Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nie będzie bolało (zakończone)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 11, 12, 13  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 16:34, 04 Cze 2018    Temat postu: 15.

Była piękna, słoneczna pogoda. Szedłem wzdłuż szerokiej, złotej, gorącej od słońca plaży, ubrany tylko w kąpielówki, które parzyły mi tyłek. Wokół było pusto jak sięgnąć okiem, tylko morze, wcale nie spokojne, plaża, wydmy i zielony pas za nimi. Nagle w przełączy między dwiema wydmami zauważyłem leżącego na niebieskim kocu mężczyznę. Kto kogo pierwszego zauważy? On mnie, odwrócił głowę w moją stronę, uśmiechnął się i gestem wskazał mi miejsce na kocu. Posłusznie położyłem się koło niego. Nic nie mówiąc zsunął mi slipki. Zrobiło mi się jeszcze goręcej, najchętniej umoczyłbym w czymś usta… Ciało mężczyzny było jędrne, biło od niego gorąco, ale nie takie jak z nieba, zupełnie inne, przyjemne, podniecające. Położyłem mu rękę na brzuchu, pilnie obserwując reakcję. Uśmiechnął się, po czym obrócił głowę. Poczynałem sobie coraz śmielej, gładziłem jego włosy łonowe, a mój własny wacek drżał coraz bardziej, wysyłając fluidy rozpływające się po całym ciele. Próbowałem sięgnąć wacka mężczyzny, ale on był dla mnie nieuchwytny, w miarę jak zbliżałem do niego rękę, odpływał. Czekaj, zaraz cię dopadnę – pomyślałem, zmieniłem pozycję i wpełzłem między nogi. Teraz było mi łatwiej i jednym zamaszystym ruchem dopiąłem swego. Ale co to? Ten duży wspaniały organ zamienią się w kutaska Pawła, jeszcze nie do końca wykształconego, z resztkami dziecięcej stulejki. „Ty cholerny pedale!” – krzyknął Paweł i wymierzył mi siarczysty policzek, po którym potoczyłem się w stronę morza, a wysoka, spieniona fala zalała mi głowę i bezwzględnie wdzierała się do gardła…

Zdaje się, że w tym momencie krzyknąłem i gwałtownie usiadłem na łóżku. Z czoła zamiast resztek morskiej fali ściekał mi zimny pot, przez plecy przechodziły mi nieprzyjemne, prawie bolesne ciarki. Odruchowo wsunąłem rękę w krocze, gdzie czekało mnie śliskie i gorące pobojowisko. Już miałem sięgnąć po moją niezawodną ściereczkę, kiedy w przedpokoju zapaliło się światło, a za chwilę drzwi do pokoju otworzyły się i stanęła w nich matka, blada, w niedbale zarzuconym na siebie szlafroku. Obok niej stał poruszony i merdający ogonem Newton.
– Coś się stało? – zapytała.
– Nie, nic – wymamrotałem i spojrzałem na radiobudzik. Była wpół do piątej.
– Miałeś zły sen? – nalegała. Co to ją obchodzi? Przecież nie powiem jej, że miałem mokry sen. O czymś takim jak mokre sny gdzieś czytałem, można więc powiedzieć, że byłem na nie w jakimś sensie przygotowany. Jednak nie byłem przygotowany, by rozmawiać o tym z rodzicami, zwłaszcza po tym, co ostatnio zaszło.
– Idź stąd – powiedziałem sennym głosem. – Nie wiem, co to było i nie zamierzam w to wnikać. Chce mi się spać.
– Nie zamówić ci wizyty u lekarza? – indagowała dalej matka, choć mogła być prawie pewna mojej odpowiedzi. W przeciwieństwie do niej, zdrowie i podobne rzeczy interesowały mnie średnio i z własnej inicjatywy nigdy nie poszedłbym do przychodni. No dobrze, zamówi tę wizytę i będzie musiała być przy mojej rozmowie z lekarzem. Nawet jeśli ten sen i to, co się ze mną działo, przeraziły mnie, nie wyobrażałem sobie spowiadania się doktorowi w obecności matki. Ojciec kiedyś opowiadał, że za jego młodości dzieci mogły do lekarza chodzić same. Chciałbym poznać tego kretyna, który wymyślił obowiązkową obecność rodziców. Przecież w taki sposób lekarz nie dowie się niczego, zwłaszcza jeżeli będzie to dotyczyło drażliwych tematów. Należało więc matkę odprawić kategorycznie i zdecydowanie.
– Mama, daj mi spokój, wyśpię się i wszystko mi przejdzie. Czuję się zmęczony, zbliża się półrocze i muszę się masę uczyć. Zdaje się, że się przeuczyłem, śnią mi się równania z pięcioma niewiadomymi, wojna krymska na stokach Alp Szwajcarskich i inwokacja do Pana Tadeusza na pierwszym miejscu listy przebojów trójki śpiewana przez Elektryczne Gitary.
– Jak uważasz – odparła udając obrażoną i wyszła z pokoju. Po chwili wróciła z kubkiem z gorącą herbatą z miodem i cytryną.
– Masz to wypij. Dałabym ci jeszcze polopirynę, ale będziesz się pocił, a za dwie godziny wstajesz…
Westchnąłem z ulgą, kiedy zamknęły się za nią drzwi. Dobrze, że nie kazała mi wstawać i mierzyć temperatury, to było całkiem w jej stylu. W międzyczasie wacek mi opadł, a rozlane nasienie zdążyło wsiąknąć w okoliczne tkaniny. Coś będzie trzeba zrobić, by matka tego nie zauważyła, bo znów mnie wyśle do ojca albo jeszcze gorzej.

Niestety, te nocne pragnienia, od których można się było uwolnić po prostu otwierając oczy, zaczęły wracać w ciągu dnia i tu pozbyć się ich było zdecydowanie gorzej. Jeszcze tego samego dnia złapałem się w szkole, że bezwstydnie patrzę na krocza chłopaków, a nawet nauczycieli, i wyobrażam sobie, co zawierają ich spodnie. Nie mogłem się doczekać ostatniej godziny, na której było wychowanie fizyczne. Co prawda nasza szatnia jest strasznie ciemna, ale co nieco da się zauważyć. Nie rozbieraliśmy się również do naga, tyle co do majtek, by wciągnąć na nie spodenki gimnastyczne. Gdy nadeszła pora wuefu, mój wacek był cały sztywny, a w szatni zameldowałem się jako pierwszy. Odpuściłem sobie tych chłopaków, którzy jeszcze byli dziećmi i usadowiłem się koło Ryśka Zagrobelnego, chłopaka mojego wzrostu, choć oczywiście sporo szczupłego. Nie mogę powiedzieć, czy mi się podobał, jednak wyraźnie wszedł już w okres dojrzewania i jego wacek wyraźnie mu się rysował na bokserkach. Jakże chciałem go dotknąć… Nachyliłem się, by rozwiązać buty i bezczelnie gapiłem się w krocze. Rysiek chyba nic nie podejrzewał, bo zachowywał się zupełnie naturalnie. Z tyłu przepychało się kilkoro chłopaków a rej wodził, jak zwykle w takich sytuacjach, Kuba Syczewski. W pewnym momencie za mną zakotłowało się porządnie, dostałem silne uderzenie w plecy i z impetem poleciałem w stronę Zagrobelnego, a moja twarz zatrzymała się na jego łonie. Czułem dokładnie każdy szczegół jego budowy, byłem zdziwiony, że jego członek jest aż tak twardy mimo że nie stoi, mój w zwisie jest miękki jak rozgotowana kluska. I ten zapach, trochę moczu, trochę jakiegoś proszku do prania, trochę czegoś jeszcze, w każdym razie mocno kręcący w głowie.
– Uważajcie! – krzyknął Rysiek i natychmiast poleciał na plecy, a ja zaraz za nim. Gwar szatni zamienił się we wrzawę. Z trudnością wstałem i zauważyłem wyraźny namiot w moich slipkach. Ciekawe, czy ktoś to jeszcze widział oprócz mnie… Chciałem pobiec do ubikacji i natychmiast zrobić z tym porządek, kiedy w drzwiach szatni pojawił się wuefista.
– Ile mam na was czekać, do ciężkiej cholery? Na salę mi już, migiem! Następnym razem wszystkim wpiszę nieobecności.
Nie zdążyłem więc się rozładować i podniecenie ustąpiło tylko na czas lekcji. Coś trzeba z tym zrobić, ale co? Wracając do domu patrzyłem się na każdego mężczyznę, jakbym w nim szukał szansy na rozładowanie. Zdałem sobie sprawę, że zachowuję się nieodpowiedzialnie i po prostu głupio, jednak nie byłem w stanie zakazać sobie tego. Z góry wiedziałem, że w tej dziurze raczej nie znajdę nikogo, kto zaopiekowałby się moim wackiem. Najchętniej oczywiście powierzyłbym go Pawłowi, ale to już przepadło, chyba na zawsze. Oprócz niego nie znałem żadnego chłopaka, z którym mógłbym zrobić to, co od pewnego czasu zajmowało moją uwagę. Ba, nawet nie ma sobie gdzie popatrzeć. W mojej miejscowości nie ma żadnego basenu, gdzie mógłbym zobaczyć to i owo, nie ma publicznych toalet, gdzie faceci wyciągaliby swoje przyrodzenia i wcześniej czy później musiałbym coś zobaczyć.
– Mama, mogę w sobotę pojechać na kryty basen do Oleśnicy? – zapytałem jeszcze tego samego dnia podczas kolacji. Matka popatrzyła na mnie z niebotycznym zdziwieniem w oczach. Nigdy jakoś nie rwałem się do wody, pływałem kiepsko, o ile to w ogóle można było nazwać pływaniem. Podczas ostatnich wczasów na Helu kąpałem się może dwa razy, bardziej zajęty byłem okrążaniem cypla dokoła lądem, co dawało mi o wiele większą frajdę. W końcu nie zawsze człowiek ma możliwość stanięcia w najłatwiej rozpoznawalnym miejscu na mapie Polski. Poza tym woda była zimnawa i pływały w niej jakieś paprochy.
– A ty skądś się urwał? – zdziwiła się. – Nigdy bym cię o to nie podejrzewała.
– W wodzie najlepiej się odchudza – powiedziałem cytując jakąś mądrość z onetu. Faktycznie, pisali o tym i to stosunkowo niedawno.
– A z kim tam pojedziesz? Samego cię nie puszczę – powiedziała stanowczo.
– Przecież na basenie są ratownicy – powiedziałem zirytowany. – Nawet jakbym pojechał z jakimiś kolegami, to oni mnie i tak by nie uratowali. Są ludzie, którym za to płacą.
Matka nie była przekonana, mówiła coś, że w grupie wszyscy pilnują się nawzajem i gdyby coś się stało, łatwiej się to zauważy. Dobrze, miała rację, ale ja przecież nie jechałem tam odmaczać się w wodzie, a w zupełnie innym celu. Tyle tylko, że nie mogłem tego powiedzieć głośno.

Jakoś udało mi się przekabacić mamę i po różnych naleganiach, podchodach i innych zabiegach, w końcu się zgodziła.
– Coś mi się nie podoba ten twój zapał – stwierdziła. – Przyznaj się, jedziesz tam z jakąś koleżanką?
Zaprzeczyłem, ale i tak nie uwierzyła. W porządku, niech będzie, że jadę z jakąś laską, nawet mi to było na rękę. Koniec końców w sobotę wylądowałem na krytej pływalni w Oleśnicy. Była masa dzieciaków z mojej miejscowości, które znałem z widzenia bądź ze szkoły. Niestety, wszystko albo płaskie, albo zupełnie nie w moim guście. Dorosłych było jak na lekarstwo. Przyuważyłem sobie chłopaka, którego nigdy wcześniej nie widziałem, na oko czternastoletniego, z początkiem owłosienia pod pachami. Był w białych slipkach, przez które wyraźnie było widać jego wacka, jajka i początki owłosienia. Pływałem blisko niego i wychodziłem z basenu wtedy, kiedy on, aż w końcu zwrócił na mnie uwagę. Niestety, nie w ten sposób, w jaki bym sobie życzył.
– Co się tak za mną włóczysz, grubasie – powiedział, kiedy tuż za nim wygramoliłem się po drabince na brzeg, wpatrując się w jego kształtny tyłek.
– To ty się za mną włóczysz – odburknąłem, spiorunowałem go wzrokiem i zmieniłem kierunek, nie chcąc wywołać niepotrzebnej awantury. Spotkaliśmy się później pod prysznicami, oczywiście wcale nie przez przypadek, ale chłopak wypluskał się w gaciach i szybko zniknął w kabinie przebieralni. W taki sposób to ja nikogo nie znajdę – pomyślałem wściekły patrząc, jak wychodzi ubrany w elegancką, niebieską kurtkę, czapkę i szalik. W tym ubraniu podobał mi się jeszcze bardziej, ale co z tego? Byłem tak wściekły, że mało się nie rozpłakałem. Strata czasu, pieniędzy, bo matka oczywiście nie dołożyła się do wyjazdu, uważając, że to wyłącznie moja zachcianka. Odechciało mi się pływania, basenu i wszystkiego. Za dziesięć minut już szedłem na przystanek autobusowy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 20:19, 04 Cze 2018    Temat postu:

PS. Z wielką przyjemnością stwierdzam, że to opowiadanie ktoś czyta i że jak na forumową mizerię ma znakomite wyniki. Dziękuję serdecznie.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
januma
Dyskutant



Dołączył: 22 Lip 2009
Posty: 84
Przeczytał: 24 tematy

Pomógł: 6 razy

PostWysłany: Pon 20:47, 04 Cze 2018    Temat postu:

Czytamy czytamy opowiadanie jak zwykle swietne tylko to czekanie na kolejnybodcinek

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jatosam
Adept



Dołączył: 07 Mar 2018
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 11:09, 05 Cze 2018    Temat postu:

Czytamy bo Maciejka jak żywo przywołuje wspomnienia. Po pierwsze jest Mistrzem świata i okolic - w którymś momencie ja tez zorientowałem się że Dorośli są do luftu, wiem lepiej i z duża dozą nieskrępowanej niezależności próbowałem wprowadzić swoje rządy ( no dobra, powiedzmy próbowałem zrzucić okowy i kajdany ograniczań). I mocno, najlepiej szybko próbowałem zaspokoić rozbuchaną już chętność, pragnienie, chcicę * (brakujące proszę dopisać). Od kiedy po "lekturze" znalezionego u Ojca świerszczyka zorientowałem się że oprócz cyców i cipek te murzyńskie pały przyciągały moją uwagę - chciałem zobaczyć na żywo. Rówieśnicy odpadali, jakieś to marne i nieduże było, zdecydowanie u Dorosłego chciałem zobaczyć. Z półsłówek i żartów zasłyszanych w czasie zakrapianych rodzinnych i towarzyskich imprez dowiedziałem się o istnieniu pederastów i tak mgliście gdzie się spotykają. Ale pierwsza wyprawa i spisanie przez patrol ORMO wyleczyła mnie na trochę z szukania przygód. Przypominam to początek był lat osiemdziesiątych minionego wieku, NIE BYŁO INTERNETU, o seksie się nie rozmawiało (przynajmniej na trzeźwo)

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jatosam
Adept



Dołączył: 07 Mar 2018
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 11:15, 05 Cze 2018    Temat postu:

A wracając do opowiadania - chyba trzeba oddać spodnie podleśniczemu? Mam nadzieje że to nie jedna z czarnych chmur, ten zawód darzę duża atencją.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 12:49, 05 Cze 2018    Temat postu:

Nie, spodnie zostaną oddane we właściwym czasie. Smile A co do seksu w latach 80. – zawsze były duńskie "świerszczyki" u kumpli albo na bazarach. We Wrocławiu można było je dostać w hali targowej, w Poznaniu na Rynku Łazarskim, a w Łodzi na Górniaku. Były jednak cholernie drogie no i szczawikom nie sprzedawali.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 15:53, 06 Cze 2018    Temat postu: 16.

Jeśli czegokolwiek żałuję, co mogłoby się się wydarzyć, a nie wydarzyło, i byłoby całkowicie niezależne ode mnie to tego, że nie mam rodzeństwa. Nie żebym jakoś specjalnie tęsknił za bratem lub siostrą. Wręcz przeciwnie, bardzo sobie cenię święty spokój, który wynika z braku rodzeństwa. Chodzi mi o coś innego, mianowicie o praktykę w postępowaniu z innymi dzieciakami. Tak, wiem, można się tego nauczyć w szkole, tyle że w szkole nic nie musisz, możesz się zamknąć jak ślimak w skorupie i tak przezimować kilka dobrych lat. Tak właśnie było ze mną. Ze względu na własny wygląd nie miałem zbyt wielu kolegów, nikt się do mnie specjalnie nie garnął, jeśli akurat nie chodziło o odpisanie zadania z matematyki, czyli w zdecydowanej większości przypadków. Na początku nawet się ze mnie śmiali, ale później dali mi spokój, ograniczając się do chłodnego tolerowania. Nawet nie miałem jakiegoś specjalnego przezwiska, „gruby” odbierałem raczej jako określenie stanu faktycznego, a nie ksywę. Również ja nie pragnąłem towarzystwa, co nie znaczy, że nie rozmawiałem z kolegami. Przyjaciela miałem jednego, był nim Ulewa i zdaje się, że niewiele się od niego nauczyłem, jeśli chodzi o relacje z otoczeniem. Zresztą Ulewę chyba trzeba już spisać na straty; ostatni SMS od niego przyszedł dwa tygodnie temu i informował, że przeszedł któryś tam etap w jakiejś tam grze komputerowej, która w ogóle mnie nie interesowała. Czy tak postępuje prawdziwy przyjaciel? Od kiedy ostatnio wyszedłem od niego z pokoju, nasze kontakty praktycznie nie istniały. Chociaż akurat Ulewy nie mogę winić za to, że nie mam żadnych zdolności towarzyskich, prędzej rodziców. Kilka razy próbowałem podpytać matkę, dlaczego nie obdarzyła mnie rodzeństwem, za każdym razem zbywała mnie odpowiedziami dobrymi dla siedmiolatków, w rodzaju „z tobą jednym jest tyle problemów, a co dopiero ze stadem takich jak ty”. Ciekawe czy wie, że ja wiem, skąd się biorą dzieci...

Brak umiejętności, o których wspomniałem wyżej, uwierał mnie szczególnie zwłaszcza w kontaktach z Pawłem. Po naszej pierwszej lekcji, kiedy przełamywaliśmy lody, trzy następnie poszły już o wiele sprawniej. Niestety, tylko w warstwie dydaktycznej, jakby to powiedział nauczyciel. Udało mi się w nim wyrobić podstawowe nawyki przy przekształcaniu wzorów, choć dalej był tak spięty, że popełniał proste błędy wynikające z braku uwagi, na przykład notorycznie zapominał o zmianie znaku przy przenoszeniu zmiennej na drugą stronę równości. Błędy te poprawiałem łagodnie, bez podnoszenia głosu, chociaż nieraz wszystko się we mnie gotowało, bo ile razy można powtarzać tak prostą rzecz? Ale on potrafił mnie doskonale wyczuwać i bywało, że po kilku takich niepomyślnych próbach zacinał się w sobie, przez kilka minut nie będąc w stanie skupić się absolutnie na niczym. Chciałem w takich momentach choćby połozyć mu rękę na ramieniu czy przemówić łagodniejszym głosem, jednak bałem się jakiejś gwałtownej rekcji, wybuchu czy innego okazania niechęci. Bo Paweł podchodził do mnie bardzo niechętnie i nieufnie, to się czuło, nawet mimo ewidentnych postępów w jego nauce.

– Dzisiaj będziesz miał dla mnie trochę czasu? – zapytał na którejś przerwie. Co prawda miałem nieco inne plany na to popołudnie, mianowicie miałem wybrać się do biblioteki miejskiej i pogadać z bibliotekarką na temat tego nieszczęsnego wesela, co zresztą sama mi obiecała. Wszystko, co związane było z Pawłem, miało absolutne pierwszeństwo, choćby dlatego, że mimo oczywistych niedogodności lubiłem przy nim być, patrzeć na niego, słuchać jego głosu.
– Spokojnie, możemy się pouczyć – odpowiedziałem siląc się na obojętność.
– To czekaj na mnie w czytelni po ostatniej lekcji i obiedzie.
Tego dnia miałem parszywy nastrój, więc perspektywa spotkania z Pawłem, nawet po to, by wytłumaczyć mu drugą zasadę dynamiki Newtona, z miejsca postawiła mnie na nogi. Nagle czas zaczął się niemiłosiernie wlec, lekcje dłużyć, a nauczyciele irytować, zresztą ze wzajemnością. Zaraz po ostatniej lekcji pognałem do stołówki, by zająć pierwsze miejsce w kolejce, co mi się oczywiście nie udało i aby nadgonić stracony czas zrezygnowałem z zupy, czego bym w przeciwnym razie nie zrobił, zwłaszcza kiedy była pomidorowa, którą lubiłem najbardziej. Trudno, najwyżej powyżera się w domu z lodówki. Zakaz wyżerania był ściśle przestrzegany, chociaż nauczyłem się go dość skutecznie omijać. A teraz, kiedy miałem dwieście złotych od ojca, mogłem z bólem w kieszeni po prostu uzupełnić jakimś kebabem czy hamburgerem podczas spaceru z Newtonem. Co tego dnia było zresztą nieuniknione, bo drugie danie, mielony z ziemniakami i surówką, było średnio jadalne i połowę zostawiłem na talerzu. Jakieś świnki będą się cieszyć. W biegu zostawiłem brudne naczynia w okienku i pobiegłem do czytelni. Ku mojemu rozczarowaniu Pawła nie było. Popatrzyłem na zegarek, lekcja skończyła się piętnaście minut temu, a Paweł obiadów w stołówce nie jadał. Cóż, trzeba będzie poczekać. Mijały minuty a Paweł jak nie przychodził, tak nie przychodził, mimo moich błagalnych spojrzeń w stronę oszklonych drzwi biblioteki. Z nudów zacząłem czytać tytuły książek na półce, do której prawie przylegał stolik. Nic to nie dało, czas mijał, a Pawła konsekwentnie nie było. Po piętnastu minutach odpuściłem sobie dalsze czekanie i czytanie tytułów i wyszedłem z biblioteki. Szukać go? Nie szukać? Może coś się stało? Ale co się miało stać, był przecież na ostatniej lekcji. Zdecydowałem, że zanim pójdę do biblioteki, tej drugiej, publicznej, zrobię rundkę dokoła szkoły. I w tym przypadku mój nos mnie nie zawiódł, w przenośni i dosłownie. Za szkolnym boiskiem są krzaki, w których podczas przerw bawią się dzieciaki z młodszych klas, a po lekcjach uczniowie starszych klas popalają papierosy, a nawet popijają piwo. Właśnie od tych krzaków poczułem charakterystyczny zapach. Oczywiście wiedziałem, co on znaczy. Teraz każdy małolat rozpozna zapach palonych konopi, nawet jeśli sam nie ma z nimi nic do czynienia, po prostu jest wszechobecny. Sam wyczuwałem go niejednokrotnie w szkolnej toalecie. Spodziewając się kogoś ze starszych klas, wszedłem w gęstwinę. Na polance, oparty o pochyłą gałąź leszczyny z obdartą korą, na którą wspinają się wszyscy chłopacy, stał Paweł i palił coś, co wyglądało na niechlujnie skręconego skręta, blanta, jak to mówią chłopaki biegłe w sztuce palenia trawki.
– Zgaś to – powiedziałem ostro. Paweł popatrzył na mnie nieco mętnym wzrokiem i demonstracyjnie zaciągnął się po raz kolejny.
– Nie – powiedział zadziornie i popatrzył się mi prosto w oczy.
– Jak chcesz – odparłem z trudem hamując wściekłość. – Powiedz mi tylko, czemu nie przyszedłeś się uczyć.
– A co cię to obchodzi? – powiedział nie rezygnując z zaczepnego tonu. – Nie chce mi się, jeśli już bardzo musisz wiedzieć. Wali mnie fizyka, wali mnie szkoła, na wszystko mam wyjebane.
No nie, takim tonem nie będzie ze mną rozmawiał, zwłaszcza jeśli kilka minut temu zrobił mnie w trąbę. To ja miałem prawo strzelać fochy, a nie on.
– Paweł, proszę cię. Ja naprawdę rozumiem, że jest ci ciężko. I w szkole i w domu. Różne plotki chodzą, ja też swoje wiem, mniejsza o to, skąd. Naprawdę nie sądzę, aby narkotyki były najlepszym wyjściem. Zrozum, one nic nie zmienią, jak nie umiałeś fizyki, tak dalej nie będziesz jej umiał i dostawał w dupę od ojca.
– A tobie nic do tego – powiedział zimno. – Najlepiej zrobisz, jak sobie stąd pójdziesz.
– Paweł, zrozum mnie, ja chcę tylko ci pomóc…
Popatrzył na mnie dziwnie, jakby kpiąco. Sam nie wiedziałem, czy to efekt narkotyku czy też zwyczajne szyderstwo.
– Nic od ciebie nie potrzebuję. I odczep się ode mnie, ty pieprzony pedale! – wykrzyczał.
W tym momencie wszystko się we mnie zagotowało. Nie panując nad sobą, rzuciłem się w jego kierunku z pięściami i niewiele myśląc wyrzuciłem lewą pięść z impetem przed siebie. Jednak nie doceniłem przeciwnika, Paweł przewidział mój ruch, zrobił udany unik i niejako z zaskoczenia natarł na mnie. Straciłem równowagę i upadłem na plecy, uderzając po drodze tyłem głowy w gałąź drzewa. Po chwili leżeliśmy na ziemi okładając się pięściami. Mimo mojej przewagi wagowej Paweł był zwinniejszy i cały czas to on był na górze. Widziałem tylko jego wściekłą twarz i pięści spadające na mnie niby kule podczas śnieżnej bitwy. Czułem na policzkach jego gorący oddech i sam już nie wiedziałem, czy jestem wściekły, czy jest mi przyjemnie.
– Żebyś pamiętał – powiedział, uderzając mnie po raz ostatni – masz się ode mnie odwalić. Raz na zawsze.
To powiedziawszy, wygramolił się z ziemi, otrzepał i, nie spojrzawszy na mnie ani razu, zniknął w krzakach.

Nie od razu wstałem. Chciało mi się płakać i istotnie, rozmazałem się jak jakiś czterolatek. I tyle dostałem w zamian za ciężką, niewdzięczną pracę. Pierwszą myślą było, aby pójść d Archimedesa i opowiedzieć mu o wszystkim. Choć nie mam zwyczaju kablować na kolegów, tu chodziło po prostu o usprawiedliwienie się, że nie jestem w stanie niczego nauczyć tego chłopaka. I z taką myślą wstałem z gruntu, wytarłem oczy w rękaw kurtki, doprowadziłem się do elementarnego porządku i opuściłem niegościnne krzaki. Dopiero później zacząłem się bić z myślami. Przecież jeśli to wszystko doniosę fizykowi, nauczycielowi ostremu i ślepo przestrzegającego regulaminu, wcale nie pomogę Pawłowi, a prawdopodobnie jeszcze bardziej zaszkodzę. Bójka, narkotyki na terenie szkoły – za to wszystko można było nawet wylecieć. A wtedy jego ojciec rozniesie go na miazgę. Natomiast jeśli on nie zda tej cholernej fizyki, to wszystko będzie na mnie. Rany Boskie, co ja teraz mam zrobić? Tak źle i tak niedobrze.

– Maciej, jak ty wyglądasz! – usłyszałem nagle koło siebie. Męski, niski głos. Na dobrą sprawę tak byłem pogrążony we własnych myślach, że nie do końca wiedziałem, gdzie jestem. Po prostu szedłem przed siebie, nawet niespecjalnie uważając, by nie wejść na jezdnię. Popatrzyłem w stronę źródła dźwięku. Obok mnie, na krawężniku, stała zielona skoda, którą już gdzieś widziałem. Drugi rzut oka wystarczył, bym rozszyfrował mówiącego. Przecież to podleśniczy Zenon, w swoim eleganckim uniformie.
– Co ci się stało? Jesteś cały opuchnięty pomazany krwią. Wsiadaj.
Nie wiem, czy w innej sytuacji dałbym się skusić, byłem niecałe trzysta metrów od domu, staliśmy vis a vis sklepu, w którym pracuje matka i istniało duże prawdopodobieństwo, że przez okno zobaczy, że wsiadam do obcego auta. Zmęczenie, a może nie tylko ono, spowodowało, że wgramoliłem się obok kierowcy.
– Wszystko w porządku? – zapytał z troską w głosie podleśniczy. – Co się stało?
– Pokłóciłem się z kolegą – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. A co innego miałem powiedzieć, że się przewróciłem? Że na mnie napadli? Przecież mnie nie odwiezie na policję, tylko dlatego, że jestem trochę pokrwawiony.
– Jak to chłopcy w waszym wieku – uśmiechnął się szeroko. Nic nowego pod słońcem, czasem inaczej nie idzie, nie musisz mi mówić. Odwieźć cię do domu?
– Jak pan będzie tak uprzejmy – odburknąłem. Podejrzewam, że gdybym mu opowiedział o wszystkim, co się stało, zrozumiałby. Jednak nie miałem ochoty na rozmowę. Bolała mnie głowa, a właściwie cały korpus i jak najszybciej chciałem się położyć. Patrzyłem jak auto zbliża się do naszego budynku.
– Maćku, mam do ciebie prośbę. Oczywiście nie musisz się zgodzić, ale jak się zgodzisz, to zarobisz trochę grosza.
– O co chodzi? – zapytałem. Nie cierpiałem obecnie na jakieś pustki w kieszeni, ale pieniądz to zawsze pieniądz.
– Mam do rozładowania przyczepę z drewnem. Sam nie dam rady, a akurat tak wypadło, że nie mam kogo poprosić o pomoc. Trochę tego jest, ale za rozładowanie przyczepy zapłacę sto złotych no i oczywiście obiad.
– Jak mama się zgodzi, to czemu nie? Przy okazji przywiozę te spodnie, które pan mi pożyczył. Niech mi pan zostawi swój telefon.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jatosam
Adept



Dołączył: 07 Mar 2018
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Śro 20:09, 06 Cze 2018    Temat postu:

Zagęszczasz akcję, oj zagęszczasz. A wracając do prehistorii - czy i Tobie się zdarzyło być powiedzmy nieco wrobionym przez starszych kolegów. Dostępu do informacji nie było, dorośli odpadali a nieco starszy kuzyni/koledzy (już po przełamaniu bariery wstydu i strachu) potrafili czasem nieźle w mali wpuścić. Nie wiem czy sztandarowy numer ale na kaloryfer i słoninę się nabrałem....

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 20:21, 06 Cze 2018    Temat postu:

A nie, nie w tej dziedzinie, choć ogólnie się zdarzało. Ja miałem to szczęście, że w odpowiednim wieku (12 lat) przeczytałem różne książki uświadamiające i później czytałem tego coraz więcej, bo po prostu podobała mi się ta tematyka. Jaczewski, Imieliński, Kozakiewicz, Starowicz, nawet Wisłocką łyknąłem. Matka pedagog więc sporo tego było na półkach w domu. Nikt mnie jakoś nie usiłował wkręcić, bo wiedzieli, że jestem "w temacie", nawet wśród kumpli i koleżanek (sic!) robiłem za takiego Starowicza dla ubogich Kiedyś w jakimś opowiadaniu to opiszę, bo było kilka sytuacji naprawdę wartych pióra Smile W "Grze szwajcarskiej", która jest oparta o mój życiorys opisałem, jak uświadamiałem młodszego kolegę na obozie (autentyk, masę szczegółów pominąłem bo to miała być "porządna" książka). Zresztą nie napisałem jeszcze rzeczy, która w jakimś tam procencie nie byłaby oparta na faktach.

PS A opiszesz na czym konkretnie te akcje wrobienia polegały?


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Śro 21:03, 06 Cze 2018, w całości zmieniany 4 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PiotrekWawa
Wyjadacz



Dołączył: 11 Sty 2017
Posty: 151
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 23:26, 07 Cze 2018    Temat postu:

bardzo interesująco piszesz i coraz bardziej podoba Mi się przeplatanie akcji oraz myśli chłopaka Maćka ... powiem że w pewien sposób przypomina to Mnie samego z lat gdy miałem kilkanaście lat i też bójka z kolegą oraz sprawa narkotyków (wtedy to było wąchanie kleju butaprenu z alkoholem czy zmieszanym z papierosami) i to uczucie jakby odrzucenia, oraz co mam zrobić ?
Jestem ciekaw jak potoczy się los Maćka oraz Pawła czy innych kolegów, znajomych jego, już czekam na kolejne części opowiadania
Pozdrawiam i życzę wszystkiego najlepszego a w szczególności dużej weny twórczej.
P cwelik


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jatosam
Adept



Dołączył: 07 Mar 2018
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pią 2:37, 08 Cze 2018    Temat postu:

Opisze ale po niedzieli. Teraz jestem na mocnym niedoczasie a wydaje mi się że wyjdzie z tego nieco dłuższy elaborat.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 15:49, 08 Cze 2018    Temat postu: 17.

Od samego wejścia do domu coś mi nie grało. Z kuchni dobiegała muzyka z włączonego radia, drzwi od salonu były otwarte, choć pamiętałem, że wychodząc zostawiłem je zamknięte. Ktoś jest w domu? Matka powinna być przecież w pracy. Jeszcze nie zdążyłem zdjęć plecaka, gdy z kuchni wyłoniła się matka i otaksowała mnie długim, nieprzyjemnym spojrzeniem.
– Bój się Boga, Maciej, jak ty wyglądasz? – wykrzyknęła. Jeśli nie załamała rąk to tylko ze względu na nóż, który trzymała w prawej ręce. – My chyba mamy ze sobą do pogadania.
– Niby o czym? – zapytałem zawadiacko. Nawet jeśli wyglądam na lekko poobijanego, to przecież nie jest powód, by się spowiadać. A już na pewno to nie ode mnie dowie się, co się działo.
– Mów co się stało – zażądała. – Napadł cię ktoś? Bo jeśli tak to zawiadomię policję.
Podszedłem do dużego lustra w przedpokoju, w którym matka zwykła się pindrzyć przed wyjściem do pracy. Rzeczywiście nie wyglądałem pięknie. Nad okiem było widoczne krwawe zadrapanie wielkości dwuzłotówki, kilka innych dość długich rys, zwłaszcza w okolicy uszu, włosy gdzieniegdzie zlepione krwią i postawione na sztorc, to od tego uderzenia o drzewo. Krew zresztą miałem również na rękach i trudno było tego nie zauważyć, przecież po przyjściu do domu miałem doprowadzić się do porządku. Resztę dramatu dopełniła przybrudzona kurtka i przekrzywiony kołnierz.
– Kto cię napadł? – powtórzyła.
– Nikt mnie nie napadł – odpowiedziałem niegrzecznym tonem. – I nie zamierzam się tłumaczyć z niczego, rozumiesz?
Niepotrzebnie podniosłem głos, matka jest na to wyczulona, uważa, że ona ma na to monopol. Schyliłem się po plecak, nałożyłem go i ruszyłem w stronę własnego pokoju.
– To jeszcze nie wszystko – powiedziała lodowatym głosem. – Co to za samochód przywiózł cię do domu? To ten mężczyzna cię tak pobił? – krzyczała niemal histerycznie. – Ja żądam odpowiedzi! Rozumiesz? Żądam.
– Uspokój się i nie wrzeszcz tak – powiedziałem celowo spokojnie. To najlepszy sposób na matkę, kiedy ponoszą ją nerwy. Jeszcze lepszy to w ogóle się nie odzywać, dziesiątki razy widziałem, jak właśnie tak postępował mój ojciec i skutki, jakie to powodowało. Pora się nauczyć. – To był podleśniczy z Wioski, którego przypadkowo poznałem podczas spacerów z Newtonem. Chyba ci nawet opowiadałem. Widział mnie i zaproponował, że mnie podrzuci do domu, a ja się zgodziłem.
– A to ten – matka wyglądała na nieco uspokojoną. – Ludzie dobrze o nim mówią. Ale nie powinieneś zawierać takich znajomości, ludzie w tym wieku to nie dla ciebie towarzystwo. Ten wprawdzie nie wygląda na zboczeńca, ale licho nie śpi. A bo to wiadomo do końca, co siedzi w człowieku? Wystarczy pooglądać Uwagę. Mało masz kolegów w twoim wieku?
Już miałem pochwalić się, że podleśniczy zaproponował mi pracę, ale w ostatniej chwili zmieniłem zdanie. Matka na pewno zabroniłaby mi tam iść, jak ją znam. A tak będzie można się wymknąć pod pozorem długiego spaceru w lesie. Mam chyba prawo do jakiejś samodzielności.

Wieczór spędziłem na nauce i rozpamiętywaniu bójki z Pawłem. Czy to się musiało tak skończyć? Co się stało, że tak szybko zmienił zamiar i godzinę nauki zamienił na palenie marihuany w krzakach? Pewnie w międzyczasie kupił od kogoś, nie sądzę, żeby przychodził z trawką do szkoły. Ciekawe, kto w naszej szkole diluje. Zawsze, gdy w klasie stanie się coś złego, domyślnym podejrzanym jest Syczewski, potem Ratuszny, nieciekawy typ często widywany z „najwybitniejszymi” absolwentami naszej szkoły. Kiedyś nawet złapany na kradzieży w Biedronce. Trzeba będzie go przyfilować. Później skupiłem się na rozpamiętywaniu samej bójki. Nie powiem, bolało, ale na swój sposób było przyjemne mieć tego chłopaka w takiej bliskości, nawet jeśli wiązało się to z wymierzanymi ciosami. Nawet mój wacek zesztywniał, nawet bym go o to nie podejrzewał w takiej sytuacji. Tak sobie myślałem, powoli przygotowując się do spania, kiedy nagle zapikała moja komórka. Kogo niosą o tej porze? Może to Ulewa informujący mnie, że przeszedł kolejny etap jakiejś gry? Może to ojciec? No bo kto inny? Wziąłem komórkę do ręki i odczytałem wiadomość. „W piątek robimy mały melanż u mnie w domu, trzeba się pobawić, póki jest karnawał. Wpadniesz? Andżelika”. Trzy razy przeczytałem tego esemesa, zanim zrozumiałem wiadomość. Ja? Zaproszony na imprezę? Andżelika Siuda, bo to pewnie ona wysłała tego esemesa, chodziła do mojej klasy i była jedną z ładniejszych dziewczyn. Czasem przelotnie rozmawialiśmy na przerwach. Tylko czy to wystarczy, by kogoś zaprosić na imprezę? Dotychczas nie byłem na młodzieżowych imprezach nie licząc szkolnych dyskotek, na które wypychano mnie niemal siłą i kameralnych urodzin Ulewy, na których głównie graliśmy w karty albo gry komputerowe. No i nie ciągnęło mnie na takie spędy. Właśnie rozważałem, czy w ogóle jest sens odpisywać, kiedy dostałem następnego esemesa o treści: „No to jak?” Zdecydowałem sobie dać trochę czasu do namysłu. Był wtorek, a więc pozostały zaledwie trzy dni. Sięgnąłem po telefon i wystukałem odpowiedź. „Dam ci znać do czwartku, nie wszystko zależy ode mnie”. Lekkie drgnięcie mojej Nokii potwierdziło wysłanie wiadomości. Odpowiedź przyszła niemal natychmiast. „To się postaraj”.

– Jak ja mogę cię puścić na imprezę, skoro ty się bijesz z chłopakami – powiedziała matka. – Poza tym ja dobrze wiem, co się na takich imprezach dzieje. Mało to piszą w gazetach? Seks, narkotyki, alkohol. A ciebie już fajfus swędzi, jeszcze zrobisz coś głupiego i później wszyscy będziemy przez to cierpieć. Mało to brzuchatych małolat chodzi po mieście?
Jak mam się wytłumaczyć z tak absurdalnych zarzutów? Przecież nie idę tam żeby, jak to mawia Syczewski, dymać laski. Alkohol… Hm, na pewno będzie coś na przepłukanie gardła, o alkoholu na dyskotekach mówiło się całkiem otwarcie. I nawet, jeśli rodzice Andżeliki nie pozwolą, na pewno ktoś coś przyniesie.
– No dobrze, może będzie jakieś piwo – powiedziałem uległym tonem. Nie było sensu odgrywać świętego, matka by się na to nie nabrała. – Ale zapewniam cię, że nie będzie żadnych prochów ani innego świństwa. Poza tym Andżelika powiedziała, że jej matka będzie cały czas obecna.
Było to oczywiste kłamstwo, rodzice Andżeliki wyjeżdżali na całą noc, co zresztą było zasadniczym powodem zorganizowania tego przyjęcia. Ale czy matka musi wiedzieć wszystko? Ona mi się z niczego nie spowiada, nawet do dziś nie wiem, dlaczego wróciła z pracy wcześniej tamtego popołudnia.
– No dobrze, pod warunkiem, że wrócisz przed dziesiątą – powiedziała ugodowo. – I nie wolno ci wypić więcej niż jedno piwo, rozumiemy się? W zasadzie to w ogóle nie powinieneś pić, ale jestem realistką. Inga Stadnik będzie na tym waszym party? – ostatnie słowo wymówiła ze słyszalnym przekąsem.
Inga Stadnik chodziła do mojej klasy, a nasze matki pracowały w tym samym biurze. Taki jest niestety urok tej małej miejscowości i, podejrzewam, wszystkich innych dziur i zadupi. Poza tym Inga nie zwykła trzymać języka za zębami i była jedna z największych plotkarek. Szanse, że mamuśka się dowie, co wyprawiałem na tej imprezie, wzrosły momentalnie.
– Tak, będzie – odpowiedziałem wbrew samemu sobie. I tak się dowie wcześniej czy później.

Andżelika mieszkała w zamożniejszej części miasta, przy drodze na Wrocław, w jednorodzinnej willi, do której szło się co najmniej piętnaście minut. Byłą już szósta, impreza miała zacząć się o siódmej, a ja nawet nie byłem gotowy. W co się ubrać? Jakoś do tej pory umierałem się w to, co kazała matka, teraz jednak wolałem zdecydować sam. Otworzyłem szafę i obrzuciłem krytycznym wzrokiem wszystkie moje ubrania. Nie miałem nic, co różniłoby się od tego, co na co dzień noszę do szkoły, pominąwszy garnitur do pierwszej komunii, który nie wiedzieć co robił w mojej szafie. I pomyśleć, że przyszedł dzień, w którym zachowywałem się jak zwykła baba. Gdyby na tej imprezie był Paweł, możliwe, że włożyłbym jakąś koszulę i kamizelkę, której nie lubiłem, za to matka uważała, że jest elegancka. A może tak poprosić matkę, by pomogła mi się ubrać? Co to, to nie, nawet jeśli miałbym wyglądać jak pół dupy zza krzaka. Moja impreza, sam się ubiorę. Zdecydowałem się w końcu na granatowy wełniany sweter, w miarę elegancki i nie za gruby oraz na spodnie z materiału, które wyglądały porządnie głównie dlatego, że ich mnie lubiłem i rzadko nosiłem. Uff, nareszcie to wszystko za mną. Przed wyjściem popsikałem się Old Spicem, który dostałem na gwiazdkę. Miałem nadzieję, że nikt tego nie wyśmieje, zresztą niektóre dziewczyny w klasie, wbrew zakazom nauczycieli, malowały sobie paznokcie i perfumowały się. Jeśli one to robią w szkole, to tym bardziej na imprezie…

Impreza powoli rozkręcała się. Siedziałem przy stole zajęty kanapką, z dużego boomboxa leciał właśnie jakiś wolny utwór nieznanej mi, za to beznadziejnej wokalistki, kiedy podeszła do mnie Inga. Nigdy nie widziałem jej tak luźno ubranej, a dekolt miała taki, że prawie było jej widać sutki. Sukienkę też mogłaby mieć nieco dłuższą, jak na mój gust.
– Zatańczymy? – zapytała w było w tonie jej głosu coś, z czym do tej pory się nie zetknąłem. Jak to nazwać, zalotnie?
– Yhm – wymamrotałem ledwie słyszalnie. Przygotowując się do tej imprezy przewidziałem wszystko poza tym, że trzeba będzie tańczyć. To znaczy tańczył kto chciał i nie cieszyłem się dotąd większą popularnością jako tancerz. Raczej byłem zajęty przekraczaniem limitu alkoholu narzucanego mi przez matkę i udawaniem, że bawią mnie głupie rozmowy przy stole. Tymczasem Inga chwyciła mnie za rękę i wywlokła mnie na środek dużego pokoju, który robił za parkiet. Tańczyliśmy, choć ludzie znający się na tańcu nie byliby tacy pewni. Ona przytulała się do mnie, ja, nie bardzo się kontrolując, przyciskałem ją do siebie, głównie dlatego, że tak robili wszyscy wokół mnie. Nic nie czułem poza eleganckimi i pewnie drogimi perfumami i delikatnym zapachem marihuany i dymu papierosowego.
– Ślicznie pachniesz – wyszeptała mi do ucha, a ja nie wiedziałem, jak zareagować. Przycisnąłem ją bezwiednie i poczułem jej piersi na korpusie. Myślałem, że mnie odepchnie, ale nic takiego nie nastąpiło. Modliłem się w myślach, żeby ten utwór skończył się jak najszybciej. Bałem się patrzeć jej w oczy, toteż obserwowałem tańczących w okolicy. Gospodyni, Andżelika, tańczyła z chłopakiem, którego bliżej nie znalem. On trzymał ją za pośladki a jego palce wędrowały coraz niżej w miejsce, którego publiczne dotykanie uważane jest ca coś nieprzyzwoitego, ona wręcz wisiała na nim i miała jakiś dziwny wyraz twarzy. Tymczasem utwór dobiegł końca, dbający o muzykę Rysiek Zagrobelny zmienił to na Despacito i partnerki w mig poodklejały się od partnerów zaczynając grupowe podskakiwanie. Usiadłem by coś przekąsić, kiedy znów pojawiła się wokół mnie Inga.
– Chodź ze mną – powiedziała nachylając się nade mną tak, że czułem jej oddech w uchu.
Nie wiedziałem, gdzie i po co mnie wyciąga. Miałem jednak tak dość gorąca, prymitywnej muzyki i piwa, że zgodziłbym się w tym momencie na każdą zmianę. Inga chwyciła mnie za rękę i powiodła do schodów prowadzących na górę.
– No nie bój się, Andżelika się zgodziła – powiedziała i wyprzedziła mnie. Weszliśmy do pokoju, który wyglądał na sypialnię rodziców. Na pewno nie na pokój młodzieżowy, młodzież nie mieszka w pokojach z zabytkowymi szafami i innymi biedermeierami. Nie wiem zresztą, czy to był biedermeier, słowo znalem z lekcji plastyki, na której nauczycielka zapewniała nas, że tak nazywają się jakieś stare meble. Inga usiadła na brzegu łóżka i pociągnęła mnie za rękę.
– Usiądź – powiedziała. Nim zdążyłem wykonać polecenie, Inga zdjęła swoją białą bluzkę i zaczęła rozpinać biustonosz. Bylem przerażony. Czego ona oczekuje?
– No pomóż mi, na co czekasz? – popędziła mnie. Chcąc nie chcąc przystąpiłem do zadania, tymczasem Inga rozpinała mi spodnie. Byłem sparaliżowany. Uciekać, nie uciekać? Przecież nie wylecę na dół z gołą dupą. W co ja się dałem wciągnąć? Inga dotarła już do majtek i lada chwila wszystko będzie na wierzchu. W tym momencie poczułem jak z nerwów, bo przecież nie z podniecenia, sztywnieje mi wacek.
– No niezłego masz – powiedziała. – Pobaw się moją cipką jak chcesz.
Nie chciałem. Patrzyłem tępo, jak jej głowa chodziła to w górę to w dół i siłą powstrzymywałem się od wymiotów. Jeszcze chwila a nie wytrzymam…
– Inga, ja już… – skłamałem. W tym momencie wyszła ze mnie a ja chwyciłem wacka tak, by nie mogła nic zauważyć.
– Pokażesz mi jak się spuszczasz? – zapytała.
Takiego. Coś tam wymamrotałem, niechlujnie podciągnąłem spodnie i zbiegłem na dół. Łazienka na szczęście była wolna…
Gdy już zwymiotowałem i umyłem malucha, doprowadziłem się do porządku i poszedłem prosto do przedpokoju,w którym wisiała moja kurtka. Nie przewidywałem, że spotkam tam Andżelikę.
– Już idziesz? – zapytała wyraźnie rozczarowana.
– Źle się czuję – odpowiedziałem starannie unikając jej wzroku. Fala mdłości dopadła mnie po raz kolejny i nie chciałem się wyrzygać bezpośrednio na drogą wykładzinę.
– Jak chcesz – powiedziała wyraźnie niepocieszona. – Jak ci przejdzie, zawsze możesz wrócić. Jeszcze szampana nie odpaliliśmy.
– Pa – powiedziałem i wyszedłem starając się możliwie nie trzaskać drzwiami.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PiotrekWawa
Wyjadacz



Dołączył: 11 Sty 2017
Posty: 151
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pią 23:58, 08 Cze 2018    Temat postu:

ooo!!! bardzo Ma przewrotność twoje opowiadanie i jest na prawdę realistyczne - bo Ja przypominam sobie jak pierwszy raz się pocałowałem z dziewczyną a raczej to Ona Mnie pocałowała a ja uciekłem, właśnie że Mnie to mdliło z nerwów i bardzo się wstydziłem.
fajnie że opisujesz takie normalne dni i doświadczenia Maćka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 15:58, 10 Cze 2018    Temat postu: 18.

Nie przeszedłem może dziesięciu kroków, kiedy potężnie zakręciło mi się w głowie. Byle tylko dojść do końca tego osiedla, gdzie nie ma już domów, a tylko kilka drzew. Było mi niedobrze nie tylko od wypitego alkoholu, ale też od tego, co się stało w pokoju na górze. Zaciskając gardło powstrzymywałem się od wymiotów i, gdy już doszedłem do upragnionego drzewa, mało się nie udusiłem z braku powietrza i nieprzyjemnej kwaśnej fali idącej od żołądka w górę. Zwymiotowałem i dopiero potem mogłem nieco odsapnąć i zacząć w miarę konstruktywnie myśleć. Czy gdybym nie pil tego cholernego piwa, poszedłbym na górę? Kto widział, że urwaliśmy się z imprezy? Wszyscy tańczyli, więc są jakieś szanse. Dalej odczuwałem nieprzyjemne sensacje od mojego wacka. A więc tak to wygląda? Przecież mi wcale nie było przyjemnie, wręcz przeciwnie, męczyłem się i czułem upokorzony, również, a chyba zwłaszcza tym, że ogląda go dziewczyna. Zabrakło mi odwagi, by po prostu zapiąć rozporek i powiedzieć, że ja się tak nie bawię. Jeśli dotąd miałem jakieś złudzenia, że mój okres fascynacji facetami się skończy i wpadnę w normalne koleiny życia, teraz powoli traciłem nadzieje. Z niechęcią oderwałem się od drzewa i wszedłem na pobocze ulicy. Mijały mnie jakieś samochody. Chyba nawet jacyś ludzie, ale ja w ogóle nie zwracałem na to uwagi. Po jaką cholerę lazłem na to przyjęcia? Zabawy mi się zachciało… Już nic nie będzie takie jak dotąd, tego byłem pewny. Nie wiem, czy będę w stanie się przemóc, by popatrzyć na dziewczynę. Że co ona chciała? Pobawić się jej pipką? Jakie szczęście, że nie byłem aż tak nabzdryngolony. Chociaż widziałem, nie ma co ukryć. Na samo wspomnienie znów zrobiło mi się niedobrze i zwymiotowałem wprost na chodnik, odwróciłem się tylko w stronę pola, tak aby nikt nie zauważył. Co dalej? Popatrzyłem na zegarek, było piętnaście po dziewiątej. Matka pewnie wyczuje ode mnie alkohol, trzeba trochę pochodzić. Światła centrum zbliżały się do mnie coraz bardziej. Na stacji benzynowej kupiłem butelkę coli, wody mineralnej i pudełko tik-taków. Schowałem butelki i powłócząc nogami poszedłem do parku, mając cichą nadzieję, że spotkam tam Pawła. Nie sądziłem, że moglibyśmy normalnie rozmawiać, ale i tak byłaby to odmiana po tym, co właśnie się stało. Pawła nie zastałem. Otworzyłem mineralną i za jednym przytknięciem szyjki do ust wyżłopałem pół butelki. Poczułem się lepiej a cukier z coli, do której dobrałem się zaraz potem, przyjemnie rozlewał się po organizmie. Teraz trzeba coś zrobić, by w miarę normalnie wyglądać przy matce. Resztką mineralnej wypłukałem usta, ssałem cztery tik-taki naraz i po dziesięciu minutach byłem już gotowy do powrotu do domu.

Wszystkie światła były zgaszone. Czyżby mamuśka poszła gdzieś balować? To do niej raczej niepodobne. Przeszedłem do kuchni, gdzie na stole leżała wyrwana z notesu kartka. „Boli mnie głowa, nie budź mnie. I nie zapomnij o psie. Mama”. Uff, chyba się upiekło. Na wszelki wypadek umyłem zęby i wyprowadziłem Newtona na kilka minut, przed blok. Był rozczarowany, że nie zabrałem go na dłuższy spacer, ale co ja na to poradzę? Kilka razy rzuciłem mu jakąś gałąź do aportu i wróciliśmy razem. Trzeba się wykąpać, pomyślałem i rozebrałem się do prysznica. Tylko zerknąłem na mojego wacka i znów zrobiło się niedobrze, a fala niedawnych wspomnień zaatakowała mnie ze zdwojoną siłą. Czułem się brudny i to brudny w taki sposób, że żadna woda i żel pod prysznic tego nie zmyją. Mimo to dałem wackowi takie mycie, jakiego chyba nigdy w życiu nie miał. Aż mnie zabolał. Jednak i to nie pomogło, dalej wydawało się, że ona go trzyma w buzi i pulsuje tam i z powrotem. Chciało mi się płakać, choć w tym wieku już nie powinienem. Chromolę to, będę robił to, co chcę a nie to, co wypada. W apteczce znalazłem jakieś pastylki na żołądek i wziąłem dwie. Może choć to pomoże? Wszedłem do pokoju i włączyłem telewizor. Właśnie leciał jakiś film dla dorosłych, w którym goła baba na ekranie macała faceta po kroczu. Wyłączyłem to ze wstrętem i włączyłem komputer. Intensywne światło ekranu spowodowało, że znów zawróciło mi si≥ę w głowie. Nieźle. Ile ja tego wypiłem? Próbowałem policzyć i doszedłem do trzech i pół butelki, byłem pewny, że ostatniej nie skończyłem, bo przecież poszedłem do tego cholernego pokoju. Położyłem się i chciałem sobie przed snem zwalić konika, jak to ostatnio robię co wieczór, ale nie mogłem się przełamać. Mój wacek, tak chętny do tych zabaw, tym razem zastrajkował, mimo że międliłem go kilka minut. Czyżby nadszedł kres tych przyjemności? Zamiast spać denerwowałem się coraz bardziej. Gdybym był wiedział…

– Wychodzę na długo – zapowiedziałem na długo – zapowiedziałem sobotniego ranka.
– Można choć wiedzieć dokąd idziesz? – zapytała matka z cieniem protestu w głosie.
– Do lasu i biorę psa – odpowiedziałem. – Mam ochotę zrobić wyjątkowo długą trasę.
– Nie mógłbyś tego przełożyć na jutro? – zapytała. – Chciałam cię zabrać do miasta i kupić ci jakąś kurtkę na wiosnę. Buty też masz już do zmiany, jeszcze kilka dni i podeszwa ci pęknie.
Jeszcze czego. Byłem umówiony na dzisiaj i zrobię wszystko, by dotrzymać słowa. Tym bardziej, że lubiłem Zenona, lubiłem jego obecność przy mnie i sposób, w jaki ze mną rozmawiał.
– Trzeba mi było powiedzieć o tym wcześniej – powiedziałem gniewnie. – Nie zamierzam rezygnować z tego spaceru. Zwłaszcza że jutro ma padać i będę pewnie cały dzień siedział w domu.
– Czekaj, ty będziesz ode mnie czegoś chciał… – prychnęła gniewnie i wyszła z kuchni. Nawet nie przyszła do przedpokoju, kiedy wychodziłem. Zwykle sprawdza, czy mam czapkę, szalik i rękawiczki. Ewidentnie chciała mi pokazać, kto tu rządzi. Matka jest zresztą mistrzynią w odkładaniu rzeczy na ostatnią chwilę. Gotów byłbym się założyć o spore pieniądze, że tę wyprawę na zakupy zaplanowała już na początku tego tygodnia i nie uznała za stosowne mnie o tym poinformować. Nie, zdecydowanie trzeba ją tego oduczyć. Jak to mawiał Ulewa? Rodziców trzeba sobie wychować. Kiedyś mnie to śmieszyło, no bo jak to, przecież oni mogą wszystko a my nic. Dopiero niedawno zrozumiałem, o co naprawdę mu chodziło. Gdybym wcześniej jej nie pozwalał na takie wybryki, zapewne nauczyłaby się traktować mój czas, moje plany i zamiary poważnie. Niestety, już chyba jest za późno na taką strategię. Westchnąłem, przywiązałem Newtona do smyczy, wziąłem torbę ze spodniami do oddania i wyszliśmy.

– No cieszę się, że przyszedłeś – uśmiechnął się pan Zenon. – Już myślałem, że mnie zrobiłeś w trąbę.
– Przecież bym zadzwonił – odpowiedziałem odrobinę urażony. – Spóźniłem się przez matkę, która usiłowała mnie wyciągnąć na zakupy.
– Zawsze mogłeś odwołać, rodzina jest najważniejsza – odpowiedział leśniczy. – No dobrze, wypijesz coś, zjesz i zabieramy się do roboty.
Po śniadaniu, składającym się z jajecznicy na kiełbasie i kilku pajd chleba poczułem się nareszcie w pełni sił, których brakowało mi od czasu tego niesławnego przyjęcia. Wstałem, przeciągnąłem się i skierowałem swoje kroki w stronę podwórza.
– Przecież nie będziesz pracował w tych ciuchach, szkoda ich. Ja też nie zamierzam robić w mundurze. To sosnowe drewno, nieokorowane, uświnisz się żywicą. Przebierzemy się – powiedział, po czym wyszedł z kuchni, a po chwili przyniósł jakieś ciuchy. – Weź te spodnie, które przyniosłeś, a na górę załóż to – powiedział wręczając mi bluzę.
Na początku trochę się krępowałem, nawet jeśli będę rozbierał się tylko do gaci, poza tym wczorajsza impreza wyleczyła mnie z rozbierania i to pewnie na kilka lat. Leśniczy chyba krępował się mniej ode mnie, bo bez żenady ściągnął mundur i spodnie. Stał w samych majtkach. Po chwili usiadł na krześle i zaczął ściągać służbowe skarpety. Z ciekawości zerknąłem w tamto miejsce. Jego galoty były szerokie i trudno było mówić o jakichś rozmiarach. Zainteresowało mnie co innego – wielkie, owłosione jądro wystające z lewej nogawki. Na moment zamurowało mnie; ile bym dał, żeby zobaczyć resztę! Przebierałem się dalej nie odwracając głowy od obserwowanego obiektu. Leśniczy wydawał się nieświadomy sytuacji.
– No dobra, ja już jestem gotowy – powiedział naciągając dresowe, robocze spodnie. – Nałóż bluzę i idziemy.
Praca była ciężka i na początku żałowałem, że dałem się na to namówić. Przyczepa była wyłożona ponad pięćdziesięcioma kilkumetrowymi pniami, które należało przenieść pod budynek gospodarczy, równoległy budynek z czerwonej cegły na tyłach gajówki, dobre kilkanaście metrów. Już po trzecim drągu byłem spocony, a po dziesięciu robiło mi się niedobrze. Tymczasem pan Zenon, mimo widocznego brzuszka, czuł się w swoim żywiole, nawet nucił piosenki pod nosem.
– No i jak? – zapytał po kilku balach. – Dasz radę, młody?
– Pewnie że dam – odpowiedziałem z przekory do samego siebie.
– Później pomożesz mi pociąć te bale krajzegą – powiedział. – Tak każdą na cztery części, żeby to później wnieść do środka. To już nie będzie takie ciężkie.
Miał rację, nie było, choć mocno dało mi w kość. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek w życiu tak ciężko pracował. Podkoszulek, mimo niskiej temperatury na dworze, aż lepił mi się od potu. Pod koniec łapały mnie kurcze rąk.
– Widzę, że nie masz już sił – śmiał się Zenon. – Poczekaj, popracujesz u mnie trochę, to nabierzesz krzepy. Zrobię z ciebie takiego chłopaka, że każda panna się za tobą obejrzy.
Nie podobała mi się ta uwaga. Właśnie jedna już się za mną obejrzała i do tej pory mi od tego niedobrze. Z drugiej strony siedziałem cicho, bo możliwość dodatkowego zarobku, właśnie obiecana, ucieszyła mnie bardzo.
– Fajrant – powiedział leśniczy, kiedy ostatni bal został przecięty na cztery części. Miał rację, to ostatnie nie było takie najgorsze, a robota szła szybko. Spojrzałem na zegarek, był już czwarta. Nawet nie zauważyłem, jak zeszło sześć godzin, z krótką przerwą na popas.
– Teraz kąpiel, woda jest nagrzana. Kąp się pierwszy – zarządził leśniczy. – Tylko wszystkiego mi nie wychlap, jak napuścisz pół wanny, spokojnie wystarczy.
Wykąpałem się, wytarłem i wyszedłem z łazienki. Zaraz potem wszedł do niej leśniczy, a ja usiadłem na tapczanie dochodząc do siebie. Bolało mnie wszystko, łydki, uda, a najbardziej ramiona. Nie byłem nawet w stanie podnieść rąk do góry, by nałożyć sweter. A może to od tej wczorajszej popijawy? Chyba raczej od braku ruchu i wysiłku fizycznego. Trzeba będzie poważnie zabrać się za siebie – pomyślałem.
– Maciej! – rozległo się wołanie z łazienki. – Ten ręcznik, którym się wycierałeś, jest cały mokry. Możesz mi przynieść suchy? Są w pokoju, w ostatniej szafie na prawo, na dole.
Znalezienie ręcznika nie stanowiło żadnego problemu i już po chwili stałem z nim przed łazienką. Zapukałem.
– Wejdź – odparł mężczyzna.
Wszedłem i znieruchomiałem. Pan Zenon stał przy wannie nagi jak go Bozia stworzyła, trzymając w rękach pilnik do paznokci. To, co chciałem zobaczyć, miał słusznych rozmiarów i jakieś takie sympatyczne, wręcz zachęcające do dotknięcia. Podobał mi się zwłaszcza dydek, godnie spoczywający na jądrach i do połowy żołędzi obciągnięty napletkiem. Nigdy dotąd nie widziałem na żywo dorosłego mężczyzny, nie licząc jakichś pornosów, ale, po pierwsze, tam ludzie rzadko wyglądają jak w rzeczywistości, po drugie, widziałem je tylko raz, u Ulewy, bo mnie raczej nie ciągnęło do takich widoków. No i na komputerze miałem założony jakiś program dla rodziców, mający mnie ochraniać przed pornografią i brzydkimi słowami. Założył go ojciec jak miałem dwanaście lat, a może nawet mniej i już byłem na niego za stary. Nie to, że nie mógłbym go obejść, to nic trudnego, ale mnie naprawdę nie interesowały takie rzeczy. Teraz miałem zaś w odległości niespełna metra coś, co od kilku tygodni wyobrażałem sobie przed snem. Wpatrywałem się łapczywie, intensywnie i chyba jednak przeholowałem z tym patrzeniem…
– Nie widziałeś nigdy gołego faceta? – powiedział ze śmiechem widząc moje niezbyt naturalne zainteresowanie. Może w innej sytuacji obróciłbym się na pięcie i opuścił łazienkę, ale on to powiedział w sposób wręcz wymuszający odpowiedź.
– No… Nie – przyznałem.
– To patrz sobie jak chcesz, ja sobie wytrę włosy i się przebiorę – powiedział tym samym tonem. – Nigdy nie krępowałem się przed żoną, nie wstydziłem się przed synami, a nawet wnukami – mówił, w miarę jak się wycierał a później przebierał. – A poza tym nie mam się czego wstydzić.
Istotnie nie miał. A mnie naładował na cały wieczór, bo mój wacek od razu stanął jak żołnierz na baczność. A więc jednak ta baba mnie aż tak nie uszkodziła… Było, nie było, zawsze to jakiś plus. Nie wiem nawet, czy to doświadczenie nie było cenniejsze niż pieniądze, które wpadły mi za pracę. Teraz już na pewno wiedziałem, kim jestem i że od tego raczej nie ma odwrotu. Samo pożegnanie, kiedy pogładził mnie po głowie, tylko potwierdziło moje przypuszczenia.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 11:20, 12 Cze 2018    Temat postu: 19.

Z leśniczówki wyszedłem napalony jak dziki źrebak, sztywny wacek ocierał mi się o gacie, wysyłając do mojego mózgu jednoznaczne sygnały i gdyby nie to, że szedłem przez wieś, stanąłbym za jakimś drzewem i sobie zwalił konia. Co zresztą było pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem po powrocie do domu, a efekty przeszły moje najśmielsze oczekiwania, dość powiedzieć, że musiałem wziąć prysznic, Gdy już się wyszalałem, a skończyło się na czterech razach, położyłem się na tapczanie. Dopiero teraz zacząłem odczuwać silne bóle w łydkach, udach i ramionach. Każda zmiana pozycji bolała jak cholera, nie chciało mi się nawet wstać, podejść do komputera i sprawdzić e-maila. Nawet nie pamiętam, jak mi się urwał film i zasnąłem. Gorzej, że po obudzeniu było dosłownie to samo, a nawet gorzej, bo do tego wszystkiego doszły zawroty głowy. Z olbrzymimi trudnościami zwlokłem się z łóżka i, nie zaścieliwszy go, poszedłem na śniadanie. Matka od samego rana promieniowała energią.
– Coś kiepsko wyglądasz, Maciejka – powiedziała podsuwając mi talerz z jajecznicą.
– Daj mi spokój – odburknąłem, z trudem smarując nieco przeschniętą bułkę masłem. Mówienie i operowanie rękoma naraz wydawało się przechodzić moje aktualne możliwości.
– Stało się coś?
– Mama, naprawdę daj mi spokój – odpowiedziałem. – Sporo wczoraj przeszedłem, jestem zmęczony, to wszystko.
Matka popatrzyła na mnie badawczo.
– Nie podobasz mi się. Z tobą ostatnio coś złego się dzieje: wychodzisz, nie mówisz dokąd, stykasz się z ludźmi, którzy mi się nie podobają...
– To znaczy jakimi? – wpadłem jej w słowo. Niech przynajmniej się wytłumaczy, co ma na myśli, koniec z zarzutami bez potwierdzenia, w których matka celowała, zbiorowej odpowiedzialności i wszystkich tych diabelskich sztuczek, któeym muszę stawić czoła.
– Zarychta, teraz ten leśniczy… Naprawdę mógłbyś sobie poszukać lepszego towarzystwa.
– To trzeba było nie ruszać się z Wrocławia! – wybuchnąłem. – Tam miałem wszystko, czego potrzebuję, kolegów, znajomych, dobrych nauczycieli, lepszą szkołę. A tobie zachciało się kłócić z ojcem. To moja wina, że nie wychodzi wam w łóżku?
– Wyjdź natychmiast! – wrzasnęła matka. – I nie pojawiaj mi się, zanim mnie nie przeprosisz!
Wyjść mogłem, owszem, i niezwłocznie to uczyniłem, gorzej natomiast było z tym drugim. Za co niby mam ją przepraszać? Za moje zrujnowane życie? Od kiedy przeprowadziliśmy się do tej dziury, nic nie idzie tak, jak powinno, wszystko nieustannie się pieprzy. Nawet własny ojciec jest nastawiony przeciwko mnie. Czym ja sobie na to zasłużyłem? Zacząłem mieć tego wszystkiego najzwyczajniej dość. Zatem wstałem i, nie spojrzawszy ani razu w kierunku matki, wyszedłem z kuchni i wróciłem do pokoju.

Siedziałem przy biurku i odrabiałem lekcje. Okno mojego pokoju wychodzi na niezbyt ruchliwą ulicę, na którą rzadko zaglądają obce samochody, a co dopiero radiowóz. Radiowóz podjechał pod naszą bramę i po chwili wysiadł z niego wysoki, umundurowany policjant, po czym skierował się do bramy. Ciekawe, do kogo to – pomyślałem i prawie w tym samym momencie zabrzmiał dzwonek domofonu. Zanim zdążyłem podbiec w kierunku drzwi, matka już tam stała i mocowała się z łańcuchem u drzwi. Gdy mnie zobaczyła, popatrzyła na mnie tak, jakby widziała mnie po raz pierwszy. Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, bo w tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Otworzyła matka. Za drzwiami stał znajomy mi z widzenia policjant, który trzymał w ręku jakąś kartkę.
– Czy tu mieszka Maciej Reroń? – zapytał urzędowym tonem.
– Tak, to mój syn – odpowiedziała matka tonem napiętym ze zdenerwowania. – A co się stało?
– Przyszedłem tu wręczyć wezwanie na przesłuchanie, które odbędzie się jutro o czternastej w komisariacie. Małoletni winien się na nie stawić w asyście rodzica lub opiekuna prawnego – wyrecytował urzędową formułkę.
Matka odebrała pismo i wpatrywała się w nie bez zrozumienia. Ręce zaczęły jej dygotać. Dopiero wtedy doszło do mnie, że to wezwanie tak naprawdę jest dla mnie. Dobrze, ale w jakim celu?
– Czy może pan powiedzieć coś więcej? W jakiej sprawie, o co tu chodzi? – głos matki stawał się coraz bardziej natarczywy. – W końcu to mój syn, mam prawo, a nawet obowiązek wiedzieć, co jest grane.
– Ja rozumiem – grzecznie odpowiedział policjant – ale ja naprawdę nie wiem. Nie ja prowadzę tę sprawę, jestem tylko zwykłym „krawężnikiem” i wykonuję polecenia zwierzchników. Będzie musiała pani sama się popytać, zresztą dowie się pani jutro na przesłuchaniu.
– Maciej, natychmiast do mnie! – zażądał matka, kiedy tylko zamknęły się drzwi za policjantem. Niechętnie wszedłem do zadymionego dużego pokoju. Od tych papierochów matki jeszcze będzie mnie łeb bolał.
– Co to wszystko ma znaczyć? – zapytała ostro i bez wstępów.
– A skąd ja to mam wiedzieć? Pójdziemy, to się dowiem.
– Coś ty znowu zmalował? No powiedz coś! – prawie wrzeszczała. – Coś ty wczoraj nawyprawiał?
– Nic nie nawyprawiałem i naprawdę nie wiem, o co tutaj chodzi, przysięgam – odpowiedziałem, tym razem całkowicie zgodnie z prawdą. Będę musiał to jeszcze przemyśleć. – A jeśli chcesz już tak wszystko wiedzieć, to pracowałem wczoraj w leśniczówce.
– Że co? – zdumiała się matka. – Ty? Pracowałeś? Niby co tam robiłeś?
– Pomagałem leśniczemu przenieść i porżnąć kilka metrów kubicznych drewna, jeśli już tak chcesz wszystko wiedzieć. Poprosił mnie wtedy, kiedy przywiózł mnie autem do domu, a ja się zgodziłem, bo niby czemu nie? Forsa zawsze się przyda.
– A to dlatego jesteś taki wypruty. Ile ci zapłacił?
– Dużo – odpowiedziałem – a ty z tego nie zobaczysz ani grosza – dokończyłem z satysfakcją.
Matka chwilę milczała, a ja obserwowałem dym z papierosa szybujący aż pod sufit. Coś tam się lęgło na tyle mojej głowy, ale jeszcze nie dopuszczałem do siebie tej myśli.
– Maciej, żebyśmy się zrozumieli. Ja naprawdę nie mam nic przeciwko twojej pracy, nawet mi się to podoba. Ale dlaczego mi tego nie powiesz od razu? Tak samo z tym wezwaniem. Ty na pewno wiesz o co chodzi, tylko nie chcesz mi tego powiedzieć. Lepiej przyznaj się, zanim będzie za późno.
– Nic nie wiem – powiedziałem – i daj mi spokój. Wzruszyłem ramionami i ostentacyjnie wyszedłem z pokoju.

Odrabianie lekcji niniejszym poszło się gwizdać aż do samego wieczora, nie byłem w stanie skupić się nad najprostszym zagadnieniem, tyle co pomalowałem kredkami mapkę na geografię. O co w tym wszystkim chodzi? Jak bumerang wracała do mnie sytuacja na imprezie i Inga ssąca mojego fiuta. Chyba nie o to chodzi? Jeśli już, to ona popełniła przestępstwo a nie ja, bo ona miała już piętnaście lat, a ja jeszcze nie. Poza tym, zgadza się, Inga jest plotkarą, ale chyba nie pobiegłaby na policję zakablować na samą siebie? Nic mi tutaj nie grało. Eh, żeby już być po tym przesłuchaniu, przynajmniej człowiek by wiedział, z czym ma do czynienia. Właśnie teraz z chęcią z kimś pogadał, ale z kim? Może wziąć psa i pójść szukać Pawła? Nie po tym, co się stało. Matki z chęcią uniknąłbym nawet przy kolacji, już przy obiedzie ledwie tolerowaliśmy się nawzajem i nie odezwaliśmy się do siebie ani slowem. Jakoś to trzeba będzie przetrzymać. Na szczęście czułem się już o wiele lepiej, tylko co z tego?

Do szkoły spóźniłem się kilka minut, na szczęście nauczycielka tego nie zauważyła, zajęty wypełnianiem elektronicznego dziennika. Próbowałem poszukać wzrokiem Ingi, niestety bezskutecznie. W ogóle coś mało ludzi było. Coś mi nie grało. Dziwnym zbiegiem okoliczności brakowało ludzi, z którymi byłem w piątek na tej chorej imprezie. Moje wczorajsze podejrzenia zaczęły mnie atakować na nowo. Czyżby to miało coś wspólnego?
– Reroń, czy ty się musisz tak wiercić? – dotarł do mnie głos nauczycielki, jakby mówiła z korytarza.
– Przepraszam – wybąkałem. Jeszcze tego brakowało, by wyrwała mnie do odpowiedzi. Na szczęście szybko zmieniła obiekt zainteresowań.
Na trzeciej lekcji pojawił się Rysiek Zagrobelny, była szansa dowiedzenia się czegokolwiek w tej sprawie, w końcu on był na tym przyjęciu, a byłem już prawie pewny, że to jest klucz do zagadki. Zaraz po lekcji, na której nawet nie pamiętam, co było, spotkaliśmy się na podwórku szkolnym.
– Ktoś na imprezie zgwałcił Ingę Stadnik – oświadczył bez większych wstępów. – Całe rano siedziałem na komisariacie.
Czułem, jak pode mną uginają się nogi. A więc jednak. I na pewno chodzi o mnie, bo o kogo? Pewnie ktoś widział, jak szedłem na tę cholerną górę. No to pięknie. Teraz do końca życia się z tego nie wytłumaczę.
– Jak to zgwałcił?
– Nie wiem, Inga leży w szpitalu, a nas wszystkich przesłuchują. Ciebie nie wezwali? – zdziwił się.
– Wezwali, na drugą po południu – odpowiedziałem słabym głosem. – Ale ja przecież nic na ten temat nie wiem.
– Ej, czyżby? – ironicznie zapytał Zagrobelny. – A kto poszedł do pokoju na górze? Prawie wszyscy widzieli, że się urwaliście. I wyobraź sobie, policjant mnie o to pytał. Zresztą nie tylko mnie, Wiesiek i Syczewski też to potwierdzają.
– Nic jej nie zrobiłem – odpowiedziałem zimno. – Zresztą mało mnie to interesuje. Znajdźcie sobie innego kozła ofiarnego.
To była oczywiście wersja na eksport. W głowie kiełkowało mi inne podejrzenie: a może to wszystko jest jakąś próbą wrobienia mnie? To nieoczekiwane zaproszenie na imprezę od ludzi, z którymi nawet nie rozmawiałem, później ta propozycja Ingi… Może i faktycznie tak było, ale przecież nie zrobiłem jej nic takiego, po czym ląduje się w szpitalu? Jak to wszystko wytłumaczyć? Do przesłuchania pozostały jeszcze trzy godziny. Sto osiemdziesiąt minut odliczania każdej minuty. Miałem wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią, nie dałbym złamanego szeląga, ze Zagrobelny wszystkim nie rozgadał. Nie miałem zaufania do nikogo w tej klasie, zwłaszcza teraz. Jak głupio dałem się podejść, jak jakiś szczeniak… Co będzie dalej? Moja wyobraźnia podpowiadała mi coraz to bardziej drastyczne sceny: wyrzucenie ze szkoły, poprawczak, więzienie. Miałem ochotę nie iść nie tylko na następną lekcję, ale i w ogóle olać tę cholerną szkołę. Wściekły przebijałem się przez tłum pierwszoklasistów. Najchętniej dałbym w ucho jednemu z drugim. Czułem się naładowany jakąś złą energią, którą najchętniej od razu bym rozładował. Gdy czekałem na następną lekcję pod klasą wydawało mi się, że wszyscy mnie omijają. Po jaką cholerę się zgodziłem na tę imprezę? Ale już było za późno na wyrzuty. Kiedy mój zegarek wskazał piętnaście po pierwszej wystraszyłem się tak, że przez dobrych kilka sekund nie mogłem poczynić nawet małego kroku.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6 ... 11, 12, 13  Następny
Strona 5 z 13

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin