Forum GAYLAND
Najlepsze opowiadania - Zdjęcia - Filmy - Ogłoszenia
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy  GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Ciapstory - blog z opowiadaniami

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Opowiastki, blogi, etc / Blogi i inne teksty zewnętrzne
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
sadboy
Adept



Dołączył: 19 Lis 2013
Posty: 40
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz

PostWysłany: Czw 18:39, 21 Lis 2013    Temat postu: Ciapstory - blog z opowiadaniami

No tak, prowadzę taki. Opowiadania mają oczywiście tematykę homo, poniżej fragment najnowszego opowiadania o tytule "Lęk".

[link widoczny dla zalogowanych]




Pamiętam dobrze wieczór transmisji pierwszego zabiegu.
Telewizja oczywiście nie pokazała go na żywo, nie było jeszcze dość głośno o sprawie „Kreta”. Internet z kolei, jak zawsze, nie zawiódł i każdy człowiek na świecie mógł oglądać do niedawna anonimowego Jerzego Kiebaza i jego metamorfozę.
Gdy wpadłem do mieszkania, transmisja trwała już od kilku minut. Robert, mój współlokator, streścił mi dotychczasowe wydarzenia: Kiebaz rozmawiał chwilę z redaktorem jakiegoś internetowego portalu i potwierdził, że ma „pełne zaufanie do lekarzy ośrodka”.
Trochę się pomylił, bo osoby przeprowadzające zabieg nie miały nic wspólnego ze studiami medycznymi, były za to dwie pielęgniarki, raczej dla efektu niż do pomocy.
Rozsiadłem się na kanapie i otworzyłem piwo. Na ekranie laptopa widzieliśmy już salę, gdzie zamierzano przeprowadzić zabieg. Pomieszczenie było nijakie, zupełnie podobne do każdego innego gabinetu lekarskiego czy laboratorium. Kilka zimnych, stalowych szafek, na ścianie kalendarz z poprzednim miesiącem na wierzchu, na środku coś pośredniego między leżakiem i fotelem. Wyglądało to tak, jakby Kiebaz czekał na borowanie zęba, a nie zmianę orientacji seksualnej. Przy fotelu czekał już wózek z kilkoma przyborami i wielką strzykawką.
-Jak on może nie srać pod siebie – zdumiał się Robert, mój współlokator i przyjaciel.
-To tylko zastrzyk, podobno nie będzie nic bolało, oczywiście poza samym wkłuciem – wyjaśniłem.
-Ty bałbyś się na jego miejscu tylko bólu? – zdziwił się Robert. Wydawało mi się, że nieco pobladł.
-Naprawdę się tym przejmujesz, co? – zgadłem.
Zamiast odpowiedzi, wpatrzył się w laptopa, bo w salce zaczęło się coś dziać.
-Podłączmy to do telewizora, będzie lepiej widać – zaproponowałem. Szybko podpiąłem kabel i mogliśmy podziwiać dalszy bieg wydarzeń na plazmie.
Znałem twarz Kiebaza, „szczęściarza” wylosowanego spośród tysięcy gotowych przytulić heteroseksualizm. Nie byłem wcale pewien, czy można to nazwać szczęściem.
-Ta gruba baba to jego żona?
-Tak, żona. A z nią jest ich dzieciak.
-To jest chore. Niby pedał, a hajtnął się i spłodził bachora – zauważyłem.
-Mało takich gości? Sam znam jednego, który ma żonę i dziecko, a wieczorami wypina się w krzakach w parku.
-Po co oni to robią? – zapytałem retorycznie, bo ani ja, ani Robert nie mieliśmy bladego pojęcia, co kieruje takimi facetami. Skąd znał tego gościa, wolałem nie wiedzieć.
-O, jest Kiebaz! – Robert aż krzyknął z wrażenia.
Jerzy Kiebaz był dziwacznej urody mężczyzną koło czterdziestki. Jego orientację zdradzały niektóre gesty, takie jak ciągłe poprawianie długiej grzywki, miękki głos i zaskakująco płynny chód jak na faceta tak kanciastej postury. Miał figurę gruszki, ale nogi chude jak u kaczki.
W wywiadzie dla którejś z popularnych gazet opowiadał o dotychczasowym życiu w zaprzeczeniu swojej „chorobie”, a później w kłamstwie, gdy uległ homoseksualnym popędom. Generalnie, będąc gejem, mówił o swojej orientacji jak stary prawicowiec. Nie odnalazł szczęścia ani z żoną, ani ze swoimi parkowymi kochankami, dlatego postanowił spróbować Kreta, zbawienia w pigułce, panaceum na „toczącą społeczeństwa chorobę homoseksualizmu”.
Farmaceuci, statyści, ochroniarze – kimkolwiek byli faceci w fartuchach – położyli go na fotelu i zabrali się za przygotowywanie zastrzyku i pacjenta.
Kiebaz mówił coś do żony, od czasu do czasu spoglądając w kamerę.
Cały zabieg emitowano na żywo w sieci, co było wyraźnym wymaganiem jedynego na świecie producenta Kreta – rodzimego koncernu Klinex, co było dodatkowym powodem do dumy dla tysięcy zwolenników. Sam „lek” nazywał się właściwie zupełnie inaczej, Hexadozol, ale w środowiskach LGBT, a nawet wśród szarych ludzi, nazywano go właśnie „Kretem”, bo tak jak jego kuchenny odpowiednik wypalał brudy w rurach, Hexadozol wypalał homoseksualne zapędy w głowie zażywającego.
-Kurwa, jakie to jest chore – wydusił z siebie Robert. Nie mógł oderwać wzroku od ekranu i leżącej postaci – To jest… - długo szukał słowa, po czym spojrzał na mnie i szepnął:
-…złe.
Robert był tylko jednym z niezliczonej rzeszy sceptyków, krytyków i wrogów Kreta. W mediach powoli pojawiały się już komentarze o cywilizacyjnym regresie i ciemnogrodzie, a zagraniczna prasa naukowa nie zostawiała na Klinexie suchej nitki. Nic nie mogło jednak powstrzymać koncernu przed tą próbą. Kiebaz został zapoznany z wszelkimi niuansami działania „leku” i podpisał stertę pozwoleń i wyrzeczeń. Podejrzewałem, że nawet gdyby umarł na oczach miliarda internautów, Klinex jakoś by się z tego wykpił.
Jeden z pracowników korporacji napełnił w końcu strzykawkę i podszedł do Kiebaza, który gestem kazał mu poczekać.
A więc jednak! Waha się. Obleciał go strach. Byłem przekonany, że Kiebaz zrezygnuje z zabiegu. Zrozumiał, co ryzykuje i co na zawsze utraci. Może jednak jest nadzieja, że świat nie stanie na głowie? Może to da się zatrzymać?
-Wymiękł! – radośnie krzyknął Robert..
Kiebaz rozmawiał teraz z żoną. Zawołał kilkuletniego synka i przytulił go. Mimo słabej jakości obrazu i braku dźwięku, scena była elektryzująca. Przeszły mnie dreszcze, gdy zrozumiałem, że patrzę na człowieka żegnającego się z rodziną. Na wszelki wypadek.
-Ten skurwiel jest piekielnie odważny – Robert jakby czytał mi w myślach – Wiem, że jest skończonym idiotą i nienawidzę go za to, co robi, ale trzeba mu przyznać…
Mały chłopiec wrócił w objęcia matki, a Kiebaz oparł głowę na fotelu. Był gotowy.
Jeden z mężczyzn w kitlu powoli zbliżył się do niego ze strzykawką, drugi oczyścił mu ramię.
-Chryste…– syknął Robert. Miałem wrażenie, że za chwilę zerwie się z kanapy.
Zastrzyk trwał krótko. Nie było w ogóle widać, jak igła znika w ramieniu Kiebaza, po prostu w jednej chwili było przed, a w drugiej po wszystkim
-Już? – w głosie Roberta wyczułem rozczarowanie.
Kazałem mu oglądać dalej, bo kto wie co może się jeszcze wydarzyć?
Kiebaz leżał jakby nigdy nic. Nie dostał drgawek, nie krzyczał, nie mdlał i nie tańczył. Po prostu leżał, a naukowcy wydawali się tak samo zaciekawieni tym, co będzie dalej, jak ja i Robert. Siedzieliśmy z nosami niemal wlepionymi w ekran.
Nic się nie działo.
Nagle transmisja się skończyła.

-Myślisz, że poszło zgodnie z planem?
-Nie wiem. Ciężko powiedzieć, co właściwie planowali – odparłem ostrożnie.
-Może coś zaczęło się dziać, dlatego rozłączyli? – dociekał mój współlokator. Uświadomiłem sobie, że przez cały ten czas nerwowo obgryzał paznokcie.
-Naprawdę nie wiem. Bardziej mnie ciekawi, czy to zadziała. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, za kilka godzin albo dni Kiebaz obudzi się rano i stanie mu na widok żonki.
-Raczej nie, ona jest za stara i za gruba nawet dla hetero – roześmiał się Robert.
Nie sposób było się nie zgodzić. Cokolwiek kierowało Kiebazem, nie było to raczej pożądanie skierowane ku małżonce.
Przez chwilę siedzieliśmy w zupełnej ciszy, patrząc w wyłączoną plazmę. Obaj trawiliśmy to, czego właśnie byliśmy świadkami.
-Jeśli to się uda, jeśli on się zmieni w hetero, to wiesz co to w ogóle znaczy? – zapytał w końcu Robert.
-Nie wiem i nie chcę wiedzieć – odparłem szczerze.
-Testowali to gówno na zwierzętach. Czternaście gatunków, rozumiesz? Działało w stu procentach, zero efektów ubocznych. Podziałało u bonobo, więc podziała u człowieka. Klamka zapadła.
Zorientowałem się, że Robert zaczyna dostawać ataku paniki.
-Ej, wyluzuj – położyłem mu dłonie na ramionach i spojrzałem w oczy – Nawet jeśli zadziała i Kiebaz stanie się hetero, to absolutnie nie znaczy to że cokolwiek się zmieni. Może kilku ludzi zdecyduje się wykupić terapię Kretem, ale przecież nie wpłynie to na ciebie i mnie, tak? Nikt nie wciśnie nam tego syfu siłą.
Robert oddychał ciężko i sprawiał wrażenie trochę nieobecnego.
-Słuchaj – kontynuowałem – Żyjemy w XXI wieku. Homoseksualizm został wykreślony z listy chorób i na pewno na nią nie wróci. Nie obchodzi mnie, że media nazywają to coś l e k a r s t w e m, to kwestia czasu aż ktoś weźmie ich pod lupę i zorientuje się, że to jakiś narkotyk pieprzący ludziom w głowach. Rozumiesz?
Kiwnął głową.
-To się skończy tak szybko, jak się zaczęło – zapewniłem, bardzo chcąc wierzyć we własne słowa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sadboy
Adept



Dołączył: 19 Lis 2013
Posty: 40
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz

PostWysłany: Nie 13:52, 23 Lut 2014    Temat postu:

[link widoczny dla zalogowanych]

Fragment najnowszego opowiadania. Generalnie, tak jak w innych tekstach, akcja rozgrywa się w fikcyjnym mieście Animy.




Szarlej nie mógł spać. Na dobrą sprawę, od lat nie mógł po prostu położyć się i zasnąć. Zawsze coś przeszkadzało – cieknący kran, głosy za ścianą, suche powietrza, zimno lub gorąco. Kiedy było idealnie cicho, łóżko było wygodne, a temperatura optymalna, po prostu leżał na plecach i patrzył w sufit, czekając na sen, który nie nadchodził. Najgorzej było, gdy chłopak z którym spał zaczynał się wiercić. W większości przypadków Szarlej po prostu uciekał do innego pokoju i spał na kanapie. Dużo później nauczył się nie oferować przygodnym kochankom noclegu.
Ta noc była jeszcze gorsza niż w domu – w pokoju prócz niego spały dwie osoby, jego stara ciotka i jej mąż. Dobrali się idealnie – ona histeryczka, on zgred. Jakimś sposobem przemęczyli się ze sobą kilkadziesiąt lat i odchowali potomstwo, a teraz czekali, aż śmierć któregoś skończy ich wspólną udrękę.
Podobne myśli pochłaniały uwagę Szarleja przez całą noc. Myśli, oraz chrapanie ciotki.
Co właściwie tutaj robił? Czemu matka tak nalegała na jego obecność na pogrzebie człowieka, z którym Szarlej nie miał nic wspólnego? Czy to możliwe, by pod maską obojętności głęboko przeżywała stratę byłego męża? W końcu wywalczyła sobie prawo do organizacji pogrzebu i stypy…
Poczuł dziwne ciepło, gdy uświadomił sobie, że matka po prostu go potrzebowała.

Nie wiedział czemu, ale widok palącego na podwórku Patryka w ogóle go nie zdziwił.
Bez słowa opuścił werandę i uważając na głębokie bajora powoli podszedł do obcego mu chłopaka. Zapalili w tej samej chwili i stało się coś, czego Szarlej zupełnie się nie spodziewał.
Właściwie to po prostu nic się nie stało – obaj palili w milczeniu, Patryk obrzucił go tylko szybkim spojrzeniem. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, a potem znowu gapili się na niebo, odległe pola i ściany stodoły. Przez kilka minut było tak cicho, że Szarlej słyszał ryk silników z odległej autostrady. Szum ostatnich liści na drzewach pod domem. Odległy krzyk jakiegoś pijaka na drugim końcu wsi.
I jeden bardzo charakterystyczny dźwięk.
-Uwielbiam, kiedy słychać jak wypala się papierek – powiedział Szarlej i tak naprawdę mówił do siebie samego. Już sam widok żarzącego się papierosa był hipnotyzujący. Gdy doszedł do tego cichy szelest spalanej bletki, była to jedna z małych radości szarlejowego życia.
-Słuchaj… - zaczął Szarlej, tym razem zwracając się już do Patryka. Chłopak spojrzał na niego wyczekująco i wypuścił dym z ust.
Szarlej nie wiedział, co właściwie chce powiedzieć temu biedakowi, ale czuł że coś powinien. Uderzyła go nagle świadomość, że jest sporo starszy – o jakieś pięć, może sześć lat. Z opowieści matki pamiętał, że Patryk jakiś rok temu wyjechał na studia do Wrocławia.
-Jesteśmy braćmi, prawda? – chłopak wybawił Szarleja z zakłopotania.
-No tak. Wspólna matka, inni ojcowie, ale to chyba nadal braterstwo.
Powoli dopalali papierosy i Szarlej czuł, jak szansa na poznanie tego dziwnego człowieka przecieka mu przez palce. Dopalenie papierosa było dla niego symbolicznym momentem – kiedy palisz, rozmowa się klei – w pracy, na uczelni, na imprezie. Gdy wyrzucanie pety, ten zawieszony w czasie moment się kończy i trzeba postanowić co dalej.
Patryk bez słowa wyjął z paczki i odpalił kolejnego. Czy robił to, bo lubi, czy również chciał przedłużyć ich wspólną chwilę, nie miało większego znaczenia.
-Ponoć miałeś wypadek jako dzieciak – mózg Kamila sam znalazł temat do rozmowy, od lat niezmiennie go tym zaskakiwał.
-Wpadłem pod ciężarówkę. Podobno sam pod nią wlazłem w ostatniej chwili – głos Patryka był obojętny, dziwnie chropowaty.
-To mamy coś wspólnego, też miałem wypadek. Spadłem z balkonu.
-Chyba łączy nas coś więcej – chłopak spojrzał na Szarleja z cieniem uśmiechu.
To spojrzenie było dziwne, Szarlej znał je z branżowych klubów i ulicy. W jego głowie narodziło się absurdalne przeczucie.
-Wspólna matka – dokończył Patryk i wrócił do podziwiania gwiazd.
Bez wyraźnego powodu myśli Kamila powędrowały do odległych czasów, do momentu upadku z balkonu i tego co było później. Przez kilkanaście lat zmieniło się tak wiele rzeczy, choćby jego orientacja. Już od trzech lat sypiał z „kolesiami” i pozbył się idiotycznych hamulców, które tak pielęgnował wcześniej. Pozostało tylko to jedno uczucie, najsilniejsze ze wszystkich, nigdy nie opuszczająca go na krok świadomość– nie pasował. Czy Patryk też tłumi w sobie takie problemy? Czy geny mogą determinować tak wiele, by mieli podobne charaktery?
-Czemu nie śpisz? – tym razem Szarlej świadomie zaczął wątek.
-Nie umiem spać tylko dlatego, że jest noc. Za to czasami mam tak realistyczne sny, że ta rozmowa być jednym z nich.
-Chyba bym wiedział, gdybym był zmyślony – Szarlej poczuł idiotyczną potrzebę obrony – Nie możesz wyśnić kogoś od ciebie niezależnego, w śnie mówisz cudzymi ustami, ale to nadal twoje słowa. A ja mówię za siebie.
-Filozof z ciebie – przyznał Patryk – Pewnie masz rację, bo ja, czy to we śnie, czy na jawie, nie potrafiłbym tak pieprzyć.
Szarlej zignorował te słowa, nie wiedząc czy to kpina, czy żart.
-Co chcesz teraz ze sobą zrobić? – nie powstrzymał ciekawości.
-Zjadę na ręcznym i pójdę spać.
Obaj się zaśmiali i był to naprawdę szczery śmiech.
-Mam na myśli życie. Jaki masz plan? – dociekał Szarlej.
-Plan? – Patryk uniósł brwi.
-No wiesz, praca, mieszkanie, kasa, studia i tak dalej. Pracujesz?
-Nie – Patryk aż się wzdrygnął.
Szarlejowi robiło się go żal. Zastanawiał się, czy to jakieś ekspresowo rozwinięte braterskie uczucia
-Coś mi mówi, że będziesz musiał.
-Coś mi mówi, że to nie twoja sprawa – Patryk niemal warknął i niespiesznym krokiem wrócił do domu.
No, to tyle z braterstwa – pomyślał Szarlej i zadeptał kiepa.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
iidol
Adept



Dołączył: 06 Maj 2014
Posty: 35
Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 16:20, 06 Maj 2014    Temat postu:

przeglądałem jakiś czas temu twojego bloga Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sadboy
Adept



Dołączył: 19 Lis 2013
Posty: 40
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz

PostWysłany: Czw 14:18, 22 Maj 2014    Temat postu:

I jak wrażenia?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sadboy
Adept



Dołączył: 19 Lis 2013
Posty: 40
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz

PostWysłany: Pon 18:49, 13 Kwi 2015    Temat postu: Kwazar

Wszyscy znamy portale internetowe i zasady ich działania. Poniżej wstęp do opowiadania, które mówi o jednym z nich, fikcyjnym Kwazarze.
Reszta na moim blogu. [link widoczny dla zalogowanych]


Miał intensywnie niebieskie oczy, krótkie czarne włosy i kilkudniowy zarost. Świetnie wyglądał w kraciastej koszuli z kołnierzykiem i zwyczajnych, prostych spodniach. Żadnych pedalskich rurek albo wymyślnych wzorów. Nie – emanował prostą, pociągającą męskością. Zegarek na ręku, żaden niesamowicie modny model. Buty jak buty, ani drogie ani tanie vansy. I ruchy. Boże, jak on się poruszał. Sprawiał wrażenie człowieka, który ma mnóstwo czasu. Nie musi się spieszyć, żaden gest, krok ani spojrzenie nie były gwałtowne i ukradkowe, co jest tak typowe dla robiących karierę trzydziestolatków. Był pogodny, pewien siebie i uśmiechnięty. Zwykły, atrakcyjny facet, który ma poukładane w głowie. Dokładnie taki, jak…
-Ziemia do Filipa – Patryk brutalnie wyrwał mnie z zamyślenia.
-No co? – wzruszyłem ramionami.
-Człowieku, mógłbyś przynajmniej spoglądać na niego ukradkiem, a nie gapić się jak na obraz w galerii. Jesteśmy w barze, a nie gejklubie.
Patryk zawsze taki był. Odkąd go znałem, skrywał swoją tęczową tożsamość przed całym światem, a wszystko, co mogłoby go wydać, przyprawiało go o stan przedzawałowy. Nie mogłem głośno rozmawiać przy nim o facetach, nie mogłem gapić się na ładnych kolesi w barach, nie mogłem rzucać zabawnych pedalskich aluzji. Trochę mnie to bawiło, bo z nas dwóch to on wyglądał na geja. Wydawała go od razu mowa ciała i głos, sposób, w jaki intonuje. Nie był w tym odpychający, wręcz przeciwnie, zawsze mnie pociągał, ale ten rozdział dawno już zamknęliśmy. Przyjaźń – mieliśmy tylko i aż tyle.
-Wybacz. Co mówiłeś? – dopytałem, starając się nie zerkać już na czekającego przy ladzie przystojniaka.
-Ty nigdy nie słuchasz – oskarżył mnie.
-Bo rzadko mówisz ciekawe rzeczy – odparłem z uśmiechem, a on sarknął coś pod nosem i mówił dalej.
-Powiedziałem, że kasuję konto na Follow. Tam i tak nie da się poznać nikogo sensownego – jęknął.
-Da się, tylko trzeba mieć sporo cierpliwości – nie zgodziłem się – Fakt, mogę policzyć na palcach ludzi, z którymi pisałem na portalu i potem spotkałem w realu więcej niż raz, ale to nie znaczy, że tam ich nie ma.
-No to chyba się przede mną ukrywają, bo ja nie poznałem ani jednego! – Patryk jak zwykle tryskał swoim patrykowym optymizmem.
W duchu od dawna nazywałem go wiecznym singlem. To cała kategoria ludzi, których miałem okazję poznać. Nigdy nie mają chłopaka, choć zawsze z kimś kręcą. Za każdym razem, kiedy ich spotkasz, opowiadają, że ”to nie było to” i że mają już na celowniku kogoś innego. Potem, kilka porażek później, oznajmiają ci uroczyście, że mają dość szukania po portalach i gejklubach i wolą skupić się na rozwijaniu swojego hobby, nauce, pracy i tak dalej. Kolejne dwa tygodnie i znowu mają profile na wszelkich portalach randkowych, i znowu zalewają cię opisami swoich nieudanych randek. Błędne koło, z którego mnie udało się na szczęście wyrwać.
Patryk mówił i mówił, a ja potakiwałem odruchowo i obserwowałem każde drgnięcie mięśnia na jego twarzy. I co z tego, że miał idealnie gładką cerę, piękne zielone oczy i pociągłą, przystojną twarz? Co mu po szczupłej sylwetce i dobrym stylu ubierania się? Pracował i studiował? Świetnie, ale to nic nie zmieniało. Patryk był wiecznym singlem, nosił w sobie jakąś okrutną skazę, coś, co odrzucało od niego facetów i co kazało jemu odrzucać tych nielicznych, którzy byli nim zainteresowani. Mógł jedynie to zaakceptować, ale na to się nie zanosiło. Ja z kolei nie chciałem uświadamiać mu smutnej prawdy, bo kto wie? Może i jego ideał czekał za rogiem, tylko trochę się zagapił.
-Znowu mnie nie słuchasz – warknął.
-Bo znowu klepiesz smuty – odparłem szczerze. Jeśli lata randkowania i kręcenia z gejami czegoś mnie nauczyły, to właśnie tego, że kochają pewność siebie i rozbrajającą szczerość. Patryk nie był wyjątkiem. Już kiedyś go na to wyrwałem i nie było wykluczone, że mógłbym dokonać tego ponownie.
-Tak wyglądają moje randki, wiesz? – westchnął zrezygnowany – Mówię do gościa, a on potakuje, ale w ogóle go nie obchodzi, co mam do powiedzenia, bo chce mnie tylko przerżnąć.
-Bo jesteś ładniutki – odparłem po swojemu, wywołując lekki uśmiech.
-…albo ja milczę, a gość nawija i nigdy nie jest to nic ciekawego. Opowiadają jak to się upili w weekend, albo plotą jakieś bzdury o Harrym Potterze. Czy ja naprawdę wymagam tak wiele? Chcę dobrego rozmówcy, kogoś, kto jest jakiś, kto ma w głowie trochę więcej niż pudelek, ruchanie i pracę.
Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć, bo przerabialiśmy ten temat już wiele, wiele razy. Mogłem tylko się z nim zgodzić. Im byłem starszy i mądrzejszy, tym trudniej było mi znaleźć partnera do rozmowy, a co dopiero do wspólnego życia. Dlatego dałem sobie spokój, ale nie w taki sposób jak Patryk i jemu podobni. Po prostu odpuściłem na całej linii – nie obchodził mnie świat randek, portali i przygodnego seksu. Zachowałem tylko jeden profil na największym z portali, gdzie przeglądałem profile innych dla zabicia nudy. Ludzie mają Kwejka, a ja Follow.
-Twój ruch – powiedziałem krótko, chcąc zakończyć ponury potok marudzenia Patryka.
To była nasza tradycja – spotykaliśmy się co niedzielę w knajpce na Włodkowica (mojej ulubionej we Wrocławiu) i graliśmy w szachy. Ja udawałem, że Patryk jest dla mnie równym rywalem, a on udawał, że nie widzi jak się na niego gapię. Dobry układ.
-Nie mam dziś do tego głowy – przyznał – Trochę to potrwa.
-Nie spiesz się, idę się odlać, nie przestawiaj niczego, mam fotograficzną pamięć – ostrzegłem i poszedłem do toalety.
Przy pisuarze zawsze nachodzą mnie niespodziewanie błyskotliwe myśli. Tym razem uzmysłowiłem sobie, że Patryk zapomniał powiedzieć kilka rzeczy odnośnie randkowania i portali randkowych. Przede wszystkim nie oddają prawdziwej osoby. Ile to już razy trafiłem na zdjęcia przyjemnego dla oka, męskiego typka, który potem w rzeczywistości był piskliwy i giętki jak meduza? Ile razy ktoś kłamał na temat wieku, wzrostu, wagi, preferencji, inteligencji i celu poszukiwań? To prosta matematyka: załóżmy, że trafisz na 20 ciekawych profili. Pięciu nawet ci nie odpisze na wiadomość. Z tych, którzy odpisali tylko 5 zdecyduje się w końcu cię poznać, reszta będzie wymieniała te kretyńskie wiadomości jakby robili to tylko dla zabicia czasu. Z poznanej piątki dwóch spróbuje cię upić i zaciągnąć do łóżka, do swojego magicznego zakątka, potocznie zwanego „lokum”. Pozostała trójka będzie miała bardzo mało wspólnego z tym, co widziałeś na internetowym profilu, a nawet jeśli okażą się interesujący, to wcale nie znaczy, że i ty wpadniesz im w oko. Rozmowa i spotkania z tylko osobami zajmuje mnóstwo czasu i oznacza sporo wysiłku. Mógłbyś przeznaczyć ten czas na coś innego: czytanie książki, naukę programowania, jogging, siłownię albo nawet oglądanie cholernego kwejka. Czas można marnować na milion sposób, czemu więc przeznaczać go na te żenujące niewypały zwane przez niektórych randkami?
-Robisz się zgorzkniały – mruknąłem do siebie.
-Co? – nawet nie wiedziałem, że tuż obok przy pisuarze stoi przystojniak, którego wcześniej podziwiałem przy barze.
-E… - zatkało mnie – Do siebie mówię.
-Szkoda – odparł i posłał mi coś, co w jego zamiarze było pewnie powabnym spojrzeniem, a potem to spojrzenie ześlizgnęło się na moje krocze.
„O kurwa” – pomyślałem – „Pedał. Ten głos mówi sam za siebie. Czy ja naprawdę mam tak słaby radar? I czemu, kurwa jego mać, czemu gość okazuje się pisuarowym podrywaczem, czemu nie może załatwiać takich spraw inaczej?”.
Nie umyłem nawet rąk, spiesząc do Patryka, by opowiedzieć mu u całym zajściu. I czekała na mnie kolejna niespodzianka. Patryk grzebał w moim portfelu, który zostawiłem w kieszeni kurtki.
-To chyba jakieś żarty – westchnąłem z oddali i wtedy mnie zauważył. Pospiesznie odrzucił mój portfel na drugi koniec stolika.
-Stary… - nie wiedziałem za bardzo jak zareagować. On też nie wiedział, wyglądał na przerażonego. Jak zając zapędzony przez psa do rogu zagrody.
-Sorry za to, tylko coś sprawdzałem – spróbował jakoś się wytłumaczyć.
-Tak? – zapytałem z przekąsem – A co?
Chwila wahania. Zawsze był słabym kłamcą, a jeszcze gorzej szło mu z improwizowaniem.
-Jeśli potrzebujesz kasy, to powiedz. Nie mam ogromnych oszczędności, ale zawsze coś się znajdzie – zaproponowałem niby żartem, ale to wcale nie był żart. Patryk zresztą nie wyglądał na rozbawionego.
-Kurczę, tak mi głupio! Ty w ogóle nie wiesz, o co chodzi, myślisz, że chciałem cię okraść?
No właśnie. Myślałem, że Patryk chce mnie okraść? Sam nie wiedziałem, co myśleć.
-Ruszyłeś się? – skinąłem na szachownicę.
Zmieszał się, ale moja próba zmiany tematu nie przeszła.
-Słuchaj… - nie patrzył mi w oczy, ale zdecydowanie chciał mi coś powiedzieć i wiedziałem, że to będzie szczere. Co by o nim nie mówić, Patryk zawsze był w porządku wobec mnie.
-Wiesz co robiłem? – zapytał idiotycznie.
-A jak myślisz? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
-Okej. Grzebałem ci w portfelu, bo takie jest moje zadanie – powiedział i na chwilę zamilkł, widocznie szukając słów.
-Acha – odparłem – No tak, to wszystko wyjaśnia. Od tego jesteś.
-Spadaj. Moje zadanie polega na tym, że mam się spotkać z jakimś znajomym i zabrać mu coś z portfela – uzupełnił wypowiedź o bezcenne szczegóły.
Patrzyłem na niego i po raz pierwszy od początku naszej znajomości kompletnie nie wiedziałem, co powiedzieć.
-Patryk. Z całym szacunkiem, ale co ty pieprzysz? – nie wytrzymałem.
-No wiesz, to jest zadanie na Kwazarze.
Moja mina musiała wyrażać spore zdziwienie, bo nagle go oświeciło:
-Ach, ty nie wiesz co to jest Kwazar, co nie?
-O ile wiem, w uproszczeniu to taki rodzaj gwiazdy – wyjaśniłem zupełnie poważnie.
-Głupi jesteś – rzucił od niechcenia. Gdybym dostawał złotówkę za każdym razem, gdy Patryk nazwie mnie głupkiem, to… sam nie wiem, ale na pewno miałbym bardzo dużo złotówek
-To jest nowy portal – łaskawie mnie oświecił.
-Dla pedałów? – upewniłem się.
-Nie tak głośno! – syknął i nerwowo się rozejrzał. Cały on.
-Czyli tak. I co ten portal ma wspólnego z moim portfelem? – nie mogłem się doczekać pointy tej historii.
-To jest trochę skomplikowane… - zmartwił się, a mnie kończyła się cierpliwość.
-Dobra, nieważne. Zapomnij. Skończmy partyjkę i spadajmy do domu – zaproponowałem. Naprawdę przestało mnie obchodzić, o co chodziło, a czułem, że i tak mi tego nie wyjaśni.
-Bo to jest trochę inny typ portalu – nie wytrzymał – Taki zamknięty. Musi cię tam ktoś zaprosić, a potem dostajesz jakieś zadanie do spełnienia, inaczej nie stworzysz sobie konta.
-I ten kwazar kazał ci grzebać w moim portfelu?
-Tak! – odparł zadowolony, że w końcu pojąłem.
-Popierdoliło cię – odparłem poważnie.
-Nie. To prawda. Moderatorzy przydzielają ludziom zadania.
-I jakiś moderator powiedział, że masz mi coś ukraść z portfela? Serio, Patryk? Serio? – bardziej mnie to rozbawiło niż zirytowało.
-Powiedział, że mam ukraść coś komuś, wybrałem ciebie.
-Och, co za zaszczyt!
-Daj spokój Filip. Wiedziałem, że w razie czego nie będziesz zły, a przecież oddałbym ci to skradzione coś jak już założą mi konto – wyjaśnił.
-No dobra – rozsiadłem się wygodniej w fotelu – A nie wpadło ci do głowy, żeby, no nie wiem, powiedzieć, że wykonałeś swoje „zadanie” i po prostu założyć to konto?
Pokręcił głową i zaczął mi tłumaczyć jak małemu dziecku.
-Oni to czasem sprawdzają.
-Sprawdzają, czy faktycznie siedzisz w knajpie i okradasz kumpla?
W końcu wyczuł ironię.
-Naprawdę sprawdzają. Musiałem podać datę i miejsce, w razie gdyby ktoś z portalu chciał zobaczyć, czy faktycznie tam będę i czy wykonam misję.
-Misję – powtórzyłem – Mówisz to wszystko poważnie, czy wkręcasz mnie w jakieś głupoty? Wiesz, to nie brzmi zbyt wiarygodnie.
-Wiem! – przyznał – I to jest najlepsze. Brzmi jak wymysł, ale to prawda. Istnieje portal, gdzie konto mogą założyć tylko nielicznie. Tylko ładni i inteligentni kolesie, powaga!
Ładni i inteligentni – to wzbudziło moją podejrzliwość, ale zachowałem to dla siebie.
-I nie mogłeś mi powiedzieć, o co chodzi? Wtedy po prostu pozwoliłbym ci coś zabrać z portfela i ten cały szpieg z krainy dreszczowców, którego na ciebie nasłali, zobaczyłby, że mnie okradasz. Bogowie…
-Właściwie masz rację – przyznał Patryk.
-No chyba, że założyli ci podsłuch albo podsłuchują cały lokal – dodałem.
-Myślisz, że by mogli?
-Jesteś ładniutki Patryk, ale rozumek masz mały. Czemu od razu mi wszystkiego nie powiedziałeś?
Trochę się zmieszał.
-To w sumie było całkiem rajcujące. Czułem się trochę jak szpieg – przyznał zawstydzony.
Fakt, musiałem przyznać, że to absurdalny, ale interesujący motyw. Ktoś miał dobry pomysł na rozwinięcie interesu.
-Ten portal jest darmowy? – zainteresowałem się.
-A myślisz, że bym płacił? – wysilił się na ironię.
-Jesteś trochę desperatem… - wzruszyłem ramionami.
-Goń się! – warknął, ale zaraz się uśmiechnął – Twój ruch.

Pierwszą rzeczą, jaką zrobiłem w domu był znalezienie owego nowego, ekskluzywnego portalu. Nie było to trudne. Strona główna była bardzo prosta. Kwazar przywitał mnie krótką notatką białych liter na czarnym tle.

Witaj na Kwazarze. Jeśli chciałbyś dołączyć do grona użytkowników, skontaktuj się z nami, załączając swoje zdjęcie. EMAIL.

Ciekawe. Żadnych zdjęć, żadnego logo, nic. Tylko ta prosta informacja. Postawili na najlepszy środek reklamy, czyli plotkujących gejów. Jeśli ja się dowiedziałem o istnieniu Kwazara, wiedział pewnie już każdy. Zastanawiałem się, co mogę napisać w takim mailu. Czy opowiadać o zabawnym zajściu z Patrykiem? Lepiej nie, jeszcze odmówią mu rejestracji, bo nie wypełnił „misji”. Po godzinie i dwóch piwach uznałem, że traktuję to zbyt poważnie i po prostu wysłałem swoje zdjęcie z krótką informacją: „Poproszę jeden profil na wynos”.
Zgadywałem, że dostają jakieś 100 maili dziennie, więc nieprędko odpowiedzą, a jednak naiwnie i trochę dziecinnie wierzyłem, że za chwilę otrzymam wiadomość zwrotną. Nie otrzymałem.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
sadboy
Adept



Dołączył: 19 Lis 2013
Posty: 40
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz

PostWysłany: Pon 15:21, 01 Cze 2015    Temat postu:

Znowu nie wiem od czego zacząć.
Zawsze mam ten problem. Ludzie oczekują, że opowieść będzie się ciągnąć chronologicznie, jeden wątek po drugim, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu, rok po roku. Ja tak nie potrafię. Nie dlatego, że mam słabą pamięć, po prostu wszystko wydaje mi się ze sobą sprzężone. Czasem odkrywam te drobne nitki łączące kolejne wydarzenia z mojego życia dopiero wtedy, kiedy o nich opowiadam. Zresztą dobrze o tym wiesz. Znasz mnie.
Mógłbym opowiadać chronologicznie, tak jak lubisz, jak wszyscy lubią. Jednak będę skakał od jednego roku do drugiego, z czasów liceum do gimnazjum, a stamtąd na studia albo do podstawówki. Nie krzyw się, sam męczysz mnie od tygodnia, żebym ci to wszystko opowiedział. Chciałeś spowiedzi, to ją dostaniesz.
Daj fajkę.

Życie czasami wygląda trochę jak film. Nie wiem czy dlatego, że filmy celowo kręci się w ten sposób, czy po prostu bardzo chcemy, żeby nasze życie przypominało perypetie postaci ze srebrnego ekranu. Co za różnica. Moje życie bywa bardzo filmowe, czasami aż mnie to drażni. Nie jestem żadnym drama queen, rzeczy po prostu same mi się przytrafiają, a ja próbuję reagować w miarę rozsądnie i umiarkowanie. Czasami to nie wychodzi.
Nie wyszło, kiedy pierwszy raz Go zobaczyłem. Właściwie to najpierw zobaczyłem jego zdjęcie na fellow. Widzisz, już skaczę po linii czasu.
Wtedy jeszcze byłem z Krisem, czyli co najmniej siedem lat temu. Byliśmy nadal szczęśliwi i spełnieni, wszystko robiliśmy razem i byliśmy jedną z tych par, której nie da się od siebie odseparować. Zapraszałeś na domówkę mnie, przychodził i Kris. I na odwrót. Szkoda, że nigdy go nie poznałeś. To nie twoja wina, wtedy nasze kontakty w rodzinnym miasteczku się rozluźniły. Po podstawówce właściwie niewiele się widywaliśmy, prawda? Dopiero po przeprowadzce do Wrocławia jakoś się odnaleźliśmy i wtedy przyznałem, że jestem homoskrętny.
Wracając do Krisa. Był naprawdę ładnym chłopakiem. Wrażliwy, ale lubił się upijać i z kimś pobić. Inteligentny, ale wciąż robił jakieś głupstwa. Zamknięty w sobie, ale kiedy już się do niego dotarło, nie potrafił trzymać przede mną czegokolwiek w tajemnicy. Nie mogłem za nim nie szaleć, był moim pierwszym. Mój pierwszy związek, pierwszy seks, pierwszy comming out – to wszystko z Krisem. Nie mam już z nim kontaktu, nie wiem czy w ogóle żyje. Biorąc pod uwagę jego tryb życia, bardzo możliwe że już go nie ma. Nie jestem aż takim pesymistą, daj spokój z tą miną. Mówię ci, jak jest. Gość miał silnie rozwinięte skłonności autodestrukcyjne.
Znasz mnie – uwielbiam fellow. Lubię skakać po profilach, chcę pierwszy zobaczyć każdą nową twarz w mieście, zagadać, wysondować, skatalogować. Nic na to nie poradzę, lubię chłopaków, facetów. Mógłbym flirtować godzinami. Dlatego miałem konto nawet w tamtych beztroskich czasach z Krisem. Nie zdradzałem go, nie poznawałem nikogo w realu. Po prostu oglądałem i rozmawiałem. Nic więcej. Dla niektórych posiadanie konta na portalu randkowym to już zdrada, ale ja tak tego nie odbieram. Oczywiście nie mówiłem Krisowi, że jeszcze tam siedzę. Po co generować niepotrzebne problemy?
Nie mieszkałem z Krisem, byliśmy przecież w liceum. Widywaliśmy się codziennie i siedzieliśmy razem od rana do wieczora. Rodzice myśleli, że jesteśmy po prostu dobrymi kumplami, dlatego mogliśmy u siebie nawzajem nocować. Oczywiście do czasu, aż Kris wyoutował się przed matką, ale o tym opowiem innym razem. Mieszkałem sam z rodzicami i spędzałem każdą wolną chwilę przy komputerze, dopiero później zrozumiałem, że marnuję w ten sposób czas. Bez przerwy taksowałem wzrokiem profile na fellow. To cud, że scroll w myszce nie odmówił posłuszeństwa. I trafiłem na Jego zdjęcie. Jego. Tak, to o Nim ma być ta opowieść. To on jest przyczyną wielu historii, które przeżyłem na przestrzeni tych lat.
Wszystko zaczęło się pewnego wieczoru, w moim pokoju, kiedy dopijałem herbatę. Znudzony, przewijałem kolejne strony i nagle – Jego zdjęcie. Nie poczułem fali gorąca, ani nie dostałem erekcji. Po prostu Go wtedy zobaczyłem. Kolejny przystojniak na portalu, nic nadzwyczajnego. A jednak, wyróżniał się. Było w Nim coś, co sprawiło, że przeczytałem absurdalnie długi profil, w którym wypisywał niestworzone rzeczy. To był zresztą ostatni raz, kiedy widziałem jak rozgadał się na własny temat. Później już zawsze był bardzo skryty. No cóż, miał wtedy z szesnaście lat.
Przez resztę wieczoru, z małymi przerwami, z monitora patrzyły na mnie ciemne oczy i skryta pod kapturem głowa. Wystawały spod niego ostre rysy twarzy, ptasi nos, ciemne włosy. Nie potrafię opisać co tak bardzo mi się w nim spodobało. Jasne, był przystojny, ale w specyficzny sposób. No i właściwie nie patrzył na mnie z monitora. Na zdjęciu odpalał papierosa. Nie wiem jakiego koloru był kaptur bluzy, zdjęcie było czarno-białe. Po prostu odpalał fajkę, niezainteresowany nawiązaniem kontaktu wzrokowego z mieszkańcami świata fellow.
Pewnie, że do niego napisałem. Jakąś głupotę, żeby wyjść na „luzaka”. Nie odpisał, nie był online. Logował się co kilka tygodni więc raczej nie było szans na poznanie się. Poza tym, po co? Miałem Krisa. Mojego Krisa, z którym było mi jak w bajce. W tamtych czasach niewiele potrzebowałem do szczęścia, ty pewnie miałeś tak samo. Wtedy umawiałeś się z tą laską z twojej klasy, prawda? Sam więc wiesz, że w licealnych czasach chodzenie z kimś to aż za dużo szczęścia.

Daj jeszcze jedną. Sorry, że tak cię opalam. Jak skończy się piwo, skoczę po jeszcze kilka butelek i wezmę od razu dwie paczki… co teraz mam ci powiedzieć? No tak, chcesz wiedzieć więcej o Nim. Czy się poznaliśmy, czy się z Nim przespałem, czy byliśmy ze sobą i całe mnóstwo innych pytań. Mógłbym odpowiedzieć jednym zdaniem, ale to by niczego nie wyjaśniło. Z Nim wszystko było złożone, miało drugie dno, a każda nasza interakcja na przestrzeni lat miała swój powód i przyczynę.

Pewnie, poznaliśmy się. Jednak zanim do tego doszło, upłynęło jeszcze mnóstwo czasu. Wiele się wydarzyło. Wystarczająco wiele, żebym kompletnie o Nim zapomniał. Przecież był tylko jedną z ładnych buziek na jakimś tam portalu randkowym. To nie jest realne życie, nie dla mnie. Pochodzimy jeszcze z pokolenia, które potrafi jasno oddzielić rzeczywistość od wirtualnego świata. Nie używamy twittera, nie wiemy co to tumbler i nic nas to nie obchodzi.
Pamiętasz nasze lata w podstawówce? Nikt nie miał smartfona, nawet ich wtedy nie było. Nie było też komórek, chyba że miałeś dzianych rodziców. My nie mieliśmy. Komputer służył do męczenia gier, a nie internetu. Internet! Boże, wtedy nie mieliśmy pojęcia że takie coś istnieje. Graliśmy w nogę, wieczorami bawiliśmy się w chowanego – i to wystarczało. Dzięki temu dzieciństwu, nie jesteśmy dziećmi smartfonów i szybkiego internetu, nie próbujemy kreować swojego wizerunku w sieci i nie czujemy ku temu potrzeby. Dlatego, choć uwielbiam fellow, jego magia na mnie nie działa. Nie usiłuję być tam kimś innym, nie wiedziałbym nawet, jak to zrobić. Dla mnie to tylko portal randkowy, gdzie mogę znaleźć kogoś ciekawego albo i nie. On mógłby okazać się ciekawy, ale nie odpisał na moją wiadomość, a ja szybko wyrzuciłem to z głowy, bo co mogło mnie to wszystko obchodzić?
Rozstałem się z Krisem w 2005 roku. A może to był 2004, kto wie? Pewnego dnia, kiedy nadal byłem w nim kompletnie zakochany, poszliśmy wypić piwo w jakimś maleńkim barze. Niewiele ich wtedy było w naszym mieście, sam wiesz.
Był smutny, przygaszony. Znałem go na wylot i wiedziałem, że coś go gryzie. Męczyłem go i męczyłem i w końcu się udało. Oznajmił z wielkim trudem i łamiącym się głosem, że już nie jest zakochany. Lubił mnie, jasne. Przyjaciele? Do grobowej deski. Ale już tego nie czuł. Zniknęło, rozpuściło się gdzieś w tych trzech latach.
Byłem w szoku. Stale otumaniony endorfinami i testosteronem, nie potrafiłem dostrzec żadnych sygnałów, które by to zwiastowały. Jasne, często bywał przygnębiony, ale miał ku temu inne powody. Na przykład nienawidzącą go matkę. To przez ten comming out, o którym miałem opowiedzieć. A jednak, Krisa męczyło głównie okłamywanie mnie. Nie wiedział jak zerwać, nie potrafił mnie zranić. Taki już zawsze był. Bał się też mojej reakcji. Bał się, że coś sobie zrobię. Wiedział, że miałem już za sobą jedną próbę samobójczą. Jednak nie znał mnie aż tak dobrze. Tamto dziwne wydarzenie z łykaniem tabletek było tylko ostatnim desperackim aktem sprzeciwu wobec mojej orientacji. Zdążyłem już zaakceptować sam siebie i bycie porzuconym przez Krisa nie skierowałoby mnie ponownie na tamtą drogę. Zniosłem dobrze tamtą rozmowę w barze. Zaakceptowałem to, co usłyszałem. Ciężko było w to uwierzyć, ale jakoś musiałem sobie z tym poradzić. Nie byłem na niego zły. Przecież mnie nie zdradził, nie zbył jak przedmiotu. Po prostu już nie był zakochany. Jak mogłem mieć mu to za złe? Nikt nie kontroluje takich rzeczy.

Daj fajkę. Wiem, palę jak smok. Zawsze tak palę, kiedy o Nim myślę. Kiedy z Nim byłem, też zawsze wykańczałem całą paczkę. Widzisz tą zapalniczkę? Należy do Niego, choć dał mi ją. Mniej więcej.

Było to przy okazji naszego pierwszego spotkania. Kilkanaście nieudanych randek i parę dziwnych przygód po zerwaniu z Krisem. Skończyłem liceum i wyjeżdżałem na studia tutaj, do Wrocławia. Jak do tego doszło? Zabawna sprawa. Miałem u nas w mieście takiego kumpla, też pedała. Strasznie zniewieściały typek, ale nawet go lubiłem. Może dlatego, ż wydawał się taki niegroźny i był dla mnie całkowicie aseksualny.
Pewnego wrześniowego wieczoru umówił się na randkę, ale w ostatniej chwili wymiękł, bo miał akurat gorszy dzień i bał się, że się nie spodoba. Taki już był. Poprosił, żebym poszedł z nim. To miałoby zrobić z randki niby zwykłe spotkanie trójki kumpli. Taka solidarność małomiasteczkowych gejów. Za cholerę mi się nie chciało ruszać tyłka, ale Marcinowi jakoś udało się mnie namówić. Spotkaliśmy się na rynku, o ile można tak nazwać ten nasz placyk w środku miasta. Fagas Marcina miał do nas dołączyć na miejscu, nad rzeką nieopodal. Umówili się na piwo na świeżym powietrzu, w zacisznym, ustronnym miejscu. Brzmi dość jednoznacznie, prawda? Ale wcale nie chodziło o seks. Marcin wyjaśniał, że jego fagas boi się, że ktoś go rozpozna i zacznie zadawać pytania. Wzruszyłem ramionami, kupiłem kilka piw i poszliśmy nad rzekę.
Już z daleka dostrzegłem, że w umówionym miejscu pod niewielkim mostem ktoś nerwowo drepcze z lewej w prawo. Palił papierosa. Przynajmniej tyle, pomyślałem. Marcin zwalniał kroku i miałem wrażenie, że zaraz mi stamtąd spierdoli, ale jednak wytrzymał. Dopiero gdy byliśmy kilka kroków od niego, obejrzał się.
I to był On. Chłopak z fellow, ten z ptasim nosem i ciemnymi oczami. Nie miałem cienia wątpliwości. Minął rok albo i więcej, i trochę wydoroślał, ale wciąż miał swoją specyficzną urodę. Prostą, męską, nieskomplikowaną. Był wspaniały, choć na pewno wielu minęłoby Go obojętnie na ulicy. Zabawne, bo pamiętam tamten moment naprawdę doskonale. Jak to się mówi, „jakby to było wczoraj”. Miał na sobie dość obcisłe granatowe jeansy, fajne naje i bluzę z kapturem. Fioletową. Czarne jak węgiel włosy swobodnie opadały na czoło. To nie był typ gościa regulującego brwi i żelującego włosy. Nie. On był zwykłym osiedlowym ziomkiem.
-No cześć – przywitał nas z nerwowym uśmiechem. Miał głęboki, przyjemny głos. Czasami zapominamy głosy ludzi, których dawno nie widzieliśmy. Jego głos jestem w stanie odtworzyć w każdym momencie. Jest niepodobny do żadnego innego. Brzmi jak wanilia zmieszana z ciężką, korzenną przyprawą. Tylko tak mogę to opisać.
Nie było w nim nic z geja. Przeszło mi nawet przez myśl, że to jakaś pomyłka. Że czekał na kogoś innego, a randka Marcina czai się z drugiej strony mostu, albo go wystawiła.
Ale to był on.
-Robert – podał mi rękę. Odwzajemniłem silny uścisk, rzucając swoje imię.
Na jego twarzy malowała się dziwna mieszanka emocji. Uśmiechał się, ale maskował tym uśmiechem skrępowanie. Patrzył obok mnie, nade mną, pod moje stopy, ale nigdy prosto w oczy.
Usiadłem z Marcinem na starym, skruszałym murku, a Robert chodził przed nami w lewo i prawo, na zmianę popijając piwo i paląc fajki. Prawie się nie odzywał. Miałem wrażenie, że lada moment nie wytrzyma napięcia i rzuci się do ucieczki.
-Co ty, boisz się nas? - nie wytrzymałem w końcu.
Speszył się i parsknął nerwowym śmiechem. Wyjaśnił, że to pierwszy raz, kiedy ot tak spotyka się z innymi gejami. Wyczytałem między wierszami, że uprawiał już seks z facetem, ale widocznie był to tylko szybki seks z obcym gościem, gdzieś w plenerze albo aucie. Jak się potem okazało, z tym autem nieźle trafiłem.
Jednak nie uciekł. Po trzecim piwie zrobił się nawet w miarę rozmowny. Przyznał, że kojarzy mnie z widzenia, bo chodziłem z jego bratem do klasy w liceum. Wiedziałem, kogo ma na myśli. Nie lubiłem jego brata, a tamten nie lubił mnie. Tak czy inaczej, po raz pierwszy przekonałem się wtedy, że tęczowy świat jest mały.
Rozmawialiśmy dość swobodnie o jakichś głupotach, z kolei Marcin siedział, popijał piwo i w ogóle przestał się odzywać. Nawet nie zauważyłbym, gdyby sobie poszedł. Może już wtedy dało się przewidzieć, co nastąpi dalej. Może już tego wieczora powinienem był wiedzieć, że to nie jest moje ostatnie spotkanie z Robertem i że przyszłość szykuje dla nas coś wyjątkowego?
Był inteligentny, ale skryty. Wolał słuchać, niż mówić. Przez całe dwie godziny nie usiadł ani na chwilę. Wypalił paczkę fajek i wypił cztery piwa. Kiedy się żegnaliśmy, wyraźnie odczuł ulgę. Było mi go trochę szkoda, poczułem się też jakoś dziwnie. W jego oczach byłem tylko jakimś tam gejem, z którym nie bardzo wiadomo o czym gadać. Wyraźnie się krępował, a może i bał. Dopiero wkraczał na „tęczową ścieżkę” i nie wiedział czego po kim się spodziewać. Na początku nawet mnie to bawiło, potem już dziwnie smuciło. Pożegnaliśmy się i dla Marcina był to pierwszy i ostatni raz, kiedy widział Roberta. Dla mnie był tylko pierwszy.

Reszta na blogu x)
ciapstory.blogspot.com


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
lotosKryś
Wyjadacz



Dołączył: 23 Sie 2011
Posty: 378
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Wto 11:45, 16 Cze 2015    Temat postu:

Pętla - dobry tekst, mocny (zimnem bije postawa Maksa - wyjebane mieć na wszystko, ot dzisiejsze podejście ludzi). Dopiero zaczęłam poznawać to co przedstawiasz na blogu i jeśli reszta prezentuje się tak ciekawie jak to opowiadanie, warto, naprawdę warto poświęcić swój czas i poczytać.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum GAYLAND Strona Główna -> Opowiastki, blogi, etc / Blogi i inne teksty zewnętrzne Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group
Regulamin