się do niej plecami. – Jeszcze nie wszystko zeszło.
– Matko Boska – usłyszałem jej szept.
– Ty się nie módl tylko przyjmuj prawdę. A pochwaliła ci się, jak nasłała na moje mieszkanie policję z rewizją? Z tego, co mi ten policjant mówił niedawno, prawie jednoznacznie wynika, że to ona. Co, nie wspomniała o tak epokowym, przełomowym wyczynie? – szydziłem coraz bardziej.
– Przestań! – krzyknęła. Prawdopodobnie nie była gotowa na przyjęcie całej prawdy, ale w tym momencie mnie to nie obchodziło. Niech otworzy oczy. Paulina wyjęła z torebki chusteczkę i zaczęła wycierać oczy. Niestety jestem wrażliwy na łzy niewieście. Położyłem się koło niej i zacząłem ją tulić. Tym razem nie miało to nic z erotyki, po prostu trzeba było ją uspokoić. Żadnego miziania, szukania guziczków, nic z tych rzeczy. Zresztą zdaje się, że Marek zaspokoił ja na kilka tygodni.

Kilkanaście minut później siedzieliśmy w salonie z panem Tomkiem, konsumowaliśmy nasze z takim trudem przygotowane przekąski i opowiadałem wszystko jak leci, nie pomijając nawet ssania parówy. Po jego minie widziałem, że bardzo mu się to podobało.
–To wszystko brzmi jakoś niesamowicie – przyznał – i dlaczego nie przyszedłeś do mnie z tym od początku? Albo do jakiegoś dorosłego?
– Mówiłem policji...
– E tam policji – zdenerwował się pan Tomasz. – Oni mają wywalone na tak zwanego szeregowego obywatela. Takie rzeczy załatwia się inaczej...
Nie dokończył, bo w tym momencie zadzwonił mój telefon. Rzuciłem okiem, numer zastrzeżony.
– Pan Krzysztof Podleśny? – zapytał męski, zdecydowany głos.
– Tak, słucham?
– Pan mieszka na Partynicach, Krzycka dwadzieścia, prawda?
– Tak, mieszkam, a o co chodzi? – zdenerwowałem się.
– Obawiam się, że ten budynek jest właśnie trawiony przez pożar...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 23:17, 12 Kwi 2023    Temat postu:

25. Przez uchylone drzwi
– Co się stało? – zapytał pan Tomasz z niepokojem w głosie.
– Chałupa się pali – odpowiedziałem beznamiętnie. Nastąpiła długa cisza, słychać było jedynie kota usiłującego dostać się do wiadra ze śmieciami i odległe odgłosy telewizora z salonu.
– Uważam, że powinieneś tam pojechać – odezwał się w końcu ojciec Marka. – Paskudnie się czuję, ale mogę ciebie zawieźć.
I co miałem mu powiedzieć? Nie potrzebuję aż takich poświęceń, poza tym przecież nie będę jej gasił, niezależnie od tego jak okrutnie to miało zabrzmieć. Uważałem swoją obecność kompletnie niepotrzebną. Myślenie o tym kto, dlaczego i tak dalej chwilowo wykraczało poza moje siły.
– Pojadę z wami – zaoferowała Paulina.
– A ty tam po co? – zdziwiłem się. – Kochanie, nie chcę cię wyganiać, ale najlepiej teraz zrobisz, jak pójdziesz na stację kolejki miejskiej i wrócisz do domu. Powiem ci, co będzie dalej jutro, dobrze?
– Ale przecież tam była twoja matka! – wykrzyknęła histerycznie. – Naprawdę jesteś taki zimny drań, że nie interesuje cię los własnej matki? Przecież ona może już nie żyć... – nawet nie skończyła porządnie i wybuchnęła płaczem.
– Mama Krzyśka jest w szpitalu – wyprowadził ją z błędu Marek – i jest tam od kilku dni.
Paulina popatrzyła na mnie wielkimi oczami, kompletnie zdziwiona.
– I ty mi o tym nie opowiedziałeś? Jak mogłeś? Myślałam, że nas coś łączy? To ja ci wszystko mówiłam, jak na świętej spowiedzi, a ty tak do mnie? – padła na blat, ukryła twarz w ramionach i zaniosła się płaczem. I co mam z nią zrobić?
– Paulinko, kochanie – powiedziałem, kładąc jej rękę na ramieniu, tylko w celu uspokojenia, żadne amory nie były mi w głowie. Odrzuciła ją silnym potrząśnięciem barku.
– No co masz mi do powiedzenia? – krzyczała przez łzy. – Jesteś podły, podły, podły...
Robiło się coraz bardziej nieprzyjemnie i było mi zwyczajnie głupio wobec Marka i jego ojca. Nie wiedzieli i nie mogli znać historii naszej krótkiej ale już bardzo burzliwej znajomości. Jak ja teraz wyglądam w ich oczach? Pewne rzeczy należałoby sobie wyjaśnić, ale przecież nie przy świadkach. Tymczasem Paulina wręcz parła do konfrontacji, czerwona na twarzy i rozedrgana.
– Pogadacie później – wybawił mnie z tarapatów głos pana Tomasza, siedzącego po przeciwnej stronie stołu i przypatrującego się awanturze. – Ubierajcie się chłopaki i jedziemy, jeśli cokolwiek będziemy mogli zobaczyć. Później to wszystko będzie odgrodzone policyjną taśmą.

Paulina ubrała się bez słowa i nie pożegnawszy się z nikim poszła na stację kolejki miejskiej. Na razie nie chciałem o niej myśleć, na to wszystko przyjdzie jeszcze czas. A zdaje się, że nadchodzą niespokojne chwile. Chwilowy kryzys czy to już naprawdę koniec? – zastanawiałem się ubierając. Sam nie wiem, co dla mnie byłoby lepsze. Nie byłem w niej zakochany, jeśli o to chodzi, ale była stałą i prawie zawsze osiągalną partnerką załatwiającą moje potrzeby seksualne. Była to słowo kluczowe. W dalszym ciągu nie znałem jej rzeczywistej roli jako pasa transmisyjnego do Andżeliki i właśnie dlatego chorobą matki nie chwaliłem się. Wiedział kto miał i to wszystko.
– Chłopaki, gotowi? – w drzwiach pojawił się pan Tomasz, kichając i prychając. – Jedziemy.
Od czasu, kiedy oddano do użytku Wschodnią Obwodnicę Wrocławia, dojazd na Partynice już nie był aż tak utrudniony i nie trzeba było się przebijać dziesiątki kilometrów przez Wrocław, by dostać się na południowy zachód miasta. O tej godzinie ruch był niewielki, nie zajęło nam to więcej niż piętnaście minut, nawet jeśli obwodnica jest jeszcze niedokończona i od Ołtaszyna trzeba było trochę lawirować ciemnymi uliczkami.

Gdy zajechaliśmy na miejsce, strażacy dalej wykonywali swoją robotę, choć była to już końcówka, jeśli nawet były jakieś płomienie, dawno zostały już zgaszone. Mieszkamy na pierwszym pietrze i okno od kuchni było teraz jedną osmoloną dziurą, choć przy słabym oświetleniu i to było ledwie widać. Pogaszone światła wokół naszego mieszkania wskazywały, że wszystkich zdążono już ewakuować. Wokoło domu stały tłumy ludzi, zgromadziło się tu pewnie pół osiedla. Niespokojny tłum był milczący, gdzieniegdzie było słychać ciche rozmowy. Kilka twarzy rozpoznałem, to sąsiedzi z innych bloków i domków jednorodzinnych.
– Ja się urywam na chwilę – poinformował mnie Marek.
– Gdzie idziesz? Po co?
– Bądź tu na miejscu – powiedział. – Rzucę okiem, może uda mi się coś zobaczyć.
Co on chciał widzieć? Zresztą mi w tej chwili było obojętne, chciałem się dostać do środka i zobaczyć, co strawił ogień, czy jeszcze z naszej chałupy jest co zbierać. Sforsowałem barierki i ruszyłem w stronę bramy, ale zostałem zatrzymany przez strażaka, starszego mężczyznę w mundurze ogniowym.
– Ale ja muszę do środka – usiłowałem go przekonać. – To moje mieszkanie.
– Teraz nigdzie pan nie wejdzie, tam jest po prostu niebezpiecznie. Nie wiemy, na ile ucierpiał strop, ściany nośne, klatka schodowa. Ogień był naprawdę wielki.
– Wie pan może, co się spaliło? – zapytałem już nieco mniej pewnie.
– Cały przedpokój, cała kuchnia łącznie z meblami i mniejszy pokój, wszystko co z tej strony bloku. To z drugiej jest w miarę nietknięte, co nie znaczy, że zaraz będzie można tam zamieszkać.
Podziękowałem i wróciłem do samochodu. Pan Tomasz siedział przy otwartych drzwiach i palił papierosa.
– Dowiedziałeś się czego?
– Niewiele. Tyle że połowa chałupy się zhajcowała. To wszystko, co od tej strony. Oznacza to mniej więcej tyle, że nie mam żadnego ubrania, żadnej książki do szkoły, na szczęście wszystkie zeszyty są u Marka.
– Teraz się o to nie martw, wszystko da się załatwić. Przygotuj się teraz na długie przesłuchania i podobne, pożar mieszkania to jest jednak poważna rzecz.
– Jakie przesłuchania? – zapytałem zdziwiony.
– Policyjne. Będą musieli ustalić przyczynę pożaru, a ona nie jest pewna, na mój gust jest to podpalenie. Jakby to był pożar od instalacji, to raczej kuchnia i pokój nie spaliłyby się równomiernie. Pożar łatwo nie przeniósłby się z kuchni do pokoju, przecież je dzieli ściana. Popatrz na okna, ale uważnie.
Miał rację, oba były bez szyb i oba upalone mniej więcej w takim samym stopniu. Miałem jednak dość myślenia na ten temat. Gdzie ten Marek? Rozglądałem się rozpaczliwie dokoła, jednak nie było go widać.
– Pójdę go poszukać – powiedziałem i otworzyłem drzwi auta.
– Daj sobie spokój, po tym ciemku raczej go nie znajdziesz. Wie, gdzie parkujemy, wróci to będziemy jechać.

Marek pojawił się po jakichś dziesięciu minutach.
– Coś ty tam robił tyle czasu? – zdenerwowałem się.
– Zdjęcia – odparł spokojnie. – Tym wszystkim ludziom, którzy tam stali. Co prawda pewnie nie wszystkie wyszły dobrze, jest ciemno, a część robiłem bez flesza, by nie podpaść.
– Po co? – zdziwiłem się, jednak na krótko. To nie było takie głupie, całkiem możliwe, że podpalacz był właśnie w tym tłumie i czekał na naszą reakcję. Marek to jednak ma łeb, odkryłem to samo po raz nie wiadomo który.
– Dobra, to wracamy, nic już tu nie zwojujemy – zdecydował ojciec Marka. Zamknęliśmy drzwi i ruszyliśmy przez wąskie uliczki Partynic. Pan Tomasz nie znał terenu, mnie ciężko było go prowadzić, bo nie znałem terenu z perspektywy kierowcy.
– Teraz w lewo – zarządziłem.
– Nie mogę, jednokierunkowa – to mówiąc pojechał prosto. Byłem już mocno zmęczony, dziki wieczór i niespodziewany wyjazd zrobił swoje, oczy kleiły mi się od zmęczenia.
– Ojciec, masz ogon – poinformował go Marek, ciągle tym samym głosem manifestującym niechęć i wręcz wrogość.
– Ten co za nami jedzie?
– Tak, ten sam. Informuję cię, że zrobiłeś kółko, a on cały czas za nami jedzie. Zrób coś, żeby nas wyprzedził.
Byliśmy już na Ołtaszynie, który znałem o wiele mniej i raczej nie mogłem pomóc. Nasze auto przyśpieszyło, ten który za nami jechał, również. W tym momencie zahamowaliśmy, tamten z tyłu nas minął. Niebieski samochód, nawet nie zauważyłem marki.
– DW 299CT – powiedział na głos pan Tomasz. – Marek, zapisz to gdzieś, ja nie mam pamięci do liczb. Citroen, niebieski, dwie osoby w środku, jeden mężczyzna, jedna kobieta. Tak to przynajmniej wyglądało z mojej strony, mogę się mylić.
Po kilkuset metrach tamten samochód pojawił się za nami ponownie. Tu już nie mogło być mowy o przypadku. Ojciec Marka przyśpieszył, tamci również. Pogoń uliczkami willowego Ołtaszyna niewiele zmieniła, tyle że w końcu dojechaliśmy do ulicy Roweckiego-Grota, która rozpoznałem natychmiast i za chwilę byliśmy na wschodniej obwodnicy. Ruch był na szczęście nieco większy i panu Tomaszowi udało się schować między kilka samochodów, niebieski citroen przestał się rzucać w oczy.
– Ojciec, dokąd jedziesz? – zdziwił się Marek. – Przejechałeś zjazd.
– Nic nie przejechałem – odburknął pan Tomasz. – Jak zgubić to zgubić – powiedział i zwiększył szybkość. Zdaje się, że jechaliśmy o wiele szybciej, niż życzyłyby sobie tego przepisy, wyprzedziliśmy jeszcze kilka samochodów.
– A teraz trzymajcie się – ostrzegł i wykonał dziki skręt na zjeździe z obwodnicy. Zarzuciło nami porządnie, w żołądku zacząłem odczuwać mdłości. Byliśmy w Kiełczowie, takiej wiosce za Psim Polem, ale nasi prześladowcy już się nie odnaleźli.

Gdy wróciliśmy do domu, było już dobrze po jedenastej i niczego nie pragnąłem, tylko uwalić się i spać. Nawet jeść mi się nie chciało, a po wariackiej jeździe samochodem jeszcze kręciło mi się w głowie. Ale nie było mi to dane, przynajmniej chwilowo.
– Obejrzymy jeszcze zdjęcia – nalegał Marek. – Tylko poczekaj, wrzucę je na komputer, będzie większy obraz. Może kogoś uda ci się rozpoznać.
– Ale co to da, o tej godzinie? Nawet jeśli będzie tam ktoś znajomy.
– Później się będziemy zastanawiać. Poczekaj, zejdę na dół i zrobię nam kawy, bo inaczej tu wszyscy pośniemy.
Gdy Marek wrócił z dwiema parującymi filiżankami, oczy mi się już tak kleiły, że prawie spałem.
– Łyknij i oglądamy.
Zdjęć była masa, ponad pięćdziesiąt. Fotografie były zrobione przy użyciu zoomu, ale z dobrej perspektywy, tak, że było widać ludzi stojących przed rozstawionymi przez straż pożarną barierkami. Na pierwszych nikogo nie rozpoznałem. Wtem nagle wydało mi się, że zobaczyłem coś znajomego
– Wróć na poprzednie – poprosiłem. – Ta osoba – pokazałem, gdy fotka była już na ekranie. Twarz była dość niewyraźna, natomiast i fryzura i płaszcz były mi znajome. Andżelika? A co ta pipa tam robi?
– Kto to jest według ciebie? – zapytałem Marka.
– Trudno powiedzieć, ale wygląda na Andżelikę.
Niespodziewane odkrycie spowodowało, że kawa już nie była potrzebna, żeby mnie obudzić. Zaczęliśmy buszować w zdjęciach. Andżelika była na jeszcze dwóch i tym razem nie było wątpliwości, że to ona. Na innej fotce zobaczyłem osobnika, który mnie śledził przez ostatnie dni. W przypadki nie wierzę i to był na pewno on, ten sam płaszcz, ten sam jeżyk, miał twarz charakterystyczną, lekko ospowatą, jak po niewyleczonym trądziku. Zauważyłem jeszcze jedną osobę, ale jej twarz ledwie mi coś mówiła, tyle że zupełnie nie pamiętałem okoliczności, w jakich było dane mi ją poznać. Zeszliśmy na dół i podzieliliśmy się wiadomościami z ojcem Marka, który jeszcze siedział w kuchni i oglądał telewizję.
– Zgrajcie te zdjęcia i zostawcie mi je na jakimś pendrajwie – poprosił. – I idźcie już spać. I pamiętaj, Krzysiek, że jakoś trzeba poinformować twoją matkę, bo o niczym nie wie. Jutro pojedziemy do szpitala.
Chciałem zaprotestować, ale nie miałem już sił. Poza tym niezależnie, w jakim stanie była matka, musiała się o tym dowiedzieć. Ale to będzie dopiero jutro. Kiwnąłem na Marka, pożegnaliśmy się z jego ojcem i poszliśmy na górę. Już byłem bez gaci, gotowy do ostatecznego walnięcia się na łóżko, kiedy zapipała moja komórka. Niechętnie wyjąłem ją ze spodni i jeszcze bardziej niechętnie odczytałem, kto dzwoni. Kinga. Jeszcze tego brakowało. Ale ta rozmowa wisiała nad nami jak, jak mówiła historyczka? Miecz Damoklesa. Niechętnie wcisnąłem ikonkę zielonej słuchawki.
– Kompletnie się na tobie zawiodłam – zaczęła Kinga bez wstępów. – Miałeś mnie przechować przez weekend. I co? Chciałam cię znaleźć, ale Andżelika nie pamiętała nazwy ulicy i opisała dojście tak, że kompletnie się pogubiłam. Mówiła, że będziecie sami w domu, a otworzył mi jakiś gruby, obleśny facet i strasznie mnie opieprzył. Później pomyślałem, że pomyliłam przecznice i zapukałam do innej willi, ale tam nikt nam nie otworzył. Usiłowałam się dodzwonić do Andżeliki, żeby jeszcze raz mnie poprowadziła, ale chyba miała wyłączony telefon.
– Mam problemy rodzinne i w ogóle mnie tam nie było – powiedziałem zimno, w duchu ciesząc się z szopki odegranej przez ojca Marka. Gwałciciel, nie gwałciciel, lubiłem go coraz bardziej. – Wieczór spędziłem w szpitalu – zełgałem.
– A to cię bardzo przepraszam – Kinga spotulniała trochę. – Nie mówiłam ci szczegółów, ale miał dziś wieczorem przyjechać ten gostek z Poznania, o którym ci mówiłam. Problem w tym, że mu wiszę sporo pieniędzy i on by mnie na pewno zabił, albo zrobił coś równie strasznego. Dlatego tak bardzo potrzebowałam tego dzisiejszego noclegu. Jutrzejszego chyba również, bo on chyba będzie do poniedziałku. A tak zniknęłam i mnie nie ma.
– Gdzie jesteś? – zapytałem z nagłą troską w głosie.
– Jak to gdzie? Na działkach na Osobowicach, koło cmentarza, tu ma altanę jedna z moich kumpeli. Nie trzeba mieć kluczy, by się tam dostać, ale jest potwornie zimno i wilgotno...
– Nie masz na hotel?
– Właśnie sęk w tym, że nie. Mam tylko pięćdziesiąt złotych, wystarczy tylko na jakieś jedzenie.
Nie miałem siły wnikać, co na to jej rodzice i w ogóle ta cała sytuacja zaczęła mnie potwornie irytować. Obiecałem, że pomyślę, co się da zrobić i szybko się rozłączyłem, rzuciłem komórkę w kąt i padłem na pysk na poduszkę. Po chwili poczułem na swoich barkach ciepłą, prawie gorącą rękę Marka. Ze zdziwieniem odkryłem, że to jedna z najprzyjemniejszych chwil dzisiejszego dnia. Powoli ustępowało napięcie, zniknął szalony film z dzisiejszych wydarzeń, przesuwający się przed oczyma. Nawet nie wiem, co Marek robił ze mną dalej, bo zwyczajnie urwał mi się film.

Obudził mnie telefon od Pauliny, który odrzuciłem ze wstrętem. Usiłowała zadzwonić jeszcze raz, rozłączyłem ponownie, wysłałem pilnego esemesa o treści "daj mi teraz spokój" i wyłączyłem komórkę. Wszystkie wydarzenia z wczoraj wróciły do mnie nagle z takim impetem, że aż się zachwiałem.
– Chłopaki, śniadanie! – rozległ się głos ojca Marka. Niechętnie i z ociąganiem ubrałem się, obserwując spode łba Marka i jego potężny poranny wzwód. Ubrawszy się zeszliśmy na dół.
– Krzysiek, wcinaj szybko i pojedziemy do szpitala teraz. Później jestem umówiony z kilkoma ludźmi, zobaczymy jak ci pomóc. Zgraliście te zdjęcia?
– Tak, są – zapewnił go Marek.
– On przy tobie też chodzi z taką sterczącą parówą? – zdenerwował się ojciec Marka, obrzucając syna krytycznym wzrokiem. – Tyle razy mówiłem, że w pokoju i w łóżku może robić co chce, a na dół ma schodzić i wyglądać jak człowiek a nie napalony źrebak.
– Mnie to nie przeszkadza – roześmiałem się. – Wszyscy mamy to samo.
– Ojciec, odwal się – odparował Marek. – Trzeba było dać nam się wyspać, a nie wołać nas na gwałt.
– Dobrze już, dobrze, faktycznie było jak w wojsku, usprawiedliwiony. Tylko że mam od cholery rzeczy do załatwienia i musimy do tego szpitala jechać natychmiast.

W samochodzie nie miałem ochoty na żadną rozmowę, tak po prawdzie pospałbym sobie jeszcze kilka godzin. Pan Tomasz widać rozumiał, bo po dwóch nieudanych próbach odpuścił sobie zagadywanie mnie.
– Zrobimy tak: ty zajrzyj do pokoju matki, daj mi ręką znać, czy ona tam jest, a jak nie, to pójdę do gabinetu lekarskiego i postaram się czegoś dowiedzieć.
Miało to sens, bo korytarz, w którym mieścił się pokój matki był nieco na uboczu od głównego traktu. Weszliśmy do budynku, wjechaliśmy na piętro i poszedłem wzdłuż korytarza. Drzwi do sali, na której leżała moja matka, były lekko uchylone, toteż zajrzałem przez szparę. I oniemiałem. Łóżko matki było puste, to, na którym jeszcze niedawno leżała staruszka również. Na trzecim, z boku, leżała ta blondynka, która była tu ostatnim razem. Leżała to jednak mało powiedziane, Leżała na łóżku, nieprzykryta żadnym kocem, który leżał zmięty obok, a poły jej szlafroka były lekko uchylone, odsłaniając niewielkie, ale dobrze uformowane piersi. Jej ręka spoczywała na kroczu i wykonywała dobrze mi znane ruchy. Szczegółów nie widziałem, to wszystko było albo zakryte albo pod złym kątem. Dopiero teraz przypomniałem sobie, że pan Tomasz czeka na środku korytarza, kiwnąłem mu ręką, że matki nie ma i wróciłem do obserwacji. Musiała mieć jakiś wibrator czy podobny przedmiot, bo palce było widać prawie w całości, a jej ruchy były zbyt okrężne jak na zwykłą palcówkę. Widowisko było tak zajmujące, że z miejsca zaschło mi w gardle, a mój mały powiększył się w tempie wręcz niespotykanym. Nagle poła osunęła się na łóżko i to, co było dotychczas pozostawione wyobraźni, było mi podane jak na talerzu. Faktycznie miała jakiś wibrator, którym wykonywała dziwne, kolisto-penetrujące ruchy. Nigdy tak nie robiłem, trzeba zapamiętać i wypróbować przy najbliższej okazji. Wymacałem małego i zacząłem go uciskać przez spodnie w tym samym rytmie, w jakim robiła to dziewczyna. Była już blisko, jej ciało lekko unosiło się i opadało, ruchy stawały się coraz bardziej natarczywe, drapieżne. Jej oddech powoli zaczął być słyszalny i dodawał mi dodatkowego podniecenia. Zdenerwowałem się, przez spodnie to nie robota i wsunąłem rękę w majtki. Co prawda miałem niewielkie możliwości manewru, ale zawsze coś, mały zareagował prawidłowo, po całym ciele rozszedł się z takim utęsknieniem oczekiwany skurcz. Już, już zaraz. Ona też dochodziła, sapała wręcz, a jej włosy były bardziej rozwichrzone niż dotychczas.
– Marek, chodź tu! – rozległo się wołanie.

Przypominam, że dotychczasowe odcinki są dostępne w e-booku (pdf) pod adresem w moim profilu. Dziękuję za wszystkie lajki i komentarze i proszę o następne. Napiszcie czy się podoba czy nie i czy już nie macie dość Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 23:19, 12 Kwi 2023    Temat postu:

26. Czarny chleb czarna kawa

– Co ty tam robiłeś tyle czasu? - zapytał pan Tomek, patrząc na mnie uważnie. Uświadomiłem sobie, że moje ręce pachną spermą i w miarę dyskretnie schowałem je za plecami.
– A nic... Stałem i myślałem.
Ale jego nie dało się oszukać.
– To ta blondynka? – spytał mrużąc porozumiewawczo oczy.
– Taaa – odpowiedziałem niechętnie, rumieniąc się przy okazji. Tak dać się złapać, jak jakiś smarkacz... Sporo muszę się jeszcze uczyć, ojciec Marka to jeszcze nie ta liga wytrawnych graczy, a pewnie spotkam w życiu więcej i groźniejszych.
– Dobrze, że nie dałeś się jeszcze z tym wszystkim zwariować – powiedział nieoczekiwanie pogodnym tonem pan Tomasz. – U matki lepiej, jutro wraca z oiomu na oddział i potrzymają ją jeszcze ze dwa tygodnie, może trochę dłużej, bo nie wszystko im do końca pasuje. Ale ponoć najgroźniejsze już minęło. Tyle że jeszcze nie może rozmawiać. Pogadałem z ordynatorem, na razie nikt jej nie będzie mówił o pożarze, załatwimy w przyszłym tygodniu. Obiecał, że się nie dowie, w każdym razie tam jej nikt nie powie, a gości na razie nie może przyjmować. Wracamy do auta?

Tak, łatwo powiedzieć "wracamy do domu", kiedy czekają mnie następne problemy. Kinga gdzieś na działce na Osobowicach, musiała biedaczka bardzo zmarznąć przez tę noc. W zasadzie powinienem do niej zadzwonić na cito, tyle że na razie nie mam jej wiele do powiedzenia. Żeby znaleźć jej miejsce w hotelu, musiałbym mieć pieniądze. Ile taka noc może kosztować? Stówę? Sto pięćdziesiąt? Dla mnie w tym momencie to były abstrakcyjne kwoty. Od pana Tomka nie zamierzałem pożyczać, bo i tak czekają go teraz spore wydatki na mnie. Mam tylko jedno ubranie, a mimo że Marek ma dwie szafy ciuchów, wszystko jest dla mnie za duże. Nie miałem sumienia prosić go o pożyczkę, poza tym prztyczki należy oddawać, anie zanosiło się w najbliższym czasie na przypływ gotówki. Jak to mawiają, gdzie nie spojrzysz, dupa z tyłu. Tępym wzrokiem patrzyłem na słoneczną, wiosenną pogodę, pierwsze kwitnące drzewa. Zupełnie nie dochodziło do mnie to, co działo się na zewnątrz.
– Jesteśmy na miejscu – usłyszałem jak zza ściany.

– Marek, jest sprawa – powiedziałem, kiedy tylko weszliśmy do naszego pokoju na górze.
– To znaczy?
– Muszę przechować jedną kobietę na noc. Kingę, opowiadałem ci o niej.
– No to niech do nas przyjedzie – wyrwał się Marek. – Adres zna. Czy to nie ona usiłowała się do nas dostać wczoraj wieczorem?
– Tak, młotku i w tym jest właśnie problem. Ona nie może się dowiedzieć, gdzie mieszkamy. Chyba że jednego pożaru ci mało...
Marek stropił się nieco i popatrzył na mnie dość niejasnym wzrokiem, jakieś zdziwienie pomieszane ze strachem.
– W co ty znowu się władowałeś?
– W nic takiego. Po prostu jednym z założeń jest to, że ona nie tylko wiedziała o tym pożarze, ale brała w tym czynny udział. Może nie jako podpalaczka, ale powiedzmy siła sprawcza. Ona jest zdecydowanie za blisko tych wszystkich złych rzeczy, które ostatnio się dzieją i postanowiłem być bardziej ostrożny.
– Już ci wierzę, łosiu. Ty i ostrożność...
– Po tym pożarze to chyba każdy by zmądrzał. Zatem nie możemy jej tu pod żadnym pozorem zaprosić, na razie dziewczę tkwi w słodkiej nieświadomości, że pomyliła wille i niech tak zostanie, chwilowo jest mi to na rękę. Gorzej, że trzeba jej znaleźć jakiś hotel, a ja zupełnie nie mam na to funduszy. Ona zresztą też nie, inaczej by mnie o to nie prosiła.
– Doba w hotelu nie kosztuje majątku, te dwie stówki mogę ci pożyczyć, oddasz przy okazji, nie musisz się śpieszyć, wiem że jesteś goły jak Paulina w saunie...
Rubaszna uwaga rozładowała napięcie i spokojnie mogłem się zabrać za szukanie hotelu. Wbrew pozorom nie było to proste. Hotele znanych sieci wykluczyłem od razu, nie na naszą kieszeń. Internet pokazał sporo, ale gdy zacząłem dzwonić, sprawa okazała się o wiele bardziej skomplikowana. "Jesteśmy zabukowani', "Mamy tylko trójki" i tak dalej, niektóre telefony nie odpowiadały w ogóle. Pierwszych dziesięć prób się wściekło i już miałem sobie dać spokój,kiedy jedenasta próba była udana, jakiś hotelik na Księżu Małym, koło Parku Wschodniego. Geograficznie koszmar, Klaudia była teraz ponad dziesięć kilometrów dalej, ale trzeba było brać, co dają.
– Mogę zapłacić tylko gotówką – powiedziałem patrząc na banknoty pięćdziesięciozłotowe, które Marek położył na łóżku koło mnie.
– Nie ma sprawy. Kiedy pan przybędzie?
– Pani, proszę dokonać rejestracji na nazwisko Kinga Stadnik.

Kinga brzmiała przeraźliwie. Miała chrypę, kichała, kaszlała, było oczywiste, że nie przysłużyła się jej ta noc w działkowej altanie. Wiadomość o tym, że ma gdzie mieszkać przyjęła z o wiele mniejszym entuzjazmem, niż oczekiwałem. Trudno, jakoś to przeboleję. Umówiłem się z nią w centrum, tak, żeby ona miała dogodny dojazd. Znów wypadło na tę kawiarenkę na Ruskiej, gdzie spotkaliśmy się po raz pierwszy. Gdy przyjechałem na miejsce, jej jeszcze nie było. Z premedytacją zająłem dokładnie to samo miejsce co wtedy. Mógłbym się założyć, że pierwsze miejsce, gdzie zacznie szukać, to właśnie tam. I nie myliłem się. Weszła do lokalu jakieś dziesięć minut później. Była prawie nie do poznania, blada, z nieułożonymi, prawie rozczochranymi włosami, nieprzytomnym spojrzeniem. A ja myślałem o niej prawie jak o arystokratce... Choć i w tym stanie nie straciła całkowicie swego piękna, wyglądała po prostu mniej wyniośle, mniej dystyngowanie.
– Siadaj – poprosiłem. – Wyglądasz, jak byś potrzebowała gorącej herbaty.
– O tak – westchnęła. I zakaszlała.
– Wypijesz, dojdziesz do siebie i pojedziemy na te Księże.
– A nie możesz mi po prostu dać pieniędzy i sama załatwię, co trzeba? po co będziesz się wlókł taki kawał?
O nie, tyle zaufania to ja nie mam. A może to po prostu komedyjka obliczona na wyłudzenie ode mnie drobnej sumki? Tak nie będziemy się bawić.
– Nie trafisz – skłamałem – a na taksówkę nie masz teraz ani ty ani ja. Będziemy musieli pojechać tramwajem.

Księża Małego nie znałem ani ja ani ona i sporo się nagimnastykowaliśmy by to znaleźć, nawet Google Maps okazały się mało przydatne. W końcu dotarło do nas, że piętrowy dom, który mijaliśmy kilka razy, to właśnie nasz hotel, prawie zupełnie nieoznaczony z zewnątrz. Nie robił wrażenia przytulnego a raczej zapyziałego. Tak samo było w środku, nie wszędzie starte kurze, mało przyjemny zapach. Za takie dno sto dwadzieścia złotych? Na szczęście pokój okazał się trochę bardziej sympatyczny, niewielki, ale urządzony z gustem, nowymi meblami i łazienką z wanną przylegającą do pokoju. Dopiewo teraz przypomniałem sobie, że przecież nie jedliśmy na mieście, a Kinga od rana nie miała nic w ustach.
– Nie jestem głodna – odburknęła. – I do jutra raczej nie będę. Boli mnie głowa i jest mi raczej słabo. Zrobię sobie kawy – pokazała na czajnik stojący na bocznym stoliku. A więc jednak ten hotel nie był tak zły, na jaki się zapowiadał.
– Nastawić ci wody na kąpiel? – zapytałem. – Rozgrzałabyś się trochę, przecież ty jeszcze dygoczesz.
– A wiesz co? To jest dobry pomysł.
Pomysł dobry, gorzej z całą resztą. było tylko dyżurne mydło, jakieś ręczniki i to wszystko. Za tę cenę trudno było wymagać więcej. Woda ciepła na szczęście też była. Gdy bawiłem się kurkami i dopasowywałem temperaturę wody, do łazienki weszła Kinga i bez słowa zaczęła się rozbierać. Zatkało mnie wręcz, zapomniałem o kurkach i patrzyłem na coraz bardziej odsłonięte ciało.
– Patrz sobie, patrz, wam tylko o jedno chodzi...
No nie, tak nie będziemy rozmawiać. Ja z dobrego serca załatwiam jej nocleg, nie oczekując nic w zamian, a ona... Ale naprawdę trudno było się oderwać, bo jej piękno było wręcz zjawiskowe. Paulina przy niej wyglądała jak krowa, Jola co prawda lepiej, ale dalej to nie ta sama liga. Idealna kibić, piersi jak spod dłuta rzeźbiarza... Już nie oddychałem a dyszałem, a mój mały pęczniał raptownie, mimo że dostał co chciał kilka godzin wcześniej w szpitalu. Kinga zupełnie bez żenady zdjęła ostatnie elementy tekstylne, po czym wymijając mnie i to tak, by się o mnie otrzeć, weszła do wanny.
– No na co czekasz? Rozbierz się.
– E... e... tego... Ja już zaraz muszę iść. Zanim się wykąpię, wysuszę... – mówiłem głosem całkowicie wypranym z przekonania.
– Przecież widzę, że chcesz...
Nie o kąpiel jej chodziło, to pewne. Oczywiście że chciałem, ale z drugiej strony wolałem, by do niczego nie doszło. To właśnie ta ostrożność, którą wyśmiewał Marek. No dobrze, ale jak ona zacznie powątpiewać w moją męskość? Aż się zagotowałem na tę myśl.
– Nie mam prezerwatywy – tym razem powiedziałem prawdę.
– Nie musisz, to nie są moje dni.
Wtedy przed oczyma stanęły mi te zdjęcia, które pokazywała w Sobótce. Jeden w cipie, jeden w odbycie, jeden w ustach i dwa w rękach. I jeszcze ja z niepewnym wynikiem testu na HIV. Jeśli mnie to czegoś nie nauczyło...
– Nie, wiesz, jakoś nie mam dnia...
– To może saksofon? A ty mi zrobisz paluszkiem... Chcę tego, pragnę. Muszę się jakoś oderwać od tego koszmaru, zrozum mnie – zakończyła prawie błagalnie.
Jaki kurna saksofon? Chyba, że jej chodzi o... Różne strony na necie zapewniały, że robienie loda jest w miarę bezpieczne, jeśli chodzi o HIV, gorzej z innymi rzeczami, ale te były na szczęście o wiele bardziej uleczalne.
– No niech ci będzie – westchnąłem i ściągnąłem spodnie, a następnie majtki. Człon potężnym skokiem w powietrze zamanifestował swoją wolność. Kinga wyciągnęła rękę, złapała go dość mocno i pociągnęła do siebie. Podszedłem, aż moje kolana zetknęły się z wanną. Nagle, bez ostrzeżenia, łapczywie wzięła mi go do ust. Nie robiła tego dobrze, to był zwykły onanizm ustami. To, co mi robił Marek poprzedniej nocy było nie do porównania, delikatne, zmysłowe, z poddaniem, tu był zwykły tartak. Co nie znaczy, że moje maleństwo tego nie lubiło. Nachyliłem się i zacząłem ją macać. Piersi, brzuch... Byłem już przy pępku, kiedy Kinga rozchyliła mi nogi, dając pozwolenie na wjazd do jej środka. Szybko udało mi się dopasować do jej przewidywalnych ruchów. Trochę mi przeszkadzała woda, wolałbym na sucho, ale jak się nie ma, co się lubi... No i pozycja była niewygodna, zaczął mnie boleć kręgosłup. Kinga coraz lepiej odpowiadała na moje pieszczoty. Znalazłem luz guziczek i uparcie dążyłem do celu.
– Już, puszczaj – szepnął, wypluwszy mojego ptaszka. – Tak, teraz, aaaaaa....
No dobra, a ja? Ale już było za późno. Kinga zanurzyła się na chwile pod wodą, jakby starając się zmyć trudy niedawnego seksu. Ubrałem się, wysuszyłem ręce, rzuciłem szybkie "cześć" i niczym burza wypadłem z hotelu, śledzony przez dziwny wzrok recepcjonistki. To chyba najgorszy seks, jaki miałem w życiu – pomyślałem idąc w stronę przystanku. Wyjąłem komórkę z kieszeni i popatrzyłem na zegarek. Już czwarta...

Gdy dotarłem do Marka, była już szósta, a jego ojca nie było w domu.
– Coś załatwia – objaśnił Marek i przeszedł do wypytywania o szczegóły spotkania z Kingą. Ledwie zacząłem opowiadać, usłyszałem warkot samochodu za oknem. Podszedłem do okna. Przed dom wjechały dwa policyjne samochody. O cholera...
– Marek, gliny! Otwieramy im?
Moje pytanie nie miało o tyle sensu, że jeden z wysiadających policjantów zauważył mnie w oknie. Z ich wyglądu, min, no i z obecności psa, czarnego wilczura wynikało, że nie przyjechali tu bynajmniej w pokojowych zamiarach. Po chwili rozległo się kołatanie do drzwi. Marek zszedł pierwszy, ja podążałem za nim, mając jakieś dziwne przeczucie, że bardziej w tym wszystkim chodzi o mnie, a nie o niego czy o jego ojca.
– Mamy nakaz przeszukania tej posesji – powiedział jeden z policjantów, zapominając się nawet przedstawić.
– Bardzo nam przykro – powiedziałem, mając w pamięci bliźniacze zajście w moim, jeszcze niespalonym domu. – Ale obecnie nie ma tu osoby pełnoletniej.
– Jakie wyszczekane się te młode zrobiły – powiedział jeden z gliniarzy z przyganą w głosie. – Kto tu jest gospodarzem? To posesja pana Tomasza Nawojskiego, prawda?
– Tak, jestem jego synem – poświadczył stojący na schodach prowadzących do ganku Marek. – Ale ojca nie ma w domu. Mogę do niego zadzwonić i zapytać, kiedy przyjedzie – zaofiarował się.
Nie musiał tego robić, dokładnie w tym samym momencie samochód pana Tomasza zajechał pod dom. Ojciec Marka wysiadł, rozejrzał się zdziwiony i zaraz podszedł do niego jeden z mundurowych, zdaje się, że ten najważniejszy. Dość długo rozmawiali, przy czym byłem zbyt daleko, by to słyszeć, poza tym chyba celowo rozmawiali na tyle cicho, bym nic nie słyszał.
– Dobrze – powiedział policjant, gdy już skończyli konsultacje. – Panowie pójdą do kuchni, w towarzystwie kolegi – tu pokazał na innego policjanta – a my poprowadzimy przeszukanie.

Siedzieliśmy w kuchni przy stole, gdzieś w kącie buszował kot.
– Mogę zrobić herbatę? – zapytał Marek.
– Wolałbym abyście nic nie robili, dopóki prowadzimy przeszukanie. Długo to nie będzie trwało.
Co wydawało mi się zastanawiające to fakt, że rewizja nie odbywała się w domu – nie było ich ani na parterze ani na piętrze. Na posesji Marka jest kilka przybudówek, widocznie zaczęli od nich. W ustach odczuwałem suchość, ale w tym momencie nie mogłem liczyć nawet na szklankę wody. Nie miałem nawet siły odzywać się do Marka, zresztą jak rozmawiać w obecności policji? Rzeczy, które kłębiły mi się w głowie, zdecydowanie nie były przeznaczone dla ich uszu. Minęło może piętnaście, może dwadzieścia minut, w końcu na korytarzu rozległy się kroki i po chwili do kuchni weszło dwóch policjantów, jeden z nich miał w ręku coś, co z daleka wyglądało na szmatę. Po minie wchodzącego po nich ojca Marka wywnioskowałem, że jest niewesoło. Wraz z nimi do kuchni wtargnął coraz bardziej nasilający się smród benzyny czy czegoś podobnego.
– Czy ktoś rozpoznaje w tym swoją własność? – zapytał ten najważniejszy policjant, prezentując coś, co przed chwilą wyglądało mi na żółtawą szmatę. Tak, wiedziałem, co to jest.
– To jest mój sweter – powiedziałem słabym głosem i wydawało mi się, że za chwilę zemdleję.
– Cóż – powiedział policjant – państwo poczekają jeszcze trochę.
Nie wiem, co on tam robił, pewnie z radiowozu rozmawiał z kimś przez radio, bo reszta gliniarzy tymczasem weszła do kuchni. Nie miałem siły myśleć, ale coś mi tu potężnie nie grało. Wydawało mi się, że ten sweter był w spalonym domu. A może nie... Ostatnio przerzucałem kilka rzeczy i mogłem go wziąć też. Chociaż... Na pewno nie śmierdział benzyną, tego byłem więcej niż pewny. Nie chciało mi się rozkminiać tego w tej chwili. Byłem śmiertelnie zmęczony, oczy mi się kleiły. Nagle w drzwiach stanął ten najważniejszy gliniarz, tym razem już bez żółtej szmaty, która jakiś czas temu była moim swetrem.
– Pan Krzysztof Podleśny? – zwrócił się do mnie.
– Tak, to ja – potwierdziłem.
– Jest pan zatrzymany w charakterze podejrzanego o umyślne podpalenie mieszkania przy ulicy Krzyckiej dwadzieścia. Czy można się skontaktować z pana rodzicami, bo rozumiem, że jest pan jeszcze niepełnoletni?
– Ojciec zmarł, gdy miałem pięć lat a matka jest w tej chwili w szpitalu na oiomie – powiedziałem chyba siłą woli, w ogóle nie rozumiem, jak w tym stanie mogłem cokolwiek powiedzieć.
– To jakaś paranoja – powiedziałem. – W momencie wybuchu pożaru byłem dokładnie w tym domu, piętro wyżej, jest na to kilku świadków, w tym osoby tu obecne.
– Wszystko wyjaśnimy – powiedział policjant. – Poza tym widziano cię na miejscu pożaru i to poświadczają co najmniej dwie osoby.
– Tata Marka nas tam zawiózł – powiedziałem odruchowo. A mówiłem, nie jechać! Po co? pali to się pali, gasić i tak nie mogłem, a po co mi ta obecność tam? No ale mądry Polak po szkodzie.
– Spokojnie, rób to, co ci panowie ci mówią, wszystko się wyjaśni, aj tego też tak nie zostawię – pocieszył mnie ojciec Marka.
– To w zasadzie już wszystko, wy chłopaki wracajcie na komendę – powiedział do wstających od stołu policjantów – a kapral Kubijaj pojedzie z nami.
Trzeba chyba być zjebem genetycznym, by się nazywać Kubijaj – pomyślałem mściwie. Marek na mnie patrzył dziwnym wzrokiem, wydawało mi się, że ma łzy w oczach. Nie, teraz nie przytulę się do niego, nikt nie będzie nikogo pocieszał... Cholera wie, kiedy zobaczę go ponownie. Znów dziwne myśli zaczęły mi chodzić po głowie. Czułem się tak, jakby na siłę odrywali mnie od kogoś bardzo bliskiego. Niechętnie, popychany z tyłu przez kaprala Kubijaja wyszedłem przed dom, a następnie w stronę auta. Drzwi suki otworzyły się z trzaskiem i już po chwili, w kajdankach, siedziałem we wnętrzu.

Było już ciemno, nie znałem terenu, nie wiedziałem, dokąd mnie wiozą. Tyle się teraz słyszy o porwaniach przez policjantów. No dobrze, nie jestem długonogą siedemnastoletnią laską, która mogliby zawieźć gdzieś w krzaki i wyruchać. Niemniej było mi nieprzyjemnie i reagowałem na każdy ruch, na każde warknięcie radia. Minęły wieki, zanim zajechaliśmy na komisariat na Łąkowej. Ciekawe, dlaczego nie do więzienia, chyba tam się trzyma podejrzanych? Niewiele wiedziałem na temat procedur policyjnych, niespecjalnie mnie to interesowało. Po kilkunastu minutach byliśmy już na miejscu. Wysupłali mnie z radiowozu, wprowadzili do wnętrza budynku i kazali czekać na korytarzu w towarzystwie tego Kubijaja, ciągle z kajdankami na rękach. Później przyszedł inny policjant, pytali o jakieś podstawowe rzeczy, a następnie zaprowadzili mnie po jakichś podejrzanych schodach na dół.
– To jest twoja cela, tu spędzisz noc, aż do rana. Jutro zostaniesz przesłuchany na komisariacie i jeszcze przez prokuratora, który wystąpi do sądu o tymczasowe aresztowanie.
Aresztowanie? Usiłowałem dowiedzieć się czegoś więcej, ale policjant przerwał mi.
– Nie ja prowadzę sprawę, ja się tylko zajmuję aresztantami. Taka jest procedura, być może prokurator cię wypuści, nie wiem. Najczęściej nie wypuszcza, a zatrzymanych przewozi się do aresztu tymczasowego.
Po czym wprowadzono mnie do celi. Było to chyba najbardziej upiorne miejsce, w jakim byłem w swoim szesnastoletnim życiu. Na lewo od okratowanych drzwi z wielkim judaszem stało żelazne łóżko, przykryte jakimś lepiącym się od brudu materacem, z drugiej strony celi był jeszcze bardziej śmierdzący kibel,, nawet pozbawiony zasłon. Gdybym akurat się załatwiał, a do celi wszedł policjant, dokładnie widziałby, co robię, zresztą sam sedes wyglądał tak odrażająco, że chyba nie byłbym w stanie się przełamać i nań usiąść. Na suficie paliło się światło, którego nijak nie dało się wyłączyć. Jedyny przycisk w celi opatrzony był na wpół wyblakłym napisem "dzwonek" i domyśliłem się, że służy on do przywoływania strażnika, gdyby się coś stało. Ciekawe, czy jak w tej piosence, będą mnie karmili czarnym chlebem, czarną kawą?

Położyłem się na tej śmierdzącej pryczy i rozciągnąłem kości. Powoli ustępowały bóle mięśni, choć dalej czułem ból tam, gdzie dostałem wpieprz. Coś nie dawało mi spokoju. To przeszukanie. Przecież gdyby mieli przeszukać wszystko, zaczęliby od domu, a później dobraliby się do przybudówek. Tu zaś było wszystko na odwrót. Wyglądało na to, że oni dobrze wiedzieli, co robią i dokąd idą. No myśl, baranie, co z tego wynika? Ktoś musiał ich poinformować, gdzie podłożył ten mój cholerny żółty sweter...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 23:19, 12 Kwi 2023    Temat postu:

27. Paw na biurku starego

Po jakimś czasie strażniczka, platynowa blondyna o twarzy rodzącej skojarzenia z jakimiś filmami sado-maso, ubrana w nienaganny mundur, przyniosła mi posiłek. Posiłek to za dużo powiedziane. Jakaś breja na talerzu, której składu nie zidentyfikowałoby nawet najlepiej zaopatrzone laboratorium chemiczne, do tego plastikowy kubek z cieczą, która miała przypominać herbatę. Powąchałem jedno i drugie i doszedłem do wniosku, że nie przymieram aż tak bardzo głodem, by to jeść. Komórkę oczywiście mi zabrali, a nic więcej przy sobie nie miałem. Nawet nie wiedziałem, która godzina. Okno było zakratowane i wychodziło na jakieś obskurne podwórko. Pierwszy raz czułem się zupełnie oderwany od czasu, nie wiedziałem, o której mnie przyprowadzili, ile czasu tu spędziłem. Nacisnąłem na guzik. Gdzieś tam chyba zadzwoniło, bo po chwili przyszła ta gestapówka.
– Coś potrzeba? – zapytała tonem, który wskazywał, że ją od czegoś oderwałem.
– Tak, czy da się zgasić to cholerne światło?
– Niestety nie. Nie chcemy, byś sobie coś zrobił w nocy. Jak cię przewiozą do aresztu śledczego, tam będą wam gasić światło na noc.
Co oni wszyscy z tym aresztem? Chcą mnie wystraszyć? To udało im się w momencie aresztowania. Poza tym gdybym sobie chciał zrobić, nie byłoby z tym większego problemu. Wystarczyłoby sobie rozharatać nadgarstek o łóżko. Tylko po co? Cały czas żyłem myślą, że to jakaś tragiczna pomyłka i wszystko się jakoś wyjaśni. Oczywiste było, że ktoś mnie w to wszystko koszmarnie wrobił. Teraz przypomniałem sobie, że ten cholerny sweter wisiał na krześle, kiedy opuszczałem mieszkanie na Krzyckiej po raz ostatni, sam go tam powiesiłem. Wystarczyło go wziąć i pochlapać nieco benzyną, a później podrzucić. Tylko kiedy? Najpewniej w nocy, kiedy wszyscy spali. Tyle że wtedy garaż był zamknięty. Później pan Tomek gdzieś wyjechał i, jak to ma w zwyczaju, zostawił drzwi od garażu otwarte. W domu był tylko Marek. Czyżby on... Bzdura. Jaki miałby w tym interes? Poza tym na pewno nie podpalił, bo gdy to zrobiono, byliśmy zajęci ruchaniem Pauliny. A może był w zmowie z tamtymi? Może chodziło o to, by mnie odciągnąć, a Markowi dać alibi? Moje myśli były coraz dziwniejsze i zauważyłem, że zaczynam gonić w piętkę, na liście podejrzanych było już może osiem osób. Czułem się coraz bardziej zmęczony, ale jak tu zasnąć przy tym cholernym świetle?

Leżałem tępo na pryczy i mełłem wydarzenia ostatniej doby. Chyba nigdy nie wykonałem trzech numerków w odstępie kilkunastu godzin. Eh, przydałoby się małe co nieco. Mój źrebak nie był obojętny na te wspomnienia, nawet na nieudany seks z Kingą. Pogładziłem się po kroczu i aż mi dreszcze przeszły po plecach. Potrzebowałem tego teraz i natychmiast. Tylko jak to zrobić przy świetle? Położenie się pod śmierdzący koc nie wchodziło zupełnie w grę. Cela była ogrzewana i postanowiłem, że będę spał odkryty. A jak zobaczą przez judasza? Zupełnie nie znałem zwyczajów klawiszy i nie wiedziałem, jak często będę kontrolowany. Ale przecież ta baba dopiero co była i wyglądało na to, że ostatnie, co ma w głowie, to zajmowanie się więźniami. Raz się żyje, niech się dzieje co chce. Ściągnąłem gacie do kolan i rozpocząłem zabawę. Przywoływałem do pamięci nasz sobotni trójkąt, całą tę perwersyjną sytuację, która wprawiła mnie w ogromne podniecenie. Koniecznie trzeba to będzie powtórzyć, tylko kiedy? Na chwilę odechciało mi się zabawy. Kiedy oni mnie stąd wypuszczą? Ale mały dopominał się o kolejną porcję pieszczot. Niech ma... Byłem już blisko, kiedy wydawało mi się, że coś za drzwiami się poruszyło. Eh, przesadzam, drzwi były z pancernej stali, ledwie słyszałem, kiedy tu podeszła ta gestapówa. Postanowiłem olać to wszystko, bo nawet jeśli, to co mi zrobią? Męczyłem się strasznie, ale w końcu mój odsłonięty brzuch doczekał się dobroczynnych kropel. I w tym momencie zachrobotały drzwi i stanęła w nich właśnie ta gestapówa. Chyba nawet widziała, jak kończyłem naciągać majtki na dupę.
– Wszystko w porządku? – zapytała. Usiłowałem z jej twarzy coś odczytać, ale się nie dało.
– Tak, dziękuję za troskę – odpowiedziałem zjadliwym tonem. Gestapówa wręcz pożerała mnie wzrokiem. O co jej chodziło, do ciężkiej cholery? Ona najwyraźniej gapiła się w moje krocze.
– Gdybyś czegoś potrzebował, naciśnij przycisk – powiedziała głosem, którego jeszcze u niej nie słyszałem, miękkim, niemal matczynym. Pierwsze co mi przyszło do głowy, to zawoalowana propozycja z jej strony. Czemu nie, w celi nie było kamery, można tu było zrobić wszystko.
– Nie, dziękuję.
Gestapówa uśmiechnęła się do mnie, poprawiła mundur i wyszła. Nie gustuję w paniach w tym wieku, mogących być moją matką, jeśli o to chodzi. Choć z drugiej strony czemu nie? Nie była stara, miała jędrne ciało... Zacząłem sobie wyobrażać, co z nią mógłbym zrobić i nie było mi wcale nieprzyjemnie. Może spróbować? Ale co jej powiem? Mogę panią przelecieć? Albo czy może pani pobawić się moim smokiem? Jak to słowo się nazywa? Uczyli mnie na angielskim. Innuendo, czyli zawoalowana obecność seksu. To było na pewno. Tak się zastanawiając i wyobrażając nawet nie poczułem, kiedy odpłynąłem.

Obudził mnie szczęk otwieranych drzwi, w których stanął tym razem strażnik i przyniósł mi śniadanie, dwie kromki chleba, trójkącik sera topionego i znów jakiś podejrzany napój. Byłem już tak głodny, że pożarłem to niemal natychmiast, mimo braku zaufania do herbaty. Co będzie dalej? przecież nie będą mnie tak trzymać w nieskończoność? Ta cela zdążyła mi się już znudzić. Po okresie czasu, który mógłby być równie dobrze godziną jak i trzema, znów przyszedł jeszcze inny strażnik, o wyjątkowo wrednym wyrazie twarzy i nieokreślonym wieku, mógł być po trzydziestce albo przed pięćdziesiątką.
– Jak strażnik staje w drzwiach, więzień ma stać na baczność – upomniał mnie. – Krzysztof Podleśny? Idziemy na przesłuchanie.
I znów labirynt korytarzy, schody, mijający mnie policjanci, żaden nie zwrócił na mnie uwagi. Czułem się jak prowadzony na egzekucję. W końcu stanęliśmy przed jakimiś drzwiami, strażnik zapukał.
– Wejść.
Pokój był zupełnie bezpłciowy, z jakimś regałem i komputerem na biurku. Za stołem siedział policjant w mundurze i przypatrywał mi się ciekawie.
– Krzysztof Podleśny?
– Tak.
– Siadaj – wskazał mi krzesło, nie musiał zresztą, bo innego tu nie było. Usiadłem, a nogi mi drżały.
– Zacznę od najważniejszego: dlaczego podpaliłeś własne mieszkanie? Bo nie mamy wątpliwości, że to ty zrobiłeś.
Nieźle zaczyna. Jak odpowiedzieć na tak zadane pytanie?
– Przepraszam, w jakim charakterze jestem przesłuchiwany? – zapytałem, mając na myśli pogadankę, którą przeszliśmy w szkole jakiś czas temu, abyśmy poznali nasze prawa i obowiązki.
– Na razie świadka. To prokurator ewentualnie postawi zarzuty i od tego momentu będziesz podejrzanym – odpowiedział spokojnie policjant.
No nieźle. Co pamiętałem, to informację, że w polskim systemie prawnym świadek ma mówić całą prawdę i jest pociągany do odpowiedzialności za fałszywe zeznania, a podejrzany może łgać, aż powietrze świszcze i nic z tym nie da się zrobić. To sąd musi mi udowodnić, że kłamałem. Tamta pamiętna pogadanka, zresztą ze śliczną, cycatą adwokatką spowodowała, że coraz częściej myślałem o studiowaniu prawa. To wszystko było niesamowicie ciekawe i wciągające, wielka szkoda, że moją przygodę z prawem zaczynam po drugiej stronie...
– Nie mam nic do powiedzenia – powiedziałem zimno. – Zresztą w czasie podpalenia byłem u kolegi na Wojnowie, co łatwo sprawdzić choćby po rejestracji sygnałów mojej komórki, wiem, że to jest możliwe. Zresztą dzwoniliście do mnie z informacją, że moje mieszkanie się pali.
– To ty tak uważasz – policjant był niewzruszony. – Natomiast my mamy świadków na to, że byłeś przy pożarze, bodaj cztery osoby. No i nie muszę ci przypominać o swetrze, znalezionym na Wojnowie.
– Być – byłem, nie będę się wypierał, może pan swoich świadków wsadzić w – tu policjant spojrzał na mnie groźnie, choć górna warga mu lekko drżała. – Przepraszam. Ale nawet mam zdjęcia, na których tam jestem. Tylko że to było jakąś godzinę po pożarze.
– Masz jakieś zdjęcia? – zainteresował się policjant.
– Tak, coś z pięćdziesiąt sztuk, jeśli pana to interesuje. I jest na nim kilka osób, które absolutnie nie powinny tam być...
– Gdzie je masz?
– No przecież nie tu. Są u osoby, która je zrobiła, a kopie dobrze zabezpieczone.
– Czy wiesz, że masz obowiązek nam wydać wszystkie materiały związane ze śledztwem? Gdzie są te zdjęcia? Kto je ma? – w tym momencie zrobił się zły i natarczywy. Coś za bardzo go te fotki poruszyły.
– My je i tak znajdziemy.
– A w to nie wątpię – odpowiedziałem – tyle że nie wszystkie.
Chyba uderzyłem w jakiś czuły punkt tego dochodzenia, bo policjant wyraźnie się stropił i na jakiś czas zaszył w komputerze, udając że czegoś szuka. Lata z matką i konieczność ukrywania przed nią wielu rzeczy nauczyły mnie odróżniać, kiedy człowiek coś robi na serio, a kiedy na niby. Ten gliniarz w ewidentny sposób symulował pracę.
– Wczoraj przyznałeś się do tego, że sweter znaleziony w garażu na Wojnowie należy do ciebie, prawda? Jeśli tak, to co zrobiłeś ze spodniami i butami?
– Jakimi spodniami? – zdziwiłem się.
– Nie rób ze mnie durnia, w tych, w których podpalałeś mieszkanie. Co z nimi zrobiłeś?
A więc tu ich boli. Ewidentny błąd tego, kto podłożył nam ten prezent. Bo ciężko założyć, że sweter jest zniszczony, a cała reszta odzieży nie, nawet nie pachnie benzyną? Jedną rzecz podrzucić łatwo, więcej już nie.
– Cóż, musi pan w takim momencie założyć, że podpalałem z gołą dupą, bo ja tych spodni nie mam. Ba, one w ogóle nie istniały.
Gliniarz nieoczekiwanie wstał z miejsca i zaczął się przechadzać po pokoju przesłuchań. Po jego twarzy było widać, że coś mu zupełnie nie idzie. Później grzebał w szafce, ale wątpię, by chciał w niej coś znaleźć. Po kilku minutach przerwy wrócił na miejsce.
– Jeśli przyznasz się, gdzie schowałeś spodnie i buty, będzie ci łatwiej, i teraz i w sądzie. Bo teraz akta zostaną przedstawione prokuratorowi, który wystąpi do sądu o tymczasowe aresztowanie. W twoim przypadku jest ono niezbędne, gdyż mógłbyś zacząć mataczyć, niszczyć dowody przestępstwa, chociażby te spodnie i buty. Posiedzisz tam kilka miesięcy, bo sporządzenie aktu oskarżenia trochę trwa, później poczekasz na rozprawę, a naszym sądom się nie śpieszy, możesz wyjść z puszki najwcześniej po dwóch latach. Natomiast jeśli wydasz nam te rzeczy, dla prokuratora będzie to znak, że nie mataczysz i może nawet cię zwolnić. Tak więc rozważ, co ci się bardziej opłaca.
Rozważyłabym, gdyby te pieprzone spodnie i buty istniały... Miałem wrażenie, że bierze mnie pod włos, by zdobyć swoje upragnione dowody. Tylko dlaczego zabiera się do tego od dupy strony, zamiast sprawdzić, czy rzeczywiście mogłem tam być w momencie podpalenia? W tym momencie zrobiło mi się strasznie niedobrze, zawirowało mi w żołądku, pewnie od tego syfu na śniadanie i puściłem pawia prosto na biurko, ochlapując komputer. Policjant nie odezwał się słowem, popatrzył na mnie, jakby się czegoś przestraszył, po czym sięgnął do telefonu na biurku i wezwał kogoś do pokoju przesłuchań. Długo nie trzeba było czekać, zjawiło się dwóch mundurowych.
– Zabrać go – warknął gliniarz – i niech ktoś tu zrobi coś z tym syfem.

Odprowadzili mnie do tej samej celi. Znów przemierzałem ten labirynt korytarzy, nogi miałem jak z waty, wydawało mi się, że za chwilę zemdleję. Wszystko wirowało wokół mnie, znów żołądek podchodził mi do gardła.
– Zaraz do ciebie przyjdzie lekarz – powiedziała młoda policjantka, robiąca wrażenie sympatycznej. – Posiedzieć tu z tobą?
Towarzystwa takiej damie się nie odmawia, choć akurat nie kobiety były mi w głowie, zdaje się, że chwilowo było w niej nic. Tępo patrzyłem na zgrabne piersi opięte mundurem.
– Jak pani ma na imię? – zapytałem z głupia frant.
– Mariola – odpowiedziała z uśmiechem. – Ty masz na imię Krzysiek, prawda?
Skinąłem głową. Po to pracuje w policji, by być dobrze poinformowana, to jasne. Chciałem się jej nawet coś zapytać, ale język mi skołowaciał i przy każdej próbie powiedzenia czegokolwiek robiło mi się niedobrze. A właśnie przy tej ślicznotce nie chciałbym zwymiotować... Niestety nie było mi to dane. Przy kolejnej próbie otwarcia ust znów wszystko podjechało mi do gardła, na szczęście wykonałem sprint na osłabionych nogach, tak, że gliniarka aż się wystraszyła i usiłowała mnie przytrzymać, i dopadłem obskurnego kibla w ostatnim momencie. Gdy tak zwisałem z łbem nad kiblem, klęcząc na kolanach, Mariola podeszła do mnie i położyła mi rękę na plecach.
– Wstań już. Zaraz ktoś przyniesie ci coś do picia.
– Nie! – wrzasnąłem. – To od tej waszej cholernej herbaty!
– Dostaniesz lepszą – uśmiechnęła się. – Już ja się o tom postaram.
Herbatę mi przyniesiono i istotnie nadawała się tym razem do picia. Za kilkanaście minut przyszedł lekarz, stary dziadek pod sześćdziesiątkę, i mnie przebadał.
– Ty chłopcze masz powiększone węzły chłonne – powiedział macając mnie w pachwinie. – Od dawna tak masz?
– Nie wiem – odpowiedziałem. Nawet nie wiem, co to są węzły chłonne, to skąd mam wiedzieć, czy są powiększone? Zaraz zaraz... Coś mi zaczęło świtać w głowie. Kiedy zrobiłem ten cholerny test na HIV, który nie wyszedł, jednym z zapowiadanych przez rozliczne źródła objawów były właśnie powiększone węzły chłonne. Jakoś mnie to nie zastanawiało, bo poza wiadomą częścią ciała i to tylko w określonych sytuacjach nie widziałem u siebie nic powiększonego. Teraz ten cały koszmar wrócił ze zdwojoną siłą.
– Co oznaczają powiększone węzły chłonne? – zapytałem z trwogą w głosie.
– Wszystko i nic – odpowiedział enigmatycznie lekarz. – To są miejsca, gdzie w organizmie produkuje się limfa. Generalnie mogą oznaczać stan zapalny, niektóre rodzaje nowotworów, często choroby immunologiczne takie jak AIDS – powiedział to niczym wyuczoną formułkę. Nie wiem, czy widział reakcję na mojej twarzy, miałem nadzieję, że nie.
– Leczysz się na coś?
– Nie, to znaczy miałem hematospermię, ale już minęła – odpowiedziałem i pewnie zarumieniłem się ze wstydu. Zawsze mnie śmieszyło to stwierdzenie, jak można to powiedzieć, nie widząc się w lustrze?
Doktor pokiwał głową, zmierzył mi ciśnienie, dotknął w jeszcze kilku miejscach.
– Trudno powiedzieć po tak pobieżnych obserwacjach, ale może to być zwykłe zatrucie pokarmowe, stres spowodowany sytuacją, albo coś o wiele więcej. Nie podoba mi się to. Napiszę raport, jeśli trafisz do aresztu, tam się tobą zajmą, zrobią badania, pobiorą krew. Jeśli wyjdziesz wcześniej, zgłoś się koniecznie do lekarza. A na razie nic nie jedz, pij tylko przegotowaną wodę i nie bierz żadnych leków. Te wymioty i zawroty głowy mogą minąć, a jak dalej będzie tak samo, masz tu przycisk. No to trzymaj się, kawalerze – uśmiechnął się do mnie pakując swą walizkę.

Ledwie doktor wyszedł, do celi weszła policjantka Mariola z następnym piciem.
– Wszystko będzie dobrze – uśmiechnęła się.
Po tej drugiej herbacie poczułem się już o wiele lepiej, sam fakt, że podała mi ją tak piękna kobieta, nie był bez znaczenia.
– Żebyś wiedział, jak stary się miota, że zarzygałeś mu gabinet – powiedziała to z jakąś mściwością w głosie, a jednocześnie rozbawieniem. – Musisz wiedzieć, że ten policjant, który cię przesłuchiwał, nie jest tu szczególnie lubiany. Wszyscy się śmieją z tego, co się stało.
– Nie chciałem – wybąkałem jak jakiś sztubak.
– Nic się nie stało, my jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Nie takie rzeczy tu się zdarzały. Tylko rzadko w gabinecie starego... On zawsze bierze na siebie najpoważniejsze dochodzenia. Musiałeś naprawdę coś zmalować, prawda?
Jeśli robił się jakiś dobry nastrój, prysł momentalnie i Mariola to zauważyła. Wstała z mojej pryczy, obciągnęła mundur.
– No już wyglądasz w miarę podobny do ludzi – stwierdziła – i chyba mogę cię tu zostawić.
Gdy wychodziła, obserwowałem jej tyłeczek obciągnięty ciasno dopasowaną czarną spódniczką. No, taki towar mi przechodzi koło nosa... Sama wzmianka o AIDS zepsuła mi nastrój. Następny test miał być za jakieś osiem dni, będę na niego czekał o wiele bardziej zdenerwowany. O ile wyjdę, bo to wcale nie jest takie oczywiste. No i jeśli nie wyjdę, to zrobią mi go w areszcie, tak czy owak zawsze Nowak. Położyłem się na pryczy i zacząłem wspominać Jolę. Ostatnio zaniedbałem ją ogromnie, ona nawet nie wie, co się stało, chyba od czasu, kiedy matkę wzięli do szpitala. Jeśli zaś wie, to nie ode mnie i pewnie nie w taki sposób, jaki bym sobie życzył. Bo przecież policja poinformuje szkołę...

– Wstawaj, jesteś wolny – nawet nie zauważyłem, jak do celi wszedł strażnik, ten sam, co rano.
– Jak to wolny? – nie rozumiałem.
– Normalnie, wracasz do domu. Tylko trzeba cię wypisać, a to trochę potrwa, więc jeszcze z godzinkę posiedzisz tu na komisariacie.
Dość wolno to do mnie dochodziło. Jak to wolny? Bez prokuratora, bez przesłuchania? Coś mi tu mocno nie grało. Oczywiście nie miałem pojęcia co się działo za komendą, ale to wszystko wyglądało mi podejrzanie.
– Chodź ze mną.
Znów te nogi z waty... Nic się nie zmieniło od czasu, kiedy zarzygałem gabinet, przynajmniej w moim samopoczuciu. Tym razem zaprowadzono mnie w jakieś inne miejsce, kazano podpisywać papiery, nawet nie wiedziałem, co podpisuję i byłem zbyt słaby, by się tym zainteresować. Raczej zastanawiałem się, co zrobić dalej. Do domu oczywiście wrócić nie mogłem, a wątpię, by po tej akcji rodzice Marka chcieli mnie trzymać. Z kamienną miną, bez cienia uśmiechu odbierałem swoje rzeczy, nie dochodziło do mnie, że za chwilę będę wolny. Za bardzo wolny...
– Przepustkę odda pan na bramie – powiedział policjant. – I, jak tu się przyjęło, powiem ci żegnaj, bo mam nadzieję, że nie będziesz chciał tu wrócić.
– Pewnie nie, choć wybieram się na prawo, więc kto wie, co będzie dalej...
Uśmiechnęliśmy się do siebie, przepustkę oddałem i wyszedłem z komisariatu. Gdzie tu iść? Wypadałoby do Joli, ale pewnie jest w szkole, dopiero pierwsza. Leniwie ruszyłem w stronę Podwala.
– Krzysiek?
Obróciłem się. To był pan Tomasz.
– No mówiłem ci, że wszystko się wyjaśni – powiedział wesoło. – A ty co tak wyglądasz jakbyś ze szpitala uciekł? Pójdziemy na parking i odwiozę cię do domu. Chcesz coś zjeść po drodze? Podejrzewam, że więzienny chleb nie za bardzo ci smakował.
– Nie... Zresztą bardzo źle się czuję. Jedyne co chcę, to wrócić i położyć się spać.
– No widzę, że nieźle cię tam przeczołgali – powiedział pan Tomek otwierając drzwi od swego volkswagena. – Na razie nikt nie będzie cię niepokoił, sprawa jest w toku, ale chyba w końcu od ciebie się odczepią. Co nie znaczy, że nie będziesz przesłuchiwany, ale na razie ciesz się wolnością – klepnął mnie w ramię i zapuścił silnik. Jechaliśmy przez zatłoczone miasto w ciszy, nie miałem ochoty na żadną rozmowę.

Ktoś gładził mi policzek, chyba całował po twarzy... Śni mi się czy to jest naprawdę? Było mi tak przyjemnie, że nie chciałem otworzyć oczu. Po tym piekle ostatnich kilku godzin po raz pierwszy mi było przyjemnie. Przemogłem się jednak. Przed łóżkiem stał Marek, nachylał się nade mną i z jakąś czułością głaskał mi czoło.
– Nie mów nic – powiedział, gdy usiłowałem się odezwać. – Ojciec powiedział mi, że z tobą coś kiepsko.
– Ano kiepsko – odpowiedziałem. – Ale nie męcz mnie, opowiem ci wszystko, jak już dojdę do siebie.
– Spokojnie, masz czas. W szkole nic ciekawego, natomiast... zaraz opowiem ci o o Andżelice. Tylko coś zjedz, bo wyglądasz, jakbyś miał zemdleć.

Ponieważ w przyszły weekend będę na urlopie, wrzucam następną część już dziś.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Nowości Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3  Następny
Strona 2 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin