Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Nie będzie bolało (zakończone)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, ... 11, 12, 13  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 16:42, 14 Maj 2018    Temat postu:

W związku z niskim zainteresowaniem będę pisał co 2-3 dni. Następny odcinek jutro.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
waflobil66
Wyjadacz



Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 505
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy

PostWysłany: Pon 17:04, 14 Maj 2018    Temat postu:

Już się miałem pytać, czy to tylko przerwa taktyczna, czy może coś się stało, ale w takim razie przyjmuję z pokorą Twoją decyzję i czekam cierpliwie na kolejne odcinki.
Jutrzejszy przeczytam pewnie pojutrze, bo jutro wieczorem i całą noc będę w trasie niestety.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
januma
Dyskutant



Dołączył: 22 Lip 2009
Posty: 84
Przeczytał: 24 tematy

Pomógł: 6 razy

PostWysłany: Pon 21:17, 14 Maj 2018    Temat postu:

Tex czekam z niecierpliwoscia

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 19:06, 15 Maj 2018    Temat postu: 6.

To były nasze pierwsze święta bez ojca. Co prawda zapraszał nas do Wrocławia, ale matka uniosła się honorem i odmówiła. Mnie samego zaś posłać nie chciała. Nie wnikałem w powody tej odmowy, nawet nie zapytałem. Zresztą co mnie to obchodzi? Święta jako takie straciły dla mnie już dawno swój magiczny wydźwięk, a w świętego Mikołaja przestałem wierzyć może w wieku siedmiu lat. Teraz zaś przyszło mi się weń zabawić. Prezent dla Pawła leżał już zapakowany na dnie biurka, a ja czekałem tylko na stosowną okazję, by się urwać z domu. Nie chciałem brać udziału w corocznej szopce, podczas której muszę cieszyć się z prezentów od rodziców. Pewnie będzie kolejny sweter albo kurtka, jak co roku. Jedyne, co tak naprawdę lubię w wigilii to karp, mógłbym zjeść nawet całą rybę, na co oczywiście matka nigdy mi nie pozwala. Z chwilą wypucowania ostatniej ości święta mogłyby się zakończyć.
– Ty gdzieś wychodzisz? – zdziwiła się matka, widząc mnie w przedpokoju nakładającego kurtkę.
– Tak, przejdę się z Newtonem i przy okazji zrzucę pół kilo wagi – odpowiedziałem.
– Nawet nie zobaczysz, co jest pod choinką? – zdziwiła się.
Zrobiłem jej tę przyjemność i pofatygowałem się pod naprędce ubrane drzewko. Muszę przyznać, że w tym roku się wysiliła; pod choinką leżał ładnie zapakowany czytnik e-booków. Choć raz podziękowałem nie udając, że się cieszę. Matka była przeciwnikiem elektroniki, nawet porządnego smartfona nie miałem, bo uważała, że mi niepotrzebny.
– Telefon służy do dzwonienia, no ewentualnie wysyłania wiadomości tekstowych. Jak widzę tych wszystkich twoich kolegów idących po ulicy i patrzących w ekrany, to mnie krew zalewa o tylko się zastanawiam, kiedy ich przejadą – zwykła mawiać. Po części się z nią zgadzałem, ale przecież telefon z dostępem do internetu rozwiązuje szereg problemów. Toteż tym bardziej zdziwiłem się, jaka siła zmusiła ją do kupienia czytnika. Szybko się wydało.
– Piszą, że od czytania na tym ustrojstwie oczy się mniej niszczą, a ty ciągle siedzisz w książkach.
Cholera, trzeba będzie wymyślić jakichś dziesięć powodów, dla których korzystanie ze smartfona jest zdrowsze niż używanie zwykłego telefonu i ją przekonać. Na pewno coś się znajdzie, tylko trzeba dobrze poszukać. Nie takie rzeczy znajdowałem na internecie. Na razie więc ucałowałem matkę i choć korciło mnie, by pobawić się trochę czytnikiem i wgrać moją kolekcję e-booków, postanowiłem nie odkładać mojej misji. Są rzeczy ważne i ważniejsze. Tak się zamotałem, że mało nie wyszedłem bez prezentu…

Barbara była po wodzie, ale niestety Boże Narodzenie też. A już się łudziłem… Na dodatek Newton był tego wieczora wyjątkowo leniwy i musiałem czasem pociągnąć za smycz, by zaczął mnie słuchać. Najchętniej odprowadziłbym go do domu, ale nie wchodziło to w grę, matka raczej nie puściłaby mnie ponownie. Szliśmy przez totalnie wyludnione miasto. Zimne, mokre powietrze lepiło się do rąk i twarzy, zupełnie niewigilijnie. Zanim doszedłem do Kaliskiej minęło mnie jedno auto, radiowóz policyjny. Dostrzegłem ponurą twarz policjanta, pewnie wściekłego, że ma dyżur i nie może spędzać tego dnia z rodziną. Ja też nie mogłem spędzać go z rodziną, bo mamusia uparła się wyrzucić ojca z domu i co z tego? Na mój widok radiowóz zwolnił nieco, ale widać nie byłem za bardzo podejrzany, bo po chwili przyśpieszył i zniknął za zakrętem. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że to, co idę zrobić, nie jest do końca legalne. Jak to oni dziwnie mówią? Naruszenie miru domowego. Kiedyś nawet z ciekawości sprawdziłem, co to znaczy mir. Okazuje się, że to bardzo stare słowo i oznacza spokój. Stąd biorą się takie imiona jak Sławomir, Mirosław i tak dalej. Jest w naszej klasie Mirosław Niemirski, nazywany przez nas Niemirkiem, to chyba też stąd. No dobrze, idę naruszyć mir domowy, a jak będzie trzeba, to również mur. Ciekawe, ile bym dostał więzienia, gdyby na tym mnie złapała policja? Już nieco mniej pewnym krokiem szedłem dalej. Niestety nie byłem przygotowany do tej wyprawy. Prezent miałem, ale nie zastanowiłem się co zrobię, jeśli zastanę ich w domu. Zdaje się założyłem, że będą w spokoju spożywać wigilijną wieczerzę. W miarę zbliżania się do białej chatki na Kaliskiej miałem coraz mniejszą ochotę tam iść, a jeszcze niedawno tak wspaniały pomysł wydał mi się teraz głupi i niedorzeczny. Pogrążony we własnych myślach niemal nie minąłem domu Pawła.

W jednym, pokoju budynku paliło się światło, niestety, za szczelnie zasuniętą białą zasłoną. Przemykając się prawie jak złodziej przeszedłem przez bramę i dostałem się na drugą stronę. Tu, oprócz mdłej lampki nad drzwiami wejściowymi, emitującej nikłe żółtawe światło, powitała mnie prawie całkowita ciemność. I co dalej? Przyłożyłem ucho do drzwi wejściowych, nie usłyszałem niczego oprócz dźwięków kolęd dobiegających z jakiejś oddalonej od wejścia części domu. Żadnych kroków, rozmów, nic. Ciekawe, gdzie mają kuchnię – pomyślałem. Kuchnia jest zwykle centrum wigilijnego życia, no chyba że u nich już było po wieczerzy. Podszedłem do okna pokoju Pawła. Było odsłonięte, a lufcik zamknięty. Cholera, co teraz? Nie było zbyt wysoko, powinienem sięgnąć. Wyciągnąłem rękę do góry i przycisnąłem okienko lufcika u samego dołu, wyżej się nie dało. Uff, nie był zamknięty na blokadę. Dobre i to, jakoś sobie poradzę. Sięgnąłem za pazuchę i wyciągnąłem prezent. Gdy ponownie naciskałem lewą ręką panel okna, nagle oświetlił mnie nieoczekiwany blask. W drzwiach prowadzących do pokoju Pawła stanął, sądząc po sylwetce, jego ojciec. Teraz mogłem zobaczyć jak wielkie to było chłopisko. Mężczyzna rozejrzał się po pokoju, podszedł do szafy i zaczął w niej grzebać. Stałem tak, że nie mógł mnie zobaczyć. Coś mi mówiło, żeby stąd uciekać, jednak ciekawość zwyciężyła. No i fakt niespełnienia mojej misji również się liczył. Jak dobrze, że nie wrzuciłem tej paczki wcześniej… Ojciec tymczasem wyjął jakiś podłużny, prostokątny przedmiot z szafy, zamknął ją i opuścił pokój, gasząc światło za sobą. Odczekałem jakieś pięć minut i zabrałem się do roboty. Panel okna odskoczył tym razem bez problemu. Przytrzymując go lewą ręką, prawą wykonałem zamach i wycelowałem w wersalkę. Żeby tylko nie zbić… Nie zbiłem, pakunek bezpiecznie wylądował u zagłówka i to tak fajnie, że nie ze wszystkich stron był widoczny, natomiast niemożliwe było go nie zauważyć przy ścieleniu łóżka. No to przynajmniej coś mi się udało. Zamknąłem lufcik najciszej jak tylko potrafiłem i cicho popędziłem przed siebie, wlokąc za sobą psa. Gdy byłem w bezpiecznej odległości, odwróciłem się za siebie. Przed domem Pawła stał rosły mężczyzna, pewnie ten sam, i wpatrywał się w głąb ulicy, zresztą trudno w rej ciemności było zauważyć, w którą stronę patrzył. Przyśpieszyłem kroku i przestałem patrzeć za siebie. Gdy szliśmy skrótem przez park miejski, miałem dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Rozejrzałem się podejrzliwie wokół siebie i nikogo nie zauważyłem. Park spowity był lekką mgiełką, która fantazyjnie wiła się pod nielicznymi latarniami. To uczucie nie opuściło mnie prawie do końca mojej drogi, wydawało mi się słyszę coś w rodzaju szelestu liści, takiego, który wywołują nogi, zwłaszcza jeśli się idzie przez trawnik. Obejrzałem się ponownie. Nikogo nie zauważyłem. Już byłem przy domu, kiedy znów naprzeciw mnie pojawił się ten sam radiowóz z tym samym policjantem. Miałem wrażenie, że przypatrywał mi się o wiele dokładniej i pieczołowiciej niż ostatnim razem a twarz gliniarza była poważna i napięta. Co się dzieje? Radiowóz minął mnie i wolno pojechał dalej.

– Ty tylko popatrz jak wyglądasz – wściekała się matka. – Gdzieś ty łaził?
– Ja? – zdziwiłem się. – Przecież byłem na spacerze z psem. Byliśmy w parku i na Kaliskiej.
– To tylko obejrzyj się w lustrze – rozkazała. Podszedłem do lustra, p[opatrzyłem i zamarłem. Na ten spacer włożyłem jasne, beżowe spodnie i kurtkę. Teraz na wysokości narządów płciowych łono przecinała ciemna, pozioma pręga. Dotknąłem jej, była mokra. Podniosłem rękę i popatrzyłem na palce. Były czerwone. Powąchałem je, jednak nie wyczułem żadnego charakterystycznego zapachu. Krew? Tylko skąd ona się wzięła?
– Co to jest – zapytała matka groźnym tonem.
– Nie wiem, skąd to mogę wiedzieć? – odburknąłem. – Pewnie oparłem się o jakąś ławkę w parku, goniliśmy się trochę z Newtonem.
– A może psu się coś stało?
Ale Newton nie wyglądał bynajmniej na uszkodzonego, obejrzałem go aż za dokładnie.
– A nie leci ci coś, no wiesz, z tych twoich męskich rzeczy – powiedziała matka obracając twarz tak, bym pewnie nie mógł zauważyć jej rumieńca. – A może sikasz na czerwono? Sprawdź no tylko. Pomóc ci?
Jeszcze czego… Zaczerwieniłem się mocno, słysząc te słowa od własnej matki. Co jej obchodzi co i z czego mi leci? Poczekałem aż zniknie, po czym poszedłem do łazienki, ściągnąłem spodnie i obejrzałem wiadome części. Majtki były czyste, z czubka członka też się nic nie wydobywało, mylny trop. Zresztą coś bym czuł, takie rzeczy raczej nie dzieją się niezauważone. Korzystając z tego, że byłem w łazience, przebrałem się, zgodnie z nakazem matki zmyłem krew ze spodni i namoczyłem je. Wróciłem do pokoju, zamknąłem drzwi i zamiast cieszyć się czytnikiem rozpamiętywałem ostatnią godzinę. Aż do domu Pawła nie dotykałem niczego, nawet nie wychylałem się przez barierkę nad stawkiem w parku, co czasem lubię robić. Przy domu Pawła… Fakt, opierałem się o parapet i było to jedyne miejsce podczas całego mojego wyjścia, o które się opierałem. Zrobiło mi się gorąco. Istniało duże prawdopodobieństwo, że to jest krew Pawła. No bo czyja? Oczywiście zakładając, że to jest krew, ale nic innego nie wchodziło w grę. Mogła też od biedy być krew zwierzęca, ale co by robiła w tamtym miejscu? Już łatwiej wytłumaczalna jest krew Pawła. Czyżby ojciec tłukł go o parapet? Eh, to wszystko zaczyna mnie przerastać.
– Maciek, pasterka! – rozległ się głos matki.
– Nie idę na żadną pasterkę, chcę się raz porządnie wyspać.
– No idź bo jak ksiądz zauważy, że cię nie ma, to obniży ci stopień z religii. A poza tym nie chcę, by ludzie gadali. Wiesz, jacy potrafią być wredni.
– To idź sama – wypaliłem.
– To nie ja chodzę do szkoły – zgasiła mnie matka.
Chcąc nie chcąc powlokłem się do kościoła. Było mnóstwo ludzi, jak na miasto, które jeszcze dwie godziny temu było zupełnie opustoszałe. Stałem pod koniec nawy, bliżej kruchty i zamiast brać udział we mszy obserwowałem ludzi. Wielu znałem z widzenia, w końcu to miasto to prawie wieś. Było sporo ludzi z mojej szkoły, nawet klasy. Już w okolicach komunii z przodu mignął mi niewysoki człowiek, sądząc z ruchów raczej chłopak, z obwiązaną białym bandażem głową. Nie od razu skojarzyłem fakty. Dopiero kiedy ludzie zaczęli wychodzić z kościoła wpadłem na to, że mógł to być Paweł. Niestety, nie odnalazłem go już w tym tłumie. Maciej Reroń, najmniej rozgarnięty czternastolatek na Dolnym Śląsku. Będę sobie mógł za to przyznać dyplom i order z ziemniaka.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jatosam
Adept



Dołączył: 07 Mar 2018
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Śro 6:51, 16 Maj 2018    Temat postu:

Co do miejsca akcji obstawiam - Syców.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 10:58, 16 Maj 2018    Temat postu:

Brawo Smile Kiedyś pod Sycowem mieszkała moja rodzina i dość dobrze poznałem to w sumie sympatyczne miasteczko. Tam również po raz pierwszy samodzielnie jechałem pociągiem w wieku 13 lat Smile Jest szansa, że tę linię reaktywują.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Śro 11:02, 16 Maj 2018, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jatosam
Adept



Dołączył: 07 Mar 2018
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Śro 15:26, 16 Maj 2018    Temat postu:

Wujek Google pomógł i ciocia Szukajka Smile bo ja z tej plaskatej części Polski. A pociągiem samodzielnie jechałem pierwszy raz jak miałem 15 lat i tak przez następnych dziesięć bardzo często.
Czekam na kontynuacje opowiadania. Pamiętaj obiecałeś bohaterów tylko przeczołgać - a tu proszę pierwsza krew.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 16:26, 16 Maj 2018    Temat postu:

Przykro mi, że to nie jest lekka opowieść jak "Na łeb na szyję" (swoją drogą zastanawia mnie jej popularność, nie ma tygodnia, aby ktoś nie upomniał się o ciąg dalszy, ja o wiele bardziej cenię "I znów się spotkamy" i będę jeszcze nad nią pracował). Zawsze chciałem napisać powieść o biciu dzieci i rodzinie dysfunkcyjnej i tu ubiegł mnie Kuczok swoim wyśmienitym Gnojem. Ale u mnie będzie zupełnie inaczej, zwłaszcza że Kuczok jest heteronormatywny, a tu bohater będzie zmuszony... nie, nie napiszę, żeby nie zdradzać ciągu dalszego. W każdym razie obiecuję jeszcze raz, wszyscy przeżyją.

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Śro 16:30, 16 Maj 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
waflobil66
Wyjadacz



Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 505
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy

PostWysłany: Śro 20:09, 16 Maj 2018    Temat postu:

Wczoraj nie wytrzymałem i w przerwie w podróży musiałem zajrzeć i przeczytać kolejny odcinek. ...i co? ...i od razu krew :O

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
jatosam
Adept



Dołączył: 07 Mar 2018
Posty: 16
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Czw 8:12, 17 Maj 2018    Temat postu:

Już na początku zaznaczałeś że nie będzie lekko słodko i przyjemnie. Trudny temat, tak, ale i takie sytuacje zdarzają się w życiu, może skrzętnie ukrywane i niechętnie wyciągane na światło dzienne - ale istniejące. I jestem pełen szacunku że podjąłeś się drążyć tą ciemniejszą stronę naszej rzeczywistości.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 18:08, 17 Maj 2018    Temat postu: 7.

Tej nocy jeszcze długo nie mogłem przyjść do siebie, a pytania jedno za drugim cisnęły mi się do głowy z oszałamiającą prędkością. Czy tamten chłopak w kościele to był Paweł? Jak to sprawdzić? Na pewno nie pójdę w dzień spacerować po Kaliskiej, co to, to nie. Teraz nie bardzo mi zależało ani na dekonspiracji przed Pawłem, ani przed ojcem. Przynajmniej do momentu, kiedy dowiem się, co tak naprawdę się stało. Ferie w niczym nie pomagały, gdybyśmy chodzili do szkoły, byłoby o wiele łatwiej. Chodziło mi tylko o to, aby go zobaczyć, choćby z daleka. Może powłóczę się po parku albo okolicach, wcześniej czy później tam go spotkam. Wpatrywałem się w palce, na których przed dwiema godzinami była krew Pawła. W najbardziej koszmarnych snach nie przypuszczałbym, że właśnie taki będzie pierwszy kontakt z jego ciałem. Paliły mnie policzki i strasznie gorąco mi się zrobiło pod ciepłą, puchową kołdrą. To oczywiście pomysł matki, żebym się nie zaziębił. Gdybym to ja mógł decydować, spałbym pod kocem. Ale mojej matce nie przetłumaczysz. Wszędzie widzi zarazki, bakterie i choroby. Zamiast ekonomistą powinna być lekarką albo pielęgniarką, o wiele bardziej by to jej pasowało. Wstałem i poszedłem do kuchni napić się czegoś. Było jeszcze pół garnka kompotu z suszu, w sam raz jak na wigilijną noc. Nalałem sobie brunatnego płynu do szklanki po same brzegi.
– Ty jeszcze nie śpisz? – usłyszałem za sobą głos matki.
– Nie mamo, jakoś gorąco mi i pić się chce.
Matka popatrzyła na mnie badawczo.
– Ty nie masz aby gorączki? Oczy ci się świecą i masz rozpalone policzki. Poczekaj, przyniosę termometr.
– Nic mi nie jest – powiedziałem bez przekonania wiedząc, że stoję na z góry straconej pozycji. Taki numer z moją rodzicielką nie przejdzie. Tymczasem matka przyniosła termometr i dwa razy sprawdzała, czy trzymam go odpowiednio pod pachą. Przez dziesięć minut nawet się nie odwróciła.
– Wiem, że oszukujesz. Tak naprawdę powinieneś go trzymać w ustach. Następnym razem to zrobimy.
I czy ona jest normalna? W wielu czternastu lat termometr w ustach? Z którego zoo ona się urwała? Nie, nie dam jej takiej okazji, jeszcze długo nie. Tymczasem wyjąłem termometr i ku źle ukrywanej satysfakcji matki było trzydzieści siedem stopni i jedna kreska.
– Wiedziałam, że w końcu się zaprawisz. Marsz do łóżka. Jutro będziesz cały dzień leżał, bez komputera i podobnych rzeczy. I żadnego wychodzenia z psem na spacer, ja się tym zajmę. Żebyś mi nie złapał zapalenia płuc przed końcem semestru.
Żadne błagania nie przyniosłyby pożądanego rezultatu, toteż odpuściłem je sobie z góry. Wszystko we mnie się gotowało. Teraz to już na pewno nie dowiem się na ile słuszne są moje podejrzenia i co się stało z Pawłem. Dziękuję, mamusiu. Coś w środku paliło mnie do bólu, ale nie była to fizyczna choroba. Najgorsze było to, że nie mogłem już, jak dotąd, liczyć na wsparcie mojego ojca, który do tych wszystkich babskich histerii miał wyjątkowo zdroworozsądkowe podejście. Na budziku było dwadzieścia po trzeciej. Ciekawe, co się teraz dzieje z Pawłem? Czy ojciec już dał mu spokój? Czy bardzo go boli? Najdziwniejsze w tym wszystkim, że prawie w ogóle nie pamiętałem jego twarzy. Usiłowałem sobie wywołać ją z pamięci. Nie wychodziło mi to tak, jakbym chciał. Prędzej mogłem sobie przypomnieć jego sylwetkę, niewysoką, szczupłą, z opuszczoną głową i nieco odstającymi uszami. Typowy chłopak w moim wieku, może nieco niższy. Złapałem się na tym, że zastanawiam się, jak wygląda od pasa w dół. Czy ma wzgórek? Nie zauważyłem, jeszcze do niedawna było mi to doskonale obojętne, no a na dodatek jeśli ktoś rzadko chodzi do szkoły… Jego tyłka też nie pamiętałem, to znaczy pokrywały go odstające spodnie, pomarszczone, jakby kupione dla starszego brata. Ale dlaczego ja myślę o takich rzeczach? Przecież to nie powinno mnie interesować. Brrr… Bez głębszego zastanawiania się nad tym, co robię, sięgnąłem do krocza. Wacek był już wyprostowany i gorący, jak gdyby czekał na ten moment. Ciekawe, czy na tych palcach jest jeszcze krew Pawła? Uderzyła mnie ogromna fala gorąca, jakiej chyba jeszcze nie zaznałem. Kilka ruchów wystarczyło, bym eksplodował, a ciało mi drżało, jakbym był w wysokiej gorączce. Chyba dziesięć minut minęło, bym doszedł do siebie.

Tak jak powiedziałem, matka nie odpuściła, tym bardziej że stan podgorączkowy utrzymywał się do końca drugiego dnia świąt. Oglądałem jakieś bzdury w telewizji, czytałem książki, z których wiele nie rozumiałem. Myślami wciąż byłem kilometr dalej. Nie udało mi się wymyślić żadnego sposobu na opuszczenie mieszkania wieczorem. Pierwszego dnia po świętach matka poszła do pracy i teoretycznie mogłem się urwać, ale poszedłem tylko na krótki spacer z Newtonem. Pawła oczywiście nie spotkałem. Już miałem wchodzić do bramy, kiedy na ulicy pojawił się Damian Rzepecki, kolega z klasy. Specjalnie poczekałem aż podejdzie.
– Nie wiesz co się dzieje z Pawłem Zarychtą? – spytałem najbardziej obojętnie jak mogłem.
– A kogo obchodzi Zarychta? – odpowiedział wzruszając ramionami. – Pewnie ojciec go sprał i trzyma go w chlewiku, jak zwykle.
Że co? Trzyma w chlewiku? Fakt, za chałupą są jakieś zabudowania, ale chlewik? Nawet bym nie podejrzewał. Natomiast że jego ojciec może posunąć się aż do takiej podłości, nie musiał mnie nikt przekonywać. Nie dałem po sobie poznać, jakie wrażenie zrobiła na mnie ta wiadomość, zdawkowo porozmawiałem o jakichś bzdurach i pożegnałem wymawiając się gorączką. Coraz mniej z tego rozumiałem. Jak to jest, że ludzie wiedzą, co się z nim dzieje i nie zrobią nic, by chłopakowi pomóc? Ja naprawdę rozumiem, że zdarzają się surowi rodzice. Że można komuś raz na jakiś czas spuścić lanie. Nie pochwalam, ale różne są przypadki. Ale by lać codziennie chłopaka? Czy tu nie powinna interweniować policja? A taki Rzepecki ze stoickim spokojem mówi mi, że to nikogo nie obchodzi… Co teraz zrobić?

Wróciłem do domu. W międzyczasie matka wróciła i przygotowywała obiad, o czym świadczyły trzaski w kuchni i zapach smażenia. Popatrzyła się na mnie jakoś dziwnie. Z jej twarzy wynikało, że coś ją gryzie. Moja matka jest całkiem łatwa do odczytania, zwłaszcza jeśli ją coś osobiście dotknie.
– Będziemy chyba musieli poważnie porozmawiać – powiedziała patrząc tępo, jak odkładam smycz dla psa na półkę.
– Co się stało? – zapytałem zdziwiony. Teraz kiedy nie ma lekcji w szkole, a moje sumienie jest czyste jak ręcznik wyjęty świeżo z bieliźniarki, taki tekst wydawał mi się co najmniej podejrzany.
– Później – powiedziała beztrosko siekając cebulę do steków. – Na razie jestem zmęczona i mi też należy się wypoczynek.
Dopiero gdy obiad był zjedzony a naczynia umyte – oczywiście przeze mnie, najgorsze rzeczy zawsze przypadają mnie niejako z definicji – matka usiadła przy stole, zapaliła papierosa i przywołała mnie do stołu.
– Mama, tylko krótko – powiedziałem znając inklinacje mojej rodzicielki do tak zwanego trucia dupy. Tym razem zanosiło się na potężne, bo nowa, nierozpakowana paczka papierosów leżała kolo starej, w której było jeszcze pięć sztuk.
– Siadaj – powiedziała wskazując mi krzesło. Czemu zrobiła się taka oficjalna? Patrzyłem, jak zaciąga się dymem, który rozpływał się w powietrzu, zostawiając piętrowe poziome warstwy. Dlaczego ona pali to świństwo?
– O co chodzi? – zapytałem ponuro.
Matka łapczywie zaciągnęła się dymem.
– Ten chłopiec, do którego czasami chodzisz nazywa się Zarychta, prawda?
Skinąłem głową. Przecież już jej to powiedziałem, po co do tego wraca?
– Możesz sobie odpuścić tę znajomość? – zapytała tonem głosu, którego u niej nie słyszałem, a wydawało mi się, że widziałem ją już w każdej akcji. Co to to nie, niech da sobie siana z tą gadką. Nie będzie mi nakazywała, co mam robić, sam wiem lepiej od niej.
– A to niby dlaczego?
– Bo to nie jest dla ciebie towarzystwo – odpowiedziała w swoim stylu.
– No dobrze, a konkretniej?
– Konkretnie to chodzi o jego ojca – odpowiedziała, zawieszając głos. Aha, więc jednak zamierza mi coś powiedzieć, choć sądziłem, że jak zwykle nie dowiem się od niej wszystkiego i będę skazany na domysły i podpytywanie innych osób. – O jego ojcu różnie w mieście mówią i rzadko dobrze.
– No dobrze, przecież o nikim nie usłyszysz samych dobrych rzeczy – zirytowałem się. – Zapytaj o mnie babę od historii i Archimedesa, naszego fizyka, to sama się przekonasz.
– Nie mówi się o kobietach baba – sucho odrzekła matka. – A poza tym nie rób ze mnie kretynki, która nie potrafi odróżnić zwykłej sympatii czy antypatii od poważniejszych zarzutów. Tak się składa, że pół miasto podejrzewa starego Zarychtę o zamordowanie swej żony.
– Jak to – zapytałem głucho. Jakby mnie ktoś zdzielił siekierą w łeb.
– To było kilka lat temu, pojechali na jakieś wesele do Wioski, Komorowa czy jakiejś innej wsi w tamtej okolicy. Mówią, że wybuchła między nimi jakaś kłótnia przy weselnym stole. Jak już ludzie się najedli i zaczęli tańczyć, Zarychta z żoną opuścili dom weselny i poszli na pole, ponoć kłócić się dalej. On wrócił, jego żony nigdy nie znaleziono.
Myślałem intensywnie. Z tego, co zdołałem już zobaczyć, nie było to wcale takie niemożliwe, by stary Zarychta sprzątnął swoją żonę. On miał coś takiego w oczach, jakieś dzikie błyski, które niemal z automatu nakazywały pogrzebać w jego zapewne niezbyt czystej duszy.
– No ale przecież nie siedzi – powiedziałem bez przekonania.
– Z tego co mówią, trzymali go dwa miesiące w ciupie i prokurator niczego na niego nie znalazł. Nic, ani jednego dowodu czy poszlaki. A badali dokładnie wszystko: jego chałupę, ubranie, buty. Nic, w największym porządku. Ludzie mówią, że utrzymywał, że rozstali się na polu, jeszcze przed lasem, a tam każde poszło swoją drogą. Była nawet wizja lokalna, wozili go do tego lasu, pokazywał co i gdzie miało miejsce, którędy szedł i tak dalej.
– Dobrze, a ona? Nic nie znaleźli? A może źle szukali? – coś nie chciało mi się wierzyć, by ktoś tak sobie wszedł w las i już więcej z niego nie wyszedł. Takie rzeczy zdarzają się wyłącznie w filmach.
– Znaleźli szalik, taki ozdobny, jakbyś był kobietą, powiedziałabym ci, że to etola – odpowiedziała matka. – Czerwony. Ale i ten szalik niewiele dał, mimo że użyli najlepszych psów z komendy we Wrocławiu. Ślad się urywał i to za każdym razem w innym miejscu.
– No dobrze, ale co ma z tym wspólnego Paweł? – nie wytrzymałem. – Nawet jeśli ten jego ojciec zabił swoją żonę, w co średnio mi się chce wierzyć, bo w końcu gliny niczego nie znalazły, to co ma do tego chłopak? Przecież nawet przy tym nie był.
Matka popatrzyła na mnie niewidzącym wzrokiem i wyciągnęła z paczki kolejnego papierosa.
– Czy był na weselu, tego nie wiem, nie pytałam się, w końcu to nie moja sprawa, prawda? Wiesz, jak to powiadają, niedaleko pada jabłko od jabłoni. Czy inni mówią, jaka woda, taki młyn, jaki ojciec taki syn. Nic dobrego ci nie przyjdzie z zadawania z kimś takim.
Znając moją matkę wiedziałem, że rozmowa jest zakończona. Że już nigdy nie będę mógł się usprawiedliwić wizytą u Pawła, ba, znając determinację mojej matki w podobnych sprawach, równie dobrze mogła mnie przenieść do innej klasy, a nawet innej szkoły. Moja matka broniła mnie zawsze przed dwiema rzeczami: chorobami i złymi ludźmi, do których wliczała, jak się ostatnio okazało, również mojego ojca. Wzruszyłem ramionami, złapałem z tacy ze świątecznym ciastem kilka pierniczków i bez słowa wyszedłem z pokoju.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Nie 21:20, 27 Maj 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pansiak
Adept



Dołączył: 07 Maj 2016
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Skąd: bielsko-biała

PostWysłany: Pią 0:16, 18 Maj 2018    Temat postu:

grubo.....

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 18:18, 19 Maj 2018    Temat postu: 9.

Zawsze lubiłem powieści detektywistyczne i filmy kryminalne, toteż opowiadanie matki uruchomiło najgłębsze pokłady mojej wyobraźni, jak to ładnie piszą w książkach. Wszystko inne zeszło na bok, nawet myśli o Pawle nie nękały mnie tak bardzo jak dotąd. Położyłem się na wersalce, włączyłem ulubioną płytę, składankę bluesową i zatopiłem się w myślach. A co, czternastolatek też może słuchać bluesa. Po pierwsze, źródło i jego wiarygodność. Oczywiście mamusia, która usłyszała tę historyjkę między dziewiątą kawą a pączkami z Lidla. Zatem nic wiarygodnego. Jedna pani drugiej pani… Skąd tu się dowiedzieć czegoś bardziej konkretnego? Oczywiście mógłbym zapytać Pawła, ale przecież my nawet ze sobą nie rozmawiamy! Na myśl o Pawle piknęło mi serce, a tak naprawdę nie serce a coś poniżej pępka, nad jądrami. No dobrze, wackiem zajmę się później, na razie musiałem wiedzieć co mam o tym myśleć. Stare gazety… Biblioteka. Musieli na ten temat pisać, teraz dziennikarze rzucają się dosłownie na wszystko jak sępy na padlinę, a im więcej krwi tym lepiej. Czy można im wierzyć? O tym zadecyduję, jak już będę coś wiedział i będę potrafił to ocenić. Ba, tylko kiedy dokładnie to się stało? Bez daty dziennej nie ruszę. Znów nie mam kogo zapytać. Z trudem zwlokłem się z tapczanu, w bałaganie, jaki zwykle panował w moim biurku, odszukałem notes i zapisałem wszystkie możliwości w punktach, jedna po drugiej. Dopisałem jeszcze możliwość, że moja najukochańsza mamusia mogła coś podkoloryzować, by jak najbardziej obrzydzić mi tego człowieka. O, to moja matka miała opanowane do perfekcji, mogłaby być rzecznikiem partii politycznej. Albo tym, jak go nazywają, zaraz… spin doktorem czyli specjalistką od wykręcania kota ogonem. Marnuje się moja mamusia, zwykła ekonomistka w korporacji… Zatem miałem już dwa słabe punkty. Sama historia brzmiała całkiem prawdopodobnie, mało to ludzi ginie? Wystarczy wejść na stronę fundacji Itaka czy policji, są całe listy. No i koniecznie trzeba popytać ludzi, którzy jeszcze pamiętają tę historię. W grę wchodzili raczej dorośli, jeśli to było przed kilkoma latami, to ludzie w moim wieku mieli po osiem, dziewięć lat. Niezbyt dobry wiek, by mieć poukładane po kolei w głowie. Jak sobie przypomnę, co myślałem w tym wieku, to mi się chce śmiać, a przecież nie upłynęło wiele czasu. Na razie nic więcej nie wymyślę. Odłożyłem notes i, niewiele się zastanawiając, wsadziłem rękę w krocze. To już drugi raz dzisiaj. Czy nie za często mnie tam ciągnie? Trzeba będzie sobie narzucić jakiś reżim, raz na dzień i starczy. Wystarczy, że nawiedzają mnie głupie myśli podczas tej czynności. Że naprzeciwko mnie stoi Paweł i to on mi międli w gaciach. Na samą myśl o Pawle wacek drgnął ponownie i stwardniał jeszcze bardziej. Chciałem go objąć jeszcze bardziej ściśle, kiedy za oszklonymi drzwiami pojawił się cień matki. W ostatniej chwili wyciągnąłem rękę, niestety nie zdążyłem poprawić wacka, który tworzył aż za dobrze widoczny namiocik z moimi spodniami dresowymi. Mój wacek jeszcze najlepsze ma przed sobą, chyba nie ma jeszcze dziecięciu centymetrów, ale zawsze wybija się na tle spodni. Już zdążyłem zauważyć, że są chłopacy, którzy. Mimo że mają prawdziwego węża, w spodniach wyglądają tak, Jakby byli kobietami. Tymczasem matka cały czas się w niego wgapiała, mogę się założyć. Ona patrzy na takie rzeczy, już nieraz ją na tym złapałem. Wydawało mi się, że chciała to nawet jakoś skomentować ale albo się rozmyśliła albo nie mogła przezwyciężyć własnego wstydu. No i ma szczęście, bo nie wytrzymałbym i odpowiedział w sposób, który na pewno by się jej nie spodobał. W każdym razie musiało to na niej zrobić wrażenie, bo wyglądała jakoś mało przytomnie.

Przez kilka dni nie działo się dosłownie nic. Stary rok odszedł, nowy przyszedł, przeziębienie mi minęło i zacząłem znów chodzić z Newtonem na spacery. O zniknięciu matki Pawła nie myślałem za wiele i jeszcze mniej robiłem coś w tym kierunku, choć nie znaczy to że nic. Przede wszystkim pogrzebałem na necie i znalazłem datę dzienną tego wydarzenia, w czerwcu 2012, gdy naród przygotowywał się do EURO. Niestety, wydarzenie opisane było zaledwie dwoma zdaniami w jakiejś kronice zdarzeń w moim mieście, więc wizyta w bibliotece mnie nie minie. Na razie nie miałem ochoty na grzebanie. Trochę się bałem, że wpłynie to na sposób, w jaki myślę o Pawle. Że przestanie mi być go żal czy coś w tym stylu. To chyba w sylwestrowy wieczór zrozumiałem, że go po prostu potrzebuję. Kiedy na rynku miasteczka zebrała się prawie polowa mieszkańców i każdy był z kimś. Dzieci z rodzicami, chłopcy z dziewczynami albo kolegami. Tylko ja, jak ta pipa, byłem sam. Fajnie byłoby mieć Pawła w okolicy. Szukałem go wzrokiem, miałem jakąś głupią nadzieję, że tam jest, ale rzecz jasna nie znalazłem. I mimo że chciałem się trochę rozerwać, humor popsuł mi się jeszcze bardziej. Mignęło mi kilka znajomych twarzy, ale nikt nie zatroszczył się o mnie, nie zaproponował dołączenia do własnego towarzystwa. Pewnie, kto by chciał grubasa? Do domu wróciłem przemarznięty, głodny i zły, co oczywiście zauważyła matka.
– Nie bawiłeś się dobrze? – zapytała lekko zdziwiona.
– Nie było z kim – odpowiedziałem.
– No pewnie, jak ty całe dnie siedzisz przed komputerem albo łazisz z psem po parku, to nigdy nie znajdziesz sobie towarzystwa – gderała dalej. Wzruszyłem ramionami i już chciałem opuścić pokój, kiedy dobiegło mnie następne pytanie.
– A dziewuchy jakiejś już nie masz? Dojrzewasz, to jest ten wiek…
– Nie mam – odpowiedziałem chłodno. Jeszcze zacznie nowy rok od swojego zrzędzenia. Nie odezwawszy się więcej zrobiłem zdecydowany krok w stronę drzwi.
– A jak będziesz już miał jakąś, to zaproś ją do domu.
Akurat, pomyślałem. Nawet jeśli poznam jakąś dziewczynę (trzydzieści procent szans), zakocham się (pięć) to nigdy nie wydam jej matce na pożarcie. Mamusia uwielbia krytykować ludzi, często tych, których tak naprawdę nie zna… A gdy będę jej musiał przedstawić Pawła? Bo przecież to nastąpi? Na razie wolałem o tym nie myśleć.

To zaczęło się kilka dni po święcie Trzech Króli. Paweł pojawił się w szkole, jak zwykle do nikogo się nie odezwał i jak zwykle potraktował mnie jak powietrze. Archimedes poprosił mnie o rozdanie kartkówek. Stanąłem przy jego ławce i celowo długo grzebałem w pliku kartek, patrząc na niego z ukosa. Chyba jeszcze nigdy nie byłem tak blisko jego twarzy. I faktycznie, nad prawym uchem zobaczyłem długą na kilka centymetrów szramę pokrytą strupem. Przed oczyma stanęły mi moje palce pokryte krwią...
– No przestań się guzdrać, daj mi tę kartkę i idź stąd – popędził mnie. Jakby mnie zmroziło. W jego tonie głosu nie odczytałem nic, co pozwalałoby mi mieć choć cień nadziei, że zaczniemy ze sobą normalnie rozmawiać. Znów porażka. Jeszcze zdążyłem popatrzeć na jego ręce, ale nie zauważyłem na nich nic nadzwyczajnego. Nawet mnie zwróciłem uwagi na stopień z kartkówki.
Dwa dni później byłem z matką u dentysty, wizyta strasznie się przeciągnęła, skutkiem czego wyszedłem wyprowadzić Newtona wyjątkowo późno, było już dobrze po dziewiątej. Matka usiłowała protestować, ale pies nie mógł być niewyprowadzony. Moje miasteczko potrafi być niebezpieczne wieczorem, ale to niebezpieczeństwo pochodzi głównie od pijaków i rozwydrzonej młodzieży, miejscowych kiboli Śląska i nie dotyczy ścisłego centrum, gdzie często pojawia się policja. W każdym bądź razie w parku nie przytrafiło mi się jeszcze nic złego, zatem zdecydowałem, że pójdę do parku. Popołudniowy śnieg sprawił, że park wyglądał nieco inaczej niż zwykle, był jakby większy, z szerszymi alejami, bardziej widocznymi drzewami. Wszędzie było pusto, toteż postanowiłem uwolnić Newtona ze smyczy, co ten powitał z prawdziwą wdzięcznością i czmychnął prosto przed siebie. Stałem na ścieżce i usiłowałem go wypatrzeć w tym szaroburym tle. Jednak zanim go znalazłem, usłyszałem jego szczekanie. Newton to dość spokojny pies i szczeka tylko wtedy, kiedy naprawdę musi. Zaniepokoiłem się i z ociąganiem poszedłem w kierunku, z którego rozlegało się szczekanie. To musiało być gdzieś koło sadzawki zwanej szumnie stawkiem, a ściślej koło białego mostku. Istotnie, Newton stał pod mostem blisko jakiegoś nieokreślonego, sporego kształtu. Co to jest? Z reguły niewiele robi na nim wrażenie, nawet kotom odpuszcza, bardziej lubi gonić ptaki, ale to przecież nie był ptak. Gdy podchodziłem do niego, warczał cicho.

Już na dwa metry przed tajemniczym kształtem wiedziałem, że to jest człowiek, na dodatek leżący w jakimś śpiworze. Wzdrygnąłem się, Jeśli to jest jakiś pijak czy narkoman, to jeszcze mogę oberwać. Odruchowo sprawdziłem, czy zabrałem ze sobą telefon i przeszedł mnie zimny dreszcz, kiedy w kieszeni nie wyczułem znajomego, obłego kształtu. Będę musiał sobie radzić sam. Podszedłem bliżej. Sądząc po wzroście był to jakiś dzieciak, a po fryzurze – chłopak, głęboko schowany w śpiwór. Tylko ciemne, trudne do określenia w takich warunkach włosy wystawały z góry. Co dalej? Nachyliłem się i wsunąłem rękę w śpiwór. Chłopak pewnie żył, bo we wnętrzu było ciepło, a na rękach wyczułem powiew ciepłego oddechu. Namacałem zamek błyskawiczny i pociągnąłem go jakieś trzydzieści centymetrów. Teraz już mogłem rozpoznać osobę w środku.
– Paweł! – powiedziałem potrząsając go lekko za ramię. Zero reakcji. Spróbowałem jeszcze raz. Tym razem z lepszym efektem. Tłumok poruszył się, a Paweł otworzył oczy i usiadł.
– Spieprzaj stąd! – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu.
– Paweł, tak nie można! – zirytowałem się. – Przecież nie będziesz spał w tym cholernym parku do rana.
– Nic cię to nie obchodzi – wysyczał zimno. – Idź stąd i zapomnij, że mnie tu widziałeś. Rozumiemy się?
– Nie rozumiemy się – odpowiedziałem dokładnie takim tonem. – Nie myśl, że ciebie tutaj zostawię, tak pod mostem.
Paweł nic nie powiedział. Patrzył to na mnie to na psa, tak jakby zastanawiał się, co z nami zrobić. Tego nie było w żadnym planie. Ja tymczasem zastanawiałem się, jak by tu ewentualnie przemycić chłopaka do własnego pokoju. Matce go nie przedstawię, nawet mowy o tym nie ma. Popatrzyłem na zegarek. Jest dziesiąta, matka wstaje jutro o szóstej, zaraz pójdzie spać, oczywiście pod warunkiem, że wrócę z psem, bo teraz pewnie siedzi przy stole i pali papierochy zastanawiając się czy mnie zadźgali, zgwałcili czy tylko skopali.
– Ruroń, odpuść sobie. Jeśli teraz myślisz co ze mną zrobić to daj sobie spokój, nigdzie się stąd nie ruszę.
– Nazywam się Reroń – powiedziałem z godnością – a na imię mam Maciek. Możesz mi chociaż wytłumaczyć, co się stało?
Mimo ciemności widziałem spazm niepokoju, który przebiegł po jego policzku. Musiało to być coś przykrego i bolesnego zarazem, tak reaguje się tylko na mocne bodźce.
– Ojciec? – zapytałem prawie szeptem.
Paweł skinął głową, po czym opuścił ją nisko.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
PiotrekWawa
Wyjadacz



Dołączył: 11 Sty 2017
Posty: 151
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 13:26, 21 Maj 2018    Temat postu:

Bardzo ciekawe opowiadanie opisujące codzienność zwykłych chłopaków a może właśnie nie zwykłych tylko pełnych uczuć które zamykają w sobie, przeżywając je w samotności. Czując się odtrąconym przez cały świat. Bardzo czekam na kolejne części oraz jak rozwinie się znajomość a może przyjaźń pomiędzy Maćkiem a Pawłem.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 16:32, 21 Maj 2018    Temat postu:

Ja was bardzo przepraszam, ale następny odcinek będzie jutro-pojutrze. Złapałem taki katar, że wszystko mi pływa przed oczyma. Piotrek – dzięki za pozytywną uwagę.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, ... 11, 12, 13  Następny
Strona 2 z 13

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin