Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nie będzie bolało (zakończone)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 11, 12, 13  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 19:58, 26 Lip 2018    Temat postu:

No robi się nieciekawie, choć nie sądzę, aby zamknęli akurat ten portal, zawsze zresztą można się wynieść na jakiś zagraniczny. A co do drukowania moich książek, to nie uważam, żeby miały odpowiedni poziom. Pisze głownie dla rozrywki i nie zależy mi, aby na tym zarabiać, zresztą i tak raczej nikt tego by nie kupił.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PiotrekWawa
Wyjadacz



Dołączył: 11 Sty 2017
Posty: 151
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 20:03, 26 Lip 2018    Temat postu:

Ja bym kupił jak byłyby takie jak teraz piszesz opowiadania.
a tak jakby co to masz rację można się przenieś na zagraniczny Portal.

Nie wiem czy chciałbyś ze Mną się zaprzyjaźnić ale Ja jestem otwarty i rzucam taką propozycję.

P cwelik


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 20:13, 26 Lip 2018    Temat postu:

Zobaczymy Smile Na razie mam sporo roboty pozakomputerowej i rzadko bywam na necie... Sierpień i wrzesień będą szczególnie intensywne, na szczęście nie będę niczego tu pisał. Mam jeden projekt, ale on może poczekać, zwłaszcza że mam ułożoną tylko połowę. No i nie do końca jest to gay story, choć erotyczna. Ale propozycję przyjmuję.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PiotrekWawa
Wyjadacz



Dołączył: 11 Sty 2017
Posty: 151
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Czw 20:20, 26 Lip 2018    Temat postu:

Cieszy Mnie Twoja odpowiedź i że przyjmujesz Mnie do grona znajomych-przyjaciół.
Bardzo dobrze rozumiem że nie można rzucać się na wszystko na raz a powoli robić to co dla Nas jest najważniejsze i musimy się wywiązać ze własnych obowiązków zawodowych, rodzinnych czy przyjacielskich.
Życzę powodzenia i aby wszystko się Tobie udało, zdrowia w szczególności, radości na codzień i z pisania opowiadań czy innych rzeczy.
P cwelik z Warszawy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 17:05, 27 Lip 2018    Temat postu: 41.

Dlaczego ja to robię? Żeby nie stracić Pawła, to oczywiste. Tyle że nie wiem, jak daleko mogę się posunąć. Czy skoczyłbym z drugiego piętra, gdyby Pawłowi przyszło coś takiego do głowy? Gdzie jest ta granica? Na to pytanie nie mogłem odpowiedzieć, byłem jedynie pewny, że zrobiłbym wiele. Gdy wszedłem do pokoju, Paweł spokojnie leżał na tapczanie, a jego parówa wręcz rozrywała mu spodnie. Bez słowa podałem mu tubkę z kremem. Paweł wziął ją w rękę, obejrzał i przemówił.
– Połóż się na boku, ale tyłem do mnie. I nie patrz się.
Zrobiłem, co kazał.
– Opuść spodnie.
Polecenia wydawał krótkimi, niemal żołnierskimi zdaniami, nieco zmienionym głosem. Dlaczego tak dziwnie mówi? Ale nie było czasu na zastanawianie się. Podniosłem biodra i ściągnąłem spodnie na wysokość kolan. Zrobiło mi się trochę głupio, bo jednak nie codziennie pokazuje się komuś tyłek. W tym momencie usłyszałem z tyłu metaliczny trzask klamry od pasa i głuchy szelest tkaniny. I znów cisza, którą przerywały tylko dwa oddechy. Co on tam robi? Bo robi coś na pewno, przecież wyraźnie słyszę. Czas nagle zaczął się ciągnąć jak guma do żucia. Dopiero głośne sapnięcie zapowiedziało ciąg dalszy. Materac pode mną poruszył się i poczułem na górnym pośladku ciepłą rękę, starającą się unieść go do góry. Jeszcze chwila, a rozrywający ból wstrząsnął moim ciałem. Krzyknąłem nawet dość głośno.
– Ciii – wycharczał mi Paweł do ucha. – Zaraz będzie cały w środku.
Trochę to trwało, zważywszy na oporność materii, a ja nie bardzo wiedziałem jak pomóc i jemu i sobie, bo ból może przestał być dokuczliwy, ale bynajmniej nie ustąpił. Niemniej czułem, jak moje wnętrze stopniowo wypełnia się czymś twardym i gorącym. Pomagałem mu usztywniając biodra i mimo bólu napierając całą moją masą na jego ciało.
– Długo jeszcze? – zapytałem.
– Nic nie mów – szepnął Paweł, po czym wsadził rękę pod koszulę. Jak już wspominałem, moje ciało ma określoną masę, którą różni ludzie różnie nazywają. Do przezwisk nawiązujących do mojej tuszy już zdążyłem się przyzwyczaić i nie robią na mnie żadnego wrażenia. Mam jednak jedną część ciała, której bardzo się wstydzę – piersi. Niestety, wyglądają prawie u kobiety. Z tego powodu chętniej bym się pokazał bez majtek niż bez koszulki. I teraz on te cycki międli… Zrobiło mi się nieprzyjemnie.
– Ale masz fajne cyce – szepnął Paweł do ucha. – Jak baba. Jakie ciepłe…
No i się zaczęło. Pierwsze pchnięcia były delikatne, tak jakby on sam nie bardzo wiedział, co dalej. Piekący ból zelżał nieco, jednak dalej odczuwałem każde posunięcie. A te były coraz silniejsze, coraz bardziej zdecydowane. Nie wiem, czy mi się podobało. Mój wacek co prawda zesztywniał, ale nie dawał mi przyjemności, zresztą w ogóle nie interesował Pawła, który wolał się skupić na sutkach. No i dalej świdrował mnie, coraz szybciej. Najbardziej podobało mi się sapanie do mojego ucha, gorący oddech, który owiewał całą moją twarz. Cała reszta była taka jakaś… dziwna.
– Zaraz się zleję – szepnął Paweł. Teraz zachowywał się inaczej, częstotliwość pchnięć spadła, natomiast ich siła była taka, jakby chciał się przebić na drugą stronę. Ile jego wacek może mieć długości? Dwanaście, trzynaście centymetrów? Coś około tego, pomyślałem, przypominając sobie wydarzenia z tej pierwszej, niesławnej nocy. Nagle pulsowanie ustało, a Paweł wydał z siebie głęboki oddech i padł na plecy.
– Nie obracaj się – zażądał. – Jak się obrócisz, to zabiję.
Pewnie by mnie nie zabił, ale wcale nie miałem ochoty się z nim droczyć. Tak jak poradził pan Zenon, ustępowałem, gdy tylko przekroczył pewien poziom agresji. Tymczasem Paweł naciągnął spodnie i bez słowa wyszedł z pokoju, pewnie do toalety. Ja zaś czułem się dziwnie. To, co się przed chwilą stało, nie dało mi żadnej przyjemności, wręcz przeciwnie, od kiedy ze mnie wyszedł czułem mdłości, jednak z drugiej strony cieszyło mnie, że dostał to, co chciał. Gorzej będzie, jeśli zachce mu się kolejny raz, niekoniecznie teraz. Czy to ma tak wyglądać? Przypomniałem sobie nasze wybryki na łóżku Szymona. To było zupełnie inne, miłe, obaj czerpaliśmy z tego przyjemność. Z chęcią bym to powtórzył, nawet zaraz, bo przecież wacek mi nie opadł. Może tak skoczyć do szpitala? Nic z tego, Paweł będzie tu siedział do piątej, a o piątej kończą się wizyty. Trudno. Tymczasem, z łazienki wrócił Paweł i bez słowa zabrał się do wystygłej już herbaty. Zapadła między nami długa, nieprzyjemna cisza. Bo o czym tu gadać? Ciągle odczuwałem świdrujący ból z tyłu i wydawało mi się, że Paweł wcale nie przestał pulsować. Wstałem również bez słowa i poszedłem do łazienki, zabierając po drodze krem. Namacałem sobie dziurkę. Była gorąca i bolała jak jasna cholera. Mamy w domu taką maść przeciwbólową, voltaren się nazywa. Nasmarowałem to miejsce obficie voltarenem i wróciłem do pokoju. Paweł grzebał, rzecz jasna bez pytania, w mojej domowej biblioteczce. Ciekawe, nigdy nie posądziłbym go o to, że czyta dla przyjemności.
– O, pożyczysz mi to? – zapytał wyciągając w moim kierunku rękę z bogato ilustrowanym podręcznikiem surwiwalu. W ogóle nie pamiętałem, że go mam, dostałem na jakichś mikołajkach w klasie czy czymś podobnym. – Tu są bardzo ciekawe rzeczy, piszą, jak zrobić szałas. Zawsze chciałem się tego nauczyć…
– Pewnie, że możesz – odpowiedziałem. A więc nie pogadamy sobie o tym, co zaszło. Wszystko wróciło do normy. Paweł leżał na łóżku i z rozdziawioną buzią pochłaniał książkę, ja kontemplowałem resztki bólu i ogólnie to, co się stało. I było w tym coś kojącego, przynoszącego spokój. Położyłem się na plecach, kładąc głowę na brzuchu Pawła. Nic nie powiedział, tylko zmienił ułożenie ciała tak, żeby mieć dostęp do książki, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem. Było mi coraz fajniej…

Pan Zenek zjawił się punktualnie o piątej i odebrał Pawła.
– Czy Maciek będzie mógł przyjść jutro? – zapytał Paweł, wbijając błagalny wzrok w leśniczego. Byłem zły, że nie konsultował tego ze mną, miałem w planach niezapowiedzianą wizytę w szpitalu, co prawda obiecałem, że przyjdę w czwartek, ale potrzebowałem Szymona o wiele wcześniej.
– Pewnie, że może, ale co się stało? Coście znowu wymyślili?
– Wszystko opowiem panu, jak wrócimy do gajówki – obiecał Paweł. Pan Zenon poklepał mnie po plecach, życzył przyjemnego wieczoru i tyle ich widziałem. Przyjemny wieczór z bólem w tyłku… Dalej mnie mdliło i było mi niedobrze. Nawet matka to zauważała, choć robiłem wszystko, by zejść jej z oczu.
– Wszystko w porządku? – dopytywała się. Jakie to towarzystwo zrobiło się delikatne po moim wyjściu ze szpitala, cuda i dziwki wręcz. Nie dało się tak wcześniej? Wbrew sobie oświadczyłem, że nic mi nie jest, po czym przez następny kwadrans walczyłem z odruchami wymiotnymi. Na kolację zjadłem tylko skibkę chleba z dżemem, ku zdziwieniu mamy, która zazwyczaj miała problemy by okiełznać mój apetyt, z niezrozumiałych powodów objawiający się zawsze wieczorem.
– Chyba nie pojedziesz jutro do gajówki, tobie najwyraźniej coś jest – powiedziała kręcąc głową.
– Nic mi nie jest, nażarłem się słodyczy, jak był Paweł.
Popatrzyła na mnie przeciągle, jakby usiłowała sobie coś przypomnieć.
– A właśnie, był list do ciebie, poczekaj, przyniosę.
List do mnie? Jeszcze nie zdarzyło się w moim życiu, by ktoś napisał do mnie list. Dostawałem co prawda kartki pocztowe, głównie urodzinowe od dziadków i wakacyjne od Ulewy, który nigdy nie zapomniał się pochwalić przede mną, gdzie wypoczywa. Tajlandia, Włochy, Egipt, Australia, Brazylia, Norwegia… Połowa atlasu geograficznego. Jak bym miał ojca naukowca a nie taką ciapę, też pewnie jeździłbym po świecie. No ale cóż. Tymczasem matka weszła do kuchni z białą kopertą i podała mi ją bez słowa. Wziąłem nóż i poszedłem do pokoju. W marszu obejrzałem kopertę. Była biała, bez nadawcy i zaadresowana komputerowo, czarnym tuszem z przechodzonej nieco drukarki. Podszedłem do biurka, usiadłem wciąż walcząc z bólem w tyłku, objawiającym się przy co gwałtowniejszych ruchach i rozciąłem kopertę. W środku była złożona na czworo kartka. Rozłożyłem ją. Nie było na niej nic napisanego, tylko rysunek, wykonany najpewniej w paincie, przedstawiający wisielca, takiego samego, jakiego się rysuje grając w wisielca, taką grę, w której należy zgadnąć słowo, kiedy ma się podane tylko niektóre litery. Ciekawe… Długo się wpatrywałem w ten rysunek, zanim zacząłem odczuwać niepokój. Nic z tego nie rozumiałem. Obejrzałem pod lupą znaczek, ze stempla pocztowego wyczytałem, a raczej domyśliłem się nazwy naszej miejscowości. Co to wszystko ma znaczyć? Dopiero po chwili skojarzyłem ten dziwny list z niedawną serią głuchych telefonów. Dużo bym dał, by dowiedzieć się, czy jest to dzieło tej samej osoby. A nawet jeśli jest to co z tego? Nawet jeśli ten rysunek odebrać dosłownie i założyć, że ktoś chce mnie zabić, to jak to zrobi? Przecież praktycznie przez cały czas ktoś ze mną jest albo jestem wśród ludzi. Co zrobić z tym listem? Zanieść na policję? Wyśmieją. Jak powiem matce, to zacznie panikować i sam Bóg wie, co może z tego wyniknąć. Trzeba będzie pogadać z panem Zenonem, chyba on jedyny może coś zaradzić. Złożyłem z powrotem list i włożyłem do koperty.

Następnego dnia obudziłem się bez żadnego bólu, co niesamowicie mnie ucieszyło, bo już myślałem, że coś się rozwaliło, oberwało czy naruszyło. Krwi co prawda nie stwierdziłem, ale przecież nie zajrzę sobie do środka. Tyle się słyszy o krwotokach wewnętrznych… Jako że minęła mnie wczorajsza kolacja, byłem podwójnie głodny i musiałem trochę pobuszować w szafkach, zanim poczułem się porządnie najedzony. Od razu życie stało się przyjemniejsze. O dziwo, tyłek nie bolał mnie jakoś szczególnie gdy przemierzałem miasto na rowerze, z Newtonem połączonym smyczą z kierownicą. Puściłem go luzem dopiero, gdy wjechaliśmy do Wioski. Gdy znalazłem się w gajówce, pierwszego spotkałem Pawła, idącego przez podwórze ze średniej wielkości saperką i pogwizdującego od nosem.
– Po co ci to? – zapytałem, zapomniawszy się przywitać.
– Przecież idziemy do lasu, prawda? Może się przydać – odpowiedział dźgając sapreką w grunt, jakby chciał sprawdzić, czy jest dostatecznie ostra.
Osobiście nie wierzyłem, żeby się do czegoś przydała, ale niech mu będzie. W ogóle od momentu, kiedy znalazł się ten but, Paweł jest jakiś pobudzony i zamyślony na przemian. Wcale mu się nie dziwiłem, choć sądziłem, że entuzjazm mu minie w momencie, kiedy znajdziemy się w lesie. Nawet nie wiedziałem, czego konkretnie szuka. Drugiego buta? A może jeszcze czegoś innego? Wzruszyłem ramionami i poszedłem przywitać się z leśniczym.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PiotrekWawa
Wyjadacz



Dołączył: 11 Sty 2017
Posty: 151
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pią 22:42, 27 Lip 2018    Temat postu:

O jaka teraz akcja z ruchaniem Maćka przez Pawła w dupkę oraz ten niepokój jaki po tym zostawił Paweł u Maćka (podobnie sam miałem i bardzo się obawiałem tego, oraz jak po tym będzie do Mnie podchodził chłopak z którym to zrobiłem?). A jeszcze list i widzę w nim próbę całkowitą nastraszenie Maćka tylko czy w sprawie gwałtu czy może w sprawie mamy Pawła?

Cały czas widzę w Twojej opowieści swoje prawdziwa przeżycia i doświadczenia.
Może i dlatego również bardzo Mnie interesuje jak się potoczą losy Maćka, Pawła, Szymona, Leśniczego i rodziców Maćka.
Pozdrawiam
P cwelik z Warszawy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 22:51, 27 Lip 2018    Temat postu:

No Maciej został zdeflorowany (trochę na siłę) i jakoś na razie mu to nie podeszło. Tak prawdę mówiąc to nie jest zabawa dla chłopaków w tym wieku; rozmawiałem z wieloma ludźmi, którzy wczesny seks analny nieszczególnie milo wspominaj≥ą – do tego trzeba jednak dojrzeć. Maciek nie jest tu żadnym wyjątkiem... Co do listu – trochę wodzę was za nos Smile ale można się domyślić. Uważny czytelnik może nawet obstawić nazwisko prześladowcy... Będzie trochę o tym w następnym odcinku.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
waflobil66
Wyjadacz



Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 505
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy

PostWysłany: Sob 5:07, 28 Lip 2018    Temat postu:

Co do autora listu to chyba mam pewne przeczucia i chyba sam Maciek byłby zaskoczony, gdyby się dowiedział, albo będzie gdy się dowie kto jest nadawcą, ...ale nie uprzedzajmy faktów.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez waflobil66 dnia Nie 5:16, 29 Lip 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 16:58, 29 Lip 2018    Temat postu: 42.

Siedzieliśmy przy kuchennym stole kończąc śniadanie.
– Nie wygląda to ciekawie – powiedział pan Zenon starannie składając list. – I naprawdę nie masz pojęcia, kto ci mógł to wysłać?
– Zielonego. Ostatnio wiele takich dziwnych rzeczy się dzieje, których nie umiem sobie wytłumaczyć.
– Opowiedz – poprosił leśniczy. Krótko streściłem mu sprawę ostatnich telefonów, o reszcie wiedział, ale nie omieszkałem mu przypomnieć. Leśniczy słuchał z zainteresowaniem, co jakiś czas kiwając głową. Pawła przy tym nie było, specjalnie wyczaiłem taki moment, kiedy był zajęty w zabudowaniach gospodarczych, zdaje się, że właśnie karmił króliki. Króliki stały się jego pasją, dbał o nie bardziej niż o mnie i wszystko inne, jak zauważyłem, odnosił się do nich niemal z czułością. Przy ich klatce mógł spędzać i pół dnia, co akurat w tej chwili było mi bardzo na rękę.
– I naprawdę nic ci nie przychodzi do głowy?
Opowiedziałem mu o problemach z klasą po tamtej imprezie. O tym, że prawie wszyscy mnie uważają za gwałciciela, nawet wyzywają, a jedyna osoba, która wie coś więcej, a może nawet zna całą prawdę o tamtych wydarzeniach, najpewniej nigdy jej nie wyjawi.
– A właśnie – przypomniał sobie pan Zenon. – Ta lista, którą zrobiłeś jeszcze w szpitalu. Policjant obejrzał ją dokładnie i powiedział, że nie pokrywa mu się z tym, co mówili inni, ale szczegółów nie podał.
– Pominąłem kogoś? – zmartwiłem się. Na pamięć nie mogłem do tej pory narzekać i wydawało mi się, że podałem wszystkich.
– Nie, chyba nie o to chodzi, chociaż więcej nie chcieli mi powiedzieć. Dobrze, zrobimy tak: wezmę ten list i zaniosę go na policję, mnie uwierzą bardziej niż tobie, zwłaszcza że ich wszystkich znam. Nie oczekuj za bardzo, że znajdą jego nadawcę, to w gruncie rzeczy nie jest takie proste.
– A odciski palców? – zaprotestowałem, to była moje największa nadzieja.
– Z tego co wiem, odciski palców są dość mocno przereklamowane – wyprowadził mnie z błędu pan Zenon. – Trudno je zdjąć ze wszystkiego, a papier to niestety ten gorszy materiał. Po drugie – kopertę trzymało w ręku kilka osób, pracownik poczty, listonosz, ty, trudno będzie tam coś znaleźć, wszystko jest zamazane i pozacierane. No i wreszcie podejrzewam, że jak ktoś pisze coś takiego w złych zamiarach, to uważa, żeby odcisków nie zostawić i pewnie załatwił całą sprawę w rękawiczkach. Ludzie oglądają kryminały w telewizji i wiedzą takie rzeczy. Już i tak wykazał dużą ostrożność, używając do pisania komputera. Przecież o wiele prościej byłoby to zrobić ręcznie, prawda?
Tu mnie miał. Faktycznie ten ktoś jest bardzo przebiegły albo przynajmniej tak mu się wydaje.
– Czyli nie ma żadnej nadziei? – zakończyłem smętnie.
– Tego nie powiedziałem. Na razie zrobimy to, co się da.
Nie brzmiało to bynajmniej pocieszająco i, mimo moich czternastu lat, bliski byłem rozpłakania się jak małe dziecko. Wstałem z siedzenia. podszedłem do leśniczego i przytuliłem się do niego. Chwilowo było mi dobrze, dawał mi komfort i spokój wewnętrzny. Na jak długo? Jego ręka gładziła moje włosy. Mógłbym tak stać i godzinę. Nagle w hallu zatupały buciory Pawła i błyskawicznie odessałem się od pana Zenona, który chował kopertę.
– O czym gadacie? – spytał Paweł podejrzliwie, patrząc na leśniczego chowającego za pazuchą feralny list.
– Nic już – odpowiedziałem. – Przygotowałeś wszystko? Bo w radiu mówili, że pod wieczór będzie padać, wolałbym nie zmoknąć. A i w domu chciałbym być jeszcze przed zachodem słońca.
– To nie zostajesz na noc? – zapytał Paweł zmartwionym tonem. O, to coś nowego…
– Bym musiał rozmawiać z mamą, byłem przekonany, że chodzi tylko o jeden dzień, nikt nie mówił o nocy tutaj.
– O tym pomyślimy później. Zrobię wam jakieś kanapki i termos z gorącą herbatą – zaofiarował się leśniczy.
– Tak długo to my raczej nie będziemy. Chociaż kto wie?

Paweł do przygotowań zabrał się nader rzetelnie, toteż wyruszyliśmy objuczeni ciężkimi plecakami. Z mojego wystawała składana saperka, z Pawłowego jakieś kije czy coś podobnego. Po co on to brał, nie miałem pojęcia. Raźnym krokiem ruszyliśmy w kierunku stawów. Nikt jakoś nie chciał się pierwszy odezwać, a w mojej głowie kłębiły się różne myśli. Czyżby ten list napisał i wysłał Paweł? Wcale nie takie niemożliwe. Dostęp do komputera miał, choćby w kancelarii podleśnictwa. Pan Zenon prawie go nie wyłącza, mówił, że szlag go trafia, jak Windows ładuje się pięć minut. Drukarkę też ma, atramentową. Wystarczyło odczekać, aż pójdzie do obory. Z tego co pamiętałem z lekcji informatyki, Paweł nie odstawał umiejętnościami komputerowymi od innych, wydrukować adres na kopercie pewnie też by umiał, uczą tego w szkole. Pozostaje tylko odpowiedzieć na zasadnicze pytanie: w jakim celu miałby to robić. Lubił mieć nade mną przewagę, zauważyłem to wcale nie wczoraj, ale żeby aż tak? On mnie chyba w gruncie rzeczy lubi…
– Paweł? – odezwałem się nieśmiało, gdy opuszczaliśmy już młodą dąbrówkę i dochodziliśmy do grobli.
– Co?
– Czy ty wysłałeś do mnie jakiś list? – zapytałem, patrząc na niego uważnie. Szedł nieco z tyłu szeleszcząc przeciwdeszczowym płaszczem.
– Nie, a co ci przyszło do głowy? – zapytał. Był całkowicie zaskoczony i chyba jego reakcja nie była udawana.
– Nie, nic…
– To o tym liście rozmawiałeś z leśniczym? – zaczął dociekać. Coś mruknąłem w odpowiedzi, nie chcąc zbyt głęboko wchodzić w temat. Co to go obchodzi? Jeśli nie wysłał, ma problem z głowy, ja za to tylko częściowo.
– No powiedz, o co chodzi z tym listem – nalegał przez dobre sto metrów. Pomyślałem. Jeśli faktycznie to nie on, to mogłem mu to opowiedzieć. Wtajemniczyłem go w ostatnie wydarzenia.
– Tylko jak puścisz komuś parę z ust, to sobie inaczej pogadamy – zagroziłem surowo.
– Myślisz, że się ciebie boję? – roześmiał się, patrząc na mnie z ukosa. – Co ty mi możesz zrobić, mięczaku? Boję to się mojego ojca i poza tym nikogo, a już na pewno nie takiego pedałka jak ty.
Wściekł mnie, muszę przyznać. No i jego reakcja mnie zdziwiła, bo przecież gdyby rzeczywiście nie miał z tym nic wspólnego, nie wygrażałby, a po prostu milcząco przyjął zastrzeżenie. Co prawda Paweł raczej z nikim nie rozmawiał, ale prawdopodobieństwo wygadania się istniało zawsze i wolałem je ograniczyć, to sprawa dla policji, a nie dla czternastolatka. Czyżby rzeczywiście on? Hmm. Postanowiłem się jakiś czas do niego nie odzywać, co zresztą mi się nie udało.
– A może to twój kochanek? – powiedział jakimś drwiącym, nieprzyjemnym tonem.
– Jaki znów kochanek? – zdziwiłem się.
– No przecież sam mi mówiłeś, że masz chłopaka, już zapomniałeś? – zdziwił się. – Pewnie taka sama pipa jak ty.
Tego mi było już za wiele. Jak on śmie? I czy w ogóle można mu cokolwiek powiedzieć? Rączki mi już świerzbiały, ale postanowiłem postąpić, jak radził mi pan Zenon. Nie dać się sprowokować. Przechodziliśmy właśnie koło pnia jakiegoś ściętego dębu, zatrzymałem się więc i usiadłem.
– No idziesz czy nie? – zniecierpliwił się Paweł.
– Pójdę pod warunkiem, że przestaniesz mnie obrażać. To, czy mam chłopaka czy nie, to wyłącznie moja sprawa. Powiedziałem ci, bo chciałem, zatrzymaj to dla siebie.
Paweł usiadł na pniu koło mnie. Widziałem, że nad czymś głęboko myśli i jakoś nie umie tego powiedzieć na głos, bo chyba trzy razy otwierał już usta i nic nie powiedział. W końcu się przełamał.
– I robicie to samo co my wczoraj?
A co to go obchodzi? Przecież nie będę się mu zwierzał z tego co robię z innym chłopakiem. Chwilowo więc nie udzieliłem odpowiedzi.
– No powiedz – nalegał Paweł.
– Nie, robimy inaczej – odpowiedziałem hamując złość. – Po co ci to wiedzieć?
– No ale jak?
– Bawimy się wackami, jeśli o to chodzi. I on nie widzi nic złego w tym, żeby mi pokazać.
– A długiego ma? – dopytywał dalej Paweł. Jak na kogoś niezainteresowanego tymi sprawami, co zresztą wielokrotnie powtarzał, tych pytań było za dużo i zbyt szczegółowych.
– Niezbyt…
– A dłuższego ode mnie?
– A skąd mam wiedzieć, skoro nigdy nie widziałem? – rozzłościłem się. O co mu chodzi, do ciężkiej cholery? Jaki jest cel tego przesłuchania? I wtedy stało się coś, czego zupełnie nie przewidziałem i co mnie potężnie zaskoczyło. Paweł ściągnął plecak, następnie rozpiął spodnie, pogmerał w nich i wyciągnął na wierzch sztywnego wacka z odchodząca od czubka skórką.
– Masz, popatrz sobie, pedale – powiedział, ale w jego głosie nie było już tego szyderstwa co dawniej, raczej coś o wiele bardziej akceptowalnego, tyle że nie potrafiłem tego nazwać. Popatrzyłem na konika, faktycznie był większy i inny, ciemniejszy, wyglądał mniej dziecinnie.
– No masz większego – odpowiedziałem. Na twarzy Pawła pojawił się uśmiech, chyba drugi, odkąd go znam. – A teraz schowaj go, mamy jeszcze trochę drogi przed sobą. Nie wiem, czy mi się tylko wydawało, ale Paweł wykonał polecenie z pewną niechęcią i ociąganiem.

– Tu jest ta droga na bagna – pokazałem Pawłowi, gdy już obeszliśmy jezioro. – Skręcamy?
– To wygląda jakoś inaczej niż ostatnio – odpowiedział. – Myślę, że podejdziemy z drugiej strony, o, tamtędy – to mówiąc wykonał ręką koło. – Pamiętam, że tam jest taka droga, którą można dojść.
Poszliśmy. Tym razem nie zabrałem sztabówki z leśnictwa i szczerze tego żałowałem, bo drogi mieszały się z przecinkami, ścieżkami wydeptanymi to przez ludzi, to przez zwierzęta. Kilka razy gubiliśmy drogę, an szczęście las w tym miejscu jest sosnowy, wysoki, bez gęstego poszycia i krzaków, łatwo wrócić w stare miejsce. I tak metodą prób i błędów i z krótką przerwą na kubek herbaty dotarliśmy do drogi, która, biorąc na logikę, powinna się łączyć z tamtą od bagien i prowadzić na południowo-zachodni brzeg jeziora. W miarę jak posuwaliśmy się ta drogą było coraz bardziej grząsko i pachniało coraz kwaśniej, niechybny znak zbliżającego się mokradła. Zaczynały się już pojawiać pierwsze zarośla i krzewy, oczywiście bezlistne, jak na tę porę roku przystało. Za kolejnym zakolem wiedziałem już, że jesteśmy na przedłużeniu tamtej drogi, gdzie tak niefortunnie się zapadłem.
– To tutaj – poinformowałem Pawła. – Idziemy w to bagno?
– Na razie nie, najpierw sobie to dokładnie obejrzę – powiedział zamyślony. O co mu chodzi? Stanąłem w miejscu, a Paweł zaczął buszować po krzakach i okolicznych pagórkach.
– Maciek, chodź tu! – krzyknął nagle. Z ociąganiem poszedłem w stronę, z której dobiegał jego głos. Paweł stał przed jakąś polaną i przypatrywał się jej uważnie. Był bardzo skupiony, jeszcze takim go nie widziałem.
– Patrz na to – powiedział prawie szeptem i przytrzymując mnie rękę przed wykonaniem następnego kroku. Popatrzyłem. Przed nami znajdowała się niewielka polanka, taka dwa na trzy metry, pokryta na wpół zbutwiałą trawą. Polana nie była równa, środkowa część była jakby wyżej niż reszta. Poza tym trawa porastająca tę część była moim zdaniem nieco inna.
– Widzę – odpowiedziałem również szeptem. Coś mi tam świtało w głowie, ale nie potrafiłbym tego nazwać.– Co chcesz zrobić?
Paweł nie odpowiedział tylko zrzucił plecak i zdecydowanym ruchem wyciągnął saperkę. Z zapałem zaczął kopać. Szło mu gładko, widocznie ziemia w tym miejscu nie była jakoś specjalnie ubita. Wykopał już jakieś czterdzieści centymetrów, w pewnym momencie łopata zazgrzytała i tym razem zamiast czarnej ziemi na powierzchnię wyleciało coś białego, co skojarzyło mi się z szkieletem ludzkiej ręki. Chyba zakręciło mi się w głowie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PiotrekWawa
Wyjadacz



Dołączył: 11 Sty 2017
Posty: 151
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 23:44, 29 Lip 2018    Temat postu:

ciekawa rozmowa pomiędzy Pawłem i Maćkiem a również wyprawa do lasu na bagna ... już nadałeś kolejną zmianę akcji i wciąż zostawiasz u Maćka niepewność co do uczuć jego własnych wobec Pawła i Pawła wobec Maćka. A ciekaw jestem czy Leśniczy nie porówna właśnie druk listu i na kopercie ze swoją drukarką a będzie pewne kto jest autorem tego listu. (co wyobraźnia Mi podpowiada że to jest Paweł, choć również chodzi Mi po głowie ten kolega z klasy czy osoba którą Maciek wskazywał a nikt nie chce potwierdzić że był na tamtym spotkaniu-imprezie).

Czekam już na dalszą część opowiadania.
Pozdrawiam serdecznie i życzę pełnej wyobraźni, weny twórczej itd.
P cwelik z Warszawy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 0:17, 30 Lip 2018    Temat postu:

Hmmm... Niedługo się dowiecie, bo i historia powoli się kończy. A jeszcze co najmniej dwie niespodzianki...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 17:48, 31 Lip 2018    Temat postu: 43.

– Odłóż tę saperkę i nic nie dłub, najpierw musimy poinformować pana Zenona – powiedziałem usiłując jednocześnie połączyć się komórką z leśniczym. Cholera, co się z nim dzieje? Próbowałem już kilka razy, za każdym razem ten sam sygnał. Paweł chodził wokół miejsca, gdzie dokopał się tej ludzkiej ręki i z niecierpliwością przebierał nogami.
– Tylko trochę, przecież to może być przypadek i dalej nic nie będzie – błagał. – Dwie, trzy łopaty.
Nie przekonał mnie jednak, lepiej niech to oceni jakiś dorosły. Widziałem kiedyś taki film kryminalny, gdzie wydobywanie takich zwłok było wyjątkowo trudne, a policjanci trzęśli się dosłownie nad każdą kością. Zanosiło się, że tu będzie podobnie. Paweł przestał mnie naciskać, wbił saperkę w ziemię i zamilkł. Szczęśliwie kolejna próba dodzwonienia się skończyła się sukcesem.
– No co słychać chłopaki? – powitał mnie głos pana Zenona. – Byłem w sklepie a telefon zostawiłem w samochodzie, przepraszam.
Nie bawiąc się w żadne powitalne ceregiele opowiedziałem mu o znalezionej ręce.
– Jesteście pewni, że to ludzka ręka?
– Na sto procent nie, ale wygląda podobnie – odpowiedziałem. – Paweł się pali, żeby rozkopać wszystko, ale mi się widzi, że lepiej zaczekać na kogoś, kto się bardziej na tym zna.
– Nic nie kopcie – zdenerwował się leśniczy. – Dobrze się składa, bo właśnie wybieram się na policję z tym twoim listem, poinformuję ich też o tym, co znaleźliście. Na wszelki wypadek zostańcie na miejscu, gdyby chcieli tam przyjechać i czekajcie na telefon ode mnie. Postaram się to załatwić tak szybko, jak tylko będzie możliwe.
Rozłączyliśmy się, a nam nie pozostało nic innego jak uzbroić się w cierpliwość i czekać. Zjedliśmy przyniesione śniadanie, to znaczy jadłem głównie ja, bo Paweł wymówił się brakiem apetytu. Nie chciałem naciskać, pewnie gdyby chodziło o moją matkę, też odeszłaby mi ochota na cokolwiek. Siedzieliśmy więc na naszych plecakach w milczeniu i obserwowaliśmy wyjątkowo spokojny o tej porze roku las.
– Nareszcie – powiedziałem czując w kieszeni znajome wibracje. Popatrzyłem na wyświetlacz, to był rzeczywiście pan Zenon.
– Przepraszam, że tak długo to trwało – powiedział – ale to wcale nie jest takie proste, policja ma swoje procedury i to wszystko trwa. Musieli zapisać, zaprotokółować i tak dalej. Zostańcie na miejscu, zaraz do was przyjedziemy, tylko wytłumacz mi bardzo dokładnie, gdzie jesteście.
Na tyle, na ile mogłem, podałem naszą pozycję. Na szczęście las w tym miejscu jest rzadki, świetlisty, na pewno będą widoczni i to już z daleka. Nie myliłem się. Po około piętnastu minutach usłyszeliśmy warkot silników, a Paweł wypatrzył między drzewami charakterystyczny kolor policyjnego radiowozu.
– Jadą – rzucił przez zęby. Było to chyba pierwsze, co powiedział od kiedy usiedliśmy. Tymczasem radiowóz, za którym jechała terenówka leśniczego, zbliżał się i zatrzymał jakieś pięćdziesiąt metrów od miejsca, w którym kopaliśmy. Z radiowozu wysiadło dwóch policjantów. Jednego znałem, to ten sam, który mnie przesłuchiwał w sprawie gwałtu. Aż nie zmierziło a przez całe ciało przeszedł dreszcz bólu. Na początku zaciąłem się w sobie i nie chciałem odpowiadać na pytania, patrząc błagalnie na pana Zenona.
– Czemu nie chcesz odpowiadać na pytania?
– To on wmawiał we mnie gwałt – powiedziałem mściwie. – Nie wierzę mu.
– Nikt tobie gwałtu nie wmawiał, musieliśmy pytać o te wszystkie rzeczy – odpowiedział policjant nieco urażonym głosem. – Każdy z was przeszedł podobne przesłuchanie.
– Moja matka mówi, że niekoniecznie zgodnie z prawem – dalej miałem opory przed rozmową właśnie z tym gliniarzem. Teraz nie było ze mną ani matki, ani psychologa, może się wypchać. Gliniarz jednak nie dawał za wygraną.
– Sytuacja się zmieniła i o ile mogliśmy podejrzewać każdego, w tym ciebie, teraz już tak nie jest. Jeśli tak odebrałeś to przesłuchanie, to przepraszam. A teraz wolelibyśmy jednak się dowiedzieć, co su się stało…
Pan Zenon puścił do mnie porozumiewawcze oczko, co odebrałem jako pozwolenie na rozmowę z policjantem. Ponieważ Paweł dalej uparcie milczał, powiedziałem wszystko od początku, o znalezieniu buta, rozpoznaniu go przez Pawła, jego decyzji kopania właśnie w tym miejscu. Policjanci obeszli miejsce ostrożnie, by jak najwierniej zachować stan poprzedni.
– Faktycznie ludzka ręka. Będzie to trzeba całe przekopać – powiedział do swojego towarzysza, młodszego stażem. – Najlepiej ściągnąć chłopaków z Oleśnicy, stary dziś od rana marudził, że nie ma kim robić.
To powiedziawszy wrócił do radiowozu i odbywał konsultację przez radiostację. Popatrzyłem na zegarek, była druga. O piątej mam być w domu, a to wszystko się ciągnie. Policjant tymczasem skończył rozmawiać, usłyszałem trzaśnięcie drzwiami i za chwilę pojawił się przy nas.
– Będziemy to rozgrzebywać – zwrócił się do leśniczego. – Pan weźmie dzieciaki do domu.
– Nigdzie nie pójdę – powiedział Paweł zdecydowanym głosem.
– Tu nie możesz zostać, w tej chwili jest to teren policyjny.
– Ale to jest moja mama! – krzyknął rozdzierająco Paweł i schował twarz w dłoniach.
– Tego nie wiesz na pewno – odpowiedział mu policjant, podczas gdy drugi odgradzał teren biało-niebieską policyjną taśmą. – Potrzebne są badania, które dopiero zidentyfikują ofiarę. Chyba że…
Przerwał patrząc podejrzliwie na Pawła. W lot zrozumiałem, o co mu chodzi. Przecież Paweł mógłby być świadkiem ewentualnej zbrodni. Coś na mój gust za łatwo zdecydował się na kopanie właśnie w tym miejscu. To, co dotychczas nie przyszło mi do głowy, zaczęło teraz pochłaniać całą moją wyobraźnię. Może szedł za matką, kto wie? Albo za ojcem, z drugiej strony? Wcale to nie takie niemożliwe…
– Widziałeś coś? – naciskał na niego policjant.
– Nic nie widziałem, śniło mi się – odpowiedział chlipiąc. Jeszcze nie widziałem Pawła płaczącego. – I to kilka razy, zawsze w tym samym miejscu. Poza tym…
– No? – zachęcił go ten starszy policjant, jak go w myślach nazywałem, światowej sławy specjalista do spraw gwałtu na czternastolatkach.
– Jak matka zniknęła, to znaczy kilka dni później, ojciec codziennie wieczorem gdzieś wychodził. Późno, koło północy. Myślał, że śpię, ale mnie się nie da oszukać, mnie budzi najmniejszy szelest. Za każdym razem następnego dnia jego buty były obłocone…
Policjant słuchał w skupieniu nie przerywając.
– To bardzo interesujące, co mówisz i na pewno ma spore znaczenie, ale będziemy musieli z tobą porozmawiać na komendzie. Tu na razie nie da się nic zrobić. No jak, weźmie ich pan? – ponownie zwrócił się do leśniczego.
– Chodźcie, zrobię wam jakiś obiad – westchnął pan Zenon, podszedł do Pawła i chwycił go za rękę. O dziwo, chłopak wstał, jednak nie uspokoił się aż do samej gajówki.

– Będziesz musiał z nim zostać na noc, boję się, że on sobie coś zrobi – powiedział do mnie leśniczy, uprzednio wywlókłszy mnie z kuchni, gdzie przy kuchennym stole siedział Paweł i dalej chlipał.
– Nie mogę, obiecałem o piątej być w domu – odpowiedziałem. Na razie w domu jest atmosfera cud miód i zależało mi na tym, aby właśnie taka utrzymywała się jak najdłużej.
– Z matką zaraz załatwię, nie musisz się martwić – obiecał pan Zenon. – Weź go na górę i postaraj się jakoś uspokoić. Wierzę, że potrafisz.
Leżeliśmy na tapczanie wpatrzeni w siebie. Pawłowi płacz już przeszedł, dalej jednak wyglądał jak otępiony.
– Połóż się bliżej mnie – poprosił, pokazując ręką koło siebie. – Tutaj.
– Nie uważasz, że to jest pedalskie? – zdziwiłem się. Dopiero, gdy to usłyszałem, wystraszyłem się, że zamiast uspokoić sytuację, mogę doprowadzić do kolejnej dzikiej bójki. Co ja takiego najlepszego robię? Tymczasem Paweł mnie zdziwił.
– Pieprzyć to – powiedział zimno i zdecydowanie. – Możesz mi nawet zwalić konika, jeśli będziesz chciał. Przytul się do mnie.
Zrobiłem, o co mnie poprosił. Zacząłem głaskać go po twarzy. Był łasy na każdy gest, na każdy dotyk ręki. Wtulił mi się w ramię i tkwił w tej pozycji tak długo, aż zaczął mnie boleć obojczyk. Jednak nie narzekałem, miałem właśnie to, czego tak bardzo chciałem. Wcale nie jakiś dziki seks, tylko delikatność i to wspaniałe poczucie bycia razem. Paweł chłonął mnie każdym centymetrem swojego ciała. Jeśli zaś doszło do obiecanego walenia to dopiero późnym wieczorem, kiedy po filmie i kąpieli leżeliśmy w pokoju na górze. Jakoś to wyszło tak samo z siebie, nawet nie powiem, kto zaczął. Jedno się w nim nie zmieniło – był dziki, jak zawsze. Myślałem, że mi urwie wacka, miejscami musiałem go prosić by przestał, bo czułem się jak w tartaku. Trzeba będzie nad nim popracować, nauczyć go delikatności. Ale nic na siłę. Już i tak było dobrze między nami, lepiej nie było nigdy.

To wszystko, z takim trudem budowane i składane, mało nie rozleciało się następnego dnia do południa.
– Nigdzie nie pójdziesz! – wrzasnął Paweł, kiedy poinformowałem, że wybieram się do szpitala do mojego kolegi. Szybko się domyślił, którego, co wprawiło go w jeszcze dzikszy nastrój.
– Owszem, pójdę, to też jest mój kolega i też mnie potrzebuje – powiedziałem z naciskiem.
– Tak, jasne, do walenia konia – przerwał mi Paweł.
– On jest chory i przede wszystkim potrzebuje kolegi do rozmowy. On też ma surowego ojca, przez którego znalazł się w szpitalu.
– To znaczy? – z miejsca zainteresował się Paweł. – Też go tłucze gumowym kablem?
Opowiedziałem mu z grubsza to tym, co się stało. Paweł słuchał zachłannie i na jego twarzy widziałem, jak dojrzewa w nim decyzja.
– To rzeczywiście kijowo. Możesz pójść, ale obiecaj mi, że nie będziesz się z nim tak bawił.
Obiecać mogę, czemu nie. I tak zrobię, co będę chciał i się nie przyznam, bo niby po co? Obiecałem więc, co uspokoiło Pawła i więcej już nie wracał do tego tematu. A może rzeczywiście tak dać sobie spokój z tymi zabawami z Szymonem? Przez całą drogę do domu obiecywałem sobie, że kończę z Szymonem. Dzisiaj i na zawsze. Możemy zostać kolegami, ale tylko tyle, nic więcej. Mogę go odwiedzać w tej jego Gęsiej Gorce, ale tylko w celach towarzyskich. Będę musiał uważać, by sytuacja nie wymknęła mi się spod kontroli i w razie czego stanowczo zaprotestować. Czułem się silny i wiedziałem, czego chcę, zwłaszcza po tej nocy z Pawłem. Dlatego też, na kilkanaście minut przed wyjściem do szpitala, podwójnie zwaliłem sobie konia wspominając wydarzenia wczorajszej nocy. Podziałało znakomicie, po dwóch razach miałem już serdecznie dość tej zabawy. Po drodze do szpitala kupiłem mandarynki i jakieś słodycze, przecież wcale nie powiedziałem, że przestałem lubić Szymona. O dziwo, Szymona na „mojej” sali nie było. Czyżby go już wypisali? Poszedłem do kantorka pielęgniarek, gdzie na szczęście natknąłem się na moją ulubioną pigułę.
– Szymon leży na dziewiątce – odpowiedziała zamyślona, zajęta przygotowywaniem tacy z lekami. Wiedziałem doskonale, że w takich momentach nie wolno przeszkadzać, bo skutki mogą być katastrofalne. Zdziwiłem się, bo przecież dziewiątka to izolatka, w której leżałem na początku. Co się stało, do ciężkiej cholery?
Gdy wszedłem na znajomą mi salę, przed łóżkiem siedziała matka a sam Szymon leżał trupio blady, wpatrzony gdzieś w dal i właściwie niereagujący na żadne bodźce zewnętrzne. Nie wiem nawet, czy mnie zauważył.
– Cześć Szymon – powiedziałem ze ściśniętym gardłem.
– Dobrze że przyszedłeś – odpowiedziała mi matka chłopca. – Z Szymonem jest bardzo źle. Do jednaj z tych ran wdarło się w zakażenie. Nie wiadomo, co będzie dalej…


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
tomekk2
Debiutant



Dołączył: 04 Lut 2013
Posty: 1
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz

PostWysłany: Czw 17:58, 02 Sie 2018    Temat postu:

Prawie dobę zajęło mi przeczytanie tego opowiadania. Zawaliłem przy okazji kilka spraw. Ale nie mogłem oderwać się. Twoje opowiadania z reguły są świetne i trzymające w napięciu. Cenię sobie rozbudowaną fabułę, wielość wątków i podziwiam, że w tym wszystkim potrafisz świetnie piórem (klawiaturą) lawirować i utrzymać tę naszą (chyba mogę tak w imieniu wszystkich czytelników napisać) potrzebę czytania dalej i dalej i ... Mam nadzieję, że doczekam się kolejnych odcinków, bo bardzo polubiłem tych młodziaków borykających się z życiem. Dziękuję.

Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 18:22, 02 Sie 2018    Temat postu: 44.

Wtedy pierwszy raz zetknąłem się ze słowem sepsa. Choroby to domena mojej mamy, osobiście poza anginą i biegunką nic mnie nie dotknęło, a opowieści o chorych ludziach starannie unikałem. Matka Szymona z najwyższym trudem wstała z krzesła i zaczęła się ubierać.
– Nic tu nie wysiedzę, poza tym mam ostatni autobus i później niczym się już nie dostanę do domu. A chłopaków trzeba nakarmić, położyć spać, gospodarstwo oporządzić… Ktoś to musi zrobić – westchnęła.
– Pani mąż nie może po panią przyjechać? – zapytałem. Z tego, co wiem, mają jakiś samochód, Szymon o tym wspominał.
– Przecież mu prawo jazdy zabrali za jazdę po pijaku, a ja sama nie umiem – w jej głosie wyczułem irytację. – Na taksówkę mnie nie stać, to znaczy może i bym znalazła tych kilka groszy, ale wolę trzymać na czarną godzinę. Jak chcesz to zostań, choć wiele mu i tak nie pomożesz.
Siedziałem więc sam obok łóżka chłopaka, hipnotycznie wpatrzony w jego łagodną, niemal dziecięcą twarz. Co jakiś czas wpadała pielęgniarka, doglądająca kroplówek, mierzyła mu tętno, ciśnienie i temperaturę. Nie chciałem jej przerywać, siedziałem po prostu z boku i przypatrywałem się. Nie istniał dla mnie czas, zapomniałem o Pawle, domu, wszystkim.
– Możesz do niego mówić – usłyszałem za sobą znany głos. Obróciłem się wystraszony. W drzwiach stał jeden z tych lekarzy, za którymi nieszczególnie przepadałem, nazywał się Piotr Życzyński. Był to wysoki mężczyzna, z brodą, w średnim wieku, oschły, rzadko rozmawiał z pacjentami i nigdy się nie uśmiechał, ale ludzie po kątach szeptali, że to dobry lekarz.
– Co to jest ta sepsa? – zapytałem. Może i jest nieprzyjemny, ale przecież nie powinien mi odmówić udzielenia odpowiedzi.
– Reakcja organizmu na zakażenie, rodzaj wstrząsu, choroba o wysokiej śmiertelności, do czterdziestu procent pacjentów dotkniętych sepsą umiera.
Nie brzmiało to wszystko dobrze. Czterdzieści procent to by oznaczało, że szanse Szymona są pół na pół, no, może odrobinę wyższe.
– To znaczy, że… – zacząłem, ale głos mi się załamał. Tylko się nie rozpłakać… Szymon umiera, taka jest prawda, a lekarz nic mi nie powie.
– Nic nie wiadomo, choć nie jest to najcięższy przypadek, jaki mieliśmy w szpitalu – odpowiedź doktora Życzyńskiego, mimo że udzielona w dobrej wierze, wcale mnie nie przekonała. Pełnej informacji mi przecież nie udzieli, nie jestem rodziną. Jednak tu spotkała mnie miła niespodzianka, oczywiście o ile cokolwiek w takich okolicznościach może być miłe.
– Ty jesteś jego przyjacielem, prawda? Zatem powiem ci, tylko jest to przeznaczone wyłącznie dla twoich uszu. Ta noc będzie najgorsza, jak to mówimy, krytyczna. Jeśli przez noc ustabilizuje się ciśnienie i zadziała antybiotyk, sprawa jest wygrana. Chłopak jest młody, zdrowy, ma silny organizm. Bądź dobrej myśli – powiedział wycofując się w stronę drzwi.
A jeśli nie? Nie zdążyłem zapytać, bo doktor Życzyński zdążył zniknąć za drzwiami. Czy to, co mi powiedział, to prawda czy tylko bajka przeznaczona dla moich uszu? Bądź dobrej myśli… Jak mam być dobrej myśli, patrząc na to nieruchome, szare, bezwładne ciało? O cholera, zapomniałem zapytać, czy to jest zakaźne. A nawet jeśli jest, to co z tego? Przysunąłem krzesło bliżej łóżka, po czym chwyciłem Szymona za rękę. Była zimna i już się przestraszyłem, że coś z nim nie tak, ale ekran elektrokardiografu pokazywał linię postrzępioną. Z tego co wiem, nie może być płaska – i na szczęście nie była. Nie wierzyłem do końca temu urządzeniu i co jakiś czas spoglądałem na nie spode łba. Zrobiło mi się przeraźliwie smutno. Jeden przyjaciel na łożu śmierci, drugi właśnie dowiedział się o śmierci matki… A ja, kretyn, chciałem się zabić. Zrobiło mi się w tym momencie tak głupio, jak jeszcze nigdy w życiu. Zachowałem się jak rozkapryszony smarkacz. Och, jakże nienawidziłem siebie samego sprzed kilku tygodni. Dlaczego byłem taki głupi? Aha, chciałem wszystkim zwrócić uwagę, że mi jest źle, że nikt mnie nie słucha. No dobrze, faktycznie nie wszyscy byli w stosunku do mnie fair, zdarza się. Jaka szkoda, że nie da się cofnąć czasu… To już chyba Mickiewicz w wierszu „Daremne żale” coś podobnego napisał. Za późno zobaczyłem, jakie naprawdę potrafią być problemy. Przecież Szymon nie zrobił nic złego, wykonywał po prostu polecenie ojca jak każdy dobry syn. Paweł przecież nie zabił swojej matki… Racja, miałem o tym nie myśleć, ale się po prostu nie dało. Poza tym mam pecha, dwójka najlepszych przyjaciół… Dlaczego nie zakochałem się w takim Zagrobelnym czy Okrojnym? Zdrowi, niegłupi, mają rodziców przy forsie, Okrojny nawet nie jest brzydki, masywny chłop i ma co nieco pod pępkiem, prawdę mówiąc największą bulę w klasie. A ja nie dość, że mam dwóch kumpli w katastrofalnym stanie, to jeszcze nie mogę się na żadnego z nich zdecydować. Bo przecież pozostawienie w takiej sytuacji Szymona nie jest możliwe, nie jestem świnią. No i pragnąłem go bardziej niż jeszcze dwie godziny temu. Zdecyduję się, jak przeżyje. O ile przeżyje… Jak by mu pomóc? Dławiła mnie własna bezsilność. Aha, co powiedział doktor? Rozmawiać z nim. Zacząłem do niego coś mówić, nie mogłem skończyć zdania, głos łamał mi się w gardle. Jakoś się opanowałem mi opowiadałem mu to, co mi leżało na wątrobie, wszystko o Pawle, jego ojcu, moim ojcu, leśniczym...
– Nie idziesz do domu? – usłyszałem za sobą damski głos. To była jedna z nocnych piguł, nawet sympatyczna. Oni tu w ogóle nie są tacy najgorsi pod względem kontaktów z pacjentami, mogło być gorzej.
– Sam nie wiem – odpowiedziałem starając się jak mogłem, by nie wyczuła niczego w głosie.
– Idź do domu, prześpij się i wróć jutro – powiedziała.
Odczułem to jak wygonienie. I niechętnie wyszedłem ze szpitala. Ulice miasta były bezludne, popołudniowa ulewa wypędziła nawet najbardziej ortodoksyjnych spacerowiczów i wyprowadzaczy piesków. Teraz przynajmniej nie musiałem udawać, że nic mi nie jest i rozryczałem się jak pięciolatek.

– O której to się wraca? – zapytała surowo matka, wyszedłszy do przedpokoju na dźwięk chrobotu kluczy w zamku. – Jezus Maria, jak ty wyglądasz! – przeraziła się? – Co się stało? Mów natychmiast!
– Szymon umiera – odpowiedziałem, zdjąłem kurtkę i rzuciłem ją w kąt, po czym wszedłem do pokoju, rzuciłem się na kanapę i schowałem głową w poduszkę. Nie chciałem rozmawiać w tej chwili z matką, nie miałem jej nic do powiedzenia. Zdaje się, że zrozumiała mój nastrój, bo nie weszła za mną do pokoju, co jeszcze kilka tygodni temu by zrobiła. Byłem jej za to wdzięczny. Czyżby zaczynała mnie rozumieć? Było wpół do dziewiątej. I tak za pół godziny będę musiał wyjść z psem, ważne, żeby się do tego czasu uspokoić. Ale i tym razem matka zaskoczyła mnie niesamowicie. Po kilkunastu minutach rozległo się pukanie.
– Wejść!
– Idę z Newtonem – powiedziała matka neutralnym tonem – a ty, jak chcesz, weź sobie coś do zjedzenia.
Tylko tyle, żadnego wypytywania, żadnych nacisków. Właśnie tak powinno być cały czas. Przecież i tak jej powiem, jak tylko będę w stanie. A może też powiedzieć wszystko i do końca? Co mnie naprawdę łączy z Szymonem i Pawłem. Kto jak kto, ale matka powinna wiedzieć takie rzeczy o swoim dziecku. Jednak nie byłem na to gotowy. Muszę to przetrenować z panem Zenonem, ale tez nie od razu, niech tylko wyjaśni się z Szymonem.

Obudziłem się i pierwsze, o czym pomyślałem, to o Szymonie. Żyje, czy nie? Zakładałem, że doktor Życzyński z zawodowej konieczności nie powiedział mi całej prawdy i że może się ona przedstawiać zupełnie inaczej. Wmusiłem w siebie jakieś śniadanie, w końcu wczoraj wieczorem nie byłem w stanie nic zjeść, wysikałem psa i natychmiast pognałem do szpitala. Im bliżej jednak byłem, tym większy ogarniał mnie strach. Przy samym szpitalu odczekałem dobrych dziesięć minut, zanim odważyłem się wejść. I wyobraziłem sobie, że na podobne tortury narażałem własną matkę… W końcu spiąłem się w sobie i wszedłem. Im bliżej byłem łózka Szymona, tym bardziej szalało mi serce, a przy wejściu do dziewiątki mało nie zemdlałem. Na szczęście Szymon leżał na swoim miejscu i momentalnie się uspokoiłem. Wyglądał nawet lepiej niż wczoraj, nie był taki szary, bardziej blady. Chwyciłem go za rękę i zdało mi się, że była jakby cieplejsza.
– Cześć stary koniu – powiedziałem ściskając go.
Dziś personel medyczny nie był taki życzliwy, jak wczoraj, co mogłem wytłumaczyć tym, że w dzień mają jednak o wiele więcej roboty. Niemniej jednak dowiedziałem się od „mojej” piguły, że stan Szymona poprawił się, w nocy było przesilenie i, jeśli nie stanie się nic nieprzewidzianego, wszystko powinno być na dobrej drodze. Ona też nie powinna mi tego mówić, ale wiedziała, że się przyjaźnimy, zresztą to właśnie ona przyprowadziła Szymona do mojej sali. Podejrzewam, że wiedziała o wiele więcej, raz mało nas nie nakryła na wiadomej zabawie. A może i rzeczywiście nakryła? Teraz już nie dojdę.
Gdy wyszedłem ze szpitala, a to było jakoś po drugiej, włączyłem komórkę i odkryłem ponad dziesięć prób połączenia się z moim numerem, wszystkie z komórki leśniczego.
– A, to Paweł – odpowiedział pan Zenon, bo oczywiście od razu zadzwoniłem. – Już się nie może doczekać, żeby ci powiedzieć. Oddaję mu telefon.
– Maciek? – z miejsca rozpoznałem dyszkant Pawła. – Mojego ojca aresztowała policja.
– Jak to aresztowała? Skąd wiesz?
– Sami mi powiedzieli, dzisiaj byłem na przesłuchaniu. Pytali mnie o wszystko, i co się stało wtedy i teraz.
– A ty im oczywiście wszystko powiedziałeś?
Zaufania do naszych służb śledczych nie miałem za grosz i pewnie nieprędko wróci. Byłem ciekaw, czy przesłuchali go tek jak trzeba, w obecności psychologa, czy samopas. Nie będę jednak tego wyjaśniał przez telefon.
– To przyjedziesz do nas na weekend? – to znów pan Zenon. – Jak chcesz, porozmawiam z twoją mamą.
– Postaram się – odpowiedziałem, choć wcale nie było mi tam śpieszno. Na razie większość moich sił pochłaniała troska o Szymona, Paweł mi nie był chwilowo potrzebny, poza tym rozpoczynała się szkoła, trzeba było przejrzeć zeszyty i inne szkolne rzeczy. Historyczka już zdążyła zapowiedzieć, że mi się dokładniej przyjrzy i nie wróżyło to niczego dobrego. Zwłaszcza jeśli chodzi o historię, której szczerze nie cierpiałem.

To się stało niemal błyskawicznie, a potem nałożyło się na siebie kilka rzeczy tak, że nie wiem, jak to było po kolei. Leżałem w łóżku i zastanawiałem się, na ile aresztowanie Pawła wynikało z tego, co on powiedział i czy przypadkiem nie usiłował wrobić ojca. Coś za gładko to wszystko poszło. Wtem… Najpierw był brzęk w oknie, później zajęły się firanki i dywan, zerwałem się z łóżka i prawie nagi wypasłem z pokoju. Równocześnie za oknem zawyła policyjna syrena, kilku ludzi biegło i coś krzyczało, rozległy się strzały, ktoś pukał do drzwi wejściowych.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 18:24, 02 Sie 2018    Temat postu:

Jednych ucieszę, innych zmartwię, ale to był przedostatni odcinek opowieści.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... , 11, 12, 13  Następny
Strona 12 z 13

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin