GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
FAQ
Szukaj
Użytkownicy
Grupy
Galerie
Rejestracja
Profil
Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości
Zaloguj
Forum GAYLAND Strona Główna
->
Nowości
Napisz odpowiedź
Użytkownik
Temat
Treść wiadomości
Emotikony
Więcej Ikon
Kolor:
Domyślny
Ciemnoczerwony
Czerwony
Pomarańćzowy
Brązowy
Żółty
Zielony
Oliwkowy
Błękitny
Niebieski
Ciemnoniebieski
Purpurowy
Fioletowy
Biały
Czarny
Rozmiar:
Minimalny
Mały
Normalny
Duży
Ogromny
Zamknij Tagi
Opcje
HTML:
TAK
BBCode
:
TAK
Uśmieszki:
TAK
Wyłącz HTML w tym poście
Wyłącz BBCode w tym poście
Wyłącz Uśmieszki w tym poście
Kod potwierdzający: *
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Skocz do:
Wybierz forum
FORUM INFO
----------------
Regulamin i inne sprawy organizacyjne
Księga gości
DO POCZYTANIA
----------------
Nowości
Opowiadania ostre
Opowiadania pikantne
Opowiadania słodkie
Opowiastki, blogi, etc
Blogi i inne teksty zewnętrzne
Same przysmaki
DYSKUSJE
----------------
Hyde Park…
Rozmowy Seksualne
Wszystko dla ciała
Penis, czyli co łączy w/w tematy
Moda i Uroda
Wszystko dla ducha
Technika, Internet i Komputery
Technika
Sport
DO POOGLĄDANIA
----------------
Video
Video - Linki
Zdjęcia
Porno Gwiazdy
Zdjęcia - Linki
Galeria Użytkowników
OGŁOSZENIA
----------------
Masturbacja
Oral
Z jak Znajomi
Anal
Sport
Kulturystyka
M jak Miłość
S jak Seks
Turystyka
Film
Książka
Muzyka
Gry
Programy
Humor i Inne
Z Kraków
Z Łódź
Z Wrocław
Z Poznań
Z Gdańsk
Z Szczecin
Z Bydgoszcz
Z Lublin
Z Katowice
Z Białystok
Z Toruń
Z Kielce
Z Gorzów
Z Opole
Z Olsztyn
Z Gorzów Wielkopolski
Z Zielona Góra
Warszawa
Kraków
Łódź
Wrocław
Poznań
Gdańsk
Szczecin
Bydgoszcz
Lublin
Białystok
Katowice
Toruń
Kielce
Gorzów
Opole
Olsztyn
Gorzów Wielkopolski
Zielona Góra
S Warszawa
S Kraków
S Łódź
S Wrocław
S Poznań
S Gdańsk
S Szczecin
S Bydgoszcz
S Lublin
S Katowice
S Białystok
S Toruń
S Kielce
S Gorzów
S Opole
S Olsztyn
S Gorzów Wielkopolski
S Zielona Góra
Z Warszawa
Opowiadania niedokończone
shoutbox
----------------
shoutbox
Strony www
----------------
Nasi partnerzy
Przegląd tematu
Autor
Wiadomość
homowy seksualista
Wysłany: Wto 13:28, 26 Sie 2025
Temat postu:
98.
– Wyprowadzić – warknął Poniewierski. Dwóch policjantów wstało z miejsca, skuło Janika, który, jak na gust Uszatka, miał podejrzanie spokojny wyraz twarzy. Po chwili zamknęły się za nim drzwi i przynajmniej jedna osoba odetchnęła z ulgą. Spodziewali się awantur, droczenia się, utarczek na paragrafy. Nic takiego nastąpiło.
– Możesz przyjść – rzucił Poniewierski do mikrofonu i po chwili Uszatek wyszedł z sąsiedniego pomieszczenia, które od pokoju przesłuchać dzieliło okno weneckie, dające możliwość obserwacji i podsłuchiwania. Dziwne, że Janik się tego nie czepiał – zauważył Uszatek, siadając do stołu.
– Macie panowie jeszcze coś do mnie? – zapytał prokurator Ożóg, z trudem hamując ziewnięcie. Pora nie nastrajała do pracy,. Zwłaszcza po ciężkim dniu. To pora laczków i telewizji, a nie pracy, pomyślał niezadowolony. Rzadko się zdarzało w jego zawodzie, by przedstawiać zarzuty o tej godzinie, z reguły delikwent spędzał noc w celi, a z prokuratorem spotykał się następnego dnia rano. Tu sytuacja była zgoła inna, a postać aresztowanego wymuszała największą ostrożność.
– Nie sądzę, panie prokuratorze – odpowiedział Poniewierski, a Ożóg wstał i zaczął nakładać płaszcz na nienagannie skrojony garnitur.
W tym momencie na biurku zadzwonił telefon. Poniewierski podniósł słuchawkę.
– Komendant Poniewierski, słucham – rzucił do słuchawki marząc, by sprawa była jak najkrótsza. Zmęczenie powoli udzielało się im wszystkim. Jednak w miarę, kiedy słuchał informacji, z każdym słowem mina mu rzedła. Do wychodzącego właśnie prokuratora wysłał powstrzymujący gest ręką.
– Jak to spaliły? – zapytał zniecierpliwiony. Rozmówca dalej przekazywał informacje, a komendant chwycił jakąś kartkę i z nerwów zaczął międlić jej rogi.
– Jak to samozapłon? W takim momencie? Tam duchy jakieś są? – wściekał się Poniewierski. Po kilku minutach dalszych wiadomości pożegnał się z rozmówcą. Na chwilę w gabinecie zapadła niezręczna cisza.
– Co, wszystko szlag trafił? – zapytał Uszatek.
– Na to by wyszło – odpowiedział komendant i pokrótce zreferował treść rozmowy. Mężczyźni patrzyli na siebie skonsternowani. Jeśli już specjalistyczne wojska nie mogą zapanować, to mają do czynienia prawie z supermenem. Albo popełniają szkolne błędy.
– Cudów nie ma – przerwał niezręczną ciszę Uszatek. – Janik ma agenta, kogoś działającego w jego imieniu i będącego z nim w ścisłym kontakcie. Facet obserwował sytuację gdzieś w krzakach i w odpowiednim momencie odpalił zapłon.
– Wyślę patrol, by przeczesał okolicę.
– Teraz? Musztarda po obiedzie, jakieś dwadzieścia minut za późno. Dlaczego nie zostawiłeś nikogo do obstawienia sąsiedniego domu? Tego ewakuowanego?
– A po co? – żachnął się Poniewierski. – Na tej zasadzie to policja powinna stać na każdym rogu.
– Cała nadzieja w Sebastianie – westchnął Uszatek.
– Kto to jest Sebastian i co ma do tej całej sprawy? – chłodno zapytał prokurator Ożóg.
Uszatek opowiedział historię depozytu Mietka Rudzkiego, ograniczając się do istotnych szczegółów i zaznaczając, że Sebastian Markowski przebywa obecnie w podróży.
– Znasz adres? – zapytał Poniewierski, a Uszatek skinął głową.
– Jakże miałbym nie znać, bywałem tam często.
– No to na co, trzeba zrobić tam przeszukanie, prokurator wyda nakaz i po sprawie. Jeśli oczywiście te ukryte akta zawierają informacje w tej sprawie. Bo jeśli to są jakieś prywatne dokumenty…
– To Rudzki nie wywoziłby ich aż do Poznania – przerwał zimno Uszatek –Poza tym to absolutnie niemożliwe, córka Markowskiego jest posłanką na Sejm, tu byś musiał nieć uchylenie immunitetu, bo ona formalnie mieszka w tym domu. Na coś takiego nie dostaniesz nawet za sto lat.
– O ja pierdzielę – westchnął Poniewierski. – Ale mówiłeś, że on właśnie wraca z zagranicy. Dowiedz się, kiedy ląduje jego samolot. Na cito proszę.
– Po pierwsze nie wraca, a przyjeżdża do Polski, Sebastian ma obywatelstwo polskie i brytyjskie i mieszka w Anglii, w Plymouth. Ciężko będzie zatrzymać go i doprowadzić, a jeśli już, to mamy na głowie prasę z całego kraju. Poza tym on programowo nie lata samolotami z powodu silnych zaburzeń błędnika i wraca pociągiem. Z północnej Norwegii…
– Gdzie się nie spojrzysz, dupa z tyłu – westchnął Poniewierski i wyrzucił pomiętą kartkę do kubła na śmieci.
– Zupa pierwszorzędna – szczerze pochwalił Remigiusz odkładając łyżkę do pustego talerze. – Nie było to trudne, prawda?
– Łatwiejsze niż się spodziewałem – przyznał Michał.
– Jarzynowa to zupa uniwersalna, nigdy się nie znudzi, bo smakuje inaczej z każdą zmianą składnika. To nie pomidorówka, że zawsze jest taka sama. Owszem, sporo z nią roboty, ale chyba warto trochę popracować?
– Matka zawsze gotowała rosół albo pomidorową, o ile w ogóle na obiad była zupa.
Remigiusz nie skomentował, Zaniedbania, jakich dopuściła się jego była żona w wychowaniu ich wspólnego syna, były zgoła przerażające. Wychowała bezwolnego robota gotowego na spełnienie każdego jej polecenia, co skutecznie utrudni chłopakowi dorosłe życie. On miał zupełnie inne poglądy na wychowanie. Celowo go prowokował, zmuszał do reakcji, by młody stawiał opór, prezentował własne zdanie i w taki sposób wykuwali konsensus. Szło opornie, buntu nie było ani śladu, a raczej już możliwa do zaobserwowania apatia i zniechęcenie. Bo mimo wszystko bierna postawa jest wygodna, nie zmusza do myślenia, większej aktywności, a jedynie wykonywania poleceń. Tak samo było z tą zupą. Brak buntu, płacz bezradności… Chłopak był niestety pizdowaty, a to brało się z wychowania posłusznego żołnierza. Ciężko będzie coś z tym zrobić, ale będzie się starał. Tak samo z nową szkołą, młody posmutniał, gdy oznajmił mu przenosiny do świdnickiej podstawówki. Jako swoją propozycję przedstawił szkołę w chmurach, o której on, Remigiusz, miał jak najgorsze zdanie. Brak interakcji z rówieśnikami, wysiadywanie godzinami przed komputerem… Przy jego kondycji fizycznej i brzuszku to tylko pogłębianie problemu.
– Tata, jest jeszcze coś do zrobienia? Bo poszlibyśmy pograć w grę na laptopie…
O wilku mowa, pomyślał gorzko Remigiusz. Te cholerne gry komputerowe koniecznie trzeba będzie ograniczyć i zastąpić czymś bardziej pożytecznym. Gdy już zapadła decyzja, że jego syn z nim zamieszka, a tym bardziej, kiedy stanął na progu jego domu, zapadła decyzja, że będzie trzeba coś zrobić z jego zdrowiem. Cukrzyca, teraz możliwa padaczka, otyłość...Do tej sauny wziął go celowo, by zobaczyć, jak jest zbudowany i czy nie ma problemów, które wyszłyby za późno. Wszystko wyglądało jak należy, choć mógłby mieć trochę dłuższego – pomyślał złośliwie. Nie, żeby miało to jakieś istotne znaczenie, ale uważał, że każdy facet powinien być dumny ze swojego członka. Historie z gabinetu urologa, opowiadane mu przez Maciorę tylko to potwierdzały.
– Naczynia same się nie umyją – oświadczył celowo nieco złośliwie. Ale przynajmniej chłopak nie bał się roboty, bo gdy tylko padło polecenie, Michał i Kacper rzucili się do kuchni i, chlapiąc i przekrzykując, w akompaniamencie śmiechu zabrali się do roboty. Obserwował ich z przyjemnością, choć wiedział, że tych dwóch, a może nawet całą trójkę, łączy coś więcej niż zwykła przyjaźń. Gdy Maciora opowiedział mu, w jakich okolicznościach poznał Michała, Remik był przerażony. Nie dlatego, że wszystko wskazywało na to, że jego syn jest gejem, to mu w ogóle nie przeszkadzało, a to, że chłopak szuka przygodnych kontaktów. A już ta historia z waleniem konia z dorosłymi pedrylami w jakichś lochach, którą opowiedział mu Maciora, załamała go kompletnie. Sam kiedyś takich kontaktów poszukiwał i na własnej skórze przekonał się, do czego mogą prowadzić. Po prostu złapała go na tym milicja i miał przerąbane w domu, ojciec dał mu mocno popalić. Poza tym jedna z takich sytuacji skończyła się gwałtem, o którym nigdy nikomu nie powiedział, sam leczył głębokie rany, a miesiąc unikał ćwiczeń na wuefie przez ból podbrzusza. Nie mógł iść z tym do rodziców, bo ojciec byłby go zabił i może niekoniecznie w przenośni, A nie takiej przyszłości chciał dla swojego syna. No ale nic nie mógł zrobić, nie może pędraka karać za błędy innych. Dlatego bez problemu zgodził się, by Michał przyjechał ze swoim chłopakiem, który na szczęście okazał się mądry i przesympatyczny, w końcu syn niegdyś sekretnej kochanki jego partnera, nawet nie przerażało go, że prawdopodobnie coś iskrzy między Michałem a Juniorem. Był tego prawie na sto procent pewny, żaden chłopak przecież nie pozbyłby się łatwo takiej super laski jak Anita, a Junior oddał ją walkowerem, nawet rajfurzył ją Pawłowi. Cuda i dziwy, panie – uśmiechnął się na samo wspomnienie.
– Zmęczony jestem – westchnął Michał, podszedł do kanapy i usiadł koło ojca, po czym przytulił się do niego. Remigiusz odwzajemnił uścisk i położył mu rękę na barku.
– Nie za duży jesteś na takie przytulanki? – spytał zauważywszy, że Kacper i Junior opuścili pokój i pewnie poszli grać w ping ponga. Kacper do dziś nie mógł się nacieszyć stołem i grał z każdym, kto tylko wyraził taką chęć. Ale sam fakt, że syn tego potrzebował, był pozytywny. On też tego potrzebował, ale nigdy by się do tego nie przyznał. Do przytulanek dobry jest Maciora i jak już dziecko ma dwóch tatusiów, niech od każdego bierze, co ten może mu dać. Ale od czasu do czasu można spróbować nadrobić straconą dekadę. Jeszce raz stanął mu przed oczyma moment, kiedy Michał pojawił się w progu jego domu. Tak szczęśliwy nigdy jeszcze nie był, choć na początku był bardzo sceptyczny. Nie chciał zamieszkać z synem i Maciora musiał go długo do tego przekonywać. Co innego kochać z oddali, co innego w wymiarze praktycznym. I to nie była łatwa miłość, bynajmniej.
– Wiesz co, ojciec? Ja chyba nie pamiętam, kiedy ktoś mnie przytulił. Pierwszy raz był wujek Maciej, a ty jesteś drugi…
– A Kacper to co? – zapytał Remigiusz z dzikim błyskiem w oku. Już od dawna nie ukrywał przed synem, że wie, co go łączy z tym chłopakiem.
– Ech, to jest co innego – westchnął Michał. – A w sumie i tak od niedawna, jak wiesz, długie lata kłóciliśmy się…
– ...o nic – wpadł mu w słowo Remigiusz. – Kto się czubi, ten się lubi, pamiętaj to.
– Tata, a jak właściwie poznałeś wujka Macieja? – zapytał znienacka Michał.
– A na kongresie lekarskim – odpowiedział beztrosko Remigiusz. – Przez przypadek zamieszkaliśmy w tym samym pokoju w hotelu. Ale nie wiem, czy powinienem opowiadać, co było dalej… To raczej nie dla uszu grzecznych dzieci – roześmiał się Remigiusz. – Ale skoro mam przy sobie niegrzeczne dziecko, to opowiem. Otóż wieczorem, jak na takich spędach bywa, urządzono popijawę. Maciora nie bierze udziału w takich imprezach z definicji, ja uważam że alkohol jest dla ludzi i czasem coś wypiję. Trochę przesadziłem, sympozjon skończył się późno…
– Sympozjon? Czy sympozjum?
– Sympozjon to stare greckie słowo na bibę i inną suto zakrapianą imprezę. Zatem wróciłem do pokoju i położyłem się do łóżka. Ponieważ to było po pierwszym dniu, zapomniałem które łóżko jest moje, rano odkryłem obok gołego Maciorę… i byliśmy przytuleni do siebie. Inne szczegóły pominę. Później poszło samo, po prostu odkryliśmy, że bardzo wiele nas łączy.
Remigiusz odetchnął. Powiedział prawie całą prawdę, a do tej jednej rzeczy, dlaczego położył się nagi obok Maciory i że nie alkohol był tutaj winny, a na pewno nie przede wszystkim, nie przyznałby się za żadne skarby nawet przed samym Maciorą.
januma
Wysłany: Pon 22:27, 25 Sie 2025
Temat postu:
Jestem
homowy seksualista
Wysłany: Pon 21:06, 25 Sie 2025
Temat postu:
To co, powoli kończymy? W ogóle kto dotrwal do końca? Przyznać się
Przypominam, całość w najnowszej wersji na chomiku, z bezpłatnym transferem
homowy seksualista
Wysłany: Pon 19:03, 25 Sie 2025
Temat postu:
97.
– To co, wpadniecie w przyszły weekend? – zapytał ojciec Macieja, kiedy już obcałowali się z dubeltówki.
– Pewnie, a jak się da, to nawet wcześniej. W końcu trzeba będzie przywieźć Kacpra do domu.
– Nie śpiesz się tak, wujku – roześmiał się Kurczak, ale jakoś smutno. Zżyliśmy się z nimi, Paweł działał trochę jak katalizator między Kurczakiem a Juniorem. Nie to, że za sobą nie przepadali, dogadywali się bez problemu, ale miałem wrażenie, że jakoś tak chłodno. Pewnie chodziło o mnie, pomyślałem może trochę nieskromnie. Ciekawe jak będzie po ich wyjeździe. Wuj Maciej i Paweł skończyli pakować auto i w tym momencie łza pojawiła mi się w końcówce oka i ściekła po policzku. Pal sześć Pawła, ale doktor Maciej był zawsze dla mnie ostatnią instancją, ważniejszą nawet od ojca. Mój ojciec, kiedy już się zorientował, że rozumiem naturę ich związku i ją akceptuję, zgodził się chyba, żeby Maciej pełnił rolę drugiego ojca i nigdy jej nie kwestionował. Dla mnie układ był taki: ojciec to rozum, wuj Maciej to serce i tak to działało. No i Maciej był zdecydowanie luźniejszy, gdyby trzeba było przyznać się do czegoś poważniejszego, na pewno zacząłbym od niego.
Pożyczony przez wujka Macieja samochód z wyciem klaksonu przejechał przez bramę. Kończył się pewien etap mojego pobytu. Jak będzie dalej? Z tego co zrozumiałem, wujek Maciej był w zasadzie bezpieczny, my też, to znaczy coś zagrażało Juniorowi, dlatego zresztą tu mieszkał.
– Ty płaczesz? – zdziwił się ojciec patrząc zdumiony na moją twarz.
– E tam… tak jakoś smutno mi się zrobiło.
– To wracamy do domu – zarządził ojciec. – Zwłaszcza, że powoli późno się robi. Tu już nic wielkiego się nie wydarzy.
– Jak u ciebie z gotowaniem? – zapytał znienacka ojciec, kiedy siedzieliśmy w salonie, oczywiście każdy głęboko zatopiony w swojej komórce, bo jakże by inaczej?
– Fatalnie – przyznałem się.
– Grubcio nawet wodę potrafi przypalić – złośliwie przygadał Kurczak, którego też nie widziałem za garami. W jego domu w kuchni niepodzielnie rządziła pani Honorata.
– Pytam, bo będziemy musieli jakoś prowadzić to gospodarstwo. Obiady będziesz jadł w stołówce, ale przecież ja czasem pracuję w weekendy albo wracam bardzo późno. A życie na samych kanapkach czy obiadach ze słoika jest po prostu niezdrowe.
No to się zaczyna. Ciesząc się na zamieszkanie z ojcem jakoś nie wziąłem pod uwagę, że i ja będę musiał prowadzić to gospodarstwo. U matki było prawie wyłącznie sprzątanie, bo zakupy i inne robiła ona, ale tu sytuacja wyglądała nieco inaczej, no i chałupa na wsi to nie mieszkanie w bloku. Trzeba opalić, zadbać ogródek, nakarmić koty i króliki i całą masę innych rzeczy. Nawet ciepła woda nie leci sama z kranu, trzeba ją najpierw odpowiednio wcześnie podgrzać w bojlerze.
– Kanapki umiem zrobić, a cała reszta… nie mam zielonego pojęcia.
– Wszystko jest trudne, zanim stanie się proste – uśmiechnął się ojciec. – Nie obwiniam cię, że nie umiesz, ale musisz się nauczyć i to nie dlatego, że ja chcę, ale wymaga tego konieczność. To dobra, lekcja numer jeden. Ty i Kacper ugotujecie zupę jarzynową, a Junior i ja idziemy rąbać drzewo do pieca. Nikt nie będzie się nudził.
– Eeee – wyrwało mi się. – Przecież ja nie mam pojęcia, jak to się robi. Kurczak, ty coś, gdzieś?
– Mniej więcej takie samo jak ty – uśmiechnął się diabolicznie. – Trochę nauczył mnie Paweł, ale zupy nie gotowałem.
– Na internecie znajdziecie przepis na jarzynówkę, na takiej stronie Karolina gotuje. Wszystkie składniki są w lodówce i spiżarce. I nie bójcie się, że coś zużyjecie,` dopiszcie to do listy, która wisi na lodówce, to się kupi. No to radźcie sobie – uśmiechnął się dobrodusznie lecz w oczach widziałem obawę, jakby bał się, że kuchnia może wylecieć w powietrze – a my z Juniorem spadamy.
Prawdę mówiąc z Kurczakiem najlepiej dotąd wychodziły nam wspólne zabawy w łóżku i gdy już wyszli, miny mieliśmy nietęgie.
– Cholera – powiedziałem. – No i radź sobie sam… Skąd ja mam to wiedzieć? Powiedział mi kto? Pokazał? – wściekałem się. Jak się w ogóle robi tę cholerną zupę? Nigdy nawet się nie zastanawiałem. Usiadłem na kanapie i zacząłem płakać. Jeśli tam ma wyglądać mój pobyt w tym domu, to ja dziękuję. Chlipałem jak mały chłopczyk, kiedy w pewnym momencie kanapa po prawej stronie ugięła się głęboko, a po chwili poczułem ciepłe ramię Kurczaka za szyją i na barku.
- Nie płacz, bo to nie ma sensu. Ojciec ma rację, musisz się nauczyć gotować, zwłaszcza w takim układzie, w jakim będziecie mieszkać.
– I ty też przeciw mnie – syknąłem, ocierając oczy łokciem.
– Nie, skądże? Tak trochę obserwowałem wujka Remika i zauważyłem, że lubi samodzielność. Możesz coś źle zrobić, ale musisz zrobić. Rozumie, że coś może nie wyjść. O, patrz tu – podsunął mi pod nos swoją komórkę.
– Znów jakieś forum masturbacyjne?
– Nie, to ta Karolina, co gotuje. Masz wszystko w punktach, z podanymi czasami, zdjęciami. Nic nie musisz umieć, przynajmniej na początku. Po pewnym, czasie sam nauczysz się kombinować.
Faktycznie, wszystko było przejrzyste, jasne i napisane zrozumiałem językiem. Czemu ja tak histeryzowałem? Aha, bałem się ojca.
– To co? Gotowy? To się pośpiesz, no trochę czasu to zajmuje. Ja przygotuję mięso na wywar, a ty zacznij obierać ziemniaki. To chyba umiesz? Bo jak nie, to znajdę instrukcję obierania ziemniaków na jakimś forum dla gastronomicznych onanistów…
Popatrzyliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem.
– Dowódco, nie ma tu żadnych innych instalacji, pomieszczenie jest chyba czyste – zameldował żołnierz.
– Na wszelki wypadek przelećcie to wykrywaczami metalu, mam wrażenie, że on tu jeszcze coś ukrył. Bomby co prawda się nie spodziewam, ale z takimi szaleńcami nigdy nic nie wiadomo.
Ledwie zaczęli metodyczne badanie regału, przed nimi pojawiła się smuga białego dymu, początkowo ledwie zauważalna, później nieco większa. Pracujący w maskach gazowych żołnierze nie wyczuli dymu, dopiero, gdy obłok był większy, jeden z nich wykrzyknął.
– Pali się! Na regale, po lewej!
Jak na komendę wszyscy zwrócili się w tym kierunku. Stojące na półce segregatory zajmowały się szybko płomieniami.
– Andrzej, leć po gaśnicę do auta, ino szybko!
Wywołany żołnierz zniknął, by po chwili pojawić się z czerwoną gaśnicą. W tym momencie ogień żywo buzował i rozprzestrzeniał się.
– Kurwa, to jest zabezpieczone dodatkowo materiałem łatwopalnym – zaklął jeden z żołnierzy. –– No sikaj!
Dowódca, widząc że jedna gaśnica to zdecydowanie za mało i że przy pomocy tych środków, którymi aktualnie dysponują, walka jest przegrana, a ogień ma szansę rozprzestrzenić się na cały dom, wyjął telefon komórkowy i zawiadomił miejscową straż pożarną. Wóz strażacki pojawił się po pięciu minutach, ale pokój i obie etażerki były praktycznie zwęglone. Nie takiego wyniku od niego oczekiwano, ale musiał szczerze i uczciwie przed sobą przyznać, że tak zmyślnego zabezpieczenia jeszcze nie widział.
– Przecież to nie mógł być samozapłon – zżymał się jeden z żołnierzy. – No bo w sumie jak?
– Mam pewną teorię, ale ona wymagałaby przebadania tej pożogi – dowódca wykonał niechętnie gest w stronę domu. – Zapłon odpalony zdalnie, na przykład telefonem komórkowym bądź radiem. Raczej to pierwsze.
– To musiałby ktoś nas obserwować, by to odpalić w odpowiednim momencie – zaprotestował żołnierz. – A tu cisza, spokój.
– Jesteś tego pewny? – dowódca popatrzył na niego sceptycznie.
Edward Janik bardzo dziwnie się czuł, w kajdankach i prowadzony przez dwóch policjantów w budynku, który kilka dziesiątek lat był jego miejscem pracy. Mijał drzwi, za którymi prawdopodobnie nie wyda już żadnego polecenia, korytarz, na którym już nikt nie będzie mu się kłaniał, a przynajmniej ze strachem. Minął gabinet komendanta i zaczął się zastanawiać, dokąd go prowadzą. No tak, do gabinetu przesłuchań. Potraktowali go jak ostatnią szmatę. Niech no tylko ten bajzel się skończy… W gabinecie siedział prokurator Ożóg, którego znał z wieloletniej pracy i raczej za nim przepadał oraz pełniący obowiązki komendanta Poniewierski.
– Bardzo mi przykro, że spotykamy się w takich okolicznościach – zagaił komendant.
– Proszę do rzeczy – odburknął Janik. – Nie mam zamiaru wysłuchiwać waszych przemówień. I proszę skontaktować mnie z moim prawnikiem.
– Ależ proszę bardzo – wytwornie odezwał się Janik. Zacznijmy zatem o przedstawienie części zarzutów. Oskarżam pana o przygotowanie w posesji… przy ulicy… instalacji uwalniającej cyjanowodór, czyli spowodowanie zagrożenie dla zdrowia i życia czyli przestępstwo z artykułu 160 kodeksu karnego. Jednocześnie prokuratura występuje do sądu o zastosowanie tymczasowego aresztowania z uwagi na duże prawdopodobieństwo zacierania śladów, mataczenia a także ucieczki.
Janik odetchnął z widoczną ulgą,.Zatem nic na niego nie mają, przynajmniej na razie, a te cholerne akta powinien już do tej pory trafić szlag. Za sto sześćdziesiątkę sąd raczej nie da mu aresztowania, najwyżej dozór policyjny. Zatem gra będzie się toczyć dalej – pomyślał w odruchu mściwej satysfakcji.
homowy seksualista
Wysłany: Nie 20:19, 24 Sie 2025
Temat postu:
96.
Janik rozłączył rozmowę i schował telefon. Mogą stawać na uszach, i tak gówno będą mieli – pomyślał złośliwie. Jeśli w ogóle przeżyją… Jednak mściwe myśli i udawana nawet przed samym sobą pewność siebie miały tylko zamaskować wewnętrzny niepokój. Wiedział, że popełnił błąd, który mógł go drogo kosztować. Trzeba było pieprzyć się z tą lalą, wpuścić policjantów, nawet dać się aresztować. Wiele by na niego nie mieli, musieliby go puścić. Zwłaszcza gdyby zadziałały jego czynniki ochronne na górze. A tak… Mimo że wszystko było zabezpieczone i, sądząc z reakcji Poniewierskiego i jego ekipy, zabezpieczenia te zadziałały, sytuacja stawała się groźna. A jeszcze gorzej, jak w ich ręce wpadną te dokumenty, wyprowadzane z komendy, prokuratury i z kilku innych miejsc. Uszatek, głupi nie jest, wie, o co w tej sprawie wiele i, jeśli tylko dostanie do ręki odpowiednie dowody, może go wysłać na bezpłatny przymusowy urlop na wiele lat, tak do dwudziestu pięciu. Teraz wszystko było w rękach jednego człowieka…
– Zjesz coś? – zapytał Rymanowski.
– Raczej bym coś wypił. Po tym wszystkim apetyt spadł mi do zera.
– Robi się – odparł raźno Rymanowski. – Na frasunek dobry trunek.
Butelka czystej wódki wjechała na stół, wkrótce potem dwa kieliszki. W tym momencie przez kuchnię przeszła żona Rymanowskiego i obrzuciła ich ostrym spojrzeniem.
– Tylko nie przesadzajcie. Bogdan, ty wiesz, co wódka potrafi z tobą zrobić.
– No dobrze już dobrze. Tylko ta butelka…
Pili w milczeniu, zakąszając ogórkami konserwowymi. W tym momencie do drzwi rozległo się potrójne głośne pukanie. Kieliszek pełen alkoholu zawisł w ręce Janika między stołem a ustami. Wykonał przeczący ruch głową i wolno wypił zawartość kieliszka. Pukanie rozległo się ponownie.
– Co ty odpierdalasz – usłyszeli głos żony Bogdana w bocznych drzwiach. – Pukają to otwórz. Bo jak nie to ja otworzę.
– Nie rób tego – jęknął Rymanowski, ale było już za późno. Kobieta w białej bluzce i plisowanej spódniczce przeszła przez pokój i poszła w stronę drzwi wejściowych.
– Nie! – zdążył jeszcze krzyknąć Janik, ale było już za późno. Po kilku sekundach do pokoju weszło trzech umundurowanych funkcjonariuszy.
– Pan Edward Janik? – zapytał ten najwyższy raczej pro forma, gdyż obaj znal się z widzenia i często mijali na korytarzach wałbrzyskiej komendy.
– Mamy nakaz zatrzymać pana i doprowadzić do komendy policji w Wałbrzychu – ciągnął. Na razie jest pan zatrzymany do dyspozycji prokuratora. Dobrze pan wie, że zatrzymanie może nastąpić na życzenie policji lub prokuratora.
– Pod zarzutami? – popatrzył Janik spode łba. – Artykuł 244 kodeksu postępowania karnego.
– Zarzuty przedstawi panu prokurator. Panie inspektorze, zna pan zasady tej gry i to pewnie lepiej niż ja, bo między innymi pan mnie ich uczył i je egzekwował. I proszę nie stawiać oporu.
– Mogli przynajmniej aspiranta wysłać, a nie jakiegoś krawężnika – powiedział niby do siebie Janik, czując się zlekceważony. Ten był tylko w stopniu sierżanta sztabowego. A w ogóle jak go tu znaleźli? Ale o tym będzie jeszcze czas pomyśleć.
Popatrzył na zegarek, była już dziewiąta. Jeśli usłyszy zarzuty, to najwcześniej jutro, a najpewniej w poniedziałek. Mógłby ich jeszcze pomęczyć, miał jeszcze kilka praw, których nie wykorzystał, ale wiedział, że tu nic nie uzyska. Teraz trzeba będzie sobie znaleźć dobrego adwokata i czekać na to, co zwojuje jego żołnierz. Oczywiście o jego istnieniu miał pojęcie tylko on i nikt więcej, co dawało jakieś szanse. Wolno wstał i dał sobie nałożyć kajdanki, po czym udał się do radiowozu ustawionego za załomem ulicy, tak, żeby nie był widoczny z domu.
– Głowa – warknął najniższy z policjantów, wsadzając go do policyjnego samochodu i podniósłszy rękę nacisnął głowę zatrzymanego tak, by, przypadkiem lub nie, nie uszkodził jej przy wsiadaniu.
Grupa wojsk chemicznych w maskach gazowych weszła do wnętrza domu.
– Jak powiedziałem, szukamy instalacji elektrycznej prowadzącej do miejsca ukrycia reakcji chemicznej. Oczywiście należy zwracać uwagę na wszystkie inne podejrzane rzeczy, takich niespodzianek może być więcej.
Żołnierze podzielili się robotą i konsekwentnie, krok po kroku, metr po metrze sprawdzali wtyczki, przebieg instalacji we wszystkich pomieszczeniach. Pierwsze pół godziny spędzili na parterze, a przeszukiwanie nie przyniosło nic podejrzanego. Instalacja działała, nie było podejrzanych przewodów, a w szafach i w kuchni nie znaleźli żadnych rzeczy, których obecność w tym miejscu byłaby trudna do wytłumaczenia. Może poza prezerwatywą, ewidentnie używaną, leżącą pod łóżkiem.
– Oddajemy gliniarzom do analizy? – zapytał jeden z żołnierzy.
– Bez przesady – roześmiał się dowódca. Zabezpiecz tylko w woreczku, oni już zrobią z tym co chcą.
Następnie zrobili klatkę schodową, w której również nic nie znaleźli i zaczęli sprawdzać pomieszczenia. Jeśli tu nic nie znajdą, trzeba będzie zacząć od tego feralnego pokoju,w którym wydzielał się cyjanowodór, choć było to trochę wbrew sztuce, poza tym, z tego co powiedzieli mu zleceniodawcy, rzecz należało zrobić w miarę szybko lecz bez nadmiernego pośpiechu.
– Dowódco, tu jest coś nie tak – zameldował jeden z żołnierzy. – Patrz, zwykły włącznik, taki jakich w tym domu pełno. Naciskam go, ale nie widzę żadnej reakcji. Nic się nie zapala, nic nie gaśnie… Zresztą tu nie ma żadnych innych lamp poza tą na suficie i przy łóżku na nocnym stoliku.
– Trzeba będzie rozkuć ściany – stwierdził z niesmakiem dowódca, pomedytował nieco i wydał odpowiednie dyspozycje.
Po ponad godzinie dziwny przewód, poprowadzony w wyjątkowo przemyślny sposób doprowadził ich do zamku w drzwiach do pomieszczenia, w którym doszło wcześniej do wycieku cyjanowodoru, przynajmniej tak twierdziła policja.
– Wchodzimy? – zapytał jeden z żołnierzy.
– Nie mamy innego wyjścia – odezwał się dowódca. Cała grupa weszła do pomieszczenia, a pierwszy wchodzący zapalił światło.
Pomieszczenie było równoległe do łazienki, toalety, zakończone małym, prostokątnym okienkiem u szczytu. Nie był to klasyczny pokój, zresztą był za wąski, by ktokolwiek mógł w nim mieszkać. Raczej został zaprojektowany z zamysłem utworzenia tu lamusa czy pakamery. No i tak traktował to właściciel. Pomieszczenie, w przeciwieństwie do całej reszty domu było zagracone, zaniedbane, by nie powiedzieć wprost zapuszczone, z pomalowanymi na beżowo ścianami, których farba spłowiała już, a w niektórych miejscach pojawiły się zacieki. Po lewej stronie pod ścianą stały regały z książkami i dokumentami w segregatorach, za nimi postawione na sztorc pod ścianą łóżko bez materaca.
– Szefie – zawołał jeden z żołnierzy, stojący przy etażerce. – Pan popatrzy na to…
Na półce etażerki znajdował się zestaw jak do doświadczeń chemicznych w szkole” zlewka, erlenmajerka, jakieś probówki zanurzone w cieczach.
– To wszystko jest połączone do tej instalacji, która prowadzi z sypialni na piętrze. To działało tak: Właściciel, jeśli chciał pójść do tego pomieszczenia, wyłączał instalację u siebie w sypialni. Jeśli zaś byłą włączona, fotokomórka, po zarejestrowaniu ruchu wysyłała sygnał, który włączał podgrzewacz i w taki sposób rozpoczynała się reakcja chemiczna. To tak z grubsza, tu jest jeszcze po drodze mały komputer Raspberry Pi, na razie nie wiemy po co, dowiemy się więcej po sprawdzeniu oprogramowania. Dość to zmyślne i działa raczej niezawodnie, tyle że reakcja już się skończyła, to aparatura jednorazowa, w przypadku uruchomienia reakcja przebiega do końca i trzeba zmieniać reagenty. Przypuszczalnie tylko do jednorazowego użycia.
Żołnierz skończył ten przydługi monolog i westchnął. Miał ochotę na papierosa, ale chwilowo było to niemożliwe. Dowódca wysłuchał raportu, podziękował i podszedł w stronę drzwi. Teraz trzeba będzie musiał poinformować policję wałbrzyską o wstępnych ustaleniach.
– To już koniec? – zapytał któryś z żołnierzy.
– Bynajmniej. Tu może być jeszcze kilka tego typu zabawek. Sprawdźcie wszystko centymetr po centymetrze.
Mężczyzna stał i obserwował okno. Było już późno i oczy mu się kleiły. W plecaku miał jeszcze puszkę napoju energetycznego, ale tę chował na czarną godzinę. Z tego też powodu początkowo nie zauważył, że w obserwowanym oknie zapaliło się światło. Teraz będzie trzeba odczekać dziesięć minut, jak zalecił Janik. Popatrzył na zegarek, Dwudziesta pierwsza trzydzieści. Ile czasu świeci się to światło? Ostatnio, gdy kontrolował czas, było dwanaście minut po dziewiątej. Lepiej jednak zadzwonić później niż wcześniej, zdecydował. Skontrolował otoczenie jeszcze raz, było czyste. Wyjął paczkę papierosów. Nie było ustalone, czy można palić, czy nie, ale w końcu jest na zewnątrz. Gdy kończył papierosa, była dwudziesta pierwsza trzydzieści dziewięć. Jeszcze sześćdziesiąt sekund. Co się stanie? Będzie eksplozja? Czy coś innego? Tego Janik mu nie powiedział. Nawet, jeśliby to wykurwiło, powinien być bezpieczny. Na wszelki wypadek cofnął się o kilka kroków, na ile pozwalał mu teren i noc. Gdy zegarek wskazywał punktualnie wyznaczony czas, wcisnął numer, który miał w pamięci i wcisnął zieloną ikonkę słuchawki. Ale nic się nie stało.
homowy seksualista
Wysłany: Sob 16:30, 23 Sie 2025
Temat postu:
95.
Paweł i Kurczak siedzieli na górze i pakowali się do jutrzejszego wyjazdu. Siedziałem w warsztacie i nawet nie chciałem do nich iść, bo na samą myśl o tym, że Kurczaka nie będzie, łzy same płynęły mi do oczu. Owszem, Junior na razie zostaje, ale… no właśnie. Obaj byli częścią mojego życia. Po wydarzeniach przed bunkrem był jeszcze bliższy, tu nawet nie chodziło o wspólne walenie konia, to był tylko przyjemny dodatek. Fajny ale niekonieczny. Tymczasem on zachowywał się tak, jakby nic się nie stało, ani słowa pocieszenia, nic. Bolało mnie to bardzo, ale nie chciałem dać mu poznać, zwłaszcza że ten niedawny atak padaczki zupełnie wybił mnie z równowagi. Cukrzyca, białaczka, co jeszcze? Pocieszające było tylko to, że będę mieszkał z lekarzem pod jednym dachem. No i ta szkoła… Łatwo nie będzie. Z reguły wolno się przekonuję do ludzi, a Świdnica to nie Wrocław. Pewnie będą się nade mną znęcać, bo każdy nowy musi przejść próbę. Usiłowałem namówić ojca na nauczanie indywidualne, albo chociaż słynną szkołę w chmurze, ale ojciec nawet nie chciał o tym słyszeć. Stoczyłem o to z nim prawdziwą batalię, która skończyła się dla mnie sromotną klęską. Szkoła to nie tylko tabliczka mnożenia i wypracowania, to także nauka współżycia z innymi ludźmi – powiedział i dodał, że wszyscy, których zna, a którzy uczyli się w warunkach domowych są dziwni i niedostosowani społecznie, cokolwiek by to znaczyło.
– Samolubni, nawet gorzej niż jedynacy, nieumiejący pracować w grupie, nieskorzy do kompromisu, nieobowiązkowi, władczy. Czyli dokładnie te wszystkie cechy, których nie chciałbym widzieć u ciebie i przed którymi cię bronię – powiedział. Matce przeszkadzałyby mniej, może poza obowiązkowością, ale dla ojca nie byłby to żaden argument, zwłaszcza że robił wszystko, bym czuł się inaczej niż u matki. Zatem codziennie pociąg do Świdnicy, po południu powrotny, w sumie ponad dwie godziny dziennie wyrwane z życiorysu. Zacząłem wątpić, czy ja naprawdę chcę mieszkać u ojca i czy nie lepiej jednak męczyć się dalej z matką. Powstrzymywał mnie jedynie ten pierdolnik, który zrobiła z mojego życia. Jeśli jeszcze miałem do niej jakieś szczątki zaufania, straciłem je na wieki. Ehc, westchnąłem i wróciłem do domu.
Siedzieliśmy przy obiedzie, kiedy wrócił Paweł.
– I jak ukochana? – zapytał z uśmiechem mój ojciec.
– Jaka tam ukochana – odpowiedział Paweł dysząc jeszcze po jeździe na rowerze. – Zwykła koleżanka.
– Gdyby to byłą zwykła koleżanka, to odprowadziłbyś ją do bramy a nie odwoził ją do samego Wałbrzycha – wtrącił się wujek Maciej. I zanucił:
– Ja czuję to w swym członku, ty czujesz w pochwie swej
że zbliża się ruchanie, tak zbliża się, że hej…
Melodię znałem, to z filmu „Cztery wesela i pogrzeb”, który oglądałem całkiem niedawno. Towarzystwo gruchnęło głośnym śmiechem, zwłaszcza Kurczak, szczególnie wyczulony na każde innuendo. Jednak praktyka na forach dla onanistów robi swoje, pomyślałem zjadliwie.
– Żadnego ruchania nie będzie – powiedział Paweł gniewnie i się zaczerwienił.
– A co, już się pokłóciliście? Nie zdziwiłbym się – spokojnie powiedział wujek Maciej.
– Skądże… Fajna dziewczyna, pozwólcie, że najpierw się dobrze poznamy. Junior, wiesz coś więcej?
– Wiem, ale nie wiem, czy ci powiem – uśmiechnął się. – Umówiliśmy się z chłopakami z klasy, że będziemy bronić naszych dziewczyn przed zbałąmuceniem przez podrywaczy. Już jeden dostał oklep…
– Mam nadzieję, że żartujesz – powiedział zimno mój ojciec. – Lepiej zróbcie coś, by wasze dziewczyny was zauważały i nie musiały szukać gdzie indziej. Zachowujecie się jak typowy pies ogrodnika, co to sam nie zje i drugiemu nie da. A poza tym te dziewczyny nie są waszą własnością, prawda? Bronić to możesz własnej żony i to nie we wszystkich sytuacjach
Junior skulił uszy po sobie, oczywiście w przenośni bo akurat w tym przypadku nie byłoby to absolutnie możliwe. Mój ojciec po raz kolejny pokazał swoją bezkompromisowość jeśli chodzi o zasady współżycia. I nie przeszkadzało mu to, że tak w zasadzie nie miał prawa, Junior był tylko synem przyjaciela jego partnera. Ejże, czy ja chcę mieszkać pod jednym dachem z takim człowiekiem? Na razie nie zademonstrował ciężkiej ręki i pewnie jej nie ma, ale wyglądało, że to człowiek bardzo wierny swoim zasadom i nie uznaje żadnych kompromisów. Jeszcze raz przypomniały mi się wpisy na forach medycznych na jego temat. Jakakolwiek dyskusja z nim jest niemożliwa. Miły, ale do bólu konsekwentny. Ciekawe ile jego żona z nim wytrzymała… Oczywiście na razie bronił wartości, pod którymi i ja się podpisywałem,l ale cholera wie, jak to będzie w przyszłości. Na szczęście Junior nie wyglądał na bardzo obrażonego.
– W zasadzie wujek ma rację, mnie to też się nie podoba. A wracając do sedna, Anita jest…
– Powiesz mu to na osobności – poprosił wuj Maciej. – To są sprawy intymne.
– A tę zboczoną piosenkę to kto napisał? – zainteresował się Kurczak, hamując śmiech na samo wspomnienie.
– Jak to kto, wujek Remik i Sebastian – odpowiedział Paweł. – Oni powinni wydać płytę ze swoimi przeróbkami. Tylko taką od osiemnastu lat, bo to to w dużej większości świństwa.
– A właśnie, jak tam Sebastian? – zainteresował się ojciec.
– Ostatnie wiadomości mam sprzed trzech godzin, jest chwilowo w Kopenhadze, źle się poczuł w metrze i teraz śpi u jakiegoś przygodnie poznanego Duńczyka, zdaje się tego, który go z tego metra wyciągnął – odpowiedział wuj Maciej. – Na wszelki wypadek przysłał mi adres i zdjęcie tego chłopaka, to jakiś młody szczawik jest. Po tamtych wypadkach w Niemczech kiedy mało go zamordowali, Sebastian zawsze się zabezpiecza, wręcz dmucha na zimne.
– Pokaż – zażądał Paweł i po chwili wpatrywaliśmy się w ekran komórki. Faktycznie młodzik, mógł mieć osiemnaście, góra dziewiętnaście lat. Coś w jego twarzy budziło zaufanie, jakaś łagodność, ufność. Fajny chłopak, podobał mi się ogromnie, nie powiedziałbym takiemu „nie” w pewnych sytuacjach. I nawet ładną górkę mu widać. O czym ja znowu myślę?
– Wiesz jak ma na imię?
– Pisze się Svend, ale tego „d” na końcu się nie czyta. W ogóle Sebastian mówi, że oni tę literę „d” dodają do wszystkiego jak my pieprzu do sałatki. Nawet mand czyli mężczyzna piszą z tym cholernym „d”…
W tym momencie obraz na ekranie zniknął, a pojawiła się słuchawka i imię Honorata, a telefon zaczął dzwonić.
– Tak? Cześć – przywitał się wuj Maciej. – Tak, tu jest. Je, to znaczy żyje… Tak? Co ty powiedz? Obaj? A on miał? No tak, rozumiem, spokojnie, zaraz mu powiem. A to Remik musi się zgodzić, ale nie przewiduję problemów. Tylko by spróbował – roześmiał się wuj Maciej. – Nie, tu jest atmosfera jak w dwunastej księdze Pana Tadeusza. No dobra, to zadzwoń później.
– Czego chciała? – zapytał Kurczak, patrząc na nas spode łba.
– Te4 twoje pasożyty czy jak na nie mówisz, rozchorowały się na świnkę. Ponieważ ty jeszcze nie miałeś, a masz jądra w stanie dojrzewania, więc świnka byłaby już dla nich groźna, zostaniesz tu jeszcze tydzień.
– Huraaaaa!!! – Kurczak wyskoczył do góry. On się autentycznie cieszył! I po chwili rzucił mi się na szyję.
– Wuj Maciej uratował ci jaja po prostu – stwierdził Junior.
Mężczyzna odebrał odpowiednie dyspozycje, zakończył rozmowę przez telefon, wsadził komórkę do tylnej kieszeni spodni i spokojnie udał się na swój posterunek w krzakach przy domu. Było już ciemno, nikt go nie mógł tam zauważyć. On co prawda widział też niewiele, jednak rzecz, na którą ma zareagować, powinna być z tego miejsca dobrze widoczna, pojawienie się światła w oknie. Tym najmniejszym, podłużnym. Ma wtedy wybrać numer telefonu. I tylko tyle. Co prawda Janik kazał mu zadzwonić z czystego numeru, ale akurat takim nie dysponował. Kto zresztą się domyśli, że to jest mechanizm uruchamiany przez telefon? Dokładnie nie wiedział, o co chodzi, tylko tyle, że coś ma się stać. O tym, że Janik dobrze zabezpieczył swoją chałupę wiedział, natomiast nie wiedział, na co się pisze, wykonując to polecenie. Zresztą, teraz już było za późno na wahania i wątpliwości.
homowy seksualista
Wysłany: Śro 13:52, 20 Sie 2025
Temat postu:
94.
Sebastian niewyspanym wzrokiem oglądał wieczorny krajobraz Kopenhagi zza okien taksówki. Ech, posiedziałby trochę w tym mieście, pozwiedzał coś więcej niż centrum, zobaczył słynną syrenkę, pojechał może do Szwecji i tym razem nie przespał mostu nad Sundem do Malmö. Albo północna Jutlandia z wydmami i krajobrazami wręcz księżycowymi wraz ze słynnym kościółkiem w Skagen, gdzie zbiegają się Skagerrak i Kattegat, które widział tylko raz przy wizycie w Brovst na jakimś meczu żużlowym i obiecał sobie, że koniecznie tu wróci. Teraz, kiedy miał przyjaciela w Kopenhadze, plany nabierały coraz bardziej realnego kształtu, przynajmniej jest baza noclegowa. Był prawie pewny, że Svend nie odpuści tak szybko i jeszcze pojawi się w kraju Andersena. Nie ma tego złego…
– Wysiadamy – powiedział Svend i podał kierowcy kartę płatniczą.
– To ja miałem zapłacić – przekomarzał się Sebastian.
– Zapłacisz w Anglii. Mamy jeszcze dziesięć minut, zwijamy się. Daj plecak, to go poniosę.
Co za wersal. Plecak Sebastiana był ciężki, zawierał sprzęt na prawie dwutygodniową wyprawę, toteż mimo zażenowania pozbył się go z przyjemnością. Układ dworca nie był skomplikowany, mimo to na peronie pojawili się na krótko przed odjazdem pociągu.
– Tu masz na drogę – Svend wcisnął Sebastianowi reklamówkę z Magazin du Nord. Znając ceny w tym sztandarowym sklepie na Strøget Svend pewnie zapłacił majątek, cokolwiek było w środku. Tak nawiasem Sebastiana zawsze bawił kopenhaski snobizm – Hotel d’Angleterre czyli „hotel angielski” był nazwany po francusku, Magazin du Nord też w języku Prousta. I to w kraju, gdzie dogadanie się po francusku graniczy z cudem.
– To co, buziaka? – Svend oparł plecak o ławkę i ujął Sebastiana w ramiona.
– Nie tu – szepnął Sebastian widząc, że zmierza to do pocałunku w usta. \– Co ludzie powiedzą?
– Że się bardzo lubimy? – roześmiał się Svend. Na peronie pojawił się już dyżurny ruchu, toteż nie przeciągali dłużej tej sceny.
W jadącym już przez kopenhaskie opłotki pociągu Sebastian znalazł swój przedział i zaczął się szykować do snu. Przygotował posłanie, wśliznął się pod koc i przypomniał sobie o reklamówce od Svenda. No tak, masa żarcia mogąca starczyć na trzy dni, słodyczy, owoców, nawet paczka czerwonej duńskiej kiełbasy. Zdaje się, że u Remika są jakieś młode chłopaki, z jego synem włącznie, z upłynnieniem słodyczy nie będzie większego problemu. Chłopcy, którzy nie jedzą słodyczy nie istnieją, w przeciwieństwie do dziewcząt. Swoją drogą trzeba będzie poinformować Svenda, że ma cukrzycę… Odpisał na esemes swego nowego przyjaciela życzący mu spokojnej podróży i zasnął.
Kilka godzin spał, pociąg mijał zaspane, nocne stacje. Gdy obudził się, pociąg stał na słabo oświetlonej stacji. Przez okno zauważył nazwę Padborg, nic mu nie mówiła. Miał już wrócić do łóżka i spać dalej, kiedy na korytarzu wagonu zadudniły kroki, a po chwili przedział przeszyło głośne pukanie. Otworzył drzwi i ujrzał dwóch mundurowych, wyglądających mu na duńskich lub niemieckich pograniczników.
– Guten Tag – powiedział jeden z nich. – Sprechen Sie Deutsch?
Sebastian potwierdził. Pogranicznicy zażądali paszportu, pokazał im brytyjski. Długo deliberowali nad paszportem, wpisali jego numer do ręcznego komputerka wielkości komórki i znów czekali aż zwróci im wynik.
– Proszę pokazać pański bagaż – zażądał drugi celnik, duński. Oglądali długo, łącznie z żarciem z Magazin du Nord, później rozejrzeli się po kabinie, zajrzeli za lustro, za łóżko, po czym pożegnali się.
Europa bez granic, Schengen – Srengen… – mruknął Sebastian. O kontrolach na duńskich granicach słyszał, łapali migrantów, ale nie miał pojęcia, że są aż tak drobiazgowe. A może chodziło o co innego? Położył się na chwilę i zdrzemnął, a gdy obudził się ponownie, pociąg dalej stał na stacji Padborg, a na dworze pojawiła się pierwsza jutrzenka. Wyglądało na to, że pociąg łapie potężne opóźnienie. Z tego co mówił mu Maciora wynikało, że te dokumenty są potrzebne na wczoraj, a każda godzina zwłoki może pogorszyć sytuację. Zapaliłby papierosa, ale pociąg był wyłącznie dla niepalących. Musiał się zadowolić snusem. Normalnym, z liści tytoniowych, których pudełko kupił w Oslo. W Unii Europejskiej były zakazane.
Anita skręciła gwałtownie, jakby w ostatniej chwili przypominając sobie, że jednak należało jechać w prawo. W tym samym momencie rower gwałtownie wyrzuciło do góry i musiała zaliczyć miękkie lądowanie na rozmokłej drodze. Zbierając się z upadku zauważyła, że przyczyną kraksy był wystający korzeń jakiegoś rosnącego przy drodze drzewa, całkiem widoczny. Jeszcze nigdy nie jechała tak zdekoncentrowana. Ciało paliło ją, jakby miała gorączkę, na czoło wystąpiły krople potu. Co się z nią dzieje? Od momentu rozstania z Pawłem nie mogła przestać o nim myśleć. Dalej czuła jego gorący oddech na policzkach, delikatny dotyk na dłoniach, tę dziwną sztywność w miejscu, o którym wolałaby nie myśleć, gdy Paweł przywarł do niej całym ciałem. Złapała się na tym, że myśli o tym prawie cały czas, a każde wspomnienie powoduje jakieś dziwne dreszcze na całym ciele. Do tej pory każde wspomnienie tej części ciała w rozmowach z koleżankami toczyło się w atmosferze żartów, nierzadko niewybrednych, sama miała pewne doświadczenie, kiedy nieopatrznie weszła do łazienki, a w wannie jej młodszy brat trzymał się właśnie za tę część ciała i poruszał zaciśniętą ręką w górę i w dół. Czuła się zmieszana, zdążyła wyjść, zanim się odezwał, jego wrzaski dobiegły do niej już zza zamkniętych drzwi. Kiedy jednak poczuła to pięć minut temu, tamten incydent jakoś nie zniesmaczył jej. Ciekawe, czy Paweł też robi takie rzeczy? Koleżanki twierdziły, że każdy facet zrobił to przynajmniej raz, a najczęściej robią to codziennie. Cóż… Popatrzyła na zegarek. Rodzice w pracy, może po drodze zajrzeć do babci, nie jest daleko, w ostateczności może nawet zostać na noc.
– Anitko, co się z tobą dzieje? – zapytała babcia widząc, że córka smaruje chleb masłem lekko drżącymi rękami, a przy poprzedniej kanapce pomidor i kawałek kiełbasy spadł jej na talerz.
– Nic, babciu, zmęczona jestem.
– Po przejechaniu kilku kilometrów na rowerze? Ty, co z każdych zawodów rowerowych przywozisz jakiś puchar? Jakoś ci nie wierzę. Chora nie jesteś, nie wyglądasz mi. Więc co się dzieje? Mów mi tu jak na świętej spowiedzi. Siadaj i gadaj.
Anita wiedziała, że przed babcią nic się nie ukryje i nigdy nie ukrywała. Była między nimi jakaś nić porozumienia, z wieloma rzeczami przyszłaby raczej do babci, niż do własnej matki. Jednak nigdy nie rozmawiały o uczuciach, choć babcia podpytywała, czy nie ma w jej życiu jakiejś sympatii.
– Chłopak? – indagowała dalej babcia. Anita kiwnęła głową, odwracając oczy.
– Ten, co tu był wczoraj? Dobrze mu z oczu patrzyło. A i on robił do ciebie maślane oczy.
– Właśnie nie, inny. Chcesz zobaczyć?
– No pewnie – uśmiechnęła się starsza kobieta. – Choć ci młodzi to mi się niespecjalnie podobają, ale pokaż.
Anita przesuwała po kolei zdjęcia na ekranie komórki, czekając na reakcję babci. Ta nastąpiła dopiero, gdy Anita odłożyła swą komórkę na stół.
– Chłop jak dąb i bardzo dobrze mu z oczu patrzy. Będziesz miała z niego pociechę, bo patrzy w ciebie jak w święty obrazek. Ale ten poprzedni był lepszy dla ciebie.
– Skąd babciu wiesz?
– Nazwij to kobiecą intuicją, czymkolwiek. A powiedz, wnuczko, czemu nie wyszło?
Anita poczuła się, jakby ktoś wypalał jej bolącą ranę. Jak ma powiedzieć tej osiemdziesięcioletniej staruszce, nawet dość nowoczesnej i wbrew stereotypom niesłuchającej Radia Maryja, o takiej rzeczy?
– Nie chcę o tym mówić – powiedziała odwracając wzrok i czerwieniąc się. Jeszcze tego brakowało. Ale doświadczona kobieta i tym razem nie dała się zwieść.
– Ejże, przecież widzę, że coś jest ma rzeczy – powiedziała z nieukrywaną życzliwością w głosie. Jak to nasz okupant mawiał, raus mit der Sprache!
– Bo on… bo… on woli chłopaków – wydusiła z siebie.
I tu nastąpiło coś, czego Anita się zupełnie nie spodziewała. Babcia podeszła do kuchenki i przygotowała sobie herbatę, jakby potrzebowała czasu na przygotowanie.
– I co w tym dziwnego? – zapytała słodząc herbatę. – Pewnie myślałeś, że zacznę tu wyzywać od Sodomy i Gomory, zboczeńców i takich różnych. Owszem, przykro mi, że straciłaś ładnego i miłego chłopca. Powiem ci po cichutku, że mi się też bardzo podobał. Ale są pewne rzeczy, których nie przeskoczymy…
Anita ze zdziwieniem wpatrywała się w babcię.
– Wiesz, gdzie teraz mieszkają Sadłowscy, prawda? Tam na samej górze pod lasem. My przyjechaliśmy tu w pięćdziesiątym piątym roku, byłam wtedy bardzo młoda. W tamtym domu mieszkała wtedy rodzina Jagodzińskich, którzy mieli syna Grześka. Oni mieszkali tam od samego końca wojny, od pierwszych przesiedleń, bo sami są gdzieś spod Równego. I ci Jagodzińscy mieli syna w moim wieku, to znaczy rok starszego. Piękny chłopak był, postawny, panny za nim szalały, tylko on je lekceważył. Z żadną nie chodził, ale był dla nas wszystkich bardzo grzeczny. Często widywałam go z Wojtkiem od Wilczewskich, wiesz, tym z dużej chałupy z dębem. Niski był, gruby, taka przylepa, wszędzie było go pełno i cała wieś go lubiła. Grzesiek zaczynał mi się podobać coraz bardziej, również, dlatego, że był taki niedostępny, za spódniczkami nie latał. Sądziłam, że będzie dobrym mężem. Kiedyś latem postanowiłam go wyśledzić, jak szli z Wojtkiem obok chałupy. Daleko nie szli, schowali się w zbożu na skraju tamtego lasu – wykonała ruch ręką i zamilkła, jakby szukała tych wspomnień w pamięci.
– I co było dalej?
– Nakryłam ich, jak się całowali. Więcej nie powiem, nie dlatego by cię nie gorszyć, pewnie nie takie rzeczy widziałaś na tych całych internetach. ale dlatego, że nie chcę zdradzać ich tajemnicy. Mają chłopaki do tego prawo. Zupełnie tego nie rozumiałam, płakałam chyba ponad tydzień. Jak ten Grzesiek dbał o Wojtka, Wojtek nawet w jego koszulach chodził, bo bieda u nich, panie, aż piszczała. Oni byli naprawdę fajną parą. Oczywiście wiedzieli, że ich nakryłam, prosili tylko, by nikomu nie mówić. I za to bardzo mnie szanowali, wręcz uwielbiali. Ale nie mogłam liczyć na nic więcej.
– Ktoś jeszcze wiedział?
– We wsi szeptali to i owo, ale nikt nie dal złego słowa na nich powiedzieć. Ale to wszystko po cichu, wiesz, o tych rzeczach kiedyś nawet nie wypadało mówić. Ale wiesz? Kiedyś przyjechali chłopaki z Wałbrzycha i próbowali na nich napaść. Wyobraź sobie chłopi ich z widłami bronili! Ale tu była awantura – starsza pani uśmiechnęła się. – Oni byli po prostu nasi, niezależnie od tego, że razem się prowadzali. Ale mi się to podobało, to taka ładna miłość była.
– I jak się skończyło?
Starsza pani westchnęła.
– Cóż, oni zawsze interesowali się jakimś żelastwem, aż trafili na jakiś niewypał. Nie było czego po nich zbierać… Cała wieś płakała, to był najpiękniejszy pogrzeb, na jakim byłam w życiu. Nawet świeczkę im czasem zapalę. Widzisz, wnusiu, można żyć pięknie i być lubianym przez ludzi nawet, jeśli nie jest tak, jak wszyscy by tego chcieli. Dlatego nie porzucaj tego kolegi, nawet jeśli ma przyjaciela. Może kiedyś będzie potrzebował ciebie, a ty jego.
Dopiero teraz Anita tak naprawdę się uspokoiła po zaobserwowaniu niepokojącego obłego kształtu w pokoju chłopców.
homowy seksualista
Wysłany: Nie 13:07, 17 Sie 2025
Temat postu:
A nie mkówiłem, że kiedyś to skończę?
Po prostu w pewnym momencie zauważyłem, że nad tekstem trzeba sporo popracować, a i koncepcja zakończenia nieco się zmieniła. Przypominam, odcinki 1-89 na tym forum są już mocno nieaktualne. Tu macie link do nowej wersji:(ewentualnie niżej do cholika, gdzie transfer jest darmowy)
https://filebin.net/lrjrffumyoaza7mj
homowy seksualista
Wysłany: Nie 13:04, 17 Sie 2025
Temat postu:
93.
Janik siedział za stołem w salonie domu swojego kolegi na ulicy Rymanowskiej, zwanego nieoficjalnie Bogdan Rymanowski i gorączkowo zastanawiał się nad ciągiem dalszym. Powoli dochodziło do niego, że z myśliwego stał się zwierzyną i to w głupi sposób. Nie zamierzał jednak analizować swoich błędów, przynajmniej nie na razie. Na to przyjdzie dopiero czas, a być może okaże się, że nie będzie to wcale potrzebne, bo losy tego pojedynku się odwrócą. Ba, tylko jak?
– Polać ci jeszcze? – Zapytał Bogdan łapiąc za butelkę, zwaną popularnie krową, czyli siedemset pięćdziesiąt mililitrów.
– A wlej, co mi szkodzi…
Zakąszając ciepłą, niesmaczną wódkę konserwowym ogórkiem popatrzył w okno i z zaniepokojeniem zaobserwował srebrnego volkswagena. Z tej odległości nie mógł oczywiście rozpoznać kierowcy i dostrzec tablic rejestracyjnych, ale samo auto nie było mu tak nieznane, widział je jakieś piętnaście minut wcześniej. Przypadek – skonstatował. W końcu mógł ktoś wracać do domu albo wręcz przeciwnie, wyjeżdżać ponownie. Zresztą skąd by wiedzieli, gdzie on jest? Po drodze nikt ich nie śledził, kierowca na jego żądanie wykonał kilka manewrów sprawdzających i droga była czysta. W pracy służbowe kontakty Janika z Rymanowskim miały jedynie formę sporadycznych rozmów u niego w gabinecie, Rymanowski był z wydziału prewencji, nikt więc nie łączył ich w jakąś bardziej stałą parę, bo na tej zasadzie musieliby podejrzewać całą komendę. Bo jednak na jakiejś tam płaszczyźnie każdy kontaktuje się z każdym, prezencja z kryminalnymi, a ci z drogówką.
– Jak długo zamierzasz tu siedzieć? – zapytał Rymanowski i w tonie, w jakim zostało zadane pytanie wyczuł, że było ono z głębszym kontekstem.
– Nie wiem, a dlaczego pytasz?
– Bo pojutrze żona wraca z sanatorium w Busku i ciężko będzie usprawiedliwić twoją obecność. No może przez czterdzieści osiem godzin. Trzeba będzie pomyśleć, gdzie cię ulokować.
W tym momencie w kieszeni Janika zadzwonił telefon. Wyjął go i nerwowo sprawdził numer dzwoniącego. Niestety był zastrzeżony i na wyświetlaczu pojawił mu się angielski komunikat WITHDRAWN NUMBER. Chwile wahał się, czy odebrać. Mogli to być nasi albo tamci. Kiedyś zalecił swoim nieoficjalnym współpracownikom dzwonienie z zastrzeżonych numerów, by w razie czego utrudnić identyfikację, dopiero teraz dotarło do niego, że każdy kij ma dwa końce.
– Janik, słucham?
Usłyszawszy znajomy głos człowieka, którego celowo ulokował w willę, z której czerpał korzyści finansowe, a którą nabył przez jakiegoś słupa, chyba nawet o fikcyjnym imieniu i nazwisku, odetchnął z ulgą. Niestety tylko na krótko, głos zaczął opisywać niemal apokaliptyczny obraz spod jego własnej nieruchomości. Niby mówią, że to tylko ewakuacja ze względów bezpieczeństwa, ale co za tym naprawdę stoi? Dom był czysty poza dwiema ukraińskimi dziwkami, które przebywały tam bez dokumentów za to płaciły tyle, że warto było zaryzykować, bo od nich kasował potrójnie.
– A moja willa? Co tam się dzieje? Widziałeś coś?
– Pół godziny temu był spokój, nikt tam się nie kręcił – odpowiedział głos.
– To na razie pilnuj, zainstaluj się w pobliżu i informuj mnie, co się dzieje, kto tam wchodzi, ilu, numery rejestracyjne i tak dalej.
– Bateria mi się kończy, mam jakieś trzydzieści procent. Kto by pomyślał…
– Gówno mnie to obchodzi – odpowiedział cicho Janik, rozłączył połączenie i wsadził telefon do kieszeni spodni8.
– Nalej mi jeszcze jednego – poprosił, jakby ten kieliszek miał go ustrzec od wszelkich niebezpieczeństw, które miałaby przynieść ta rozmowa.
– Anita, muszę już wracać – Paweł nagle zatrzymał swój rower na stromym, grząskim podjeździe w lesie, zziajany i zdyszany. Anita była poza jego zasięgiem, tak w technice jak i szybkości jazdy na rowerze. Poza tym miała pojazd zdecydowanie lepiej nadający się do jazdy terenowej, on bardziej uniwersalny, taki rower górski na niziny, jak się mawiało w pewnych kręgach. A pożegnanie tak czy siak musiało nastąpić, chciał mieć to już za sobą. Anita wyhamowała z gracją, kilka metrów przed nim.
– Lepiej powiedz, że wymiękasz – roześmiała się Anita, a Paweł jakby na nowo onieśmielony wpatrywał się w jej kręcone loki wystające spod niebieskiego kasku.
– A to swoją drogą – roześmiał się, ale wypadło to nader blado. – Poza tym powoli robi się ciemno…
– Nie masz już pięciu lat – Anita oparła rower o masywną sosnę i podeszła do chłopaka. – No dobra, wiem, że jutro wyjeżdżasz. Spakować by się przydało… Jak wy tam na górze wyznajecie się, co należy do kogo? Ja bym się dawno pogubiła.
– To proste, my nie mamy tak wielu ciuchów. Właściwie wszyscy czterej jesteśmy w pewnym sensie na wyjeździe, mamy tylko najpotrzebniejsze rzeczy, a i tak większość z nich się suszy.
Anita nie skomentowała. Na jakiś czas zapadło niezręczne milczenie, Paweł odsapnąwszy nieco, podszedł do niej. Nie pozbył się jednak łomotania serca, miał wrażenie, że ono nawet się powiększyło. Co się z nim dzieje, do ciężkiej cholery? Jakiś czas temu, po dwóch zupełnie nieudanych próbach z dziewczynami doszedł do wniosku, że kobiety nie są dla niego. Z całą świadomością i premedytacją spróbował seksu z chłopakiem i, wydawało się, znalazł to, czego poszukiwał. Michał go podniecał, on rozumiał jego ciało, reakcje, dawał mu ten moment rozkoszy i sam go przeżywał. To wszystko dziś rano trafił szlag, właśnie za sprawą Anity. Nie wiedział tylko że jest jedną z aż czterech osób zadających sobie pytanie „po cholerę ona tu przylazła?”, tyle że każdy z innego powodu. Tymczasem stali już bardzo blisko siebie, wsłuchani we własne oddechy.
– Muszę już iść – szepnął Paweł. Anita przywarła do niego, obejmując go ramionami. Nagły powiew chłodnego wiatru spowodował, że posypało się na nich igliwie z sosny, jednak ani on ani ona nie zwracali na to uwagi. Zupełnie wbrew sobie i swoim intencjom Paweł poczuł wzbierający wzwód. „Żeby tylko ona tego nie zauważyła” – wystraszył się. Miał specyficzną ko0nstrukcję miednicy, niejako „wypychającą” jego męskie klejnoty na widok publiczny, wzwód byłby dostrzegalny natychmiast nawet przez postronnych, niezainteresowanych obserwatorów.
– Nie pocałujesz mnie?
To, co nastąpiło, przeszło najśmielsze oczekiwania Pawła. Było to coś zupełnie mu nieznanego, skrzyżowanie fizycznej żądzy ze zwyczajną bliskością, której tak bardzo pragnął, a której nie dał mu nawet Michał. Każdy jej ruch miał przełożenie ba jego ciało, gdy swym sterczącym członkiem dociskał jej podbrzusza. Ciekawe, czy ona to czuje? – zastanawiał się, ale już było za późno, by coś zmienić. Przecież nie wsadzi ręki do gaci i nie poprawi sterczącego członka. Obaj byli w krótkich sportowych kurtkach do pasa, żadnej możliwości wykonania ruchu. Całość trwała zdecydowanie za krótko jak na potrzeby Pawła i kiedyś musieli się od siebie oderwać. I znów ta przeklęta cisza i szum krwi w uszach.
– Musimy już iść, każde w swoją stronę – przypomniała mu Anita prawie szeptem.
– Przyjadę w przyszłą sobotę. Przyjedziesz?
– Jak mnie te twoje brygady tygrysa nie wyrzucą z domu, to czemu nie? – Anita powoli dochodziła do siebie.
–m To cześć – powiedział i cmoknął ją w policzek.
– Do rychłego – powiedziała Anita i podeszła do drzewa, by przeprowadzić stojący tam rower na drogę.
Paweł długo obserwował, jak czerwona kurtka Anity niknie za kolejnymi drzewami. Serce dalej mu waliło, a w skroniach pulsowało. Rozejrzał się dokoła i stwierdziwszy, że wokół panuje absolutna pustka, lekko trzęsącymi się rękoma wyciągnął sterczący, reagujący na nawet najdrobniejszy ruch członek ze świecącą, śliską główką. Mimo wiatru jego zapach uderzył go w nozdrza. Kilka pociągnięć napletkiem wystarczyło, by bryznął potokiem nasienia, oddech mu się zatrzymał, a lędźwie przeszedł paraliż rozchodzący się po całym ciele. Biały potok bryznął o kamienie na drodze. Paweł ze zdumieniem obserwował obfitość. Czegoś takiego jeszcze nie przeżył. Z niejakim żalem schował członek, po czym oparł się o rower i dyszał głęboko.
Po nieprzyjemnej rozmowie z szefem wrócił do swojego punktu obserwacyjnego w krzakach. Po drodze wstąpił do brata i pożyczył od niego power bank, na szczęście naładowany. Szef nie znosił żadnych przeciwności losu i konsekwentnie powtarzał, że nie ma przypadków, jest tylko nieprzygotowanie i brak kompetencji. A kompetencje miały dotyczyć nawet takich drobiazgów, jak nienaładowany telefon. Ale płacił nieźle i dlatego służył mu jako gumowe ucho w tym dziwnym domu, w którym odbywały się jeszcze dziwniejsze rzeczy. Prostytutki, przepakowywanie narkotyków, jakieś tajemnicze ładunki, nie o wszystkim miał wiedzę i nie wszystko ogarniał. Są rzeczy, których lepiej nie wiedzieć, tylko na tyle, na ile wymaga tego praca dla szefa. Kiedyś pracował dla niego oficjalnie, jako policjant. Później, w zaciszu gabinetu Janika dowiedział się, że lepiej by było, gdyby porzucił mundur. Janik nie chciał powiedzieć, dlaczego, dając jednak do zrozumienia, że sytuacja może się zmienić na bardzo dla niego niekorzystną.
– Nie wyjdziesz ma tym źle – zapewniał, a on mu wierzył, bo do tej pory zawsze wychodził na swoje, choć niektóre rozkazy szefa wydawały mu się bardzo dziwne, a ich naturę Janik tłumaczył tylko „tajemnica operacyjna”. Kiedyś nawet zasięgnął języka u doświadczonego policjanta i zapytał, czy ma prawo odmówić rozkazu, jeśli uważa go z jakichś względów za podejrzany i niesłużący dobru formacji, dla której pracował. Jak domyślał się, otrzymał odpowiedź „i tak i nie” i było to obwarowane całą masą wyjątków i uznaniowości wyższych szczebli decyzyjnych, zatem dalej nie drążył tematu i robił wszystko, co od niego chcieli. Żołnierskie powiedzenie „gdzie zaczyna się wojsko, tam kończy się rozum” najwidoczniej działało we wszystkich służbach mundurowych.
Teraz siedział w krzakach i smętnie rozmyślając nad wszystkimi okolicznościami, które spowodowały, że w tych krzakach wylądował, obserwował okolicę. Willa, w której mieszkał została oczyszczona z mieszkańców i chwilowo nikt się nią nie zajmował. Ciekawe, pomyślał, bo był prawie pewny, że ta wątpliwa ewakuacja miała służyć wyłącznie temu, aby dobrać się do środka. A tu zonk… To po co ma to wszystko obserwować? Mijały minuty, później kwadranse, a wreszcie godziny, a wokół było pusto, tylko deszcz uderzał o nieliczne już o tej porze roku liście. Wyjął kupionego po drodze stacji benzynowej sandwicza, odwinął go z folii i zaczął jeść. Miał jeszcze jednego na zapas, ale na takim pożywieniu daleko nie ujedzie. Popatrzył na zegarek, tkwi już tutaj od dwóch godzin. Niedługo słońce zacznie zachodzić, czy on ma dalej tkwić w tych krzaczorach? A i widok miał nie najlepszy, nawet gdyby się coś zaczęło dziać, nie za wiele zaobserwuje.
Nagle od strony ulicy usłyszał warkot silnika. Nie mogło to być żadne auto osobowe, a jakaś furgonetka lub zgoła coś cięższego. Po chwili przejechała kilka metrów od niego, aż poczuł charakterystyczny powiew. Wóz podjechał kilkanaście metrów dalej, po czym wjechał na dziedziniec sąsiadującej willi. Rozpoznał w pojeździe jeden z tych pojazdów, którymi na akcję jeżdżą wojska chemiczne lub podobne, aż tak bardzo nie znał się na wojskowości. Z wozu wysiadło kilka ubranych na czarno osób, po czym stanęli w kręgu i słuchali dowódcy, jednak stał on zbyt daleko, by można coś usłyszeć. Po kilki minutach ruszyli w stronę wejścia. Obserwując to, wyciągnął telefon.
homowy seksualista
Wysłany: Sob 1:05, 16 Sie 2025
Temat postu:
92.
– Policja! Otwierać! – grupa sześciu funkcjonariuszy ubranych na czarno i z naszywkami POLICJA stała przed drzwiami willi na peryferiach Wałbrzycha. Drzwi otworzyła im odziana tylko w obcisłe mini i biustonosz blondynka w średnim wieku, o zniszczonej alkoholem twarzy i niedbałej fryzurze.
– Pana nie ma w domie – odpowiedziała blondyna śpiewnym wschodnim akcentem. – I nie znaju, kiedy będzie.
– Jest nakaz ewakuacji tego budynku – powiedział sucho policjant, Proszę wszystkich o opuszczenie budynku.
– Panowie, szto to za dziełanje – podniosła głos blondyna, a dowódca dostrzegł, że kobiecie zaczęły drżeć uda. – Wy nie możecie…
Policjant nie podjął tematu, zmierzył protestującą kobietę ostrym wzrokiem, minął ją, potrącając brutalnie i wszedł do willi, a za nim inni. Natychmiast rozeszli się po pokojach, a dwóch funkcjonariuszy weszło na piętro. Wnętrze robiło wrażenie obskurnego, ze ścian miejscami schodziła farba, na korytarzu zamiast lampy wisiała jedynie żarówka.
– Policja, proszę opuścić pokoje!
Po chwili otworzyło się kilkoro drzwi, za którymi stali głównie mężczyźni w średnim wieku, część z nich o ciemnej karnacji. Nagle w wąskim korytarzu zrobiło się rojno i głośno. Mężczyźni wychodzili, po czym bez dyskusji wychodzili w asyście policjantów przed budynek. W sumie wyprowadzono siedem osób, łącznie z kobietą, która dalej się opierała, wykrzykiwała bezładnie słowa polskie i rosyjskie, aż w końcu w asyście dwóch rosłych policjantów, wymachując ramionami, wyszła przed budynek. Nikt jednak nie zauważył mężczyzny, który otworzył okno na piętrze z tylnej strony domu i w momencie, kiedy u drzwi frontowych panował największy rozgardiasz, zręcznie dostał się na okno na parterze, po czym opuścił dom i czmychnął w pobliskie krzaki. Policjanci skonstatowali, że pokój jest pusty, a jego lokator pewnie przebywał na mieście i, nie wnikając za bardzo w szczegóły, opieczętowali drzwi. Pod willę za mniej więcej pół godziny podjechały dwie policyjne suki i w już nieco spokojniejszej atmosferze załadowano ewakuowanych i przewieziono do komendy. Dopiero wtedy mężczyzna wyszedł z krzaków i poszedł w stronę głównej ulicy, rozmawiając przez swój telefon komórkowy.
Anita wreszcie zebrała się i pojechała do domu. Na jej temat nie miałem wyrobionego zdania. Po porannym szoku i jej przerażonych oczach bałem się, że zmaluje coś takiego, przez co i ja i Junior moglibyśmy mieć kłopoty. Dlatego na początku podchodziłem do niej jak przysłowiowy pies do jeża, a ona też unikała mnie, jak tylko się dało, nie odzywała się do mnie, chyba że w kontekście bardziej ogólnym. Dopiero gdy rozanielona wróciła z Pawłem, stało się dla mnie oczywiste, że coś się zmieniło. Nie powiem, jeden problem to załatwiało, mianowicie Pawła, który pewnie straci zainteresowanie mną, co zresztą było mi na rękę, wolałem mieć go jako dobrego kolegę, troskliwego przyjaciela, a nie chłopaka.
– Nad czym tak myślisz? – zapytał Kurczak. Siedzieliśmy w pokoju na górze
– Nad tym, że teraz wszyscy wyjedziecie, a ja zostanę sam – była o tyle prawda, że o tym myślałem również, choć niekoniecznie właśnie w tej chwili. To był problem natury bardziej ogólnej, który przewijał się do wczoraj, kiedy stało się oczywiste, że nie grozi mi już żadna katastrofa. Wyglądało na to, że jestem skazany na samotność, a ostatnie dwa tygodnie to tylko piękna przygoda, która zresztą skończyła się słodko-gorzko: odzyskałem ojca, nasze relacje poprawiały się z godziny na godzinę, a z drugiej strony traciłem Kurczaka, jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Bo taka przyjaźń na odległość to żadna przyjaźń. Mimo swojego młodego wieku mogłem łatwo ogarnąć, jak to wszystko się skończy: Kurczak będzie przyjeżdżał początkowo co tydzień, oczywiście zakładając, że będzie zdrowy itp., Później stopniowo będzie to coraz rzadziej i rzadziej, znajdzie się więcej wymówek, by nie przyjechać, będziemy mieli coraz mniej wspólnych tematów i zaczniemy się od siebie stopniowo oddalać. I nie zmienią tego obietnice, zapewnienia itp.
– Nie możesz wrócić do Wrocławia?
– Nie da rady – odpowiedziałem. – Popatrz na ojca, czy on wygląda na okaz zdrowia? Sam go przecież ratowałeś z zawału. Chcę być z nim tak długo, jak tylko możliwe. Poza tym jaką mam pewność, że mamuśka czegoś znów nie odpierdoli? Moje zaufanie do niej po tym wszystkim wynosi zero i raczej nie ma szans na to, by to się zmieniło. Widzisz, co wyprawia, nasyła na mnie i ojca policję, mi przez telefon powiedziała, że zrobi wszystko, by oddzielić mnie od ojca pedała… Tak zachowuje się porządna matka, kochająca dziecko? A jak ją znów zacznie świerzbić cipa, to cholera wie, kogo tym razem przyprowadzi. Ona nie ma za grosz instynktu samozachowawczego. I ostatnie, jak to lady Madonna mówi, last but not least: z moją matką się mnie da żyć. Ona musi mieć zawsze ostatnie zdanie, jej decyzje muszą być zawsze na wierzchu, a na nie mam nic do powiedzenia. Wiesz, że ona jeszcze wczoraj w rozmowie ze mną broniła tego kurwia? Że go wykończyliśmy, że to wszystko zmyślone, jest w ciężkiej żałobie. Sorry, ale z taką rodziną to ja nie chcę mieć nic wspólnego…
To wszystko powiedziałem, a właściwie wykrzyczałem prawie na jednym wydechu, po czym padłem na poduszkę i zaniosłem się płaczem. Kurczak z miejsca znalazł się przy mnie i zaczął mnie tulić. Niewiele to jednak pomogło, zacząłem się trząść, z ust ciekła mi ślina, początkowo przezroczysta, później bardziej spieniona. Nie mogłem się ruszyć z miejsca. W rękach i w jądrach poczułem silne mrowienie. Wszystko było tak blisko a jednocześnie daleko. Chciałem sięgnąć po stojącą na stoliku puszkę coli, bo w ustach czułem nieznośną suchość, ale nie byłem w stanie rozprostować całego ramienia. W głowie mi się kręcłlo, jakbym był na karuzeli, której zresztą nienawidziłem. Kurczak obserwował to wszystko z przerażeniem, następnie ruszył w kierunku drzwi.
– Wujku Macieju! Wujku Remiku! Pomocy!
Po schodach błyskawicznie wzmagał się coraz głośniejszy tupot i po chwili wujek Maciej wręcz wtargnął do pokoju, dość obcesowo odpychając Kurczaka.
– Co tu się… – po czym podszedł do drzwi i krzyknął.
– Remik, weź walizkę!
Wuj Maciej posadził mnie i złapał za rękę. Jego obecność przy mnie, choć prawie zawsze zbawienna, tym razem pomogła niewiele.
– Otwórz buzię – poprosił wuj Maciej. Dopiero teraz poczułem w ustach charakterystyczny, lekko metaliczny smak krwi.
– No tak… – mruknął coś do siebie.
– Co tu się dzieje? – zapytał ojciec podchodząc do mnie i dysząc ze zmęczenia. Kondycję to on niestety ma fatalną i nie powinien aż tak się wysilać. Zanotowałem w pamięci, żeby z nim o tym porozmawiać.
– Patrz – Maciej pokazał ojcu mój język i ślinę, którą starł mi z ust. Ojciec pokiwał głową.
– Atak padaczki?
– Na to mi wygląda – odparł niechętnie Maciej. – Kurczak, czy możesz mi opisać moment po momencie, co stało się w tym pokoju? – zapytał wyjmując ciśnieniomierz. Ucisk na ramię spowodował, że poczułem się nieco bardziej trzeźwo.
– Aj…
– W sumie nic – odpowiedział Kurczak spokojnie, uważnie mnie obserwując. – Grubcio zaczął mówić o tym, jak bardzo się boi tego, że my stąd wyjedziemy, a później o tym, jak nienawidzi matki. Nagle zaczął się trząść, to było nie do opanowania. Później się rzucał, a z ust zaczęła mu sieknąć krew. I was zawołałem. To chyba tyle…
– Sto trzydzieści na siedemdziesiąt pięć, w normie, choć ta góra mogłaby być trochę niższa, puls sto dwadzieścia, za wysoki.
Ojciec i Maciej patrzyli przez chwilę to na mnie, to na siebie w milczeniu.
– Padaczka często, zwłaszcza u młodych ludzi jest efektem wyczerpania organizmu, zmęczenia, braku snu, nerwów… Tyle że to są tylko i aż przyczyny wystąpienia ataku u tych, którzy padaczkę już mają. Ty wiesz coś na ten temat?
– W sumie nic – odpowiedział ojciec chowając stetoskop do torby lekarskiej. – Tak długo, jak mieszkaliśmy razem, Michał był zdrowym dzieckiem, może z lekką skłonnością do przeziębiania się, ale nic ponadto. Później oczywiście nic nie wiem. Jedno jest pewne, teraz trzeba będzie zrobić kompleksowe badanie mózgu. O guza go nie podejrzewam ale… A może przyznaj się, młody, że łoisz wódę po krzakach z kolegami i masz padaczkę alkoholową.
– Alkohol piłem tylko raz, szklankę piwa na klasowej zielonej szkole – przyznałem. – Nigdy nie paliłem, ani papierosów ani marychy – powiedziałem z trudem. Drżenie przeszło, ale odczuwałem zmęczenie od głowy aż po stopy.
– Marychy? – zdziwił się ojciec. Nie mów, że…
– To nie tajemnica – wyręczył mnie Kurczak – że koledzy z klasy popalają. Nawet nam proponowali tanie działki, takie promocyjne.
Nawet nie zauważyłem, że koło drzwi stał Junior i słyszał wszystko, o czym było mówione. Na jego twarzy malowało się przerażenie nie mniejsze niż u Kurczaka. Po chwili oficjalnie usiadł przy moim łóżku.
– Słuchajcie chłopaki uważnie, bo to przede wszystkim was dotyczy. W ciągu najbliższych trzech – czterech dni macie się tak zorganizować, że przy Michale jest zawsze co najmniej jedna osoba – powiedział ojciec poważnym tonem. – Maciora i Paweł niestety muszą jutro rano jechać do Wrocławia, przyjadą na weekend. Ja wracam do pracy, ktoś musi zarobić na kromkę chleba. Kurczakowi załatwimy jeszcze tydzień laby, o ile oczywiście pani Honorata się zgodzi. To znaczy względnej laby, bo dalej będziesz odrabiał zadania zdalnie.
Musiałem drapać się po brzuchu by nie parsknąć śmiechem. Nauka zdalna w naszym wydaniu była totalną fikcją i mieliśmy już trzy dni zaległości.
homowy seksualista
Wysłany: Czw 17:32, 14 Sie 2025
Temat postu:
Ja mieszkam w UK więc mam spaczone myślenie
Dzięki
januma
Wysłany: Czw 4:43, 14 Sie 2025
Temat postu:
254/255 ladunek podlozony przy tylnym kole od stony kierowcy a znaleziony po prawej - kierownica jest raczej po lewej,
homowy seksualista
Wysłany: Śro 23:15, 13 Sie 2025
Temat postu:
91.
Jest w działaniach policji pewne wyrażenie, które stanowi klucz, a nawet wytrych do ich pracy, którym są usprawiedliwiane mniejsze naruszenia prawa w prowadzeniu różnych dochodzeń i walką z grupami przestępczymi. Ten zwrot to „działania operacyjne”, wykonywane nieraz pod przykryciem i prawie zawsze po cywilu. Do niedawna ten wytrych był nieco stępiony, bo sądy nie dopuszczały dowodów zdobytych wskutek naruszenia prawa i odrzucała wszystkie dowody z działań operacyjnych, jednak po wprowadzeniu ustawy o „owocach zatrutego drzewa” sytuacja zmieniła się nieco na korzyść policji. Wiedział to pełniący obowiązki komendanta komisarz Poniewierski, kiedy negocjował z „górą” dalsze postępowanie wobec Janika.
– Nie mogę podać szczegółów, ale zdobyliśmy to w wyniku szeroko zakrojonych działań operacyjnych – i ta fraza musiała wystarczyć, gdyż mimo że policja jest strukturą wysoce schierarchizowaną, postępowania wobec poszczególnych osób są prowadzone autonomicznie i na użycie większości środków nie jest potrzebna specjalna zgoda. Co wcale nie znaczy, że policja może wszystko i zawsze, przynajmniej w teorii. Jednak szefostwo nie zaniepokoiło się, gdy Poniewierski musiał wyznać, że grupa operacyjna weszła do mieszkania wysokiej rangi policjanta bez stosownych uprawnień, choćby nakazu aresztowania czy przeszukania, nazywanego potocznie rewizją. Poniewierski zdawał sobie sprawę, że ten względny spokój może szybko trafić szlag, jeśli okaże się, że Janik miał możnych protektorów, ale na razie postanowił to mieć głęboko i daleko. Zresztą jego pozycja jako pe o niejako go usprawiedliwiała.
– Jest jeszcze jedna sprawa – powiedział Poniewierski zdziwiony łatwością tej rozmowy. – Potrzebujemy pilnej interwencji wojskowej grupy chemicznej.
– To nie takie proste – usłyszał. – I sporo przy tym załatwiania.
– Ja tego potrzebuję teraz – powiedział cicho.
– Jest pan pewny że chemiczna na nie saperzy?
– W mieszkaniu podejrzanego wydobywa się cyjanowodór – Poniewierski zagrał swoją najsilniejszą kartą – jest prawdopodobieństwo, że podejrzany zastawił coś na kształt pułapki dla niechcianych gości.
– Jest pan pewien? Jeśli tak, to trochę zmienia postać rzeczy. Ale pułk chemiczny zajmujący się takimi rzeczami jest w Tarnowskich Górach. Trochę potrwa ich ściągnięcie. Na razie proszę zabezpieczyć teren, ale tak, by mucha się nie przecisnęła i na wszelki wypadek ewakuować sąsiednie wille w promieniu pięćdziesięciu metrów. Ile tego będzie?
Poniewierski popatrzył na plan miasta z zaznaczonymi granicami działek poszczególnych nieruchomości, otrzymaną kiedyś z katastru miejskiego. Obszar ten od tamtego czasu nie uległ jakimś szczególnym przeobrażeniom. W grę zatem wchodziłby również budynek oficjalnie należący do Adamandego Kobiórskiego, w którym ukrywał się Janik.
– Dwie sztuki. Da się uwinąć do wieczora.
– No to działajcie. I proszę co dwie godziny składać relację do komendy wojewódzkiej we Wrocławiu, do inspektor Elwiry Kołodziejskiej. A na razie do widzenia.
Na jakiś czas w gabinecie dowodzenia akcji nadzwyczajnych, w którym Uszatek przebywał wbrew prawu o zdrowemu rozsądkowi, zapanowało milczenie. Poniewierski wstał i podszedł do okna, a następnie je uchylił mimo panującej na dworze niskiej temperatury.
– Jeszcze tej rury tu brakowało – westchnął Uszatek, który na dźwięk jej nazwiska skrzywił się, jakby go bolał ząb. – Uważaj na nią, babsko lubi patrzeć na ręce i czepiać się wszystkiego, a najbardziej tego, na czym się nie zna. Jak znam życie, ona gotowa tu jeszcze przyjechać. A jak tam nasz obiekt?
– Stoi przed domem na Nowym Mieście, na Rymanowskiej, od dobrych pięciu minut. Czy nie tam mieszka aspirant Bogdan Strzelczyk?
Było to raczej pytanie retoryczne, z racji miejsca zamieszkania policjant był żartobliwie nazywany na komendzie Bogdanem Rymanowskim. Uszatek nigdy nie miał do niego zaufania i przyłapał go na kilku poważnych niedociągnięciach, którymi do dziś zajmowała się komisja dyscyplinarna. Ale jak dotąd niczego mu nie udowodniono.
– Wyślij tam patrol, ale po cywilnemu – zasugerował Uszatek.
–¸Ty myślisz, że ja sram ludźmi? – zirytował się Poniewierski, miętosząc w ręku niezapalonego papierosa. – Dziesiątka na tę cholerną ewakuację, cztery dwuosobowe patrole na blokady, ja już naprawdę nie mam kim robić…
Mimo tego biadolenia, udało się jakoś zorganizować patrol w cywilnym wozie, który miał szansę być nierozpoznany, bo należał do szwagra policjanta. Oczywiście było to wbrew przepisom, ale jak się walczy z człowiekiem z firmy, trzeba sięgnąć po środki nadzwyczajne.
– To co, wracamy? – zapytała Anita. Stali przed sklepem, opatuleni w płaszcze przeciwdeszczowe, a Paweł chował zakupy do plecaka. Deszcz bębnił o niechlujnie położone płyty chodnikowe.
– Ja wiem? Nie bardzo mi się chce pedałować w tym deszczu. Tu jest taka prawie sympatyczna knajpka, gdzie podają świetną cappuccino.
– Prawie sympatyczną? – zaśmiała się Anita. Paweł zaskakiwał ją na każdym kroku, zachowaniem, słownictwem, a mimo wszystko niesamowitą dojrzałością, której nie miał do tej pory żaden chłopak, którego znała.
– Tak, kilka dni temu zabronili mi wejść do ubikacji z Michałem, a tylko chciałem pomóc mu się umyć. Ale kawę mają naprawdę wyborną.
Przypięli rowery do znaku drogowego i weszli do lokalu. Paweł poszedł do bufetu, a Anita dyskretnie go obserwowała, każdy ruch, każdy grymas twarzy, a i zaglądała w rejony najczęściej zakazane dla młodych dziewcząt. Wyglądało na to, że Paweł i w tych rejonach męskiego ciała był prawdziwym mężczyzną. A i tyłek miał całkiem zgrabny jak na takiego miśka. Ciekawe, jak by zareagowały koleżanki, gdyby pojawiła się z nim na jakiejś imprezie? Zazdrościłyby czy, wręcz przeciwnie, obśmiałyby ją? Tymczasem Paweł z dwiema filiżankami cappuccino zbliżał się do stolika, a ciemna górka, na której była skoncentrowana, zaczęła być bardziej sprofilowana. Zrobiło się jej od razu gorąco. Jeszcze nigdy tak nie reagowała na mężczyznę.
– Proszę bardzo – Paweł z gracją i zamaszystym ruchem postawił przed nią parującą filiżankę i uśmiechnął się.
Jeśli Anita myślała, że skończy się tylko na jednej filiżance, to była w błędzie i to nie tylko dlatego, że deszcz coraz bardziej bębnił w szyby kafejki. Obgadali już prawie wszystkich mieszkańców domu w Zagórzu, a Anita poznała historię tej niezwykłej konstelacji ludzi.
– I nie pamiętasz mamy?
– Trochę tak, wtedy miałem cztery lata, ale to są takie luźne, niepowiązane ze sobą wspomnienia. Ciężko mi teraz powiedzieć, czy tęsknię. Oczywiście na początku było mi źle, ojciec mi powiedział, że przepłakałem masę nocy i spałem z nim w łóżku. Ponoć lepiłem się do każdej kobiety, która znalazła się w okolicy. Czasem pytałem ojca, czy załatwi mi nową mamę, ale ojciec całkiem szczerze mi odpowiedział, że jeszcze nie jest na to gotowy i długo nie będzie. Ale za to miałem i mam masę ciotek: ciotkę Jolę, mamę Juniora, ciotkę Marię, żonę Sebastiana, oczywiście babcię Martę i dziadka Romka…A córka Sebastiana, dziś posłanka, robiła za moją starszą siostrę.
– Masa kobiet się tobą interesowała – powiedziała Anita wesoło, ale z igiełką zazdrości.
Siedzieli już nie naprzeciw siebie, a koło siebie, bo po kolejnej przyniesionej cappuccino Paweł z premedytacją zmienił miejsca i usiadł koło niej. Niby przypadkiem, odstawiając filiżankę dotknęła jego ręki i miło ją zaskoczyło jej aksamitne ciepło. Manewr ten powtórzyła za niecałą minutę, tym razem Paweł albo się zorientował albo po prostu nie zlekceważył tego gestu i chwilę później pieścił jej palce.
– Paweł, jest jeszcze jedna rzecz…
Paweł popatrzył się na nią uważnie. Coś jakby cień przemknął przez jej twarz.
– Tak, Anitko...
– Marek i Michał…
– Co z nimi? – Paweł zupełnie nie wiedział, do czego ona zmierza.
– Czy oni… no wiesz… ciężko mi o tym mówić, ale jak weszłam do tego pokoju na górze, gdzie oni spali…
Tu utknęła. Nie była w stanie zwerbalizować tych obrazów, które tak mocno wbiły się jej w pamięć, choć już otrząsnęła się z szoku, który spowodowała u niej ta scena.
– Chodzi o to, czy oni są razem? – domyślił się Paweł. – Może tak, może nie. Coś jest na rzeczy. Dajmy im żyć tak, jak oni tego chcą i jak oni uznają za stosowne. Nie naprawiajmy świata, bo niewiele zmienimy, a możemy tylko spowodować coś, czego później będziemy mocno żałować. To ich życie i ich szczęście.
Anita nikomu by się nie przyznała, że właśnie w tym momencie Paweł zdobył ją szturmem.
homowy seksualista
Wysłany: Śro 13:05, 13 Sie 2025
Temat postu:
Dzięki. Możesz mi korektę przysyłać na prywatną wiadomość, też będzie dobrze
januma
Wysłany: Wto 23:57, 12 Sie 2025
Temat postu:
209. ...Cos ci jesz?... chyba jest
fora.pl
- załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by
phpBB
© 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin