Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

I znów będziemy razem
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 11:03, 11 Kwi 2018    Temat postu:

Jeszcze około trzech tygodni (jestem na ukończeniu tej opowieści i zastanawiam się, czy nie ciągnąć tego dalej).

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pansiak
Adept



Dołączył: 07 Maj 2016
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Skąd: bielsko-biała

PostWysłany: Śro 15:52, 11 Kwi 2018    Temat postu:

Człowieku ...nie znecaj się ...pisz przeklejaj czy co tam innego

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Pansiak dnia Czw 22:12, 12 Kwi 2018, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 18:13, 11 Kwi 2018    Temat postu:

Na razie napisałem 58 odcinków i codziennie będzie nowy. Tak mniej więcej przez 3 tygodnie.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 0:04, 12 Kwi 2018    Temat postu: 41.

– Słyszysz? – Achim przystanął i popatrzył na Staszka. Deszcz zacinał im prosto w twarz, wiatr chłostał nieprzyjemnie. Gdzieniegdzie były widoczne płaty szarego śniegu. Staszek stanął na chwilę i nasłuchiwał.
– E, wydaje ci się – osądził. – Na wszelki wypadek nie odzywajmy się na razie.
Szli dalej a ażurowa konstrukcja mostu zbliżała się, rosła w oczach z każdym krokiem mimo zamglonego powietrza.
– Patrz, pod nami widać rzekę – powiedział Achim.
Staszek popatrzył w dół i czuł, jak kręci mu się w głowie. Teraz tylko zacisnąć zęby i iść… Zbierało mu się na wymioty, żołądek podjeżdżał mu do gardła, a nogi powoli gubiły rytm.
– Ej, idź jakoś prosto – usłyszał szept Achima.
Nie chciał mu mówić, że się boi i machinalnie szedł przed siebie z oczyma wbitymi w podkłady kolejowe, potykając się co jakiś czas. Kilka razy nawet zarył nieprzyjemnie kolanem o podkład. Wydawało mu się, że ten most nigdy się nie skończy. Nagle usłyszał serię z karabinu automatycznego i stanął jak wryty.
– E, to daleko stąd – odezwał się Achim. – Nie ma się czego bać, przynajmniej na razie. Idziemy.
Weszli na część mostu pokrytą blachą, która dudniła przy każdym kroku. Staszek usiłował poruszać się tak, żeby nie było słychać, ale na próżno. Jeszcze tylko brakowało, by wpaść przez taką głupotę, pomyślał.
– No, powoli kończy się ten most – powiedział Achim. Staszek przełamał się i popatrzył wokół siebie. O ile nad nim górował strzelisty ażur mostu, kończył się za kilkanaście metrów. Później szli po wysokim nasypie, minęli stację Popelwitz, ale to nie była ta, o której mówił doktor. Zaraz za peronem zaczynały się bezładnie stojące wagony kolejowe, Minęli kilkanaście. Wkrótce znów zaczął się peron dworcowy, tym razem nie mogło być pomyłki, Breslau Nikolaitor – głosiła tablica. Staszek zatrzymał się przy jednym z wagonów. Był to wagon osobowy z przedziałami. Biała jedynka wymalowana między drzwiami a oknem świadczyła, że jest to wagon pierwszej klasy. Potrząsnął za klamkę, uskoczyła od razu. Otworzył drzwi i wszedł do ciemnego korytarza. Przeszedł kawałek sprawdzając po kolei przedziały. Były puste.
– Wejdźmy tu na chwilę – powiedział do Achima. – Jestem zmęczony, chciałbym odpocząć trochę.
– Nie lepiej jak od razu pójdziemy?
Jednak Staszek nie dał się przekonać. Jako mieszkaniec wielkiego miasta wiedział, że najniebezpieczniej jest właśnie w nocy, kiedy, jak to nazywał, miejskie wilki wychodzą na żer. Jakby na potwierdzenie swych myśli całkiem niedaleko od stacji usłyszeli kilka wystrzałów z pistoletu.
– No szybciej – popędził gramolącego się na schodki wagonu Achima.

Weszli do przedziału i zasłonili zasłony z obu stron. Rudi od razu wskoczył na miękkie siedzenie.
– Chcesz tutaj spać? – zapytał Achim.
– Chyba tak. W nocy w mieście możemy najwyżej zarobić kulkę w łeb. Poza tym nie znamy miasta, wolałbym poruszać się, jak jest jasno. Na razie proponuję coś zjeść i przespać się trochę.
Byli w trakcie kolacji przygotowanej i jedzonej przy mdłym świetle latarki, gdy usłyszeli trzask otwieranych drzwi. Ktoś w ciężkich buciorach biegł przez korytarz. Rudi poruszył się niespokojnie i cicho zawarczał.
– Rudi, cisza – szepnął Staszek, zgasił latarkę i położył rękę na głowie psa dokładnie w momencie, kiedy kroki rozbrzmiewały na wysokości ich przedziału. Kroki jednak szybko oddaliły się i silny trzask drzwi oznajmił, przynajmniej na razie, koniec ich kłopotów. W milczeniu i ciemności zjedli kolację składającą się z chleba z margaryną i białym serem, kiszonych ogórków i jabłek.
– Jak było u doktora? – zapytał Staszek pakując resztę żywności.
– Nawet nieźle. Ma fajne dzieciaki, bliźnięta, nawet się z nimi bawiłem. Ale jego żona jest jakaś dziwna. Nie wiem, czy mnie lubiła. Cały czas patrzyła się na mnie spode łba. A jak u tego chłopa?
Staszek opowiedział o sowim pobycie starannie omijając sprawy łóżkowe, jednak Achim go zaskoczył.
– Widziałeś mu ogon? Ten facet musi mieć bardzo duży, wystarczy popatrzeć jak siada. Takiej buli nie widziałem jeszcze u nikogo.
– Widzieć widziałem i masz rację, jest na co patrzeć.
– Ładniejszy niż mój? – zapytał kokieteryjnie Achim.
– Trudno powiedzieć. Na pewno twój jest przymocowany do lepszego właściciela.
Achim ujął dłoń Staszka i położył na własnym kroczu. Staszek od razu wyczuł, że chłopak jest podniecony. Miękko nacisnął kilka razy jego erekcję, wyczuwając żołądź.
– Brakowało mi tego – powiedział przepraszająco. – W domu cały czas ktoś był, poza tym na początku mi się nie chciało.
– No już tak się nie tłumacz – uśmiechnął się Staszek wyciągając członek Achima. Znajomy zapach uderzył go w nozdrza i zawładnął nim całkowicie.

Otworzył oko i pierwsze, co zrobił, to popatrzył na zegarek. Była siódma i w przedziale było już jasno. Achim spał rozłożony na przeciwnej ławce z nie do końca zapiętym rozporkiem, przez który wystawała falbanka napletka. Otworzył okno i popatrzył. Jak okiem sięgnąć, wszędzie były wagony, zielone osobowe i brązowe towarowe. Przypomniał sobie, że ktoś mówił o tym, że zbombardowano dworce kolejowe i zrozumiał, dlaczego wszystkie tory są zajęte. Przeciwne okno wychodziło na park, za którym była jakaś ulica, z tej odległości ledwie dostrzegalna. Tylko migające przez prześwity w drzewach kolory świadczyły, że rozpoczął się poranny ruch. Zamknął okna, wrócił do przedziału i wyjął mapę, którą dostał od Knoblocha. Szybko odnalazł na niej dworzec Nikolaitor i ulicę, na której mieszkał syn Piontka. Pomyślał, że najprościej byłoby torami, w zasadzie prosta droga, ale ze swych warszawskich czasów pamiętał bahnschutzów, z którymi lepiej było nie zadzierać.
– Już wstałeś? – zapytał sennym głosem Achim.
– Nie tylko wstałem, ale powoli będziemy się zbierać. Tu może się zrobić niebezpiecznie – odpowiedział Staszek robiąc kanapki z chleba i suchej kiełbasy od doktora. Kiełbasy nie miał w ustach od kiedy opuścił warszawę, toteż teraz delektował się jej zapachem, krajał z namaszczeniem, uważnie obserwując każdy plasterek.
– To teraz gdzie idziemy? – chciał wiedzieć Achim.
– Piontek dał mi adres swojego syna. Wątpię, aby oni nas tam przetrzymali, ale przynajmniej czegoś się dowiemy. To nie jest bardzo daleko stąd, ale trochę będziemy musieli przejść.

Przeszli przez przylegający do dworca park i znaleźli się na Friedrich Wilhelmstraße. Patrzyli przed siebie wstrząśnięci. Południowa pierzeja ulicy była niemal całkowicie wyburzona, przeważały kikuty domów, gdzieniegdzie zgliszcza spowite były dymem.
– Boże, w co myśmy się władowali – westchnął Staszek i mocno uścisnął rękę Achima. – Licz się z tym, że będzie coraz gorzej.
Szli chodnikiem omijając zalegające gdzieniegdzie gruzy. Pies kroczył zaraz za nimi, od czasu do czasu węsząc w ruinach.
– Mam nadzieję, że gdzieś jeszcze są jakieś całe domy – odezwał się Achim.
– Na pewno nie tu… Zobaczymy.
PO kilkudziesięciu metrach minęli okrągły budynek bez żadnych okien, wokół którego kręciło się sporo ludzi.
– A co to jest? – zdziwił się Achim.
– Mnie to wygląda na jakiś bunkier czy schron. Nie wiem, czegoś takiego jeszcze nie widziałem – odpowiedział Staszek wpatrując się uważnie w budowlę. Pod bunkrem stało kilka wojskowych gazików i jeden samochód policyjny. Odruchowo przyśpieszył kroku. Następnie przechodzili koło zrujnowanego sklepu, sprzedającego papierosy, gazety i inne drobiazgi. Widać było, że po zburzeniu przez bombę ruiny zostały dokładnie splądrowane. To samo spotkało sklep spożywczy kilkanaście metrów dalej, wyłamano drzwi i ogołocono wszystkie półki. Pozostały tylko szyldy, nawet szyby zdążono wyjąć z ram okien, jeśli gdzieś się uchowały.
– Patrz, tu! – pociągnął go za rękaw Achim i skręcił w stronę jakiejś ruiny po lewej. Istotnie, spod gruzów wystawała noga obuta w znoszony trzewik i czarne skarpetki. Podeszli bliżej. Był to szczupłej budowy chłopiec w jego wieku albo nieco młodszy. Widać nalot zaskoczył go w momencie, gdy gdzieś szedł, gdyż miał na sobie krótkie palto i czapkę. Staszek spojrzał na niego, zamknął mu oczy, przeżegnał się i uronił łzę.
– Biedny – powiedział cicho. Twarz chłopca wyrażała zdziwienie. Nie bardzo zastanawiając się, co robi, sięgnął do wypchanej kieszeni spodni chłopaka i wyciągnął z niej chudy portfel. Szybko przejrzał jego zawartość i znalazł między innymi legitymację szkolną wystawioną na nazwisko Heinrich Schmidt. Popatrzył na zdjęcie.
– Bardzo jest podobny do mnie? – zapytał Achima podając mu legitymację.
– Trochę podniszczone, ale gdybyś mi pokazał, to pomyślałbym, że to ty – odpowiedział przypatrując się pod światło.
Staszek, niewiele się zastanawiając, schował dokument do kieszeni i jeszcze raz podszedł do zwłok chłopca.
– Dzięki ci Heniu, spoczywaj w spokoju. Dzięki mnie pożyjesz jeszcze jakiś czas – powiedział, przeżegnał się i ruszyli w dalszą drogę.
Ten widok zwarzył mu nastrój, choć przy trzecim napotkanym trupie, tym razem mężczyzny w średnim wieku, odzyskał spokój. Wyglądało, że będzie tego o wiele więcej i należy powoli się przyzwyczajać. Zresztą kto wie, w jakim charakterze on sam będzie na ulicy za kilka dni… Nie uszli zbyt daleko, kiedy z głębi ulicy dobiegł dziwny, choć nie do końca nieznany metaliczny dźwięk, narastający z każdą chwilą. Instynktownie pociągnął Achima za rękaw i zniknęli za najbliższą ścianą. Wtem na ulicę wtoczył się beżowy tramwaj oznaczony numerem pięć. W środku było kilka osób.
– Kto by pomyślał, że w tych ruinach będą jeździć tramwaje – powiedział zdziwiony. – Gdybyśmy wiedzieli…
– Przecież sam mówiłeś, że to niedaleko.
– No bo tak wynika z mapy – zirytował się Staszek. – Tu zaraz powinien być Königsplatz a to powinno być w połowie drogi.
Na ulicach pojawiało się coraz więcej ludzi, ubranych w stonowanych barwach lub na czarno. Byli wśród nich i chłopcy w ich wieku, a nawet młodsi, jednak nie wyglądało na to, że poruszają się bez celu, każdy z nich szedł raźnym krokiem w znane sobie miejsce. Im bliżej centrum, tym mniej szkód poczyniła wojna, budynki były najczęściej całe, ze śladami zamieszkania.
– Skręcamy – zdecydował nagle Staszek i niespodziewanie dla Achima skręcił w lewo, tak, że chłopak zauważył to w ostatniej chwili.
– Co się wygłupiasz – skarcił go Achim.
– Nie wygłupiam się, naprzeciwko szli policjanci. Dopóki nie dowiemy się co i jak, lepiej im nie wpadać w łapska. Ja nawet nie pamiętam, jakie dane są na tej legitymacji. Dałbyś trochę czasu na zapoznanie się.
– Dobrze już, dobrze – odpowiedział Achim.

Minęli elegancki fronton Freiburger Bahnhof, który Achim chciał obejrzeć sobie dokładniej, ale Staszek się nie zgodził.
– Jeszcze ten Wrocław wyjdzie ci bokiem – powiedział.
– Daleko jeszcze? Już mnie nogi bolę i w głowie mi się kręci – narzekał Achim.
– Już nie – odpowiedział Staszek, spojrzał na mapę i uznał, że konsekwentnie będzie unikał dużych ulic. Zdecydował się, że pójdą wzdłuż bocznicy na Siebenfenerstraße i zajdą od tyłu do poszukiwanego domu. I to chyba była dobra decyzja, bo gdy już stanęli przed domem na Gräbschenerstraße, od centrum cała ulica, aż po widoczny wiadukt kolejowy, była wypełniona wozami policyjnymi i mężczyznami w czarnych uniformach. Weszli na zimną, nieprzyjemnie pachnącą klatkę schodową i zapukali do drzwi.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 23:24, 12 Kwi 2018    Temat postu: 42.

Otworzył im mężczyzna w średnim wieku, ubrany w czarną kamizelkę i szarą koszulę, w jakich zwykle chodzi się po domu. Jeśli Staszek oczekiwał kopii Hermana, wiele się nie pomylił; mężczyzna był słusznej budowy ciała, z okrągłą twarzą i zaokrąglonym brzuszkiem. Na jego twarzy malowały się powaga i zaskoczenie.
– Nie mam żadnego starego chleba, szmat, gazet czy niczego, co by wam było potrzebne, a o co przyszliście poprosić – powiedział opryskliwie i już był gotów wykonać zamaszysty ruch drzwiami, kiedy Staszek podał mu list.
– Od pańskiego ojca – rzucił krótko.
Mężczyzna zmarszczył brwi i po widocznym wahaniu wziął list do ręki. Następnie wyjął z kieszeni scyzoryk, otworzył list i przebiegł treść oczyma. Chwilę pomyślał, po czym złożył list i starannie włożył go do koperty, a tę schował do kieszeni kamizelki.
– Wejdźcie.
– Ty tu zostajesz – nakazał Staszek Rudiemu.
– Pies też może – zgodził się mężczyzna.
Staszek popatrzył na Achima, ten skinął głową, po czym podnieśli bagaże i weszli do długiego, wąskiego i ciemnego korytarza.
– Zostawcie tu swoje torby i chodźcie do kuchni – powiedział mężczyzna. – Wypijecie herbatę, a później pogadamy. Głodni?
– Tak trochę – powiedział Achim a Staszek spiorunował go wzrokiem. Bardziej niż na jedzeniu zależało mu na uzyskaniu jakichś konkretnych informacji.
– To nie stójcie w drzwiach, tylko siadajcie.
Kuchnia przypominała Staszkowi tę, którą mieli w Warszawie, podobna kuchenka gazowa, podobny stół, nawet cztery krzesła, tylko ustawienie było nieco inne. No i wyposażenie było znacznie bardziej obfite niż jego warszawskie: chlebak, młynek do kawy, więcej talerzy w kredensie i to nie zwykłych, fajansowych a porcelanowych.
– Musicie być kimś ważnym dla mojego ojca, skoro tak się za wami ujmuje. Ten człowiek rzadko komu pomaga – powiedział mężczyzna takim tonem, że Staszek zrozumiał, że raczej nie pomaga nikomu, a to, co się wydarzyło, jest zupełnie wyjątkowe.
Tymczasem Piontek zagotował wodę, zaparzył herbatę w czajniczku i pokrajał chleb.
– Macie jakieś dokumenty przy sobie? – zapytał. – Ausweis, legitymacje, cokolwiek. Bez tego trudno będzie cokolwiek zacząć.
Staszek i Achim wyciągnęli legitymacje szkolne. Staszek uważnie obserwował mężczyznę, który przeglądał dokumenty w oczekiwaniu na jakieś niepochlebne uwagi. Nic takiego jednak nie nastąpiło a zdjęcie prawdopodobnie nie wzbudziło żadnych podejrzeń.
– Pytam, bo musicie wystąpić o kartki żywnościowe – wytłumaczył. – I jeszcze jedno. Od kilku dni władze Festung Breslau zarządziły obowiązkowy nakaz pracy dla wszystkich mężczyzn powyżej dziesięciu lat. Trzeba wam wyrobić karty pracy. Bez tego zgarnie was pierwszy lepszy patrol policji, a co zrobią dalej, nietrudno zgadnąć.
– I gdzie będziemy pracować? – zapytał Achim. Staszek nie mówił nic, bezładnie obserwując mężczyznę. Przyjaciel czy wróg? – zastanawiał się. Na razie trudno było cokolwiek wywnioskować z tego, jak się zachowywał i co mówił.
– To akurat zostawcie mnie, jeśli uda mi się załatwić w biurze NSDAP, będziecie pracować ze mną. Dramatycznie brakuje nam pracowników.
– Pan jest zdaje się lekarzem, prawda? – zapytał Staszek, usiłując sobie przypomnieć kim jest każdy z trójki synów Hermana.
– Tak – potwierdził. – Teraz, kiedy zbombardowano nam szpital, pracuję w lazarecie w bunkrze na Friedrich Wilhelmstraße.
– To ten okrągły budynek? Zdaje się, że przechodziliśmy koło niego – przypomniał sobie Staszek.
– Tak, to ten – kiwnął głową doktor. – Będziecie sanitariuszami.
– Na czym to polega? – zapytał Achim.
– Pomoc pielęgniarkom, tak ogólnie mówiąc. Przenoszenie ludzi na noszach, pomoc w opatrywaniu ran, wszystkie prace porządkowe, odkażanie, mycie podłóg, pomoc w roznoszeniu posiłków, przebieraniu pacjentów, a i bywa, że w gorszych rzeczach, domyślacie się, jakich. Czasem i przyłożyć trzeba, jak się chory awanturuje, a to się niestety zdarza. W skrócie – robicie to, co akurat potrzebne. Sądzę, że sobie poradzicie – powiedział Piontek. – W ogóle mieliście szczęście, że mnie zastaliście, mam wyjątkowo dzień wolny, moja żona i córki wyjechały jak była ewakuacja. Cało i zdrowo dotarły do Lipska.
– A gdzie będziemy mieszkać? – zapytał Achim, co zirytowało Staszka, tyle że nie dał po sobie poznać. Niech da doktorowi samemu do tego dojść. Trzeba mu będzie powiedzieć, żeby się nie wtrącał, pomyślał.
Doktor zapalił papierosa. Nie odezwał się od razu, Staszek widział, że nad czymś poważnie myśli.
– No i tu właśnie jest problem. Jest tu, w tej bramie, kilka wolnych mieszkań, po tych, którzy zostali ewakuowani, niestety, kilka osób tu mieszka i mogą być kłopoty, bo umówiliśmy się, że nie wpuszczamy ludzi z miasta, chyba że kwaterunek zdecyduje inaczej. W zasadzie jedyne takie mieszkanie, do którego nikt się nie przyczepi, jest na poddaszu. Elektryczność, kuchenka gazowa, kanalizacja, tylko toaleta na korytarzu. Trochę zaniedbane, ale jak zrobicie porządek, to da się tam mieszkać. No i zamek trzeba będzie wymienić, ale w tym wam pomogę.
W tym momencie od ulicy rozległy się syreny.
– Do piwnicy, ale już! – krzyknął mężczyzna, po czym Staszek i Achim zerwali się i pobiegli za Piontkiem.
– Niech ktoś zamknie drzwi! – krzyknął doktor.

W piwnicy było już troje starszych ludzi, kobieta w średnim wieku i młoda dziewczyna, Staszek ocenił, że w wieku Achima.
– Zamienił pan córki na synów? – zapytał jeden ze starszych mężczyzn.
– Uchowaj Boże – roześmiał się Piontek. – Kuzyni. – Zdaje się, że będę musiał się nimi zająć…
– No chłopy na schwał. Jak macie na imię?
Staszek mruknął coś, co na szczęście zostało zagłuszone dość dalekim wybuchem. Dopiero teraz uświadomił sobie, że legitymację ma wydaną na imię Heinrich, a stary Piontek pisał o nim jako o Albercie. Jeszcze tylko brakuje, by Achim zaczął zwracać się do niego per Staszek. Tymczasem eksplodowały jeszcze dwie bomby i nikt nie zwrócił uwagi na wymijającą odpowiedź Staszka. Doktor wdał się w rozmowę z sąsiadami, którzy zastanawiali się jak daleko jest nalot i opowiadali o innych zniszczeniach. Staszek zaś myślał o pracy. Z jego punktu widzenia szpital czy lazaret to bardzo dobre miejsce, bo będzie miał dostęp do ludzi, będzie mógł poszukać uczniów ze szkoły w Dreźnie wysłanych do obrony Wrocławia, którzy może walczą gdzieś niedaleko. Bal się natomiast o Achima, chłopak mimo wszystko był młody i mógł sobie nie poradzić z taką robotą. I co wtedy? Był pogrążony we własnych myślach, kiedy rozległa się syrena odwołująca alarm.

– Dajcie mi te legitymacje, to pojadę was zarejestrować do biura partii – powiedział doktor, a gdy trzymał oba dokumenty w ręce, popatrzył na Staszka.
– To nie jest twój dokument, prawda?
Staszek wbrew pozorom nie wystraszył się, a tylko w milczeniu pokiwał głową. Czyżby jednak to cholerne zdjęcie?
– Legitymacja wystawiona jest przez wrocławską szkołę, a wy przecież przyjechaliście od ojca – powiedział doktor. – Mnie to wszystko jedno, teraz co trzeci ma fałszywe papiery, ale chciałbym przynajmniej wiedzieć, w co się ładuję.
Chyba nie da się dalej kłamać, pomyślał Staszek.
– Jestem Polakiem – powiedział po prostu. Niech się dzieje co chce, pomyślał. – Proszę, tu jest moja kenkarta i legitymacja pracownika przymusowego.
Doktor popatrzył na Staszka ze zdziwieniem.
– Wasz kraj już jest wolny, a ty się ładujesz do miasta, które jest skazane na zagładę. Gdzie tu sens, gdzie logika? Przecież to jest ostatnie miejsce, w którym powinieneś się znaleźć. Naprawdę życie ci nie jest miłe?
Staszek przeczuwał zły koniec tej rozmowy: albo doktor wyda go gestapo i wtedy już może witać się z aniołami, albo da mu szansę uciec, a wtedy przedłuży swoje życie o kilka dni. Co wybierze doktor? Ze zdenerwowania zaczął obgryzać paznokcie, łzy cisnęły mu się do oczu, choć nad tym potrafił jeszcze zapanować.
– Szukam tu kogoś – powiedział, doszedłszy do wniosku, że najbardziej sensowne w tym momencie jest mówienie prawdy. Podszedł do walizki, wyciągnął oba zdjęcia Alberta i podał je doktorowi.
– On nazywa się Albert Lemke i jest Niemcem.
Doktor uważnie obejrzał fotografie.
– Nie widziałem, na pewno, na moją pamięć do twarzy możesz liczyć. Skąd on jest?
Staszek zauważył, że doktor nie jest zły ani nie wykazuje nieprzyjaznych odruchów. Nie zareagował negatywnie nawet na hasło Polak, co samo w sobie mówiło już dużo. Zdecydował się powiedzieć całą prawdę. Doktor słuchał uważnie, nie przerywał, tylko w połowie tej historii zapalił papierosa.
– No cóż – powiedział, kiedy Staszek skończył. – To niczego nie zmienia, tyle że będziesz musiał o wiele bardziej mieć się na baczności. Ale że mój ojciec nie poznał, że jesteś Polakiem… Wręcz niemożliwe.
– Na początku myślał, że jesteśmy żydami – odezwał się Achim. – Ale później sprawdził, że jednak nie.
– Jak sprawdził? – zapytał podejrzliwie Piontek.
– No zobaczył, czy nie jesteśmy obrzezani… – Staszek wyręczył Achima. Twarz doktora zmieniła się gwałtownie, była czerwona i nienawistna.
– Tym bardziej tutaj zostaniecie – powiedział twardo. – Teraz pokażę wam pokój, a później pojadę załatwiać wam kartki żywnościowe i karty pracy.

Mieszkanie znajdowało się na ostatnim, piątym piętrze kamienicy i było przerobionym strychem. Składało się z małego korytarza, prowadzącego z prawej strony do niewielkiego pokoju niedużego pokoju, z lewej do miniaturowej kuchni. Oba pomieszczenia, jak na poddasze przystało, były dość ciemne i miały małe okna. Staszek ocenił, że przydałoby się tu porządne malowanie i szereg innych prac, jednak postanowił się nie odzywać; jeszcze dziś rano, kiedy zobaczyli kawał zbombardowanego miasta, taki standard wydawał się nieosiągalny.
– Tu mieszkał samotny starszy mężczyzna i raczej nie powróci – powiedział doktor. – No, urządźcie się tu jakoś, ja pojadę do miasta, zobaczę co się da załatwić, a wieczorem przyjdę i zmienię wam zamek – dodał po czym wyszedł i cicho zamknął drzwi za sobą.
– Tylko jedno łóżko – zwrócił uwagę Staszek. – Trzeba będzie coś wykombinować.
– Po co? Przecież będziemy spać razem. Chyba już nie musimy się siebie wstydzić? – odparował Achim.
– Nie o to chodzi… Teraz możemy razem spać, ale jak wrócimy z roboty to będziemy tak zmęczeni, że każdy będzie przede wszystkim chciał odpocząć… Poproszę doktora, może coś wykombinuje.
– Doktor fajny jest – powiedział Achim. – Chyba nas lubi. Już myślałem, że nas wywali, kiedy się przyznałeś, że jesteś Polakiem.
– Myślę, że chodzi tu o co innego – odpowiedział Staszek. – I chyba na tej jednej rozmowie z nim się nie skończy. A ty się w ogóle módl, żeby udało się wyrobienie tych dokumentów, bo bez tego leżymy.
– Którego dziś jest?
– Szesnastego marca. Już niedługo Wielkanoc…
– Spać mi się chce – powiedział Achim i ziewnął. – Niezbyt się wyspałem w tym pociągu. Cały czas się budziłem i bałem się, że ktoś zacznie chodzić po wagonie, a nad ranem było mi zimno.
– Poczekajmy aż wróci doktor i dowiemy się, co załatwił. Na razie może przestawimy łóżko? Jednak wolałbym, aby było pod ścianą. Zawsze to więcej miejsca.
– Jak to więcej? – powątpiewał Achim. – łóżko to łóżko, czy stoi przy ścianie czy na środku pokoju jest takie samo.
– Właśnie nie – upierał się Staszek. – Jak stoi przy ścianie, to jeśli śpisz od ściany, możesz się przesunąć na samą ścianę i oprzeć na niej nogę czy rękę. Jak śpisz z drugiej to tego nie zrobisz, bo spadniesz. Logiczne?
– Niby tak – odpowiedział Achim. – W takim razie kto śpi pod ścianą?
– Czy to nie wszystko jedno…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 0:54, 14 Kwi 2018    Temat postu: 43.

– Idź otwórz, ktoś puka! – krzyknął Achim z pokoju. Staszek siedział właśnie w kuchni i gotował wodę na kawę.
– Sam nie możesz?
– Nie… Ty jesteś starszy – odkrzyknął Achim. Zaczyna się urok mieszkania w nowym miejscu, pomyślał Staszek. Popatrzył na zegarek, była druga po południu. Jak na pół dnia, to wrażeń i emocji było już aż zanadto. A jeśli to policja? Nawet dokumentów nie mają przy sobie, przecież Udo Piontek zabrał im legitymacje. Podszedł do drzwi, popatrzył przez judasza i odetchnął. Na progu stał doktor.
– No, „Lebensmittelkarten” macie załatwione, będziecie mogli iść na jakieś zakupy – powiedział od progu. - Dużo tego nie ma, ale starczy by przeżyć. Macie jakieś pieniądze?
– Trochę mamy, kilkanaście tysięcy reichsmarek. Na ile to może wystarczyć?
– Ja wiem? – zastanowił się doktor. – Na dziś to powiedziałbym, że na półtora miesiąca, nawet dwa, ale wszystko drożeje z dnia na dzień. Teraz tak: są dwie sprawy do załatwienia. Po pierwsze, nie wydadzą wam kart pracy, dopóki nie odbierzecie ich osobiście. Tam trzeba coś podpisać. Tyle załatwiłem, że dostaniecie przydział pracy do naszego szpitala. Poza tym do karty pracy potrzebne jest zdjęcie. Zaraz pojedziemy do miasta do fotografa, poza tym jeszcze kilka rzeczy na mieście jest do załatwienia. Aha, i jeszcze jedno – powiedział, wyciągając portfel z kieszeni. – Achim, twoja nowa legitymacja. Naucz się tych danych na pamięć. Od teraz nazywasz się Jürgen Schmal i masz dwanaście lat, zostałeś znaleziony w bunkrze. Nic innego nie dało się załatwić.
Achim popatrzył na niego zdziwiony.
– Po co mi fałszywe dokumenty? – zdziwił się Achim.
– Bo są wrocławskie – odpowiedział spokojnie Udo. – Każde inne budziłyby zainteresowanie policji, a chyba nie o to chodzi, prawda? Z tego miasta nie wszyscy się ewakuowali, jest trochę chłopaków w waszym wieku, choć niewielu. Ale od kilku miesięcy nikt nie przyjechał do tego miasta, żeby was zameldować, trzeba to zrobić pod danymi z Wrocławia. Nawet sprawdzali, czy wasze dane nie są lipne.
Staszek słuchał tego wszystkiego z niełatwym uczuciem. Jakie to szczęście, że ten doktor się nimi zaopiekował, sami padliby na pierwszej formalności.
– To co, jedziemy do miasta? – zapytał, gdy już przekonany Achim schował fałszywą legitymację.

Do centrum pojechali zatłoczonym tramwajem. Staszek ze zdziwieniem stwierdził, że nie ma tu, jak w Warszawie, wagonów „Nur für Deutsche”, początkowo chciał protestować, kiedy doktor pociągnął ich do pierwszego wagonu. Cała Gräbchenstraße zapełniona była podobnymi kamienicami, dopiero w centrum zaczynało być coraz ciekawiej. Podobał mu się budynek sądu i inne duże, poważne gmachy. Z drugiej strony była jakaś rzeka otoczona podłużnym, wąskim parkiem.
– No, dzieciaki, wysiadamy – powiedział cicho doktor. Chłopcy posłusznie opuścili tramwaj.
– Co to za dziwny budynek? – spytał Staszek. Dom zbudowany był na planie prostokąta i miał dziwnie zaokrąglone narożniki. Na górze widniał biały napis Wertheim.
– To jest dom towarowy Wertheim – odpowiedział Piontek. – Właśnie do niego idziemy, trzeba was przecież jakoś ubrać.
W domu towarowym panował spory ruch, na stoiskach ubrane w niebieskie fartuszki ekspedientki uwijały się jak w ukropie. Piontek odnalazł na pierwszym piętrze dział z odzieżą męską.
– Chciałem jakieś ubrania dla tych dwóch smyków – powiedział do ekspedientki.
– Dokumenty są? – zapytała znudzonym głosem.
– Chłopcy, pokażcie legitymacje – polecił Piontek. Jak na komendę obaj wyciągnęli legitymacje i podali ekspedientce, która rzuciła na nie okiem i, znalazłszy to, czego szukała, oddała dokumenty chłopcom.
Staszkowi było wszystko jedno, w co go ubiorą i godził się na wszystko, jeśli pasowało. Achim był nieco bardziej wybredny, choć i jego Staszek przekonał.
– Ty się w ogóle ciesz, że coś będziesz miał – syknął mu do ucha. Achim widać posłuchał go, bo protesty ustały a chłopak od tego momentu zgadzał się na wszystko, co pasowało.
Tymczasem przy stoisku pojawiła się rodzina, on tęższy, w średnim wieku, w czarnym palcie z futrzanym kołnierzem, filigranowa żona w szarym płaszczu i niezbyt długich włosach, wreszcie syn, na oko piętnastolatek, w szkolnym płaszczu, masywnie zbudowany. Staszek struchlał. Chłopak był tak podobny do Alberta, że w pierwszym odruchu chciał podbiec do niego i rzucić mu się w objęcia. Chłopiec zdjął czapkę i płaszcz i dopiero wtedy spostrzegł różnicę. Inna figura, inny owal twarzy choć bardzo podobny wyraz, nieco jaśniejsze włosy. Chłopak zauważył, że Staszek przypatruje się mu i odwrócił się w kierunku lady. Teraz nawet tyłek nie zgadzał się Staszkowi, ten był jednak bardziej zaokrąglony.
– Idziemy – Achim pociągnął go za rękaw.
Staszek niechętnie odwrócił głowę od chłopca, mimo że to nie Albert, był na jego gust seksowny i miał miłą chłopięcą górkę w odpowiednim miejscu.

– Dlaczego nie płaciliśmy za te ubrania? – zapytał się Staszek, kiedy, opuściwszy już dom Wertheima, szli Schweidnizerstraße w kierunku rynku.
– Władze Niemiec zarządziły, że do końca oblężenia miasta odzież ma być wydawana bezpłatnie. Prawdopodobnie jakoś zapłaciły Wertheimowi i innym domom towarowym. Teraz przejdziemy się do rynku, obejrzycie ratusz i wrócimy do domu tramwajem.
Staszek z zainteresowaniem oglądał budynki na Schweidnizerstraße, elegancki hotel Monopol i następny dom towarowy, który jednak był zamknięty, a rozsypany wokół gruz świadczył, że musiała go ugodzić bomba. W nieco lepszym stanie był bogato zdobiony budynek opery i elegancki gmach kościoła św. Doroty.
– Ta rzeka, którą przeszliśmy to była Odra? – zapytał Staszek. Jeszcze ze szkoły pamiętał, że Wrocław był kiedyś polski i leży nad Odrą. Nie tak sobie wyobrażał tę rzekę.
– Nie, to fosa, rów obronny, jeszcze ze średniowiecza, Odra jest z drugiej strony miasta – wyjaśnił doktor z uśmiechem. Staszek zwrócił uwagę, że Piontek traktuje ich zupełnie inaczej niż dotąd wszyscy dorośli, z jego rodzicami włącznie. Jego ojciec zazwyczaj się od niego opędzał, zrzucając wszystko na matkę, a gdy mu się coś nie podobało, to lał przez łeb, na szczęście rzadko. Dla odmiany ojciec Achima był nadopiekuńczy, we wszystkim najchętniej by pomógł, oszczędził kłopotów, ze wszystkiego wytłumaczył i uchował przed karą. Tyle że takie podejście miało swoje wady i zalety, których Staszek był coraz bardziej świadom; można było w ten sposób wychować miłą przytulankę Achima i potwora Klausa. Udo podchodził do nich poważnie, słuchał ich i liczył się z ich zdaniem. Kwestia „przyjaciel czy wróg” została na razie nierozwiązana.
– Już dochodzimy do rynku – poinformował ich Piontek. – W domu towarowym braci Barasch zrobimy zdjęcia, później obejrzymy ratusz i tramwajem wrócimy do domu.
Ratusz spodobał się obu chłopcom, jak też kamienice na rynku i dość niechętnie wsiadali do zatłoczonej kremowej czwórki. Staszek wciąż miał w głowie widok chłopaka w domu towarowym Wertheim. Żałował, że nie zaczął z nim rozmawiać, było w nim coś takiego, co sprawiało, że można było do niego mieć zaufanie. Łagodne spojrzenie, dołki w policzkach, ogólny wygląd. Jeszcze się zakocham – skarcił się i usiłował skupić się na widokach za oknem, ale niezbyt mu to wychodziło.
– O czym myślisz? – zapytał Achim. Staszek nawet nie wiedział, że jest aż tak uważnie obserwowany.
– O różnych rzeczach – postanowił nie przyznawać się do prawdziwego przedmiotu jego myśli. – Przede wszystkim o tej pracy, a poza tym jestem zmęczony, już prawie piąta, a nie zapominaj, że wstaliśmy dziś po szóstej. Wszystko mnie boli, od głowy po nogi.
Rozmawiali dość cicho, jak i inni pasażerowie tego tramwaju. W tramwajach warszawskich gwar był o wiele większy, zauważył Staszek. Tu ludzie byli jakby smutni, przygaszeni, bez tej charakterystycznej energii, którą czuł i lubił. W okolicach sądu wsiadł chłopak w jego wieku w czapce i z naręczem gazet.
– Schlesisches Tagesblatt! Najnowsze wieści z frontu! Z Breslau i ze świata!
Staszek wyciągnął pieniądze i kupił egzemplarz. Chłopak się do niego uśmiechnął i podziękował. Podobał mu się, miał sympatyczną twarz i wyglądał na niezłego zadziorę, ale takiego z humorem, w warszawskim stylu. Jeszcze chwilę poobserwował go, w duchu mu współczuł, że nie sprzedał zbyt wielu gazet, a następnie zagłębił się w lekturze gazety. Informowała o punktach sanitarnych, rodzajach alarmów i podobnych rzeczach typowych dla oblężonego miasta. Szukał działu zagranicznego, łudził się, że znajdzie informacje z Polski, ale rozczarował się. Jeden z nielicznych artykułów niedotyczących Breslau opisywał rzekome sukcesy Niemców na zachodnim froncie.
– No chłopaki, teraz wysiadamy – powiedział Udo, kiedy tramwaj minął wiadukt kolejowy. W domu umyjcie się i ogarnijcie jakoś a ty, Staszek, przyjdź do mnie po ósmej, przygotuję wam jakąś kolację na ciepło.

Punktualnie o ósmej Staszek zapukał do drzwi doktora i nie czekał długo na ich otwarcie.
– Zrobiłem zupę z konserwy, zjecie z chlebem, nic innego nie dało się zrobić – powiedział przepraszającym tonem doktor. – Talerze tam na górze macie?
– Jakieś są – odpowiedział Staszek, choć na dobrą sprawę nie był tego pewien. Półki przejrzeli tylko pobieżnie.
– Jak czegoś będzie wam brakować, to przyjdźcie po prostu do mnie. Z tym że jutro pracuję, więc albo wieczorem albo w niedzielę.
Staszek wziął garnek z zupą i ruszył powoli w kierunku drzwi.
– Poczekaj, jeszcze jedno – przytrzymał go doktor. – Miałem nie zadawać ci tego pytania, ale sądzę, że muszę wiedzieć. Mówiłeś, że cztery dni mieszkałeś u mojego ojca, wtedy kiedy Achim leczył się u Knoblocha, który jest zresztą moim przyjacielem. Czy mój ojciec… Trudno mi się o tym mówi. Czy mój ojciec nie zmuszał cię do czegoś, co by było, no wiesz, nienaturalne?
O co może mu chodzić? – zastanawiał się Staszek. Zapewne chodzi właśnie o to, co się stało, ale jak to powiedzieć? Rzecz jasna mógłby skłamać, ale właśnie w stosunku do młodego Piontka chciał być w porządku.
– No, tak jakby – powiedział cicho.
– W nocy? W łóżku? – upewniał się.
– Tak, spaliśmy na tym dużym łóżku w sypialni. I wtedy jednej nocy… no, wczołgał się na mnie, rozumie pan…
– Nie musisz mi opowiadać – przerwał Piontek i odwrócił głowę w stronę okna. – Tak właśnie myślałem.
– Skąd… Skąd pan wiedział?
Piontek wyjął z kieszeni paczkę papierosów Juno, zapalił jednego i podał pudełko Staszkowi, który przyjął papierosa i zapalił.
– Bo ten bydlak gwałcił nas wszystkich, przez całe dzieciństwo – głos Udo był niski i zimny. – Tak mniej więcej od dwunastego roku życia. Kiedy tylko matki nie było w domu, wołał mnie albo młodszego brata. I nie mogłem się sprzeciwić, bo był bezwzględny. A rękę miał ciężką, nieraz oberwaliśmy. Matka oczywiście nie miała zielonego pojęcia, co się dzieje w domu, ten zboczeniec ją nieźle omotał. Ciebie też bił?
– Nie… – zamyślił się Staszek. – Raczej był nieprzyjemny, milczący, nawet oschły, ale poza tym, że się mną interesował, nie mogę powiedzieć o nim nic złego – odpowiedział. – Mam nawet wrażenie, że na swój sposób mnie lubił, rzecz jasna bez wzajemności. Trudno lubić...
– To masz sporo szczęścia, bo to jest prawdziwy sadysta – wpadł mu w słowo doktor. – Że też jego sprawiedliwość nie dopadła… No, dość tych smutków. Idź do siebie i nie myśl o tym za dużo. Czasy idą ciężkie, nawet bardzo ciężkie i zdarzy się jeszcze bardzo wiele złych rzeczy. Szkoda, że tylko to mogę ci powiedzieć przed snem. No, idź już, tylko pamiętajcie o zaciemnieniu. W nocy nie wolno palić światła.
– Z psem jeszcze trzeba wyjść…
– Wystarczy, jak wyjdziesz na podwórze, Nie chodźcie w nocy po ulicy, bo niebezpiecznie. Jutro śpijcie, do której chcecie, w niedzielę też, a poniedziałek pójdziemy po zdjęcia i karty pracy. We wtorek zaczynacie. A na razie dobrej nocy.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Sob 23:48, 14 Kwi 2018    Temat postu: 44.

– Coś się tak gapił na tego chłopaka w domu towarowym? – zapytał Achim, kiedy, najedzeni i umyci, leżeli w łóżku.
– Bo był podobny do Alberta – odpowiedział Staszek. Ta zakamuflowana scena zazdrości nie była pierwszą, jaką urządził mu Achim, zaczął powoli podejrzewać, że pojawienie się Alberta, jeśli ono nastąpi, może przeistoczyć się w małe piekło. Na razie jednak nie zastanawiał się, jak go uniknąć, miał na głowie o wiele ważniejsze sprawy.
– Ja wiem? Nie bardzo pamiętam, jak on wyglądał. Pokaż jeszcze raz te zdjęcia – zażądał.
– Może rano? – zaproponował Staszek. – Teraz jest zaciemnienie, nie można palić świateł.
– Co to jest zaciemnienie? – zapytał Achim. – Co by się złego stało, jakbym na chwilę zapalił światło?
– Ktoś mógłby na nas zrzucić bombę – objaśnił Staszek. – Dlatego w nocy nie pali się świateł, by samoloty wroga nie mogły wiedzieć, co bombardują.
– No dobrze, a jakby atakowali w dzień? – nie ustępował Achim.
– Wtedy łatwiej by je było zestrzelić, co nie znaczy, że nalotów nie robi się w dzień, tylko rzadziej.
Leżący pod zieloną, odrapaną ścianą Achim przywarł do ciała przyjaciela.
– To dobrze, że jesteś ze mną, mniej się boję – szepnął. Gdyby on wiedział, że mniej się boję, tylko dlatego, że on jest koło mnie – pomyślał Staszek. Był tak zmęczony, że nie miał ochoty na seks, jednak po pewnym czasie penetrująca ręka Achima rozpaliła go tak, że nie myślał już o spaniu.

– Jadę do pracy – oznajmił rano Udo. – Pamiętajcie, że macie dziś odebrać zdjęcia i iść po karty pracy. Pokazywałem wam, do tego biura na Gartenstraße. Traficie?
– Bez problemu – odpowiedział Staszek.
– Tylko pamiętajcie, żadnego włóczenia się po mieście, jedźcie tramwajem, gdzie się da, jest niebezpiecznie, w razie nalotu schować się do najbliższej bramy, zresztą ktoś powinien wam pokazać drogę do najbliższej piwnicy.
– Wiem, czytałem to w tej gazecie, którą kupiłem w tramwaju – odpowiedział Staszek. Doktor popatrzył na niego i uśmiechnął się. Coraz bardziej lubił tego smyka, który wyglądał góra na trzynaście lat, a według dokumentów, które pokazał, oczywiście tych prawdziwych wynikało, że miał już piętnaście.
Ledwie drzwi zamknęły się za doktorem, chłopcy postanowili wypuścić psa na krótki spacer i od razu pojechać do miasta, bez zbędnego czekania.
– Weź kartki, zrobimy po drodze jakieś zakupy – przypomniał Achim. – Chleb nam się powoli kończy, jest tak twardy, że nie da się tego jeść.
Do miasta pojechali tramwajem, tym razem o wiele bardziej zatłoczonym. Tym razem gazety sprzedawała kobieta w średnim wieku. Wysiedli na rynku, po czym bez problemu odebrali zdjęcia w domu towarowym.
– Co teraz robimy? – zapytał Achim.
– Możemy się trochę pokręcić po okolicy – odpowiedział Staszek i pokazał w głąb ulicy odchodzącej na wschód od Rynku o nazwie Ohlauerstraße. Ciekaw był, co znajduje się w tym eleganckim oszklonym budynku po lewej stronie. Jednak wkrótce zainteresowało go co innego, kilku młodych mężczyzn stawiających pod czujnym okiem dwóch wojskowych białą barierę w poprzek ulicy.
– Co to jest? – zdziwił się Achim. – Dlaczego przegradzają ulicę?
– Stawiają zaporę przeciwczołgową – odpowiedział starszy mężczyzna, który staną obok nich. Obejrzał się uważnie dokoła, po czym zniżył głos. – Mówią, że Sowieci lada dzień mogę wejść do miasta i bronią centrum. Niech Hitler podda to w cholerę, bo inaczej będą w nas bić jak w kaczy kuper. Ten człowiek jest psychicznie chory – powiedział i w tym samym momencie odszedł i to rak niespodziewanie, że Staszek długo szukał go wzrokiem, zanim go odnalazł, daleko, u wejścia do Rynku.

Zamierzali właśnie przejść na Schweidnitzerstraße, kiedy ktoś chwycił Staszka za ramię. Odruchowo spojrzał za siebie. Za nim stał wysoki policjant w pełnym umundurowaniu i patrzył na niego groźnie.
– Nie pracuje się? – zapytał uśmiechając się złośliwie.
– Idę właśnie do Arbeitsamtu po kartę pracy – odpowiedział wystraszony Staszek, zastanawiając się gorączkowo, co będzie.
– Tak, znam was… – wycedził policjant.
– Tu mam zdjęcia, byliśmy odebrać – płaczliwym głosem odpowiedział Staszek, sięgając do kieszeni i pokazując fotografie. – Bez zdjęć nie chcieli wydać.
– Twoje nazwisko?
– Jürgen Schmal – odpowiedział automatycznie Staszek. Podczas całej rozmowy patrzył na Achima, którego twarz stała się w jednej sekundzie kredowobiała.
– Dokumenty – rzucił oschle policjant, Staszek, nie rozumiejąc o co chodzi, sięgnął do kieszeni. W tej samej chwili z drugiej strony ulicy rozległ się gwizdek. Policjant rzucił szybkie spojrzenie na chłopców.
– Idźcie już, nie mam czasu. Tylko wprost do Arbeitsamtu!
Gdy policjant się oddalił, Staszek jeszcze raz spojrzał na Achima. Wyglądał już o wiele lepiej, jednak widać było, że dalej jest zdenerwowany.
– Źle się czujesz? – zapytał Staszek.
– Nie. Coś ty mu powiedział? Że nazywasz się Jürgen Schmal? Przecież ja się tak nazywam, ty, o ile pamiętam nazywasz się Heinrich…
– Schmidt – wpadł mu w słowo Staszek. Niemal się nie złapał za głowę. Głupi błąd, który mógł, a nawet powinien kosztować go bardzo wiele. Był tak wstrząśnięty, że z chęcią zapaliłby papierosa. Zdawał sobie jednak sprawę, że mogłoby to być następnym błędem popełnionym w odstępie niecałych dwóch minut. Nie wyglądał na swe lata i mógł podpaść nie tylko policji, ale i gestapowcowi w cywilu, których, jak sądził, mnóstwo kręciło się po taj najludniejszej ulicy miasta.
– Zmywamy się – zarządził i za chwilę wmieszali się w tłum na ulicy. Przeszli może sto metrów, gdy Achim nagle stanął naprzeciw secesyjnego budynku opery i chwycił za krocze.
– Co ci jest?
– Sikać mi się chce. Muszę pilnie do ubikacji.
– A skąd ja ci tutaj wezmę ubikację? – wściekał się Staszek, uważając jednak, by nie być za bardzo agresywny. Sikanie rzecz ludzka, ale o tym mógł pomyśleć, gdy byli w domu towarowym.
– Przepraszam, gdzie jest najbliższa toaleta? – zapytał pierwszego mężczyzny, który przechodził.
– Nie wiem, nie znam miasta – odpowiedział tamten i przyśpieszył kroku. Dopiero teraz Staszek zrozumiał, że mężczyzna udzielił mu odpowiedzi po polsku. Był to drugi raz od czasu przybycia na roboty, kiedy słyszał polski język. W pierwszym odruchu chciał pobiec za mężczyzną, jednak tamten oddalił się już na znaczną odległość, poza tym jego problem stał naprzeciwko niego i zaciskał nogi.
– Toaleta? Tam – odpowiedział im następny mężczyzna pokazując niedaleki park przy fosie.

Minęli kościół i weszli do sąsiadującej z nim zielonej budki, oznaczonej napisem „Herren”. W powietrzu walczyły ze sobą zapachy chloru i stęchłego moczu.
– I jak się tu niby mam wysikać? – zapytał Achim przebierając nogami.
– Normalnie, wyciągasz i sikasz.
– Tu w tę kratkę? – nie dowierzał chłopak.
– Tak – odpowiedział Staszek i zajął się sobą. W Warszawie też miał do czynienia z podobnymi budkami, głównie w centrum. Natomiast zauważył, że Achimowi brakuje wielkomiejskiego obycia. Dotychczas nie rzucało się to za bardzo w oczy, ale nie wiedzieć jak skorzystać z pisuaru to jednak jest jakaś kompromitacja.
– Jak już skończysz, to czekam na zewnątrz – powiedział. Fetor już zaczynał go drażnić i pragnął opuścić to pomieszczenie jak najszybciej. Zapiął rozporek, poprawił ubranie i pośpiesznie wyszedł na chodnik, gdzie natychmiast zapalił papierosa i skupił się na obserwacji ruchu ulicznego. W momencie, kiedy doszedł do połowy papierosa, zorientował się, że chłopak jeszcze jest w środku.
– Achim, pośpiesz się, na litość boską!
– Już! – odkrzyknął Achim i istotnie za kilka sekund pojawił się obok Staszka. Ten rzucił okiem na przyjaciela, który już drugi raz w ciągu kilkunastu minut wyglądał inaczej niż powinien, tym razem był zaczerwieniony i wyraźnie podekscytowany.
– Coś ty tam robił tak długo?
– Z drugiej strony stał facet i sobie walił. Ale mówię ci, jakiego miał! Chyba dwa razy większego niż twój. No może trochę krótszego, ale i tak olbrzyma.
– A ty oczywiście patrzyłeś – wycedził jadowicie Staszek. Mały powoli stawał się maniakiem na punkcie seksu i Staszkowi niezbyt się to podobało. O ile zaloty w stosunku do samego siebie jakoś akceptował, nawet nie bez przyjemności, to, co stało się przed chwilą, było już lekką przesadą i to wcale nie ze względów moralnych, w końcu ślubu se sobą nie brali. Postanowił rozmówić się z nim jak najszybciej, więc zamiast iść prosto skręcili w lewo w park i usiedli na najbliższej ławce.
– A teraz posłuchaj mnie uważnie – powiedział najspokojniej jak potrafił, choć w środku wszystko się w nim gotowało. – Ja się nie gniewam za to, że na niego patrzyłeś, sam bym popatrzył, bo takiego fiuta jeszcze nie widziałem. Tu chodzi o coś innego. Takie zachowanie jest zakazane i można za to iść na długie lata do więzienia, zrozumiałeś?
– No ale przecież tam nie było żadnej policji – bronił się Achim. – Poza tym ja nic nie robiłem, tylko oglądałem a ten facet wydawał się zadowolony, że na niego patrzyłem.
– To mógł być prowokator – upierał się Staszek. – To, że nie jest w mundurze, nie znaczy wcale, że jest taki niewinny.
– Kto to jest prowokator? – nie rozumiał Achim.
– No właśnie ktoś taki. Udaje różne rzeczy tylko po to, żeby złapać cię na gorącym uczynku.
– To oni tak mogą? – zdziwił się Achim.
– Oni mogą wszystko – odpowiedział Staszek. – Mam nadzieję, że mu nie waliłeś.
– Nie, ale trochę chciałem – wyznał Achim unikając spojrzenia Staszka i spoglądając na swoje buty.
– No to zapamiętaj sobie, że nie wolno, dobrze?

Nauczony smutnym doświadczeniem Staszek obawiał się bardzo wizyty w Arbeitsamcie. Sam fakt posiadania nielegalnych dokumentów już go deprymował, ale jak znów się pomyli albo wyrwie z jakimś głupstwem? Dla pewności jeszcze w parku przypomniał sobie dane z legitymacji i zmusił Achima do tego samego, po czym dokładnie go odpytał, prawie jak nauczyciel w szkole. Mimo to zupełnie stracił pewność. Przez całą drogę na Gartenstraße nie odezwał się ani razu do Achima, który molestował go, by wejść do Wertheima. Kolejka przed urzędem pracy była spora, co jeszcze bardziej go zdenerwowało. Dopiero po pół godzinie nerwów weszli do dużego biura i stanęli przed barierką.
– Wy jesteście bracia? – zapytała urzędniczka.
– Nie, choć mieszkamy razem – odpowiedział Staszek. Znów coś, czego nie przewidział. Jeśli Achima zapytają o coś równie podchwytliwego, będzie wpadka jak nic, pomyślał.
– Wasze nazwiska.
– Heinrich Schmidt i Jürgen Schmal – odpowiedział i już nie był pewien, czy nie pomylił imion i nazwisk.
– A ty mały? Twoja data urodzenia? – zwróciła się do Achima.
– Osiemnastego marca tysiąc dziewięćset trzydziestego drugiego – odpowiedział niczym wyuczoną lekcję.
– Herzlichen Glückwunsch zum Geburtstag! – powiedziała i uśmiechnęła się.
Achim zrobił dziwną minę i już miał się odezwać, kiedy poczuł na sobie piorunujące spojrzenie Staszka.
Urzędniczka oddaliła się i długo jej nie było. Staszek już był pełen najczarniejszych myśli. Poszła po policję, pomyślał. Patrzył na Achima, który nie wydawał się być świadomym zagrożenia, jakie powodowało podawanie fałszywych danych osobowych. Odetchnął dopiero, gdy po długiej chwili wróciła z dwiema już wypisanymi kartami.
– Wasze fotografie – powiedziała. Chłopcy podali jej zdjęcia, ta rzuciła na nie okiem. – Mają być podpisane – dodała i podała im ołówek. Bez słowa dopełnili formalności. Urzędniczka przybiła pieczątki na zdjęciach i podała im karty pracy.
– Jutro o godzinie ósmej macie się stawić w schronie, tam macie napisany adres. Zgłosicie się do doktora Udo Piontka, on już wam powie, co dalej. Następny proszę!
Staszek i Achim opuścili nieprzyjazne biuro i wsiedli w pierwszy tramwaj, który jechał na Sonnenplatz, skąd mieli przesiadkę do domu. Stanęli na tylnym pomoście i patrzyli przez okno. Właśnie dojeżdżali do placu, kiedy do wagonu wsiadło dwóch policjantów.
– Ihre Papiere bitte – powiedział ten wyższy. Staszek wyciągnął swoją kartę pracy w taki sposób, by Achim widział, jaki dokument ma pokazać. Po raz kolejny czegoś nie uzgodnili i zaczynało to już być drażniące. Już wiedział, ile może go kosztować pomyłka, tylko czy to wszystko da się jakoś opanować?
– Danke – powiedział policjant i wszedł w głąb wagonu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Nie 23:02, 15 Kwi 2018    Temat postu: 45.

Alarm zaskoczył ich, kiedy prawie zasypiali. Ostry, modulowany dźwięk wgryzał się w każdy kawałek ciała i świadomości. Staszek wyskoczył z łóżka i zaczął w pośpiechu się ubierać.
– Achim, wyłaź – krzyknął. Dźwięk alarmu dalej atakował przestrzeń. Achim naciągnął koc na uszy.
– No wstawaj, do cholery – Staszek przerwał mocowanie się z koszulą i walczył z Achimem, który nie zamierzał ustąpić. – Naprawdę chcesz zginąć?
– No to co z tego? Wcześniej czy później to się stanie.
Wycia alarmów ustąpiło a gdzieś w tle odezwało się kilka dalekich eksplozji. Następne były już znacznie bliżej.
– Rób co chcesz – zdenerwował się Staszek – ale ja się do ciebie nie odzywam.
– Dobrze, ale pomożesz mi się ubrać. A będziesz się do mnie odzywał?
Duże dziecko – pomyślał Staszek w pośpiechu nakładając spodnie na chłopca, który w tym momencie usiłował po ciemku przewrócić koszulę na prawą stronę. Staszek już wcześniej zauważył, że chłopak jest średnio przygotowany do samodzielnego życia. Widział pewną poprawę, ale na jego gust sporo było jeszcze do zrobienia. Zaczynał powoli mieć dość wojny, Wrocławia i nawet Alberta. Po dniu jak z horroru następowała podobna noc. Ile jeszcze? Może powinien się jakoś pozbyć Achima? Byłaby to bardzo trudna decyzja, bo chłopaka szczerze polubił, a chyba nawet coś więcej. Poza tym wiedział, w jakiej sytuacji się znalazł i że sam raczej nie dałby sobie rady. Niestety, w tych warunkach zupełnie się nie sprawdzał i częściej był utrapieniem niż pomocą. Jeśli już mają we dwóch iść na dno…
– No chodź już – popędził go Achim. – Przed chwilą sam jęczałeś, że trzeba iść…

Tej nocy alarm odwołano o pierwszej i gdyby nie łomotanie Piontka w drzwi, niechybnie spóźniliby się do pracy, o ile w ogóle by do niej poszli. Jechali we trójkę tramwajem, choć Staszek z tej podróży niewiele pamiętał, większą część drogi przespał wtulony w kąt przy oknie. Dopiero rześkie powietrze podczas krótkiego spaceru do bunkra, w którym znajdował się lazaret, przywróciło mu pełną świadomość. W miarę jak zbliżali się do bunkra, coraz więcej osób pozdrawiało doktora Piontka, słownie lub uchyleniem kapelusza. Widać było, że cieszy się tu dużą popularnością.
– Sporo przywieźli z nocnego nalotu – poinformowała doktora młoda kobieta, która dołączyła do nich już przed samym bunkrem. – Część jest w bunkrze na Gräbchenstraße, część w rynku. W sumie ponad sto osób.
Staszek bardziej skupiony był na sylwetce bunkra i stojącego za nim czerwonego kościoła o bardzo smukłych wieżach. Bunkier, dopiero co wybudowany z przeznaczeniem na schron przeciwlotniczy, wyglądał imponująco: wysoki, okrągły z płaską ścianą frontową, o groźnym, stalowo-szarym kolorze.
– Te ściany są grube? – zapytał doktora, chwilowo niezaangażowanego w rozmowę z kobietą.
– Grube na ponad metr – odpowiedział Piontek. – A stropy mają półtora metra grubości. Jest niezniszczalny i przynajmniej tu będziecie bezpieczni.
– Ale tu w ogóle nie ma okien – zauważył Achim. – Tam w środku jest ciemno?
– Nie – roześmiał się Udo. – Wszystko jest dobrze oświetlone, przyzwyczaicie się.

– Dobrze – powiedział doktor, gdy już znaleźli się w jego gabinecie, w którym wkrótce pojawili się młody, brodaty mężczyzna i młoda blondynka w białym fartuchu, spod którego rysowały się dość duże piersi. – Teraz muszę z wami coś zrobić. Ty będziesz w drużynie noszowych – wskazał na Achima. – Będziecie wynosili zmarłych, przynosili nowych rannych. Wszystkiego dowiesz się od Helmuta – pokazał na brodatego mężczyznę. – To jest Jürgen, zaopiekuj się nim, pokaż, co ma robić, gdzie znajdują się komory dla zmarłych i to wszystko, co musi wiedzieć.
– A ja? – zapytał Staszek, kiedy zostali w gabinecie we trójkę.
– Dla ciebie mam coś ekstra – uśmiechnął się doktor. – Ty będziesz pomagał pielęgniarkom z chorymi. Bandażować umiesz?
– Chyba tak – bąknął niezbyt pewny Staszek.
– Czego nie umiesz, to się nauczysz. Poza tym będziesz podawał napoje, pomagał w przebieraniu i innych rzeczach. Wielu z naszych pacjentów nie może chodzić, więc w grę mogą wchodzić rzeczy, które początkowo możesz uważać za drastyczne, ale to też ktoś musi robić. Przyzwyczaisz się – uśmiechnął się. – Tylko pamiętaj, że nad pacjentami nie wolno się rozczulać, bo inaczej wcześniej czy później wejdą ci na głowę. Tobą zaopiekuje się siostra Uschi – wykonał gest w stronę pielęgniarki. – To jest Heinrich. Daj mu fartuch i oprowadź go po oddziałach męskich.
– Uschi – powiedziała dziewczyna dygając nieśmiało.
– Heinz – odpowiedział Staszek. Znów te cholerne imiona.

Uschi zaprowadziła go do kantorka, gdzie dostał fartuch, a następnie weszli po masywnych schodach na trzecie piętro, mijając po drodze kilku sanitariuszy z noszami, wśród nich Achima. Przynajmniej na razie wyglądał na zadowolonego. Opuścili klatkę schodową i weszli do ogromnego, pierścieniowatego korytarza, w całości zapełnionego łóżkami i materacami, na których leżeli mężczyźni i chłopcy w różnym wieku, od trzynastolatków aż po emerytów. Najwięcej było żołnierzy i młodych mężczyzn.
– Siostro, opatrunek trzeba zmienić – powiedział jeden z pierwszych pacjentów, którego minęli, mężczyzna w podeszłym wieku.
– Zaraz, tylko pójdę po gazę i plaster – odpowiedziała Uschi. Następnie przeszli do jednego z niewielkich pomieszczeń w centralnej części schronu, w którym znajdował się gabinet pielęgniarski. Tu Uschi pokazała mu, gdzie znajdują się opatrunki, jodyna, pincety i inne utensylia.
– Ten mężczyzna ma postrzał w biodro, coś dla prawdziwego mężczyzny – powiedziała Uschi. – Zajmij się nim. Przygotuj sobie wodę destylowaną, utlenioną, szczypce, watę, gazę i plaster. Dasz sobie radę?
– Powinienem – odpowiedział Staszek, wziął tacę i podszedł do pacjenta. Ten leżał, z oczyma wbitymi w sufit. Staszek stal bezradnie z tacą.
– No zmień mi ten opatrunek – powiedział mężczyzna opryskliwym tonem. Staszek odsunął koc i ściągnął mężczyźnie spodnie, wykrzywiając się, gdy nieprzyjemny zapach uderzył go w nozdrza. Zakrwawiony opatrunek znajdował się przy pachwinie, nieco nad nieciekawym, pomarszczonym członkiem. Po raz pierwszy na widok męskich narządów płciowych czuł się nieswojo i najchętniej zakryłby je i poszedł sobie w cholerę. Tu jednak tak się nie dało. Kilka razy musiał chwycić w ręce organ i chyba dopiero za trzecim razem zrobił to bez obrzydzenia. Sama zmiana opatrunku nie była aż taka trudna, gdyby nie to, że rana zamiast zdrowieć babrała się i straszyła czerwienią i purpurą, na której zaczął zbierać się jakiś siwy nalot. Gdy uporał się już z zadaniem, odniósł narzędzia do sterylizacji, tak jak mu polecono, a następnie pobiegł do toalety, gdzie zwymiotował. A to dopiero początek – pomyślał. Bał się, że nie wytrzyma do końca dnia.
– Coś nie tak? – zapytała inna pielęgniarka, gdy wrócił do gabinetu. – Wyglądasz bardzo blado.
– Nie, nic… – speszył się Staszek.
– Na tym piętrze są tylko kontuzjowani – pouczyła go. –¸W zasadzie zdrowi, ale ranni. Jeśli będą się na coś skarżyć, co nie wynika z ich kontuzji, to masz to nam przekazać.
– A skąd ja to mam wiedzieć?
– O to już musisz ich zapytać, język chyba masz? – odpowiedziała niezbyt grzecznie.
Staszek mruknął coś i wyszedł na korytarz. Następny pacjent chciał, by go obsłużyć z sikaniem. Był to mężczyzna w średnim wieku, słusznej budowy ciała, z dużym opatrunkiem na prawej nodze i prawej ręce.
– Oberwałem spadającą ścianą – powiedział widząc pytający wzrok Staszka. – To i tak lepiej niż żona, która dostała odłamkiem w głowę – dokończył, a w jego oczach pojawiły się łzy.
Staszek wziął stojącą pod ścianą wolną kaczkę, odsunął koc i ściągnął mężczyźnie spodnie. Mały, kilkucentymetrowy członek leżał wysoko na sporych, pokrytych jasnymi włosami jądrach. Podsunął kaczkę w odpowiednie miejsca.
– Jesteś mężczyzną, a chuja boisz się wziąć do ręki? – zapytał pacjent. – Tak się poleje na łóżko.
Staszek wziął się w garść, zacisnął zęby i, uchwyciwszy członek i ściągnąwszy z niego napletek, skierował go do otworu kaczki. Ze wstydem odwrócił głowę, gdy mężczyzna załatwiał swą potrzebę.
– Widać, że pracujesz tu pierwszy dzień – roześmiał się mężczyzna, gdy już było po wszystkim. – Ale nie przejmuj się, dwa dni i się przyzwyczaisz, a po tygodniu nawet polubisz.
Niedoczekanie – pomyślał Staszek odchodząc od materaca. Jednak mężczyzna miał rację, po kilku godzinach nie odczuwał już takiego dyskomfortu, choć podawanie basenów dalej go zniesmaczało. Dziwił się, że choć widział o wiele więcej kutasów niż w całym swoim dotychczasowym życiu, żaden go jakoś szczególnie nie ruszył. Nawet jeśli zaczynał się podnosić, a stało się tak w kilku przypadkach. Zresztą mężczyźni też czuli się nieco skrępowani.
– No nareszcie dali nam na oddział chłopaka – powiedział któryś ze starszych mężczyzn, częściowo sparaliżowany. – Zawsze to lepiej się obnażyć przy mężczyźnie niż przy kobiecie, bo jednak wszyscy mamy to samo.
Coś w tym jest, pomyślał Staszek. Pod koniec dnia pracy było mu już właściwie wszystko jedno, byle dotrwać do czwartej. Zaczęły go boleć nogi i ręce. Z dużą ulgą przywitał koniec zmiany.

– Są z was bardzo zadowoleni – powiedział doktor, kiedy myli się i przygotowywali do wyjścia. – Żadnych skarg nie było. Achim, jak się pracowało?
– Fajnie – odpowiedział chłopak. – Trochę ciężkie te nosze, ale dałem radę.
– A ty, Staszek?
– Tak jak Achim, początki były ciężkie – odparł. – No i do kilku rzeczy musiałem się przyzwyczaić, bo nie zawsze to przyjemne.
– Domyślam się, jakich – uśmiechnął się doktor. – Ale taki już urok tej pracy. Ja już przyzwyczaiłem się na studiach, kiedy mieliśmy zajęcia w prosektorium.
– Co to takiego? – zapytał Achim.
– Takie miejsce, gdzie kroi się trupy – odpowiedział Piontek. – Jak przez to przejdziesz, później nic już nie jest ci straszne.

Staszek tak naprawdę poczuł zmęczenie dopiero, kiedy położył się w domu na łóżku. Obok bez czucia leżał Achim, a między nimi Rudi, który już nacieszył się przybyciem chłopców.
– Zrobiłbyś coś do jedzenia? – zapytał. – Głodny jestem.
– Ja też – odpowiedział Staszek – a nie mamy chleba. Trzeba by wyskoczyć do sklepu i zrobić te zakupy, wczoraj zapomnieliśmy. Nie ma rady, trzeba się zwlec i iść…
Niechętnie podnieśli się z łóżka i poszli do sklepu naprzeciwko. Okazało się, że na kartki nie przysługuje im zbyt wiele, dwieście gramów margaryny, niecałe dwa bochenki chleba i teoretycznie dwieście gramów mięsa, za które dostali po konserwie. Do tego dokupili kilka zup w proszku Knorra, które były bez kartek i mało apetycznie wyglądająca marmoladę. Ich pytanie o masło sklepowa skwitowała głupim uśmiechem.
- Nie wiem czy w tym roku mieliśmy trzy razy masło – odpowiedziała. Niechętnie spakowali zakupy i poszli do domu.
– Ta margaryna smakuje jak świeczka – powiedział przy kolacji Achim. – Jest wstrętna.
- Nic na to nie poradzę – odpowiedział Staszek, w duchu zgadzając się z przyjacielem. – Ja już się przyzwyczaiłem, w Warszawie mieliśmy dokładnie taką samą. A ta marmolada jest o wiele lepsza niż nasza. Chleb zresztą też, przynajmniej nie jest taki gliniasty.

Znów leżeli na łóżku, choć już nie czuli się tak zmęczeni. Achim ściągnął spodnie, z których wyskoczył naprężony członek. Staszek drgnął.
– Achim, nie dziś, błagam.
– A dlaczego nie?
– Jak byś cały dzień oglądał fiuty, też byś miał ich dość – odpowiedział Staszek starając się nie patrzeć na sztywny organ Achima.
– Naprawdę oglądasz ludziom ogony? – nie dowierzał. – Opowiedz, jakie mają.
– Najczęściej brzydkie, nieumyte i prawie śmierdzące. Naprawdę nie ma na co patrzeć, a ja to jeszcze muszę wziąć do ręki.
– No ale ja mam umytego, prawda? – powiedział Achim i przysunął się tak, że po chwili Staszek miał Achimowe przyrodzenie przy samych ustach. Dopiero świeży, chłopięcy zapach wywołał u niego podniecenie i już wkrótce przesunął swój język po ciepłej, nieco śliskiej sztywności.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Wto 0:04, 17 Kwi 2018    Temat postu: 46.

Rozpoczęły się dni wypełnione pracą. Ruchliwy Achim szybko odnalazł się w robocie i szybko wciągnął się w jej wir. Nieco inaczej, Staszek. Ciężko mu było pogodzić się z cierpieniem ludzi, jego zdaniem zupełnie niezasłużonym. Wiele przypadków, zwłaszcza tych śmiertelnych, odchorował, myśląc o nich po pracy. Dużo rozmawiał z pacjentami, co oni sobie cenili, mniej natomiast jego szefowie, z Uschi na czele.
– Inni pacjenci czekają na basen czy zmianę opatrunku a ty sobie gadasz – strofowała go czasami. Po kilku takich reprymendach nauczył się tak gospodarzyć czasem, żeby starczyło go zarówno na obejście dwóch oddziałów męskich, jak i wysłuchanie pacjentów. Było wśród nich coraz więcej takich, którzy stracili w bombardowaniach swoich najbliższych. Ci byli najtrudniejsi do rozmowy, często płakali, błagali o pomoc, której Staszek nie mógł im zagwarantować. Tak jak Piontek mu poradził, odizolował się od próśb pacjentów, a te były przeróżne, a przeważały prośby czy wręcz błagania o pójście na miejsce bombardowania i upewnienie się, czy rodzina chorego przeżyła. Nawet miał o to do siebie pretensje, zwłaszcza na początku. Co by mu szkodziło podskoczyć w okolice rynku czy na w miarę bezpieczną północ miasta? Jednak doktor Piontek, który pilnie śledził postępy obu chłopców, zakazał im tego, a Staszek już wiedział, że lepszej pracy od tej nie dostanie; młodych chłopaków brano głównie do kopania rowów przeciwczołgowych i ustawiania barier przeciwpancernych, a jakoś nie widział siebie z łopatą. Również pacjenci się do niego przyzwyczaili, a niektórzy nawet szczerze polubili, choć na początku musiał wysłuchiwać cierpkich uwag o ślamazarnym tempie czy zbyt młodym wieku, jednak już po kilku dniach złapał właściwy rytm. Powoli również uodparniał się na łzy i cierpienie, a także na drastyczne widoki. Nie sprawiało mu problemu podanie basenu, kaczki czy oglądanie męskiej golizny. Bez problemu mógł podetrzeć tyłek czy chwycić mężczyznę za członek. Wręcz przeciwnie, czuł się bardziej przywiązany do pacjentów, których widział w intymnych sytuacjach. Wśród chorych przeważali Niemcy, choć bywali również Czesi, Ukraińcy i Węgrzy. Napotkał również paru Polaków, jednak starał się nie zdradzać swojego pochodzenia. Pierwszego Polaka poznał po soczystej „kurwie” rzuconej z lwowskim akcentem, jednak w ostatniej chwili wstrzymał się od zareagowania w ojczystym języku, choć korciło go bardzo. Znając nastawienie Niemców, a zwłaszcza ich władz do Polaków, nic dobrego nie mogło z tego wyniknąć. Mogło to zadziałać także w drugą stronę, gdyby trafił na ideowych Polaków, mogliby go okrzyknąć zdrajcą lub sprzedawczykiem, wysługującym się wrogowi. Nawet byłoby w tym sporo racji, myślał. Raz tylko się zdarzyło, że doktor w tajemnicy wywołał go do gabinetu, gdzie musiał pomóc w tłumaczeniu dla starszego polskiego mężczyzny. Następne dwa dni unikał jego łóżka jak zarazy, żeby przypadkiem nie wydała się jego narodowość. W końcu okazało się, że mężczyzna to „swój chłop” i z jego strony nie musi się obawiać zdrady czy wsypy. Rozmawiali oczywiście przyciszonym głosem, tak że nawet sąsiad nie był w stanie usłyszeć, na szczęście tylko jeden, bo chory leżał pod oknem. Na pożegnanie dla niepoznaki Staszek rzucał kilka niemieckich uwag, by odpędzić od siebie jakiekolwiek podejrzenia. Mężczyzna był ranny po bombardowaniu i gdy tylko nastawiono mu kolano, został odesłany do domu. Adres zanotował w pamięci, choć wątpił, że mu się przyda.

Po kilku dniach postanowił rozpocząć poszukiwania Alberta. Wziął ze sobą zdjęcie chłopca i pokazywał je kontuzjowanym żołnierzom. Na początku ludzie wpatrywali się w fotografię i przecząco kręcili głowami. Na trzy dni przed Wielkanocą przywieziono kilku rannych z frontu w południowej części miasta. Byli to młodzi chłopacy nieco tylko starsi od niego, po szesnaście i siedemnaście lat. Dzień pracy dobiegał końca, Staszek czuł się potężnie zmęczony i miał nadzieję, że ostatnie piętnaście minut będzie mógł się trochę poobijać. Już schodził z okrągłego hallu wypełnionego pacjentami do gabinetu, kiedy zatrzymał go młody chłopak w piżamie, o którym wiedział, że ma uszkodzony kręgosłup. Tacy byli najgorsi, nie mogli się ruszyć, trzeba było im podawać baseny, karmić, myć i wykonywać wszelkie inne czynności, które człowiek robi samodzielnie od wczesnych lat życia.
– Przynieś mi kaczkę – powiedział mu chłopak. Staszek spełnił polecenie i po chwili patrzył na sikającego chłopaka. Ciepło moczu, które czuł przez szkło zawsze działało na niego wymiotnie. Tym razem patrzył na jego nagi tors, młodzieńczy, zgrabny członek na kształtnych jądrach i jego myśli zaczęły wędrować wokół Alberta, coś było w nim podobnego, nie tylko wiek, ale i spojrzenie i to nieuchwytne „coś”, czego nie umiał nazwać. Wyciągnął fotografię i zaprezentował ją rannemu.
– Znasz tego człowieka?
Ranny wpatrywał się dłuższą chwilę.
– Tu jest trochę młodszy, ale wygląda prawie tak samo, jak Albert Lemke.
Na dźwięk tego nazwiska Staszek mało nie zemdlał. Ślina odpłynęła mu z ust i przez kilkanaście sekund milczał.
– Coś nie tak? – wystraszył się chory widząc reakcję chłopca.
– Bo to właśnie jest Albert Lemke – odpowiedział Staszek drewnianym głosem walcząc z napływającymi do oczu łzami. – On żyje?
– Oczywiście, że żyje – odpowiedział chory. – Walczymy na południu miasta, na Keiser Wilhelmstraße.
Staszek mniej więcej wiedział, gdzie leży ta jedna z największych i najważniejszych wrocławskich ulic, najważniejsza na południu miasta, jednak była zbyt oddalona od jego codziennej trasy, by mógł tam się udać. Nadto była jednym z największych traktów przerzutu jednostek, więc kręciła się tam masa policji i gestapowców po cywilnemu. Był to zdecydowanie ten fragment miasta, którego należało unikać.
– Wy jesteście z Drezna? – zapytał.
– Tak, ze szkoły. Czy słyszałeś coś o tych bombardowaniach Drezna w lutym?
Staszek rzecz jasna słyszał, poniekąd jego obecność w tym szpitalu była efektem drezdeńskiej tragedii, lecz chłopak był w takim stanie, że zrezygnował z opowiadania, co tam się naprawdę stało, zresztą znał sprawę tylko z rozgłośni alianckich, których słuchanie było surowo wzbronione. Pilnowanie się było w wielu sytuacjach nawet ważniejsze od jedzenia.
– U nas na kompanii nie wolno na ten temat rozmawiać – mówił dalej chłopak. – Ktoś przeczytał to w jakiejś ulotce, którą znalazł na mieście i wiadomość chodzi szeptaną pocztą.
Ulotki, które krążyły po mieście i można było je znaleźć prawie wszędzie, pochodziły z najróżniejszych źródeł i Staszek nieraz się na nie natknął. Oprócz mobilizujących, wydawanych przez NSDAP i czysto informacyjnych, były również opozycyjne, zachęcające do poddania miasta i siejące dezinformację. Staszek natknął się na kilka numerów zakazanej gazety Freiheitskämpfer i inne bezdebitowe druki, które podnosił tylko wtedy, kiedy był pewny, że nikt go nie obserwuje. Ponadto starał się nie trzymać ich przy sobie tylko czytać na miejscu, bo w razie rewizji, coraz częstszych na mieście, mogło się to bardzo smutno skończyć.
– Nie czytam takich rzeczy – odpowiedział wzruszając ramionami, choć na próżno by w jego głosie szukać wiarygodności.
– Skąd znasz Alberta? – zapytał ranny. Staszek stropił się. Było to jedno z tych pytań, na które nie mógł pod żadnym pozorem odpowiedzieć zgodnie z prawdą, a nie zdążył jeszcze przygotować sobie jakiejś sensownej i spójnej wersji, która byłaby jednocześnie w miarę wygodna i pomijała jego pobyt w tamtych stronach jako przymusowego pracownika.
– Mam rodzinę w jego wsi i tam się zaprzyjaźniliśmy podczas wakacji – odpowiedział. – Później pisaliśmy do siebie listy.
– No Albert opowiadał o jakimś bliskim przyjacielu, za którym tęskni, ale ile razy pytałem, skąd się znacie, jakoś przerywał rozmową albo zmieniał temat. Ani też nie chciał powiedzieć dokładnie, kim on jest.
No i dobrze zrobił – pomyślał Staszek.
– Staszek, czekamy na ciebie – rozległo się z głębi sali. Odwrócił się i ujrzał doktora i Achima ubranych do wyjścia. Popatrzył na zegarek, było już dziesięć po piątej. Najchętniej posiedziałby jeszcze trochę, dowiedział się może kilku innych rzeczy i wrócił sam, jednak w tych dniach wracać samemu nie było bezpiecznie. Zaczęły się masowe rabunki, tak wieczorem, jak i w dzień, zwłaszcza w bocznych ulicach. Staszek sam widział, jak młodzi ludzie na ulicy obrabowali samotnie idącą kobietę. Mniejsze było również prawdopodobieństwo, że zatrzyma ich policja, jednak mężczyzna w średnim wieku idący z dwójką młodych chłopców był wartościowym alibi; jeszcze nie zdarzyło się, by policja zatrzymała ich w takiej konfiguracji.

Po powrocie do domu najczęściej byli już tak zmęczeni, że po wyprowadzeniu psa po prostu kładli się i spali albo spędzali wieczory w mieszkaniu doktora i Staszek mógł słuchać radia, oczywiście odpowiednio cicho. Z audycji londyńskich dowiedział się, że na ziemiach polskich wojna się już skończyła, a w Warszawie, ponoć straszliwie zburzonej, powoli wraca życie. Były to dla niego przygnębiające wiadomości, po których długo nie mógł przyjść do siebie. Jeśli tyle osób wymordowano podczas tego powstania, to co stało się z jego rodzicami, dalszą rodziną, kolegami? Momentami żałował, że mając taką możliwość, nie wrócił na ziemie polskie. Tyle że nie do końca było powiedziane, że są naprawdę polskie, Londyn i inne rozgłośnie nadające po polsku i niemiecku utrzymywały, że rząd jest moskiewski. Sam już nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Na dodatek zaczęły się inne problemy. Często wyłączano prąd, bywało nawet, że na dwie godziny. Bywały przerwy w dostawie gazu, jeszcze przed Wielkanocą, chyba w Wielki Piątek przed wyjściem do pracy, po raz ostatni korzystali z gazu, później żywili się wyłącznie chlebem, ciepły posiłek, i to niewielki, mieli tylko w pracy. W Wielką Sobotę, będącą zarazem ostatnim dniem marca, Piontek przyniósł im słabo i długo grzejącą kuchenkę elektryczną, by mogli wypić trochę ciepłej herbaty przed wyjściem do pracy.
– Na dobrą sprawę jutro jest Wielkanoc i nie musicie iść do pracy – zapowiedział im doktor. – Biorę to na siebie.
Staszek akurat poznał jeszcze jedną osobę znającą Alberta i bardzo mu zależało, aby iść do pracy. Do kościoła mi tak nie miał zamiaru iść, a w domu by się nudził. Poza tym również w domach robiło się niebezpiecznie, rozpoczynały się walki uliczne, przez Gräbchenstraße maszerowali żołnierze, zaczynało się pojawiać coraz więcej policji.
– Achim może zostać w domu, jeśli chce, ja idę.
– Sam nie zostanę – postanowił Achim. – Ja się tutaj boję, a bez Staszka to już w ogóle. To już wolę nosić te trupy.
Ta noc była pamiętna również z innego powodu. Staszek w końcu pozwolił wziąć się Achimowi od tyłu.
– Naprawdę pozwolisz? – cieszył się jak dziecko.
– Tylko raz i więcej nie proś – powiedział celowo tak, aby brzmiało to groźnie, w rzeczywistości powoli zaczynał tęsknić za tym rodzajem zbliżenia, poza tym członek Achima był już tak wygimnastykowany, że nie groziła żadna przykra niespodzianka. Achim do zadania przystąpił pełen zapału i tak mocno podniecony, że wystarczyło kilkanaście ruchów, by doszedł do spełnienia.
– Mam ci strzyknąć do środka? – zapytał, kiedy już było za późno by wyjąć. Staszek mruknął coś niewyraźnego w odpowiedzi, a ruchy Achima stawały się dzikie i zaborcze. Po chwili westchnął bardzo głośno i opadł na koc.
– To jest cudowne – powiedział. – Nawet nie wiedziałem, że takie przyjemne. Pozwolisz jeszcze?
– Na pewno nie teraz – odpowiedział Staszek i pocałował go w policzek. Dopiero po kilku minutach pomyślał o Albercie. W tym układzie należałoby Achima odstawić nagle i na zawsze, ale nie czuł się na tyle mocny, by zrobić to jednym posunięciem. Poza tym mimo wszystko Albert dalej nie jest do końca odnaleziony, usprawiedliwiał się.

Pierwszy alarm lotniczy zabrzmiał, kiedy wsiadali w piątkę na Königsplatz. Gdy jechali w stronę schronu, na niebie pojawiły się pierwsze bombowce. Przez okno tramwaju było widać bomby zrzucane na centrum. Mimo że nalot szedł bokiem, na wysokości kolejowego dworca głównego, obaj chłopcy przestraszyli się, Achim bez żadnego skrępowania wtulił się w Staszka, ten w doktora. Inni pasażerowie nawet nie spojrzeli w ich stronę.
– Ja nie chcę, żeby w nas trafiło – powiedział płaczliwym głosem Achim.
– Nikt nie chce – odpowiedział Staszek, wyciągnął z kieszeni chusteczkę, otarł chłopcu łzy i pocałował w rozpalony policzek. Przez okno widać już było ponurą sylwetkę schronu. Czas wlókł się bardzo wolno i Staszek co chwila spoglądał na zegarek, jakby to miało przyśpieszyć bądź opóźnić ich los. Gdy wysiedli z tramwaju, dwa bombowce pojawiły się z drugiej strony ulicy, od dworca Nikolaitor i również leciały na północ.
– Biegiem do schronu! – krzyknął Piontek, kiedy już opuścili pojazd. W momencie, kiedy zziajani wpadli do bramy bunkra, bomba wybuchła zaraz przy przystanku, na którym wysiadali, wzniecając tumany kurzu i pyłu.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 0:04, 18 Kwi 2018    Temat postu: 47.

Jeszcze nie minęły dwie godziny pracy, a na odział przybyło ponad dwudziestu pacjentów. Staszek uwijał się jak w ukropie, lawirował między oddziałem a izbą przyjęć, pomagał przy przebieraniu ciężej rannych, co jakiś czas obchodził dokoła cały korytarz podając baseny i kaczki. Zwykle na jego poziomie było czterech sanitariuszy, dziś musieli pracować we dwójkę z Kurtem, bo trzeci został odesłany na oddział na trzecim piętrze. Koło południa na korytarzu zatrzymał go doktor Piontek.
– Ty zajmij się tylko przebieraniem i łózkami, resztę będzie robił Kurt. Podobno na mieście jest już ponad tysiąc rannych, tak przynajmniej informują z centrali.
Było to zgodne z tym, co opowiadali pacjenci, tym razem wywodzący się prawie wyłącznie z ludności cywilnej. Nie brakowało i chłopaków w jego wieku, choć większość stanowili mężczyźni po trzydziestce i jeszcze starsi. W tym nawale pracy Staszek nie zastanawiał się jak wrócą do domu i czy w ogóle do niego dotrą. Dopiero w porze obiadowej, kiedy kuchnia rozwoziła posiłki a om miał chwilę wytchnienia, zapytał o to doktora Piontka.
– Z adresów, które podają chorzy, wynika, że akurat koło nas jest względny spokój, atakują centrum i zakłady przemysłowe za torami. Jakoś wrócimy, na razie o tym nie myśl.
Łatwo powiedzieć – pomyślał Staszek. Było już wpół do trzeciej, zostały jeszcze dwie i pół godziny pracy i z każdą minutą coraz mniej. Zjadł obiad złożony z niepełnego talerza cienkiej, niedosolonej zupy z kromką niezbyt świeżego ciemnego chleba i wrócił na oddział nakarmić tych rannych, którzy nie mogli jeść samodzielnie. Karmienie uważał za jedną z przyjemniejszych prac, pacjenci byli najczęściej przyjaźnie usposobieni, nawet jeśli narzekali na jakość posiłków. Poza tym przy nie uznawał pośpiechu przy jedzeniu, celebrował tę czynność, niekiedy rozmawiał z pacjentami wiedząc, że akurat w tej sytuacji nikt mu nie powie złego słowa. Nawet Uschi, która już zadomowiła się jako jego szefowa i lubiła go popędzać, patrzyła na to przez palce, również dlatego, że pacjenci lubili, jak karmi ich Staszek, bo ten, w przeciwieństwie do innych sanitariuszy, nie śpieszył się i nie narzekał.
– Przyjechała karetka z następnymi rannymi, idź do izby przyjęć, tam jesteś bardziej potrzebny, ja zajmę się karmieniem – poleciła Uschi.
Izba przyjęć nie miała własnych sanitariuszy, obsługiwali ją pielęgniarze i noszowi, często brygada, w której pracował Achim. Staszek niechętnie odszedł od jednego z najsympatyczniejszych pacjentów i za moment pojawił się na izbie przyjęć. Tym razem w niezbyt dużym pokoju panowało prawdziwe pandemonium. Ranni leżeli na pryczach, prowizorycznie ustawionych pod ścianą, siedzieli na krześle, ci zdrowsi stali przed drzwiami. Lekarzem na izbie był doktor Ast, starszy lekarz z siwą brodą, o którym mówiło się, że jest fanatycznym wyznawcą Hitlera i przestrzegało, by nie politykować w jego obecności. Staszek z zasady nie politykował w firmie i nie miał z nim większych kłopotów, a sam Ast chyba go lubił i ile razy go widział, mówił, że przypomina mu jego wnuka, który zginął w Dreźnie. Do Staszka zwracał się zawsze przez „kochany”.
– O jesteś, mein Liebe, bardzo dobrze. Zajmij się tymi, którzy leżą na materacach, niech tu się zrobi choć trochę miejsca. Zajmij się tymi dwoma pod ścianą, jeden jest gotów do przeniesienia na oddział – wskazał na dwa materace przy samej ścianie.
Staszek szybko uporał się z tym pierwszym, czterdziestoletnim mężczyzną z ręką na temblaku, zwichnięciem kolana i raną głowy. Ten chory nie wymagał noszy ani wózka i szybko został odprowadzony na salę. Drugim pacjentem był piętnastoletni chłopiec. Wystarczył jeden rzut oka i Staszek go poznał, to był ten sam chłopak, którego widział w domu towarowym Wertheim, gdy kupowali odzież.
– Tego rozbierz i przygotuj mi do badania – polecił doktor Ast.
Staszek podszedł do łóżka. Chłopak był blady, w oczach widać było cierpienie.
– Podasz mi coś do picia? – poprosił chłopak.
– Dopiero jak lekarz cię przebada, wcześniej mi nie wolno – Staszek usiłował utrzymywać surowy ton, ale tym razem nie bardzo mu to wyszło.
– Ja ciebie już widziałem – powiedział chłopak. Nie mówił pełnym głosem, między szeptem a cichą mową. Staszek uchwycił jego dłoń. Była gorąca. Z trudem wymacał puls. Bił słabo i bardzo szybko.
– Co ci się właściwie stało? – zapytał przygotowując piżamę. Mieli obecnie tylko jeden rozmiar i było oczywiste, że zarówno góra jak i spodnie będą sporo za duże.
– Nie pamiętam. Wracałem z kościoła do domu, mieszkam blisko rynku, na Reuschestraße. Pamiętam tylko, że coś koło mnie wybuchło i dalej już nic. Później pamiętam jak mnie zabierała karetka z ulicy i wszystko mnie bolało. Dalej boli….
Staszek ściągnął z chłopca kurtkę, marynarkę i koszulę i w miarę jak obserwował gładkie, dobrze zbudowane ciało, zaczęło mu się robić gorąco. Ostatnio się tak czuł, kiedy leżał w łóżku z Albertem, nawet Achim nie wzbudzał w nim takiego pożądania. Wszystko było gładkie, pociągające, nawet kuszące, nawet lekko wystający ciepły brzuch. Nałożył mu bluzę od piżamy, powoli zapiął guziki, przygotowując się psychicznie do dalszej pracy. Żeby tylko nie zrobić jakiejś głupoty, myślał.
– Dół też – powiedział do chłopaka. Tamten tylko kiwnął głową.
Wyglądało na to, że chłopak stracił czucie w nogach. Staszek przechodził właśnie przyśpieszony kurs medycyny, uczył się przy pomocy doktora Piontka, Uschi, a także własnej intuicji, jak organizm zachowuje się przy różnych kontuzjach. Tu ocenił, że ma do czynienia z urazem kręgosłupa, zwłaszcza jego dolnej części. Chłopiec mógł ruszać pośladkami i z dużą trudnością udami, prawdziwe problemy zaczynały się niżej. Musiał więc przebierać chłopaka bez żadnej współpracy. W głowie mu szumiało a w uszach dzwoniło. Robił wszystko, by nie wbić wzroku w zgrabne narządy płciowe, duży, niezbyt gruby członek do połowy obciągnięty przez napletek i spoczywający na porośniętych białymi, rzadkimi włosami jądrach. Również krótkie jeszcze i bezładne włosy łonowe były jasne. Od ciepłego, dopiero co uwolnionego krocza unosił się charakterystyczny zapach, jeszcze bardziej wyostrzający zmysły. Gdy podkładał ręce pod pośladki, trysnął sam z siebie, nie dotknąwszy nawet własnego członka. Pragnął wyłącznie skończyć przebieranie i czym prędzej pobiec do toalety i zrobić z tym porządek, bo nasienie nieprzyjemnie zaczęło mu ściekać po jądrach.
– Nie idź jeszcze – zatrzymał go chłopiec. – Jak masz na imię?
– Heinz, a ty?
– Karl. Zostań ze mną.
Staszek poczuł suchość w gardle i łzy w oczach. Było w tej prośbie coś desperackiego, coś, co łapało za serce. Nie mógł sobie jednak pozwolić na odrobinę luzu, po pomocy doktorowi Astowi musiał niezwłocznie wrócić na oddział, na którym walczyli Uschi i Kurt. Popatrzył na zegarek, było prawie wpół do czwartej.
– Panie doktorze – powiedział do Asta – Ten pacjent na nasz oddział?
– Jeszcze nie wiem – odpowiedział doktor – na wasz albo na trójkę. A co mu jest?
– Nie wiem, czy mogę się wypowiadać, ale widzę paraliż nóg, możliwe, że to kręgosłup. Pan da go na dwójkę, proszę – powiedział Staszek tonem o wiele bardziej zaangażowanym, niż wymagałyby tego warunki.
– No zobaczę – odpowiedział Ast. – Widzę, że ci zależy. Znajomy?
– W pewnym sensie – odpowiedział Staszek. – Już się kiedyś spotkaliśmy.
– Dobrze już dobrze, wracaj na oddział, kochany – powiedział Ast i pogłaskał do po włosach. Staszek hurmem opuścił izbę przyjęć i pobiegł do toalety. Skala kleistej powodzi w spodniach zaskoczyła nawet jego samego. Kilka minut minęło, zanim doprowadził się do porządku i wrócił na oddział.

Gdy Achim i drugi noszowy przynieśli Karla na oddział, była już za piętnaście piąta. Za krótko, by przy nim posiedzieć, pomyślał Staszek. Aha, on prosił o coś do picia – przypomniał sobie i przyszedł do jego łóżka z dużym kubkiem letniej kawy. Podał go chłopcu, ten popatrzył na niego z wdzięcznością.
– Zjesz coś? – zapytał Staszek.
– Nie, mdli mnie – odpowiedział Karl. Staszek zauważył, że ręka chłopca drży i przejął kubek.
– Sikać mi się chce – narzekał dalej Karl. – I co teraz?
– Będę musiał ci pomóc – odpowiedział Staszek. – Poczekaj, pójdę po odpowiednie urządzenie – to powiedziawszy odłożył kubek i poszedł po kaczkę.
– Ale ja się tak bardzo wstydzę – wyszeptał Karl. – Sam nie lubię na to patrzeć, a jeszcze pokazać komuś innemu… Tu każdy patrzy.
– A masz inne wyjście? – nie wytrzymał Staszek. – Ja jestem po to, by tobie pomóc i właśnie ja, a nie żadna kobieta. Przecież obaj mamy w spodniach to samo, prawda?
– Ojciec mówi, że patrzenie na członka to grzech.
Staszek słyszał już różne dziwne rzeczy, ale takiej jeszcze nie. W pierwszej chwili nie wiedział, jak na tom zareagować. Jeszcze żaden pacjent, niezależnie od wieku czy wykształcenia nie uraczył go niczym podobnym. Owszem, jest to czynność wstydliwa, ale przecież w lazarecie są pewne ograniczenia i trzeba się do nich dostosować. Jemu samemu, zwłaszcza po tym, co przeżył, nie robiłoby to żadnej różnicy czy sika sam, czy z czyjąś pomocą.
– A kim jest twój ojciec? – zapytał Staszek.
– Pastorem – odpowiedział Karl. No tak, to już jest w jakiś sposób zrozumiale, pomyślał Staszek. Jego ksiądz też mówił o takich dziwnych rzeczach, tylko on sam miał jeszcze za mało doświadczenia.
Staszek na tyle dyskretnie, na ile się dało, pomógł Karkowi w intymnej czynności. I znów zaatakowała go fala gorąca, a wzwód, który nie opuszczał go od jakiegoś czasu, stał się jeszcze twardszy i wręcz bolesny. Gdy już było po wszystkim i odszedł z kaczką, powąchał i polizał palce, którymi przed chwilą trzymał lekko sztywniejący członek. Był tak podniecony, że wystarczyło tylko by w ubikacji wyjął swój organ,aby natychmiast doszedł do obfitego spełnienia, drugiego w niespełna dwie godziny.

– O, dobrze, że jesteś – zauważył go doktor Piontek. – Na mieście jest dalej niebezpiecznie, jeszcze bardziej niż w dzień, te naloty się wcale nie skończyły. Nie możemy wrócić do domu, jeśli chcemy jeszcze trochę pożyć.
– To gdzie będziemy spali?
– Tu, załatwię wam jeden z tych małych pokoików w rdzeniu, tam, gdzie są izolatki.
– A co będziemy robić po pracy? – zainteresował się Staszek.
– Roboty jest masa – uśmiechnął się doktor, choć wypadło to dość blado. – Dwóch sanitariuszy nie przyszło na zmianę. Jak dziś popracujecie do wieczora, to załatwię wam wolne w tygodniu, jak już się zrobi trochę luzu. Przecież nie mogą nas bombardować cały czas – dodał, choć Staszek widział, że niezbyt w to wierzy.
– A Achim?
– Też. Przerzuciłem ich na izbę przyjęć, tam jest teraz niezły zapieprz. Już niedługo nie będziemy mieli gdzie ich kłaść. Sala operacyjna jest zajęta na trzy dni naprzód. Nie wiem,jak my to przetrzymany.
– Wszystko dobrze, tylko w domu został pies – przypomniał sobie nagle Staszek.
– Zakładając, że ten dom jeszcze stoi, nic mu nie będzie – odpowiedział Piontek. – Najwyżej zgłodnieje a wy będziecie mieli trochę więcej sprzątania.

Staszek nie dał po sobie poznać, że nie zmartwił się specjalnie decyzją Piontka. Praca mu nie przeszkadzała, a po tym, co się stało w mieście, bałby się iść sam do domu. Poza tym wśród plotek z miasta, których zawsze chętnie słuchał, a od których trząsł się cały szpital, pojawiały się informacje, że w wielu miejscach uszkodzono linie tramwajowe i że prawie nic nie jeździ. Musieliby zatem wracać piechotą do domu, a to trwałoby o wiele dłużej niż godzinę, zwłaszcza że należało się liczyć z innymi zniszczeniami w mieście. A tak będzie mógł trochę posiedzieć przy Karlu. Chłopak mu się podobał i czas spędzony przy nim nie uważał za stracony. Żeby tylko Achim tego nie zauważył…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Śro 23:36, 18 Kwi 2018    Temat postu: 48.

Po kolacji doktor Piontek zaprowadził ich do małego pokoju przypominającego bardziej celę. Pomalowany był jak większość pomieszczeń w tym budynku, na zielono, pod lewą ścianą stał zwykły biurowy stół, przy nim jedno krzesło, a pod ścianą po prawej materac z poduszką i szarym kocem. Z urządzeń elektrycznych były tylko lampa i zbyt głośno chodzący wentylator.
– Jakoś się przekimacie – rzucił doktor. – Tylko nie zapomnieć o myciu. Nawet w takich warunkach higiena to podstawowa sprawa. Rano przyjdę was obudzić a na razie dobranoc.
– Strasznie tutaj – powiedział Achim, kiedy doktor opuścił już pomieszczenie. – Nie wiem, czy zasnę.
Wbrew temu co powiedział, dziesięć minut później był już pogrążony w głębokim śnie i to na dodatek na środku niezbyt szerokiego materaca. Staszek zgasił światło i wyszedł na korytarz. Było dopiero po dziewiątej, jednak większość pacjentów już spała, niektórzy pochrapując bądź poświstując. Byli jednak tacy, którzy nie mogąc spać jęczeli z bólu i wiercili się na swoich łóżkach. Światło było częściowo wygaszone i na okrągłym korytarzu panował półmrok. Gdzie leży Karl? – zastanawiał się, szukając wzrokiem łóżka przy ścianie. Zmęczenie dawało znać o sobie, zapominał proste rzeczy. Z tej czy z tamtej strony?
– Heinz? – usłyszał szept z któregoś z łózek pod ścianą.
– Tak, to ja – powiedział Staszek stając nad chorym. – Co się stało?
– Wszystko mnie boli, strasznie mnie boli…
– Mówiłeś pielęgniarce?
– Tak, ale przyniosła mi tylko tabletkę przeciwbólową, która nic nie pomogła – odpowiedział chłopiec zbolałym głosem.
– Ale co cię konkretnie boli? – usiłował się dowiedzieć Staszek. – Głowa? Ręce? Tułów?
– Brzuch i głowa.
Staszek patrzył na twarz chłopca i nawet w tym mdłym, niedostatecznym świetle widział, że jest blady, a na czoło wystąpił mu pot. Co teraz zrobić? Zostawił na chwilę Karla i szybko obszedł całą kondygnację. Nie zastał nie tylko doktora Piontka, ale żadnego innego lekarza. Podobnie piętro wyżej, gdzie spotkał tylko jedną pielęgniarkę, która mimo jego błagań odmówiła zejścia na dół.
– Ja tu mam robotę i mi nie wolno – powiedziała tonem, który wykluczał jakikolwiek sprzeciw.
Staszek wracał ze łzami w oczach. Mógłby ewentualnie iść na izbę przyjęć, ale na pewno nie zastanie tam doktora Asta, którego mógłby ewentualnie błagać o przejście na oddział przy użyciu osobistego wdzięku. Do Piontka nie miał pretensji, przecież jego nawet nie powinno być w pracy. Pewnie zaszył się w którychś z tych miniaturowych pomieszczeń i śpi. Jak niepyszny wrócił na oddział.
– Nikogo nie znalazłem – powiedział ze smutkiem.
– Nieważne – odpowiedział Karl odrobinę pogodniejszym głosem. – Usiądź koło mnie.
Jakby nie było, jestem tu teraz prywatnie – pomyślał Staszek, obejrzał się dokoła i ostrożnie usiadł na materacu. Karl chwycił go zimną i wilgotną ręką za nadgarstek. Dlaczego on jest taki zimny? – zastanawiał się. W pomieszczeniu nie było jakoś przesadnie ciepło, ale nawet jemu, zwierzęciu zdecydowanie ciepłolubnemu, nie przeszkadzał lekki chłód. Coś jest nie tak, ale co? Dotknął wierzchem dłoni czoła Karla, tak jak jego własna matka, która często tak robiła, gdy był mały. Dalej to samo, zimne i wilgotne.
– Pomożesz mi z sikaniem? – wyszeptał Karl. Staszek skinął głową i poszedł po kaczkę.
Tak samo jak poprzednio postanowił zrobić wszystko pod przykryciem, by chłopak czuł się w miarę komfortowo, mimo że sąsiedzi z okolicznych łóżek spali. Choć nie było to głośno powiedziane, Staszek wyczuwał, że on sam nie był chętnie widziany w tych rejonach. Tym razem czekała na niego niespodzianka, członek chłopca był nabrzmiały, choć dalej chłodny jak jego właściciel. Staszek nie wiedział, czy bardziej jest zmieszany tą sytuacją czy podniecony. W tej sytuacji należałoby przewrócić go na brzuch, ale każdy ruch, który wykonywał, nawet najbardziej delikatny, napotykał na jęki i błagania Karla.
– Nie, to boli, proszę, zostaw…
Udało się dopiero z kaczką położoną na brzuchu. Staszek zwrócił uwagę, że mocz chłopca był ciemny, jakby z krwią. Pod pretekstem umycia się oddalił się od łóżka Karla, obiegł cały oddział i znów nie znalazł na nim ani lekarza ani pielęgniarki. Z trudem hamował łzy.

– Słuchaj – powiedział cicho Karl po długiej chwili milczenia. – Ty masz takiego samego?
– O co ci chodzi? – odpowiedział tym samym tonem Staszek. Był zbyt zmęczony i rozgoryczony by myśleć.
– No o twojego siusiaka – odpowiedział Karl. – Przecież powiedziałeś, że mamy takie same.
– Oj, nie tak – Staszek był bliski roześmiania się, jeśli tego nie zrobił, to głównie by nie pobudzić sąsiadów. – Powiedziałem, że wszyscy mężczyźni mają to samo, ale oczywiście u każdego wygląda to trochę inaczej.
– Ja już się nad tym nieraz zastanawiałem, tylko nie mam kogo zapytać. Próbowałem ojca, ale dostałem tylko lanie. Że to grzech, że nie wolno mi myśleć o tych rzeczach, nawet nie patrzeć na tę część ciała jak sikam. Jak on to nazwał? Grzech nieczystości.
– A z kolegami nie próbowałeś? – Staszek zupełnie nie wiedział, jak prowadzić tę dziwną rozmowę. Z Achimem jednak poszło mu prościej, mniej się wstydził i miał jakieś bardziej naturalne podejście do tych rzeczy. A już na pewno tak się nie wstydził.
– Jakoś nawet nie przyszło mi to do głowy. Zresztą kiedy zacząłem o tym myśleć, była już wojna i rozmawiało się o czym innym. Poza tym kiedy? Po szkole musiałem być zaraz w domu, a później rodzice zabraniali mi się bawić z kolegami z podwórka, bo mówili, że to hołota. A ja tak bardzo chciałbym zobaczyć, jak to wygląda u innych. I czy bardzo się różnię, bo ostatnio dzieją się ze mną dziwne rzeczy.
– Zapewniam cię, że nie różnisz się od innych chłopców. Widziałeś tego chłopaka z noszami, z którym rozmawiałem, jak cię przynosił na oddział?
– Tego blondynka? Tak.
– No widzisz – ucieszył się Staszek. – On ma na imię Achim i mieszkamy razem. Zapewniam cię, wygląda prawie tak samo jak ty w tym miejscu, może trochę młodziej. – w tym miejscu Staszek zorientował się, że znów pokręcił imiona i zdenerwował się.
– To ty go widziałeś bez spodni? – zdziwił się Karl.
– No pewno, jak się mieszka w jednym pokoju i ma się jedną łazienkę do dyspozycji to nieuniknione. Czasem nawet razem się kąpiemy, bo nie mamy tyle pieniędzy, aby grzać wodę oddzielnie dla każdego z nas.
W tym momencie mężczyzna śpiący na łóżku obok zakaszlał i przewrócił się na drugą stronę. Staszek w geście nakazującym milczenie położył palec na ustach i odczekał chwilę, zanim nie był pewny, że tamten śpi i nie podsłuchuje. Gdy sytuacja się uspokoiła, wrócili do rozmowy.
– A jak bardzo bym cię poprosił to pokazałbyś? Ty widziałeś mojego – zabrzmiało to prawie jak zarzut.
Prośba należała do bardzo odważnych, mimo to nie zaskoczyła Staszka. Tylko jak to tu zrobić?
– Chyba nie da rady – odpowiedział rozglądając się po sali. Niby było bezpiecznie, ale nie miałby odwagi wyciągnąć członka. Czyżby taka okazja miała się zmarnować? Był rozgrzany niemal do czerwoności tą sytuacją, poza tym po prostu chciał spełnić tę prośbę, również ze względu na Karla. Nachylił się nad nim i szeptał mu prosto do ucha.
– Możesz mnie tam dotknąć, jeśli chcesz, inaczej się nie da.
To powiedziawszy usiadł bokiem i przykrył łono brzegiem koca, pod którym leżał Karl, a następnie chwycił rękę chłopca i położył w kroku. Wiotkie palce badały każdy centymetr, ściskały jądra i przesuwały się w górę członka.
– Tobie też się tak robi? – zapytał zdumiony Karl. – Myślałem, że to jest jakaś choroba.
– Nie… Tak ma być.
Pacjent obok znów przewrócił się na łóżku i zaczął coś mamrotać. Staszek zamarł i wpatrywał się w okryty ciemnym kocem tłumok. Wytężył ucho by zrozumieć coś z tego nieartykułowanego bełkotu, ale nie wychwycił ani słowa. Chwilowo stracił zainteresowanie do poczynań Karla i jego ręki. Gdy już się uspokoił, skonstatował, że chłopak rozpiął mu guziki rozporka i właśnie bada główkę członka.
– Na to się nie umawialiśmy – szepnął Staszek.
– Nie bądź taki…
– Ale ja… – nie zdążył dokończyć, kiedy wystrzelił najobficiej jak mógł. Karl nawet się nie zdziwił.
– Mnie też się tak robi. To nie jest choroba?
– Nie… Ale dobrze, ja już jestem bardzo zmęczony. Zaśniesz?
– Nie wiem, tak mnie boli – odpowiedział. Staszek wyciągnął rękę chłopaka ze spodni, wytarł ją kocem i odłożył. Staszek zauważył, że Karl drugą ręką dociska swój członek do brzucha. Jego ruchy stawały się coraz szybsze, coraz bardziej gwałtowne, aż nagle urwały się nagle a chłopak westchnął bardzo głęboko.

Było już po północy, kiedy Karl zaczął się dusić i tracić przytomność. Staszek nie wiedział co robić, czuwać przy chorym czy szukać lekarza. Po krótkim namyśle zdecydował się na to drugie. Dwa razy raz obiegł całe dwie kondygnacje w poszukiwaniu lekarza. Nareszcie spotkał dyżurną pielęgniarkę z oddziału, Gabi. Podbiegł do niej i chwycił ją za ręce
– Gdzie jest jakiś lekarz? – zapytał prawie krzykiem prawie ją potrząsając.
– Sami jesteśmy, jedyny lekarz o tej godzinie jest na izbie przyjęć. A co się stało?
– Chłopak traci przytomność, szybko!
Oboje rzucili się biegiem, potrącając niektóre łóżka, Staszek raz upadł na podłogę. Gdy już dotarli do łóżka, Karl leżał na plecach z zamkniętymi oczyma i uśmiechał się.
– Chyba już za późno – powiedziała Gabi badając tętno chłopca. – Trzeba wezwać doktora, by stwierdził zgon. Nic tu nie zrobimy, A ty w końcu się połóż.
Jeśli dotąd czul się zmęczony, nagle senność odeszła. Wyszedł na klatkę schodową i zapalił papierosa, pierwszego od poranka. Zakręciło mu się w głowie. Mimo rześkości ciała nie mógł zmusić umysłu do żadnej pracy. Już nie walczył ze łzami, płakał zupełnie jawnie. Dlaczego opłakuję chłopaka, którego znam od kilku godzin? – zastanawiał się. Był pewien, że gdyby dane im było pobyć ze sobą dłużej, polubiliby się, a nawet zaprzyjaźnili. Było w jego twarzy, w jego ruchach coś takiego, co działało na niego kojąco, a zarazem przyciągająco, taki rodzaj ludzkiego magnetyzmu. No i łączyło ich w jakiś sposób cierpienie. Tamtego – surowy ojciec, domowy reżym, jego – utrata przyjaciela, przymusowa praca i wiele innych rzeczy, z wyrzutami po podwójnym zabójstwie włącznie. Obaj mieli ciężko. Skończył papierosa, zdusił niedopałek w wielkiej popielniczce i wrócił do pokoju. Achim spał jak poprzednio, tym razem wciśnięty w kąt. Staszek rozebrał się, zgasił światło położył się.
– No wreszcie wróciłeś – szepnął Achim. – Coś się stało?
Staszek nie odpowiedział. Przytulił się do Achima i płakał dalej.
– Co ci?
– Nic… Śpijmy, Rano dalej pracujemy.


Post został pochwalony 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 21:57, 19 Kwi 2018    Temat postu: 49.

– Zrozum, w tych warunkach zdiagnozowanie pękniętej wątroby i krwotoku wewnętrznego jest praktycznie niemożliwe – tłumaczył Piontek załamanemu Staszkowi w gabinecie lekarskim. – Nawet gdybyś znalazł lekarza, w tym momencie było już za późno. Nie przy tej sali operacyjnej, jaką dysponujemy. Widać tak musiało być… – to powiedziawszy przytulił chłopca do siebie.
– To niesprawiedliwe – wybuchnął Staszek i prawie krzyczał doktorowi do ucha. – Co on takiego zrobił, że musiał umrzeć?
– Nic… To jest właśnie wojna. Nie chcę być okrutny, ale dziś to był on, jutro możesz być ty albo Achim. Albo ja. Nic na to nie poradzimy. No, dojdź już do siebie i wracaj do pracy.
Staszek otarł łzy rękawem swego białego fartucha i wyzwolił się z objęć doktora, choć zrobił to nad wyraz niechętnie. Obraz prowizorycznego gabinetu lekarskiego mazał mu się w oczach, kontury tańczyły przed oczyma, a ostre światło powodowało odruchy wymiotne. Doktor sięgnął po tabletkę pervitinu i podał ją chłopcu ze szklanką zimnej wody z kranu.
– To powinno cię trochę uspokoić i dodać sił do pracy. I nie myśl o tym tyle, bo zwariujesz.
Staszek doskonale wiedział, że doktor ma rację i że nie jest w stanie polemizować z żelazną logiką. Jednak ból po stracie dobrze zapowiadającego się przyjaciela i po prostu miłego chłopaka, który na łożu śmierci powierzył mu swoje największe tajemnice, ciągle go szarpał, nawet gdy silny lek, pochodna metaamfetaminy, tak popularny na niemieckim froncie, rozpoczął swoje działanie. O pervitinie słyszał już nieraz, teraz miał możliwość zweryfikowania krążących wśród pacjentów informacji i zwykłych plotek, że potrafi zdziałać cuda. Już nieraz pacjenci błagali go o tabletkę, tyle że bez zezwolenia lekarza nie mógł jej wydać; tu był to lek ścisłego zarachowania. I rzeczywiście, pozostałą część pracy wykonywał na luzie, bez zmęczenia i z pełnym zaangażowaniem, nawet mimo prawie nieprzespanej nocy. A pracy była cała masa, bombardowania bynajmniej nie ustały, do lazaretu trafiało sporo osób mimo braku miejsca. Pacjentów z popołudnia kładziono na kocach na podłodze, na gwałt pozbywano się tych, których życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo i którzy o własnych siłach mogli dotrzeć do domu, nawet jeśli nie bardzo mieli do czego wracać. Przestrzeń między łóżkami oddziału zawężono tak, że pielęgniarki i sanitariusze mieli kłopoty z dostaniem się do odpowiedniego pacjenta. Młodszych chłopców kładziono po dwóch w jednym łóżku, jeśli nie wymagali za wiele przestrzeni. Atmosfera stawała się nerwowa, pacjenci podekscytowani, a roboty dwa razy więcej niż dotychczas. Dla Staszka ludzie stali się żywą masą, którą trzeba było oporządzić. Przestał wchodzić w niuanse, rozmawiać z pacjentami, poświęcać im więcej czasu; liczyła się tylko ilość. Pod koniec dnia pracy prawie spał na stojąco.

Gdy wyszli przed bunkier, Staszek z ledwością poznał okolicę, którą widział raptem półtora dnia temu. Domy, które jeszcze trzydzieści godzin temu były całe, zostały zamienione w kikuty, gdzieniegdzie z ruin wydobywały się dymy, a nawet płomienie. Patrzył na to wszystko z przerażeniem.
– I jak tędy wrócimy do domu? – zapytał Staszek. – Przecież nawet bruk na jezdni jest wyrwany.
– Chyba nie da się inaczej, jak po torach od Nikolaitor – odpowiedział Doktor. – Przynajmniej trzeba spróbować, niewykluczone, że będziemy musieli stamtąd wrócić.
Niechętnie udali się w pobliże dworca Nikolaitor i wspięli się na nasyp kolejowy. Okazało się, że nie tylko im ten pomysł przyszedł do głowy, co jakiś czas mijali ludzi w różnym wieku idących w stronę nieczynnej stacji. Niektórzy szli z tobołami, w których mieściły się te resztki dobytku, które udało się uratować. Doktor co jakiś czas zatrzymywał się i ucinał sobie pogawędki z przechodniami, usiłując wypytać, jak wygląda sytuacja w rejonie Gräbchenstraße.
– Jakieś domy tam stoją – odpowiadali ludzie, którzy już mijali wiadukt na tej ulicy. Z wysokości nasypu nie było widać efektów dwudniowego bombardowania. Wręcz przeciwnie, widoki, jakie ukazywały się ich oczom, były typowo wiosenne: bazie na drzewach, trawa, która właśnie zaczynała nabierać zieloności, gdzieniegdzie nawet wściekła żółć forsycji i początki białego kwiecia drzewek owocowych z mijanych działek. Dało się również słyszeć coraz odważniejsze ćwierkanie ptaków. Obu chłopców przemierzających tę tak kontrastującą z widokiem zburzonego miasta okolicę potężnie bolały nogi, mieli kłopoty z dostosowaniem długości kroków do podkładów kolejowych, a wysypany na tory żwirek wpadał im w buty i kłuł złośliwie.
– Ja już nie mam sił – oświadczył Achim buntowniczo i usiadł na nasypie. – Poczekacie na mnie? – zapytał i zdjął buty.
– Jutro nie idziecie do pracy – powiedział doktor. – Udało mi się załatwić wam dwa dni wolnego, tak że nie ma sensu się spieszyć.

Już dochodzili do wiaduktu na Gräbchenstraße, kiedy zauważyli siedzącego na nasypie po prawej stronie chłopca. Nie mógł mieć więcej niż trzynaście lat, był ubrany w szare, szkolne spodnie i zniszczoną marynarkę. Był odwrócony do nich tyłem, z twarzą schowaną w dłoniach.
– Co ci jest? – zapytał doktor. Chłopak popatrzył na nich załzawionymi, czerwonymi oczyma.
– Szukam rodziców – powiedział. – Ojca odwieźli do jakiegoś bunkra, matka nie żyje, gruz ją zasypał – oświadczył i wybuchnął głośnym płaczem.
– A gdzie mieszkacie? – indagował dalej Piontek.
– Na Gartenstraße, ale nasz dom już nie istnieje – powiedział i po raz kolejny zaniósł się szlochem.
– Chodź z nami, umyjesz, się, coś zjesz, niedużo, bo sami niewiele mamy i prześpisz się u chłopców, a jutro będziesz dalej szukał ojca – powiedział doktor. Chłopak uspokoił się nieco, otaksował wzrokiem Achima i Staszka i z ociąganiem wstał z nasypu. Był szczupły, niewysoki, z krótko przyciętymi ciemnymi włosami.
– A oni mi nic nie zrobią? – zapytał bojaźliwie.
– A co by ci mieli zrobić? To też takie same ofiary wojny jak ty. Myślę, że się jakoś dogadacie. W tym wieku to jeszcze nie jest takie trudne.
Staszek nie dał po sobie poznać, że nie jest zadowolony z takiego rozwiązania. Dlaczego doktor nie weźmie go do siebie, skoro sam ma trzy pokoje a wpycha im go na trzeciego? Takie miłosierdzie, ale wykonane innymi rękoma. Co do jedzenia, jeszcze trochę jest z kartek za poprzedni tydzień, trzeba będzie pobrać nowe, ale gdzie, skoro cała Gartenstraße jest zburzona? Czy ich biuro ocalało? Nie był tego taki pewien. Tymczasem chłopiec szedł wolno za nimi, jakby bał się nawiązać kontakt. Powoli zbliżali się do wiaduktu, z którego będą musieli zejść. Staszek popatrzył na zegarek. Cała droga zajęła im niespełna dwadzieścia pięć minut. Tymczasem wyłoniły się już ich domy i z tej odległości można było dostrzec, że cała okolica utrzymała się nietknięta przez dwa dni nalotów. To dopiero poprawiło mu humor.
– Jak masz na imię? – zapytał chłopaka.
– Wilhelm – odpowiedział niechętnie chłopiec. – Wilhelm Schwarz. Możecie mówić mi Wil. A ty?
– Jürgen – odpowiedział Staszek.

Gdy weszli do pokoju, Staszkowi tak chciało się pić, że wprost rzucił się do kranu, odpędzając się od skaczącego z radości psa. Niestety kran zacharczał, plunął kilka razy rdzawą cieczą i zamilkł.
– No to fajnie, jesteśmy bez wody – stwierdził Staszek ponuro. – Achim, skocz do doktora, zobacz, czy u niego jest woda i jak się da to przynieś trochę, choćby na kawę.
Niestety, wody u doktora nie było. Achim przyniósł tę informację na górę wraz z dużym, metalowym wiadrem i jakimś zawiniątkiem.
– Doktor mówi, że na drugim podwórku jest studnia i że mamy sobie nanieść.
– To po co przyniosłeś to wiadro na górę zamiast po prostu iść po wodę? – zirytował się Staszek. Achim pokiwał głową, położył zawiniątko w kuchni na stole i nic nie mówiąc chwycił wiadro i zbiegł tak szybko, że jego kroki zadudniły na schodach.
– Wy macie tylko jedno łóżko? – zdziwił się Wilhelm. – To jak będziemy spać?
– Będziemy musieli jakoś się pomieścić – odpowiedział Staszek. Właśnie ta noc denerwowała go najbardziej. Liczył na to, że albo sam, albo z Achimem rozładuje wszystko to, co zbierało się w nim od dwóch dni i wręcz nie mógł doczekać się tego momentu. Tymczasem nic z tego, przy tym dzieciaku nawet nie będzie mógł nawet porządnie zwalić sobie konia, nie mówiąc o niczym innym. Jedynie Achim nie wydawał się zmartwiony nadprogramowym gościem, ale on tęsknił za towarzystwem i Staszek doskonale go rozumiał.

Tymczasem Achim wrócił z wiadrem pełnym wody i garścią plotek spod studni, do której ustawiła się długa kolejka.
– Mówią, że w tym tygodniu będą nas wszystkich wysiedlać z tej ulicy – powiedział już w drzwiach, przejęty tak, że na jego twarz wystąpiły czerwone rumieńce.
– Tak? Dokąd nas mają wywieźć?
– Gdzieś na północ miasta – odpowiedział Achim, wlewając wodę do balii w kuchni. – Ta jest do kąpania się, zaraz przyniosę do picia – to powiedziawszy znów zniknął z wiadrem za drzwiami.
– Tu masz ręcznik, mydło i się wykąp – powiedział do chłopca, gdy zostali sami. – Ja wyjdę do pokoju, nikt nie będzie na ciebie patrzył. Ciepłej wody nie ma, będziesz musiał umyć się w zimnej.
Poszedł do pokoju i położył się na łóżku walcząc, by nie zasnąć. Było mu wszystko jedno czy zje coś, czy nie. Dopiero teraz, gdy lekarstwo przestało działać, czuł się naprawdę zmęczony. Jednocześnie walczył z erekcją we własnych spodniach. Rozpiął rozporek i wyjął sztywny, śliski członek. Jednak i tu zmęczenie dawało znać o sobie. Tu nie dało się nic zrobić krótkimi energicznymi posunięciami, po kilku ruchach bolała go dłoń a w dolnej części ud łapały go bolesne skurcze. Dopiero po kilku minutach złapał odpowiedni rytm i każde przesunięcie palcami po śliskiej żołędzi dostarczało tak oczekiwanych wrażeń. Trysnął obficie na brzuch i dopiero wtedy zauważył, że w otwartych drzwiach pokoju stoi Wilhelm, opasany ręcznikiem i z mokrymi, sterczącymi bezładnie włosami i przypatruje mu się z napięciem w twarzy.
– Ty młody nic nie widziałeś – warknął.
– Widziałem – odpowiedział tamten. – Czy myślisz, że tylko ty sobie walisz konika?
Staszek nic nie powiedział. Postanowił się zachowywać, jakby się nic nie stało. Tymczasem Achim wrócił z drugim wiadrem i zabrał się za przygotowywanie kawy.
– Młody, wypadają po cztery kromki chleba z margaryną i marmoladą albo konserwą – poinformował Achim. – Jak będziesz jeszcze chciał, to podzielę się z tobą, ale co najwyżej jedną.
– Wszystko jedno – odpowiedział chłopak. – Nie jestem aż tak bardzo głodny. Ja chcę do taty.

Tak jak Staszek przewidywał, w łóżku zmieścili się z trudnością. On spał na krawędzi, w środku Wilhelm a Achim na jego ulubionym miejscu, pod ścianą. Leżał i myślał o tym, co się stało podczas dnia i o tym, co będzie. Zastanawiał się, co zrobić, aby znaleźć Alberta. Dobrze, ale nawet jak go znajdzie, to co dalej? Przecież nie wypuszcza go z jednostki, a całą wizyta na froncie może skończyć się dla niego tragedią. O ile go tam dopuszczą. Dopiero teraz widział mielizny i błędy w planie, który dotąd wydawał mu się dobry. Przecież Albert jest już właściwie znaleziony i co z tego? Postanowił szukać na mieście żołnierzy z jego jednostki. Ulice, lazaret, wszędzie tam, gdzie pojawiali się żołnierze, którzy w danej chwili nie walczyli. Niewielu ich było, ale a nuż? Ma dwa dni na pokręcenie się po mieście. Achima jakoś przekabaci, choć brać go nie miał zamiaru. Już dla jednej osoby była to niebezpieczna wyprawa, a co dopiero dla dwóch…
– Mamaaaa – zakrzyknął przez sen Wilhelm.
– Ciii… – usłyszał szept Achima, który w tym samym momencie przewrócił się na boku i przytulił Wilhelma do siebie. – Spij już, mały, jesteśmy z tobą…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
homowy seksualista
Admin



Dołączył: 07 Lis 2010
Posty: 3063
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 68 razy
Skąd: daleko, stąd nie widać

PostWysłany: Czw 21:58, 19 Kwi 2018    Temat postu:

Takie dziwne pytanie zadam: czy mogę uśmiercić któregoś z bohaterów?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mark55
Adept



Dołączył: 13 Mar 2008
Posty: 49
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 15 razy

PostWysłany: Czw 22:39, 19 Kwi 2018    Temat postu:

Myślę, że możesz. W końcu ty tę historie opowiadasz, a warunkach wojny to nawet całkiem realne i możliwe.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Pansiak
Adept



Dołączył: 07 Maj 2016
Posty: 19
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Skąd: bielsko-biała

PostWysłany: Pią 22:18, 20 Kwi 2018    Temat postu:

Miałem przerwę a po powrocie taka niespodzianka. Dziękuję

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Same przysmaki Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 10  Następny
Strona 6 z 10

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin