Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nie będzie bolało (zakończone)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 9, 10, 11, 12, 13  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
PiotrekWawa
Wyjadacz



Dołączył: 11 Sty 2017
Posty: 151
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 13:17, 16 Lip 2018    Temat postu:

ukazałeś teraz Maćka choć trochę jako człowieka który umie współczuć i zaopiekować się kim innym, choć bardzo w tym wszystkim myśli o sobie i swoim życiu. Może to nauczy go że nie jest sam i że świat nie krąży wokół niego... Bardzo jestem ciekaw czy odwiedzi go Paweł, i jak Pan Leśniczy przekaże sprawę listy policji oraz czy nadal będzie między nimi rosła przyjaźń. A kiedy Maćka rodzice pojawią się w szpitalu i czy wyjście do domu będzie zależne od decyzji psychiatry, rozmowy jego z Maćkiem...

Spokojnej wizyty u lekarzy i jak najlepszych wyników badań a najlepiej po prostu Zdrowia!
Mnie też niedługo czeka wizyta u lekarzy, na przełomie lipca i sierpnia.
P cwelik z Warszawy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 14:03, 16 Lip 2018    Temat postu:

On się właśnie tego nauczył...

Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
januma
Dyskutant



Dołączył: 22 Lip 2009
Posty: 84
Przeczytał: 23 tematy

Pomógł: 6 razy

PostWysłany: Pon 21:08, 16 Lip 2018    Temat postu:

Tex liczylem na nosy odcinek dzisiaj Sad
Ale zdrowie wazniejsze, kuruj sie abys mogl nadal pisac takie opowiadania.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 19:55, 17 Lip 2018    Temat postu: 36.

Patrzyłem na jego twarz, trudno dostrzegalną w ciemności. Jego wielkie oczy były wlepione we mnie i było w nich coś, czego nie potrafiłem nazwać, ale na pewno coś przyjemnego. Ufność? Możliwe. Ja zaś myślami byłem daleko, wyobrażałem sobie, że przede mną leży Paweł. Ciekawe, czy też jest taki ciepły? Zresztą, o czym ja myślę? Nigdy nie będę miał takiej możliwości, Paweł wykorzystał mnie, bo tak mu było wygodnie, zaspokoił swoją chcicę, a może ciekawość i zniknął. Przecież gdyby mnie lubił, przyszedłby do szpitala. Jeśli wszyscy wiedzą, co się stało, to on też. Aż mi łzy nadpłynęły do oczu. Tymczasem Szymon zaczął oddychać coraz mocniej, wręcz sapać. A temu co się stało? Zanim się domyśliłem, poczułem mokrość i nieznane ciepło na łokciu. Czyżby…? Poczekałem jeszcze trochę, oderwałem rękę od policzka chłopca i sprawdziłem podejrzane miejsce. Moje palce kleiły się. Ciekawe, przecież ani ja ani on niczego nie dotykaliśmy, przecież to nawet nie byłoby możliwe przez te rany… To można tak wystrzelić samemu z siebie? Szymon chyba niespecjalnie się tym przejął, ani nie rozumiał powagi tego, co właśnie zaszło, bo westchnął głęboko i po chwili już spał. Wstałem tak, aby go nie budzić i na palcach przeszedłem do własnego łóżka. Pod moim pępkiem rozgrywał się prawdziwy dramat, wacek rwał się na zewnątrz i gdy go wziąłem w dłoń, poczułem się, jakbym wychylił butelkę zimnej wody po przebiegnięciu maratonu i to podczas upału. Tego mi właśnie było potrzeba. Kilka ruchów palcami wystarczyło, żebym się zapomniał i prawie spadł w przepaść. Zapomniałem nawet o chusteczkach, które kupiłem specjalnie do tego celu, będę musiał później w tym syfie spać. Cała ręka mi się lepiła. Po cichu, tak by nikt nie słyszał, udało mi się jakoś uprzątnąć ten bajzel i nareszcie mogłem spokojnie zasnąć. W nocy zbudziły mnie jakieś łomoty na korytarzu, krzyki pielęgniarek, bieganie, jakieś dźwięki, które mogły być efektem przesuwania łóżka na kółkach. Czyżby znów ktoś umierał? Miałem już serdecznie dość szpitala, chorych, truposzy i z chęcią spędziłbym następną noc we własnym łóżku. Zdaje się, że pojutrze już będę mógł wyjść, tak przynajmniej powiedział lekarz na porannym obchodzie. Jeszcze tylko badania krwi, a rana zaczęła się już zabliźniać. Krzyki na korytarzu ucichły, ale znów nie mogłem zasnąć. Na szczęście Szymon nie rzucał się na łóżku, spał spokojnie, oddychając tak, że było przyjemnie posłuchać. Tylko czy się nie zaziębi? Mimo ogrzewania na sali było chłodno, a on bez piżamy leży… Coraz bardziej było mi go szkoda.

Śniadanie się spóźniało, więc Szymon wydębił ode mnie pudełko galaretek owocowych w czekoladzie. Zauważyłem, że słodycze uspokajają go i wprowadzają w jakieś specyficzne samozadowolenie, jest wtedy jakiś spokojniejszy, a nawet potrafi się uśmiechać, co widać nawet pod zwałami opatrunków, którymi potraktowano jego twarz. Trochę zazdrościłem mu, też chciałbym mieć takie miejsce ucieczki, w które bym się udawał, kiedy jest mi źle. Nie mam nic takiego, jak jestem wściekły, to obgryzam paznokcie. Jak byłem młodszy, to gryzłem końcówki ołówków i długopisów, co skończyło się tym, że matka maczała je w czymś gorzkim i w taki sposób oduczyła mnie na amen. Będę musiał sobie znaleźć jakiś sposób na uspokojenie. W końcu przywieźli śniadanie, jak zwykle takie samo, talerz zupy mlecznej i niezbyt świeży chleb z serkiem topionym, oczywiście bez masła.
– Tak jak u mnie w domu – westchnął Szymon. – Już na ten serek nie mogę patrzeć.
Dałem mu więc kawałek kiełbasy, który przyniósł mi leśniczy. I tak trzeba to zjeść, dziś ostatni dzień, kiedy można to wziąć do ust bez strachu, mimo że suszona. Szymon przyjął poczęstunek z wdzięcznością, dał radę kiełbasie w czasie krótszym od minuty. Po czym natychmiast, bez większej przerwy, powrócił do galaretek.
Po śniadaniu udało mi się poprosić pielęgniarkę o nowe spodnie od piżamy, bo te zaczęły już wydawać nieprzyjemny zapach. Jak by nie patrzył, siedzę już tu od ponad tygodnia. Postanowiłem zrobić eksperyment. Rozejrzałem się uważnie po sali i stwierdziłem, że Paralityk (tak nazwałem tego dziadka na łóżku, który prawie się nie ruszał), leży odwrócony do mnie, a Śpioch poświstuje przez sen. Na co on jest chory? Przecież jak ja miałbym tyle spać, nie zdążyłbym nic zrobić. Ale spał i o to mi chodziło, pies z nim tańcował. Następnie wróciłem na swoje łóżko i bezceremonialnie zdjąłem spodnie, aby je zmienić na świeże, bez żadnego krycia się po kątach i innych cudów. Tak chyba muszą się czuć striptizerki… Byłem ciekaw, jak zachowa się Szymon, z drugiej strony chciałem mu dać pewne poczucie sprawiedliwości, jak ja mam widok na niego, to niech on też wie, jak ja wyglądam w tym miejscu. Tymczasem Szymon chyba przyjął to jako coś najzwyczajniejszego pod słońcem, nie udawał, że się nie patrzy, nie odwracał demonstracyjnie głowy.
– Ale masz tych kłaków – wyszeptał z wyczuwalną zazdrością w głosie. – Tego nie trzeba obcinać?
– A po co? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie. – Niech sobie rosną, mnie one nie przeszkadzają.
I na tym skończył się eksperyment, choć sądzę, że gdyby nie dwóch innych pacjentów, zadałby mi jeszcze kilka pytań. Posprzątałem trochę okolice naszych łóżek, po czym przyniosłem z korytarza komplet warcabów. Nie przepadam za tą grą, zwłaszcza w sześćdziesięcioczteropolowe, gra jest nudna i przewidywalna. Ale co robić innego? Szymon przyssał się do mnie i uważał, że ma wyłączne prawo do spędzania ze mną czasu. Trochę go rozumiałem, bo przecież pierwsze dwa dni po przebudzeniu się miałem takie same. Leżeliśmy więc i graliśmy, odm czasu do czasu rozmawiając na luźne tematy. W pewnym momencie Szymon wykonał zbyt gwałtowny ruch na łóżku, a na jego piersi pojawiła się jakaś ciecz, po części z krwią. Chyba go zabolało, bo najpierw syknął, a dopiero później jednym, szarpnięciem zdjął opatrunek.
– Podaj mi watę, pielęgniarka zostawiła trochę waty i opatrunków w szufladzie szafki nocnej – poprosił. Sięgnąłem po materiały opatrunkowe, lecz nie podałem mu ich, bo sam nie dałby sobie rady ze zmianą opatrunku. Sprawa wydawała mi się w miarę łatwa, postanowiłem nawet nie wołać pielęgniarki. Okazało się, że pod jednym z opatrunków pękł duży pęcherz. Oczyściłem ranę watą i zabrałem się za przyklejanie nowego opatrunku. Ale jak to zrobić? Przecież ja zawsze miałem dwie lewe ręce do takich rzeczy.
– Wysusz to porządnie, bo przecież inaczej nie przylepisz – usłyszałem z boku. Początkowo nawet nie rozpoznałem głosu, odwróciłem się, by pogonić intruza. Przed nami stała moja matka. W panice zasłoniłem Szymona do pasa i popatrzyłem na niego groźnie, by się z czymś nie wyrwał, ale chyba zrozumiał. On wcale nie jest taki głupi, mimo że ze wsi. Następnie przeniosłem wzrok na matkę, która chyba wydawała się nieco rozbawiona sytuacją.
– No nie gap się, tylko skończ ten opatrunek, jak się do niego zabrałeś. Zawołać pielęgniarkę?
– Nie, dam sobie radę sam, to nic wielkiego – odpowiedziałem celowo z pewnością w głosie, choć wcale nie byłem przekonany, że mi się to uda. Na szczęście po osuszeniu miejsca wszystko okazało się proste.

– Co się stało temu chłopcu? – zapytała matka, kiedy już znaleźliśmy się na korytarzu. Żeby Szymonowi się nie nudziło, zostawiłem mu paczkę drażetek kokosowych. Trochę było mi żal, korsarze bardzo lubiłem, ale zdaje się, że on ich teraz bardziej potrzebuje.
– Wylał na siebie sagan wrzątku – odpowiedziałem i aż się wzdrygnąłem. – Ojciec kazał mu ściągnąć z pieca.
– To jest prawdziwe nieszczęście – powiedziała matka – a nie jakieś brewerie.
– Już do tego doszedłem, mamo – powiedziałem, za wszelką cenę starając się nie dopuścić do pyskówki. – Tyle że jego nikt nie oskarżył bezpodstawnie o gwałt – zakończyłem jadowicie, patrząc się jej w oczy. Matka jakby stropiła się.
– Chciałam cię za to przeprosić – zaskoczyła mnie. – Zdaje się, że oboje powiedzieliśmy wtedy za wiele słów, których teraz żałujemy.
– Najwięcej to powiedział ten skurwiel – ściągnąłem ją na ziemię. Myślałem, że matka strzeli mnie w pysk, ale nic takiego nie nastąpiło. Niemal teatralnie wyciągnęła z torebki chusteczkę i przetarła sobie oczy. A co to za nowy trick?
– Ojciec nie będzie cię jakiś czas widywał – powiedziała uspokajająco – nie chcę go widzieć w domu. Tylko pamiętaj, że on ma do ciebie takie samo prawo jak ja i nie mogę mu zabronić kontaktów. Ustaliliśmy, że do rozwodu zaopiekuję się tobą ja, a później będzie jak sąd zaleci.
Zatem padło to magiczne słowo, którego matka unikała jak ognia. Do tej pory o rozwodzie nie było mowy, najwyżej o separacji. Nie wiedziałem wszystkiego, co zaszło między rodzicami od czasu, kiedy wylądowałem w szpitalu, ale najwidoczniej doszło do jakiejś poważnej rozmowy i rozstrzygnięć. Oczywiście znów bez mojej wiedzy i za moimi plecami, jakże by inaczej.
– Karmią cię tu porządnie? – zatroszczyła się nagle. – Przyniosłam ci coś do jedzenia i trochę słodyczy – powiedziała wręczając mi wypchaną reklamówkę. – Mówili mi, że jutro po południu cię wypiszą, najwyżej podzielisz się z kolegą.
Trochę niepotrzebnie obawiałem się tej rozmowy, po początkowych iskrach sytuacja się uspokoiła i rozmawialiśmy na różne tematy, nie poruszając tylko jednego, najbardziej drażliwego – obecności Pawła w moim łóżku tamtej feralnej nocy. Zresztą matka, gdyby chciała, zaczęłaby sama, a mi zupełnie nie należało na rozmowie na ten temat. Byliśmy właśnie w środku rozmowy o tej nieszczęsnej piątkowej imprezie, kiedy na końcu korytarza spostrzegłem charakterystyczną sylwetkę leśniczego. Szedł prosto na nas, nawet nie mogłem mu dać znaku, żeby poczekał na mnie albo przyszedł później. No to nadciąga katastrofa… Nie słuchałem już, co matka mówi, tylko w napięciu patrzyłem na zbliżającego się leśniczego.
I nagle nastąpiło coś, czego zupełnie nie zrozumiałem. Popatrzyli na siebie, matka uśmiechnęła się do niego.
– I jak, udało się? – zapytała.
– Ciężko było, ale w końcu się udało – odpowiedział leśniczy, również się uśmiechając.
O co im chodzi? Przecież matka zabroniła mi się spotykać z tym człowiekiem? Coś między sobą uzgadniali, to pewne, ale co i dlaczego? Popatrzyłem na nich pytającym wzrokiem.
– Wszystkiego się dowiesz jak wyjdziesz – odpowiedziała matka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PiotrekWawa
Wyjadacz



Dołączył: 11 Sty 2017
Posty: 151
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 23:30, 17 Lip 2018    Temat postu:

O ciekawe teraz podejście matki Maćka i Leśniczego, ale dzięki że właśnie tak umiejętnie trzymasz cały czas w napięciu sytuację i umiesz zmieniać tempo akcji. Bardzo Mnie interesuje co się stanie dalej i co to za ciekawa rzecz się stała pomiędzy Matką Maćka a Leśniczym. Bardzo Mi się podobał opis sytuacji gdy Maciek zaopiekował się Szymonem, jego przejście do łóżka Szymona, opowiadanie oraz to jak się nim zajął gdy pękł pęcherz po poparzeniu. Pokazujesz jak nagle człowiek staje się co raz lepszy, otwarty na drugiego człowieka. TO Mnie bardzo ciekawi choć również sprawy seksualne też.

Pozdrawiam
P cwelik z Warszawy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jatosam
Adept



Dołączył: 07 Mar 2018
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Czw 11:33, 19 Lip 2018    Temat postu:

No ja cię, spisek owadów Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 19:04, 19 Lip 2018    Temat postu: 37.

Jutro wychodzę do domu! Właśnie się dowiedziałem od piguły, która przyszła mi pobrać krew. Ocipieli z tym kłuciem czy co? To już bodaj piąty raz. A boli jak cholera, zwłaszcza że mam tłuste ręce i nieraz muszą mnie kłuć kilka razy, zanim znajdą żyłę. Czego oni tam szukają? Widocznie jednak to znaleźli, skoro będę mógł sobie iść. Tę noc jakoś wytrzymam. Gdy piguła wyszła, położyłem się na łóżku i czytałem książkę. Szymona zabrali do gabinetu zabiegowego. Pewnie będą go tam torturować, bo wcale nie miał szczęśliwej miny. Nic dziwnego, jego boli każde dotknięcie. No i będzie się musiał rozebrać do naga przy pielęgniarkach. Tego współczułem mu najbardziej. Z tego co opowiadała mi matka, zanim przyjechało pogotowie, ojciec wyciągnął mnie z wanny i ubrali mnie w jakąś piżamę, dobre i to. Dopiero tu na miejscu ktoś mnie przebrał. Wolę się nie domyślać, czy to był facet czy baba. Przy kobiecie to jakoś wstyd… Przypomniał mi się tamten pokój i Inga ssąca mojego wacka. Brrr… Jak ja się wtedy wstydziłem. Co innego z facetami, nie miałbym oporu pokazać fiuta, w końcu obaj mamy to samo. Nieważne zresztą, gorzej, że jak go zabierali na te zabiegi, to czułem się, jakbym był to ja. Sam się dziwię, jak to się stało, że tak bardzo go polubiłem. Gdyby nie Paweł, pewnie bym się zakochał w Szymonie. On jest taki przytulaśny i w ogóle miły. Zupełne przeciwieństwo Pawła, mówi chętnie, nie zacina się, nie jest agresywny i nie obraża. No właśnie, co ja widzę w tym Pawle, że to mnie tak mocno trzyma? Sam nie wiem. W każdym razie znów się wściekłem, że nie przyszedł mnie odwiedzić.
Szymona przywieźli w sam raz na obiad. Rzeczywiście wyglądał na zmaltretowanego, nawet niespecjalnie miał ochotę rozmawiać. Wykończył drażetki owocowe i z ogromnym apetytem zabrał się za obiad. Z moim wyglądem tylko się cieszyć, że nie mam takiego apetytu. No ale on mieszka na wsi, po szkole pracuje w polu czy robi inne rzeczy, ma więc gdzie spalać. Patrzyłem, jak z jego talerza znika ostatni kęs kotleta.
– Masz coś słodkiego? – zapytał z pełnymi ustami. Przecież wie, że mam. Wyciągnąłem pudełko pralinek, rozłożyłem szachownicę i zabraliśmy się do gry w warcaby. Nie zdążyliśmy jeszcze dobrze zacząć partii, kiedy do sali weszła kobieta w średnim wieku w towarzystwie dwóch chłopców, tak na oko siedmio- i dziesięcioletniego. Obaj byli ubrani biednie, ale schludnie, w ciemne spodnie i podobne, granatowe kurtki.
– O cześć Szymon – powiedział ten starszy. – Ucięli ci w końcu tego siusiaka?
- Tomek, słownictwo! – upomniała go matka, dzieciak jednak nie przejął się tym za bardzo, podszedł do łóżka brata i bezceremonialnie podniósł koc.
– To lewe jajko ci obetną – powiedział z uśmiechem. – Wygląda, jakby miało odpaść…
– Tomasz, jeszcze jedno słowo, a wyjedziesz stąd w podskokach – zagroziła matka. Tymczasem młodszy bezceremonialnie dobrał się do naszych pralinek.
– Bartosz! – krzyknęła matka. – Ani mi się waż! Nie są twoje.
– Ależ niech bierze – powiedziałem rozbawiony. Widocznie miłość do słodyczy mieli w genach. – Mam tego jeszcze dwie reklamówki…
– Pokaż – zażądał Bartek patrząc się na mnie uważnie. – Nikt nie może mieć tylu słodyczy.
– Wszyscy się uparli przynieść mi coś słodkiego – zaśmiałem się, pokazując chłopcu reklamówkę.
– Ty nie masz za dużo tych czekoladek? Masz drugie takie samo pudełko. Ksiądz na religii powiedział, żeby się dzielić tym, co się ma za dużo.
Roześmiałbym się, gdyby nie piorunujący wzrok matki. Ciężko jej było zachować dyscyplinę wśród rodzeństwa. Jak oni w domu tak wariują… Ale Szymon zdawał się tym nie przejmować, nawet ożył w towarzystwie braci. Widać było, że dzieciaki lubią się nawzajem, choć jego rodzeństwo było zdecydowanie bardziej żywiołowe niż on sam. Nie chciałem im przeszkadzać, więc zostawiłem ich samych i wyniosłem się na korytarz. Nie lubię się wtrącać w sprawy innych, każda rodzina ma jakieś tajemnice. Wróciłem dopiero gdy matka z dwoma szkrabami opuściła salę. Gdy mijała mnie, uśmiechnęła się, ale nie odezwała ani słowem. Tylko dzieciaki się ze mną pożegnały.
– Będziesz jak przyjdziemy następnym razem? – zapytał młodszy Bartek.
– Nie, jutro wychodzę do domu – odpowiedziałem.
– Łe, szkoda – wyrwało się temu starszemu. – Szymon cię lubi.
– Długo jeszcze mam czekać? – zapytała matka z pewnej oddali. – Odjedzie nam ostatni autobus.

– Szarańcza chciała opędzlować twoją torbę – poinformował mnie Szymon, gdy tylko usiadłem na łóżku. – Bartek zwędził ci batona, chyba snickersa, jak matka nie widziała.
– Trzeba było im pozwolić – zaśmiałem się. – Twoi bracia zawsze są tacy żywi?
– To ty jeszcze nic nie widziałeś – odpowiedział Szymon. – Dzisiaj byli wyjątkowo spokojni, bo matka im powiedziała, że jak będą się źle zachowywać, to zabroni im oglądania telewizji. Więc byli prawie grzeczni…
No tak, na dłuższą metę takie rodzeństwo mogło być uciążliwe.
– A matka ci coś przyniosła? – zapytałem ze zwykłej ciekawości.
– Kanapki i kilo jabłek – odpowiedział Szymon. – Wolałbym pomarańcze albo mandarynki, ale powiedziała, że za drogie.
Do samego wieczora nie działo się wiele. Dopiero gdy zrobiło się ciemno usłyszałem szept Szymona.
– Usiądź koło mnie, tak jak wczoraj.
Sprawdziłem czoło sali, Śpioch tradycyjnie już spał, Paralityka pozbyliśmy się zaraz po kolacji, coś mu się stało i trafił na OIOM. Musiałem się dopytać, co to jest i okazało się, że to taka sala, na której trzymają kandydatów na truposzy. Zresztą całą akcja była ciekawa, po raz pierwszy na własne oczy widziałem defibrylator. Ciekawe, czy na mnie też tego używali? Podobno byłem na OIOM-ie kilka godzin. Brrr… Im dłużej myślę o tym, co zrobiłem, tym bardziej głupio się czuję. Po jaką cholerę ja to robiłem? Wydawało mi się, że w taki sposób na zawsze się obronię przez matką histeryczką i aroganckim ojcem. Tymczasem, jak się okazało, sprawa nie jest taka prosta i nawet teraz ojciec może tak po prostu do mnie przyjść bo ma prawo. Jakie to szczęście, że nie wpadły mu do głowy odwiedziny w szpitalu. Jeszcze raz rzuciłem okiem na Śpiocha i usiadłem przy Szymonie. Ten odczekał chwilę, chwycił moją dłoń i położył na szyi. Doskonale zrozumiałem, o co mu chodzi, ma być tak, jak wczoraj. Dobrze, będzie – pomyślałem i zacząłem go głaskać po twarzy. A gdyby spróbować czegoś jeszcze? Lewą ręką schwyciłem jego ciepłą dłoń i położyłem ją na moim udzie, trochę powyżej kolana. Nie opierał się, nie cofnął ręki, wręcz przeciwnie, bardzo powoli ale konsekwentnie posuwała się coraz wyżej i wyżej, w pewnym momencie poczułem, jak jego palce zderzają się z moim wackiem. Obleciał mnie silny dreszcz, mimo że dotykał mnie przez piżamę. Co ja najlepszego robię? A tymczasem Szymon badał dokładnie nowy teren, głównie metodą nacisku, jakby chciał się upewnić, czy jego ręka znajduje się na właściwym miejscu. Miałem ochotę wydostać go na powierzchnię, ale jakoś się powstrzymałem. Szymon tymczasem znalazł końcówkę i ją uciskał. Robiło mi się zimno i gorąco na przemian. Prawie równocześnie oddechy nam się przyśpieszyły i wyczułem ten moment, kiedy Szymon był na samym szczycie, zresztą prawie równo ze mną.
– Masz jakąś chusteczkę? – szepnął tak cicho, że musiałem się domyślić, o co mu chodzi. Na szczęście kupiłem w bufecie całe opakowanie, między innymi w tym celu. Wyjąłem jedną i podałem mu. Wkrótce jego ręka uzbrojona w białą płachtę skryła się pod kocem. Pocałowałem go w policzek i wróciłem na własne łóżko. Teraz będę musiał zrobić porządek u siebie, czułem, jak wszystko się rozlewa…

Jakie to dziwne uczucie być w końcu na ulicy, czuć zimno i wiatr. Oczywiście matka po mnie przyszła, niepotrzebnie się martwiłem. Półtorej reklamówki ze słodyczami zostawiłem Szymonowi, będąc pewnym, że się nie zmarnują. Jak matkę nie stać na kilo pomarańczy dla ciężko pokiereszowanego syna… Umówiliśmy się z Szymonem, że w poniedziałek przyjdę go odwiedzić. On i tak będzie leżał jeszcze co najmniej do końca przyszłego tygodnia, aż te największe rany mu się zabliźnią, a później będzie czekał na operację przeszczepu skóry. Chciałem wiedzieć, czy wacka też będą mu operować, ale nie wiedział. Brzuch na pewno.
– Ten chłopiec zaraz wyjdzie czy będą go operować? – matka jakby odgadła moje myśli.
– Operować będą, ale nie od razu. Zdaje się, że w tym półroczu już nie wróci do szkoły, nauczyciele będą przychodzili do niego do domu, by nie stracił roku.
– Też mógłbyś mu pomóc – powiedziała matka. – Wygląda na bardzo porządnego chłopca, a już na pewno jest grzeczniejszy od ciebie.
Czy ona nigdy nie skończy? Coś mi się wydaje, że niewiele się nauczyła przez ten czas. Na szczęście byliśmy już pod domem. Jak to fajnie w końcu być we własnym pokoju. Newton rzucił się na mnie z radością i szczekał tak, jakby mnie nie widział kilku lat. Tylko na własne łóżko nie mogłem patrzeć, ciągle zbyt żywo przypominało mi, co się stało. Coraz bardziej byłem zły na Pawła. W porządku, mogę być i pedałem, ale przecież co najmniej trzy razy mu pomogłem. Gdzie elementarna wdzięczność?
– Pan leśniczy zaprasza cię na weekend – powiedziała matka przy kolacji. – Pojedziesz na sobotę i niedzielę, jeśli oczywiście chcesz.
A tu co się stało? Skąd ta nagła zmiana frontu? Owszem, w szpitalu widziałem, że doszło między nimi do jakiegoś porozumienia, ale żeby tak od razu? Z chęcią bym ją dopytał, co się stało, ale i tak by mi nie powiedziała, więc nawet nie próbowałem.
– Posiedzisz sobie trochę w lesie, uspokoisz się, nabierzesz sił. Przynajmniej nie będziesz całej reszty ferii siedział z domu. Tylko pamiętaj, porządnie mi się tam zachowywać. Wiem, że mógłbyś wejść panu Zenonowi na głowę, więc tym bardziej uważaj, ja się i tak wszystkiego dowiem.
Straszenie… Wątpię, czy gdybym coś zbroił, pan Zenon nakablowałby mojej matce. Raczej broniłby, jakby tylko mógł, żeby się nie dowiedziała.

Jeszcze nie zdążyłem zjeść śniadania, a rozległ się dzwonek do drzwi. Matka poszła otworzyć i usłyszałem w głębi tubalny głos leśniczego. Na szczęście spakowałem się już wieczorem, zresztą dużo tego nie było, piżamę na noc, kapcie i książka do czytania na wieczór.
– Gotowy? To jedziemy. Bierz psa – zawołał pan Zenon, kiedy stanąłem w drzwiach kuchni. Chwyciłem plecak, uwiązałem Newtona do smyczy i wkrótce jechaliśmy przez senne, poranne miasto. Była sobota, więc po ulicach kręcili się pojedynczy, zaspani ludzie. Trochę się zdenerwowałem, gdy przejeżdżaliśmy koło domu Pawła. Coraz bliżej byłem podjęcia decyzji, by dać sobie z nim święty spokój i zapomnieć. Nic z tego nie będzie. Obrzuciłem jeszcze raz chałupę niechętnym spojrzeniem, a auto wykręciło w drogę na Wioskę. Kilka minut później stanęliśmy przed gajówką.
– Idź do środka, ja jeszcze muszę wejść do kur – powiedział leśniczy i zniknął w głębi kurnika. Wbrew moim obawom drzwi wejściowe były otwarte. Ciekawe dlaczego nie zamyka drzwi na klucz, kiedy wychodzi, zwłaszcza że mieszka na takim pustkowiu? Będę musiał go o to zapytać. Przeszedłem przez hall, powiesiłem kurtkę i skierowałem się prosto do kuchni, w której tu spędzało się więcej czasu niż w pokoju gościnnym. Otworzyłem drzwi i pierwsze co zauważyłem, to Pawła siedzącego przy oknie i jedzącego kanapkę z szynką.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PiotrekWawa
Wyjadacz



Dołączył: 11 Sty 2017
Posty: 151
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pią 0:40, 20 Lip 2018    Temat postu:

O! teraz to zwrot akcji taki że staje się jeszcze bardziej interesująco i pobudza bardzo mocno wyobraźnie ... Maciek pokazuje się że ma serce, uczucia i że umie zaopiekować się kimś słabszym, młodszym a nawet oddać mu to co sam otrzymał. Bardzo Mnie interesuje jak i dlaczego Paweł się znalazł teraz u Leśniczego? A jak do tego będzie podchodzić mama Maćka? Czy Paweł i Maciek staną się przyjaciółmi a może jeszcze kimś bliższym sobie? A co z Panem Leśniczym i jaką teraz będzie osobą w życiu chłopaków, jak i mamy Maćka?

wiele jeszcze nasuwa się pytań ale poczekam na kolejną część.
Pozdrawiam z Warszawy
P cwelik


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 17:26, 21 Lip 2018    Temat postu: 38.

– Cześć – powiedziałem, porządnie zaskoczony. A ten co tutaj robi? Paweł mruknął coś w odpowiedzi, nie wiem co, trudno było to rozumieć, zwłaszcza że powiedział to z pełnymi ustami. Niewiele myśląc usiadłem naprzeciw niego i patrzyłem w milczeniu, jak pochłania kolejną kanapkę. Nie, nie będę się do niego odzywał pierwszy, zdaje się, że to on ma powody, by mi się tłumaczyć. Podszedłem do kredensu, na którym stał czajnik i przygotowałem sobie kubek gorącej herbaty. Gdy wróciłem na miejsce, Paweł skończył już śniadanie i patrzył przed siebie, najwyraźniej nie zwracając na mnie uwagi. Udaje czy rzeczywiście nie ma mi nic do powiedzenia?
– Dlaczego nie przyszedłeś odwiedzić mnie w szpitalu? – zapytałem; jednak siedziało to we mnie tak głęboko, że chwilowo złamałem daną sobie obietnicę nieodzywania się jako pierwszy.
– Bo nie – odpowiedział jakoś niechętnie, gorzej, że nie pociągnął tematu i bawił się nożem, starając się nim zgarnąć wszystkie okruchy chleba w jednym miejscu. Dawało mu to idealną okazję do ominięcia mojego pytającego wzroku.
– Nie to nie – odpowiedziałem. W tym momencie do kuchni wrócił leśniczy w ubraniu, w którym zwykle oporządza gospodarstwo i natychmiast, umywszy ręce, zabrał się do przygotowania śniadania.
– Dobra, chłopaki, zjedzcie coś i Maciek pomoże mi wyciąć stare chwasty w ogrodzie.
– A ja będę mógł iść do królików? – nagle odzyskał mowę Paweł. – Zmienię im siano, tak jak wczoraj powiedziałem i nakarmię.
– Pewnie – uśmiechnął się pan Zenon, przygotowując mi kanapki. – Tylko wcześniej się przebierz, żal niszczyć prawie nowe ubranie.
Pewnie mnie unika, co by mu szkodziło popracować z nami w ogrodzie? Niech mu będzie. Coraz bardziej mnie drażni. W tym momencie zatęskniłem za Szymonem, który szanował każde moje słowo, cieszył się każdym moim dotykiem. Teraz, kiedy miałem Pawła dosłownie na wyciągnięcie ręki, nagle odechciało mi się jego towarzystwa. Zwłaszcza, jeśli zamierza mnie tak lekceważyć, jak teraz. Niech idzie do tych królików czy gdziekolwiek, byle tylko z dala ode mnie. Pies z nim tańcował. Nawet nie podobał mi się tak jak dotąd, miał jakąś posępną, zaciętą twarz, która na pewno nie dodawała mu urody i siedział skulony. Skończyłem śniadanie, pomyłem naczynia. Paweł poszedł do zabudowań gospodarczych, a ja przebrałem się w drelichowe ubranie, jakich używają robotnicy leśni i wyszedłem przed gajówkę. Mam nadzieję, że nikt mnie nie zobaczy w tych łachach. To znaczy Paweł może, jest nawet wskazane.
– Wycinaj co się da i układaj tu z boku – pokazał miejsce leśniczy. – Wieczorem się zrobi ognisko i spali to w cholerę.
Lubię ogniska, toteż ucieszyłem się i raźno zabrałem do roboty. Ostatnie mrozy puściły, na dworze było przedwiośnie, termometr pokazywał dziesięć stopni powyżej zera, słoneczko wyzierało zza chmur toteż chwasty i zeszłoroczne rośliny dawały się wyrywać bez większych problemów.
– Skąd się tu wziął Paweł? – zapytałem, kiedy spotkaliśmy się z leśniczym przy stercie badyli.
– Dobrze, że o to pytasz – odpowiedział leśniczy i wyciągnął paczkę mocnych, po czym wysupłał jednego i zapalił. Usunąłem się, bo cały dym szedł na mnie. – Przede wszystkim to podziękuj twojej matce. To ona do mnie zadzwoniła i poprosiła, żebym go odszukał. Łatwo nie było, z jego ojcem nie dało się w ogóle rozmawiać, powiedział, że pozbył się bękarta i dosłownie wywalił mnie za drzwi. Mało się nie pobiliśmy. Znalazłem go późnym wieczorem, kiedy spał pod mostem w parku.
– Też bym go tam szukał – przerwałem mu. – To chyba pierwsze miejsce, jakie by mi przyszło do głowy. Nie protestował?
– Pewnie, że protestował, przekonywałem go chyba pół godziny. Widziałem, że jest potwornie głodny, w końcu powiedziałem mu, że go nakarmię, a jak będzie chciał, to będzie mógł się przespać u mnie jedną noc. No i zrobił się z tego cały tydzień, a pewnie i więcej, bo nie wiadomo, co dalej…
– Rozmawiał pan z jego ojcem? Drugi raz?
– Próbowałem. Wiesz, co powiedział? Rób pan z nim co chcesz, tylko nie żałuj kija, bo inaczej go pan nie wychowasz. Później się nieco zreflektował i zażądał kategorycznie, bym go przyprowadził, bo jak nie, to on z tym wszystkim zrobi porządek. Z Pawłem, ze mną i w ogóle. Nawet nie chciałem się domyślać, o co mu chodzi. To właśnie o tym rozmawiałem z twoją matką wtedy, w szpitalu.
– Matka go nienawidzi… – powiedziałem starając się, by zabrzmiało to neutralnie.
– Nie masz racji – odpowiedział leśniczy przydeptując niedopałek papierosa. – Ona martwiła się o niego prawie tak, jak o ciebie. Raczej była na ciebie zła, że trzymałeś go w domu bez uzgodnienia i bez powiedzenia prawdy. Wiesz, różni bywają ludzie, a chyba właściciel mieszkania ma prawo wiedzieć, kto w nim przebywa?
Pewnie i ma… Trochę nie chciał mi się wierzyć w tę nagłą przemianę mojej matki. Zawsze była przeciw temu, żebym się bawił z „dziećmi ulicy”, synami żuli i elementu przestępczego. To zaczęło się dawno temu we Wrocławiu. Mieszkaliśmy co prawda na porządnym osiedlu, ale do szkoły chodziły również dzieci z bloków. Miałem tam fajnego kolegę, Darek miał na imię, z którym można było robić fajne rzeczy. Matce ten Darek wybitnie nie podpasował, zwłaszcza kiedy okazało się, że wybił kilka szyb. Nieszczęście polegało na tym, że przy tym byłem. Sprawa się wydała, odcierpiałem swoje i później matka sprawdzała każdego mojego kolegę, tak długo, że po prostu postanowiłem nie mieć kolegów, bo ta inwigilacja działała mi na nerwy i przynosiła mi porutę, bo matka nie krępowała się i zadawała pytania, które nie powinny były paść. Nic dziwnego, że Paweł wzbudził w niej tyle negatywnych uczuć, zwłaszcza że jego ojciec był znany w całym mieście i to z jak najgorszej strony, a moja matka pracuje w miejscu, w którym plotki, pogłoski i informacje przepływają wartkim strumieniem.

Wieczorem było obiecane ognisko, w którym nawet udało się upiec ziemniaki, choć do tych łętów trzeba było dołożyć sporo drewna. Były też pieczone kiełbaski, więc leśniczy już nie robił nam kolacji, wypiliśmy tylko po kubku herbaty.
– Chyba nie macie nic przeciwko temu, by spać w jednym łóżku? – stwierdził raczej niż zapytał, kiedy zrobiła się pora, by pójść spać. Owszem, byłem przeciw, najchętniej spałbym w ogóle w oddzielnym pokoju albo razem z leśniczym, czego oczywiście nie mogłem zaproponować. Jak to się mówi? Aha, zrobiłem dobrą minę do złej gry.
– Może być – odpowiedziałem obłudnie. – Gdzie, na poddaszu?
– Tak, Paweł tam śpi od początku. Tam jest w miarę ciepło, nie zmarzniecie w nocy.
Przepuściłem Pawła w kolejce do mycia, patrząc tępo w telewizor. Właśnie drzwi od łazienki otworzyły się i wyszedł z nich Paweł, kiedy na ekranie ukazała się tak zwana goła baba, a dokładnie Grażyna Szapołowska w jakimś starym polskim filmie.
– Nie musisz w takich momentach wychodzić z pokoju – roześmiał się pan Zenon. – Nie jesteś u siebie w domu. Ja rozumiem, że twoja mama…
– Nie interesuje mnie to – uciąłem.
– Pomyślałby kto – mruknął leśniczy i już się nie odezwał. Przez całe mycie plułem sobie w brodę, jaką okazję straciłem, by pokazać, że jestem „normalny”. No ale nic, było, minęło.
Gdy wszedłem do pokoju, zapaliłem na chwilę światło, by się zorientować w położeniu mebli. Byłem w tym pokoju tylko raz i to na bardzo krótko, skąd mogłem wiedzieć, gdzie co stoi? Paweł leżał przy samej ścianie, twarzą do niej. Niech mu będzie, choć wolałbym właśnie to miejsce. Zgasiłem światło, położyłem się na łóżku plecami do niego i szarpnąłem kołdrę, bo nie mogłem się przykryć w całości. Długo leżeliśmy w milczeniu. Najchętniej zacząłbym walić konia, bo sama świadomość, że Paweł leży w pobliżu, spowodowała, że wacek mi się wyprostował i dawał wiadome, intensywne sygnały. Nie chciałem się jednak narażać na wyzywanie od pedałów i podobne nieprzyjemności. Po prostu czekałem, aż on zaśnie, mimo zmęczenia całodzienną pracą byłem w stanie poświęcić godzinę. Chyba że mi tryśnie samoistnie, tak jak Szymonowi… Leżałem w bezruchu, tymczasem Paweł kręcił się na swoim łóżku, to w jedną, to w drugą stronę. Nagle poczułem jego rękę na lędźwiach, tam, gdzie, jak mnie uczyli w szkole, znajdują się nerki. Przypadek? Chyba nie, bo ręka po krótkim okresie bezruchu zjeżdżała na dół.
– Weź tę rękę – powiedziałem ostro.
Cisza, żadnej reakcji.
– Weź tę rękę i daj mi spokój – powtórzyłem. Nie ma tak dobrze, jakoś to przeżyję, a on dostanie nauczkę za to swoje kretyńskie zachowanie.
– Myślałem, że chcesz – sumitował się półgłosem. – Wtedy…
– Wtedy to było wtedy a teraz jest teraz – powiedziałem i dopiero gdy to usłyszałem, zorientowałem się, jak głupio to zabrzmiało.
– Bo co? Przestałeś być pedałem?
Aha, znów jesteśmy w punkcie wyjścia. Niczego się nie nauczył…
– Nie – powiedziałem słodko. – Znalazłem sobie chłopaka.
Ach jakże pragnąłbym w tym momencie zobaczyć jego twarz! Na pewno jakoś zareagował, bo z miejsca przestał się wiercić, ba, na jakiś czas chyba nawet oddychać. W pokoju zapanowała idealna cisza. Paweł nic nie mówił, mnie coraz bardziej chciało się spać, więc nie oglądając się na niego, wyjąłem wacka i drażniłem go energicznie. Nie wiem, co Paweł sobie myślał i, prawdę mówiąc, niewiele mnie to obchodziło. Poza tym on zdaje się nie ma z tym nic wspólnego? Jednak mimo podniecenia robota mi nie szła, czułem się, jakbym onanizował długopis. Jakimś nadludzkim wysiłkiem zmusiłem się do wytrysku, który nie przyniósł mi spodziewanej satysfakcji, mimo że wyobrażałem sobie jak głaszczę Szymona i jak on swymi niewprawnymi palcami dusi mojego wacka. Po prostu straciłem ochotę, chyba po raz pierwszy, kiedy zacząłem dojrzewać. Wytarłem mniejsze niż zazwyczaj pobojowisko i prawie natychmiast zasnąłem.
Obudził mnie cichy płacz. Początkowo nawet nie wiedziałem, gdzie jestem, musiałem sobie wszystko od początku przypominać. Dopiero gdy powiodłem oczyma po pokoju oświetlonym wyłącznie księżycem w pełni, wszystko wróciło. Aha, czyli to płacze Paweł. Dlaczego? Miałem przez moment ochotę przygarnąć go do siebie, ale postanowiłem nic nie robić. To tylko jedna noc, na szczęście jutro będę już sam we własnym łóżku. W poniedziałek Szymon. Nawet niespecjalnie zastanawiałem się, dlaczego on beczy, gdybym miał ojca, który by mi dawał codziennie w skórę, też bym pewnie chlipał po nocach.

Od rana nic mi nie wychodziło. Wstałem przed Pawłem i nie patrząc do niego zszedłem do kuchni zrobić sobie herbaty. Włączyłem czajnik i dopiero po jego syku zorientowałem się, że jest pusty. Mało go nie spaliłem. Następnie nadepnąłem psu na ogon i głośne szczekanie obudziło pana Zenona, który po chwili wszedł do kuchni, z mocnym wzwodem rozrywającym jego bokserki. Przynajmniej jeden sympatyczny widok…
– Jak się spało? – zapytał z nieodzownym uśmiechem. Jak można się uśmiechać będąc wybudzonym z głębokiego snu przez psa? Ja na jego miejscu wszedłbym do kuchni z pianą na pysku.
– Dobrze, dziękuję – wymamrotałem. Tak się chyba mówi? Spałem beznadziejnie, całą Paweł nie dość, że ryczał, to jeszcze od czasu do czasu kopał mnie po nogach i po tyłku. Jak w takich warunkach można się wyspać?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PiotrekWawa
Wyjadacz



Dołączył: 11 Sty 2017
Posty: 151
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 0:36, 22 Lip 2018    Temat postu:

Czyżby aż tak Maciek chciał się odegrać na Pawle, czy chce mu pokazać jakie znaczenie jednak ma dla niego Paweł? Tylko chyba w bardzo dziwny sposób to robi odpychając go od swojej osoby. Ciekawe jak mama Maćka załatwiła że Paweł teraz jest u leśniczego ? przecież to ciężka i trudna procedura ?

Bardzo Mi się podoba i interesująca się staje jeszcze bardziej opowieść gdzie pokazujesz zwykły dzień chłopaków jak i mamy Maćka czy Leśniczego.
Czekam już na kolejne części.
Pozdrawiam
P cwelik z Warszawy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 10:09, 22 Lip 2018    Temat postu:

Wbrew pozorom nie jest to takie skomplikowane, przynajmniej w tym wypadku. Ojciec Pawła jest może podły ale na pewno nie jest głupi i nie powiadomi policji, bo wie, że narazi go to na sporo problemów. Więcej nie napiszę, przynajmniej na razie Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pansiak
Adept



Dołączył: 07 Maj 2016
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Skąd: bielsko-biała

PostWysłany: Nie 20:45, 22 Lip 2018    Temat postu:

nieźle

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 18:33, 23 Lip 2018    Temat postu: 39.

Siedzieliśmy przy stole nie odzywając się do siebie. Każdy był zajęty własnym talerzem, zresztą o czym mam z nim rozmawiać? Zastanawiałem się, czy w ogóle nie odpuścić sobie tego drugiego dnia w gajówce i nie wrócić do domu. Jakoś się wyłgam bólem głowy czy czymś podobnym. Obecność Pawła zaczynała mi ciążyć i działać na nerwy. Nie tego oczekiwałem po naszym spotkaniu. Miałem nadzieję, że uda się pogadać, wyjaśnić co nieco, a tu klops od samego rana. Paweł wyraźnie mnie unikał, ale szczerze mówiąc mnie do niego też nie ciągnęło. To była jedna wielka pomyłka. Nawet patrząc na niego nie przebiegał mnie ten sam dreszcz jak jeszcze ze dwa tygodnie temu. Owszem, ciągle było mi go żal, ale… W pewnym momencie Paweł wstał i zmierzał do opuszczenia kuchni. Z jego miejsca pod oknem można to było zrobić na dwa sposoby: obejść stół z lewej albo przecisnąć się między mną a kredensem. Problem polegał na tym, że musiałbym się mocno przesunąć do stołu.
– Suń się – wycedził stając nade mną.
– Nie możesz przejść drugą stroną? – zapytałem zaczepnie.
– Nie, nie mogę. Taka sama droga tędy jak i tamtędy.
– Ruszże się, pedale – syknął.
Nie wiem, kto zaczął i czyja pięść wylądowała najpierw na czyjej szczęce, zresztą to nieistotne. Za moment obaj leżeliśmy na podłodze w kuchni, okładając się wzajemnie.
– Dam ci ja pedała – syknąłem mu w ucho, trzymając jego głowę za włosy. Paweł jakimiś nadludzkimi siłami wydostał się z uścisku, zdzielił mnie z łokcia w żołądek aż mi się ciemno zrobiło przed oczyma, a następnie przewrócił mnie na plecy i wymierzył celny cios. Poczułem mdły smak w ustach a następnie strużkę kapiącą na nową koszulę. O nie, tak nie będziemy się bawić. Byłem może mniej sprawny od niego, ale na pewno silniejszy i wykorzystałem to wykręcając mu rękę tak mocno, że początkowo wystraszyłem się, że mu ją złamałem. W każdym razie coś chrupnęło.
– No chłopaki, koniec tej gimnastyki – usłyszeliśmy nad sobą. Popatrzyłem w górę. Nad nami stał pan Zenon usiłując robić groźną minę, ale oczy mu się śmiały. – Wstać natychmiast, jeden i drugi.
Niechętnie rozdzieliliśmy się. Popatrzyłem krzywo na Pawła. On również był uszkodzony w kilku miejscach, krew mu ciekła z nosa. Jednak obecność leśniczego przerwała jego dalsze zakusy. Odpowiedział mi takim samym wściekłym wzrokiem z przesłaniem „jeszcze się porachujemy”.
– Paweł do królików a Maciek będzie ze mną skubał kurę na obiad – zarządził pan Zenon.
– Ale ja… – zacząłem, wracając do pomysłu powrotu do domu.
– Mam z tobą do pogadania – rzucił leśniczy, po czym odwrócił się i zaczął grzebać w szafie z garnkami. Nie to nie, przecież nie będę rozmawiał z jego tyłkiem. Tymczasem pan Zenon wyciągnął miskę i poszedł ją opłukać.
– Doprowadź się do porządku i za pięć minut cię widzę w stodole. Przynieś gar gorącej wody a ja ukatrupię kuraka.
– Mogę zobaczyć? – zaofiarował się Paweł. – Nigdy nie widziałem, jak się zabija kury.
Wątpię, by to było przyjemne, toteż nie czekając na odpowiedź leśniczego zwinąłem się do łazienki. Popatrzyłem na siebie w lustro. Miałem rozkwaszoną górną wargę, a moja twarz mogłaby straszyć w horrorach. No nieźle… Jednak nie miałem pretensji do Pawła, bardziej do siebie, że się dałem sprowokować. Obmyłem twarz, wysuszyłem rany i w garem pełnym wrzątku ruszyłem do stodoły. I pomyśleć, że podobny garnek tak paskudnie pokiereszował Szymona… Zacząłem bardzo uważać i z tego uważania mało nie wykopyrtnąłem się na wysokim progu prowadzącym do zabudowań gospodarczych. W ostatniej chwili uniknąłem gorącego strumienia i trochę się wylało. Gdy wszedłem, Pawła już nie było, kura nie miała łba, jej zwłoki wisiały i tylko pojedyncze krople krwi spadały na gumno.
– Ja będę polewał, a ty trzymaj ptaka – zażądał Zenon. Początkowo nie zrozumiałem o jakiego ptaka chodzi i pomyślałem o własnym wacku. Gdy dotarła do mnie nonsensowność tego skojarzenia, wybuchnąłem niepohamowanym śmiechem.
– A ty czemu rżysz? – zdziwił się leśniczy.
– Nie wiedziałem, którego ptaszka mam trzymać.
— Eh, młode to, to ma kosmate myśli – uśmiechnął się leśniczy. – Twój własny jeszcze ci się przyda. Uważaj, będę lał…
– Widzisz, Maciej – powiedział pan Zenon, kiedy kogut był już sparzony i zasiedliśmy do skubania pierza. – Ty się do tego wszystkiego źle zabierasz.
– Do tego to znaczy? – nie rozumiałem. I tu pan Zenon mnie zaskoczył.
– Do Pawła, przecież wiesz, o co chodzi. Przecież widzę, że ci na nim zależy, ale zupełnie sobie nie radzisz z tym, aby go zjednać, prawda?
Kiwnąłem głową i mruknąłem coś udając, że jestem zajęty wyrywaniem piór ze skrzydła, zresztą łatwe to nie było.
– Skrzydło zostaw, część się i tak ucina. Przede wszystkim Paweł nie miał łatwego życia. Jedyne, czego go nauczono to krzyk i załatwianie wszystkiego siłą. On zawsze widzi tylko dwa wyjścia: albo uciec, albo załatwić sprawę fizycznie. Przecież na początku, jak tu był, to raz mnie prawie nie uderzył. A z gajówki uciekał dwukrotnie, po czym wracał po kilku godzinach. Przede wszystkim trzeba go nauczyć, że nie wszyscy ludzie są źli i mają wobec niego złe zamiary. A poza tym…
– Poza tym? – zapytałem jak echo. Wnioski leśniczego nie były jakieś odkrywcze, ale nadzwyczaj celne.
– Poza tym Paweł potrzebuje przyjaźni z tobą, może nawet czegoś więcej. Stara się na siebie zwrócić twoją uwagę, tylko nie bardzo wie jak, tak mi się przynajmniej wydaje. A potrafi to robić w jeden jedyny sposób, to znaczy robiąc coś złego. Bo przecież nie ty zacząłeś tę bójkę, prawda? Nawet gdybyś się przyznał, to nie uwierzę. Obserwuję go już ponad tydzień.
– To wszystko jest bardziej skomplikowane niż pan myśli – powiedziałem, z przerażeniem obserwując, jak leśniczy rozcina kogutowi brzuch. W moje nozdrza buchnął nieprzyjemny, ostry zapach wnętrzności. Żołądek, serce, wątróbka, to wszystko, co do tej pory znałem tylko z własnego talerza, bo moja mama bardzo lubiła gotować podroby, zobaczyłem w naturze. Chwilowo przeszedł mi apetyt na smażoną wątróbkę.
– Zobaczymy, co ten ptak ma w żołądku – powiedział pan Zenon. Wydawało mi się, że zaraz rzygnę i jeśli to się nie stało, to tylko dlatego, że ściskałem palce do bólu, bojąc się obciachu. – Co niby jest skomplikowane?
– No to co się dzieje między Pawłem a mną, przynajmniej z mojej strony… Ale muszę to sobie jeszcze przemyśleć.
– Wiesz, Maćku, ja jestem tylko prostym leśniczym, co prawda takim, który sporo przeżył, ale jednak nie twierdzę, że wszystko widziałem i na wszystkim się znam. Wychowałem dwóch chłopaków, sam wychowywałem się z czterema braćmi i jakoś nie widzę, żebyście się różnili od innych. Ty myślisz, że za moich czasów ojcowie nie lali dzieci? Lali i to jeszcze bardziej niż obecnie, Teraz dzieciak dostanie klapsa w dupę i leci na policję albo do jednej z tych organizacji, które niby bronią praw dziecka. Kiedyś tak nie było… A wy? Po prostu musicie sobie dać trochę czasu, po mojemu to jeszcze się dotrzecie i polubicie. Tylko nie możesz dać się sprowokować. Pokaż, że tobie na nim zależy i nie gniewaj się, jak czasem coś odburknie czy będzie cię wyzywał. On tu jeszcze jakiś czas będzie, przynajmniej do końca ferii, a potem porozmawiam z waszym wychowawcą i niech on zdecyduje, co dalej. Boję się go oddać ojcu. Widziałeś, jak on ma strzaskane plecy?
Widziałem i wolałem, byśmy przestali już dyskutować na ten temat. Na szczęście kurak był już sprawiony i trzeba go było załadować do piekarnika. Podczas obiadu czułem się nieswojo jedząc coś, co jeszcze rano biegało w kurniku, to znaczy dotąd nigdy nie myślałem w ten sposób. Mięso to mięso. A teraz, kiedy wiedziałem, co trzeba zrobić, by to mięso wylądowało na talerzu, jakoś mniej mi smakowało, choć pan Zenon przyrządził je znakomicie.
Resztę popołudnia spędziliśmy w ogrodzie i przy telewizji. O dziwo Paweł się do mnie odzywał, choć dalej miał w oczach tę swoją dziką zaciętość. Dopiero klakson naszego opla przerwał tę sielankę, matka przyjechała mnie odebrać.
– A ty, Paweł, wpadnij któregoś popołudnia do Maćka – usłyszałem przy pożegnaniu. Nie do wiary, mama zaprasza Pawła! Przez moment myślałem, że się przesłyszałem. Tymczasem z osłupieniem patrzyłem, jak matka pocałowała go w oba policzki, a on się uśmiechnął. No pięknie, chyba będę zazdrosny o własną matkę.

Następnego dnia czyli w poniedziałek kupiłem w Biedronce kilo pomarańcz i kilo mandarynek, ciągle jeszcze za pieniądze, które dostałem w szpitalu i poszedłem odwiedzić Szymona. Ten ucieszył się na mój widok i to w taki sposób, że aż mi się zrobiło głupio.
– Fajnie, że przeszedłeś, bo bracia się zaziębili i muszą zostać w domu – powiedział po serii cmoków i niedźwiedzi, wręcz rzucając się na mandarynki. – Jak dorosnę to wyprowadzę się do takiego kraju, żeby mi rosły w ogródku. I to przez cały rok – dodał, wąchając zdjętą skórkę mandarynki.
– A moje zapasy ci jeszcze zostały? – zapytałem, poważnie licząc się z odpowiedzią negatywną.
– No ciężko jest – odpowiedział ponurym głosem. – Jeszcze na dwa dni starczy, zresztą w piątek mają mnie wypisać. Będziesz mnie odwiedzał w domu?
Szymon mieszkał spory kawałek od miasta, we wsi zwanej Miejska Górka. Można dojechać autobusem podmiejskim, kiedyś tam nawet jeździła kolej.
– Pewnie, moja mama chce, abym ci pomógł w lekcjach, więc będę czasami do ciebie przyjeżdżał.
Siedzieliśmy w milczeniu, ani Szymon ani ja nie mieliśmy ochoty się odzywać. Było mi dobrze tak jak jest, jemu chyba zresztą też. Zjadłszy pięć mandarynek z żalem odłożył resztę, położył się na plecach i patrzył na mnie jakimś dziwnym wzrokiem. Rozejrzałem się po sali. Suseł spał jak zawsze, a na miejscu Paralityka było nowe łóżko, rozgrzebane, co oznaczało, że jego chwilowy właściciel albo jest na badaniach albo przyjmuje wizytę na korytarzu. Ważne, że go nie było.
– Popatrz, jak mi się ładnie goi – to powiedziawszy odsłonił kołdrę. Rzeczywiście nie wyglądało to już tak strasznie jak ostatnio, jednak gdzieniegdzie rany się jeszcze nie zagoiły. Jego wacek drgnął niespokojnie i niemal natychmiast zaczął pęcznieć.
– On cię nie boli? – powiedziałem wskazując właściwą część ciała.
– Jeszcze trochę, ale już nie tak.
– Mogę go zobaczyć z drugiej strony? – zapytałem, udając zainteresowanie chorobą, tymczasem chodziło mi o coś zupełnie innego.
– Pewnie – szepnął Szymon i odwrócił wacka, który już przybrał właściwy rozmiar. Mimo że był pokiereszowany, działał na mnie wyjątkowo podniecająco, zwłaszcza że od spodu to on był właściwie zdrowy. Uważając, by nikt nie zobaczył, na co zresztą nie było szans, położyłem na nim dłoń a następnie przykryłem kołdrą. Wykonywałem wolne posuwiste ruchy, patrząc cały czas Szymonowi w oczy. Ten zaś dusił moją fujarkę; tym razem miałem na sobie luźne, dresowe spodnie, więc dostęp był lepszy, a odczucia o wiele silniejsze. Szybko doszliśmy do tego momentu, o który w tej zabawie chodzi, nawet mi nie przeszkadzało, że przez jakiś czas będę miał powódź w gaciach. Jakiż prosty w obsłudze jest Szymon! Gdyby napisać instrukcje obsługi do Szymona i Pawła, to do tego pierwszego wystarczyłaby ulotka, a do Pawła dwustustronicowa książka. Cholera, i ten i ten na swój sposób są fajni – pomyślałem całując Szymona w policzek. I już sam nie wiedziałem, którego wolę bardziej.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 18:35, 23 Lip 2018, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PiotrekWawa
Wyjadacz



Dołączył: 11 Sty 2017
Posty: 151
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 2:15, 24 Lip 2018    Temat postu:

o Maciek zaczyna coraz bardziej kierować się w stronę Szymona ale cały czas ma w sercu Pawła i trwa w nim walka, do kogo skierować swoje uczucia? Powiem szczerze że bardziej jestem za Pawłem, może dlatego że właśnie sam znam jak to jest być bitym i to przez własnego ojca (rodziców, opiekunów). Sam nie raz się pobiłem z osobą która była moim przyjacielem a jednak dochodziło między nami do bójek, a nawet właśnie doprowadziła Mnie że wylądowałem w szpitalu z podciętą ręką.

Więc cały czas w Twoim opowiadaniu widzę jakby swoje życie.
Pozdrawiam
P cwelik z Warszawy


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 9:08, 24 Lip 2018    Temat postu:

Ale Paweł jest hetero...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3 ... 9, 10, 11, 12, 13  Następny
Strona 10 z 13

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin