Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

I znów będziemy razem
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 12:23, 27 Lut 2018    Temat postu: I znów będziemy razem

To opowiadanie już tu było, z jakichś powodów nie zostało dokończone. Zabrałem się za nie ponownie na prośbę pisarka666. Przedstawiam je ponownie, zupełnie zmienione i bardzo mocno poszerzone, można nawet powiedzieć, że nowe, choć oczywiście trzon pozostał ten sam. No i , mam nadzieję, tym razem zakończę. Celowo nie pozostawiam linka do poprzedniej wersji.

UWAGA. Historia, do czytania której właśnie się zabierasz, zajmuje ponad 420 stron normatywnego druku. Dlatego gorąco polecam jej wersję w e-booku, którą znajdziesz (za darmo i bez logowania) tutaj: [link widoczny dla zalogowanych] Znajdziesz tam PDF, na prośbę mogę wykonać także EPUB i AZW3. (HS)



– Alle raus... ja, ja, schneller... und gegen die Wand sich stellen... na aber schnell...
Staszek wywleczony siłą z tramwaju z drżącymi nogami podszedł pod ścianę i posłusznie położył ręce na zimnym, wilgotnym tynku. Chyba nawet nic nie myślał, wykonywał polecenia mechanicznie, a że niemiecki znał słabo, robił po prostu to, co sąsiedzi obok. W tej przejmującej ciszy, zmąconej jedynie stukotem obcasów oficerskich butów i dźwiękowym tłem, które do niego nie docierało, czuł zbierający się na plecach pot i łomotanie serca w klatce. Jak co dzień jechał na Kiercelak, zwykle wpadło parę marek za noszenie skrzyń z owocami, czasem upolowało się coś grubszego. Wychowany na Czerniakowie, on piętnastolatek, zazwyczaj dawał sobie radę nawet z największymi cwaniakami Warszawy, to towarzystwo nawet go bawiło, choć zdawał sobie sprawę, że jeździ tam głównie zarabiać. W gębie był mocny. W łapance jednak nie było wyg i cwaniaków. W milczeniu szedł za innymi rzędem do więźniarki. Po pierwszym strachu przyszła fala gorączkowych myśli co dalej. Mógł jedynie przewidzieć, że wiozą ich na aleje Szucha. W ciemności wnętrza ciężarówki usiłował szukać pocieszenia w twarzach współtowarzyszy niedoli, ale gdy już jego wzrok oswoił się z szarością, wyławiał tylko pojedyncze przestraszone spojrzenia.
– Du, still sitzen! Nicht bewegen! – doszło do niego szczeknięcie Niemca w mundurze. W mig pojął, że komenda była adresowana do niego. W tej chwili pomyślał o matce, o młodszej siostrze, o kolegach z Czerniakowskiej. Był jednak zbyt sparaliżowany, by płakać. Gdy wysiadał, z rozdygotania nie mógł trafić na stopień. Silne ramię mężczyzny w mundurze chwyciło go i wyciągnęło na ziemię. Staszek spojrzał mu prosto w oczy. Wydawało mu się, że zobaczył coś w rodzaju współczucia. Ale może mu się rzeczywiście tylko wydawało. W tej formacji współczucie było towarem bardziej deficytowym niż chleb czy margaryna.

Koszmar nie skończył bynajmniej się na alei Szucha, to było dopiero preludium. Po kilku dniach w celi dowiedział się, że jest przeznaczony na roboty do Niemiec.
– Jesteś młody, wyglądasz na zdrowego i silnego, ciesz się, że nie jedziesz gdzie indziej – pocieszali go współlokatorzy ciasnej, śmierdzącej celi. Nikt nie wymawiał nazwy tego miejsca, ale wszyscy wiedzieli o co chodzi. Był rok 1943, do Warszawy już powoli docierały informacje, co to jest za miejsce. Tylko alianci wierzyli, że Niemcy przestrzegają praw narodu podbitego.

Istotnie, po kilkunastu dniach przyszedł więzienny klawisz i wyczytał jego nazwisko i jeszcze jednego chłopaka z celi, osiemnastoletniego.
– Stanisław Wolski?
– Tak jest – odpowiedział regulaminowo. Klawisz mówił co prawda po polsku, ale jego wzrok był zimny i nie wyrażał sobą nic. Pewnie jakiś folksdojcz – pomyślał. Tylko tacy mieli szansę na taką pracę. Staszek miał zarwaną noc, cele nie były ogrzewane, a koce stare, śmierdzące i podziurawione, cele przeładowane tak, że spali po dwóch na jednej pryczy.. Miał nadzieję na kilka godzin snu po apelu, jeśli oczywiście pozwolą pospać. Teraz myślał tylko o tym, żeby znaleźć się jak najszybciej tam, gdzie pozwolą się wyspać.
– Pójdziecie ze mną – nakazał klawisz, a gdy wyszli, zamknął celę. Staszek czuł, że już więcej tu nie wróci. Pawiak? To tajemnicze i budzące grozę miejsce na O? Czy jeszcze co innego? Te roboty, o których mówili koledzy spod celi? Tu nawet nie było źle, prawie wszyscy byli z łapanki, rasowych kryminalistów było tylko dwóch.
Długo szli korytarzami, przez więzienne hale z dziesiątkami cel, aż zaprowadzili ich do biura, w którym siedziało dwóch niemieckich żołnierzy i paliło papierosy.
– Da sind die beide – powiedział klawisz i opuścił biuro. Jeden z oficerów podszedł do Staszka, chwycił go za muskuły ręki i uda.
– Gute Muskeln, wir nehmen ihn mit.
Staszek nie do końca zrozumiał, co powiedzieli, wiedział jednak, że jego los został przesądzony.

Drewniany, cuchnący wagon skrzypiał i chwiał się przy każdym zakręcie, monotonne stukanie kół o tory przerywał czasem czyjś szloch, pierdnięcie, chrapanie, kaszel czy inny odgłos. Staszek, który czyścioszkiem bynajmniej nie był, coraz częściej musiał hamować odruchy wymiotne, tak bardzo brakowało mu powietrza. Mimo iż od aresztowania minęły już prawie dwa tygodnie, jeszcze nie doszedł do siebie. Z uporem milczał zapytany o cokolwiek przez innych aresztowanych a później współtowarzyszy podróży. Co mich to obchodzi? Na razie musi skupić się na sobie. Starał się zapamiętać nazwy mijanych stacji, spostrzeżone przez szczeliny w wagonie, bo to może się do czegoś przydać. Łódź, Ostrowo, gdzie odłączyli jeden wagon, szybko poszła plotka, że do miejscowego obozu pracy, później Oels, Breslau, Waldenburg. Zaczął żałować, że nie przykładał się do geografii w szkole. Kojarzył tylko, że Breslau to dawne śląskie miasto zwane po polsku Wrocław, reszta brzmiała dla niego jak typowy szwabski bełkot. Ich pociąg nie zatrzymywał się zresztą na stacjach, musiał wytężać wzrok, by zauważyć te większe, które mogłyby się do czegoś przydać. Z Breslau pamiętał dużą, ciemną halę dworcową.

Kolejny wagon odłączono na dużej stacji Königszelt i Staszek dowiedział się, że miał sporo szczęścia, iż się w nim nie znalazł.
– Kamieniołomy – wyjaśnił mu starszy mężczyzna, jedyny, do którego był w miarę przekonany i z którym zamienił więcej niż kilka konwencjonalnych zdań. Mężczyzna miał na imię Marian, przed wojną był nauczycielem w szkole i miał wiedzę, która Staszkowi mogła się przydać. – Na przedgórzu Sudetów znajdują się kamieniołomy granitu, serpentynitu i innych kamieni budowlanych. Tu niedaleko jest miejscowość Striegau, gdzie są wyjątkowo duże.
– Co się robi w takich kamieniołomach? – zapytał Staszek. Dla niego, warszawiaka, z dziada pradziada, była to czysta abstrakcja. Słowo słyszał, ale kto tam zastanawiałby się, co ono znaczy?
– To miejsce, gdzie wydobywają granit. Praca polega na przewożeniu dużych bloków skalnych i ładowania ich na wagony. Nie dla ciebie robota, młodziku. Ile ty masz lat? Trzynaście? Czternaście?
– We wrześniu kończą piętnaście – odpowiedział z dumą w głosie.
– A nie wyglądasz – starszy pan pogładził go po głowie i Staszkowi w tym momencie zachciało się płakać. Pierwszy ludzki odruch odkąd zgarnęli go tam, na Nowogrodzkiej. Najchętniej przytuliłby się do tego faceta, ale nie wypadało.

Po dwóch dniach pociąg zatrzymał się na stacji Metzdorf im Riesengebirge, po raz pierwszy Staszek mógł wysiąść i rozprostować kości. Dotychczasowe postoje w celach higienicznych odbywały się pod ścisłą obserwacją Niemców, tu mieli nieco więcej swobody. Szybko gruchnęła plotka, że pociąg będzie podzielony, część pojedzie na Liegnitz, Berlin i w głąb Rzeszy, część do pobliskiego Hirschberga. Co dalej – nie wiadomo. Staszek po raz pierwszy w życiu widział góry. Wyglądały mniej potężnie niż w jego książce od geografii, niemniej budziły w nim jakiś respekt. Góra naprzeciw, zwieńczona trzema szczytami, prawie zapraszała do siebie.

Czego nauczył się przez te cztery ostatnie dni, to być uważnym i obserwować. Zaraz za Warszawą we frajerski sposób stracił dwie kromki chleba, wystarczająco dużo by nauczyć się, że nie ma współtowarzyszy niedoli, a każdy walczy przede wszystkim o siebie. Nagle spostrzegł, że stacja od jednej strony, właśnie od tej dziwnej góry, jest niestrzeżona przez kordon żołnierzy. Gdyby tak schować się za wagonem a później... – myślał gorączkowo. – Dobrze, ale co dalej? Jest na obszarze Rzeszy, wyhaltuje go pierwszy lepszy patrol policji. Zresztą, za co żyć, jak dostać się do Polski? Żeby tak choć jakąś mapę mieć... Warszawski rezon nie wystarczy, a na szczęście nie ma co liczyć. To, że Niemcy w przypadku ucieczki zabijają kogoś z transportu, stara warszawska plotka, jakoś specjalnie go nie przerażało. Nic go z tymi ludźmi nie łączyło. Jaką ma gwarancję, że jego nie zastrzelą za kogo innego? To w tej sytuacji liczyło się o wiele bardziej.

Pozostawała jeszcze jedna rzecz. Rzecz, której nazwy bał się wymówić, a która rozwijała się w nim od jakiegoś czasu. Był inny i wiedział to już w wieku trzynastu lat. Zaczęło się od "świńskich" rozmów z kuzynem podczas wakacji u ciotki na wsi pod Tłuszczem. Później były równie "świńskie" zabawy, głównie polegające na pokazywaniu sobie członków, których to zabaw prowodyrem był raz on, raz kuzyn, częściej jednak on sam. Gdyby ktoś się zapytał, dlaczego to robi, prawdopodobnie nie uzyskałby odpowiedzi. Z rozmów z kolegami wiedział, że to wyjątkowo zła rzecz i że za to dorośli idą do więzienia. Dowiedział się też przy okazji, że różnych rzeczy można dopatrzyć się w krzakach nad Wisłą, a że z Czerniakowa daleko nie miał. Kiedyś w letni dzień postanowił sprawdzić rewelacje kolegów i powłóczył się po nadwiślańskich zaroślach. Rzeczywiście, chłopacy mieli rację, a on na tyle miał szczęścia, że zaobserwował po raz pierwszy na oczy zakazany stosunek. Stał daleko, ale jak zahipnotyzowany wpatrywał się w poruszające się ciała. Ten starszy klęczał z wypiętym tyłkiem, młodszy wchodził w niego gwałtownymi pchnięciami. Wiele nie było widać, więcej chłopcu dopowiedziała jego własna wyobraźnia. Gdy już nasycił swoje oczy i przez spodnie wymiędlił swój sterczący członek, przestraszył się zarówno togo co widział, jak i tego, co zrobił, i starannie pilnując, by go nikt nie zobaczył, przedostał się na Mokotów, doznając mokrych potów na widok każdego patrolu granatowych. Przez pierwsze dni czuł się podle i obiecywał sobie, że nigdy więcej, aż zdał sobie sprawę, że przywołuje tamte obrazy z przyjemnością i poszedłby jeszcze raz, gdyby nie pechowe aresztowanie. Ale teraz? Jeśli Polacy za coś takiego wsadzają do więzienia, Niemcy będą pewnie zabijać. Trzeba się kryć, kryć, kryć – wbijał sobie do głowy. A z tym było ciężko, zwłaszcza, że od niedawna zaczęło mu lecieć
mleczko. Co prawda kumple to inaczej nazywali, lagier, ale to słowo kojarzyło mu się głównie z ruskimi obozami, które budował Stalin. Dla niego zawsze będzie to mleczko, jeszcze do niedawna przezroczyste i kleiste, obecnie białe, Mleczko zawsze mu leciało nad ranem i strasznie się tego wstydził. Później nauczył się sam wydobywać to mleczko, zwłaszcza jak patrzył na jakiegoś przystojnego faceta. Gdy już czuł, że zbliża się ten moment, przestawał patrzeć i leciał do ustępu, w krzaki albo w inne miejsce, w którym mógłby pozbyć się tego cholernego mleczka. Nie było to nieprzyjemne, o nie. W więzieniu widział w nocy, jak robił to chłopak, który spał z nim na pryczy. Robił to pod kocem, ale ręka cały czas uderzała o jego ciało.
– Przestań – poprosił szeptem.
– O co ci chodzi, młody? Potrzebujesz to wal sobie też – odpowiedział tamten. Staszek krępował się, ale gdy usłyszał sapania z innej pryczy, po prostu to zrobił, a mokry wynik zaskoczył go.
– I co, fajnie było? – szepnął tamten. – Szybko się spuszczasz i ostro lejesz, nawet mnie zachlapałeś. Ale nie szkodzi, wojna się skończy, poderwiesz jakąś laskę i zrobisz to po ludzku. Na szczęście koleś, starszy od niego, zaraz zasnął i nie wciągnął go w tę dziwną rozmowę. Tu w pociągu nie było szans na taką zabawę, w wagonie jechało dużo kobiet, dziewczynek i chłopców młodszych od niego. Staszek już wiedział, że o ile dorosły by go zrozumiał, przy dziecku byłoby mu niezręcznie. Zbyt dobrze pamiętał, jak był młodszy. Inni przecież nie mają takich zboczonych myśli jak on. Eh, ta dorosłość… Zawsze chciał być dorosły, teraz po raz pierwszy zapragnął być znów małym chłopcem, wolnym od takich problemów. No i nie aresztowaliby go.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Pon 22:08, 04 Sty 2021, w całości zmieniany 9 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 15:52, 28 Lut 2018    Temat postu: 2.

Pod wieczór większa część pociągu rzeczywiście odjechała, zostały jedynie trzy wagony, które, jak się mówiło, czekają na lokomotywę. Może i czekały, tu rzadko kiedy dało się odróżnić prawdę od plotki. W każdym razie, jeśli miałoby to być prawdą, Staszek pragnął, by przyjechała jak najprędzej. Obojętnie co się stanie, wszystko jest lepsze od czekania i zawieszenia. Karmiono podle, suchy czarny chleb i wodnista zupa z brukwi czy innego świństwa musiały wystarczyć na cały dzień, ale jakoś nie odczuwał wielkiego głodu. Po biegunce, która chwyciła go w okolicach Wrocławia, nie pragnął niczego oprócz spokoju i zimnej wody. Jego przyjaciel z musu na szczęście został w wagonie. Staszek zastanawiał się, czy nie uczynić go powiernikiem swej tajemnicy, jednak po głębokim namyśle doszedł do wniosku, że im mniej osób o tym wie, tym lepiej. Słyszał o metodach, jakimi Niemcy podczas przesłuchania potrafią wydobyć z człowieka każdą tajemnicę i to zadecydowało. Co prawda nauczyciel wyglądał na przyzwoitego, ale nie ma takiego człowieka, z którego nie są się nic wydobyć, wszystko jest kwestią metody. Sam za wiele jęzorem nie chlapał, ale wiedział, że stosując odpowiednie metody można z niego wydrzeć tajemnicę. Dlatego niech ten poczciwina jedzie nieobciążony czyimiś sekretami.

W środku nocy obudził go przeciągły gwizd, a z prześwitów w belkach ścian wagonów dochodziły promienie migocącego światła. Wkrótce doszedł do niego charakterystyczny zapach pary zmieszanej z węglem i dymem. Jeszcze raz p;ociągnął nosem, jakby chciał się upewnić. Parowóz przyjechał. I choć linia była zelektryfikowana w sposób dość podobny do tramwaju, zauważył, że jeżdżą głównie parowozy. Zastanawiał się dlaczego, czyżby prąd dostarczali nieregularnie? Znów nastała względna cisza, irytowało go jedynie sapanie i poruszanie się mężczyzny śpiącego po lewej. Mimo ciemności mógł zgadnąć, co tamten robi, dopomógł w tym wyczuwalny rytm ruchów i zapach męskiego podbrzusza. A jednak ktoś to tu robi. Naszła go mocna żądza, którą dusił w sobie drapiąc się po rękach i brzuchu. Członek wyprostował się mu i nabrzmiał do tego stopnia, że zaczął boleć przy każdej zmianie pozycji. A może go tylko pouciskać w główkę? Wiedział, że tak również może się zaspokoić, ale coś go powstrzymywało. Zawsze istniała szansa, że wyląduje z tym samym człowiekiem w jednej pracy i wtedy będzie miał nad nim przewagę. Przykre ale prawdziwe. Poza tym wiedział już, że mleczko wydaje specyficzny zapach, zwłaszcza następnego dnia, jeśli nie wyschnie i wtedy każdy go będzie mógł rozszyfrować. Musisz, musisz, musisz – dopingował się w myślach. – Przyjdzie koniec wojny, pomyślisz co dalej. Na razie nie ma tego tematu. Odsuwając ręce od siebie tak daleko, na ile to było możliwe, jakby bal się samego siebie, zasnął.

– Alle aufsteigen. Raus – obudziła go wywrzeszczana wściekłym głosem komenda i nagłe ostre światło, które zaatakowało jego wyrwane z zamknięcia oczy. Poczuł, że są mokre, musiał płakać przez sen. Instynktownie sprawdził, czy wylało się z niego z nocy, powąchał rękę ale oprócz niemytego ciała nic nie poczuł. Tyle co mu sterczał. W tym samym momencie, popychany przez innych niemal wypadł z wagonu i wraz z innymi znalazł się na peronie. Dalej go męczył potężny poranny wzwód, a że był już tak wcześnie dość bogato obdarowany przez naturę, bał się, że zostanie to zauważone i opacznie zrozumiane. Jego piętnastocentymetrowe utrapienie wyraźnie rysowało się na więziennych, drelichowych spodniach i odwracał się tak, by nie wpadł w oko żadnemu żandarmowi. Na szczęście pozwolono im na poranną toaletę na dworcu, co zlikwidowało problem. Jeden zażegnany a już pojawiały się następne. Popchnięciami i szturchańcami utworzono z nich rząd. I dano komendę odejścia. Później szli gdzieś długo, poganiani przez Niemców z psami, groźnie wyglądającymi owczarkami alzackimi, które reagowały na każdego, kto tylko wyłamał się z szyku. Marsz trwał kilka godzin i Staszek czuł, że jego siły starczą najwyżej na godzinę. Zaczynał powoli modlić się o przetrwanie. Gdzieś blisko było słychać strzały,czyżby dobijali tych, którzy nie dają sobie rady? To mobilizowało go coraz bardziej, mimo że czul ból przy każdym podniesieniu nogi. Na szczęście zanim całkowicie opadły go siły doszli do czegoś, co wyglądało jak jednostka wojskowa – czworokątny plac otoczony barakami, częściowo murowanymi, częściowo drewnianymi. Na czołowym miejscu stał maszt z flagą ze swastyką.
– Teraz będą badania lekarskie a później zostaniecie przydzieleni do waszych jednostek pracy – zakomunikowano na wstępie łamanym językiem polskim. – Stać tu i nie ruszać się. Nicht bewegen.
Chwilę później przyszedł inny wojskowy, mówiący płynną polszczyzną, choć z akcentem, z którym Staszek jeszcze się nie zetknął. Poinformował ich o tym, że od tej chwili mają status Zivilarbeitera, po czym nastąpiła litania obowiązków i zakazów. Staszek słuchał tego z rosnącym przerażeniem. Do godziny policyjnej przywykł, nowością był dla niego zakaz oddalania się z miejsca zakwaterowania bez zezwolenia, nie wolno było również pojawiać się w miejscach publicznych, jeździć autobusami czy pociągami. Była tego taka masa, że już w połowie zapomniał o tej części, która była na początku. Wreszcie najgorsze na koniec: jakiekolwiek zbliżenie się do niemieckiej kobiety bądź mężczyzny będzie karane śmiercią. Oczywiście to był eufemizm, Staszek szybko zrozumiał, o co naprawdę chodzi, w końcu nie był dzieckiem. Jeśli dotychczasowe zakazy wywoływały w nim tylko uczucie niemego protestu, ten spowodował zwierzęcy wręcz strach – bo wiedział, że akurat pod tym względem Niemcy pobłażliwi nie będą. Na zakończenie rozdano wszystkim trójkątne naszywki z literą P, którą musieli nosić na ubraniach roboczych, koniecznie na prawej piersi. Brak będzie surowo karany. W to akurat nie wątpił.

Później zapowiedziano badania lekarskie. Oczywiście swoje trzeba było odstać w kolejce. To właśnie tu decydowały się ich losy. Jedni wychodzili spokojni, inni zdenerwowani, jakiś starszy mężczyzna płakał. Wchodzono pojedynczo do małego pokoju śmierdzącego silnie chloroformem pomalowanego na zielono. Gdy przyszła kolej na Staszka, wszedł niepewnym krokiem. Za biurkiem siedział starszy, gruby lekarz w białym kitlu i w okularach.
– Deine Name?
– Staszek Wolski.
– Gut. Ausziehen.
Staszek zdjął bluzę i czekał na dalszy rozwój wypadków.
– Hosen auch – powiedział suchym głosem lekarz i ręką wykonał gest w dół.
Był to drugi raz, kiedy kazano wykonać mu tę odzierającą z godności czynność, lecz po raz pierwszy sam na sam z lekarzem. Właśnie tak się czul, odzierany z godności, grubego lekarza się nie bał, wiedział, że gdy zamknie drzwi tego gabinetu, nie zobaczy go więcej. Ten nawet nie ruszył się z miejsca, a obrzucił chłopaka przeciągłym spojrzeniem. Staszkowi wydawało się, że się nawet uśmiechnął. Sparaliżowany strachem, zwłaszcza przed niewłaściwą reakcją posłusznie spełnił rozkaz.
– Gut, gut, sehr gut. Zieh dich an. Oder... Warte mal.
O co mu chodzi? – myślał gorączkowo, gdy lekarz wpatrywał się w niego przeciągle a Staszek mógł tylko odgadnąć, na czym koncentruje swe spojrzenie. Na dodatek poczuł niepokojące ciśnienie w członku. Nawet nie starał się na niego patrzeć. Trochę to trwało, gdy usłyszał następne polecenie.
– Dreh dich um.
– Was? – nie zrozumiał.
– Zeig deinen Arsch. Arsch – powtórzył. – Dupa.
Chłopiec rozumiejąc polskie słowo mało się nie uśmiechnął, zwłaszcza że ten Niemiec tak śmiesznie je wymówił. Dusząc uśmiech odwrócił się na żądanie lekarza i dopiero wtedy zauważył, że członek jest już mocno oderwany od pionu. Wystraszył się. Prawie nie usłyszał następnych słów lekarza.
– Gut, jetzt zieh dich an.
Staszek nie wiedział o co chodzi, intuicyjnie wyczuwał. Czyżby trafił swój na swego? Ten doktorek oglądał go zdecydowanie za długo jak na zwykłe zainteresowanie pacjentem, nawet tak szczególnym, jak więzień Rzeszy. O stosunku do homoseksualizmu w Rzeszy słyszał co nieco, lecz za mało, by sobie wyrobić jakąkolwiek opinię. Nie to było codziennym zmartwieniem w Warszawie. Mogło co najwyżej stanowić temat plotek na Kercelaku i martwić starszych pederastów poszukujących młodych kochanków, bo że tacy są, dowiedział się również. Prasa rzecz jasna nie informowała o tym, co się dzieje w Rzeszy, zresztą szkopską gadzinówkę Nowy Kurier Warszawski, zwaną potocznie Kurwar czytywało się głównie dla ogłoszeń a inne tytuły nie były dostępne. A może chodzi o co innego? – zastanawiał się. Nie miał prawie wcale włosków nad członkiem, ot kilka przy samej nasadzie. A chłopaki w jego wieku mieli już klaki prawie po pępek, co widział, kiedy przebierali się w krzakach po kąpieli nad Wisłą. Może uznają go niepełnosprawnym czy innym niedorozwiniętym i zastrzelą? Tu człowiek nie był pewny nawet minuty. Tymczasem doktor pisał coś w grubej księdze i nie przejmował się jego losem, tak przynajmniej mu się wydawało.
– Du bist ein guter Junge – usłyszał na odchodnym. Czuł się poniżony, obdarty z tajemnicy, a jednocześnie głos lekarza brzmiał zaskakująco obiecująco i uspokajająco. Zresztą jedno poniżenie więcej nie stanowiło już dla niego większego problemu. Wiedział, że będzie jeszcze gorzej.

Po badaniu lekarskim zabierano mężczyzn do łaźni, wszystkich, od trzynastego roku życia do późnej starości. Było to jedno z tych pomieszczeń pachnących chloroformem. Tak jak inni rozebrał się w zimnym korytarzu. Nauczony w więzieniu złożył swoje przepocone rzeczy w kostkę.
– Ty w majtkach? – zwrócił mu uwagę jeden z towarzyszy niedoli. – A co ty tam takiego masz, że tak się boisz? Nie bój się, ptaszek nie wyfrunie.
Zimna woda szybko postawiła go na nogi i zmyła część zmęczenia długą podróżą. Chcąc niechcąc rozejrzał się dokoła. Pierwszy raz był nago w towarzystwie innych mężczyzn. Niektórzy mu się podobali, ale właśnie na nich nie mógł sobie pozwolić patrzyć. Stanął więc kolo jakichś młodych chłopców, jeszcze mniej rozwiniętych niż on, gdzie niebezpieczeństwo wpadki mu nie groziło.
– Ale ty masz dużą parówę – powiedział jakiś blondasek, któremu Staszek z chęcią nałożyłby za sam wyraz twarzy. A za tę uwagę przyłożyłby podwójnie.
– Pilnuj swojego ogryzka – odburknął.
- Ale ja jestem wyższy od ciebie – nie dawał za wygraną chłopak. – A jak mi wyrosną włoski, to będę jeszcze wyższy.
– A rób sobie co chcesz – odburknął Staszek i wyszedł z prysznica. Po kąpieli dostali szare, pewnie więzienne ubrania i obiecane trójkąty.

I znów ten kwadratowy plac z białymi barakami, który Staszek zdążył znienawidzić, zwłaszcza że zaczęło padać i chłodny jesienny wiatr wiejący od pobliskich gór nieprzyjemnie smagał policzki. Z placu znikali ludzie, dziesięciu wzięła huta szkła, po czwórkę przyjechał bauer z sumiastym wąsem wozem konnym. Pod koniec popołudnia na placu zostało kilkoro mężczyzn i on. Staszek przeżył dreszcz zawodu, gdy jego nowy przyjaciel został zabrany przez jakiegoś bauera. Wreszcie wywołano jego nazwisko.
– Ty pojedziesz pociągiem do Schreiberhau, a na dworcu odbierze cię twój pracodawca – zakomunikowano mu, nie mówiąc przy tym, o jaką pracę chodzi. To znów mogło być wszystko i nic. Gdyby brali do kamieniołomów, to przecież nie pojedynczo – uspakaja się. Już zdążył się dowiedzieć, że w kamieniołomach ginie najwięcej więźniów, że nie cackają się z chorymi, że wolą dobić niż wyleczyć i tego bał się najbardziej. O innych pracach nie miał żadnego pojęcia. Co takiego mogą dać mu do roboty? I czy będzie sam czy z innymi Polakami? Samemu będzie ciężko, a tego szkopskiego świergotania to on się nigdy nie nauczy, jeszcze czego.

Na dworzec odwieziono go gazikiem a do pociągu wsiadł z niemieckim żołnierzem trzymającym go za ramię.
– Tylko nie próbuj mi żadnych sztuczek bo zastrzelę – ostrzegł go całkiem dobrą polszczyzną, która jeśli miała jakiś akcent to na pewno nie niemiecki, a bardziej ukraiński lub białoruski. Zresztą powiem ci jedno – ciesz się. Masz z czego. Nic więcej ode mnie nie usłyszysz.
W pociągu czuł parcie na pęcherz. Był blisko zesikania się w spodnie a wiedział, że na to w żadnej mierze nie może sobie pozwolić, zwłaszcza że z uwagi tego sołdata wynikało, że nie trafi najgorzej. Szkoda byłoby to wszystko zniszczyć jakimś głupim ruchem.
– Muszę do toalety – powiedział szarpiąc żołnierza za ramię.
– Samego cię nie puszczę. Srać czy szczać? – zapytał.
Staszek na dźwięk tych słów skulił się w sobie, do tej pory tylko jego kumple przemawiali tak wulgarnie, w domu, mimo że ubogim i robotniczym mówiło się inaczej. Pokazał palcem na krocze.
– To masz szczęście – odpowiedział żołdak, uderzeniem w ramię dał znać, żeby wstał. Przeszli pół pociągu, aż przy wejściu do wagonu znaleźli toaletę. Cały czas trzymając chłopca za ramię wojskowy otworzył toaletę, zlustrował ją wzrokiem, po czym pchnął Staszka, wchodząc za nim do ustępu.
– Okno – powiedział lakonicznie. Staszek popatrzył w lewo i zauważył rozsuwane okno. Rzeczywiście można by pokusić się o ucieczkę, pomyślał. Wyjął członek i zaczął sikać, żołnierz stał z boku, bez skrępowania patrząc na tę intymną czynność fizjologiczną. To już następne poniżenie, pomyślał Staszek, przestał nawet liczyć, które z kolei.
– Długi chuj – powiedział żołnierz, gdy narząd zniknął już w spodniach chłopca. Staszek pomyślał, że gdyby nie oczywista przewaga we wzroście i sile, wyrżnąłby go w tę bezczelną mordę. Tak, tyle że gdyby rzeczywiście byli równi, na pewno nie jechałby w tak marnej obstawie, a wylądowałby w jakichś kamieniołomach czy czymś podobnych. Jednak chyba lepiej w tej sytuacji być dzieckiem, nawet jeśli się ma długiego. Gdy wrócili na miejsce, resztki światła dziennego zanikły.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 20:43, 28 Lut 2018    Temat postu:

Nowy, trzeci odcinek już na [link widoczny dla zalogowanych]

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lechukaziu
Adept



Dołączył: 31 Lip 2016
Posty: 45
Przeczytał: 3 tematy


PostWysłany: Czw 1:24, 01 Mar 2018    Temat postu:

Super,pamiętam co nieco starą wersję .Dzięki za wznowienie

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 10:07, 01 Mar 2018    Temat postu:

Ze starej wersji nie zostało prawie nic, tylko szkielet.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pią 11:27, 02 Mar 2018    Temat postu: 3.

Mimo wszystko w mało radosnym nastroju wysiadał mocno po zmroku na średniej wielkości stacji stacji. Dziwnej, zamkniętej z jednej strony granitową skałą i oświetlonej mdłym światłem peronowych latarni. To uświadomiło mu, że jest w górach. Czarny napis Oberschreiberhau oznajmiał nazwę miejscowości. Na peronie stał mężczyzna w średnim wieku, wysoki, barczysty i wyglądający mało przyjemnie. To właśnie do niego podszedł jego żandarm. Staszek obrzucił mężczyznę taksującym wzrokiem. Jeśli to ten, to nie wiem, czy tak dobrze trafiłem…
– Herr Lemke? – zapytał żołnierz.
– Ja.
– Da haben Sie ihren Knabe – powiedział żołnierz, po czym strzelając obcasami oddalił się. Staszek bez słowa został doprowadzony do konnej bryczki. Nic, dzień dobry, dobry wieczór czy cokolwiek, jakby w ogóle nie istniał. Następną godzinę jechali w niewiadomym kierunku. Wiedział już, że musi obserwować okolicę, tymczasem nie widział nic oprócz drogi mi ciemnego lasu. Zaczął się bać. Herr Lemke nie odezwał się do niego ani razu również podczas jazdy w to nieznane miejsce. Staszek zastanawiał się, czy dlatego, że nie pozwalała mu na to jego niemiecka godność, czy powód zgoła inny. Po ponad godzinie dotarli na miejsce, o którym nie mógł powiedzieć nic ponadto, że był dom, jakieś pola i ogród. I że przejeżdżali przez jakąś miejscowość zaraz przedtem, której nazwy nie mógł się dopatrzyć z powodu ciemności.

Lemke wprowadził go do domu, gdzie kazał mu się umyć w lodowatej wodzie, po czym zaprowadził do stodoły, stojącej jakieś pięćdziesiąt metrów od chałupy, przy czymś, co przypominało zabudowania gospodarcze.
– Tu będziesz spać. W zimie będziesz mieszkał w murowanej przybudówce do chlewika. I spać, bo rano wstajesz o siódmej.
I wyszedł. Staszek nawet nie liczył na Gute Nacht, którego zresztą się nie doczekał. Zastanawiał się raczej, czy ten mężczyzna może być okrutny. Różnie się mówiło o robotach w Niemczech, przeważały opisy brutalności, nawet ponoć bywały przypadki, że bauer zabił swojego sługę albo zgłosił w arbeitsamcie czy na policji, co kończyło się wywozem do obozu. Staszek niejednokrotnie zastanawiał się, skąd ludzie to wiedzą, stamtąd raczej się nie wracało a przynajmniej jemu taki przypadek był nieznany. Przez ostatnie dni przyzwyczajał się do myśli, że teraz będzie musiał walczyć o życie. Na razie rozkoszował się samotnością, tym, że obok nikt nie chrapie i nie pierdzi, aromat siana dodatkowo go uspokajał, tak długo dokąd w gonitwie myśli nie zahaczył o dom i rodzinę. Mimo swoich prawie szesnastu lat rozpłakał się.
Gdy już uspokoił się, zauważył, że mimo kilkunastokilometrowego marszu, przejściach na placu i w gabinecie lekarskim, wreszcie jeździe pociągiem z chamem z mundurze, wcale nie chce mu się spać. Pomyślał, że teraz jest czas, by pozbyć się tego mleczka, które nagromadziło mu się od samej Warszawy. Dopiero odkrywał swój organizm. Przypomniał sobie sceny z gabinetu lekarskiego, tego grubego lekarza o dobrodusznej twarzy, który go tak oglądał. Teraz już nie czuł zażenowania a raczej podniecenie, które wzrosło jeszcze bardziej, kiedy uwolnił dolną część korpusu od spodni. Było zimno, lecz on go nie odczuwał. Kilkanaście ruchów napletkiem wystarczyło, by uwolnił się od ciężaru już prawie rozrywającego jądra. Nie musiał się chwilowo niczego bać, był sam, nikt nad nim nie stał, toteż pozwolił sobie na pełny relaks, długie, głośne oddechy. Gdy nastąpił ten moment, którego oczekiwał, poczuł, że krew odpływa mu z głowy. Nawet nie pamiętał czy schował członek na miejsce, kiedy zasnął.

Rano obudził go damski głos:
– Wach auf, es ist fast neun Uhr! Lass nicht meinen Mann kennenlernen, dass du so lange geschlafen hast... Zum Glück ist er herausgefahren und kommt zurück morgen früh oder vielleicht später...
Staszek mało rozumiał z tego niemieckiego szczebiotu, domyślił się jedynie, że kobieta jest żoną pana Lemkego i że gospodarz gdzieś wyjechał. Po chwili kobieta przyniosła mu śniadanie, kubek gorącego mleka i biały chleb z margaryną. Staszek takich delikatesów nie jadł od bardzo dawna, toteż pożywienie wchłonął szybko, mimo że wiedział, że będzie go po tym bolał brzuch. Po szybkim śniadaniu i umyciu naczyń wodą z przydomowej studni z kołowrotem dostał polecenie skopania tej części ogródka, która uwolniona już była z płodów. Po zakończeniu kopania do wieczora korował pnie. Gdyby tylko zszedł z pola, czekała go kolacja, znów podobna do śniadania. Frau Lemke, szczupła, niemal kostyczna kobieta w średnim wieku była pewnie lepsza niż jej mąż, którego nie Staszek nie lubił już od samego początku. Mógłby się założyć, że współczuje mu losu, jednak nie zdradziła się ani słowem. Jej polecenia były suche, pozbawione jakichkolwiek emocji, nie licząc jej porannej perory.

Gdy gospodarz wrócił, rozpoczęły się dni podobne jeden do drugich i wypełnione ciężką pracą. Lemke był właścicielem całkiem sporego lasu i sprzedawał z niego drewno, ponoć na potrzeby Wehrmachtu, w każdym razie regularnie przyjeżdżały wojskowe ciężarówki, które załadowywali żołnierze. Gospodarstwo Lemkego oprócz lasu składało się z całkiem sporej hodowli świń i pola z drugiej strony wsi i od Staszka wymagano pracy przy tym wszystkim: zwózce drzewa, karmieniu trzody, utrzymaniu ogrodu. Tego wszystkiego dowiedział się już kilka dni po jego przybyciu. Praca była ciężka, pracował od szóstej rano do szóstej wieczór a czasem nawet dłużej, bywało, że wracał swojej nory dobrze po dziesiątej. Na jedzenie nie narzekał, było przyzwoite, choć nigdy nie zasiadł do stołu z gospodarzami, podawano mu to na małym stoliku w drewutni, a po ukończeniu posiłku Staszek musiał położyć opłukane w studziennej wodzie naczynia na schodach werandy. Do domu miał wstęp wzbroniony. Nie, żeby ktoś mu powiedział to dosłownie, po prostu zawsze na schodach był zatrzymywany gestem dłoni, oznaczającym „dalej nie wolno”. Stosunki z gospodarzami... Cóż, prawie ich nie było. Jedynie wykonywał suche polecenia Lemkego, który miał na tyle oleju w głowie, by w przypadku nieporozumienia językowego pokazać, co jest do zrobienia. Frau Lemke unikała chłopaka, choć Staszek byłby w stanie przysiąc, że przynajmniej raz próbowała go podpatrzeć przy kąpieli. O wiele szybciej przyszło mu ułożenie sobie stosunków ze zwierzętami, pies go zaakceptował a rudy kot polubił go do tego stopnia, że spał z nim w stodole. Był to zresztą jedyny partner do rozmowy, wieczorami wysłuchiwał długich monologów Staszka, który czuł, że ma wdzięcznego słuchacza.

Również czynności osobiste były ograniczone przez panujące warunki. Rano mycie przy studni w lodowatej wodzie, nierzadko bez ręcznika. Dali mu jakiś, ale trzymał go u siebie w drewutni i podczas długich deszczy pachniał nieprzyjemnie i nie nadawał się do użycia. Co do kąpieli, odbywał ją w tym samym miejscu, w blaszanej balii, w której mógł co najwyżej usiąść. Czasem, przy sobocie Frau Lemke zagrzała mu trochę wody, uważał wtedy, że pławi się w luksusie. Prywatności przy tym nie miał żadnej, jeśli podczas jego kąpieli Frau Lemke wyszła na dwór, widziała wszystko, co było wystawione na widok publiczny. Na początku Staszek na jej widok wchodził deo wanny i czekał w niej tak długo aż zniknie z pola widzenia. Później już mu było wszystko jedno, a kobieta zachowywała się dyskretnie: nie gapiła się, odwracała wzrok. Inaczej było z jej mężem, tego nie peszyła golizna chłopca, jeśli miał coś do powiedzenia, bez skrępowania podchodził do wanny czy wycierającego się Staszka i nawet nie ukrywał, że patrzy na jego figurę, z wiadomymi narządami włącznie. Gdy był podpity, pozwalał sobie na rubaszne uwagi.
– Du hast einen langen Schwanz – powiedział i uśmiechał się dziwnie. Tylko raz podczas jego całego pobytu, kilka tygodni po jego przyjeździe zdarzyło się coś więcej. Lemke był podpity, jak to zwykle w sobotę, kiedy wszystkie prace były już wykonane i można było się odprężyć. Staszek kończył już sobotnią kąpiel, kiedy właściciel wyszedł z domu i podszedł do niego lekko chwiejnym krokiem, a następnie wpatrywał się w niego jak zwykle. Gdy chłopiec już chciał założyć spodnie,, przytrzymał go gestem i chwycił w dłoń jego członek. Ciepła ręka spowodowała, że zaczął szybko nabrzmiewać. Kiedy był już gotowy, Lemke popatrzył na niego.
– Du bist nicht ein Schwul, nicht wahr? – zapytał, po czym puścił organ. – Dobry chłopak jesteś – powiedział – i już gotowy, jak widzę. Tylko uważaj na moją żonę. Ja wiem, że ona by chciała. Jej podobają się młodzi faceci, tylko mi tego nie powie prosto w twarz.
To był pierwszy raz, kiedy Staszkowy organ znalazł się w obcej ręce. I znów nie odbierał tej sytuacji jako poniżającej, czul się dokładnie tak samo, jak u tamtego doktora. A ręka była ciepła i przyjemna, jeden z milszych momentów w jego więziennym życiu. Już na coraz zimniejszym sienniku długo rozpamiętywał ten moment, wyobrażając sobie, że Herr Lemke zacznie mu wydobywać mleczko.

Dom miał jeszcze jednego mieszkańca: Alberta, syna państwa Lemke. Ten jednak nie mieszkał na miejscu a w internacie w Dreźnie. Lemke był co prawda tylko bauerem, ale na tyle bogatym, by sobie pozwolić na gruntowną edukację syna. Zresztą Staszek zauważył, że we wsi Lemke traktowany był z respektem i szacunkiem a każdy, kto zawitał do jego gospodarstwa, witał go uchyleniem kapelusza. O istnieniu Alberta Staszek został poinformowany raz i o temacie szybko zapomniano.

Kiedyś podczas przerwy w pracy w świniarni Lemke przyłapał Staszka na czytaniu Völkische Beobachtera. O edukację chłopca rzecz jasna nikt się nie troszczył, wystarczyło że rozumiał podstawowe polecenia i je wykonywał. Cała reszta była zapomniana. Rzecz jasna czytanie organu NSDAP nie było niczym karalnym, jednak Staszek zauważył od razu, że Lemkemu się to nie spodobało.
– Rozumiesz to co czytasz? – zapytał.
– Tak...
– To tym bardziej to zostaw – powiedział i zabrał chłopcu czasopismo. Staszek, który nie kojarzył dotąd faktów, bo i przesłanek miał mało, zdziwił się. Przecież porządny Niemiec interesuje się wojną i
– Jak już musisz coś czytać, to przyniosę ci stare książki Alberta – szepnął mu do ucha, jako że w pomieszczeniu dla robotników było kilka osób ze wsi. – Ale nikomu ani słowa – popatrzył na niego groźnie.
Po czym po kilku dniach późnym wieczorem przyniósł mu kilka książek. Staszek ze zdziwieniem zauważył, że nie były to żadne propagandowe wydawnictwa dla Hitlerjugend, których oczekiwał, a solidna literatura: Goethe, Mann, Tołstoj w tłumaczeniu. Ciężko przebijał się przez tekst, ale rozumiał coraz więcej. Tołstoja polubił za to, że była to jedyna książka pisana nie gotykiem a normalnym alfabetem łacińskim, który dopiero był w Niemczech nowością, nie przez wszystkich tolerowaną. Co prawda jego czytanie niemieckiego dalej polegało na tym, że bardziej musiał zgadywać i domyślać się niż bezpośrednio rozumieć, jednak z dnia na dzień pojmował coraz więcej. Ten moment, kiedy mógł wziąć do ręki Wojnę i pokój był jedynym, kiedy w pełni się relaksował. Czytał głównie w niedzielne popołudnie, kiedy gospodarstwo spało, Lemke spał albo pił a Frau Lemke szła do sąsiadek na ploty. Gdyby pojawił się w okolicy domu, na pewno wynaleźliby mu coś do roboty.

Oczywiście miejscowa policja się nim interesowała a Lemke musiał składać raporty o tym, jak Staszek się zachowuje, czy nie przejawia chęci ucieczki, o którą w Karkonoszach wcale nie było tak trudno, nawet jeśli miały to być okupowane Czechy, a także jak przebiega jego proces zniemczania. Czasem sam musiał przechodzić nieprzyjemne rozmowy z niemiecką policją. To wszystko wywoływało u Staszka mieszane uczucia. Polaków w zasadzie nie spotykał, we wsi pracowało jeszcze kilku, ale nie miał z nimi większego kontaktu i nawet się nie starał. Zresztą przy tej organizacji czasu nie było to możliwe. Po pół roku wiedział już na pewno, że trafił dobrze, oczywiście przy zachowaniu proporcji. Brak mu było informacji z kraju, nie wiedział, jak naprawdę przedstawia się sytuacja na froncie, a propagandzie nie do końca wierzył. Oczywiście czytał Beobachtera a nawet wściekle antysemickiego Stürmera, ale tak, by nie rzucać się w oczy Lemkemu, a to tylko dlatego, że stanowiło to jedyne źródło jego wiadomości. O Polsce pisano niewiele i tylko jako o części Rzeszy, nie mógł zatem dowiedzieć się o życiu w kraju. Kraju, za którym coraz bardziej tęsknił i w myślach zaczął go sobie coraz bardziej idealizować. Jednak jedyną prawdziwą barierę stanowiła dla niego rodzina, nie mógł o nich myśleć bez bólu. Poza tym połykał kolejne dni spędzane na korowaniu drzew, karmieniu świń i robocie w polu, nie czuł uciekającego czasu. Zima była lżejsza niż zeszłoroczna, którą spędził jeszcze w Warszawie, jakoś przebiedował w swojej drewutni, w której Lemke powiesił jakieś szmaty na ścianach, by było cieplej. Którejś nocy pojawił się, gdy Staszek już spał. Obudził go i szeptem poinformował:
– Tu masz moje stare gacie i koszule, które stara chciała wyrzucić na śmieci. Szkoda by było odmrozić takiego dużego kutasa – powiedział śmiejąc się.
Jednego Staszek nie umiał, a wobec Niemców nawet by się na to nie zdobył, mianowicie okazywania wdzięczności. Bąknął tylko jakieś niewyraźne Danke. Ta rubaszna uwaga mu nie przeszkadzała, wszystko co miało posmak seksu, w więc przyjemności, było mile widziane.

Któregoś wieczoru zauważył spory kawałek ciasta dodany do jego kolacji. Zdziwił się, bo karmiono go choć w miarę solidnie, to bardzo podstawowo, dopiero wieczorem skojarzył ten fakt ze swymi urodzinami. Zastanawiał się, skąd o tym wiedzą, pewnie muszą mieć jakieś jego dokumenty. Nie wie, co przyszło na jego temat z Warszawy czy Hirschberga. Tu nazwiskami Polaków się właściwie nikt nie przejmował.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez homowy seksualista dnia Wto 9:50, 06 Mar 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 1:23, 04 Mar 2018    Temat postu: 4.

Staszkowi wydawało się, że zniknął również jego podstawowy problem. Zwykle po kilkunastu godzinach pracy był tak zmęczony, że nie miał sił na myślenie o, jak to dalej w myślach nazywał, "świństwach". Nie było zresztą żadnych wewnętrznych podniet, poza tym jednym incydentem z Lemkem, no może kilka razy widział go nago przy przebieraniu w świniarni, jednak ten go zupełnie nie ruszał. Równie obojętnie reagował na świnie w chlewie. Jednak nie wiedział, że jest tylko w pułapce stabilizacji. Na tydzień przed świętami z Drezna przyjechał Albert. Był mniej więcej w wieku Staszka, jednak o wiele bardziej masywny, choć nie gruby, z ciemną czupryną, dość flegmatyczny, poruszał się zazwyczaj wolnym krokiem. Pierwsze wrażenie było raczej nieciekawe, bo czego miałby się spodziewać po Niemcu? Zresztą mało go widział, bo zimowa robota przeniosła się do pomieszczeń, spadł już śnieg i wychodził na pomieszczenie tylko wtedy gdy musiał, najczęściej wywożąc gnój. Staszek od dawna nie widział żadnego młodego chłopaka, wszyscy pracownicy Lemkego byli dorośli albo nawet starsi. Trzeciego dnia obecności syna, który wpadał czasem do chlewu w jakiejś sprawie do ojca, już nie był tak bardzo negatywnie nastawiony do tego młodziaka, jednak dalej był to dla niego Niemiec i nikt inny.

Na dzień przed wigilią syn Lemkego przyniósł mu kolację zamiast ojca. Staszek zdziwił się, bo chyba nie po to bauer kształcił syna, by ten obsługiwał jakiegoś polskiego przymusowego robotnika. Chłopak wszedł do ciemnej drewutni i rozglądał się jakiś czas po po pomieszczeniu, zanim dostosował wzrok. Dopiero wtedy zauważył chłopca leżącego na materacu i nakrytego grubym kocem.
– Sprichst du Deutsch?
– Ein Bißchen – odpowiedział zaskoczony Staszek na dźwięk młodego, dźwięcznego głosu.
– Gdzie ci to postawić?
– Może na stole, jest po lewej – odpowiedział Staszek. Chłopak ustawił posiłek na stole, jednak zamiast odejść, stanął przy pryczy.
– Wie heißt du ei'ntlich? – zapytał głosem niezdradzającym większego zainteresowania.
– Staszek. Und du bist Albert...
– Ja.
Staszek wstał z pryczy i zaczął jeść gorące kartofle z margaryną, ignorując całkowicie obecność gościa. Po kilku kęsach spostrzegł, że Albert dalej stoi i przypatruje mu się uważnie, usiłując z ciemności wyłowić coś więcej niż ogólne kształty. Nie podobało się to Staszkowi, jednak nie czuł się władny dać do zrozumienia, że jest niepożądany. Nie w takiej sytuacji. Dodatkowo przełamawszy pierwszy strach oswoił się już z obecnością tego drugiego. Nie mógł zaproponować mu, aby usiadł przy stole, bo nie było drugiego krzesła. Tymczasem Albert pogmerał w kieszeniach i wyjął z nich kawałek świeczki.
– Nie rób tego, Verboten! – krzyknął Staszek. Palenie świeczek było zakazane, zresztą i tak nie miał do nich dostępu. Długa lista wszelkich zakazów zawierała również wszelkie źródła ognia. Dziwna to była lista, bo połowy przedmiotów na niej umieszczonej, na przykład radia, nie miał nawet we własnym domu. Rozumiał jednak, że było to zabezpieczenie na wszelki wypadek.
– Mnie wolno – odpowiedział Albert i zapalił zapałkę. Gdy już płomień rozgorzał na dobre, rozejrzał się ciekawie po drewutni.
– Nie zimno ci tutaj? – zapytał a w jego głosie Staszek wyczuł coś, o czym już zdążył zapomnieć, troskę. Był to pierwszy przypadek od kiedy zamknęły się za nim drzwi więźniarki na Nowogrodzkiej. Gaci od Lemkego nie liczył, bo tamten przecież miał interes w tym, żeby ten był zdrowy.

Wyglądało, że ten chłopak szybko stąd nie pójdzie. Staszek nie lubił mówić po niemiecku, jednak nie miał innego wyjścia. Rozmawiali na ile pozwalały im ograniczenia językowe, o tym kto skąd jest, co robi, co lubi.
– Opowiedz, jak się tu dostałeś – zażądał Albert. Staszek widząc gościa stojącego podsunął mu krzesło, sam zwekslował się na pryczę.
– Nie sądzę, byś chciał to wiedzieć – odpowiedział zrezygnowanym głosem. O czym tu mówić, wpadł i wciągnął go kierat wojny. Tylko Albert znał ją z drugiej strony, jego nikt nie złapie w łapance, nie przegoni kilkunastu kilometrów przez górzysty las. Co on może wiedzieć o wojnie siedząc w kraju okupanta i to do tego w szkole?
– Doch...
Starannie dobierając słowa, pomijając najdrastyczniejsze sceny i maskując emocje, Staszek beznamiętnym głosem opowiedział o łapance, więzieniu, koszmarnej podróży. Nie wiedział, na ile może sobie pozwolić. A może stary Lemke przysłał go tu na przeszpiegi. Wszystko możliwe… Tymczasem po raz pierwszy od ponad pół roku ktoś chciał usłyszeć, co on ma do powiedzenie. Kiedy będzie następ;ny> I czy będzie? Jak to kiedyś usłyszał, był w stanie pertraktować nawet z diabłem.
– So ein Arschloch… – odezwał się Albert po dłuższej chwili milczenia.
– Wer?
– Hitler...
Staszek przestraszył się tego co właśnie usłyszał, krytyka Hitlera po niemiecku nie zdarzała się często. Co prawda w świniarni różnie się mówiło, ale to było wśród swoich. A tu mogła być zwykła prowokacja. Na dodatek usłyszał kroki na podwórzu zmierzające nieuchronnie w stronę przybudówki. W drzwiach stanął Lemke.
– Albert, czekamy na ciebie...
Staszek skupił się w sobie. Teraz wszystko mogło się zdarzyć. Zakazana świeczka, rozmowa z Niemcem
Lemke jeszcze raz obrzucił wzrokiem drewutnię, po czym dodał jakby z rezygnacją w głosie – a gadajcie sobie – i wyszedł z pomieszczenia zamykając starannie drzwi.
Mimo nieprzewidzianego i przyjaznego zachowania Lemkego Staszek stropił się i zamknął w sobie, wracając z miejsca do stanu, w jakim funkcjonował pół roku.
– Niepotrzebnie się boisz, tata ci nie nie zrobi – powiedział Albert.
– Pewny jesteś? Skąd wiesz?
– Nieważne. Po prostu się nie bój. Ale ja już idę, wpadnę jutro – zakończył, po czym podszedł do pryczy Staszka i podał mu rękę. Ten chwile zawahał się, zanim zrewanżował się podobnym gestem. Podawać rękę Niemcowi? Czy tak można? Przecież gdyby Polacy się dowiedzieli, że zrobił to z własnej nieprzymuszonej woli, to automatycznie uważaliby go za volksdeutscha. Ciekawe, co by z nim zrobili? Kobietom golono głowy, o tym wiedział, męska łysina na nikim nie zrobiła wrażenia. Zresztą jego też ogolono na łyso, jeszcze na Szucha. Kulka w łeb? Czemu nie? Jednak zdecydował się podać dłoń. I w tym geście było coś więcej niż zwykły zwyczaj, który pielęgnuje się automatycznie; w tym uścisku trwali kilka dobrych sekund, jakby upewniając się, że są koło siebie.

Staszkowi źle przysłużył się ten uścisk dłoni, a może cała ta wizyta. W głowie mu się kręciło od różnych, nieraz sprzecznych emocji. Miękkość, ciepło. Nie zastanawiając się za wiele przytknął tę dłoń do członka, co tylko go bardziej rozpaliło. Czyżby miał gorączkę? Jego myśli wirowały coraz bardziej między ciepłą ręką Alberta, uciskiem na członek ręką Lemkego, badawczym spojrzeniem lekarza.

W świąteczny ranek Staszka zbudziło pukanie do drzwi. Zdziwił się, bo Lemke obiecał mu, że w pierwsze święto nie będzie pracował. Poza tym Lemke nie pukał, wchodził po prostu do drewutni. Zanim otworzył drzwi, dotarły do niego okruchy poprzedniego dnia, wieczór przy świeczce, resztki stearynowego zapachu unosiły się jeszcze w powietrzu. Ciepły uścisk dłoni chłopaka. Czyżby to on? – przemknęło mu przez myśl zanim jeszcze otworzył drzwi. Na progu istotnie stał Albert, odświętnie ubrany w swój szkolny mundur, jednak blady i niewyspany.
– Wesołych świąt… – odezwał się nieśmiało, stojąc w progu. – Wiem, że to brzmi kretyńsko ale niemniej jednak... – po czym podał mu rękę. Staszek chłonął jej ciepło, to same co wczoraj, ale jednak inne, bardziej intensywne. Zdał sobie sprawę, że cała scena trwa wiele dłużej niż powinna. Wzrok Alberta był jakiś dziwny, jeszcze nikt się na niego tak nie patrzył.
– Wejdź do środka – uczynił zapraszający gest ręką i po chwili zniknął we wnętrzu drewutni.
– Jak spałeś? – zapytał. W zestawieniu z nędzą pomieszczenia, smrodem i ciemnotą, emocje zawarte barwie głosu niewinnego na pozór pytania były tak potężne, że Staszek wychwycił je mimo otępienia.
– Dziękuję, dobrze. Nikt nie budził mnie o szóstej…
Nawet mnie popatrzył w tym momencie na Alberta, którego wyobrażenie o dobrym spaniu z pewnością starannie omijało obskurny składzik drewna.
– Tu masz zapałki i świece – wręczył chłopcu jeden z pakunków, który miał za pazuchą – tylko uważaj z paleniem i nie zasypiaj przy płomieniu. W ogóle nie wiem, czy dobrze robię, że ci to daję.
Staszek podarunek przyjął z wdzięcznością, przydadzą się przy rannym ubieraniu; wieczorem wraca z pracy tak skonany, że ma siły wyłącznie położyć się na prycz.
– Dziękuję – powiedział cicho, chyba pierwszy raz od jakiegoś czasu z autentyczną wdzięcznością.
– Mam coś jeszcze – rzekł Albert podając mu prostokątny pakunek spowity szarym papierem. – tylko schowaj to bardzo, ale naprawdę bardzo głęboko, zapomnij, że i od kogo to dostałeś i w ogóle to ty tego nie masz – mrugnął porozumiewawczo. – Rozumiemy się?
Staszek natychmiast rozpakował pakunek i z niedowierzaniem przypatrywał się trzymanej w ręku książce. Przedwiośnie Żeromskiego, po polsku...
– Skąd ty to masz?
– Nieważne. Podoba się? – zapytał z satysfakcją w głosie, widząc niemy zachwyt Staszka.
– Głupie pytanie...
– Poczekaj jeszcze chwilę.
Wyszedł po czym po kilku minutach wrócił z drewnianym koszykiem zapełnionym po brzegi kolorowymi ubraniami. .
– Załóż to na siebie – polecił – zjesz z nami świąteczny obiad.
– Ale...
– Co: ale?
– Nie ma oznakowania – zaprotestował Staszek.
– Jakiego znowu oznakowania? – zdziwił się Albert. Staszek pokazał mu znak „P” na bluzie. – za brak tego grozi… – urwał, bo słowo mu nie przeszło przez gardło.
– Na und? Nie gadaj, tylko przebieraj się – popędził go.
– To się odwróć…
– Niech ci będzie, choć pewnie masz dokładnie to samo, co ja – zgodził się łaskawie Albert. Później Staszek zastanawiał się, czy w tonie głosu chłopaka nie było rozczarowania lub rezygnacji.
Choć część ubrań była za mała, część za duża, udało mu się jakoś wcisnąć w lekko za duże i spadające przy byle ruchu spodnie i całkiem przyzwoitą, choć za ciasną koszulę.
– Nosiłem ją, jak miałem trzynaście lat – powiedział w zadumie Albert. – Nie sądziłem, że ktoś jeszcze kiedyś ją założy. – Ale kołnierzyk to by się przydało poprawić – powiedział, podszedł do Staszka i manipulował przez chwilę kołnierzem, przypadkiem ocierając zewnętrzną częścią dłoni o policzek chłopca. „Polak nie powinien dotykać Niemca” – brzęczało mu w głowie pouczenie ojca. Dobrze, ale czy Niemiec powinien dotykać Polaka? To chyba zależy od celu, jeśli chce mu przyłożyć to jak najbardziej. Ale jeśli chce mu pomóc?
– Fertig? – zapytał Albert, przyglądając się Staszkowi krytycznie. – No nie jest to za piękne, ale chwilowo nie da się nic więcej zrobić. – Idziemy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
waflobil66
Wyjadacz



Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 505
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy

PostWysłany: Nie 8:59, 04 Mar 2018    Temat postu:

Robert, nie przejmuj się, że pod tym opowiadaniem jest mniej komentarzy, bo tu temat opowieści jest na tyle poważny, że głupio byłoby pisać ochy i achy, choć niewątpliwie tekst na nie zasługuje. A tak przy okazji, wyłapałem coś. Otóż od początku narratorem jest osoba trzecia, a nagle gdzieś w połowie trzeciego odcinka na chwilę narratorem stał się sam Staszek, główny bohater:
"Frau Lemke, szczupła, niemal kostyczna kobieta w średnim wieku była pewnie lepsza niż jej mąż, którego nie lubiłem już od samego początku. Mógłbym się założyć, że współczuje mi losu, jednak nie zdradziła się ani słowem. Jej polecenia były suche, pozbawione jakichkolwiek emocji, nie licząc jej porannej perory. "


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 9:54, 04 Mar 2018    Temat postu:

Faktycznie, spory błąd. W wersji pdf będzie poprawione, dzięki za tę uwagę. A brakiem komentarzy się nie przejmuję, ta historia leci na jeszcze jednym forum (beztabu) i tam ma niezłe wyniki, ale też raczej czytają a nie komentują. Na innych opowiadaniach erotycznych (pornzone) admini nie przyjęli...

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Pon 1:31, 05 Mar 2018    Temat postu: 5.

Obiad w domu, w którym Staszek był po raz drugi w życiu, mimo że mieszkał tu od pół roku, przebiegł w zasadzie bez historii, starał się odzywać tak rzadko, jak tylko mógł. Zresztą niewiele go pytano i skupiał się głównie na słuchaniu. Obiad składał się z zupy grzybowej, ziemniaków i pieczonego kurczaka. Kiedy on ostatnio jadł takie luksusy? W trzydziestym dziewiątym? A może podczas pierwszego roku wojny, kiedy mimo wszystko nie było tak źle i dało się jeszcze coś w miarę tanio kupić. Patrzył, jak tłusta ręka Frau Lemke nakłada mu na talerz dwa skrzydełka i kurzy kuper. Tak niewiele, a jednocześnie tak dużo – pomyślał. Najchętniej rzuciłby się na nie i rozszarpał zębami, ale tego właśnie nie wolno mu było zrobić, bo nie chciał wyjść na dzikusa, wszyscy inni delektowali się posiłkiem. Jadł więc wolno i słuchał rozmów. W kącie radio grało niemieckie melodie ludowe. Nawet choinka była w rogu pokoju, skromna, niewielka, przyozdobiona papierowymi gwiazdkami i anielskimi włosami. Po pół roku nędzy i smrodu było to coś tak abstrakcyjnego, że Staszkowi łzy zaczęły napływać do oczu. „Tylko wytrzymać, wytrzymać, wytrzymać” – powtarzał w myślach, unikając wzroku Herr i Frau Lemke. Albert był zaś zajęty głównie własnym talerzem, choć uważny obserwator zauważyłby krótkie, błyskawiczne wręcz spojrzenia rzucane w kierunku Staszka.

Rozmawiano zaś o sytuacji politycznej, o tym, że Niemcom nie poszło w Rosji a propaganda stara się odwrócić kota ogonem tak bardzo jak to możliwe. Powoli docierało do Staszka, że w tym domu nie przepada się za Hitlerem. Herr Lemke na dźwięk słowa Hitler niemal automatycznie podnosił głos.
– Dawaj im więcej, więcej i więcej. Ziemniaków to nam ledwie zostało na zimę i nie wiem, czy do lata damy radę – narzekał znad talerza.
Wszystko powoli zaczęło Staszkowi układać się w większą, bardziej jednorodną całość. Zaraz po świętach zauważył, że Lemke skrócił mu czas pracy do trzeciej pozwalając jednocześnie, by Staszek spędzał czas z Albertem.
– Dziś już nie będę cię potrzebował – mówił sucho w obecności innych pracowników – Za to jutro wstaniesz pół godziny wcześniej. Raus!
Staszek domyślał się, że to „raus” było bardziej przeznaczone dla uszu innych. Kiedy tylko wracał, w komórce pojawiał się Albert. Staszek zastanawiał się, czy był to przypadek, czy jakaś planowa akcja przygotowane wspólnie przez Lemkego i syna. W przypadek nie za bardzo wierzył, zwłaszcza że Albert zawsze przychodził
przygotowany: to niby przypadkiem położył na stół garść orzechów, to kilka kromek białego chleba z masłem. Zawsze robił to tak, by wyglądało to jak najnaturalniej. Później siadał na krześle i zaczynali rozmawiać.
– Powiedz mi gdzie mieszkałeś, co robiłeś, kiedy jeszcze… no wiesz, kiedy cię nie złapali.
I Staszek opowiadał. O pracy na targowisku, o rodzinie, młodszej siostrze, o pierwszych trzech klasach szkoły, które skończył jeszcze przed wojną. Gdy mówił o rodzicach, nie wytrzymał i się rozpłakał. I w tym momencie stało się coś, czego zupełnie nie przewidział. Albert podszedł do siedzącego na pryczy chłopca.
– Wstań.
Staszek posłusznie podniósł się z wyra, a wtedy Albert objął go i przycisnął do siebie. Jakiś czas tak stali w bezruchu. Wtedy Niemiec zaczął gładzić chłopca po policzku.
– Nie płacz, to przecież nie ma sensu. Z chęcią bym ci pomógł w znalezieniu rodziców albo poinformowaniu, co się z tobą dzieje. W Dreźnie rozejrzę się, czy to jest możliwe.
– Naprawdę? – oczy Staszka rozszerzyły się ze zdumienia.
– No naprawdę, naprawdę. Przecież widzę, jak ci na tym zależy. Mnie też ciężko jest tam w Dreźnie bez rodziców. Chłopaki w klasie mnie nie bardzo lubią, śmieją się z mojego wiejskiego pochodzenia. Bo tam przecież elita chodzi. Ale kocówę tom mi czasem sprawią, bohaterowie za dychę. Pięciu na jednego to oni są silni.

Na dwa przed sylwestrem pracownicy usłyszeli od Lemkego, że jutro przyjeżdżają ludzie z Berlina, którzy chcą obejrzeć jego gospodarstwo. Jakaś propagandowa inspekcja, może być nawet jakiś dziennikarz z radia. Następnie Lemke odwołał Staszka na stronę.
– Jakieś porządne ciuchy ci znajdę, dziś dostaniesz kawałek szarego mydła i porządny ręcznik i się wyszorujesz. – I jeszcze ciszej dodał – a jeśli czegoś jeszcze będziesz potrzebował, to poproś od Alberta.
– Jawohl – odpowiedział Staszek szczeknięciem i już miał wykonać przepisowy zwrot w tył, kiedy Lemke pogłaskał go po głowie.
– No idź już.
Wrócił więc do drewutni, a wkrótce przyszedł Albert, tym razem z dwiema kromkami ciemnego chleba, ale za to ze smalcem z grubymi skwarkami.
– Dziś nie będziemy mogli gadać długo, bo muszę się wykąpać – powiedział Staszek ze smutkiem w głosie. – Jutro mam być lśniący w pracy.
– Jak się kąpiesz? – zainteresował się Albert.
– No w balii i przy studni – objaśnił Staszek obserwując zdziwienie swego nowego kolegi.
– Teraz w śniegu też? – zdumiał się.
– No niestety też. Nie jest źle, ale strasznie zimno. Później wygrzewam się pod kocami. Naprawdę idzie się przyzwyczaić.
Albert zamilkł na jakiś czas i siedzieli w milczeniu.
– Nie będziesz się kąpał w tym zimnie – powiedział gniewnie. – Skombinuję jakieś świeczki i wykąpiesz się tutaj.
– Szkoda nosić tej wody – zaoponował Staszek. – Temperatura w tej dziurze jest prawie taka sama jak na dworze, tyle że nie pada i nie wieje, to jest jedyna różnica.
– Nie będziesz musiał nosić żadnej wody – głos Alberta przybrał buntowniczych odcieni. – Siedź tutaj, zaraz wrócę.
Przyszedł z balią, wiadrem, szarym ręcznikiem i kostką białego mydła.
– Teraz czekaj, naniosę wody, ale sam się muszę przebrać.
Gdy przyszedł, był ubrany w szary kombinezon, taki, jaki nosili wszyscy pracownicy Lemkego. Staszek stwierdził, że wygląda w nim tak samo fajnie, choć nie opinał go tak, jak szkolny uniform. Tymczasem Albert przyniósł trzy wiadra wody i wlał je do balii.
– No to kąpiel masz gotową. Rozbieraj się, pomogę ci wyszorować plecy.
Gdy Staszek uwolnił się od ostatnich części odzieży, wszedł do balii. Albert wzdrygnął się.
– Nie bolą cię jajka? – zapytał.
– No może trochę… – odpowiedział zawstydzony Staszek. Wiedział, że właśnie teraz jest uważnie obserwowany. Albert chwycił leżący na stole kawałek mydła i zabrał się do szorowania pleców. Staszkowi przypomniały się chwile z dzieciństwa, kiedy właśnie w taki sposób myła go mama, później, jak już miał siedem lat, zaczął kąpać się sam.
– Włosy też ci umyć?
Włosów było niewiele, jakiś czas remu ostrzygł go Herr Lemke, ale mimo lodowatej wody czuł się naprawdę przyjemnie. Ktoś o niego zaczął dbać. Dopiero teraz zauważył, że nie tylko kąpiel była elementem tej dbałości. Nowa odzież, tajne dokarmianie przez Alberta wpisywały się w te działania.
– Jak ci się chce…
Albertowi oczywiście się chciało i wkrótce polewał głowę Staszka wodą.
– Teraz wyskakuj stąd, ale szybko – zarządził. Staszek jeszcze nie wyszedł dobrze z wody, a już spadł na niego ręcznik.
Stał suchy, a Albert odłożywszy ręcznik na oparcie krzesła wpatrywał się uważnie w ciało chłopca.
– Mało masz tych włosków – powiedział i przejechał ręką po czupurnej kępce nad samym członkiem – ale to, co trzeba, nawet, nawet… – uśmiechnął się. – A teraz ubieraj się i do łóżka. Leż i czekaj na mnie – powiedział, schwycił zdecydowanym ruchem balię i wyniósł ją z drewutni. Staszek leżąc przeżuwał ostatnie chwile. A więc Albert go obejrzał. Od jakiegoś czasu pragnął, by się to stało, nawet planował, by chłopak nakrył go przy studni, był ciekaw jego reakcji. Miał to zresztą w planie na ten dzień. Stało się jednak inaczej i może nawet lepiej, bardziej naturalnie. Nawet w takiej ciemności widział ten błysk w oczach Alberta, gdy wstając wyprostował się. Tymczasem Niemiec wrócił do drewutni z parującym porcelanowym kubkiem.
– Pij – wcisnął mu w ręce. Była to najprawdziwsza herbata lipowa z miodem. Staszek zdążył już zapomnieć smaku cukru. Albert stał nad nim i wpatrywał się w niego uważnie.
– Wypiłeś? To się posuń – powiedział do Staszka i usiadł na pryczę.
– Zwariowałeś? – przeraził się chłopiec. – A jak ktoś przyjdzie?
– Nikt ci nie przyjdzie, głuptasie – zaśmiał się Albert. – Ojciec przygotowuje tę całą jutrzejszą wizytę i powiedział, żebym mu się nie plątał pod nogami, nawet matkę wygnał do ciotki Gertrudy na wieczór, przyjdzie po dziesiątej. Ponoć ma przyjechać ktoś z SS, dlatego to jest takie ważne. Ojciec chyba nawet wie, że tu jestem, bo mu to powiedziałem.
Staszek wręcz zdębiał. Do tej pory uważał to za konspirację Alberta, teraz okazuje się, że to wszystko dzieje się w zmowie z ojcem. A jeśli to jakaś prowokacja czy podpucha? „Nigdy nie wierz Niemcom”. A on za chwilę znajdzie się w jednym łóżku z niemieckim chłopakiem. Czyli kulka w łeb. Wcale nie był pewien, czy nagle ktoś nie otworzy drzwi z kopa a w drzwiach nie stanie czterech szkopskich żołdaków. Tylko jedno proste pytanie: po co? Kto miał w tym jakiś cel? Jednak dość szybko zorientował się, że wojna rządzi się własną logiką, zupełnie nie do pojęcia w czasach pokoju. Może Lemke chce się go pozbyć, bo źle pracuje? Staszek był robotnikiem pilnym, ale nie tak wydajnym, jak dorośli robotnicy, zwykli i przymusowi. Tylko Lemke, chłop może mądry, ale jednak prosty, nie używałby do tego celu własnego syna. Było tysiąc metod, by go stąd wykopać prosto w ramiona policji a nawet kogoś gorszego, choćby „na kradzież”. Lemke ze złodziejami rozprawiał się bezpardonowo i Staszek niejednokrotnie był tego świadkiem. Zresztą, nawet zabicie przymusowego robotnika nie było niczym zdrożnym, Lemke co prawda nikogo nie zabił, ale na okolicznych farmach to się zdarzało i ludzie o tym mówili.
– No posuń się – powiedział, kiedy Staszek stawiał bierny opór.
– Po co to robisz? – zapytał.
– Żebyś nie umarł z zimna. Masz tu coś innego, by się rozgrzać? Nie masz. To posuń się albo cię sam przesunę.
Po tym słownym zwarciu Staszek niechętnie przesunął się pod ścianę i po chwili poczuł ciało Alberta przy swoim. Ten przysunął go do siebie. Leżeli tak dłuższą chwilę i Staszek musiał przyznać, że jest mu coraz cieplej. Tymczasem ręka Alberta masowała ramiona i brzuch. Było mu dobrze, miód wypity przed chwilą dopełnił całości.
– Jajeczka też ci rozgrzać? – szepnął Albert a w jego głosie nie było nic żartobliwego, Staszek początkowo myślał, że się przesłyszał albo coś źle przetłumaczył, jednak położenie ręki Alberta wskazywało na intencje tożsame z zawartymi w pytaniu. Zgodzić się? Nie zgodzić się? Granice bezinteresownej pomocy zostały już dawno przekroczone i Staszek doskonale o tym wiedział. Tylko czego oczekuje ten chłopak? Może jest taki jak on sam, ale przecież nie potrzebuje do tego celu przymusowego robotnika z podbitego kraju. Zaczął się tym razem zastanawiać, czy po prostu nie znalazł sobie zabawki na wieczór. Nawet nieźle to było pomyślane, wiedział, że Staszek nie pójdzie się nikomu poskarżyć, bo przecież nikt mu nie uwierzy. Nawet jak uwierzą, to powiedzą, że sam go sprowokował. Jak by nie spojrzeć, dupa zawsze z tyłu.
– Nie wiem – odparł. – Zrób, co uważasz.
– Ja się w ogóle dziwię, że w tym lodzie ci jeszcze nie odpadły – odpowiedział Albert i wsunął ciepłą rękę w spodnie Staszka.
– Ale… wiesz, zesztywnieje mi – bronił się chłopak. Owszem, Albert może być zboczony, ale on sam musi do końca udawać heteroseksualistę. Nawet z ciepłą, pulchną ręką w kroczu.
– Przecież to normalne. Nie wstydź się.
Albert zgodnie z obietnicą masował jądra, ale jego ręka błądziła od pachwiny do pachwiny, ocierając się o sztywny już członek. Staszek zareagował dreszczami i podnieceniem większym niż w dotychczasowych sytuacjach, nawet tam na nadwiślańskich plażach.
– Fajny jest – szepnął Albert i już całkiem bez skrępowania masował organ delikatnymi ruchami od góry do dołu. – Cieplej ci?
– Mhm – odpowiedział Staszek i skupił się na coraz większym podnieceniu. Był już blisko i wstydził się tego, co nieuchronnie nastąpi, jeszcze nikt nigdy nie widział jego mleczka, a już na pewno nie miał go na rękach. – Już… Już…
Ręka nagle zatrzymała się a Albert przysunął swą twarz do Staszkowej. Długą chwilę leżeli w milczeniu.
– Boję się – szepnął Staszek, kiedy dotarło do niego, co naprawdę się stało.
– Czego?
Ale Staszek nie chciał mówić, wątpliwe, że w tym stanie nawet nie przeszłoby mu to przez gardło.
– Ale podobało ci się? – dociekał dalej. Staszek tylko kiwnął głową.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 0:17, 06 Mar 2018    Temat postu: 6.

Inspekcja przyjechała następnego dnia i Staszek pracował od siódmej rano na najwyższych obrotach. Gdy już zgarnął i wywiózł obornik, został przesunięty do czegoś, co lubił najbardziej – okorowywania bali drzew. Praca w cieple, bez smrodu i nawet nie taka ciężka, jeśli nie trzeba było przerzucać zbyt wielu bali. Miał czas na myślenie o tym, co zaszło poprzedniego wieczora. Z jednej strony chciał tego, myślał o tym już od dobrego roku, wyobrażał sobie, marzył. A gdy się to stało, miał wątpliwości. Poza groźbą śmierci, którą traktował jednak jako mało realną, zastanawiało go, czy robiąc to z Niemcem, nie dopuścił się zdrady. Za to na pewno nie pochwaliliby Polacy… Inna sprawa, że Albert już musiał to z kimś robić wcześniej, t nie był nieśmiały chłopiec po raz pierwszy gryzący zakazany owoc, był konsekwentny i od początku do końca wiedział co chce i do czego dąży. Później stanął w kącie i sam się zaspokoił, nic nie było widać, żałował Staszek. Nie wie nawet, jaki ma ogon. Z chęcią spróbowałby dziś ponownie, ale dziś może do niczego nie dojść, przynajmniej na to się zapowiedziało. Była już czwarta po południu a Lemke dalej oprowadzał komisję czy kto tam był, po gospodarstwie.
– To jest właśnie ten chłopiec – usłyszał nad sobą głos Lemkego i zamarł. A więc to się stało. Oderwał się od korowania, odłożył nóż i popatrzył na przybyłych. Trójkę stanowili Herr Lemke, jakiś cywil i wojskowy w czarnym.
– Od kiedy tu jesteś? – zapytał cywil.
– Od września – odpowiedział Staszek.
– Dobrze się pracuje? – zapytał tym razem wojskowy.
– Bardzo dobrze. Pan Lemke to dobry gospodarz – powiedział, to z przekonaniem w głosie.
– Dobrze cię tu karmią? – to znów cywil.
– Nie narzekam – znów odpowiedział Staszek.
– Na gut – powiedział cywil po zadaniu jeszcze kilku pytań łatwą i wyraźną niemczyzną. – Już dobrze mówisz po niemiecku – powiedział na pożegnanie i wraz z pozostałymi opuścił pomieszczenie.
Tego dnia pracę skończył około dziewiątej wieczór i po kolacji – ciemny chleb ale do tego gorące mleko z miodem – ciężko zmęczony poszedł do łóżka i prawie natychmiast zasnął. Nie wie, ile spał, kiedy poczuł, że go ktoś popycha. Trochę mu zajęło zrozumienie, kto to.
– Albert? – zdziwił się Staszek. – A co ty tu robisz o tej godzinie?
– Ciii – usłyszał w odpowiedzi. – Mam coś dla ciebie. Śpiwór wojskowy. Bardzo ciepły?
– Skąd go wziąłeś? – zdziwił się Staszek. On tu marznie już od listopada, kiedy chwyciły silne przymrozki, a tu niemal z nieba zjawia się wojskowy śpiwór.
– Ukradłem, ale nie pytaj jak i komu, bo i tak nie powiem.
Staszka korciło, by podpytać, jednak po chwili doszedł do tego, że tak naprawdę to wcale go nie obchodzi. Ważne, by było ciepło.
– A ty co, uciekłeś z domu?
– W pewnym sensie tak. Rodzice popili sobie z tą komisją i poszli spać a tamci odjechali. Stary rychło rano nie wstanie. Mogę tu siedzieć całą noc.
– Dobrze, a jak się coś stanie i będą cię szukać? Przecież od razu się domyślą, gdzie jesteś. A wtedy…
– Nikt nie będzie mnie szukał, niby po co? Rozbierz się, wypróbujemy ten śpiwór.
Śpiwór był szeroki i pachniał naftaliną, nawet gdy znaleźli się w nim we dwójkę, było między nimi sporo luzu.
– Faktycznie ciepło – skonstatował Staszek, rozkoszując się rzadką wygodą.
Chwilę po prostu leżeli, zasłuchani we własne oddechy i ciszę grudniowej, mroźnej nocy. Albert drażnił sutki Staszka, ten czując dotknięcie członka przyjaciela, powoli nabierał odwagi, by odwzajemnić pieszczoty. Choć ciągle w nim coś protestowało, był to tylko zgłuszony krzyk, który raczej nie ma szans w starciu z młodą żądzą.
– Powiedz mi, robiłeś to już z kimś?
– Natürlich – odpowiedział Albert. – Walenie konia to czasem jedyna wieczorna rozrywka w internacie.
– Opowiedz – nalegał Staszek.
– A co tu opowiadać… Śpimy na dwudziestoosobowej sali, często znajdziesz kogoś, kto zrobi ci dobrze. Czasem, kiedy opiekunowie już śpią, pada komenda: „Wichsen!” i wtedy każdy wyjmuje ogon i go męczy, oczywiście ci, którzy już mogą, bo nie wszyscy. Jest na sali sporo młodziaków, którym jeszcze nie stoi,
– A jak wpadniecie?
– Jeszcze się nie zdarzyło – odpowiedział Albert. – Podejrzewam, że wychowawcy dobrze wiedzą, co się dzieje wieczorem i celowo nie wchodzą. Poza tym światło jest obowiązkowo zgaszone od dziesiątej, więc nikt nic nie widzi. Czasem wali się pod prysznicami, ale to mniej, bo nie wszystkim się podoba i są tacy, którzy mogą donieść. Czasem w nocy ktoś podejdzie ci do łóżka i bez pytania zacznie ci walić, ale to są w kółko dwie, trzy te same osoby.
Staszek wysłuchawszy tego pluł sobie w brodę. On myślał o jakimś uczuciu, a on po prostu wychowany na internatowej rutynie robi to, czego mu brakuje… Instynktownie odsunął się. Dobrze, tylko w tym przypadku zdobycie chłopaka nie było wcale takie oczywiste i Albert musiał wykonać sporą pracę, zanim osiągnął to, o co się starał. Nie mówiąc o zagrożeniach, tam ryzykowali tylko wejściem nauczyciela, co mogło się skończyć najwyżej na myciu kibli, to w końcu elitarna szkoła i raczej nie wymierza się kar dzieciom wyższych dygnitarzy. Coś tu nie do końca grało.
– A ty? Robiłeś to? – zapytał Albert.
– Nie, tylko podpatrywałem na łąkach nad Wisłą, jak miałem trzynaście lat – wyznał Staszek i opisał, co widział.
– Też bym chciał sobie pooglądać, tylko nie bardzo wiem, gdzie coś takiego znaleźć. Teraz jest wojna i szwule nie mają lekkiego życia…
– No i kilka osób go dotykało, na pewno nie będziesz pierwszy. A kilku nawet miało na to ochotę – tu opowiedział przeprawę z wojskowym lekarzem.
– Lekarz to u nas maca prawie oficjalnie – odpowiedział Albert. – Mnie się nie zdarzyło, ale chłopaki mówią, że kilku nawet zwalił. Taki to ma dobrze…
Staszek zdobył się na odwagę i potrącił wierzchem dłoni członek Alberta. Jeśli on się tak przechwala, to pewnie nie będzie miał nic przeciwko – myślał. Albert zaś nie tylko nie miał nic przeciwko, ale wręcz wcisnął swój organ w rękę chłopca.
– Nie bój się, śmiało.
Staszek odkrywał centymetr po centymetrze członek przyjaciela, pierwszy obcy w jego ręce. Tych wyskoków z kuzynem nie liczył, co on wtedy czuł… Albertowy ogon był słusznej długości, nawet większy od jego własnego, a w pod tym względem ułomkiem przecież nie był. No i miał większą główkę, całą oślinioną czy pokrytą inną śliską substancją. Może jądra Alberta były nieco mniejsze, ale za to był pokryty równym, miłym w dotyku, miękkim zarostem, w którym Staszkowe palce buszowały z przyjemnością.
– Co tak zgrzyta? – przerwał błogą ciszę Albert. Istotnie, ze stosu desek dobiegał głuchy odgłos jakby piłowania.
– Myszy – odpowiedział Staszek i po chwili zdziwił się reakcji Alberta, który przycisnął go do siebie.
– Biedny jesteś – szepnął mu do ucha. – No pobaw się nim, nie ochlapię cię.
– A nawet jeśli ochlapiesz to co? – przekornie zapytał Staszek. – Mnie to nie przeszkadza. – A ty jak już chlapniesz to mi na brzuch.
Wkrótce i jeden i drugi popłynęli obficie, nie przejmując się specjalnie plamami nasienia, które wsiąkały w wojskowy śpiwór.

Kolejna wizyta Alberta miała miejsce w sylwestrową noc, tym razem okupiona pieczoną brukwią. Niemiec już nie robił żadnych przymiarek czy podchodów, gdy już Staszek się nasycił, bezceremonialnie zdjął spodnie i majtki po pół łydki i natychmiast wśliznął się do śpiwora.
– Nie miałeś żadnych problemów z wyjściem? – zapytał Staszek przywarłszy do ciepłego przyjaciela. Na razie podstawowe potrzeby, reszta później – pomyślał chłonąc ciepło. Masywna, ciepła dłoń Alberta masowała plecy, ześlizgując się coraz niżej. Gdy już była nieco poniżej krzyża, Staszek przestraszył się. Do czego to wszystko prowadzi? Coś, co miało początkowo być niewinną koleżeńską rozmową, wyrwało się całkowicie spod jego kontroli a stery w oczywisty sposób przejął Albert. Nie, żeby mu się to nie podobało, ale gdzie jest ta granica, kiedy powinien powiedzieć „nie”? Nieważne jak on, Staszek, dobrze by się czuł, tamten dalej był Niemcem i przez takich jak on znalazł się tutaj, przymierał głodem i pracował osiemnaście godzin na dobę. Jak łatwo było go kupić, za kilka kromek chleba i garść orzechów i kilka godzin pracy mniej. Czy na pewno?
– Odwróć się – szepnął Albert.
A temu o co teraz chodzi? Zastanawiał się, na wpół bezwiednie wykonując polecenie, co w śpiworze wcale nie było takie proste. Całymi plecami chłonął ciało, nie zważając na to, że Albert nieuchronnie zbliżał się do miejsca, o którym Staszek najchętniej by zapomniał. Teraz już się nie dało, obrazy z nadwiślańskich łęgów wracały do niego prawie niezmącone zębem czasu. Lawina skrajnych odczuć i myśli przewalała się przez umysł Staszka, gdy ręka jak taran zmierzała dom miejsca, gdzie pośladki się łączą.
– Albert? – szepnął. – Czy to jest konieczne?
– Chcę tego. I chcę tego właśnie z tobą – odpowiedział mu do ucha. – Odchyl pośladek, ten na górze.
Staszek nieco stropiony tępo wykonał polecenie. Za chwilę prawie wył z bólu, gdy ciążki, gruby kutas szturmował jego wnętrze.
– Zaraz będzie w środku – szeptem uspokoił go Albert.
Pierwsze pchnięcie. Potem drugie i następne. Pięć, sześć, siedem. Po początkowym bólu nie zostało już ani śladu i coraz bardziej wczuwał się w rytm partnera. W rym samym momencie od mulicy dał się słyszeć warkot samochodów, który urwał się tak nagle jak się zaczął, zamieniając się w jazgot męskich głosów, krzyków i nawoływania. Albert przerwał pompowanie.
– Co to jest?
– Nie wiem – szepnął Staszek. – Boję się.
Głosy rosły na sile i stawały się coraz bardziej agresywne.
– Zbliżają się. Chowaj się!
Albert z trudem wykaraskał się ze śpiwora i bezradnie rozglądał się po ciemnej drewutni.
– Tam za tymi sągami jest trochę wolnego miejsca, kryj się! – Staszek już nie szeptał a mówił agresywnym, charczącym półgłosem. – Schnell!
W tym samym momencie, gdy patrzył na chowający się tyłek chłopca, drzwi drewutni otwarły się gwałtownie a pomieszczenie wypełniło ostre światło z latarek,. Świecąc chłopcu prosto w oczy. Instynktownie zasłonił oczy.
– Wer bist du? – zaszczekał męski głos.
– Ich heiße Stanisław – odpowiedział Staszek i opuścił rękę. Teraz widział trzech żołnierzy w czarnych mundurach stojących zaraz przy drzwiach, z karabinami w dłoniach.
– Co tu robisz? Ukrywasz się?
– Pracuję u gospodarza, mieszkam tu – odpowiedział Staszek zastanawiając się, co robi Albert i czy jest wystarczająco dobrze schowany.
– Wyjść z łóżka! – szczeknął drugi.
Na Staszka padł blady strach, przecież był bez majtek. Rozważał jakąś formą biernej odmowy, za wiele jednak widział i się nasłuchał, by wiązać z tym jakąkolwiek nadzieję. Trzeba robić, co mówią i to natychmiast. Uwolnił się więc ze śpiwora i stanął na baczność ze sztywnym członkiem.
– A, konika sobie walimy, nicht wahr? – powiedział jeden z lubieżnym, oślizgłym uśmiechem.
W tym momencie zza sterty szczap dał się słyszeć chrobot i żołnierze zamilkli jak na komendę. Staszkowi serce podskoczyło do gardła. Teraz to już koniec – pomyślał.
– Kto tu jeszcze jest? – zapytał ostro żołnierz.
– Nikt, tylko ja – odpowiedział niepewnie Staszek. W tym samym momencie ze stosu zeskoczył jeden z kotów i zniknął w ciemności za drzwiami.
– Scheiße! – zaklął żołdak.
– Patrzcie, jaką on ma parówę! – powiedział trzeci, najniższy. Jak na komendę światło wszystkich trzech latarek skierowało się na jego sterczące przyrodzenie.
– Polnische Schweine! – zaklął ten pierwszy, podszedł do Staszka i z otwartej dłoni wymierzył mu siarczysty policzek, drugą poprawiając w żołądek. Chłopcem zachwiało, ale dalej stał mężnie, czuł tylko smugę krwi płynącą przez wargi i spadającą na wychudzony tors. Piekący ból równoważyło przekonanie, że jednak nie wykryli Alberta.
– Można by się z nim zabawić – zasugerował ten trzeci. – No szykuj dupę mały! – rozkazał sięgając do swego czarnego pasa. Podszedł do Staszka i chwycił go za członek. – Będzie dymanko, będzie… Nachyl się, schnell!
– Teraz nie czas na figle – powiedział ten pierwszy. – Rozejrzyjcie się tu i szukamy dalej. Po czym wymierzył jeszcze jeden policzek i kilkakrotnie kopnął Staszka wojskowym butem w tyłek i po udzie. Chłopiec padł.
– Zdaje się, że czyste – zameldował ten trzeci, który obszedł drewutnię dokoła.
– Idziemy. Schneller! Bo go nigdy nie złapiemy i to my będziemy w dupę bici.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 22:39, 06 Mar 2018    Temat postu: 7.

Głosy powoli oddalały się, a warkot odjeżdżających samochodów rychło zanikł. Jednak dłuższą chwilę trwało, zanim Albert wyłonił się zza sterty drewna i tak jak stał, nago rzucił się do leżącego na brudnej, pokrytej trocinami podłodze chłopca.
– Wszystko OK? – zapytał.
– Boli – szepnął Staszek. – Nic nie mów, bo oni tu wrócą.
– Nie sądzę – odpowiedział Albert. – Przeszukali ogród i okolicę i pojechali, oby na zawsze – dodał zapalając świeczkę. – Ale ty jesteś pokrwawiony…
Z najwyższą troską ułożył chłopca na posłaniu i rękawami własnej koszuli ścierał krew z twarzy i torsu Staszka.
– Poczekaj, skoczę po jakąś wodę – powiedział nakładając spodnie. – Nic nie rób, leż spokojnie.
Staszkowi kręciło się w głowie i zbierało na wymioty, od których powstrzymywał się nieziemską siłą, choć w ustach czuł przypływ typowej dla wymiotów śliny. W końcu nie wytrzymał, a z ust poleciała zabarwiona krwią ciecz. W tej samej chwili do drewutni wszedł Albert, tym razem okryty jakąś szarą kapotą. W rękach trzymał parujący kubek.
– Bydlaki! – zakrzyknął. – Popij – podał mu kubek.
Staszek wziął dwa łyki napoju i popatrzył na Alberta niewidzącym wzrokiem. Żołądek bolał jak cholera, w głowie nie przestawało się kręcić. Nadto nad nim stał Albert i gorączkowo zastanawiał się co robić.
– Jutro jest Nowy Rok i nie pracujesz?
– Pracuję, ale mniej i zaczynam od dziewiątej – odpowiedział Staszek. – Gnój ze świniarni trzeba wyrzucić, podać paszę. Twój ojciec powiedział, że więcej nie będziemy robić, zresztą gdzieś idziecie na wieczór – zakończył, bo dusił go kolejny odruch wymiotny.
– Kto idzie ten idzie. A teraz pomogę ci się ubrać i na noc idziesz do mojego pokoju.
Staszek oprzytomniał od razu. Propozycja co prawda była kusząca, ale jej konsekwencje mogły okazać się nieobliczalne, łącznie z tymi najcięższymi i to nie tylko dla niego, ale w najgorszym przypadku dla całej rodziny. Pomyślał o ludziach, których widział w Hirschbergu, a o których mówili, że wiozą ich na rozstrzelanie. Były to osoby starsze i chore, niezdolne do pracy, których nie zakwalifikowała komisja lekarska.
– Oszalałeś? Wiesz czym to grozi?
– Mam to głęboko w dupie – odpowiedział gniewnie Albert. – Wtedy ciebie i tak zabiją, a mnie już będzie i tak wszystko jedno. Ubieraj się – warknął.
Znaczenie i waga tej wypowiedzi doszła do niego o wiele później. Bolącym ramieniem sięgnął po spodnie.
– Rano obudzę cię o ósmej i wyjdziemy tylnymi drzwiami. Ojciec i matka pewnie jeszcze będą spać, nie bój się, musi się udać.
– A jak nie? – Staszek był nieugięty.
– Nie myśl o tym. Na razie popij. Możesz wstać o własnych siłach?
Staszek skinął głową, wstał i ponownie padł na posłanie.

Na wpół zataczając się przeszedł przez podwórze, prowadzony pod ramię przez Alberta. Przemknęli najpierw pod ścianami zabudowań gospodarczych, następnie Albert zatrzymał Staszka ręką i uważnie wpatrywał się w ciemność i widniejący dobre pięćdziesiąt metrów dalej kontur domu, całkowicie ciemny, w oknach nie paliło się żadne światło. Widocznie lustracja musiała wypaść pomyślnie, bo kiwnął głową, jakby odpowiadając swoim myślom.
– A teraz szybko, i nachyl się, najlepiej tam, gdzie nie ma śniegu.
Część śniegu wyła wymieciona, niewielkie zaspy znajdowały się głównie pod drzewami i przy murach.
– Jak już dobiegniemy to od razu pod mur i z drugiej strony – zarządził Albert konspiracyjnym szeptem.
Mimo że Staszek nie był częstym gościem w domu państwa Lemke, topografię budynku zdążył już rozpracować, w końcu nigdy nie wiadomo kiedy i do czego się przyda. Trzymając się za bolący żołądek, przemknął karnie przez podwórze i, omijając śniegowe zaspy, niekiedy sięgające poza kostki, wolno posuwał się w stronę tylnego wejścia. Po chwili przywitał ich zapach kiszonej kapusty, której beczki znajdowały się w tylnej części korytarza.
– Teraz w lewo – szeptem powiedział Albert. Jego pokój znajdował się w narożnej części domu, z oknem na drogę główną, która prowadziła do wsi.
Gdy Albert zapalił małą lampkę elektryczną, Staszek rozejrzał się po pokoju. Przede wszystkim zwrócił uwagę na ogromny piec kaflowy, od którego biło ciepło. Zaraz przy piecu stało łóżko, jak przystało na porę dnia posłane, z niestarannie przerzuconą kołdrą w białej poszwie. Całość dopełniały masywny stół ze stojącym obok żółtym krzesłem, brązowa szafa, pamiętająca chyba połowę dziewiętnastego wieku i sekretarzyk na książki i dokumenty, o wiele nowszy. Mimo pewnej toporności taki pokój wydawał się Staszkowi szczytem luksusu. Tymczasem Albert dołożył do pieca kilka szczap i, zamknąwszy żeliwne drzwiczki, starannie ułożył Staszka na łóżku.
– Jakoś się zmieścimy we dwójkę – pocieszył go.
W tym momencie rozległo się pukanie do pokoju. Staszek zamarł z przerażenia, a żołądek skurczył mu się po raz kolejny. Stojący przed łóżkiem Albert narzucił pierzynę na chłopca, i, nie gasząc światła, otworzył drzwi.
– Albert, wychodziłeś gdzieś? – Staszek rozpoznał głos Frau Lemke.
– Tak, byłem zobaczyć, co te pomioty Hitlera zmalowały w ogrodzie – odparł spokojnie chłopak, starając się jednocześnie tak stanąć w drzwiach, by zasłonić łóżko. – Na szczęście poza odciskami buciorów chyba nic nie zrobili. Jutro się zobaczy.
– Ciii… Jeszcze ktoś usłyszy – powiedziała cicho Frau Lemke. – Ale już nie wychodź, oni mogą wrócić. Jak szukają jakiegoś dezertera czy innego wywrotowca, to mogę kręcić się tu aż do rana.
– Pieprzę ich – odpowiedział zimnym głosem Albert. W tym momencie mdłości znów chwyciły Staszka i błagał, w myślach, by ta rozmowa skończyła choćby natychmiast.
– Boję się o tego Polaka – powiedziała cicho gospodyni.
– Mamo, nie panikuj, zapewniam cię, że nic mu nie będzie. A teraz daj synowi się wyspać w imię zwycięstwa faszyzmu i panowania tego psychola nad całą Europą.
– Za dużo sobie pozwalasz – stwierdziła Lemke i zamknęła cicho drzwi.
Staszek zauważył już, że o ile gospodarz jawnie krytykował Führera, Frau Lemke zajmowała mniej jednoznaczne stanowisko. Odm Alberta dowiedział się, że przed wojną należała do związku kobiet i jawnie wspierała Hitlera. Dopiero podczas wojny trochę zweryfikowała swoje sympatie, ale nie na tyle, by tolerować postawy jawnie antyfaszystowskie. Jeśli kiedyś coś złego się stanie w tym domu albo z tą rodziną, to właśnie przez nią, myślał Staszek. Czy Frau Lemke byłaby w stanie donieść na własnego męża i syna? O ile w syna nie wierzył, zakablowanie żony wcale by go nie zdziwiło. Staszek szanował Lemkego, choć z wiadomych powodów go nie lubił, Frau Hildegardy Lemke się bał i rozmawiał z nią tylko, kiedy naprawdę to było konieczne.

– Gdzie znów idziesz? Nie zostawiaj mnie samego w tym pokoju.
– Idę po jakiś słoik czy butelkę, gdyby zachciało ci się sikać – odpowiedział Albert. – Przecież nie pójdziesz do kibla w domu.
On ma rację, pomyślał Staszek, tym razem bardziej dba o własną skórę. Na szczęście nie zniknął na długo i wkrótce rozbierał się przy łóżku. Dopiero teraz zobaczył całą postać w pełnym świetle. Albert był masywnym chłopcem, a szerokimi barkami, ale nie zwężający się w kierunku nóg, co, jak zauważył Staszek, było charakterystyczne dla szczupłych mężczyzn. Tymczasem Albert był bardziej klocowaty, choć nie gruby, mimo że zaznaczał mu się lekki brzuszek. Miał jasną karnację, inaczej niż on sam. Staszek obserwował lekko owłosione nogi, meszek na brzuchu i bujne kępki owłosienia łonowego, tego samego, którego mu poskąpiono. Kiedy będę wyglądać tak jak on? – zastanawiał się. Duży, zgrabny, ciemniejszy niż reszta skóry członek spoczywał opierając się na zgrabnych jądrach schowanych w lekko skurczonej mosznie, którą pokrywały białawe, krótkie włosy. Członek kończył się jeszcze przed spodem jajek, ze zdziwieniem skonstatował, porównując w myślach do własnego, opadającego dużo niżej.
– Suń się – poprosił Albert i wyłączył lampkę nocną.
Staszek sądził, że chłopak zanurkuje od razu do jego odbytu i będzie starał się skończyć to, co zaczął, jednak on najwyraźniej miał inne plany. Przełożył pod głową chłopca rękę i gładził mu policzek i piersi.
– Teraz będziesz bezpieczny – szepnął. – Jakby działo się coś złego to mów albo budź mnie.
– Która jest w ogóle godzina? – Staszek zdziwił się, że zadał to pytanie. Oczywiście nie miał zegarka, do pracy najczęściej go budzono, choć w międzyczasie zdążył uregulować swój zegar biologiczny i budził się sam. To, że wylegiwał się w łóżku dopóki przyjdzie Lemke i przyniesie mu śniadanie, to inna sprawa, O ile to można nazwać łóżkiem. To, w którym leży, to prawdziwe łóżko. Nie sądził, że położy się w jakimś prawdziwym łóżku przed końcem wojny, o ile oczywiście Niemcy przegrają, w innej sytuacji przyjdzie mu zapomnieć o tym do końca życia.
– Dochodzi dziewiąta. Do rana wydobrzejesz, a jak nie to będziemy się martwić dalej – odpowiedział Albert, nie przerywając głaskania.
— Powiedz mi, po co to wszystko robisz – zapytał Staszek po długiej chwili milczenia. Ryzykujesz, narażasz się.
– Bo lubię mocne wrażenia – odpowiedział bez przekonania Albert.
– Przecież cudem uszedłeś z życiem w tamtej szopie. A teraz mogą nas razem złapać, słyszysz ten samochód?
Istotnie, jakieś auto przejechało drogą, a jego dźwięk jeszcze jakiś czas wypełniał przestrzeń. Zamiast odpowiedzi Albert jeszcze mocniej przycisnął Staszka do siebie.
– Nie myśl o tym, nic dobrego z tego nie wyniknie – powiedział. – Ciesz się łóżkiem, czystością, odpoczywaj, tyle mogę ci pomóc.
– Ale po co pomagać? Przecież dostanę kulkę w łeb tak czy owak. Teraz czy później, wszystko jedno, i tak skończy się tak samo.
– Może po prostu nie chcę cię mieć na sumieniu? – odparował Albert. – Może nie chcę, by przeze mnie ktoś cierpiał? – zastanawiał się głośno.
Staszek wiedział, że nic więcej nie wyciśnie. Ciekawe, ilu Niemców przejmuje się losem Polaków, pomyślał. Uważał Alberta za dziwaka. Nawet jeśli nienawidzi Hitlera, to przecież sam jeden świata nie zbawi. On sam przeciwko pułkom wojsk, armii propagandzistów, Hitlerjugend czy innym organizacjom. Takich jak on się dusi jak robaka. Ciekawe, czy on to wie? Może jest za młody? Na pewno za mało przeszedł – myślał dalej Staszek. Gdyby go tak przepędzili z Warszawy do Hirschberga, znieważając kiedy się tylko da, może byłby ostrożniejszy. No ale to przecież jego nie dotyczy. Może po prostu nie zdaje sobie sprawy z grozy sytuacji? Przecież to, co zobaczył stojąc z gołym tyłkiem między zawilgłą ścianą a stos pociętych bali musiało go czegoś nauczyć, nawet jak nie wyściubiał nosa z tej swojej szkoły.

– Albert, śpisz już?
– Nie, jeszcze nie – odpowiedział. Staszek leżał na jego torsie i głaskał jego ręce i barki.
– Czy możesz… to znaczy czy możemy zrobić… no wiesz, to co nam przerwano.
– Nie wiem, czy jeszcze chcę – odpowiedział Albert. – Jak sobie przypomnę, to jeszcze teraz gęsia skórka mi się robi na plecach. A poza tym… cholera wie, co ci zrobili ci bandyci. Nie chciałbym cię rozwalać jeszcze bardziej.
– Ale ja się już lepiej czuję – zapewnił Staszek żarliwie.
– No nie wiem… – wahał się. – Tak ci się to spodobało?
– Od kiedy widziałem tamtych dwóch nas Wisłą, zawsze zastanawiałem się, jakby to było… Już wiem, ale nie wiem wszystkiego.
Masywna ręka Alberta, może trochę wbrew niepewności właściciela głaskała pośladki Staszka, tak jak poprzednio zbliżając się do celu. Staszek bez słowa strząsnął rękę przyjaciela i odwrócił się do ściany, po czym położył na brzuchu. Albert zrolował poduszkę i wcisnął ją pod podbrzusze Staszka. Wszedł w niego najdelikatniej jak potrafił, mimo to chłopiec wydał zduszony jęk bólu. Kilka pierwszych posunięć raniło go, ale z każdym następnym malał ból a rosły podniecenie i przyjemność. Szybko też załapał, że ta zabawa wymaga współpracy i wtedy jest jeszcze przyjemniej. Albert czuł, że wielkimi krokami nadchodzi koniec, i to wyjątkowo silny, z uczuciami skumulowanymi w ciągu obu zwarć. Pchnął mocno i zamroczony rwącym doznaniem, padł na plecy przyjaciela.
– Już? – szepnął Staszek.
– No… tak jakby – wysapał Albert.
– Nie wychodź ze mnie jeszcze… Jest mi tak dobrze.
– Sam się wyślizgnie jak opadnie – zaśmiał się cicho Albert.
Albert już chyba spał, a Staszek walczył z wieloma przeciwnikami: bólem odbytu, żołądka, łydek, podnieceniem i smutkiem, że niedługo wszystko wróci do ponurej rzeczywistości. Już nawet nie chodziło mu o te przemycane świeczki czy kromki chleba, choć ona też w dużej mierze poprawiały jego sytuację, nie czul się tak głodny jak jeszcze miesiąc temu. Najważniejsze było co innego: przy Albercie odzyskiwał poczucie bezpieczeństwa, wewnętrzny spokój, opanowanie. Jeszcze kilka dni temu, gdyby mu ktoś powiedział, że do tego przyczyni się Niemiec, wyśmiałby go. Co będzie dalej?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 0:39, 07 Mar 2018    Temat postu:

Pytanie kontrolne: ktoś to czyta?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
waflobil66
Wyjadacz



Dołączył: 15 Lis 2010
Posty: 505
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 11 razy

PostWysłany: Śro 11:05, 07 Mar 2018    Temat postu:

Tak, ktoś to czyta, ogromnie zafascynowany! Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 11:24, 07 Mar 2018    Temat postu:

Obecnie mam już napisane 22 odcinki i piszą się następne. Na moim chomiku (adres w stopce) pojawiają się zawsze wcześniej niż tutaj – zapraszam.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
Strona 1 z 10

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin