Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nie będzie bolało (zakończone)
Idź do strony 1, 2, 3 ... 11, 12, 13  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 18:12, 07 Maj 2018    Temat postu: Nie będzie bolało (zakończone)

UWAGA. Historia, do czytania której właśnie się zabierasz, zajmuje ponad 250 stron normatywnego druku. Dlatego gorąco polecam jej wersję w e-booku, którą znajdziesz (za darmo i bez logowania) tutaj: [link widoczny dla zalogowanych] Znajdziesz tam PDF, na prośbę mogę wykonać także EPUB i AZW3. (HS)


Eh… Chyba muszę zacząć od mojej mamy, bo to przez nią wszystko się tak popieprzyło. Tylko się przedstawię, nazywam się Maciek Reroń, mam prawie piętnaście lat, no dobra, czternaście z hakiem, ale bliżej piętnastu, a zgodnie z zasadami zaokrągleń, powyżej połowy zaokrąglamy w górę. Chodzę od podstawówki w takim małym mieście w województwie dolnośląskim. I tu mogę “przeskoczyć” do mojej mamy, bo to dzięki niej kiszę się w tej dziurze. Do niedawna mieszkałem we Wrocławiu, w fajnej dzielnicy, na Krzykach, miałem kolegów, koleżanki, dobre życie. No ale nic przecież nie trwa wiecznie, mamusia poprztykała się z ojcem, tak na śmierć i życie i postanowiła się wyprowadzić. Nie tylko z domu, który należy do ojca, ale z miasta. Jest za małe na niego i mnie – zwykła mawiać. Nawet wróciła do swojego panieńskiego nazwiska, Dolata. Szczęście, że mnie nie kazała zmieniać. W każdym razie, jak zwykle w takich przypadkach, mnie nikt się nie pytał o zdanie, a wolałbym zostać z ojcem. Trochę pije i potrafi być nieprzyjemny, ale można się z nim dogadać. A z matką? Nie pójdziesz! Dlaczego? Bo nie. I bądź tu człowieku posłuszny rodzicom. Pewnego pięknego (na pewno nie dla mnie) popołudnia mamuśka weszła do domu i oznajmiła, że się wyprowadza. I to ze mną. Tak zostałem poinformowany o najważniejszej zmianie w moim życiu. A ojciec tylko wzruszył ramionami. Jak musisz… Nawet o mnie nie zawalczył, podlec jeden. Dlaczego? Dlatego, że mam tych kilka kilogramów więcej? Zawsze mnie prześladował z tego powodu, kazał ćwiczyć, a ja jakoś nie mogłem od tych kilogramów się uwolnić. Ale teraz przynajmniej go nie obchodzą. Od tamtego „wejścia smoka” czyli wtargnięcia matki minął tydzień i już się wyprowadzaliśmy. Jak ona tak szybko załatwiła sobie przeniesienie w pracy, to nie wiem. Jest ekonomistką i pracuje w dużej sieci sklepów spożywczych. W tydzień przenieśli ją na takie samo stanowisko w totalnej dziurze na zadupiu. O tym zadupiu opowiem wam za chwilę, jeszcze tylko skończę z matką. Na mój gust to ona sobie najpierw znalazła tę pracę, a dopiero potem oświadczyła, że odchodzi. To całkiem w jej stylu, motać, kłamać i prowadzić gierki to ona potrafi jak mało kto. Czasem sobie myślę, że załatwiła tę pracę dlatego, bo chcieli się jej szybko pozbyć z biura, w każdym razie wcale bym się nie zdziwił, gdyby właśnie tak było. Cały czas wydzwaniała po koleżankach, zastanawiały się jak wygryźć tą czy tamtą z biura… Podejrzewam, że ktoś się wkurzył i postawił jej warunek. A że z tatuśkiem się jej niezbyt układało, skorzystała z sytuacji i dała nogę.

Myślałem, że ją zabiję. Na drugi dzień w szkole była stypa, bo nikt nie chciał uwierzyć, że wyprowadzam się z Wrocławia na jakąś wiochę. Może moja klasa nie była idealna, ale z chłopakami dawało się wytrzymać, a nawet miałem nawet kilku bardzo fajnych kumpli i kumpelek. Było z kim iść na Śląsk na mecz, wyjechać w góry, a nawet w tajemnicy przed starymi wypić piwko albo dwa. Bo święty to ja nie jestem, co to to nie. Nawet palić zacząłem, tylko że to mi wybitnie nie smakowało i po pierwszym papierosie zwyczajnie się porzygałem. Oczywiście tak, aby kumple nie widzieli, po co narobić sobie obciachu? Wymówiłem się, że mam coś do zrobienia, dałem nura w najbliższe krzaki i tak odcierpiałem swoją pierwszą i chwilowo ostatnią fajkę. Nikt później nie powiedział mi złego słowa, nawet Artur, który nie za bardzo mnie lubił i czepiał się, czego tylko się dało. Ale i Arturowi zrobiło się smutno, kiedy dowiedział się, że to już koniec. Z nauczycieli to zmartwiła się Zawacka, nasza nauczycielka, którą nazywaliśmy Zawicką. No bo Wicek czy Wacek to prawie to samo. Mnie również było szkoda. Uczniem jestem, powiedzmy, średnim, trochę powyżej, ale z matematyki zawsze najlepszym. Nawet kangura wygrałem rok temu. To taki konkurs, gdzie są wyjątkowo potrzepane zadania. Zawicka obiecała, że zrobi ze mnie dobrego matematyka i nawet jej to wychodziło. Cóż, to też trzeba będzie spisać na straty. Jeśli miałem szansę na dobre wykształcenie, to chyba przepadła ona bezpowrotnie.
– Nic nie da się zrobić? – pytała mnie na przerwie. – Może jakiś internat albo coś? Ty się zmarnujesz w tej dziurze.
Matka na sam dźwięk słowa „internat” wpadła w prawdziwy szał.
– Żeby cię nauczyli pić, ćpać i chodzić na dziwki? Co to to nie, nawet wybij to sobie z głowy.
Z tymi dziwkami to mnie trochę zaskoczyła, bo wcale nie myślę o takich rzeczach i na razie się nie zanosi. Owszem, zaczęło się u mnie coś takiego, co się nazywa dojrzewanie płciowe, ale jakoś mało mnie dotyczy. Na razie nawet głos mi się niespecjalnie zmienił a i inne rzeczy, o których piszą w podręczniku, jakoś mnie nie dotyczą. Nic mi nie leci, nie wytryskuje, ani w dzień ani w nocy, niczego sobie nie walę, nie trzepię czy nie robię innych rzeczy, o których moi kumple opowiadają sobie z czerwonymi policzkami. Tyle co mi trochę włosków nad wackiem urosło. Dziewczyny tez mnie niespecjalnie podniecają, nie łapię ich za cycki, jak Zabłotny czy Syczewski, klasowi podrywacze i lowelasi. Jestem zwykłym, w miarę spokojnym chłopakiem bez większych odchyłów. Owszem, ostatnio zerwałem się na wagary z całą klasą, bo ciężko było się wyłamać, ale pomysł niespecjalnie mi się podobał. Teraz nawet i tego nie będzie…
– Nie da się czegoś wymyślić? – zapytał mnie mój najlepszy kumpel, z którym od pierwszej klasy siedzę w jednej ławce, Jasiu Deszcz, zwany przez nas Ulewą.
– Gdzie tam, Ulewa, to przecież nie z moją starą – odpowiedziałem. A już na pewno nie, kiedy się uparła.
Ulewa to profesorskie dziecko, wychowane w kulcie wiedzy myślenia i takich tam innych. Wychodzi z założenia, że nie ma rzeczy niemożliwych. Jeśli mi coś nie wychodziło, zawsze potrafił mi tak pomóc, by mi się w końcu udało. Nie tylko w szkole, ale nawet w głupim przechodzeniu przez płoty i murki, w których mój brzuszek czasem mi przeszkadzał. Tak samo z piłką, potrafił ze mną tak długo ćwiczyć dwutakt czy drybling, aż przestałem być sierotą w grach zespołowych. Mogłem mu powiedzieć dosłownie wszystko bez strachu, że zostanę wyśmiany, niezrozumiany czy zlekceważony. On umiał słuchać i najczęściej znaleźć jakieś sensowne wyjście.
– Może mój ojciec pogadałby z twoją starą? – nalegał Ulewa.
– Odpuść sobie, to nie ma najmniejszego sensu.
Nie chciałem mu mówić, że matka nie przepada za nim ani za jego rodziną. Nie pytałem się dlaczego, bo pewnie i tak by mi nie odpowiedziała, a jeśli nawet tak, to wykpiłaby się jakąś bzdurą i pewnie nigdy nie dowiedziałbym się rzeczywistego powodu. Gdyby profesor Deszcz pojawił się u nas w domu, wątpię, czy nawet podałaby mu herbatę.
– Jakby co, to pisz esemesa albo zadzwoń. Jak przyjedziesz, to możesz u mnie spać.
Sytuacja z drugiej strony była nieco lepsza, rodzice Ulewy bardzo mnie lubili, za to mieli oprócz Jasia jeszcze czwórkę młodszych dzieci i wolałem się u nich nie pojawiać, bo i tak najczęściej nikt nie miał dla mnie czasu, a i ja nie przepadałem za wiecznie wrzeszczącymi bachorami.
– No jasne – odpowiedziałem.

Wątpiłem jednak, czy tak często będę go odwiedzał i to nie dlatego, że go nie lubię. Moje nowe miasto nie ma dobrej komunikacji z Wrocławiem, mimo że tak daleko od niego wcale nie leży. Jest co prawda stacja kolejowa, ale ostatni pociąg osobowy widziano tam jeszcze w dwudziestym wieku i nikt nie pomyśli, by przywrócić ruch na tej linii. Może dlatego, że stacja leży prawie trzy kilometry od miasta i trzeba tam dreptać pół godziny. Może też dlatego, że jesteśmy na samiutkim skraju województwa dolnośląskiego i marszałkowie obu województw nie mogą się dogadać, kto będzie płacił za te połączenia. Nieistotne, liczy się, że kolei nie ma. Są autobusy, ale ja za nimi nie przepadam, bo w środku jest najczęściej za duszno, a poza tym kręci mi się w głowie. Czyli dupa zimna, dla mnie nie ma żadnej możliwości wyrwania się z tej wiochy. A wiocha to jest straszliwa, mimo że formalnie ma prawa miejskie i to od dawna. Jedna Biedronka, jedna Żabka, a po resztę trzeba jeździć do Wrocławia, bo nic więcej się tu nie dostanie. A najgorsze, że w tej dziurze są tylko trzy podstawówki, w tym jedna prywatna, zdaje się, że jakaś mocno religijna. Niech mnie pan Bóg broni przed taką szkołą. Na szczęście moja matka, cokolwiek złego bym o niej powiedział, nie jest zdewociała i nawet przede mną przestała udawać, że chodzi do kościoła. Ostatnio zresztą widziałem ją tam na mojej rocznicy pierwszej komunii. Co oczywiście nie przeszkadza jej wypychać mnie co niedzielę do kościoła. Tyle że nie oczekujcie od mojej matki konsekwencji… A ja nauczyłem się tak lawirować, by wysłuchać kazanie a resztę mszy spędzić w miłym towarzystwie na skwerku. Tu się tak nie da, bo mieszkamy zaraz przy kościele i matka wszystko widzi przed okno, oczywiście o ile nie śpi. O mojej szkole długo można by opowiadać, tylko po co? Matematyka jest straszna, dzieciaki zmagają się z rzeczami, które już dawno przerabiałem, polonistka jest ambitna, ale co z tego, skoro klasa wcale ambitna nie jest. Niczego się tutaj nie nauczę. Może poza fizyką, bo jest bardzo sensowny nauczyciel, który mnie polubił.
– Reroń, zrób to zadanie do tablicy, bo nie chcę, byśmy siedzieli tu nad tym do zakończenia roku – mawiał.
Matkę wcale to nie interesuje, a przynajmniej nie robi takiego wrażenia. Nawet nie pyta, jak mi idzie w szkole, po prostu chodzi na wywiadówki i albo ich nie komentuje, albo opieprzy mnie za jakąś inbę, z którą najczęściej nie miałem nic wspólnego. Tu się bardzo przestrzega zasady odpowiedzialności zbiorowej, coś, z czym w mojej poprzedniej szkole dawno już skończono.
– Dlaczego wybiliście szybę na korytarzu? – grzmiała matka po którejś wywiadówce.
– Ja wybiłem?
– Nie wiem kto, wychowawczyni mówi, że wy.
Oczywiście wiem, kto wybił tę cholerną szybę, ale za cholerę tego nie powiem głośno. Nie chcę oberwać albo nawet coś gorszego, co w tej klasie jest zupełnie możliwe. Tu władze trzyma grupa czterech, pięciu osiłków, a reszta albo jest na ich usługach albo w najlepszym razie trzyma się od nich z daleka. Wystąpienie przeciwko nim jest zupełnie niemożliwe. Po co mam zgarnąć bęcki? I to wcale nie od tych osiłków, oni za bardzo cwani są, by zrobić to własnoręcznie. Wysługuję się albo kolegami z innych klas, albo, nawet częściej, starymi bykami, którzy skończyli podstawówkę, a z którymi się kumplują. I o ile dałbym może radę takiemu Szczawińskiemu czy Teresiakowi, z tamtymi gnojami nie miałbym najmniejszych szans.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Sob 18:11, 04 Sie 2018, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
waflobil66
Wyjadacz



Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 505
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy

PostWysłany: Wto 15:51, 08 Maj 2018    Temat postu:

Zapowiada się na coś lekkiego, przyjemnego, może wesołego. Czy się mylę, bo w zasadzie akcja się jeszcze nie zaczęła?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 16:29, 08 Maj 2018    Temat postu:

Wręcz przeciwnie, nie będzie ani lekkie ani wesołe./ Obczaj okładkę na trujniku, to się dowiesz o czym będzie.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 18:46, 08 Maj 2018    Temat postu: 2.

– Nie wiem, co się z tobą dzieje. We Wrocławiu miałeś kolegów, koleżanki, do domu wołami nie dało się ciebie zaciągnąć. A tu siedzisz cały czas przy komputerze, nad książką albo przed telewizorem.
Cała moja mamuśka za swoją żelazną logiką. Najpierw mnie od tych kolegów i koleżanek wyrwała, a teraz narzeka, że nie mam z kim się bawić. Ciekawe, kiedy będzie narzekała, że nie ma nikogo w łóżku…
– Jak chcesz, to kupię ci psa – powiedziała wspaniałomyślnie.
Jeśli myślała, że skoczę jej na szyję i uściskam, to się grubo pomyliła. Za dużo naoglądała się filmów familijnych, w których dzieciaki błagają rodziców o zwierzaka. Mnie to było doskonale obojętne.
– Musisz ten tłuszcz gdzieś wychodzić – dodała widząc mój całkowity brak entuzjazmu.
No i stałem się właścicielem kundla, którego nazwałem Newton, choć matka chciała Azor. Mądrze mu z oczu patrzyło, więc nazwałem go tak jak mojego ulubionego naukowca. Matce pies się niezbyt podobał, chciała yorkshire terriera, ale przecież nie będę sobie robił żenady z taką szczotką do podłogi. Newton zaś był podobny z figury do foksteriera, choć miał trochę inną kufę. Nieistotne, na konkurs piękności się z nim nie wybieram. Ważne, że nie przypomina mopa i nie jest agresywny. To znaczy nie wiem czy nie jest, bo ma dopiero kilka miesięcy, ale na takiego nie wygląda.
Pies zmienił moje życie w stopniu znacznym. Rano, jeszcze przed śniadaniem wypuszczałem go na chwilę na dwór a po południu, kiedy byłem w połowie odrabiania lekcji, brałem go na dłuższy spacer. W przypadku mojego miasteczka oznacza to wyjście za miasto, bo nie ma tu jakiegoś sensownego parku, w którym można by było sobie pochodzić. Więc idzie się albo w stronę stacji kolejowej, albo w drugą, gdzie zaraz za miastem jest wieś o wdzięcznej nazwie Wioska. Dość niechętnie wybieram się w tamtym kierunku, bo wieśniacy rzadko trzymają swoje psy na smyczy i często obce psy zaczepiają Newtona. Już kilka razy musiałem interweniować, a raz mało nie skończyło się pogryzieniem.

– Ty byłeś z psem? – zapytała matka pewnego grudniowego wieczora, zaraz, kiedy wróciła z pracy. Muszę przyznać, że tego dnia oszukałem trochę, bo i pogoda była wyjątkowo wredna i ja miałem sporo do nauki, więc wyszedłem tylko na kilka minut na rynek.
– Byłem, byłem – odburknąłem.
– Pies wygląda na niewyprowadzonego – stwierdziła matka. Ciekawe, po czym to poznała? Przecież kundel zrobił swoje na zewnątrz, podłoga czysta. Już nie sikał tak jak podczas pierwszych dni, kiedy prawie dosłownie latałem za nim ze szmatą. Ale nie będę z nią dyskutował. Ubrałem się wyjątkowo ciepło, wziąłem smycz i obrożę i wyszliśmy na grudniową pluchę. Było już dobrze po siódmej. Nie miałem ochoty na żadne spacery, poszliśmy do rynku i pokręciliśmy się po okolicy. Było pusto i cicho, komu by się chciało wychodzić w taką pogodę? Nieprzyjemny deszcz zacinał prosto w twarz, podmuchy wiatru powodowały, że czułem się, jakby woda zamarzała mi na twarzy. W rynku była tylko jedna osoba, wyglądał na chłopaka w moim wieku. Szedł wolno w moim kierunku, trzymając ręce w kieszeniach krótkiej kurtki. Gdy przechodziłem pod jedną z nielicznych latarń, zobaczył mnie i natychmiast zmienił kierunek marszu. Jednak było już za późno, bym go nie poznał. Przecież to Paweł Zarychta z mojej klasy. Było mi wszystko jedno, co robi i gdzie chodzi, nie wiem czy od początku mojego chodzenia do tej szkoły zamieniłem z nim ze trzy zdania, poza standardowym „cześć”. I do tego zdania tak nieważne, że nigdy nie przypomniałbym sobie, o co wtedy mi chodziło. Zarychta skręcił w jedną z bocznych uliczek, ja szedłem dalej według swojego planu okrążenia rynku i pospacerowania w miejskim parku. Tam też natknąłem się na niego, stał nad stawem i, jeśli dobrze mogłem zauważyć, rzucał kamienie do wody. I znów to samo, kiedy tylko mnie zauważył, z miejsca rozpłynął się. Jakby wyraźnie unikał spotkania. Nie to, że ja miałem na nie ochotę, mógłbym zamienić kilka zdawkowych słów, czemu nie, ale najwyraźniej on nie miał ochoty. Ponieważ moje miasto nie jest żadną metropolią, spotkałem go jeszcze dwa razy i znów z tym samym skutkiem, znikał ile razy zorientował się, że jestem w pobliżu. Na pewno nie liczył na to, że go nie widziałem, oprócz kilku ludzi przemykających w pośpiechu do domu byliśmy chyba jedynymi spacerowiczami w mieście.

Jeszcze tego samego dnia widziałem go przez okno, jak szedł w kierunku parku. Ciekawe, dlaczego tak chodzi po mieście? Mnie szkoda by było tak marnować czas, już ten nieszczęsny pies spowodował, że musiałem ograniczyć moje zainteresowania. Zapytać go o to jutro w szkole? A niby dlaczego mnie to tak interesuje? Oczywiście nie wiedziałem nic o jego rodzinie, ba, nie wiedziałem nawet gdzie mieszka, nawet nie zwróciłem uwagi, w którym kierunku wychodzi po szkole. Jednak jego dziwne zachowanie spowodowało, że postanowiłem mu się przyjrzeć nieco bliżej. Niestety, już pierwszego dnia czekało mnie spore rozczarowanie.
– Zarychta – padło podczas sprawdzania listy obecności. Nikt się nie odezwał. Nie zauważyłem wcześniej jego nieobecności, ranek to nie jest czas, kiedy mój mózg jest w pełnej formie. Zazwyczaj dopiero na drugiej lekcji czuję się rozbudzony. Co innego wieczorem, mógłbym w ogóle nie chodzić spać, gdyby nie mama, konsekwentnie wywalająca mnie do łóżka o dziesiątej.
– Zarychta nieobecny – powiedział na głos fizyk wpisując nieobecność do dziennika. – Ciekawe, jak on chce zaliczyć semestr.
Nikt nie skomentował słów nauczyciela, a ja dopiero teraz zauważyłem, że Paweł chodzi do szkoły w kratkę. Ciekawe, jakie są tego powody? Rozumiem, że można raz na jakiś czas pójść na wagary, ale nie raz na tydzień… Nie miałem jednak czasu zastanawiać się dłużej, bo padła zawsze absorbujące polecenie wyciągnięcia karteczek. I choć byłem przygotowany, tej kartkówki nie mogłem zaliczyć do szczególnie udanych. Ciągle spoglądałem w miejsce, gdzie powinien siedzieć Paweł.
– Nie wiedz co się dzieje z Zarychtą? – zapytałem na przerwie Franka Roszuka, niskiego, krępego chłopaka, jednego z nielicznych, z którym byłem na czymś, co od biedy można określić przyjazną stopą. Nic konkretnego, rozmawialiśmy głównie na temat zadań z matematyki i czekających nas sprawdzianów, ale chwilowo dobre i to.
– Kto by się przejmował Zarychtą – powiedział jakby do siebie. – Pewnie znów pokłócił się z ojcem. Ile ci wyszło w trzecim zadaniu, z tym kamieniem zrzuconym z dachu?
No i nici z rozmowy. Zapytałem jeszcze Zuzę, jedną z klasowych plotkarek, licząc na jej wiedzę. Ale ona również nie miała mi nic do powiedzenia. Nawet zdziwiła się, że ktoś o niego pyta. Mogłem jeszcze popytać tu i ówdzie, ale odpuściłem sobie. Wyglądało na to, że temat Pawła Zarychty nie istnieje. Usiłowałem sobie przypomnieć, z kim się koleguje. Nic z tego, ilekroć wychodziliśmy z klasy na przerwę, zawsze wychodził sam, nie pamiętam, by z kimś dłużej rozmawiał.

Paweł pojawił się następnego dnia. Już na pierwszej lekcji polonistka wywołała go do odpowiedzi. Mówił krótko, ale z sensem, widać, że był w miarę przygotowany, choć język polski na pewno go nie fascynował, a ballady i romanse Mickiewicza w szczególności. Gdy stał przy tablicy, przypatrywałem mu się uważnie. Raczej niższy niż wysoki, szczupły, krótko obcięty z fryzurą na jeża. Taki, jakich tysiące pałętają się po szkołach wszystkich miast Polski. Nic szczególnego, podejrzewam, że gdyby w tej dziedzinie był wzorzec do ustawienia w tym paryskim biurze w Sèvres, mógłby tam stanąć właśnie Paweł. Choć nie, było coś w jego twarzy, coś jakby strach czy przerażenie. A może mi się wydawało? Poza tym mogło mieć to swoje szkolne powody, kto lubi, jak go pytają na pierwszej lekcji? Obserwowałem go jeszcze tego samego dnia, oczywiście tak, by nie zorientował się, że się nim interesuję. Po lekcjach poszedł, podobnie jak ja, na obiad do stołówki. Chciałem nawet usiąść koło niego, ale postanowiłem na razie obserwować go z boku. Siedział i bez apetytu męczył prawie pozbawiony smaku krupnik, a następnie niewiele lepszy mielony z jakąś surówką z Bóg wie czego. Jednak moje tempo jedzenia było szybsze i gdy dopijałem kompot, on jeszcze nie był w połowie drugiego dania. Nie miałem ochoty siedzieć nad pustymi talerzami, toteż odszukanie jego domu musiałem przełożyć sobie na inną okazję.

– Czy ty słyszysz, co się do ciebie mówi? Gdzie są twoje spodenki od wuefu? – wyrwała mnie z zamyślenia matka. – Ty w ogóle ostatnio jesteś jakiś rozkojarzony. Nie dzieje się nic złego?
– A co się ma dziać? – odpowiedziałem na pytanie. Ciekawe czy zdaje sobie sprawę, że jest ostatnią osobą, której powiedziałbym, że coś jest nie tak, jeśli byłaby taka potrzeba. Najpierw zadzwoniłbym do Ulewy, później do Kaśki, tez z Wrocławia.
– Może potrzeba ci psychologa?
Co ona się tak nagle zaczęła o mnie troszczyć? Niech raczej zajmie się sobą, bo od czasu przeprowadzki opuściła się trochę w wyglądzie. Kiedyś chciałem nawet powiedzieć to jej wprost, żeby staranniej się malowała przed wyjściem do pracy, ostatecznie jednak uznałem, że to nie moja sprawa.
– Nie potrzeba mi żadnego psychologa. Mam masę nauki, to wszystko.
– Masę nauki miałeś zawsze, ale jednak byłeś bardziej przytomny – odcięła. – A może to jakaś dziewucha? No przyznaj się?
Czy ona nigdy się ode mnie nie odczepi? Nie spotkałem ostatnio żadnej interesującej dziewuchy, a w mojej klasie finalistek Miss Polonia nie było, w każdym razie żadna nie robiła na mnie odpowiedniego wrażenia. Kiedy już zaczną mnie interesować laski, będę łowił gdzieś w znacznym oddaleniu od naszej podstawówki. Na razie zamknąłem zbiór zadań, włączyłem komputer i wpisałem w wyszukiwarkę Google nazwisko Zarychta. Nic ciekawego się nie dowiedziałem.
– Co, znowu komputer? – zdziwiła się matka. – Ja ci go jednak ograniczę. Pewnie jak nie widzę to siedzisz i oglądasz gołe baby. Już ja wiem, co chłopacy szukają w internecie. Syn Arlety, wiesz, tej z Wrocławia…
Wyłączyłem się i nigdy się nie dowiedziałem, co robi na internecie syn Arlety z Wrocławia. Matka zaczęła mnie powoli irytować? Co ona się tak uparła? Mnie to nie obchodzi, gola baba robi na mnie mniej więcej takie wrażenie jak Bartłomiej Misiewicz, a na internecie chodzę głównie po stronach matematycznych, fizycznych i astronomicznych. Seks mnie nie dotyczy i pewnie jeszcze długo nie będzie.
Gdybym wiedział, co pod tym względem zdarzy się już niedługo, pewnie nigdy nie wypowiedziałbym tych słów równie lekkomyślnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jatosam
Adept



Dołączył: 07 Mar 2018
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 20:16, 08 Maj 2018    Temat postu:

Fajnie się zaczęło, lekko i przyjemnie. Ciut w drugi się zagęściło - tajemnica się pojawiła. Oblukałem okładkę i .... słodko-gorzkie , raczej niewesołe ? Czekam na kontynuacje, za młodu nie lubiłem jak ktoś poniewierał i ubijał mi bohaterów, a dziś sadysta może nie jestem ale lukrowane happy endy nijak się maja do doświadczenia życiowego.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 20:28, 08 Maj 2018    Temat postu:

Zapewniam, że wszyscy przeżyją Smile Też nie lubiłem jak mi zabijali bohaterów, sam tego nie robię, choć lubię ich przeczołgać przez ciężkie tarapaty Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 20:30, 08 Maj 2018    Temat postu:

Jeszcze taka drobna uwaga: choć miejscowość z opowiadania istnieje, nie padnie w nim jego nazwa z kilku powodów – m. in., nie pamiętam jej już dokładnie (choć kilka razy spędziłem tam wakacje) i kilka rzeczy w topografii będzie oparte na domysłach i googlemaps Smile. Można jednak zgadnąć, nawet po tych dwóch odcinkach. Ktoś spróbuje?

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 20:32, 08 Maj 2018, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 18:53, 09 Maj 2018    Temat postu: 3.

No właśnie. O wilku mowa… Następnego ranka obudziłem się gorący, spocony i lekko kręciło mi się w głowie, choć akurat nie to przykuło moją uwagę najbardziej. Coś jak bym się zesikał w nocy czy co… A przecież nie zesikałem się, tego byłem tak pewien, jak tego, że tu siedzę. Ostatni raz zdarzyło mi się to jak miałem pięć, może sześć lat. Wsadziłem rękę w spodnie od piżamy. Pod pępkiem i jeszcze niżej napotkałem coś śliskiego, niemal kleistego. Wyjąłem dłoń i powąchałem ją z lekkim obrzydzeniem, jednak ze zdziwieniem skonstatowałem, że ten zapach nie był wcale nieprzyjemny, choć na pewno dotychczas mi nieznany. To musiało być rzeczywiście to, o czym piszą w książkach. No dobrze, w końcu pewnie niejednego to spotyka, a co najmniej połowę populacji świata. Z chęcią bym o tym z kimś pogadał i dowiedział się czegoś więcej ale z kim? Nawet Ulewa nie wchodził w grę, co mu napiszę w esemesie? Dzisiaj po raz pierwszy się spuściłem? Nonsens. Ponieważ wszystko się kleiło, postanowiłem się wykąpać przed wyjściem do szkoły, co oczywiście nie uszło uwadze mojej mamy.
– Co ci jest? Spytała podejrzliwie, gdy wyszedłem z łazienki. – Nigdy się nie kąpałeś rano.
– No to dzisiaj się wykąpałem, wielkie nieba – odpowiedziałem rozdrażniony.
– Akurat ciebie nie podejrzewałabym o kąpanie się dla przyjemności. Stało się coś?
– Nic się nie stało i dajże mi wreszcie święty spokój – odpowiedziałem ze złością.
– Na wszelki wypadek zmierz temperaturę – nalegała dalej matka. Szczęściem miałem najnormalniejsze pod słońcem trzydzieści sześć stopni i sześć kresek. Matka popatrzyła z lekkim niedowierzaniem na termometr i schowała do koszyka, gdzie trzymamy leki, opatrunki i inne utensylia medyczne.

Dzień w szkole znów spędziłem na obserwowaniu Pawła. I znów nie dowiedziałem się, gdzie mieszka. Na ostatniej lekcji był wuef i Paweł wymówił się jakimiś badaniami. Szkoda, bo przyjrzałbym mu się bliżej. Dopiero w tej chwili uświadomiłem sobie, że zawsze ćwiczy w popielatym, najtańszym dresie, z tych, które można kupić na każdym bazarze. Dziwne. W naszej klasie, podobnie jak we wrocławskiej, na wuefie należy ćwiczyć w stroju gimnastycznym w barwach naszej klasy, czarnych spodenkach i żółtych bluzach, taki kiedyś wybrali. Wszelkie inne odstępstwa były możliwe tylko dwa razy na semestr i skwapliwie zaznaczane w dzienniku przez wuefistę. Tymczasem Zarychta lekcja w lekcję ćwiczył w tym swoim szarym dresie. Dlaczego? I dlaczego wuefista nie interweniował? Kolejna zagadka do rozwiązania. Jeszcze trochę a będę musiał je wszystkie zapisać w notesie i odhaczać te rozwiązane. Najgorsze jednak było, że po raz kolejny nie mogłem śledzić go po drodze do domu. Coraz bardziej byłem przekonany, że tam właśnie kryje się tajemnica Pawła. Bo jakaś tajemnica musiała istnieć, nikt bez powodu nie szlaja się po mieście podczas ciężkiego deszczu, nie ćwiczy w dresie i nie znika z lekcji.

Podczas rozmyślania przed snem przyszedł mi do głowy pomysł najprostszy z możliwych: porozmawiać z nim. Ba, tylko jak to zrobić? Paweł nie był z tych, którzy odzywają się niepytani, zatem inicjatywa zdecydowanie będzie musiała należeć do mnie. Tak, tylko jak to zrobić? Próbowałem sobie wyobrazić sytuację, w której mogłoby to nastąpić i nic sensownego nie przyszło mi do głowy. Proste podejście do jego ławki i powiedzenie „Cześć, chciałbym z tobą pogadać” nie wchodziło w grę, z tego prostego powodu, że żeby o czymś gadać, trzeba mieć o czym. Załóżmy, że powie „tak” to co dalej? Eh, Reroń, kombinujesz jak koń pod górkę. A może sprokurować taką sytuację? Ba, ale jak? Przecież nie poproszę, by mi coś wytłumaczył, bo to raczej słaby uczeń, a na pewno bardzo nierówny. Może podejść do niego, położyć mu rękę na ramieniu i powiedzieć tak po prostu: „słyszałem, że masz jakieś problemy, może mógłbym w czymś pomóc?” Nie, to też głupie, zwłaszcza że poza matematyką i fizyką do żadnej pomocy nie byłem gotowy. Poza tym nie słyszałem, by miał jakieś problemy. Zapyta o co chodzi i znów leżę. Eh, wszystko do dupy. Postanowiłem się więcej tym nie katować, przynajmniej na razie i położyć się spać. Prawie zasypiałem, kiedy nagle obudził się mój wacek. Dotychczas nie robił mi takich numerów, najwyżej rano i też tylko do pierwszego wysikania się, później opadał i był z nim spokój do następnego poranka, kiedy leciałem do ubikacji, zanim matka wstanie. W takim stanie nigdy bym się jej nie pokazał. A teraz ja mam iść spać, a jemu zbiera się na szaleństwa. Chwyciłem go delikatnie w dłoń. Był sztywny, gorący i nieco dłuższy i ciemniejszy niż zwykle. Fajnie pasował do dłoni, a najfajniej było go ściskać przy samym czubku. Nawet nie zastanawiałem się, co robię. Pewnie to jest właśnie to walenie, o którym tyle opowiadali chłopacy. Zacząłem zaciskać coraz szybciej i mocniej. Może to głupie, ale nie skojarzyłem porannej powodzi z tym, co za chwilę się stało. Dopiero kiedy wszystko pływało na moim brzuchu, wszystko stało się dla mnie jasne. Tak, tylko jak spać w takiej sytuacji? Naciągnąłem bokserki na tyłek, wstałem i cichutko wyszedłem do ciemnego przedpokoju. W pokoju mamy światło było już zgaszone. Na mój widok Newton wstał, przeciągnął się i zaczął skakać, tak jak robi zawsze, kiedy biorę go na spacer.
– Cicho, wariacie – zganiłem go i zniknąłem w łazience. Nie kąpałem się jednak ale wziąłem szybki prysznic. Gdy już, wytarty opuszczałem łazienkę, matka czekała w korytarzu.
– Czy mogę wiedzieć co ty wyprawiasz? Kąpiesz się rano, później dwa razy wieczorem… Maciejka, co się dzieje?
– Tyle razy ci mówiłem, byś na mnie nie mówiła Maciejka – odpowiedziałem celowo nieuprzejmie. – Nic mi nie jest, jutro mamy jakieś badania, a ja o nich zapomniałem. Lepiej się nie najeść wstydu.
Nie wiem, czy mi uwierzyła, bo popatrzyła na mnie jakoś dziwnie. Spojrzenia mojej matki potrafią zabijać i to również było z gatunku tych mocno kąśliwych.

Tym razem Zarychty znów nie było w szkole. Gdzieś w ciągu dnia przyszła mi do głowy myśl, że może by tak porozmawiać z wychowawczynią na jego temat. I znów wystraszyłem się samego siebie. Co ja jej powiem? Jak wytłumaczę moje zainteresowanie tym chłopakiem? Czy jej nie wyda się dziwne? Przecież gdyby w jego sprawie było coś do zrobienia, to na pewno dorośli by się tym zajęli, prawda? Choć to pewnie nie do końca tak. Z mojej wrocławskiej klasy mógłbym wyliczyć kilka przypadków, kiedy tak się nie stało a powinno. Jola, całkiem fajna dziewczyna, zaczęła łykać jakieś pigułki, ponoć na uspokojenie. Nikt nie wiedział, skąd je ma. Dorośli dowiedzieli się dopiero kiedy dziewczyna trafiła do szpitala w stanie ostrego zatrucia i, jak się później okazało, uzależnienia. Z Pawłem może być przecież dokładnie tak samo…
Lekcje dłużyły się jak nigdy. Złapałem się na tym, że patrzę w ten kąt z tyłu klasy, gdzie siedzi Paweł, jeśli już raczy przyjść do szkoły. I za każdym razem odczuwałem lekkie rozczarowanie, kiedy go tam nie widziałem.
– Reroń, czy możesz mi powiedzieć, o czym właśnie mówiliśmy?
– O układzie krwionośnym bezkręgowców, proszę pani. Że składa się…
– Już nie musisz – powiedziała biologiczka. – przestań się kręcić. Owsiki masz czy co?
Klasa zgodnie zawyła śmiechem. Zawsze tak robi, kiedy nauczyciel kogoś obraża. A najczęściej dostaje się… Właśnie, Zarychcie. Że też wcześniej tego nie zauważyłem. Dopiero teraz oświeciło mnie, że nauczyciele jeżdżą po nim jak po dzikiej kobyle, a on jest za cichy i za spokojny, by odszczeknąć, odpowiedzieć czy w ogóle zareagować. I pewnie dlatego jeżdżą dalej. Czego ja jeszcze nie zauważyłem? Eh, pipa jestem.

O nie bratku, tym razem ci nie podaruję – pomyślałem widząc w parku znajomą sylwetkę. Stał daleko ode mnie, na mostku nad stawem i na razie nie miał żadnych szans mnie zauważyć. Najchętniej odprowadziłbym kundla do domu, całkiem niedaleko od miejsca, w którym się znajdowałem i zabrał się za poważne śledzenie, tyle że właśnie tego nie wolno mi było zrobić. Żeby tylko Newton siedział cicho i nie wariował… Tymczasem Paweł stał i tępo patrzył w wodę. Popatrzyłem na zegarek: minęło już piętnaście minut. Co teraz? Zaraz powinienem być w domu. Zadzwoniłem do matki i powiedziałem, że idę na godzinę do kolegi, po czym natychmiast się wyłączyłem, żeby nie było żadnego rozpytywania. Nie lubię kłamać, wcale nie dlatego, że jestem taki grzeczny i wspaniały, a głównie z tego powodu, że trudno mi później spamiętać wszystkie moje wymysły i wcześniej czy później wpadnę. Dlatego właśnie postanowiłem się streszczać i resztę wymyślić po drodze do domu. Może szybko się skończy i nie trzeba będzie brnąć w kłamstwa? Jednak nie wyglądało na to. Paweł stał jak głaz i nie planował chyba wrócić do domu ani pójść gdziekolwiek indziej.
Wreszcie… Wolno oderwał się od barierki mostka i ruszył w kierunku odwrotnym do mojego domu. O cholera. Popatrzyłem na zegarek, minęła godzina. Ostrożnie, tak, by mnie nie zauważył, ruszyłem za nim. Opuścił już ścisłe centrum miasta i skierował się na ulicę Kaliską, gdzie aż do granicy miasta, będącej jednocześnie granicą województwa, ciągnęły się niskie, parterowe domki, pamiętające jeszcze czasy przedwojenne. Oddalałem się coraz bardziej od domu, ale w tej chwili mnie to nie obchodziło. Nawet wyłączyłem moją komórkę, to znaczy przestawiłem ją na tryb wibrujący. Tymczasem Paweł szedł dalej i zniknął przy przedostatnim domku przed końcem miasta.
Na dobrą sprawę cel już osiągnąłem i mogłem już wracać do domu, ale jak już tak daleko doszedłem, to może dowiem się czegoś jeszcze? Odczekałem dziesięć minut, dając mu szansę wejść do domu, przywitać się z rodzicami czy co on tam ma w zwyczaju. Gdy dziesięć minut minęło, dotarłem do białej chatki. Staromodne, zielone okiennice były zamknięte, choć co najmniej w dwóch oknach świeciło się światło, prześwitujące przy krawędziach i dobrze widoczne w ciemności ulicy. Wejść na podwórze czy nie wejść? Popatrzyłem groźnie na psa, by się z czymś głupim nie wyrwał i wszedłem na spory plac z drugiej strony domu. Wejście do budynku, w formie małej altany znajdowało się między dwiema parami okien. W tych drugich, za drzwiami wejściowymi, świeciło się ostre światło. Zawahałem się chwilę. Jeśli podejdę do okna, to ktoś wychodzący z budynku może skutecznie odciąć mi drogę powrotną. Mniejsza z tym, małe szanse – pomyślałem i stanąłem przy ścianie. Popatrzyłem w głąb pomieszczenia. Na początku nie mogłem wręcz uwierzyć w to, co widzę, musiałem się wręcz uszczypnąć. Niestety, nie pomogło. To działo się rzeczywiście.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 19:19, 10 Maj 2018    Temat postu: 4.

Pokój był niewielki, pomalowany na niebieski kolor i pewnie należał do chłopca, bo umeblowany był skromnie i w typowo młodzieżowy sposób. Nie było tak często widywanych u innych plakatów na ścianie czy innych rzeczy, jak w klasztorze. Pod przeciwległą do okna ścianą, między drzwiami a rogiem pokoju było umieszczone łóżko, a właściwie rozkładany tapczan czy bardziej wersalka. Paweł leżał na tapczanie, na brzuchu, ze swymi dżinsowymi spodniami opuszczonymi poniżej kolan i koszulką podciągniętą do góry, prawie pod pachy. Nad nim stał krępy mężczyzna i grubym, pewnie wojskowym, czarnym pasem wymierzał kolejne razy. Celował w tyłek, ale nieraz trafiał to w uda to w plecy. Za każdym uderzeniem ciało chłopca przenikał widoczny skurcz. Całość odbywała się w niemal idealnej ciszy, to znaczy ani Paweł ani mężczyzna, pewnie jego ojciec, nic nie mówili, nie krzyczeli, nie wydobywali z siebie żadnych odgłosów. Gdy zrozumiałem, czego jestem świadkiem, w pierwszym odruchu chciałem uciekać z tego miejsca, ale coś mnie powstrzymywało do tego stopnia, że nie mogłem nawet ruszyć nogami. Stałem jak sparaliżowany. Ciało Pawła musiało sporo wycierpieć, bo pokryte było wcale nieświeżymi pręgami i gdzieniegdzie strupami. Co prawda nie widziałem twarzy tego mężczyzny, ale w tym biciu było coś z zawziętości, coś, co ważniejsze było dla bijącego niż bitego. Jakaś powtarzalność, niemal harmonia ruchów, którą upajał się bijący. Paweł zaś reagował organicznie. Brak zwykłych w takich sytuacjach krzyków mógł świadczyć o tym, że wciry, które właśnie dostawał, nie były pierwsze ani najgorsze. W pewnym momencie czułem się, jakby to mnie ktoś lał, a przed każdym uderzeniem wzdrygałem się tak, jakby to właśnie na mnie miało spaść.
– Trzydzieści, tyle na ile zasłużyłeś. A teraz zbieraj się, jeśli nie chcesz jeszcze dodatkowych piętnastu – rzucił przez zęby mężczyzna. Mimo zamkniętego okna jego słowa były całkiem wyraźnie słyszalne. Mężczyzna zwinął pas i wyszedł drzwiami prowadzącymi w na południową stronę domu. Paweł powoli wstał i podciągnął spodnie. Zwróciłem uwagę, że jego wacek był sporo większy od mojego, a obciągająca go skórka kończyła się długim pomarszczonym frędzelkiem. Białe, spore, pokryte lekkim meszkiem jądra były wciśnięte głęboko aż po uda, zupełnie inaczej niż u mnie. No i włosków nad dydkiem miał nieco więcej niż ja, choć też nie za dużo. Na pewno ci faceci, których widziałem w przebieralni aquaparku mieli więcej. Gdy Paweł był już ubrany, podszedł bliżej okna i dopiero teraz widziałem jego twarz. To nie prawda, że nie cierpiał i nie płakał. Jego oczy były zaczerwienione i błyszczące. Twarz wyrażała ni to ulgę ni cierpienie, w każdym razie jeszcze takim go nie widziałem. Ubierał się nieśpiesznie, jakby zmuszając swoje ciało do kolejnych ruchów.

Do rzeczywistości przywrócił mnie hałas zaraz za drzwiami, coś jakby ktoś idąc potrącił jakieś puste blaszane naczynie. Możliwe, że właśnie tak było, bo zaraz usłyszałem grube przekleństwo, wypowiedziane tym samym głosem, który słyszałem wcześniej. Ciągnąc psa za sobą rzuciłem się do ucieczki. Nogi mi się plątały i przy samej bramie wywróciłem się, kalecząc kolana ostrym żwirkiem, którym wysypana była droga. Natychmiast podniosłem się i pognałem przed siebie. Na szczęście Newton w porę dopasował się do mojego tempa i biegł równie szybko. Co raz mijały nas jakieś auta, których kierowcy najwyraźniej mieli głęboko w dupie obowiązek jazdy na światłach mijania i oślepiali mnie. Mało przez jednego z tych idiotów nie wpadłem na drzewo. Zatrzymałem się dopiero przed samym centrum miasta. Dopiero tu miałem możliwość odsapnąć nieco i wstępnie przetrawić to, co przed chwilą widziałem. Przed oczyma dalej migotała mi porośnięta czarnym, kręconym włosiem ręka, z zapalczywością wymierzająca kolejne razy. Za co? Co takiego zrobił? Pewnie nigdy się nie dowiem. Dopiero kiedy jadące auto przejeżdżając przez kałużę ochlapało mi spodnie, zorientowałem się, że stoję przy samym krawężniku. Newton siedział na ziemi z łbem zadartym w kierunku mojej twarzy i wpatrywał się we mnie badawczo, jakby chciał zgadnąć, dlaczego zachowuję się tak irracjonalnie. Cóż, będzie musiał poczekać na odpowiedź. Niechętnie ruszyłem w stronę domu wiedząc, że nie spotka mnie tam nic miłego, a czas, w którym obiecałem matce powrót, rozrósł się z godziny do ponad dwóch.
– Gdzie ty włóczysz się tyle czasu? – przywitała mnie matka. – Coś robił?
– Mówiłem, że u kolegi byłem – burknąłem. Dopiero w wyraźnym świetle przedpokoju dostrzegłem pochlapane błotną mazią spodnie i zbrukane kolana. Miałem nadzieję, że matka nie zauważy tego stanu, niestety nadaremno.
– I popatrz jak wyglądasz. Co wyście tam robili? Chodzili po hałdach węgla czy co? Natychmiast zmień mi to. I do lekcji, nie widziałam, żebyś się uczył.
Nie widziała o wiele więcej rzeczy, z kalendarzem też było u niej nie najlepiej, bo następnego dnia była sobota. Nie chciało mi się z nią dyskutować, mimo oczywistych argumentów naprawdę rzadko się zdarzało, bym wygrał z nią jakąś słowną pyskówkę. Szkoda czasu i nerwów, lepiej zamiast bicia piany zrobić coś konkretnego. Choćby to miało być równanie z jedną niewiadomą. Poszedłem do łazienki i przebrałem się. Okazało się, że nie tylko spodnie miałem zalane, wszystko trzeba było zmienić. Dopiero teraz, w ciepłej łazience, odczułem jak zimno było na zewnątrz. Żeby tylko nie było z tego jakiejś choroby. Nie cierpiałem leżenia w łóżku, również dlatego, że w takich sytuacjach moja matka dostawała kota i próbowała na mnie wszystkich metod, o których pisali w tych jej Paniach domu i innych szmatławcach. A jak miała mało wrażeń, to szukała po jakichś forach internetowych, gdzie były jeszcze większe bzdury. Raz chciała mi postawić bańki. Bańki, w dwudziestym pierwszym wieku? Zapytałem ją, kiedy zamierza zadzwonić po znachora, to mi odpowiedziała, że to wcale nie jest takie głupie, bo poziom opieki medycznej stoczył się na dno, a lekarze tylko czekają, aby z sadystyczną przyjemnością odprawić nas na tamten świat. Dlatego w moim domu naprawdę lepiej nie chorować. Z tego właśnie powodu przed kolacją w tajemnicy przed mamuśką zażyłem profilaktycznie dwie polopiryny.
– Coś niewyraźnie wyglądasz, nie jesteś czasem chory? – zapytała matka podczas kolacji. Siedziałem nad talerzem jajecznicy ze szczypiorkiem – tak, hoduje szczypiorek w grudniu, bo zawiera witaminę C – i w ogóle nie miałem na nią ochoty.
– Nie, nie jestem – odpowiedziałem najuprzejmiej jak potrafiłem. – Po prostu jestem zmęczony.
– U którego kolegi byłeś?
Bach, co odpowiedzieć na takie pytanie? Miałem opracować odpowiedzi w drodze powrotnej, niestety, całkowicie wyleciało mi to z głowy. I co teraz?
– U Pawła Zarychty – odpowiedziałem z pełnymi ustami. Może nie zrozumie nazwiska.
– Zarychta, Zarychta… Gdzieś już słyszałam to nazwisko i na pewno tu, a nie we Wrocławiu. Popytam w pracy.
No nie, tylko tego brakowało. Po cholerę jej to powiedziałem? Moja matka jest typową biurwą pospolitą, podejrzewam, że w pracy większość czasu mija jej na kawkach i plotkach z psiapsiółkami, a nie na pracy. Poza tym nasza miejscowość jest mała, tu każdy każdego zna i nic się nie ukryje. Z drugiej strony może matka dowie się czegoś o tej dziwnej rodzinie? Jej dotychczasowe osiągnięcia na tym polu były wcale niemałe, znałem już historię naszej sąsiadki i jej koleżanek z pracy. Tyle że ona będzie węszyć głównie po to, by zrobić z tego użytek, na pewno bardziej niż z ciekawości. No i oczywiście wykorzystać to w najmniej dogodnym dla mnie momencie, to mam jak w banku. To czy już nie lepiej udawać chorego? Jednak już było za późno. Eh, Reroń, gdzie podziała się twoja słynna taktyka?

Przez całą kolację nie mogłem jeszcze się otrząsnąć z tego, co widziałem w białym domku na Kaliskiej. Mnie nigdy nie bito, czasem dostałem od matki ścierą przez głowę, ale nie uważam tego za porządne lanie. Co do ojca to zbił mnie raz, ale zbyt dawno, bym to dobrze pamiętał, miałem wtedy pięć, może sześć lat. Też paskiem albo czymś podobnym. Nie pamiętam za co, pamiętam natomiast, że bolało. I że kilka dni nie odzywaliśmy się do siebie. Tak się skończyło, zresztą ojciec był spokojny i nie palił się do połajanek, raczej oczekiwał, że matka je odpracuje za niego. Również w rozmowach z kolegami ten temat nie istniał, nikt nie przyznał się, że dostał w dupę od ojca. Tak po prawdzie, pewnie też bym nie powiedział, bo i czym tu się chwalić? Hołdowałem wpojonej mi przez ojca zasadzie „nie powiadaj nikomu, co się dzieje w domu” i uważałem ją za racjonalną. Innych pewnie wychowano tak samo, bo rzadko się mówiło o tym, co się u kogo dzieje. Syczewski kiedyś powiedział, że jego ojciec wrócił do domu na bani i to było wszystko. Tyle że Syczewski to była patologia, miał siedmioro rodzeństwa, a jego bracia byli znanymi na całą dzielnicę nygusami, za którymi uganiała się policja i straż miejska. Nieistotne, w każdym razie byłem pozbawiony wiedzy o tym, co dzieje się u innych ludzi w domu. Szkoda, bo może wiedziałbym, co teraz robić…

Położyłem się do łóżka zaraz po filmie, ale nie chciało mi się spać. Zbyt dużo wydarzyło się i to zbyt niedobrych rzeczy, bym wykpił cię szybkim snem, Znów wracały do mnie obrazy z Kaliskiej. Tym razem nie bicia, zupełnie inne, tym razem nagiego Pawła. Nie to, żebym nie widział gołego faceta ani gołej baby. I to wcale nie na filmach. Trochę tego się widywało w Aquaparku, zwłaszcza mężczyźni w starszym wieku nie byli specjalnie wstydliwi. Te widoki nie robiły na mnie specjalnego wrażenia, pożytek z nich był taki że wiedziałem, co ze mnie wyrośnie. Widok Pawła był z zupełnie innej bajki… Myśląc o jego jądrach, gładkich, puszystych, wyobrażałem sobie, że ujmuję je w rękę i głaskam, jakbym chciał mu przyjemnością zrekompensować to, co stało się kilkadziesiąt sekund wcześniej. A gdyby tak chwycić jego wacka? Wyglądał jakoś mało agresywnie a bardziej miło. Nawet nie zauważyłem, że w tym samym momencie wetknąłem swoją rękę w bokserki. Mój wacuś był już na to przygotowany, prężył się z rozkoszą w oczekiwaniu na ciepło ręki. Od tej pory wyobrażałem sobie to, co robię Pawłowi wykonując to samo na sobie. Czy tym razem też skończy się zachlapaniem? Trzeba było przygotować jakąś szmatę… Będę pamiętał o tym na przyszłość. Było mi coraz cieplej, coraz goręcej, moje ruchy coraz bardziej dzikie. I nagle jakby ktoś wylał na mnie kubeł wody. Leżałem na plecach i ciężko łapałem powietrze. Z ręki spływały na brzuch krople przezroczystej cieczy. Znów trzeba będzie się wykąpać. Ciekawe, czy Paweł przeżywa to samo? I czy sprawia mu to taką samą przyjemność? Czy mu cokolwiek sprawia przyjemność? – zapytałem sam siebie i, nie uzyskawszy odpowiedzi, zasnąłem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
waflobil66
Wyjadacz



Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 505
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy

PostWysłany: Pią 14:12, 11 Maj 2018    Temat postu:

No to faktycznie zaczyna być ciut hardcorowo i od razu ciekawość, jak sobie poradzi z tym czego był świadkiem, taki młody człowiek jak nasz "Maciejka". No i jak zwykle u Ciebie, bardzo fajne opisywanie odkrywania własnej seksualności przez młodego bohatera.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 14:17, 11 Maj 2018    Temat postu:

Bo to przecież w homoseksualizmie jest najciekawsze i zawsze mnie to fascynowało. Jak tez układanie relacji z otoczeniem. Zwykły tartak mnie nie interesuje, to straszliwie nudne jest...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 17:27, 11 Maj 2018    Temat postu:

Przepraszam ale z powodu badania wzroku nie jestem w stanie dzisiaj napisać nowego odcinka – to co widzę przed oczyma przypomina galaretkę z nóżek Sad Napisze jutro. Bez cwelenia i opisów tępego ruchańska; przykro, że niektórych rozczaruję Sad

A może wy coś napiszecie? Smile


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pią 17:33, 11 Maj 2018, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lechukaziu
Adept



Dołączył: 31 Lip 2016
Posty: 45
Przeczytał: 3 tematy


PostWysłany: Pią 23:15, 11 Maj 2018    Temat postu:

Super się czyta , jak zwykle zresztą. Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 19:11, 12 Maj 2018    Temat postu: 5.

Obudziłem się bez żadnego planu na sobotę. Chciałem trochę powłóczyć się po Kaliskiej i okolicach, rzecz jasna w wiadomym celu, ale coś mi mówiło, że lepiej unikać tamtych okolic, przynajmniej na razie. Może jak będę coś więcej wiedział. Grunt to nie spłoszyć. Nawet nie przyszło mi do głowy, że zachowuję się jak myśliwy osaczający swój przyszły łup. To przyszło samo, zacząłem zastanawiać się, planować, zbierać wiadomości. Najchętniej pogadałbym z kimś o tym, tylko z kim? Z pomocą przyszedł mi przypadek. Jeszcze nie zabrałem się do śniadania, a zapikała mi komórka. SMS od Ulewy. „Może tak wpadłbyś do mnie? Leżę i się nudzę”. No tak, prawie o nim zapomniałem. Ulewa zawsze był pełen dobrych pomysłów, może tym razem przyjdzie mu do głowy coś ciekawego. Szkoda tylko, że nie ma wyczucia odległości, do Wrocławia jest stąd siedemdziesiąt kilometrów.
– Mama, pojadę do Wrocławia, dobrze? – powiedziałem chowając telefon.
– Bóg cię strzegł. Sam? Do miasta? Wykluczone – zaprotestowała.
To, że w tym mieście mieszkałem czternaście lat, oczywiście nie miało dla niej żadnego znaczenia.
– Przecież jak się wyprowadzaliśmy to powiedziałaś, że będę mógł odwiedzać Ulewę, prawda? No to przyszedł taki dzień, kiedy chcę go odwiedzić.
Popatrzyła na mnie nieprzeniknionym wzrokiem, jakby coś rozważała. A mnie wydawało się, że dalej uważa mnie za tego kilkuletniego Maciusia, smarka, którego trzeba przed wszystkim i wszystkimi bronić, wytrzeć nos, przygotowywać kanapki do szkoły i tak dalej. Niechże w końcu zrozumie, że tamte czasy skończyły się wczoraj rano, kiedy poszło mi pierwsze mleczko.
– No niech ci będzie – powiedziała wzdychając teatralnie. – Tylko wróć o jakiejś przyzwoitej porze i pamiętaj, że czeka cię jeszcze wieczorny spacer z psem, nie daruję ci tego.
Czy ja się prosiłem o tego psa? A do Wrocławia go nie wezmę.
– A jak tam chcesz jechać? – zainteresowała się.
– Normalnie, do Oleśnicy autobusem a dalej pociągiem. Nie wytrzymam tak długo w autobusie. W drodze powrotnej tak samo.
Matka zaczęła coś zrzędzić, ile ją to będzie kosztowało, ale przypomniałem jej, że mam jeszcze stówę od ojca i łaski mi nie robi. Chyba uniosła się ambicją, bo wcisnęła mi na siłę pięćdziesiątkę. Czemu nie, przyda się. Chuchnąłem na banknot, jakbym znalazł go na ulicy i schowałem do portfela.

Autobus z Wielunia przyjechał spóźniony i już bałem się, że ucieknie mi pociąg, zwłaszcza że stacji w Oleśnicy nie znałem i brałem całkiem realnie pod uwagę, że się zgubię. Na szczęście nie było tak źle. Zastanawiałem się, co będzie kiedy pójdę do szkoły średniej. Czy będę codziennie dojeżdżał, czy w tygodniu ojciec pozwoli mi mieszkać u siebie? Jeśli codziennie mam gonić po peronach tak jak dziś w Oleśnicy, to dziękuję bardzo. To dopiero siódma klasa, na razie nie ma sensu martwić się na zapas. Tymczasem przedzierałem się przez tłumy pasażerów na dworcu głównym. Przedświąteczny ruch już się zaczął, w końcu za trzy dni wigilia. Wigilia… Coś mi zaświtało w głowie i zgasło. Że coś trzeba zrobić. Nic to, wrócę do tematu. Na razie cisnąłem się w zapchanej dwójce jadącej na Krzyki. Mimo tłoku oddychałem atmosferą dużego miasta, nawet jeśli chwilowo oznaczało to przepychanie się jeden przez drugiego. Trochę mi tego brakowało na moim końcu świata; to fajnie poczuć się jak u siebie, w zatłoczonym tramwaju jadąc do przyjaciela. Za oknami coraz bardziej było widać święta, migające światełka w oknach wystawowych, świąteczne dekoracje, choinki. Nareszcie poczułem się jak u siebie. Na rondzie Powstańców Sląskich wyskoczyłem z tramwaju, choć mogłem przejechać jeszcze co najmniej dwa przystanki. Ech, chciałoby się nie wracać do tej pieprzonej wiochy. Kiedy dotarłem do dzielnicy, w której się wychowywałem, moje szczęście sięgnęło apogeum. Wpatrywałem się w każdą bramę, ławkę, drzewo, jakbym je zobaczył po raz pierwszy. A wszystko miało dla mnie swoją historię, każdy kawałek Sudeckiej i okolic.

– A wejdź – przywitała mnie mama Ulewy, pani Deszczowa. – Jasiu wspominał, że wpadniesz, choć tak naprawdę to mamy tu szpital, mam nadzieję, że się nie zarazisz – trajlowała, jak zwykle. Tyle i tak szybko mówiącej kobiety jeszcze w życiu nie widziałem. Jak tam w nowym mieszkaniu? Nie tęsknisz za Wrocławiem?
Żeby wiedziała jak…
– Pewnie że tęsknię – odpowiedziałem starając się, by nie brzmiało to za bardzo pogrzebowo.
– Nie wiem, po co było cię wyciągać – gderała dalej. – Jak wyjechałeś, to Jasiu nie ma z kim się bawić, cały czas siedzi w domu. A co do twojej mamy to nie rozumiem, jak cię mogła zabrać. Przecież mogłeś mieszkać u ojca, prawda?
– Wejdź – krzyknął Ulewa z pokoju. Wszedłem, chcąc się uwolnić od terkoczącej pani Deszczowej. Lubiłem ją, ale co ją obchodzą układy w mojej rodzinie? Skąd ona może je znać?
Gdy znalazłem się już w pokoju, Ulewa leżał na swoim łóżku przykryty kołdrą a obok siedziała nieznana mi dziewczyna, blondynka o sympatycznej twarzy i lekko zadartym nosie, mniej więcej w naszym wieku, ubrana po młodzieżowemu w dżinsy i luźną czerwoną bluzkę.
– Cześć Reroń – powiedział beztroskim głosem Ulewa. – To jest Lidka Rączy, chodzimy razem na kółko matematyczne w czternastce. Lidka, to jest Reroń, mój najlepszy kumpel, niestety, wyprowadził się z Wrocławia i mieszka w dziurze znanej wyłącznie z tego, że pochodzi z niego pewna przygłupia pani poseł.
– On nie ma imienia? – zdziwiła się Lidka.
Jakoś utarło się, że on mi mówił po nazwisku a ja jemu po pseudonimie i nikt się nie buntował. Nigdy nie sądziłem, że komuś to może przeszkadzać.
– Mam, Maciek mam na imię – przedstawiłem się. – Widzę, że coś nie w porę przyjechałem – bąknąłem.
– No nie, coś ty, siedź – odezwał się Ulewa. – Lidka wpadła do mnie na kilka minut.
– To prawda, zaraz się będę zbierać – powiedziała, a mnie wydało się, że jest nieco skrępowana moją wizytą. – Jedziemy na święta w Alpy, jeszcze dziś wyjeżdżamy, a ja nawet nie zaczęłam się pakować – powiedziała Lidka, podniosła swój wcale zgrabny tyłeczek z siedzenia i pożegnawszy się z nami przeszła do przedpokoju.
– Widziałeś, jaką ona ma dupeczkę? – powiedział Ulewa, kiedy tylko za Lidką zatrzasnęły się drzwi.
Widziałem i, z zupełnie niewiadomych powodów zrobiło mi się smutno. Czułem się jak w ostatnim wagonie kolejki, który nagle odłącza się od reszty. Ten pociąg pojedzie dalej beze mnie a ja nie będę już mógł nic zrobić. Na dodatek chwilę później z łóżka wygramolił się Ulewa i pognał do ubikacji, a mnie było dane zobaczyć wzwód w jego białych slipkach. Miał większego ode mnie, a na dodatek przez cienką tkaninę ładnie rysowała się główka. Poczułem ciśnienie w okolicach pęcherza i niżej, a później zrobiło mi się miękko w żołądku. Tknęło mnie jakieś uczucie zazdrości, jednocześnie dotyczące kilku rzeczy. Że Ulewa tak reaguje na dziewczynę, że z chęcią sobaczyłbym ten wzwód bez tych warstw zbędnej tkaniny, że zaczynam się oddalać od normalnego życia… Ulewa jakiś czas nie wracał i założyłbym się, że po prostu sobie wali w kiblu, wyobrażając sobie gołą Lidkę. Nie wiem, dlaczego tak pomyślałem, jeszcze wczoraj bym tak nie zrobil. No ale teraz, kiedy miałem czarno na białym, a właściwie wypukło na białym… Tymczasem Ulewa przyszedł do pokoju już bez wzwodu ale za to z talerzem pełnym kanapek, a za nim matka z tacą, na której dymiły dwie szklanki herbaty.
– Już południe a Jasiu nie miał nic w ustach – powiedziała. – Ty też posil się po podróży.

– Mam problem – powiedziałem pod koniec tego ni to śniadania ni to lunchu, kiedy już usłyszałem wszystkie ważniejsze informację z mojej byłej klasy, zresztą nudne, liczyłem na ciekawsze.
– To znaczy? – zainteresował się Ulewa.
Opowiedziałem mu moje ostatnie zmagania z Zarychtą, od samego początku. Rzecz jasna pominąłem kilka najbardziej osobistych rzeczy. Jeszcze do niedawna mówiliśmy sobie wszystko, dziś jednak pewne rzeczy nie przeszłyby mi przez gardło, zwłaszcza te dotyczące mojego ciała. Ulewa słuchał, choć widziałem na jego twarzy brak zainteresowania, a i ja zauważyłem, że całą historię przekazuję mu zbyt emocjonalnie. W podkładzie cicho leciał „November Rain” ze spotifaja, co jakoś szczególnie podziałało na moją wyobraźnię, a przed oczyma zaczęły mi się przesuwać obrazy z mojego spaceru i śledzenia Pawła. Nastrojowa metalowa ballada idealnie tu pasowała.
– Ja nie rozumiem, czym ty się przejmujesz – wzruszył ramionami Ulewa. – Zasłużył to dostał, wielkie mi mecyje. Dziwię się, że chce ci się w to babrać.
Tu mnie zaskoczył. Powiedział to takim tonem, jakby chciał uciąć wszelkie dyskusje na ten temat. Zamilkłem na chwilę, bo nie byłem w ogóle przygotowany na taki obrót rzeczy.
– A jeśli ten ojciec to jakiś sadysta? – nie dawałem za wygraną. – W sumie szkoda chłopaka, jeśli ma go zatłuc jakiś psychopata, nie uważasz?
– A ty się zakochałeś w nim czy co? – zirytował się Ulewa. – Moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie się w to angażujesz, dziwię się, że chciało ci się za nim iść na koniec tej wioski. Ja ci mówię, Reroń, nie ładuj się z butami w sprawy innych. Jak będą potrzebowali, to cię poproszą, a tak – nie ma problemu. Znajdź sobie jakąś dupę, tak będzie najlepiej.
Wiedziałem, że w tym momencie temat jest skończony i nic więcej nie ugram, choćbym chciał. Swoją drogą do dziś dałbym się pokroić, że na Ulewę w takiej sytuacji można liczyć. A tu dupa zimna. Reszta wizyty przebiegła niby normalnie, ale bez większego entuzjazmu z mojej strony. Po prostu dyskutowaliśmy zadania na olimpiadę matematyczną. Coraz bardziej docierało do mnie, że tracę przyjaciela. „Czy ja go kiedykolwiek miałem?” – przeszło mi przez głowę między jednym sinusem a drugim.

Zrobiło się późno, a nie chciałem dziś domowej awantury, wystarczyła mi bezproduktywna wizyta u Ulewy. W stronę powrotną wracałem w zupełnie innym nastroju, chciało mi się płakać, krzyczeć, bluzgać. Nie wiem, czy odważę się jeszcze raz przyjechać do Ulewy. Po co, jeśli nie mogę na niego liczyć? Na Powstańców zrobił się jakiś zator, tramwaje jeden po drugim stały w niebieskiej nitce aż po przystanek przy fiucie miejskim, to znaczy przy Sky Tower, budynku, o którym jeszcze nikt nie powiedział dobrego słowa.
Popatrzyłem na zegarek. Z zaplanowanym pociągiem mogłem spokojnie się pożegnać a do następnego miałem jeszcze prawie godzinę. Co robić przez prawie godzinę w centrum? Poszedłem do galerii Arkady. Właśnie, jest okazja przemyśleć ten pomysł. Prezent dla Pawła. Wątpię, czy od kogoś dostanie. Tak, tylko co kupić chłopakowi? Nigdy w życiu nie miałem takich problemów. Przechodziłem właśnie koło jakiegoś stoiska odzieżowego i mój wzrok przyciągnęły koszule młodzieżowe. Paweł ubiera się zawsze tak samo, w koszule i sweter. No tak, ale nie znam jego wymiarów. Z pieniędzmi nie byłoby tak źle, mam trochę odłożone na nowy rower, w sumie teraz jest zima i nikt na rowerze nie jeździ. Wszystko mam na koncie w banku,l wystarczy wybrać z bankomatu. Co jeszcze można kupić? Parasolkę? To dal starych dziadów, który młody chłopak nosi parasolkę? Im bardziej się szamotałem po stoiskach, tym mniej mi przychodziło do głowy. Żebym tak wiedział, czym się interesuje… Przypomniałem sobie jego pokój. Nic w nim nie było takiego, co choćby nie wprost wskazywało na jakiekolwiek zainteresowania. Już zrobiło się późno i miałem wychodzić na dworzec, kiedy zatrzymałem wzrok na wystawie sklepu kosmetycznego. Kupiłem wodę toaletową Adidasa i maszynkę do golenia z czterema ostrzami. Ani ja się na razie nie golę ani pewnie Paweł, jego twarz jest jeszcze stosunkowo dziecinna, ale wcześniej czy później będzie jak znalazł. Zadowolony z siebie opuściłem galerię i pędem puściłem się na dworzec.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
waflobil66
Wyjadacz



Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 505
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy

PostWysłany: Sob 22:42, 12 Maj 2018    Temat postu:

"Czułem się jak w ostatnim wagonie kolejki, który nagle odłącza się od reszty. Ten pociąg pojedzie dalej beze mnie a ja nie będę już mógł nic zrobić."

Bardzo mi się spodobało to zdanie, sama kwintesencja.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3 ... 11, 12, 13  Następny
Strona 1 z 13

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin